Michael Jackson

Michael Jackson

wtorek, 23 sierpnia 2016

44.

Witam. :) Tym razem planowo tak jak zapowiadałam, rozdział sprawdzony, mam nadzieję, że nie pominęłam żadnych byków. xo ;p Następny ukaże się w czwartek, i tak co dwa dni. Żeby nie przesadzać, ale za chwile wrzesień i czasu na pisanie będzie bardzo mało. Tak więc zapraszam do czytania i komentowania jak zawsze. :)



Donata


Przesiedziałam u Janet cały tydzień. Pierwsza noc po... tym... była tragiczna. Bez przerwy płakałam, kiedy pierwsze emocje już opadły, została tylko czarna rozpacz. Nie potrafiłam opanować łez. Jan siedziała ze mną aż do rana, kiedy o szóstej w końcu przysnęłam wykończona na kanapie w jej salonie.
Nigdy wcześniej u niej nie byłam, to ona zawsze przyjeżdżała do... Michaela. Nawet jego imię było mi ciężko wymówić, nawet w myślach. Tak bardzo kochałam tego gnoja. Teraz czułam to tak wyraźnie jak to było tylko możliwe. Wręcz namacalnie. A on... zmieszał to wszystko z błotem.
To co było między nami nic dla niego nie znaczyło. Znalazł sobie głupią, młodą... Mój ojciec miał rację. Powinnam była go posłuchać. Teraz żałowałam, że tego nie zrobiłam. Może nie wróciłabym od razu do Polski ale powinnam przynajmniej wynieść się z LA. Gdybym mogła cofnąć czas na pewno bym to zrobiła.
Mój telefon od tygodnia była wyłączony. Nie chciałam z nikim rozmawiać. On... wydzwaniał wciąż i wciąż... Pytałam sama siebie po co. Po co dzwoni. Tutaj nie ma czego zbierać. Wszystko zaprzepaścił... Zaufałam mu, zdobyłam się na to po tym co mi zrobił Darek. I okazał sie być jeszcze gorszy od niego. Wiedział co przeżywałam, wiedział jak cierpiałam, jak trudno mi było jemu uwierzyć, zaufać, ale w końcu mi się to udało. I co? Jaka mnie za to spotkała nagroda?
Nienawidziłam go i kochałam jednocześnie. To nie było to samo co po Darku. To było tysiąc razy gorsze. Myślałam, że się nie pozbieram. Wierzyłam jak głupia w każde jego słowo. I nic co mu wtedy wykrzyczałam na odchodne nie sprawi, że poczuję się lepiej. On nigdy nie poczuje tego bólu, który ja teraz czuję. Jest taki sam jak wszyscy. Gwiazdeczka. Pieprzony hipokryta! Nigdy mu tego nie wybaczę... Zrobił to perfidnie... Po prostu zdeptał mnie jak te wszystkie robaki u siebie w ogrodzie.
Mama i tata pewnie dobijali się do mnie zaniepokojeni tym, że mam wyłączony telefon tyle czasu. Iwa pewnie też. Ale nie chciałam teraz rozmawiać. Najchętniej to bym sie gdzieś zaszyła, w samotności siedziała i użalała się nad sobą. Chociaz nie powinnam, ale... Nie mogłam tego przeżyć.
Janet weszła do salonu z tacą, pewnie z jedzeniem. Nie byłam głodna. Najlepiej to jakby przyniosła litr wódki, to bym wypiła. Nie odmówiłabym. Schlałabym sie tak, że nie wiedziałabym nawet jak się nazywam. Ale nie miała wódki, tylko kanapki i ciepłą herbatę.
- Dona? - zapytała cicho ostrożnie z lekkim uśmiechem siadając na skraju kanapy, na której leżałam pod kocem. Spojrzałam na nią i znów przymknęłam oczy. - Śniadanie. Musisz coś zjeść w końcu. Przez ten tydzień zjadłaś raptem dwa obiady...
- Nie jestem głodna. - odpowiedziałam cicho. Przykryłam się bardziej kocem. Dławiło mnie w gardle, miałam ochotę znów się rozpłakać, ale powstrzymywałam się. Ile można ryczeć? Nie chciałam wyć przez... niego. Nie był tego wart.
- Wciąż to powtarzasz. - mruknęłam przyglądając mi się.
- Bo naprawdę nie jestem głodna. - odpowiedziałam znów cicho.
- To chociaż wypij coś ciepłego. Zobacz, przyniosłam ci herbatę malinową. Wiem, że lubisz.
- Dziękuję. - mruknełam ale nie ruszyłam się. Westchnęła.
- Naprawdę zaczynam się martwić...
- Nie musisz. Nic mi nie będzie.
- Mike też się na pewno martwi. - zacisnęłam mocno powieki. Janet od kilku dni próbuje mi powiedzieć, że może to jakiegoś kosmiczne nieporozumienie. Że w pierwszej chwili też jej to tak tragicznie wyglądało, ale po czasie pomyślała, że może coś źle zrozumiałyśmy. Co niby źle zrozumiałyśmy? Ja uważałam, że tu nie ma nic do rozumienia. Puszcza się i tyle. - Dona...
- Nie chcę o nim słyszeć. Przestań mi wmawiać... Nie jestem ślepa, widziałam, i ty też! - zaczynało mnie to wkurzać.
- No tak, widziałam, ale...
- Nie ma żadnego ALE! Nie chcę miec z nim nic wspólnego. - zakopałam się znów pod kocem. - I dziękuję ci za śniadanie.
- Wykończysz się...
- No cóż. Gratulacje dla twojego braciszka. - do oczu napłynęły mi łzy, ale nie pozwoliłam im polecieć dalej. Nie chciałam już płakać ani cierpieć. Ale to nie było proste.
- Dzwonił do mnie bez przerwy. - mruknęła znów patrząc na mnie. - Masz wciąż wyłączony telefon.
- Nie chce z nim rozmawiać.
- A twoi rodzice? Pewnie też się martwią.
- Z nimi też nie chcę rozmawiać.
- Dlaczego?
- Bo jak im opowiem... to mama zacznie to przeżywać jeszcze bardziej niż ja. Po zerwaniu z chłopakiem w Polsce też tak było. A tata zaraz zacznie powtarzać swoje 'a nie mówiłem'. Nie potrzebuję tