Michael Jackson

Michael Jackson

niedziela, 31 lipca 2016

36.

Witam serdecznie. :)
Dzisiaj na wstępie znów trochę dłużej i znów chciałabym nawiązać do osoby pana Jacksona. Słyszał kto o tej zajebistej książce doktora Murreya wydanej niedawno? Jeśli ktoś słyszał to będzie wiedzieć o czym mówie. Artykuły w sieci pojawiają się teraz na ten temat co drugi dzień, aż do orzygania.:/ Począwszy od tego jakoby MJ miał przebierać się za klauna i panny podrywać. No... Może w Stanach to działa. Inny przykład opisany w tej jakże urokliwej książce to jakoby miał też udawać człowieka po udarze, żeby kobiety poznawać. O.o Ale najlepsze ukazało się w dniu 29 lipca, jakoby miał się zwierzyć temu doktorkowi z tego, że był nie tylko bity ale i sam był gwałcony przez swojego starego, nie no ludzie, to już jest naprawdę obrzydliwe. >.< I tak się właśnie kretyn dorabia na naszych oczach. :/
Dobra, kończe biadolenie i zapraszam na odcinek. ;p Następny w środę.


Donata


Czas płynął bardzo szybko. Rzeczywiście miał rację, ale nawet mimo tego, że ja mało co robiłam, a to on harował, biegał z tyłkiem po tych arenach, to mnie również czas zleciał jak z bicza strzelił. Objechaliśmy już całe Stany, Mike był w wyśmienitym nastroju. Zauważyłam, że był w kiepskim stanie, kiedy wrócił po pierwszym koncercie w NY, ale potem po prostu tryskał energią. Cieszyłam się, że mimo tego wysiłku czuje się dobrze i nic mu nie jest.
W Las Vegas siedzieliśmy chyba najdłużej jak dotąd. Zwiedziłam już spory kawał świata dzięki niemu, w wolne dni między koncertami i kiedy nie miał prób zabierał mnie w miasto, i tam mogłam podziwiać malownicze ulice. Bardziej zurbanizowane nie mogły być. Wszędzie jakieś halogeny walące po oczach zwłaszcza w nocy. Jednak na swój sposób było to piękne.
Nie mogłam się już doczekać końca tej trasy, oznaczało to bowiem wizytę w Polsce i spotkanie z rodzicami. I oczywiście z Iwą, która zje mnie chyba na dzień dobry. Byłam też ciekawa czy Mike odważy się zajrzeć do mnie do domu. Poruszyłam nawet ten temat. Jego mina wyrażające skrajne przerażenie powiedziała mi wszystko.
- No i z czego się śmiejesz? - zapytał patrząc na mnie.
- Bo masz taką minę jakby ktoś miał cię tam pogryźć. Moi rodzice nie gryzą. - zaśmiałam się znów.
- Na pewno? Mam wrażenie, że twój ojciec ma na mnie bardzo długie zęby. - tymi słowami wywołał u mnie atak śmiechu. - Przestaniesz się w końcu ze mnie śmiać?! - burknął po czym skoczył na mnie, kiedy akurat usiadłam na łózku i powalił na nie siadając na mnie okrakiem. Popatrzyłam na niego wielkimi oczami.
- Em... Mike...?
- Co takiego? - zapytał zadowolony z siebie.
- Jesteś golusieńki... - mruknęłam patrząc na jego przyrodzenie, nie krępował się kompletnie z niczym. A niby taki nieśmiały. Ta, jasne. Wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. Akurat minutę wcześniej wyszedł z łazienki spod prysznica. Na twarz kapały mi kropelki wody z jego mokrych włosów. Usmiechnęłam się lekko pod nosem.
- Przeszkadza ci to? - wymruczał pochylając się nade mną nisko, że niemal stykaliśmy się nosami. Uśmiechnełam się trochę szerzej.
- Nie, nie szczególnie. - bąknęłam powoli przesuwając dłoń w jego stronę po pościeli. Chyba tego nie zauważył, za bardzo był zajęty kąsaniem skóry na jej szczęce i szyi.
Z uśmiechem wciąż dążyłam w swoje ulubione miejsce na jego ciele. Otarł się o mnie sugestywnie, a ja w tym momencie delikatnym płynnym ruchem wśliznęłam się powoli dłonią na jego biodro, a dalej na pośladek. Macać dwadzieścia lat starszego faceta... Ekscytujące doświadczenie, naprawdę, pomyślałam z szerokim uśmiechem. Zaczęłam drapać to miejsce lekko paznokciami na co zamruczał mi do ucha. Ale moim końcowym celem było coś zupełnie innego.
Miałam na sobie krótką spódniczkę. Prawdę mówiąc to chyba ledwo zakrywała to co powinna, ale miała bardzo fajny krój, który mi się podobał, zostawała bowiem na swoim miejscu, kiedy się poruszałam, więc nie odkrywała tego co dla innych powinno pozostać niewidoczne. Mike szczególnie ją polubił. Zwinnym ruchem podrolował mi ją do góry odsłaniając koronkowe majteczki. Były tak cienkie, że kiedy mnie tam dotknął, miałam wrażenie, że dotyka mnie bezpośrednio a nie przez bieliznę.
Uśmiechnęłam się lekko patrząc mu w oczy.
- To jest ta twoja kara za śmianie się z ciebie? - zamruczałam błądząc teraz dłońmi po jego torsie. Białe plamy stawały się naprawdę co raz większe, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Czasami widziałam jego ponurą mine, kiedy wychodził z łazienki i doskonale wiedziałam skąd się ona bierze. Mnie to jednak nie robiło różnicy. Był z tym piękny. I nawet jeśli uważał to za jakieś piętno to dla mnie ono nim nie było. Ze wszystkim co w sobie posiadał był wyjątkowy. Ale można mu było tłumaczyć, ale on i tak swoje. I ten jego tekst...

Gdyby istniał jakiś sposób na całkowite wybielenie barwnika w skórze to wydałbym na to nawet cały majątek.

Idiota. Może dobrze, że coś takiego nie istnieje. Ale ludzie właśnie w to wierzyli, że coś takiego sobie zrobił.
- Tak, to jest właśnie twoja kara, kochanie. - powiedział patrząc mi w oczy. Zagryzłam lekko wargę.
- Ile mamy czasu...? - spojrzałam na niego niewinnie. Pozornie niewinnie.
- Cały boży dzien... - odpowiedział przyglądając mi się. Wyszczerzyłam się cała zadowolona z siebie i zaczęłam się do niego łasić. Muskałam paluszkami jego skórę na szyi i ramionach, na piersiach, powoli badałam całe ciało. Znałam go już dość dobrze, ale wciąż było mi go mało. Cieszyłam się, że on też się mną nie nudzi.
- To może... - mruknęłam zerkając mu w oczy. - Zamiast mnie karać to pozwolisz mi ci to jakoś wynagrodzić...? - jego usta powoli rozciągnęły się w lubieżnym uśmiechu. Sama się uśmiechałam w dokładnie taki sam sposób.
- Mówił ci już ktoś, że kiedy tak mówisz jesteś niesamowicie seksowna? - wyszeptał mi do ucha po czym polizał je delikatnie na co przyszły mnie dreszcze. Zagryzłam lekko wargę.
- Nie, jak dotąd nikt mi tego nie powiedział. - powiedziałam cwaniakując.
- No to ja ci teraz mówię. - zaśmiał się cicho pod nosem. Pocałowałam go mocno jednocześnie popychając go na bok by położył się płasko. - Co pani chodzi po głowie? - wymruczał znów kiedy się od niego odsunęłam. Z lekko przygryzioną wargą popatrzyłam mu w oczy. Dotknęłam jego policzka, po czym zjechałam dłonią aż do jego pępka i tam się zatrzymałam. Ale tylko na moment.
Wyczułam  jak się spiął. Mięśnie napięły się chyba do granic możliwości, czułam to wyraźnie na jego brzuchu. Pewnie był ciekawy co zrobię. Ja miałam ochotę na jedną konkretną rzecz.
- Zaraz zobaczysz... - wymruczałam mu tuż przy ustach i powoli składając po drodze na jego ciele czułe pocałunki zsunęłam się w dół. Ułożyłam się wygodnie pomiędzy jego nogami po czym przystąpiłam do przyjemności.


Michael

Robiła się coraz bardziej śmiała. Na początku, kiedy zrobiła to pierwszy raz była czerwona jak piwonia, co było naprawdę urocze. Teraz patrzyła mi hardo w oczy biorąc mnie głęboko, pieszcząc ustami, mruczała przy tym słodko.
Chciałem tego słuchać, jej ciche pomruki działały na mnie jeszcze bardziej pobudzająco. Przyjemnośc, którą mi sprawiała ogarniała powoli całe moje ciało. Zacisnąłem dłonie w pięści na pościeli ale nie wytrzymałem tak długo. Wplotłem palce w jej włosy i zaczałem lekko poruszać biodrami wychodząc jej na przeciw i tym samym penetrując ją sam. Nie sprzeciwiała się. Mruczała dalej przejeżdżając paznokciami wzdłuż moich ud sprawiając w ten sposób, że zacząłem cały wręcz dygotać.
Ciepło jej ust było obezwładniające, już samo to wystarczyło, bym całkowicie stracił zmysły. A ona jeszcze dokładała pikanterii, przeróżne odgłosy jakie z siebie wydawała kodowały mi się w mózgu, wiedziałem, że je sobie dokładnie zapamiętam.
Dyszący, z zagryzioną wargą wpatrywałem się w nią chcąc więcej i więcej. Patrzyłem na ten cudowny widok jak zdecydowanie jej ulubiona część mojego ciała znika w jej ustach, a po chwili powoli się z nich wynurza... A potem znów... Maltretowała mnie swoim językiem, ale to było najcudowniejsze uczucie. Dawno nie czułem takiego prądu.
Przez trasę, chociaż zabrałem ją ze sobą nie mieliśmy mimo wszystko zbyt wiele czasu na takie zabawy. Przerwa trwająca tydzień czasu wydawała mi się być wiecznością, więc kiedy teraz się mną zajęła... Czułem się co najmniej tak jakbym nie miał jej przez rok. Każde miejsce, które dotknął jej gorący język wydawało się parzyć, delikatne muśnięcia powinny łagodzić sytuację, ale tylko dolewały oliwy do ognia... który już skwierczał pod sufit.
Co chwila zmieniała tempo przez co szalałem za każdym razem. Kiedy zwalniała byłem w stanie zatracić się w tym już na zawsze, czułem na sobie jej chętne wargi, zwinny język, najchętniej to zatrzymałbym czas w tym momencie... A kiedy przyspieszała, wariowałem. Dochodziłem błyskawicznie, a potem znów zwalniała powstrzymując mnie. Zapragnąłem ją mieć, w tej chwili i w tym miejscu...
- Chcę cię... teraz... - wychrypiałem porywając ją i kładąc przed sobą na łóżku. Błyskawicznym ruchem pozbyłem się jej koronkowych majteczek... W sumie to i tak wszystko było przez nie widać, wiec tak jakby ich nie miała... Poczułem, że już dłużej nie wytrzymam.
Nie przejmowałem się nawet jej ubraniami. Rozpiąłem tylko drżącymi rękami jej bluzeczkę, uwielbiałem kiedy miała na sobie ciuch rozpinany z przodu, i odsunąłem miseczki stanika dobierając się do jej piersi. Była nieco zaskoczona moją brawurą, ale nie miałem już sił ani żadnego samozaparcia w sobie, by czekać jeszcze na cokolwiek. Chciałem w nią wejść, kochać się z nią przez godzinę, a potem powiedzieć, jak bardzo ją kocham, jak wiele zmieniła w moim życiu, we mnie. A ona sama nie odpychała mnie, wręcz przeciwnie, jęczała cicho przyciskając mnie bardziej do siebie, kiedy zaatakowałem jej sutki. Najsłodszy nektar... Jeśli jakiś facet nie widzi potrzeby w doskonałym zajęciu się wszystkimi częściami ciała swojej kobiety to jest to nie zawodny dowód na to, że jest frajerem.
Jęknąłem głośno wypełniając ją całym sobą. Z przymkniętymi powiekami zaczałem się w niej poruszać, najpierw powoli, sprawdzając wszystkie doznania na nowo, słuchając jej cichych westchnień. Chyba lubiła, kiedy byłem taki delikatny... Ale lubiła też ostrą jazdę, o czym nie raz już mi sama powiedziała.
Po niedługim czasie dałem się ponieść jakiemuś instynktowi, zacząłem brać ją mocno, aż z jej ust wydobywały się ciche okrzyki, kiedy tak za każdym razem uderzałem w nią, wchodziłem do samego końca. Serce waliło mi w piersi, czułem niemal jak obija się o żebra, ale nie przestawałem, dawałem upust wszystkiemu co się we mnie nagromadziło, całemu pożądaniu, pragnąłem jej, chciałem więcej i więcej, i ona chyba tez to czuła... Jej dłonie błądziły po moich plecach, chwytała się spazmatycznie moich ramion, wplatała palce we włosy. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w nierównym oddechu, płytkim i nie zaspokojonym. Wiła się lekko, wyrzucała lekko biodra w góre, w moim kierunku, wychodząc mi nimi naprzeciw.
Patrzyłem na jej twarz, rozchylone usta, przymknięte oczy, słuchałem cichych westchnień przemieszanych z głośnymi jękami. To pieściło moje uszy. Była moja, tylko moja, miałem ją całą tylko dla siebie, na wyłączność. Tego własnie chciałem odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem. Kiedy przyszła do mnie po raz pierwszy, kiedy zobaczyłem jaka jest piękna, jej długie zgrabne nogi, duże piersi... Byłem mistrzem w ignorowaniu oczywistych spostrzeżeń, dlatego tak długo się przed tym broniłem. Już wtedy zapragnąłem się do niej zbliżyć. Położyć ją nagą we własnym łózku i zrobić to, wejść w nią głęboko i pozostać w niej na całą noc...
Uczucie ciepła jakie temu towarzyszyło, kiedy byłem w niej było jak balsam. Cała ona, jej bliskość, koiła nerwy, pozwalała się odprężyć, a w takich chwilach jak ta, pozwalała wyżyć się dosłownie, zaznać prawdziwej rozkoszy, by potem móc ją utulić i zapewnić, że jest jedyna. Bo jest. Była moją jedyną i największą miłością.
Im bliżej byłem finału tym mocniej i szybciej się w niej poruszałem. Tym ona głośniejsze wydawałą z siebie dźwięki. W końcu pozwoliła mi to odczuć, swoją ekstazę, czułem ją wyraźnie za każdym razem, to było bardzo specyficzne uczucie, nie dające pomylić się z niczym innym. Pochłaniała mnie niemal, nie pozwalała się wycofać, zaciskała się na mnie prężąc pięknie przy tym całe ciało. Coś wspaniałego... Mógłbym patrzeć na to bez przerwy.
Powoli się rozluźniała, opadła lekko na pościel zamykając oczy i oddychając ciężko przez rozchylone usta, co chwilę wzdychając dźwięcznie, a ja wciąż działałem. Wciaz w niej byłem, czuła to, byłem co raz bliżej własnego finału, biłem w nią co raz gwałtowniej, to ją obudziło. Spojrzała na moją twarz za pewne widząc na niej pewnego rodzaju grymas, będący wyrazem zbliżającej się rozkoszy. Nic już nie widziałem, nic nie słyszałem, tylko czułem, kontakt z rzeczywistością już dawno został utracony... Łóżko dygotało, obijało się o ścianę, wydając z siebie za pewne charakterystyczne odgłosy.
Kiedy w końcu nadszedł ten moment z głośnym wręcz krzykiem wbiłem sie w nią ostatni raz i tak znieruchomiałem czując jak cała gorąca fala mnie opuszcza, wypełnia ją, jednocześnie pozostawiajac w moim umyśle cudowną błogość, choc ciało jeszcze nie skończyło. Przyjemność rozlewała się we mnie falami, powoli słabła pozostawiając mnie takiego drżącego, ciężko dyszącego i lekko skołowanego. Dostrzegłem w końcu jej uśmiechnięta twarz. Patrzyła na mnie bawiąc się moimi włosami. Nie chciałem się z nią rozstawać... Najchętniej... już bym tak pozostał.
Wycofałem się jednak w końcu opuszczając jej wnętrze, na co jęknęła cicho...
- Wszystko w porządku? - zapytałem natychmiast patrząc na nią uważnie. Zmarszczyła lekko nosek, po czym uśmiechnęła się.
- Tak, jak najbardziej. Po prostu... czuję się teraz taka... pusta. Kiedy ty tam byłeś, czułam się o wiele lepiej. - powiedziała, po czym uśmiechnęła się tak cudownie... Sam się wyszczerzyłem słysząc jej słowa. Schowałem twarz w jej szyi całując ją delikatnie.
- Co za dużo to nie zdrowo. - miałem raczej na myśli to, że mimo wszystko te moje 40 lat robi swoje. To był jeden z utajonych lęków. Że kiedyś znajdzie sobie może kogoś, kto będzie w stanie zaspokoić ją kiedy ona tylko pstryknie palcem...
- Kocham cię. - szepnęła tuląc mnie mocno, tak mocno jak tylko potrafiła. Zamruczałem cicho. Uwielbiałem to. Jak dziecko. - I mam ochotę na coś jeszcze. - szepnęła mi do ucha. W następnej chwili tym samym szeptem wyjaśniła mi o co jej chodzi. Zagryzłem wargę czując przyjemny ucisk w okolicy żołądka i z uśmiechem zsunąłem się w dół odpłacając się tym samym, co ona zrobiła dla mnie wcześniej.


Donata

Zajął się mną porządnie i długo. Kiedy w końcu zabawa się skończyła, uciekłam pod prysznic ale on i tak przyszedł za mną. Stwierdził, że nie ma zamiaru odstępować mnie teraz na krok. Wcale nie miałam nic przeciwko temu.
Nie mogłam się już doczekać wylotu do Polski. Kto by pomyślał, że dam radę tak się stęsknić. Ale w sumie tęskniłam tylko za paroma osobami. Rodzicami i Iwą. Jeszcze im o niczym nie powiedziałam. Pomyślałam, że zrobię im w ten sposób niespodziankę.
Trasa po Europie chyba tak naprawdę obejmowała większość miejsc z listy, a przynajmniej tak mi się wydawało. Mike twierdził, że za każdym razem przechodzi piekło jeżdżąc po świecie, że nienawidzi tras. Ale musi się w jakiś sposób promować. W sumie to nie byłam zdziwiona, że tego nie lubi. Fani pewnie byli wręcz święcie przekonani, że on kocha jeździć po obcych krajach. Pewnie był zmuszony odpowiadać tak we wszystkich wywiadach, zwłaszcza teraz jeśli chciał się utrzymać.
Mnie też to już zaczynało męczyć szczerze powiedziawszy.
Czas jednak mimo wszystko pomknął z zawrotną prędkością i zanim się obejrzałam koniec tego wszystkiego był już bardzo dobrze widoczny. Byliśmy w Berlinie, następnym przystankiem była Moskwa. Trochę dziwnie, bo Polska jest bliżej, ale ten koncert został dołączony znikąd na samym końcu więc Mike będzie musiał cofać się z Rosji. Chciałam normalnie lecieć z nim, a raczej jechać bo teraz poruszaliśmy czymś co nazywało się tourbusem. Było nawet dość wygodnie.
Mike uparł się, że wysadzą mnie w Warszawie, a jeden z jego ludzi odwiezie mnie do Konstancina, tam gdzie mieszkałam do chwili wylotu. Popukałam się jednak po głowie, powiedziałam, że istnieje coś takiego jak komunikacja miejska.
- Chyba o tym zapomniałeś siedząc w tej swojej jaskini w Neverland. - zrobił kwaśną minę.
- Nie, nie zapomniałem wyobraź sobie. Nie chcę tylko, żebyś poruszała się sama.
- Do tej pory jakoś się poruszałam sama i nikt mnie nie porwał. - mruknęłam patrząc mu w oczy.
- Nigdy nie mów nigdy. - odpowiedział mrużąc lekko oczy.
- To bez sensu, Mike. I co potem ten twój człowieczek zrobi, kiedy ty będziesz w Moskwie?
- Zatrzyma się w hotelu w Warszawie...
- I może jeszcze będzie mnie pilnował?!
- A to wcale nie jest głupi pomysł. Dzięki, że mi go podsunęłaś. - powiedział zadowolony z siebie.
- Zapomnij. - warknęłam. - Nie ma! Znam drogę, poradzę sobie sama. Ty jedziesz dalej. I bez dyskusji! Bo i tak się nie zgodzę. - powiedziałam w swoim mniemaniu kończąc rozmowę.
Marudził mi potem przez cały czas, ale nie miałam zamiaru zmieniać zdania. Najlepiej to powinien wziąc  i sam zaprowadzić mnie  może za rączkę pod same drzwi. Czasami naprawdę musiałam ostro hamować tą jego nadopiekuńczość.
- Czy twoje zawsze musi być ostatnie? - zajęczał mi któregoś razu. Pokiwałam głową na tak z ustami pełnymi jakimiś słodyczy. Patrzyłam na niego lekko rozbawiona, jak nie może tego przeżyć. Naprawdę to już była gruba przesada, ale on jak dziecko. Nie mógł zrozumieć, że tego nie potrzebuję i że nie może być na jego. - Ale...
- Jeszcze jedno ALE, a dostaniesz normalnie kopa w dupsko! - mruknęłam przełykając już lekko zirytowana i odeszłam siadając sobie gdzieś z boku. Pruliśmy właśnie z Berlina w stronę polskiej granicy. Serce troche mi waliło. Nie wiedziałam czemu się tak tym denerwuję. Przecież tam są moi rodzice i przyjaciółka, najlepsza. Obie z Janet były takimi moimi przyjaciółkami chociaz różniły się między sobą jak dzień do nocy.
Jechaliśmy całą noc. Nie wiedziałam czy tyle rzeczywiście wynosi trasa czy kierowca tak się wlókł, ale czasu mieliśmy w bród. To znnaczy, Mike go miał do następnego koncertu. W Moskwie, przedostatni. Cieszył się jak dziecko, że w końcu koniec. Próbowałam go namówić, żeby przed tym w Warszawie zajrzał do mnie do domu, ale natychmiast wymyślił miliard powodów, dla których nie zdąży, nie uda mu się itd. Śmiać mi się chciało. No ale nie powinno to być niczym dziwnym po tym jak mój ojciec chciał go zdyskryminować za to że się do mnie zbliżył.
- Dona... - wymruczał mi do ucha gdykimałam w rozsuniętym fotelu. Otworzyłam lekko oczy widząc jego twarz tuż przy mojej. Było już jasno, ale wciąż jechaliśmy. Do moich uszu doszedł jakiś ryk... Podniosłam się i przez okno dostrzegłam tłumy wiwatujące i machające, głównie dziewczyny. - No właśnie... - zaśmiał się. - Jesteśmy już prawie pod tą twoją Warszawą. - spojrzałam na niego ze ścisniętym żołądkiem. Uśmiechnęłam się mimo wszystko.
- Penwie chcesz się już mnie pozbyć, by móc poromansować z  jakąś, co? - wyszczerzyłam się. Sam się zaśmiał.
- Głupia... - mruknął. - Budzę cię, bo do Moskwy polecimy samolotem, ciebie trzeba tu wysadzić. - powiedział już bez entuzjazmu. Dobrze wiedziałam o co mu chodzi.
- Mike. Nie puścisz nikogo za mną. Jeśli kogoś zobaczę idącego za mną w bezpiecznej odległości... - pogroziłam mu palcem przed nosem. Po jego minie zdałam sobie sprawę, że to właśnie chciał zrobić. - Jesteś niemożliwy.
- Martwię się po prostu. To źle? - burknął spoglądając na mnie, a potem sadowiąc się na miejscu obok zakładając ręce na piersi. W ogóle zdawał się nie zwracać uwagi na ludzi huczących na ulicy.
- Nie pomachasz im? - zaśmiałam się. Uśmiechnął się też w końcu.
- Pomacham jak wysiądziemy. Zresztą jesteśmy tylko przejazdem. Będziesz musiała wracać jakoś z lotniska, skoro się tak uparłaś...
- Tak, uparłam się. Zamówię sobie taksówkę. Trochę zapłacę, ale to nic. Wsiądę na lotnisku, a wysiądę pod domem. Rodzice się ucieszą.
- Mówiłaś im, że przyjeżdżasz?
- Nie. - powiedziałam z uśmiechem patrząc na niego. - Chciałam im zrobić niespodziankę.
- Taka dobra z ciebie córcia? - zaśmiał się. Trzepnęłam go lekko w ramię.
- Nie nabijaj się ze mnie.
W końcu zajechaliśmy na to lotnisko. To samo z którego ja wyleciałam do Stanów. Nie powiedziałam o tym Michaelowi. Bądź co bądź, skojarzyło mi się to pozytywnie. W końcu później poznałam własnie jego. Poczułam na sobie jego ręce. Przytulił mnie mocno wiedząc, że nie zobaczy mnie przez tydzień. Może nawet trochę dłużej. Czułam, że będę za nim tęsknić, ale przecież to nie tak długo. Słowa chyba nie był zbyt potrzebne. Wcisnęłam się w niego obejmując za szyję i starając się wyciągnąć z tej chwili jak najwięcej. Wdychałam jego zapach chcąc się nim niemal odurzyć. Zrobiłabym to gdyby to było możliwe.
- Niedługo się zobaczymy, uważaj na siebie, proszę cię. - wyszeptał mi do ucha po czym niechętnie wypuścił z objęć. Uśmiechnęłam się blado w odpowiedzi.
Postanowiłam poczekać na swoją taksówkę w hali lotniska a nie na zewnątrz, tak by Mike mógł spokojnie wsiąść do samolotu, a nie rozglądać się czy nic mi nie jest. Jego zdaniem tu byłam bezpieczniejsza. Była dziesiąta rano. Niby co mogło mi się stać? Ale wolałam już nie marudzić, jeśli ma być spokojny to poczekam tutaj. Dziesięć minut poźniej wyszłam się rozejrzeć i zobaczyłam, że jakaś taksówka już stoi i czeka. Mając nadzieję, że to moja podeszłam i istotnie dowiedziałam się, że to mój kurs. Odwróciłam się jeszcze jakbym spodziewała sie go tam zobaczyć, ale nie było go. Siedział już pewnie w hali odlotów, nie mógł mnie widzieć. Ale i tak się uśmiechnęłam. Uśmiech poszerzył mi się, kiedy wyobraziłam sobie miny rodziców, kiedy za pół godziny zjawię się w domu. Nie mogłam się już doczekać, także spotkania z Iwą, która chyba mnie udusi.
Całą droge trzęsły mi się nogi. Niby nic takiego się nie działo, po prostu jechałam do domu. Ale i tak... Nie widziałam się z rodzicami kilka dobrych miesięcy. Prawie pół roku. Pół roku spędzone z Michaelem Jacksonem. Aż nie mogłam w to uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Serce biło mi mocno na wspomnienia minionych miesięcy, od samego początku jak uciekałam przed nim, jak próbował się do mnie zbliżyć, a ja go wciąż odtrącała. Jak po raz pierwszy nocowałam w Neverland, żeby było śmieszniej, to w jego sypialni, w jego łóżku i z nim. Ten sen... Jak obudziłam się rano, a on przytulał mnie do siebie delikatnie obejmując od tyłu. Miałam wtedy ochotę odwrócić się do niego i wtulić. Szkoda, że tego nie zrobiłam.
Potem już wszystko samo się potoczyło. Wywlókł mnie do Hiszpanii, a tam... No. Od tamtej pory wszystko się ciągnie. Miałam nadzieję, że nigdy się nie skończy. Trzeba było przetrwać jeszcze te kilka dni i w końcu będzie po wszystkim. Widać było, że Mike jest już tym wszystkim wykończony. Powiedziałam mu nawet, że nie potrzebnie doprawił sobie ten koncert w Polsce, ale jak zwykle, uśmiechnął się tylko i powiedział, że cieszy się, że będę miała okazję pobyć trochę z rodziną. Że na pewno za mną tęsknią i będą szczęśliwi, że wróciłam do domu chociaż na chwilę. Sama byłam tego świadoma, ale... Miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Musiało być. Miałam na myśli jego zdrowie. Mógł sobie udawać, że wszystko jest w porządku, ale ja widziałam jak się męczył. Bardzo szybko.
Auto zatrzymało się przed tak dobrze znanym mi domkiem z ogródkiem. Dom nie był zbyt wielki, ale za to ogród był duży. Bawiłam się w nim, kiedy byłam mała. Była tam piaskownica i huśtawki. Okupowałam je zawsze z Iwą. Była w moim wieku. Wyciągnęłam bagaż, zapłaciłam facetowi i popatrzyłam przez chwilę jak odjechał. Potem przeszłam przez furtkę i wpakowałam się z tym wszystkim do środka. Robiąc przy tym nieco hałasu.
- Kto to się tak tarabani? - usłaszałam głos mamy z kuchni nie daleko. Z salonu dobiegał dźwięk telewizora, pewnie tata jak zwykle oglądał o tej porze wiadomości. A mama jak zwykle o tej porze kręciłą się w kuchni i gotowała obiad.
U nas w domu był taki zwyczaj, że wszyscy znajomi wchodzili od razu po zapukaniu. Więc moje wtargnięcie nie było niczym nie zwykłym. Nie odezwałam się jednak od razu z uśmiechem ustawiając swoją walizkę pod ścianą, obok szafki na buty. Po cichu przeszłam parę kroków po czym zapuściłam żurawia zza rogu obserwując jak mama grzebie w garnku.
- Pięknie pachnie. - powiedziałam w końcu na co spojrzała na mnie ogromnymi oczami. Momentalnie drewniana kopyść została odrzucona do zlewu, a mama z krzykiem rzuciła się w moją stronę.
- Dona, kochanie! - zaczęłam mnie ściskać i całować, jakby nie widziała mnie sto lat. Z prędkością światła obok pojawił się tata. - Matko Boska, dlaczego nic nie powiedziałaś, że przyjeżdżasz?! Ugotowałabym coś lepszego, a ten twój też tu jest?! - wychyliła się by zobaczyć, czy kogoś jeszcze nie ma na korytarzu. Zaśmiałam się.
- Nie, poleciał dalej do Moskwy.
- Jednak nie dał się namówić? - usłyszałam rozbawiony głos ojca, który przytulił mnie starając się wyglądać poważnie, ale wiedziałam, że też się cieszy.
- Ja też się cieszę, że was widzę. - zaśmiałam się po czym wszyscy przeszliśmy do kuchni.
- Dlaczego nie dałaś znać, nic nie mam! - mama jak zawsze zaczęła biadolić.
- Spokojnie, jak coś to pójdę do sklepu...
- Ooo! Powodzenia. - mruknął ojciec.
- Czemu? - spojrzałam na niego zainteresowana.
- W tym markecie nieopodal pracuje ta cizia, która podpierdoliła ci Darka.
- No proszę. - parsknęłam śmiechem. - Lalunia ubrudziła sobie rączki pracą?
- Taa. Ty pilnuj tego swojego Jacksona...
- Tata, Iwa już mnie ostrzegła dzięki. - zaśmiałam się. - Mike ma oczy bez przerwy wlepione we mnie. Zresztą wcale się tu nie pojawi. A właśnie, co z Iwą?
- Też złapała gdzieś jakąś robotę. - odpowiedziała mama. - Tęskni za tobą.
- Wiem. - mruknęłam rysując jakieś kółka na stole palcem. - Chyba wybiorę się do tego sklepu. - rzuciłam ze złośliwym uśmiechem. Tata parsknął kręcąc głowa. Wiedział, że potrafię być uparta i odegrać się za swoje. Chciałam widzieć jej minę, kiedy mnie zobaczy. Załatwiłabym ją tam na cacy. Inni mnie nie obchodzili. Sąsiedzi mogli se mówić i myślec co chcą. Ale najpierw musiałam spotkac się z Iwą. Znając ją, najpierw przyklei się do mnie, a potem własnoręcznie urwie mi łeb za to, że wyjechałam. Ale myślę, że mimo wszystko uda mi sie ją udobruchać.



Michael




Lot do Moskwy nie trwał długo. Przez całą drogę myślałem o niej. Brakowało mi jej. Czułem się, jakby ktoś obciął mi rękę. Albo nogę. Byłem taki... niepełny. Stała się już nieodłączną częścią mnie. Zakorzeniła się wręcz we mnie, w moim sercu. Zabrała go połowę ze sobą, zostając w Polsce. Ale z drugiej strony cieszyłem się z tego. Moze jej ojciec całkiem mi odpuści, jeśli zobaczy, że nie trzymam jej na smyczy. Ktoś inny mógłby sie tego spodziewać. Młoda dziewczyna, nie jedni się za nią oglądali, widziałem to doskonale. Ale była moja. Ufałem jej. I wiedziałem, że mnie nie zawiedzie.
Ale to wszystko nie zmieniało wcale faktu, że już za nią tęskniłem, strasznie. Jeszcze dobrze nie poczułem, że jej nie ma, a już... Potrzebowałem jej do życia bardziej niż się spodziewałem, niż myślałem wcześniej. Westchnąłem. Jakoś to zniosę, w końcu... Nie rozstaliśmy sie na zawsze. To tylko kilka dni. A może... Jak już będę w tej Warszawie... może jednak przed koncertem dzien czy dwa zajrzę do niej do domu... Tak, to jest dobry pomysł. Mam tylko nadzieję, że wtedy jej ojca nie będzie w domu.
Nie no, nie jestem mięczakiem, pomyślałem w końcu. Czy będzie czy nie, chcę się z nią wtedy zobaczyć. Tęsknota boli chyba najbardziej. To inny rodzaj bólu niż ten fizyczny, inny niż ten po nieprzemyślanych słowach, lub po stracie czegoś ważnego. Inny niż po rozstaniu, choć temu ostatniemu nieodłącznie też towarzyszy. To ból nawołujący kogoś do powrotu, pragnący sam się ukoić, potrzebujący znów złączyć się w jedną spójną całość z drugą osobą, wtedy może znów zasnąć, by za jakiś czas ponownie się obudzić i jątrzyć człowieka od środka. Dobrze, kiedy może zostać ujarzmiony. Gorzej, jesli jest to niemożliwe.
Kochałem ją z całego serca i wiedziałem, że zrobiłbym dla niej wszystko. Także by ją przy sobie zatrzymać, starałbym się poruszyć niebo i ziemię. A jeśli nic by to nie dało... ból tej tęsknoty za nią zabiłby mnie. Dzięń po dniu wyżerałby mnie od środka trawiąc wnętrzności, zamieniając krew w kwas... Aż zabił by we mnie wszystko.
Teraz jednak nie musiałem się niczym martwić. Tydzień to nie wieczność, w dodatku pracy będzie dość, by nie mieć czasu o niczym myślec. A potem... Potem kiedy już wsiądę do samolotu do Polski, nadejdzie najgorszy i najcięższy czas, a za razem tak wyczekiwany... Nie będe mógł się doczekać by już być na miejscu i ją zobaczyć. Przytulić, pocałować. To będzie najsłodszy pocałunek, na który oboje musimy czekać.

czwartek, 28 lipca 2016

35.

Witam. :) Oto kolejny rozdział, na następny zapraszam w niedzielę. :)



Donata

Wrócił dość późno, ale ja i tak nie spałam. Kiedy zobaczył moje wielkie oczy świecące jak latarnie, uśmiechnął się szeroko i w mgnieniu oka znalazł się w łóżku obok mnie obejmując mnie w pasie i przyciągając do siebie zachłannie. Całował mnie długo, jakby co najmniej rok mnie nie widział. Nie sprzeciwiałam się wcale, wręcz przeciwnie, bardzo mi się to podobało. Ale w pewnej chwili wyczułam coś dziwnego...
- Mike...? - odsunęłam się od niego nieco patrząc po nim.
- Co takiego, kochanie? - szepnął z nosem w moich włosach, a ja wciąz czułam ten zapach. Jakichś perfum i to damskich... Żołądek podjechał mi do gardła.
- Co to za perfumy? - zapytałam na co spojrzał na mnie kompletnie nie mając pojęcia o co mi chodzi.
- Jakie perfumy? Te co zawsze...
- Używasz DAMSKICH perfum?? - wytrzeszczył na mnie oczy.
- Co ty opowiadasz?
- Wyraźnie czuję na tobie zapach kobiecych perfum. Gadaj co zrobiłeś.
Zrobił nieokreśloną minę. Ja wciąż czułam ucisk w brzuchu, przecież nie zrobiłby mi tego... ale chciałam to usłyszeć.
- To April. - powiedział w końcu.
- Co? - odwróciłam od niego twarz nie chcąc na niego patrzeć. Co się tu kurwa dzieje, czy ktoś rzucił na mnie jakąś klątwę...?
- Nie wyobrażaj sobie od razu nie wiadomo czego, Dona. - usłyszałam i poczułam jak znów obejmuje mnie w pasie. Starałam się od niego odsunąć, ale mi nie pozwolił. Zaczął mi opowiadać...
- Dziewczyna się pogubiła. Prosiła mnie o pocałunek, mówiła, że nie chce nic więcej.
- I co, ty się na to zgodziłeś? - byłam zrozpaczona. A on... się uśmiechnął.
- Nie. Nie zgodziłem się. Sama musiała sobie wziąć. Podeszła mnie... Udała, że zasłabła, chciałem jej pomóc... Nawet nie wiedziałem, kiedy do mnie przywarła. - zmusił mnie bym na niego spojrzała. - Dona... jesteś dopełnieniem mojej duszy, mnie samego. Nie potrafiłbym cię zdradzić, uwierz mi. I nie zrobiłem tego. - patrzył mi przy tym w oczy.
Natychmiast wtuliłam się w  niego najmocniej jak tylko potrafiłam ściskając go w pasie. Pojedyncze łzy spłynęły mi po policzkach, ale szybko je otarłam. Wciąż czułam te perfumy, więc po prostu pozbyłam sie jego ciuchów... Patrzył na mnie lekko zdezorientowany. Ale ja z powrotem wtuliłam się w jego już nagie ciało i wtedy odetchnęłam. Pachniał sobą. Po prostu sobą, to był zapach który znałam, zapach jego skóry. Był tylko mój.
Czułam jak powoli gładził moje plecy i całował w czubek głowy. Chyba sam też nieco to przeżył. Pewnie się bał... Ja też sie bałam. Ale zupełnie czego innego niż on. Bałam się, że jakaś suka znowu mi odbierze ukochaną osobę. Teraz to byłaby chyba tragedia na miarę końca świata.
- Michael... - szepnęłam cicho na co odmruczał mi w odpowiedzi. - Kocham cię. - powiedziałam patrząc mu w oczy. Uśmiechnął się delikatnie i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. - Powiedział byś mi o tym co się tam działo, gdybym czegoś nie wywąchała? - byłam tego autentycznie ciekawa.
- Nie, chyba raczej nie. - powiedział z zakłopotanym uśmiechem. - Nie chciałem ci mówić, bo nie chciałem cie ranić. Ale może lepiej, że jednak wiesz... Nie chcę mieć przed tobą tajemnic, naprawdę, ale bałem się, że mnie zostawisz. Nie umiem... nawet sobie wyobrazić życia bez ciebie...
- Nie musisz sobie wyobrażać, spokojnie. Jestem tu przecież. Nigdzie się nie wybieram. Choć w pierwszej chwili... Mike, ufam ci, to nie podlega dyskusji. Lęk jest chyba bardziej zakorzeniony w mojej psychice. I właśnie dał o sobie znać. Boję się, że znowu stracę ukochanego. - przytulił mnie mocno do siebie. Uwielbiałam bliskość jego ciała...
- Nie bój się. - szepnął mi do ucha. - Przy tobie odzyskuję spokój. - pogładził mnie po policzku patrząc mi w oczy. Nie trzeba było nic więcej mówić. Uśmiechnęłam się i przylgnęłam znów do niego wdychając czysty zapach jego ciała. To była prawdziwa przyjemność, być tak blisko niego i wiedzieć, że tylko ja tak mogę. Że tamte kradzione chwilę April nic dla niego nie znaczą. Że to mnie chce mieć przy sobie, nikogo innego.


Michael

Chcąc nie chcąc musiałem znowu jechać na próbę. Dona marudziła, że chce jechać ze mną, ale i tak będę musiał zostać tam aż do koncertu, nie ma sensu jeździć w tę i z powrotem. Wiedziałem doskonale czemu chce jechać ze mną. April na pewno będzie na miejscu by mnie ucharakteryzować. Moja mała na pewno nie mogła zdzierżyć myśli, że znowu będzie się koło mnie kręcić. Bawiło mnie to nieco, ale z drugiej strony chyba nie miałem się czemu dziwić.
- Kochanie, trochę więcej zaufania. - powiedziałem w końcu obejmując ją od tyłu i całując lekko w szyję.
- Ja ci ufaj, Mike. To jej nie ufam. I widać dobrze, po tym co odwaliła ostatnio. - marudziła dalej.
- Ale i tak potem będziesz musiała wracać do hotelu.
- No i dobrze! - uparta jak osioł.
Co miałem zrobić, zgodziłem się w końcu. Dopiero wtedy się uśmiechnęła i wciaż z tym samym uśmiechem jechała razem ze mną limuzyną.
- Tylko nie zaatakuj jej na dzień dobry. - wyzezowała na mnie z boku. - A najlepiej to usiądź gdzies z boku i w ogóle się nie ruszaj.
- Może jeszcze mnie zwiążesz? - zaśmiała się.
- Hm... To byłby całkiem dobry pomysł. - mruknąłem chwytając ją za rękę i gwałtownie przyciągając do siebie. - Dlaczego jesteś taka zawzięta?
- Bo nie mam zamiaru pozwolić żeby ta pinda miała jeszcze jakąs choćby najmniejszą okazję do czegoś takiego. - powiedziała poważnych tonem patrząc mi w oczy.
- Będę uważał, obiecuję. - nie wytrzymałem i zacząłem się cicho smiać.
- No, fajnie, że cię to śmieszy, naprawdę. - burknęła, ale bynajmniej się ode mnie nie odsunęła, wręcz przeciwnie. Wgramoliła mi się na kolana i objęła za szyję siedząc na mnie okrakiem.
- Kierowca siedzi niedaleko... - wymruczałem kiedy się do mnie zbliżyła.
- No i co z tego? Do tej pory ci to nie przeszkadzało. - szepnęła i przyssała się do mojej szyi. Przymknąłem oczy mruczać cicho z przyjemności. Dopiero po chwili zorientowałem się co robi.
- Hej... - zaśmiałem się na co podniosła nieco głowe z szerokim uśmiechem pełnym samozadowolenia.
- Teraz każda będzie wiedziała, że masz już swoją drugą połowę. - pomacałem się po szyi patrząc jej w oczy i uśmiechnąłem się lekko. - Chcesz lusterko, żeby obejrzeć moje dzieło? - zarechotała cała zadowolona.
- Jesteś po prostu niemożliwa... - mruknąłem przywierając powoli do jej ust.
Kiedy już wysiedliśmy będąc na miejscu, mina jej nieco zrzedła. Chyba nie spodziewała się ogromu tego wszystkiego.
- Robi wrażenie. - powiedziałem przyglądając się jej. Pokiwała lekko głowa. - Chodź. - pociągnąłem ją za sobą.
W piwnicach jak ja to nazywam, było już sporo ludzi. Z daleka zauważyłem April, która kręciła się przy jednym z gości, którzy mieli występować razem ze mną. Próbowała obłaskawić jego sterczące na wszystkie strony włosy. Kiedy podniosła wzrok i spostrzegła mnie miałem wrażenie, że widzę najprawdziwsze siedem nieszczęść. Ale co z tego? Nie zbawię całego świata.
Za mną weszła Dona depcząc mi po piętach. Uśmiechnąłem się pod nosem widząc, jak rozgląda się po sali i jej oczy zatrzymują się na April, a następnie się zmrużają. Kobiety, kiedy są zazdrosne niekiedy wyglądają tak zabawnie i uroczo. Ale nawet cieszyłem się, że ją ze sobą zabrałem. Mogłem być pewny, że będzie mnie sumiennie dzisiaj pilnować.
Znikąd nagle pojawił się...
- Quincy? Wciąż tutaj? - zapytałem lekko zaskoczony mimo wszystko, ale zadowolony. Myślałem raczej, że zmyje się już stąd, ale widocznie chciał zostać i mnie jeszcze troche pooglądać.
- Tak. Pozwoliłem sobie zostać, wczoraj musiałem niestety odbyć videokonferencję, ale dzisiaj jestem... a to kto? - spytał ni z tego ni z owego patrząc na Donę.
- To jest własnie moja księżniczka. - powiedziałem z dumnym uśmiechem patrząc na dziewczynę. Chyba próbowała się za mną schować, ale odsłoniłem ją całą by Quincy mógł ją dobrze obejrzeć.
- No proszę. Naprawdę jesteś młoda. - popatrzyła na niego jak na idiotę. Zaśmiałem się cicho pod nosem. - Dzieci zrobione? - wypalił nagle na co przestałem się śmiac i wywaliłem na niego oczy.
- Q... - mruknąłem lekko skonsternowany. Facet zaśmiał się tylko i puścił oczko dziewczynie, która wielkimi oczami wpatrywała się we mnie.
- DZIECI ZROBIONE??? - powtózyła wciąż na mnie patrząc.
- Och... - mruknąłem patrząc w plecy odchodzącego przyjaciela.
- OCH???
- Dona... Przeciez wiesz, że chwalę się swoim szczęśćiem. - objąłem ją na nieszczęście April, która akurat skądś się wyłoniła. Nie przejąłem się tym jednak.
- Tym, że robisz dzieci też??? Mike, jesteś gorszą paplą niż Janet! - zaśmiałem się.
Nie było czasu na to, by gawędzić do woli. Zostałem zagnany do pomieszczenia, w którym uprzednio przyszpiliła mnie April... Miałem pewne obawy przed pozostawaniem z nią sam na sam, ale... okazało się, że nie musze się o nic martwić.
Dona podreptała za nami dziarsko nie pozostawiając nikomu najmniejszych złudzeń. Chyba naprawdę miała zamiar mnie pilnować. Uśmiechnąłem się lekko, gdy usiadła obok i zaczęła bacznie obserwować każdy ruch kobiety. Nie powiem, schlebiało mi to. Widać, naprawdę musiało jej na mnie zależeć, skoro tak poważnie to potraktowała. I chyba dla tego chciała, żebym ją tu ze sobą zabrał.
April zachowywała się nienagannie. Musiała się domyślić, że o wszystkim powiedziałem swojej małej, jak zwykłem ją nazywać, i że najmniejszy fałszywy ruch może przysporzyć jej kłopotów. Znałem Donę już na tyle dobrze by wiedziec, że gotowa by była nawet wytargać ją za włosy.
Cała czynnośc nie trwała wcale długo. Po wszystkim April gdzieś się ulotniła, a ja zostałem sam na sam z Doną, która w końcu się uśmiechnęła. Wstała z krzesła na którym do tej pory siedziała i podeszła do mnie powolnym krokiem. Obserwowałem ją uważnie aż zatrzymała się tuż przy mnie. Popatrzyłem jej w oczy nieco zaczepnie, na co uśmiechnęła się ładnie. I wgramoliła mi się na kolana.
Zaśmiałem się i objąłem ją szczelnie. Chciałem wykorzystać te parę minut, kiedy mogliśmy zostać jeszcze sami tylko we dwoje w swoim towarzystwie, bo potem może być cięzko. Przerwy nie były częste  i były krótkie. Dwie miałem już za sobą i zacząłem zauważać, że moja kondycja daje wiele do życzenia.
Zawsze czułem się przy niej przynajmniej o dwadzieścia lat młodszy. Może nie do końca było to właściwe, ale chyba najważniejsze, że byłem z nią szczęśliwy. Czasami sięgałem myślami do dnia w którym ją po raz pierwszy spotkałem. Oboje mieliśmy wtedy swoje zmartwienia. Ona rozpaczała po chłopaku, który ją zdradzał. Po prostu spakowała się i wyleciała na drugi koniec świata nie zważając na nic ani na nikogo. Ja udawałem, że wszystko ze mną w porządku, że nie było tych oskarżeń, że nie jestem wcale złamany tym wszystkim. Stwarzałem pozory uśmiechniętego, zadowolonego z życia człowieka. Tylko czasami maska sama spadała, kiedy już nie potrafiłem przywołać uśmiechu na twarz. Czasami było to zadaniem wręcz nie możliwym.
Uśmiechem można zakryć wszystkie swoje troski i zmartwienia. Zatuszować ból i cierpienie. Można nauczyć się uśmiechu. Będzie on wtedy wyglądał jak najbardziej szczery uśmiech na świecie dla tych wszystkich, którzy cię nie znają. Którzy nie wiedzą o tobie praktycznie nic. Ale tylko ci najbliżsi będą w stanie odgadnąć, że ten uśmiech nie ma nic wspólnego z radością. Bo wystarczy wtedy spojrzeć w oczy takiego człowieka by dowiedziec się wszystkiego. W oczach widać wszystko. Całą duszę. Oczy są odzwierciedleniem ludzkiej duszy, tego w jakim stanie się znajduje, czy jest jej dobrze na tym świecie, czy wręcz przeciwnie, czy znajduje się w stu kawałkach, których nikt nie potrafi pozbierać i poskładać w całość. Nie zrobi tego pierwsza lepsza osoba napotkana na ulicy. Musi to być ktoś, ktoś w momencie stworzenia został ci przypisany jako twoja druga połowa, druga część całości, dopełnienie całości. Musi to być osoba stworzona z tej samej gliny co ty, odczuwająca na tych samych falach i bez potrzeby usłyszenia choćby jednego słowa odgadnie co się dzieje i co człowieka trapi. Taka osoba jest w stanie poskładać zdruzgotanego człowieka znów na powród w spójną całość. Czasami w jeszcze bardziej trwałą niż był wcześniej.
Taką właśnie osoba była dla mnie moja Dona. Chociaż gdyby się uprzeć mógłbym być jej ojcem, albo bratem chociazby, to nie zważałem już na to kompletnie. Jeśli już nawet jej ojciec to zaakceptował, czułem, że mam u swoich stóp cały świat i nikt nie może mi nic zrobić. Byłem przeszczęśliwy żyjąc z tą świadomością, że zawsze będzie przy mnie. Nie wyobrażałem sobie takiej sytuacji, że kiedyś być może się odkocha i mnie zostawi być może dla kogoś młodszego. Albo nie będzie już do mnie nic czuła, ale zostanie ze mną dla kasy, a spotykać się będzie z kimś innym na boku. O takich scenariuszach na przyszłość ktoś mi właśnie opowiadał. Mówił, bym był na to przygotowany, bo to młoda dziewczyna i bardzo możliwe, że ta jej miłość do mnie to tylko chwilowe zawirowanie i szybko jej przejdzie. Swoją drogą nie miałem pojęcia dlaczego wszyscy z wyjątkiem Janet karmili mnie takimi bzdurami. Może i była między nami spora różnica wieku. Ale ja to po prostu czułem. Czułem to powiązanie, które było między nami, jak sznur, namacalny wręcz, oplatający nasze splecione dłonie. To było coś nierozerwalnego. Nie dało się tego zniszczyć ani przerwać. Wierzyłem, że to nawet sam Bóg mi ją tu przysłał, żebym mógł w końcu otrząsnąc się z tego wszystkiego. W końcu nic nie dzieje się bez przyczyny. Każdy człowiek przechodzi w swoim życiu swoje własne prywatne piekło. I ja i ona też je na swój sposób przeżyliśmy. Każdy co innego i inaczej, ale na dobrą sprawę to samo. Te doświadczenia sprawiły, że byliśmy sobie jeszcze bliżsi.
Miłości nie można w żaden sposób udać, nie można jej komuś porzyczyć i czekać aż ten ktoś nam ją odda. Tak jak chciała tego April dzień wcześniej. Myślała, że dobrze by jej było gdyby zadowoliła się kradzionym uczuciem, które na dodatek nie należało do niej? Wcale nie poczułaby się po tym lepiej. Wręcz przeciwnie. Wiedziałaby dobrze, że nie całowałbym jej dlatego, że chcę, że coś czuję, tylko z litości. A od tego chyba nie ma nic gorszego. Wiedziec, że ktoś godzi się być z nami choć przez chwilę tylko dla tego, że jest mu nas żal.
Czasami trzeba zderzyć się z bolesną rzeczywistością, by móc wyciągnąc z niej jakieś wnioski.
- Czas już na mnie. - mruknąłem w końcu czując jak jej palce buszują w moich włosach. Ciarki biegały mi po plecach, najchętniej to już bym tak z nią został na tym krześle. Westchneła cicho.
- Wiem, wiem. - uśmiechnęła się mimo wszystko. - Znowu będę miała się z czego pośmiać. - walnęła szczerząc się. Zacząłem ją lekko łaskotać w odwecie za takie słowa. Z piskiem zeskoczyła z moich kolan i stanęła w bezpiecznej odległości patrząc na mnie. Ja z uśmiechem numer 5 w końcu musiałem się stamtąd zabrać, koncert zbliżał się wielkimi krokami.
Odczuwałem podniecenie na samą myśl o tym. Znów wyjdę na scenę i znów będę w swoim żywiole.
Próba przebiegła szybko. Nie było już czasu na powtarzanie czegoś w nieskończoność, czas przed koncertem trzeba było wykorzystać na charakteryzację końcową. Dona wróciła do hotelu w niedługim czasie posyłając mi na koniec znaczące spojrzenie. Doskonale wiedziałem o co jej chodzi. Ale April też już zniknęła, więc nie musiała się o nic martwić. Żadna kobita już mnie tu nie zaatakuje.
Po czasie nawet zacząłem się z tego śmiać. Może nie powinienem, ale w końcu... Najważniejsza dla mnie była Dona. Reszta musiała sobie radzić jakoś sama.
Przed samym koncertem, kiedy zostało dosłownie parę minut, siedziałem z puszką pepsi starając się nieco odprężyć. Trema zawsze towarzyszyła, to chyba normalne. Ale wiedziałem już dobrze po tylu latach, że jak tylko wyjdę na scenę wszystko zniknie.
I tak się stało.
Burza oklasków, stary schemat, ale mimo wszystko dodawało to mi jakiejś siły. Energii, która jakby przepływała od tych wszystkich ludzi wprost do mnie. Krzyki młodych dziewczyn w przeróżnym wieku, nie byłbym chyba facetem gdyby mi to nie sprawiało przyjemności. Niektóre mdlały jeszcze zanim zdązyłem choć otworzyć usta. Pewnych właśnie takich reakcji u tych ludzi nie rozumiałem i chyba nie zrozumiem. Zawsze chciałem być postrzegany jako normalny człowiek, wyjść normalnie do sklepu bez obstawy, bo za chwilę tłum ludzi po prostu mnie rozdepcze. Nie było to możliwe.
Niekiedy słyszałem, że zwłaszcza dziewczyny niemal modliły się do jakichś plakatów z moim wizerunkiem... Czasami byłem tym aż zażenowany. Na początku było normalne, że sprawiało mi to satysfakcje. Tabuny kobiet wrzeszczące na mój widok. Z czasem, bardzo szybko, stało się to męczące. Każdy chciał mnie dotknąć, chociaż przez chwilę porozmawiać, jakbym był jakimś królem co najmniej, nie miałem pojęcia co za mechanizm psychiczny za coś takiego odpowiada. Ludzie chyba po prostu muszą miec jakiegoś guru na widok którego mogliby wrzeszczeć. Tak było i tym razem, nie inaczej.
Zastanawiałem się czy Dona ogląda to wszystko w telewizji. Wiedziałem, było to normalne, że jakieś stacje będą tu obecne. Pomachałem na powitanie na co krzyki wzmogły się jeszcze bardziej, hałas był chyba nie do opanowania. Miałem jednak stopery do uszu, więc... za wiele z tego nie słyszałem.


Dwie godziny później byłem zmuszony na prośbę fanów zrobić kilka bisów. Zawsze jest się na to przygotowanym, bo przecież dla nich wszystko. Powinienem być zadowolony, ale było mi to wybitnie nie na rękę. Nie dlatego, że coś mi się nie podobało czy mi sie nie chciało. Koncert przedłużał się, a ja czułem się coraz gorzej.
Zaczęło się od dziwnego mrowienia w prawej ręce. Nie zwróciłem na to większej uwagi, nie utrudniało mi to jakoś ruchów, wszystko było w porządku. Ale potem ręka zaczęła mi drętwieć. I to już sprawiało kłopoty. Dyskretnie próbowałem ją robie rozmasować kiedy na pierwszy plan wchodzili tancerze na dosłownie ułamek minuty, ale to nie pomagało. Postanowiłem się tym także nie przejmować sądząc, że za chwilę samo przejdzie.
I przeszło. Ale po zaledwie kilku minutach pojawiło się znowu z tym, że  uczucie drętwienia było silniejsze. Strzepnąłem parę razy ręką jakbym chciał sobie z niej coś zrzucić, ale nie wiele to dało. Zacząłem się zastanawiać co się dzieje.
Drętwota zaczęła powoli ustępować na co się ucieszyłem, ale wraz z jej odejściem pojawiły się uderzenia gorąca na przemian z zimnem, czułem, że oblewają mnie dosłownie siódme poty. Nie miałem pojęcia co to, i starałem się to jakoś opanować. Nie szło mi to najlepiej.
Kiedy prosili o coś jeszcze, odmówiłem już tłumacząc się czymś co przyszło mi pierwsze do głowy, nie byłbym już chyba w stanie wydusić z siebie nic. Pojawiły się duszności, momentami nie mogłem złapać tchu. Pożegnałem się, miałem nadzieję, że z klasą, nie jak pacjent umieralni, bo tak się czułem, zacząłem odczuwać prąd przebiegający moje ciało. Zdążyłem zejść ze sceny, schować się w pomieszczeniu obok, w którym na mnie czekali i nikt inny nie miał tam wstępu, kiedy runąłem jak długi na ziemię. Nie straciłem jednak świadomości. Miałem wrażenie, że ktoś odciął mi dopływ energii do ciała, nie mogłem nawet ruszyć palcem. Teraz już zacząłem się bać.
Nie wiadomo skąd zjawił się jakiś gościu, który powiedział, że jest lekarzem. Dobrał się do mnie, mierząc ciśnienie i tak dalej, podał mi coś pod język. Po kilkunastu sekundach poczułem się trochę lepiej, przynajmniej mogłem podźwignąc się na nogi i usiąść na krześle. Ciężko mi było jednak wciąż oddychać więc chyba wyczarował skądś maskę tlenową i kazał mi ją trzymać przy twarzy.
Zapytał czy mam problemy z sercem. Pokręciłem głową na nie.
- A wtedy w studiu? - chlapnął ktoś. Westchnąłem, nie musieli o tym wspominać...
- To był jednorazowy incydent. - mruknąłem oddychając głęboko. Uczucie niemocy w ciele powoli odchodziło. Nie przyznałem się, że już wcześniej miałem coś podobnego w nocy. Nikomu o tym nie powiedziałem do dziś. Nie chciałem, żeby się nade mną rozpływali, nie było mi to potrzebne. Świadomie to lekceważyłem, ale uważałem, że to przejściowe i nie długo wszystko samo wróci do normy. Gdybym wszystkim miał się tak przejmować, nigdy bym nie wyjechał w tą trasę.
- To wygląda jak klasyczne objawy zawału, panie Jackson, powinien pan pojechać do szpitala. - powiedział facet na co wytrzeszczyłem na niego oczy. Jeszcze tego mi brakowało. Pokręciłem znów głową.
- Jaki zawał... Czuję się już dobrze, szpital mi do niczego nie potrzebny. - oddałem mu też maseczkę. - Dziękuję. - dodałem wstając i przechadzając się parę kroków. Naprawdę czułem się już dobrze. A przynajmniej o tym się przekonywałem. Tłumaczyłem sobie, że do jutra mi to przejdzie.
- Ja uważam, że szpital jest panu potrzebny, serce ma pan tylko jedno. - upierał się dalej. Nie miałem ochoty na hospitalizację w tym momencie.
- Nic mi nie jest...
- Zadzwonić do pańskiej dziewczyny? - odezwał się ktoś inny.
- Nie! - odpowiedziałem natychmiast. Wszyscy wywalili na mnie oczy. - Jeszcze tego brakowało... Nie stało się nic wielkiego, nie umarłem. Tylko wpadła by w panikę... a to nie potrzebne.
- Chyba powinna wiedzieć...
- Ale się nie dowie. - powiedziałem głośniej patrząc na faceta.
- Niech się pan dobrze zastanowi, teraz może się pan czuć dobrze, ale co pan zrobi jak to panu wróci w nocy? - lekarz nie dawał za wygraną.
- Nic mi nie będzie...
- Ja rozumiem, że pół świata ma pana za boga, ale pan tym bogiem nie jest. Dlaczego pan lekceważy tak poważne symptomy?
- Ja niczego nie lekceważę. Po prostu czuję się już dobrze, poza tym nie mogę sobie teraz pozwolić na pobyt w szpitalu.
- Czyli wygibasy na scenie i łapanie się za jądra jest ważniejsze od zdrowia?! - otworzyłem szerzej oczy. No... Facet był bezpośredni.
- Proszę pana...! - zacząłem lekko skonsternowany. - Nie stać mnie na zerwanie kontraktów!
- Pański wybór. Ja nie moge pana na siłę załadować do samochodu i wywieźć, jedyne co mogę zrobić to przestrzec i powiedzieć, żeby jednak się pan zgłosił na pogotowie jeśli to się w najbliższym czasie powtórzy. Do widzenia, panie Jackson.
Wyszedł. Niektórzy podśmiewali się pod nosem po jego słowach, ale mnie nie było do śmiechu. Popatrzyłem sobie na nich.
- Na co czekacie? Do roboty, pozbierać statory i wyjazd! - ta cała sytuacja jednak nieco mną wstrząsneła i irytacja wzięła teraz nade mną górę. Przestali się smiać i wzięli do pracy.
Wróciłem do hotelu późno w nocy. Zanim to wszystko zostało ogarnięte przynajmniej w miarę zrobiło się późno, a zanim dojechałem do hotelu, minęła godzina. Dona już spała. Popatrzyłem na nią spokojnie śpiącą i uśmiechnąłem się lekko. Wyglądała tak błogo. Nie chciałem jej burzyć tego spokoju. Gdyby się dowiedziała o moim zasłabnięciu całą drogę do następnego przystanku na liście marudziłaby i się zamartwiała. Nie było to nam potrzebne.
Czułem się nieco zmęczony, ale przed sobą miałem tydzień spokoju. Jedna lub dwie próby przed następnym koncertem wystarczą, na dobrą sprawę wszędzie będzie tak samo. Dla ludzi będzie to zupełnie co innego, ale w moim odczuciu to już się niczym od siebie nie różni.
Wziąłem szybki prysznic i po niedługim czasie położyłem się obok niej w  łózku. Nawet nie drgnęła tak mocno spała. Popatrzyłem jeszcze na nią i znów się uśmiechnąłem. Przysunąłem się do niej maksymalnie blisko i objąłem ją w pasie. Jej zapach, zapach skóry, prawie natychmiast mnie ukoił. Pocałowałem lekko jej ramię po czym ułożyłem sie wygodnie wciąz ją obejmując i zamknąłem oczy.
Gdziekolwiek bym się nie znajdował, moje miejsce jest tam gdzie znajduje się ona. Tam mój dom, gdzie jest ona, czułem wewnętrzny spokój, kiedy była blisko, skołatane nerwy uspokajały się. Tak jak teraz, jak tylko poczułem jej naturalny zapach, jej bliskość, wsłuchałem się w rytmiczny oddech... sam się uspokoiłem. Wiedziałem, że kiedy jutro się obudzę, będzie to kolejny szczęśliwy dzień.

poniedziałek, 25 lipca 2016

34.

Witam serdecznie. :) Muszę przyznać, że ten akurat odcinek w pewnym momencie pisało mi sie szczególnie przyjemnie. W dwóch przypadkach. xD Ciekawe dlaczego. :D Zapraszam do czytania, a następna notka w czwartek. :)


Donata

Nie spałam długo czekając na niego aż wróci. W telewizji nic ciekawego nie pokazywali, same bzdury. Powieki robiły mi się coraz cięższe, musiałam się zmuszać, żeby ich nie zamknąć. Momentami to aż bolało. Ale w końcu organizm wygrał i nawet nie wiedziałam kiedy zasnęłam.
Zbudził mnie blask prześwitujący przez powieki. Ostatnie co pamiętałam to ciemny pokój hotelowy, była późna pora... Teraz kiedy uchyliłam jedno oko dostrzegłam, że pali się lampka nocna. Leżałam na boku zwinięta w kłębek, wyprostowałam się kładąc sie na plecy i patrząc po pokoju. Dostrzegłam światło wydobywające się spod drzwi łazienki. Wrócił... Z uśmiechem podniosłam się do siadu podkurczając kolana pod brodę i obejmując je ramionami czekałam, aż wyjdzie.
Pojawił się w samych bokserkach przecierając twarz. Miał wilgotne włosy, loki mu się rozprostowały pod wpływem wody, ale już zaczynały mu się na nowo skręcać. Poczułam ciepło w okolicy serca. Chyba czuł się dobrze...
- Nie chciałem cie obudzić. Tak słodko spałaś... - pokręciłam lekko głową uśmiechając się i spoglądając na niego. Moje spojrzenie ześlizgnęło się z jego twarzy na klatkę piersiową, którą pogładziłam drżącą ręką. Ale musiał być zmęczony, nie miałam sumienia go...
Sam się do mnie przysunął i zaczął namiętnie całować moją odsłonięta szyję. W bardzo wyrazisty sposób dał mi znak, że ma jeszcze dość sporo sił do spożytkowania...
Był czuły i delikatny. Traktował mnie jakbym była z porcelany. Delikatne muśnięcia obuszków palców sprawiały, że dreszcze biegały mi po plecach wzdłuż całego kręgosłupa. W bardzo krótkim czasie pozbawił mnie koszulki nocnej, która była jego ulubioną i bielizny... Całe moje ciało traktował, jakby było najświętszą świątynią...
- Warto było czekać tyle godzin na próbie, żeby teraz... dostać coś tak słodkiego... - wyszeptał z głową między moimi udami. Szarpałam go lekko za włosy jedną ręką wplatając w nie palce. Gorący oddech, jakim owiewał tamte rejony mojego ciała doprowadzał mnie  do szału.
Ale to było coś wspaniałego. Nikt nigdy wcześniej nie potrafił doprowadzić mnie do takiego stanu, w którym kompletnie traciłam kontakt z rzeczywistością. W mojej głowie był tylko on, i to co robił, sprawiając, że miała ochotę krzyczeć. Zaciskałam jednak zęby pozwalając sobie tylko na ciche westchnięcia i jęki, dając mu w ten sposób znak, że jest w tym chyba po prostu mistrzem.
Moje ciało też zachowywało się tak, jakby całkiem wyrwało się spod mojej kontroli. I chyba było tak w istocie. Drżałam cała, wiłam się lekko jęcząc, zaciskając oczy, zagryzając wargę i pięści na jego włosach lub pościeli. On jakby nic sobie z tego nie robiąc, działał dalej, nie przejmując się niczym, nawet tym, jak się wygięłam a potem zaczęłam niemal podrzucać biodrami, jakbym chciała być jeszcze bliżej niego, co było już chyba nie możliwe... Przytrzymywał sobie mnie z łatwością bym mu nie uciekła i pieścił mnie dalej mrucząc cicho i co jakiś czas spoglądając pożądliwie na mój kwiat, a potem w moje oczy. To był parzący wzrok...
Znęcał się tak nade mną cudownie bardzo długo. Tym bardziej to były cudowne tortury, bo idealnie wyczuwał, kiedy zbliżałam się do finału i wtedy przerywał by dać mi kilka  minut na ochłonięcie, a potem zaczynał wszystko od nowa. W pewnym momencie nie wytrzymałam już tego, łzy pociekły mi z kącików oczu i powiedziałam, że jeśli teraz przerwie to go chyba po prostu zgwałcę. Zaśmiał się cicho pod nosem patrząc mi w oczy i wrócił do swojego zajęcia... chyba bardzo je polubił...
W końcu pozwolił mi dojść. Doznanie było tak intensywne, rozlewało się w całym moim ciele, na moment zapomniałam nawet się kompletnie pozwalając sobie na głośny krzyk, jęk... Dysząca i może nawet drżąca przymknęłam oczy leżąc błogo rozluźniona przed nim, całkowicie odsłonięta. Mógł patrzeć na mnie ile tylko chciał. Nie broniłam mu tego. On dla mnie też był najpiękniejszą istotą na świecie. Mimo tych coraz większych plam, które zaczeły pojawiać się w zastraszającym tempie, już nawet na przedramionach, dłoniach i szyi. To nie miało dla mnie znaczenia. Mike był po prostu wyjątkowy. A ta choroba, mimo, że była chorobą, dla mnie czyniła go jeszcze bardziej wyjątkowym.
Zawisł nade mną patrząc mi w oczy, po czym pogładził lekko mój policzek. Nawet nie zauważyłam, kiedy pozbył się swoich bokserek... No ale, w przeciągu ostatnich kilku minut byłam kompletnie nie kontaktowa... Musnął lekko moje wargi na co westchnęłam. Chciałam go objąć, ale on pocałował pojedynczo moją szyję i sam chwycił mnie delikatnie po czym obrócił mnie na brzuch plecami do siebie. Już wiedziałam o co mu chodzi. Mogłam swobodnie dostrzec jego widoczne podniecenie...
- Pragnę cię właśnie tak... właśnie w ten sposób... - wyszeptał mi do ucha, na co znów przeszły mnie ciarki. Poruszyłam nieco biodrami mrucząc cicho pod nosem, kiedy jego dłoń znalazła się na mnie... pomiędzy moimi udami... Poruszał nią delikatnie, wkradł się nagle do środka, jakby sprawdzał czy na pewno jestem gotowa. Byłam i nie mogłam sie tego doczekać.
Chwila, w której we mnie wchodził, była niesamowita. Za każdym razem wywoływało to prąd biegnący przez całe moje ciało. Poruszał się delikatnie, wypełniając mnie całą, do samego końca, czułam to wyraźnie. Wszystko co czułam było bardzo intensywne, uniosłam nieco biodra na co chwycił się za nie delikatnie ale stanowczo, i zaczął zdecydowanie działać.
Nie wiele czasu potrzebowałam by błagać go by nie przestawał. Uniosłam się na ugiętych nogach i łokciach i wtuliłam twarz w poduszkę. Słuchałam jego westchnięć, jak szeptał moje imię, na każdy gwałtowniejszy ruch reagowałam jękiem. W końcu chwycił mnie za ramiona i zdecydowanie ale wciąz delikatnie podniósł mnie i przytulił do siebie obejmując swoimi. Nie przestawał się poruszać, czułam to wyraźnie, sprawiał, że miałam wrażenie, że się zaraz rozpłynę. Potrafił być jednocześnie i zmysłowy i władczy, dziki, a takiego go lubiłam najbardziej. Robił ze mną co chciał, poddawałam mu się całkowicie, największe motyle w brzuchu się pojawiały, kiedy po prostu bez słowa chwytał mnie i rzucał na łózko przed sobą, a ja nawet w pierwszej chwili nie wiedziałam co się dzieje. Wtedy rozpinając powoli swoje spodnie tuż przed moim nosem dawał mi wystarczająco do zrozumienia na co ma ochotę. Innym razem wyrażał to w zupełnie inny sposób. Podchodził do mnie od tyłu, skradał się po cichu. Zaczynał składać pojedyncze pocałunki na mojej szyi lub uchu i przytulał. Potrafił też wyrazić swoją chęć w jeszcze bardziej subtelny sposób. Siadał obok mnie i zaczynał gładzić palcem wewnętrzną stronę mojej dłoni patrząc mi przy tym w oczy. I doskonale wtedy wiedziałam co ma na myśli.


- No, Mike... Pokaż mi na co naprawdę cię stać... - wymruczałam mu do ucha prężąc się lekko. Delikatne muśnięcie warg chyba jeszcze bardziej go nakręciło. Spojrzał mi w oczy i znienacka popchnął do przodu na co rozpłaszczyłam się cała na łózku. Przyszpilił moje ręce za nadgarstki do pościeli i tak zaczął pracować.
Uderzał we mnie mocno i gwałtownie. Moje ciało chyba samo odruchowo się wiło i pręzyło, to jak teraz się zachowywał względem mnie... Po prostu mnie zdominował. Całkowicie. Chyba nie miałam zbyt wiele do powiedzenia w tamtej chwili. I o to mi chodziło.
To było szalenie podniecające poddawać mu się bez reszty, wykonywać każde jego polecenie, robić każdą czynność jakiej sobie zażyczył, choćby nieco wyuzdaną. Wiedziałam, że potem mnie za to dobrze wynagrodzi. Nie był egoistą pod tym względem. Przerzucił mnie na plecy i ponownie unieruchomił ręce. Jedyne co mogłam zrobić to opleść go w biodrach nogami. Zrobiłam to. Przylegał do mnie cały, napierał na moje ciało wchodząc głęboko, do samego końca, aż czułam te uderzenia... Patrzyliśmy sobie w oczy, przez cały czas nie spuszczał ze mnie oczu. Czułam jakby zaglądał wprost w moją duszę. Musiał wiec widzieć, jak bardzo go kocham...
Bardzo podobały mi się jego pomruki, westchnienia i jęki, które co chwila wymykały mu się z ust, choć widziałam, że próbuje grać bezlitosnego, ale wiedziałam, że to co robi ze mną... sprawia mu prawdziwą rozkosz. Znęcał się nade mną przerywając w najmniej odpowiednim momencie, opuszczając mnie całkowicie i ze złośliwym uśmiechem nie robiąc zupełnie nic tylko patrzył mi w oczy. A ja szalałam, błagałam by znów to zrobił. Łaskawie spełniał moje życzenie, znów nade mną dominował zawłaszczając sobie niemal całe moje ciało na wyłączność. I tak właśnie było. Należałam do niego.
Także z moich ust sypały się głośne jęki, niemal krzyki, kiedy tak bił we mnie ostro. Nie pozwalał się objąc, a tak bardzo tego pragnęłam... Wiedziałam, że on też tego pragnie, ale to przez moje własne słowa... Sama tego chciałam, więc dał mi to. Był niesamowity. A ja nawet nie podejrzewałam samej siebie, że to może być takie... seksualne i po prostu podniecające. Kiedy znów obrócił mnie sobie tyłem i wbił się gwałtownie wywołując tym u mnie głośny krzyk, strzelił mi klapsa prosto w pośladek na co aż podskoczyłam. Zapiekło, ale jedynie tylko podkręciło atmosferę. Po chwili pogładził czule zaróżowioną skórę, ale zaraz potem znów...
W końcu postanowiłam przestać być bierna. Zaczęliśmy walczyć wręcz ze sobą o dominację, aż w końcu ja wygrałam. Nie mogło być inaczej. Był tak pobudzony, że sposób jakiego użyłam, może i był banalny ale najbardziej skuteczny.
Przepychaliśmy się nawzajem, on próbował obalić na łózko mnie a ja jego. W końcu udało mi się go popchnąć, ale wcale nie zamierzał się poddawać. Dopiero moja ciepła dłoń na jego przyrodzeniu na moment go oszołomiła, na co usiadłam na nim okrakiem i od razu się na niego nabiłam.
Zaczęłam działać. Widziałam na jego twarzy tą błogość, gdy moje biodra pracowały na nim, widziałam tą rozkosz gdy co jakiś czas lekki grymas wykrzywiał jego twarz. Im bliżej byliśmy finału tym moje westchnienia stawały się głośniejsze, a on tym bardziej mocniej wbijał palce w moje uda. W końcu zaczął wychodzić mi na przeciw, przez co poruszaliśmy się prawie jednocześnie. To było wspaniałe, słyszeć go przy tym, czuć... Wyciągnał do mnie dłoń. Przytuliłam policzek do jej wewnętrznej strony.
Łóżko już od jakiegoś czasu głośno skrzypiało, dając komuś kto siedział w sąsiednich pokojach pewne wyobrażenie co się tutaj dzieje. Ruchy naszych ciał były co raz gwałtowniejsze, a to za sprawą zblizającego się końca. A ten był naprawdę spektakularny, w wyniku czego nawet nie wiedziałam jak i kiedy, runęliśmy z tego łóżka wprost na podłogę. Przygniótł mnie do niej niemal. Oddychał ciężko przez jakiś czas, podobnie jak ja, po czym uniósł się lekko i spojrzał mi w oczy. Byłam wyczerpana, ale uśmiechnęłam się. Musnął lekko moje wargi, po czym złożył na nich czuły pocałunek. Delikatny i przyjemny. A potem jeszcze jeden, i jeszcze.
Po kilku minutach, kiedy siły już nieco do nas powróciły, podniósł się, i przyciągnął mnie do siebie zamykając w swych ramionach. To było tak naprawdę jedyne miejsce, gdzie czułam się naprawdę bezpiecznie. Jego ramiona. Potrafił mnie ukołysać jak nikt. Tak jak teraz, gładził mnie po gołych plecach, muskał skórę obuszkami palców. To było niesamowite.
Kiedy na niego spojrzałam uśmiechał się triumfalnie, co najmniej jakby wygrał jakiś medal. Zmarszczyłam lekko brwi.
- Teraz już wiesz, że lepiej mnie nie prowokować. - wyszeptał mi do ucha na co zaśmiałam się radośnie i jeszcze mocniej w niego wtuliłam. Nie stronił od mojej bliskości. Wręcz przeciwnie. Przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej.



Michael



Nie zmrużyliśmy oczu przez całą noc. Choć wcale nie grzeszyliśmy już potem to leżeliśmy na rozbebeszonym łózku i rozmawialiśmy do samego rana. Tak więc nie spałem tego dnia ani odrobinę. Jakoś się tym nie przejmowałem, choć może powinienem, bo na próbie popołudniu pewnie będę całkiem do dupy, ale... nawet nie chciało mi się spac. Przynajmniej na razie. Jedyne na co miałem ochotę to patrzeć na nią jak śpi.
Kimała słodko wtulona w moją klatkę piersiową mając kompletnie wszystko w tyłku. A mnie rozpierała energia, której dawno nie czułem. Dałem jej popalić, ale to była jej wina. Po co mnie prowokowała? Ale chyba nie miała do mnie o to żadnych pretensji... chyba wręcz przeciwnie... sądząc po tym, jak jej drobna rączka zaczęła powoli zsuwać się w dół mojego brzucha w wiadomym kierunku...
- Księżniczko...? - szepnąłem na co uśmiechnęła się i otworzyła oczy.
- Która godzina? - zapytała trąc oczka. Uwielbiałem ten widok. Wyglądała wtedy jak małe dziecko, któremu kazano wstawać rano, a dla niego był to jeszcze środek nocy. Pogładziłem ją po włosach powoli wplatając w  nie palce na co zamruczała cicho tuląc się do mnie bardziej.
- Południe. - odpowiedziałem wciąż na nią patrząc. Zamruczała głośniej i zaczęła się słodko przeciągać. - Jesteś taka piękna... - mruknąłem rozczulony, kiedy cienka pościel ześlizgnęła się z niej ukazując mi jej piersi. Spojrzała na mnie i zachichotała cicho pod nosem, a potem podciągnęła materiał pod samą szyję.
- Nie ma nic za darmo. - otworzyłem szeroko oczy na co zaśmiała się. Ten dźwięk też kochałem. Oczy jej błyszczały...
- Nie zrobiłem ci w nocy żadnej krzywdy?
- Co? - zaśmiała się. - Daj spokój... - wbijałem w nią nadal swój wzrok, więc westchnęła. - Bolało w pewnym momencie, kiedy tak brutalnie we mnie uderzałeś... ale właśnie tego chciałam. - wyjaśniła gładząc obuszkami palców mój policzek. Podkurczyła nózki do brzucha i na jej czole pojawiła się mała zmarszczka... - Jestem teraz nieco nadwyrężona, tak czuję... ale to przyjemne uczucie. - ja bynajmniej chyba nie byłem do tego przekonany.
- Odpuścimy sobie na jakiś czas... - zacząłem na co spojrzała na mnie jak na debila.
- Zwariowałeś?! Ani mi się śni! Było cudownie, jak zawsze zresztą. - po tych słowach znów wcisnęła się we mnie z cichym westchnieniem i uśmiechem na ustach.
- Boli cię...
- Nic mnie nie boli, nie przeinaczaj moich słów. Czuję się wspaniale. A ty...? Jak się czujesz...? - wymruczała po czym jej ciepła dłoń wślizgnęła się pod materiał pościeli i...
- Skarbie... - mruknąłem wciągając powietrze głęboko do płuc, kiedy jej palce zaczęły badać tamte rejony ciała. Troskliwie muskała moje pachwiny by zaraz potem dobrać się do tego co szczególnie ją interesowało. Dreszcze zaczęły przelatywać mi po plecach...
- Co takiego? - wymruczała nadal mnie drażniąc.
- Nie zrobię tego teraz... - szepnąłem przełykając ślinę.
- Sama sobie poradzę, nie martw się. Czyżbyś chciał mi odmówić...? - potrafiła być niesłychanie uwodzicielska. Jak teraz, kiedy próbowała mnie przekabacić... Ale ja uważałem, że powinna odpocząc przynajmniej kilka dni... dzień, lub dwa...
Ale ona ani myślała odpoczywać. Po raz pierwszy w życiu musiałem potem znosić jej focha powodowanego tym, że jej kolokwialnie mówiąc, nie przeleciałem.
- Skarbie, dałem ci wystarczająco popalić. Poza tym i tak nie mamy czasu. Muszę się ogarnąc i jechać na próbę...
- Jasne. - jej nosek na kwintę był naprawdę zabawny. - Nie zapomnij popieścić tam jakiejś April. - już nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać.
- Motylku... - spojrzała na mnie, jeszcze tak jej nie nazwałem... ale chyba jej się spodobało, ale za wszelką cenę nie chciała się do tego przyznać. - O jakiej April mi tu mówisz, skoro mam tu taką piękność, co?
- No ja nie wiem. - znów odwróciła ode mnie głowę siedząc wciąż z rękoma założonymi na piersiach. - Gdybym ja ci coś takiego powiedziała, pewnie od razu byś uznał, że kogoś mam na boku. - zaśmiałem sie znów kręcąc głową.
- Co ty opowiadasz... - szepnąłem w jej włosy, które pachniały po prostu nią. - Kocham cię. Wiesz o tym. Chodź do mnie. - wyszeptałem znów biorąc ją pod kolana i przyciągając do siebie. Udawała niezbyt zachęconą, ale w końcu dała mi się posadzić na kolanach. - Nie bądź głupiutka, kochanie, dobrze? Jakakolwiek kobieta by się nie pojawiła, zawsze wybiorę ciebie.
- No ja myślę. - burknęła. Uśmiechnąłem się. - Ale nie udawaj, że ta April ci się nie podoba. - wytrzeszczyłem na nią oczy a potem parsknąłem śmiechem.
- Co?
- No tak. Nie jest brzydka.
- A ty jesteś zazdrosna. - śmiałem się wciąż. - Skarbie, April została w LA. Nie musisz sie bać.
- Może TA April została w LA, ale może pojawić sie inna. - mruknąłem gładząc palcem moją szyję.
- Bzdura. - szepnąłem jej do ucha i pocałowałem je czule pojedynczo. - Odpoczywaj po nocy, marudo.
- O to też jest podejrzane.
- Co znowu? - wciąż chichotałem.
- Ja bym chciała zobaczyć jak to tam wszystko wygląda. - powiedziała żołnierskim tonem patrząc na mnie.
- Nie widzę najmniejszego problemu. - powiedziałem natychmiast z uśmiechem. Sama uśmiechnęła się zadowolona. - W takim razie wyskakuj z łóżeczka i ubieraj się. Za godzinę jedziemy.
Zrobiłą tak jak powiedziałem, ale złośnica, pokazała mi przy tym chyba dosłownie wszystkie swoje wdzięki. Piękne ciało aż kuło po oczach, i jak tu nie mają świerzbieć mnie ręce, kiedy tak przeszła przez pokój powoli do łazienki, kręcąc bioderkami...
Do małej jednak zadzwoniła matka chcąc porozmawiać. Próbowała jakoś się wykręcić, ale powiedziałem jej, że zabiorę ją na próbę jutro. Chyba sama nie wiedziała co woli bardziej, iść ze mną czy zostać i porozmawiać z mamą. W końcu jednak zdecydowała, że zostanie, żeby porozmawiać z rodzicielką, a ja w końcu wyszedłem i po niedługim czasie zjawiłem się sam, stety lub niestety, w sali, w której odbywały się próby.
- No, jesteś w końcu. - zakrzyknął ktoś do mnie. Zmarszczyłem czoło z lekkim uśmiechem patrząc na faceta.
- Jak to w końcu? Przecież się nie spóźniłem...
- Tak, ale zdecydowaliśmy, że już dziś przeprowadzimy próbę kostiumową. Jutro też tak jak to było umówione i potem występ. Dlatego mamy mało czasu. Wszyscy już na ciebie czekają w garderobie, tam cię ubiorą i i tak dalej. April też już jest na miejscu...
- April??? - podchwyciłem natychmiast.
- Tak, kosmetyczka. Wasza jak mniemam bo ja jej nie znam. - stwierdził patrząc na mnie lekko z dołu, gdyż człowieczek był ode mnie niższy. Chyba nie TA April??
W krótkim czasie jednak przekonałem się, że jednak TA April.
Nie wiedziałem jak się zachować. Zastanawiałem się, czy to aby nie dobrze, że Dona jednak tu ze mną dzisiaj nie przyszła. Gdyby ją tu zobaczyła... Wolałem uniknąć nieprzyjemności, a domyślałem się, że doszłoby między nimi przynajmniej do jednego spięcia. Moim zdaniem nie potrzebnego, bo powiedzmy sobie szczerze, świata poza Doną nie widziałem. Ale jak to kobiety. Samo to nie wystarczy. Zresztą ja też pilnowałem swojego terytorium...
W garderobie, a raczej pomieszczeniu na nią zaadaptowanym, było sporo ludzi i oczywiście ONA. Kiedy mnie zobaczyła samego, uśmiechnęła się lekko. Odwzajemniłem uśmiech niepewnie, naprawdę nie wiedziałem jak się zachować względem niej. Ale raczej nie domyślała się, że widziałem jej zdjęcie w jej notesie, który trzymała w rękach.
- Mike, chyba wiesz co będziemy z tobą wyczyniać. - powiedział jeden. Nie znałem tych ludzi, nie miałem pojęcia jak mają na imię... Quincy'ego nigdzie nie było widać, więc pewnie nie zaszczyci mnie dziś swoją obecnością. Ale ją akurat znałem. Cieszyłbym się z jej obecności gdyby nie pewne fakty... Postanowiłem jednak, że nie będę do niczego nawiązywał ani niczego nie dam po sobie poznać. Nigdy nie robiła nic co mogłoby być odebrane nie tak jak powinno. Więc chyba nie będzie tak źle.
Nie tak trudno było się odprężyć, kiedy siadając na fotelu przywołałem w myślach to co się działo dzisiaj w nocy. Ale co jakiś czas coś wytrącało mnie z równowagi.
Zostałem w tej kanciapie sam z April, już sama tego świadomość sprawiła, że zrobiłem się nieco spięty. Chyba miałem do tego prawo. Może i ona nie zdaje sobie z pewnych rzeczy sprawy, ale ja już co nie co wiedziałem. Modliłem się tylko, żeby nie wydarzyło się nic krępującego. Zawsze miałem z takimi rzeczami problem.
Fani są na wagę złota, ale niektóre kobiety bywały... dziwne. Rozumiałem, że można kogoś ubóstwiać. Bardzo mało osób wyrażało umiarkowane zainteresowanie moją osobą. Reszta to był armagedon. Ja jestem jeden, ich pół świata. Kiedy taka dorwała mnie gdzies sam na sam, naprawdę niezręcznie mi było się z niej wyplątać, dosłownie. A kiedy takie wpadały na scenę i jeszcze mnie całowały... Machałem na to ręką. Nawet Lisa się tym nie przejmowała, chociaż kręciła nosem. Należało jednak zachować do tego dystans. Co jednak nie zmieniało faktu, że  było to mega krępujące.
Tak właśnie w tej chwili czułem się w obecności April. W każdym jej ruchu próbowałem się czegoś doszukać, analizowałem to co robiła. Kiedy pochylała się obok by wyciągnąć coś z torby. Któregoś razu przyłapała mój wzrok na sobie. Nic nie powiedziała ani nie zrobiła, ale zastanawiałem się co mogła sobie pomyśleć. Miałem tylko nadzieję, że nic sobie nie ubzdura.
Nawet kiedy już zaczęła nakładać mi makijaż musiałem zamknąć oczy, bo serducho chyba wyleciałoby mi z piersi. Dziwnie się czułem. Momentami niby nie chcący gdzieś mnie dotykała, najczęściej moich ramion. Nie było to nic wielkiego, w gruncie rzeczy to nie odstawało od niczego co do tej pory robiła. Zastanawiałem się tylko dlaczego akurat ona się tu zjawiła... Ściągnęli ją sami? Możliwe. Albo sama się zgłosiła...  to już by było moim zdaniem w świetle tego co odkryłem, czymś... podejrzanym? Nie wiedziałem jakiego słowa użyć.
Dona wcale się nie myliła. April była naprawdę piękną kobietą. Tylko ślepy by tego nie zauważył. Nie dostrzegłem tego wcale dopiero teraz, widziałem to od dawna. Ale nie zamierzałem wtedy niczego próbować. Teraz tym bardziej. Ale fakt pozostawał, że była dobrze obdarzona przez naturę i mogła się podobać. Nawet mi. Nie skusiłbym się jednak. Większośc facetów pewnie by się nie zastanawiała, poszli by i pewnie na jedną noc... Ale nie byłem głupi. Nie chciałem trójkątów. Skrzywdziłbym nie tylko Donę ale i samą April. Bo na nic nie może u mnie liczyć, nie chciałem też by jakieś moje słowo czy gest dał jej jakieś złudne nadzieje. Starałem się być neutralny.
Chodziła wokół mnie szukając co jakiś czas w torbach, krązyłą dookoła doprowadzając mnie do perfekcji jak zawsze. Przez chwilę patrzyła na mnie w lustrze, a potem zaczęła układać włosy. Nie zamienilismy ze soba ani słowa.
Znów zanurkowała do jednej z toreb i dało się słyszeć syk. Spojrzałem przez ramię, ssała palec w drugiej ręce trzymając chyba igłę i patrząc na nią jak na zgniłe jajo.
- Co się stało? - odezwałem się pierwszy. Zerknęła na mnie kontem oka.
- Nic... - odpowiedziała. - Zakułam się... Kto włożył to do tej torby?! - przyjrzała się bliżej swojej ręce. - Pięknie, krew... Nienawidzę krwi... - mruknęła z szeroko otwartymi oczami.
Patrzyłem na nią widząc jak zaczyna głębiej oddychać i już wiedziałem, co to znaczy. Dona też to miała, ale tylko w połączeniu z igłą chirurgiczną. Kobieta zaczęła się lekko chwiać starając się przykucnąc i chowając głowę między kolanami. Nie była jednak tak zielona jak Dona...
Wstałem jednak i starając się jej jakoś pomóc przykucnąłem przy niej chwytając ją za rękę. Krew rzeczywiście popłynęła, ale nie było jej zbyt wiele. Ale widać to wystarczyło.
- Spokojnie, masz tu jakiś plaster? - zapytałem na co pokręciła głową. Pięknie, pomyślałem. Może jeszcze będę musiał ją stąd wynosić?
- Niedobrze mi... - mruknęła znów siadając cięzko na tyłku i chwiejąc się wciąż. Chwyciłem ją za ramię delikatnie na co przechyliła się i oparła o mnie...
Właśnie o to mi chodziło. Żeby unikać takich sytuacji. Ale co miałem zrobić? Wstac i kazać jej położyć się na podłodze? Może powinienem...
- Mike... - szepnęła.
- Słucham. - starałem się ją jakoś utrzymać i podnieść, żeby posadzić ją na krześle, z którego sam przed chwilą wstałem. Uniosła nieco głowe i spojrzała na mnie lekko rozszerzonymi oczami.
- Masz całkiem przyjemne perfumy. - stwierdziła na co sam otworzyłem szerzej oczy.
- Co takiego? - zapytałem wciąż na nią patrząc, ale zanim się zorientowałem zarzuciła mi delikatnie ramię na szyję i przyciągnęła do siebie...
Całowała całkiem dobrze. Ale szybko to ukróciłem zanim tak naprawdę coś się stało. Ale chyba nie miała zamiaru tak łatwo rezygnować. Wciąż obejmując mnie jedną ręką nie chciała, żebym się oddalał. Próbowałem ją delikatnie odepchnąć, ale wtedy sama mnie popchnęła, przez co wylądowałem na podłodze jak długi a ona usiadła na mnie okrakiem. Nie oderwała się od moich usta ani na moment.
Musiałem w końcu zareagować bardziej ostro. Chwyciłem ją za ramiona i stanowczym ruchem odsunąłem ją od siebie próbując się podniesć, ale to wcale nie było takie łatwe z nią na kolanach. Nie chciałem zbliżać się do jej twarzy by nie miała okazji znów mnie... pocałować. Jednak dobrze się stało, że Dona została w hotelu.
- Co ty wyprawiasz? - zapytałem lekko dysząc. Adrenalina krązyła mi w żyłach, ale bynajmniej nie z podniecenia. Ze zdenerwowania. Gdyby ktoś to zobaczył, nie pozostałoby to bez echa. Byle bzdura może narobić niezłego bigosu. A gdyby doszło to do Dony... Matko Boska, nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.
- Przecież tego chcesz... - szepnęła znów wyswabadzając się z moich rąk i pochyliła się lekko. Natychmiast znów ją powstrzymałem.
- Przestań się wygłupiać...
- Nie wygłupiam się. Nigdy mnie nie zauważałeś, a byłam blisko...
- Przestań.
- To ty przestań. - popatrzyła mi w oczy. Nie była zbyt szczęśliwa chyba. - Ja wiem, że ona jest dla ciebie wszystkim. Wcale nie chcę wam tego rozwalać. Proszę tylko o kilka chwil... O jeden pocałunek, proszę... - wyszeptała po czym znów przywarła do moich ust, nawet nie miałem czasu zareagować.
Byłem w szoku. W totalnym szoku, że nawet nie wiedziałem co się dzieje. Chyba naprawdę dziecinnie łatwo jest mnie podejsć. Zastanawiałem się tylko czy ta akcja z zasłabnięciem tu przed chwilą była podpuchą... Pewnie tak...
Całowała mnie czule przez dosłownie pięć sekund, na co odepchnąłem ją na bok jednym stanowczym ruchem i wstałem natychmiast na nogi otrzepując się z nieistniejącego kurzu. Czy byłem przerażony? Pewnie tak. Nie mogłem się już doczekac końca tej próby i powrotu do hotelu. Tylko co ja JEJ powiem? W sumie to... chyba nic złego nie zrobiłem. A przynajmniej miałem taką nadzieję.
Pozbierała się z ziemi i zaciągnęła niesforny kosmyk włosów za ucho. Spojrzała na mnie i przybliżyła się znów, ale ja natychmiast odskoczyłem do tyłu.
- Przestań natychmiast. - powiedziałem.
- Mike, ja naprawdę nie proszę o wiele... Jeden pocałunek... Ona się o niczym nie dowie. - patrzyłem na nią wielkimi oczami.
- O jeden pocałunek za dużo. Właście o  ten jeden. Właśnie ten jeden pocałunek o który prosisz, wszystko zniszczy. Kocham tą dziewczynę, jest dla mnie wszystkim. Jeśli ty naprawdę coś do mnie czujesz to nie stwarzaj więcej takich sytuacji. Jesteś egoistyczna w tej chwili, nie myślisz o żadnych konsekwencjach, tobie się nic nie stanie, ale ja moge przez to stracić wszystko.
- Nie dowie się...
- I co z tego, jeśli się nie dowie? Ale ja będę wiedział. I to wystarczy. Koniec dyskusji. Zwolnię cię, jesli to się powtózy, rozumiesz? Tak chyba byłoby najlepiej.
Zakryła twarz dłońmi. Wcale nie było mi przyjemnie na nią taką patrzeć. Kobiety są zbyt delikatne by je krzywdzić. Ale przeciez nie mogłem zrobić nic innego. Za dużo sobie pozwoliła.
- Masz rację. - powiedziała w końcu nie patrząc na mnie. - Zagalopowałam się, przepraszam. Naprawdę nie chciałam nikomu zrobić krzywdy.
- Przestałaś po prostu myślec, April. Idź już lepiej do hotelu czy gdzie się zatrzymałaś. Nie będziesz już dzisiaj potrzebna. - powiedziałem chcąc na wszelki wypadek uniknąc kolejnej takiej sytuacji.
Poszła. Z westchnieniem usiadłem z powrotem na krześle pochylając się nieco i podpierając twarz na rękach. Nie bałem się teraz o makijaż, który w jej wykonaniu jest żelazny. Bałem się o coś zupełnie innego.
Dona była dla mnie wszystkim. Gdybym ją stracił przez coś takiego... W ogóle gdybym ją stracił, nie umiałbym dalej żyć. Bez niej, bez jej bliskości, czułości, bez jej uśmiechu i dźwięku głosu, śmiechu. Bez zapachu jej skóry, włosów, koloru oczu. Bez dotyku jej rąk, westchnień, które wypełniały moje uszy każdej namiętniej nocy. Bez jej miłości, po prostu bez niej. Jak miałbym dać sobie radę z tym wszystkim, kiedy nie byłoby jej przy mnie? To ona pomagała mi się podnieść z ziemi, odzyskać równowagę, kiedy się zachwieję, potrafiła skutecznie ukoić ból, sprawić, że chciałem się po prostu uśmiechac. W jej ramionach czułem się silny jak nigdy przedtem. Jak bez tego miałbym dalej trwać? Podołać temu wszystkiemu... Nie dałbym rady sam. Spadłbym znów na samo dno i już bym się z niego nie podniósł. Kochałem ją do szaleństwa. Sama myśl o tym przyprawiała mnie o fizyczny ból. Tego nie można było opisać słowami. Nawiedził mnie strach chociaż jej nie zdradziłem. Ale widmo tego wszystkiego pozostało. I niby jak miałbym jej o tym opowiedzieć? O tym, że jakaś panna chciała mnie po prostu uwieść...


Bałem się ponownej samotności. Tej pustki, jaką czułem zanim ją spotkałem. Byłem samotny wśród wielu ludzi. Dona jest jedna, ale z nią to wszystko zniknęło. Nie potrafiłbym żyć ze świadomością, że odeszła z mojej własnej winy. A wiedziałem, że by się nie wahała. Nie zastanawiała by się. To też napawało mnie przerażeniem. Że nie chciałaby słuchać, nie pozwoliłaby nic wyjaśnić. Po prostu by mnie zostawiła. Wiedziałem to na pewno.
Nagle poczułem przemożną chęć wzięcia jej w ramiona, tak po prostu. Ale jej tam nie było. Bezwiednie objąłem się za ramiona i westchnąłem ciężko. Pocieszałem się myślą, że nic się złego nie stało, że nic, żadna katastrofa z tego nie wyniknie. I postanowiłem, że jej o tym nie wspomnę. Po co miałem ją ranić... Na pewno by ją to zasmuciło, zraniło... Nie chciałem tego. Albo co gorsza, wpadłaby tu i ją własnoręcznie zakatrupiła.
Wyszedłem w końcu rozglądając się dyskretnie, ale April nigdzie nie było. Ktoś rzucił, że się ulotniła. Bardzo dobrze. Mogłem trochę odetchnąć. Byłem pewny, że dzisiejsza próba nie pójdzie najlepiej. Z tego wszystkiego jeszcze zacząłem odczuwać kołatanie serca. Momentami ciężko mi było nabrać tchu. Ale po jakimś czasie w końcu się uspokoiłem.
Miłość to ciężka sprawa i bardzo skomplikowana, łatwo jest w niej popełnić nie odwracalny błąd. Którego nie sposób potem naprawić. Gdybym się złamał i pocałował tą dziewczynę... Mógłbym być pewny, że mój związek z Doną nie potrwałby już zbyt długo.

piątek, 22 lipca 2016

33.

Witam. :) Zapraszam na kolejny odcinek, następny w poniedziałek. Wszystkich anonimów proszę o pozostawienie po sobie śladu w postaci komentarza, to naprawdę motywuje, o wiele bardziej niż sama liczba wyświetleń. :)



Donata

Następny tydzień był spokojny. Wywiad, którego udzielił Mike jeszcze nie trafił do druku ani na żadne strony internetowe, więc tak naprawdę nic się nie działo. Byłam zdziwiona, ale wyczekiwałam tego dnia opublikowania go z zapartym tchem. Byłam ciekawa co się stanie. Byłam pewna, że wybuchnie wrzawa. Michael Jackson nie dość, że ponownie w coś wplątany, to jeszcze pokazał całemu światu swoją pannę.
Każdy kto przeczyta ten tekst będzie mógł mnie sobie dokładnie obejrzeć. Zostało nam zrobione jedno jedyne zdjęcia, na którym stoimy blisko siebie obejmując się i patrząc w obiektyw aparatu. Oboje byliśmy wyraźnie widoczni. Wiedziałam, że paru osobom skoczy gul, ale nie interesowało mnie to. Tak jak jeszcze niedawno się tego bałam, tak teraz miałam to w nosie.
Powiedziałam o wszystkim rodzicom, by nie byli tym zszokowani. Ojciec nie był tym faktem zachwycony. Chciał nawet rozmawiać z Michaelem, ale mu go nie podałam do telefonu. Oczywiśćie uznał to za kompletny brak odpowiedzialności z jego strony. Jak mógł mnie pokazać całemu światu?? Mnie samej to nie obchodziło. Interesowało nas tylko to, by wyjasnić tą sprawę, a ten wywiad był dobrym tego początkiem.
Kiedy już nastał dzień druku, cały czas chodziłam nerwowa. Wciąż przewijałam sobie w głowie możliwe reakcje. Ojciec burczał, że nie po to wbijali wszystkim sąsiadom do głów, że to nie ja, bym teraz od tak się pokazała. Co mnie obchodzą sąsiedzi. Kiedy już coś było wiadomo, dowiedzieliśmy się, że przynajmniej w Stanach został pobity chyba rekord sprzedanych egzemplarzy gazet, a strony internetowe są oblegane. Mogłam sobie wyobrażać dosłownie wszystko. Nawet nie zaglądałam do internetu.
- No to teraz nie wychodzimy z domu przez miesiąc. - mruknęłam patrząc na Michaela, który się uśmiechał.
- Jedziesz ze mną w trasę, będziesz bezpieczna, nie bój się. - zaśmiał się gładząc mnie po policzku.
Tak, już rozmawiał z kim trzeba i oficjalnie zabierał mnie ze sobą. Nie będę musiała się ukrywac w jego walizce jak jakies zwłoki.
Pierwszy sygnał jaki dostałam to był telefon od rozgorączkowanej Iwy. Zapomniałam jej nawet o tym wszystkim powiedzieć, nie miała o niczym zielonego pojęcia, więc miała prawo się na mnie drzeć. Poza tym dowiedziałam się czegoś ciekawego...
- Słuchaj, nie gadaj mi o byłym, bo wolę pogadać  o czymś przyjemniejszym i ciekawszym, naprawdę. - stwierdziłam słysząc coś o Darku. Pewnie nie mógł znieść panującej rzeczywistości. Ale to już jego problem.
- Ale to jest ciekawe, i dotyczyć może nawet tego twojego Michasia. - uwielbiała spolszczać jego imię.  Zmarszczyłam lekko brwi.
- Jak to? - teraz już naprawdę byłam ciekawa. - A co mój były może mu takiego zrobić?
- No nie chodzi tu stricte o twojego byłego czy o to co mógłby mu zrobić, bo on to se może podskoczyć najwyżej. Chodzi o tą pindę, z którą się... ten. No wiesz.
- Wiem. I co? - co niby ta suka mogła?
- Wiesz przeciez że to jest ta z typu blachar. Dokoptowali koncert w Warszawie, więc jak już tu będziecie to na niego uważaj. - zaczełam się śmiać w głos.
- Iwa, no co ty? On nawet nie zawita w moje strony, to tylko ja się zjawię w domu. Co ty myślisz, że ona będzie próbowała go sobie uhaczyć tak jak Darka? Będzie mogła go obejrzeć najwyżej w domu w tv albo na żywo z odległości kilkudziesięciu metrów, jeśli stac ja na bilet.
- No ja tam nie wiem. - mruknęła.
- A czemu ci to w ogóle przyszło do głowy?
- No bo tzw. wspólna znajoma - parskneła śmiechem. - coś mi powiedziała. Nie mówiła ona nic konkretnie, ale zachowuje sie tak samo jak wtedy, kiedy zaczęła się kręcić wokół Darka. Pamiętasz?
- Pamiętam. - przyznałam. Pamiętałam doskonale, jak się przymilała. Niby tam jakaś koleżeńska rozmowa, a to tu go gdzieś dotknęła, a to tam... Teraz mnie to nie obchodziło, ale jeśli zobaczę te same symptomy w stosunku do Michaela... Nie, no o czym ja mówie, przecież ta ściera nie będzie miała nawet możliwości popatrzec na niego z bliska.
- No więc właśnie. Chyba ją aż swędzi, rozumiesz, JACKSON i TY.
- A co mnie to obchodzi? I dobrze, niech ją swędzi. - zaśmiałam się. - Zazdrośnica pieprzona. Zdybała Darka to niech na nim siedzi.
- Pffffffff, Darek! Gdzie ona będzie patrzeć na Darka, jak tu Michael Jackson do Polski zawita. Ja nie wiem, ona chyba ma jakiś syndrom, obrała sobie za życiowy cel i punkt honoru odebrania ci każdego faceta. Uważaj.
- Na nic nie muszę uważać, mówię ci. On jest dla niej całkowicie nie osiągalny.
- No ja cię tylko informuję, że znowu jej odwaliło.
- Dzięki. - zaśmiałam sie.
Zastanawiałam się po tym nad tym przez chwilę, ale przyznałam sobie rację. Ona nie zbliży się do niego ani na milimetr. No bo jak? Zresztą wystarczy jedno spojrzenie.
A sam Mike był tak szczęśliwy, że nie musi rozstawać się ze mną na całe trzy miesiące, że to było aż niewiarygodne. Uśmiech nieschodził mu z twarzy, kiedy bym tylko na niego nie spojrzała to miał banana. Aż w końcu mu się zapytałam czy się nie naćpał.
- Haha! - roześmiał się po czym przyciągnął mnie do siebie i pocałował namiętnie. - Upiłem się. - stwierdził następnie.
- A wiec jednak! - udałam wkurzoną, ale i tak parsknął śmiechem.
- Upiłem się miłością do ciebie. - no to było... Spurpurowiałam momentalnie. Takie poetyckie wyznania czasami mu się zdarzały i całkowicie wbijały mnie w ziemię.
- Jesteś niesamowity. - wymruczałam na co uśmiechnął się i po prostu mnie przytulił.
Pod bramą coraz częsciej dało się dostrzeć jakiś gapiów. Każdy miał na szyi zawieszony aparat. Mogłam się domyśleć, że to jacyś fotoreporterzy. Następnego dnia Mike zaczynał trasę, starali się więc coś zdobyć zanim poleci w świat. Nie wychodziłam z domu na krok. Wylot następnego ranka był bardzo wcześnie, więc miałam nadzieję, że o czwartej rano nikogo koczującego pod bramą nie zastaniemy. I nie myliłam się.
Pod bramą nikogo nie było, ale pełno ich było na lotnisku. Ochroniarze sprawnie nas poprowadzili nie dopuszczając bliżej nikogo. Padały jakieś chaotyczne pytania, niektórzy podskakiwali nawet w miejscu wymachując mikrofonem. Śmiać mi sie chciało.
Wbrew pozorom dobrze się przygotowałam. Miałam idealnie wyprostowane włosy, z natury trochę mi się splatały, zwłaszcza na końcach, do tego ciemne okulary na nosie. Założyłam buty na wysokich szpilach, byłam niska więc sięgałam Michaelowi zaledwie nieco ponad ramię, więc nadal był ode mnie wyższy. Ale i tak zauważyłam różnicę. Przyzwyczaiłam się do zadzierania głowy w górę. Do tego obcisłe dżinsy uwydatniały zgrabne nogi i on chyba nad tym ubolewał. Twierdził, że każdy, dosłownie każdy jego zdaniem facet ślinił się na mój widok. Śmiałam się z jego nadąsanej miny.
Najwazniejsza jednak była góra. Bluza z długim rękawem, ale nie gruba, w ciemnym odcieniu szarości z kapturem, który założyłam na głowę. W ten sposób przynajmniej nie pokazałam się w takiej stuprocentowej okazałości. Ci co mnie znają nie dadzą się nabrać, ale reszta będzie miała mały problem z dopasowaniem mnie do tej ze zdjęcia. A zresztą... czy to takie ważne?
- Mike, przestań się dąsąc. - powiedziałam ze śmiechem siedząc obok niego i patrząc jak wciąz kręci nosem. Nic nie powiedział. - Nie ubrałam się tak dla facetów tylko dla ciebie. - dodałam przybliżając się do niego. Położyłam mu rękę na kolanie i powoli przesunęłam w górę... w stronę biodra. Spiął się cały i spojrzał na mnie wielkimi oczami. Od tej pory nie był już obrażony.
Przez pierwsze kilka godzin rozmawialiśmy. Opowiadał mi jak to będzie wyglądać. Będziemy się dużo i szybko przemieszczać. Pierwszy przystanek to pierwszy koncert, w Nowym Jorku.
- To się tylko tak wydaje, że to kawał czasu. Trzy miesiące. Ale zajęć będzie tyle, że nie będzie nawet czasu myśleć. Nawet się nie obejrzymy jak wrócimy do LA. Znaczy - zaśmiał się. - Ja będę miał co robić, bo ty będziesz mogła wylegiwać sie całymi dniami i nocami w łóżku w hotelowym pokoju. - parsknęłam śmiechem.
- Cudowna perspektywa. Fajnie by było, gdybyś mi towarzyszył. - uśmiechnęłam się. - Będę cię oglądać w telewizji. Tylko...
- Hm...? - zamruczał mi do ucha.
- Nie wpuszczaj żadnych zwariowanych panienek na scenę, dobrze? - na te słowa wybuchnął śmiechem. Śmiał się chwilę po czym popatrzył na mnie.
- Dlaczego? To tylko fanki. Nic więcej.
- Może, ale ja nie chcę, żeby ŻADNA TYLKO FANKA cię obłapiała. Może jeszcze jak jej się uda skraść ci całusa, będzie sobie wyobrażać, że jest królową całego świata. - parsknęłam drwiącym śmiechem.
- No zdarzało się już coś takiego. - przyznał. - Ale nie martw się. - popatrzył na mnie i trącił lekko palcem mój nos. - Dla mnie to nic nie znaczy.
- Dobrze, ale ja sobie nie życzę, żeby jakaś pinda obłapiała a już w ogóle, żeby całowała mojego mężczyznę. Koniec, kropka. - powiedziałam patrząc na niego poważnie. Uśmiechnął się.
- No dobrze. Ochrona zawsze pilnuje, ale czasami jest tak ,że nie wiadomo jak i skąd ktoś wpadnie. Nie odpowiadam za nikogo, ani za to co robi. Moge ci tylko obiecać że sam czegoś takiego nigdy bym nie sprowokował. W moim mniemaniu to byłoby chyba... równoznaczne ze zdradą. - zamyśliłam się na moment.
- No może nie od razu zdrada, ale byłoby to co najmniej niesmaczne. Co koncert ma cię obmacywać inna baba? To ja cię wtedy nie dotykam. - znów się rozesmiał.
- Dona, skarbie... - nie wytrzymał i znów się zaśmiał. - No nie zamierzam tego sprawdzać, ale... spójrz na mnie. - szepnął mi do ucha co zrobiłam i natychmiast moje usta spotkały się z jego. Całował mnie przez moment czule muskając wargi. Reszta ludu leciała w innej klasie, oprócz nas było tam tylko parę osób, wiec chyba się nie krępował... Zresztą on nigdy się nie krępował. - Jesteś niepoprawna. - uśmiechnął się. - Takiego spokoju nie znajdę u żadnej innej.
Teraz to ja się uśmiechnęłam i oparłam głowę o jego klatkę piersiową. Pogładził mnie po włosach, na co przymknęłam oczy. Lubiłam kiedy tak robił. I nawet nie wiedziałam, kiedy zasnęłam.
W NY znaleźliśmy się późnym  popołudniem. Kiedy mnie obudził w pierwszej chwili nie wiedziałam gdzie jestem. Otrzeźwiałam do końca dopiero kiedy wyszliśmy na dwór. Nie powiedziałabym, że było tam świeże powietrze. Miałam wrażenie, że autentycznie widzę jak w powietrzu unoszą się jakies smugi... czegoś. To chyba był właśnie ten smog. Skrzywiłam się.
- Otrujemy się tutaj. - mruknęłam. Spojrzał na mnie z błyskiem w oczach.
- Skutecznie cię zreanimuję, jeśli będę musiał, nie martw się. - uśmiechnęłam się, ale zaraz o czymś sobie przypomniałam. Nie było to nic przyjemnego.
- Żeby tylko ciebie nikt nie musiał reanimować, Mike. - poczułam jak mocniej ściska moją dłoń w swojej.
- Tłumaczyłem ci. Czuję się świetnie, nie masz się o co martwić. Zaufaj mi. - poprosił cichym szeptem, kiedy podchodziliśmy do czarnej limuzyny wywleczonej już z samolotu.
- Ufam ci, Mike. Ale to nie ma nic do rzeczy.
- Jak to nie? Ma i to dużo! - upierał się wciąż. - Naprawdę wiem na ile mnie stać. - mówił dalej gdy już wsiedliśmy. Kierowca udawał, że nie słyszy. Za nami jechali odrębnym wozem ochroniarze. Wyglądaliśmy przynajmniej w moim odczuciu dość dziwacznie. - I dam radę tym kilku koncertom. - spojrzałam na niego wielkimi oczami jakbym zobaczyło UFO co najmniej.
- KILKU  koncertom? Przesłyszałam się chyba.
- Nie kłóć się ze mną, proszę. Bo ci zamknę usta! - parsknęłam śmiechem.
- Mówię poważnie, Mike. Ja nie wiem co gorsze, jeździć razem z tobą po świecie i obserwować jak się czujesz, czy gdybym została w LA i nie spała po nocach i zastanawiała się co się z tobą dzieje. Czy jeszcze żyjesz czy już ledwo zipiesz. - naprawdę zatkał mi usta dłonią. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął szeptać do ucha.
- Zakleję ci te słodkie usteczka, jak będziesz dalej tak bredzić. - śmiał się. Ale mnie wcale nie było do śmiechu.
- Martwię się, a ty sobie robisz jaja. - westchnął.
Być może, że go drażniłam już trochę tym swoim zrzędzeniem, ale co ja mogłam? To źle, że się martwiłam? Przecież gdyby coś mu się stało, to ja nie wiem co bym zrobiła, ale ktoś z pewnością zostałby zamordowany, za to, że go wypchnęli niemal siłą w tą trasę.
- Wiem, że cię wkurzam...
- Nie wkurzasz. - wtrącił siedząc obok mnie już nawet nie dotykając nawet palcem. Wiedziałam, że go denerwuję.
- Wkurzam.
- Nie. - powtórzył.
- Tak. - zakrył twarz dłonią i parsknął śmiechem.
- Dona, czy twoje zawsze musi być ostatnie? - spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Uśmiechnęłam się tak samo jak on w odpowiedzi. Objął mnie w końcu i przytulił do siebie. Położyłam otwartą dłoń na jego torsie i pogładziłam delikatnie klatkę piersiową. - Przestań... wydziwiać. - mruknął. - Masz naprawdę wybujałą wyobraźnię. Nic mi się nie stanie, obiecuję ci to.
- Obiecujesz? - raczej wątpiłam, by mógł być tego pewien. Chyba wyczuł to w moim głosie.
- Obiecuję. - powiedział dobitnie. Spojrzałam na niego bacznie.
- Dobrze, ale jeśli coś się stanie to tak ci nakopię do dupy, że pierwsze co potem zrobisz to pomyślisz o emeryturze, bo ruszyć już się nie będziesz mógł. - wytrzeszczył na mnie oczy, ale potem i tak zaczął się śmiać. Jak zawsze.
Nie miałam pojęcia dlaczego on tak bagatelizuje swoje zdrowie. Wydaje mu się, że jest z żelaza? A może to moja wina? Związał się z młodą panną, to poczuł, że odmłodniał co najmniej o połowę. Może to i dobrze, nie ma w tym nic złego, problem pojawia się dopiero, kiedy zaczyna lekceważyć swój faktyczny wiek. Rozumiałam, że musi pracować. Że to kocha, może nawet bardziej niż mnie, ale nie o to mi chodziło. Niech jeździ po świecie i koncertuje. Ale na milość Boską, niech myśli, kurwa, też troche o sobie!


Michael

Byłem w wyśmienitym nastroju. Nawet zrzędzenie Dony, które zaczynało działac mi na nerwy jakoś tego dnia mnie nie ruszało. Swoją drogą byłem chyba nawet trochę zdziwiony, że tak panicznie się boi. Przecież nie umieram. Mogłem jej tłumaczyć, ale to nie wiele dawało. Choroba matki chyba tak bardzo wbiła jej się w umysł, że nie potrafiła już tego kontrolować.
W sumie to nie miałem co narzekać bo ja też się tak nad nią trząsłem.

- Cholera... - usłyszałem z kuchni jeszcze zanim dobrze do niej wszedłem. Dochodziły z niej całkiem przyjemne zapachy, więc z całą pewnością obiad będzie dzisiaj pyszny. Zresztą zawsze był. Kobieta która rządziła w kuchni była znakomitą kucharką. Uwielbiałem ją po prostu, jej niekiedy sprośne żarty potrafiły doprowadzić mnie do łez. Kiedy po raz pierwszy zostałem oskarżony, śmiała sie w głos z patelnią w ręce. W kilku prostych słowach wyraziła na ten temat swoje zdanie i nawet ja sam śmiałem się jak głupi razem ze wszystkimi. To był chyba wtedy ostatni raz, kiedy śmiałem się szczerze. Dopiero Dona przypomniała mi jak się to robi...
Właśnie, Dona. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem ją klęczącą obok stołu. Chyba zbierała cos z ziemi. Która notabene była... czerwona. Od krwi. 
Doskoczyłem do niej natychmiast patrząc jak potrząsa palcem jakby chciała z niego coś wyrzucić. 
- Co się stało? - zapytałem łapiąc ją za dłoń ze zranionym palcem, z którego kapała krew. Tkwił w nim mały kawałeczek szkła. 
- Zbiłam szklankę, chciałam pozbierać szkła i to małe... - wymruczała coś pod nosem zła  - wbiło mi się w palec. Nie powinno boleć tak jak boli. - miała łzy w oczach. 
Popatrzyłem tylko na nią i delikatnie próbowałem usunąć szkło, ale tkwiło dość mocno, choć nie głęboko, a ona podrygiwała za każdym razem gdy tego dotykałem. 
- Spokojnie... Zaraz będzie po wszystkim. - powiedziałem uspokajającym tonem i uniosłem lekko jej dłoń przywierając delikatnie ustami do jej palca. Nawet nie drgnęła, gdy po prostu wyssałem szkło z jej palca razem z krwią. Patrzyła na mnie lekko skonsternowana. 
- Proszę i po wszystkim. - mruknąłem oglądając szkiełko na palcu. Było małe, ale ostro zakończone. Spojrzałem na nią. - Ciekawe, że teraz nie skakałaś. - prychnęła. Ale po chwili uśmiechnęła się. 
- Ma pan ciepły język, panie doktorze. - mruknęła patrząc na mnie z lekkim uśmiechem błąkającym jej się na ustach.
- Chcesz się bawić w pana doktora? - otworzyła szeroko oczy. Zaśmiałem się pociągając ją by wstała. - Trzeba się tym zająć...
- To tylko palec, Mike...
- To nic, że palec, Susan! - zawołałem. Po chwili pokazała się pulchna kobieta z miłą twarzą wyrażającą zainteresowanie. - Przynieś apteczkę.
- A co sie stało? Ta panna jest niereformowalna, mówiłam, żeby się nie babrała w zlewie bo ja to zrobię! - to jest właśnie Susan, władczyni kuchni w Neverland. Zaśmiałem się cicho kiedy wyszła. 
- Widzisz? - mruknąłem wciąż chichocząc.
- No co, chciałam jej pomóc...
- Dałabym sobie radę, kochanie, naprawdę. - usłyszeliśmy. Susan podała mi małą apteczkę, a ja nie zważając na kulawe protesty Dony troskliwie zająłem się jej paluszkiem...

No więc... Palec to nic, ale zaburzenia rytmu serca... to już coś. I chyba jednak ma prawo się denerwować. Chyba muszę zacząć bardziej starać się ją zrozumieć. Ją i jej zamartwianie się. Co nie znaczy, że pozwolę jej wiecznie biadolić.


Apartament w hotelu był już z góry zamówiony i opłacony. Za dwa dni miał się odbyć koncert. Dona nie wiedziała czy ma się na nim normalnie pojawić. Zastanawiała się czy powinna. Ja sam uważałem, że lepiej będzie jeśli zostanie w hotelu.
- Zostań tutaj. Wiesz jacy są młodzi ludzie, niektóre dziewczyny naprawdę potrafią sobie coś ubzdurać, nie chcę, żeby ci wydrapały oczy. - powiedziałem. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
- A może nie chcesz mnie tam, żeby móc sobie poromansować z jakąś na zapleczu, co? - popatrzyłem na nią unosząc brew do góry.
- Daj spokój, żadna inna nie potrafi zrobić takiego użytku ze swoich ust jak ty. - natychmiast oblała się szkarłatnym rumieńcem. Zaśmiałem się. - No co?
- Potrafisz być świntuchem, Mike. - pochyliłem się i pocałowałem ją w policzek. - O, i dżentelmenem też jak widzę. - teraz to ja się zaśmiałem.
Był wieczór, zakwaterowaliśmy się raptem godzinę temu a ja już musiałem wychodzić.
- Już? - zapytała zdziwiona. Pogładziłem ją lekko po twarzy.
- Występ za dwa dni. Muszę przeprowadzić ze dwie, trzy próby. Dzisiaj, jutro i przed koncertem.
- Zamęczysz się. - znowu. Przymknąłem oczy i uśmiechnąłem się. Przyciągnąłem ją do siebie i szczelnie zamknąłem w swoich ramionach. Wtuliła się w nie ochoczo wzdychając i mrucząc cicho.
- Nic mi nie będzie, kochana moja. Obiecałem ci to, pamiętasz?
- Rozkażesz swojemu sercu bić cokolwiek by się nie działo? - znów się zaśmiałem.
- Dona, naprawdę przesadzasz. Za dużo o tym myślisz. - chwyciłem delikatnie jej twarz w swe dłonie. - Odpręz się. I nie myśl tyle.
- Łatwo powiedzieć, nie myśl. - mruknęła. Zmusiłem ją by ponownie na mnie spojrzała.
- Dona. To ja tu jestem facetem i ja tu jestem od zamartwiania się, o ciebie. Nie na odwrót. - popatrzyła na mnie nic nie mówiąc przez kilka chwil.
- Aha, czyli rozumiem, że mam mieć na ciebie po prostu wylane. - przewróciłem oczami.
- Nie o to chodzi...
- A o co? Ja wiem, że przesadzam, wbrew pozorom zdaję sobie sprawę z tego faktu, ale to nie moja wina, że odkąd pamiętam przynajmniej kilka razy w miesiącu widziałam swoją matkę w identycznym stanie jak wtedy ciebie... - zaczęła mówić i z każda chwilą jej głos stawał się coraz bardziej płaczliwy.
- Cii, cii... - szepnąłem tuląc ją natychmiast. Moi bracia, a ojciec to już w ogóle, jakoś nie przykładali wagi do tego, kiedy ich kobiety płakały. Machali na to ręką mówiąc, że baby tak mają. Może i mają, ale ja nie mogłem tego znieść. Tym bardziej, że co by nie powiedzieć, to poniekąd teraz ja byłem powodem jej łez, które starała się powstrzymać. - Przepraszam.
- Nie przepraszaj, nie masz za co. - objęła mnie w pasie i ścisnęła lekko. - Jak długo będziesz siedział tam?
- Nie wiem dokładnie ile nam zejdzie, ale na pewno trochę. Kilka godzin. - westchnęła. - Szybko wrócę. - popatrzyła na mnie zadzierając głowę.
- No dobrze. - westchnęła. - Więc idź, żebyś się nie spóźnił. Tylko proszę cię, żebyś uważał na siebie. Nie mam zamiaru stać nad twoją trumną. - znów przewróciłem oczami.
Odsunęła się ode mnie i usiadła na łózku zaczynając wypakowywać swoją walizkę. Oprócz niej miała jeszcze podręczną torbę na ramię.
- Co ty ze soba zabrałaś, cały dom towarowy? - próbowałem zażartować i chyba mi się udało bo spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. W końcu.
- No przeciez musiałam się porządnie spakować, nie? Nie wyjechaliśmy na weekend tylko na cały kwartał. - no niby tak... - Ja wiem, że tobie wystarczyły by tylko jedna para gaci i skarpet, ale w przypadku kobiet wygląda to zupełnie inaczej.
- Wypraszam sobie. - powiedziałem wytrzeszczając na nią oczy i podpierając się rękami na biodrach. Zaśmiała się pod nosem. - Nie śmiej się ze mnie.-  burknąłem znów. Czasami zachowywałem sie jak duże dziecko. Doskoczyłem do niej i zacząłem ją łaskotać by w końcu przestała się ze mnie nabijać. Pomogło.
- Dobrze, już nie będę się z ciebie śmiać, obiecujęęęęęę! - wyjęczała zasłaniając się bym znów nie zaatakował jej boczków. Oddychała ciężko chichocząc od czasu do czasu. Pochyliłem się i ucałowałem lekko jej policzek.
Nagle przyszło mi na myśl dość... niezręczne dla mnie przynajmniej pytanie. Może nie powinienem tego poruszać... ale co tam...
- Bierzesz jakieś tabletki? - popatrzyła na mnie nie wiedząc o co mi chodzi.
- Jakie tabletki?
- No... antykoncepcyjne. - bąknąłem czując jak się czerwienię. Fuck! Mogłem jednak tego nie tykać.
- Nie. - odpowiedziała patrząc mi w oczy uważnym spojrzeniem. - Dlaczego pytasz?
- Bo się nie zabezpieczamy. - zachowuję się jak dzieciak, chyba ja o tym powinienem myślec... ale nie o to mi chodziło...
- To ja mam sama o takich rzeczach myśleć? Może powinnam ci jeszcze kupić gumy, co? - zaśmiałem się mimo wszystko.
- Nie o to mi chodzi, kochanie. - unikałem jej wzroku.
- A o co? - złagodniała.
- Nieważne, zapomnij, że o to pytałem. - chciałem uciec ale mnie zatrzymała.
- Czekałam kiedy poruszysz podobny temat. - mruknęła. - Wiesz doskonale co znalazłam w tym zakitranym komputerze w szafie.
- Wiem. - powiedziałem kiwając lekko głową i patrząc na swoje ręce.
- Chcesz...? - nie dokończyła. Nie zdążyła.
- Bardzo. - powiedziałem patrząc jej prosto w oczy. Patrzeliśmy tak na siebie przez kilka minut po czym uśmiechnęła się i przytuliła lekko opierając głowę na moim ramieniu. - Zanim... cię poznałem, szukałem odpowiedniej kobiety, która... ale teraz... Wiem, że jesteś jeszcze młoda, że możesz nie czuć... potrzeby...
- Cii... - szepnęła przykładając mi palec do ust. - Dzieci nie znajduje się w kapuście, więc... kiedy już wrócisz z tej próby... myślisz, że będziesz miał jeszcze na cokolwiek siłę? - popatrzyłem na nią dużymi oczami przetwarzając w głowie to co powiedziała.
- Ale... To znaczy...? - pokiwała głową na 'tak' uśmiechając się. Ale nagle chyba coś przyszło jej na myśl.
- Tak naprawdę to chyba od samego początku jesteśmy do tego na dobrej drodze. - stwierdziła.
- Nie chcę byś robiła coś wbrew sobie.
- Nie robię nic wbrew sobie. - powiedziała pewnie patrząc mi w oczy. Podniosła rękę i delikatnie pogładziła mnie po policzku. - Nigdy nic nie robię wbrew sobie.
- Taak? - zaśmiałem się. - A na początku co było? Do jakich podchodów mnie zmuszałaś? - oboje się zaśmialiśmy.
- To było co innego.
- Wcale nie, bo to było własnie to! - wyszczerzyłem się po czym wpiłem się w jej usta. Poczułem rozpierające mnie szczęście. Może w końcu uda mi się poukładać sobie całe życie tak jak zawsze marzyłem. Z ukochaną kobietą u boku... i największym skarbem na świecie. Małym brzdącem biegającym dookoła nas z roześmianą buzią...
To była cudowna perspektywa. Mimo tego co podrzucono mi do domu i co może dalej z tego wyniknąć czułem w sobie niesamowity przypływ energii. A teraz, kiedy powiedziała... Jak mógłbym być nieszczęsliwy?
Wyszedłem w końcu, kiedy schowała się w łazience, inaczej chyba bym się od niej nie odkleił. Z szerokim uśmiechem na ustach wsiadłem do limuzyny, która stała przed hotelem. Oczywiście obstawa była cały czas ze mną. Nie było mowy, bym wyszedł gdzieś sam. Poleciłem jednak jednemu by został na miejscu i pilnował Dony, by nic się nie stało. Wolałem dmuchać na zimne. Podejrzewałem, że to raczej nie umknie jej świadomości i będzie mi o to później suszyć głowę, ale tym będę się martwił później. Teraz czas, żebym w końcu pojawił się tam, gdzie na mnie czekają.
Arena była ogromna. Scena wystarczyła by móc odtwarzać na niej skomplikowane układy, a także posiadała kilka ukrytych mechanizmów wznoszących itd. Jak to w NY. Miała po prostu wszystko. Próba odbywała się jednak wewnątrz, a tak naprawdę to, ja to nazywałem piwnicami. Właśnie tam schodziłem niekończącymi się schodami w dół i w dół, a gdy już stopnie sie skończyły, zobaczyłem jakies małe zamieszanie.
Kilku ludzi próbowało wywalić stamtąd jakichś dwóch facetów.
- Co tu się dzieje? - zapytałem dochodząc do nich i spoglądając po wszystkich dookoła. Ochroniarze oczywiście już chyba odruchowo poustawiali się dookoła mnie, by nikt przypadkiem nie dotknał mnie palcem.
- O! Pan Jackson, nawet nie trzeba pytać. - stwierdził jeden odwracając się do mnie za nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać. Trzymał w ręce... dyktafon? Chyba tak, a drugi obok niego aparat fotograficzny. Znowu jakiś szmatławiec, pomyślałem.
- Żaden pan Jackson, prosze stąd wyjsć, powtarzam po raz ostatni! - jakiś facet, chyba z miejscowej ekipy z którą mieliśmy pracować, pienił się już niemiłosiernie. Byłem w wyśmienitym humorze, więc stwierdziłem, że odpowiem na dwa, trzy pytania, tak by ich jakoś spławić.
- Spokojnie, spokojnie... - powiedziałem, wietrząc już, że za chwilę może tu dojsć do rękoczynów. - Świat się nie wali, zdążymy ze wszystkim. Pięć minut, bo mimo wszystko mam dużo pracy. - zwróciłem się do facetów z piśmidła.
- Wspaniale! - ucieszył się wyraźnie. - To zajmie tylko chwilkę. - zawsze tak mówią, to ich niezawodny chwyt. - Pytanie pierwsze; chciał pan ukryć tak skrzętnie tożsamość tej dziewczyny, czy ta sytuacja naprawdę wymagała tego by ją jednak ujawnić?...
- Zaraz, chwileczkę! - krzyknął znów ktoś. - Nie mamy czasu na pogaduszki. - syknął mi do ucha. Uspokiłem go.
- Zaraz będzie po wszystkim, spokojnie. - mruknąłem po czym skierowałem słowa do faceta z gazety. Bądź czegoś temu podobnego. - Sytuacja wymagała tego typu kroków, żałuję, że do tego doszło, bo wolałbym, by ta dziewczyna dalej pozostała anonimowa. Jednak sama się na to zgodziła, nie zmuszałem jej do niczego. Jest świadoma konsekwencji.
-Wielu jest zdziwionych tym, jak wielkim zaufaniem pana obdarza. Pewnie nie jeden na jej miejscu spakowałby sie po prostu.
- Zdziwieni są za pewne ci, którzy wciąz uważają mnie za winnego, a wyrok uniewinniający w ich mniemaniu niczego tu nie zmienia. Jednak Dona ma otwarty umysł i nie dała się wytrącić z równowagi. - odpowiedziałem licząc w myślach. Jeszcze jedno pytanie i koniec.
- A gdzie ona się teraz znajduje? Została w Neverland? Nie boi się pan, że pod pana nieobecność taka młoda dziewczyna zainteresuje się kimś innym? - to więcej niże jedno pytanie liczone jakos trzy...
- Nie, Dona jest tutaj ze mną, zabrałem ją w trasę ze sobą. Poza tym, gdyby chciała mnie zdradzić mogłaby zrobić to dosłownie kiedy tylko by chciała. Nie musze jej do tego zostawiać w domu na trzy miesiące. Państwo wybaczą, ale musimy już kończyć. - powiedziałem ruszając się z miejsca. Chciał jeszcze o coś zapytać, ale nie dałem mu już na to szansy.
Kiedy w końcu zostaliśmy sami w wieloosobową ekipą na horyzoncie zjawił się...
- Quincy? - zawołałem szczerze zdziwiony. Nigdy nie wybierał się ze mną w trasy. Z uśmiechem ścisnąłem mu dłoń. On także się szczerzył, musiał mieć ku temu powód.
- No nie mogłem sobie tego odmówić. Chciałem cię zobaczyć jak wyglądasz.
- Co masz na myśli?
- No to! - wskazał na mój szeroki szczerz. Zaśmiałem się. - Widziałem, że jakiś pismak cię zaczepił. Pomyślałem, że ci potowarzyszę przynajmniej tu w Nowym Jorku i w tych paru miejscach w Stanach. Na Europę już niestety nie licz! - oboje się zaśmialiśmy. - Właśnie, taki szczęśliwy, myślałem, że będziesz jak wyzuta dętka bez tej swojej księżniczki. - coś w moich oczach chyba mu podsunęło odpowiedź.


- Zabrałem ją ze sobą. Znam siebie tak samo dobrze jak ty i wiem doskonale, że nie wytrzymałbym bez niej tyle. - parsknął śmiechem.
- To może po wszystkim wyskoczymy na jakieś piwo? Wszyscy jesteśmy pełnoletni, skończymy późno, ale jutrzejsza próba będzie dopiero po południu. - uśmiechnąłem się.
- Kusząca propozycja, ale nie sądzę. Obiecałem Donie, że wrócę jak najszybciej.
- Już wszedłes pod pantofel?? - zaśmiał się.  Uśmiechnąłem się pod nosem. Też coś.
- Przestań. Po prostu... Dzieci nie robią się same. - mruknąłem poruszając brwiami patrząc na niego. Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Dzieci???
- Tak. - ludzie przemieszczający się dookoła nas zerkali na nas zainteresowani. Nigdy wcześniej nie widzieli mnie na żywo. A przynajmniej ja sobie ich nie przypominałem. - Powiedziałem, jej że chcę... a ona się zgodziła, więc...
- Już rozumiem. Ale po alkoholu można dłużej. - zasugerował spoglądając na mnie wciąz z tym wielkim uśmiechem. Prychnąłem.
- Nie bądź świński, prosze cię. - burknąłem, ale po chwili już śmialiśmy się oboje.
- W końcu zaczęło się wszystko stabilizować. - powiedział w pierwszej chwili. - Ta cała sprawa z molestowaniem nie tylko ciebie niemal wykończyła nerwowo, my wszyscy też to odczuliśmy. Miejmy nadzieję, że nic tego nie spierdoli.
- Ja też mam tą nadzieję, uwierz mi. Długo na to wszystko czekałem. Na taką kobietę. Jeżeli mnie zmuszą to...
- To co?
- To jestem w stanie nawet 'umrzeć', byśmy mieli święty spokój. - powiedziałem cicho by tylko on to usłyszał kreśląc w powietrzu palcami cudzysłowy. Wybałuszył na mnie oczy jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu.
Człowiek, którego zapędzi się w kozi róg jest w stanie zrobić naprawdę bardzo dużo. W tej chwili czułem się pełny sił i nie miałem zamiaru się poddawać. Miałem rodzine. Kochającą matkę, braci, którzy czasami grali mi na nerwach, roztrzepaną Janet, której jeszcze nie podziękowałem, a powinienem, nabzdyczoną LaToyę, którą i tak kochałem mimo tej jej ogromnej nieodpowiedzialności. Oczywiście, co najważniejsze, Donę, która była jakby mój osobisty katalizator do ponownego odrodzenia się. I nawet ojciec. Ostatnimi czasy jakby zaczął rozkminiać sens swego zycia. Co mogło mu z tego wyjść, nie wiedziałem. Byle tylko trzymał się ode mnie z daleka, tak będzie najlepiej.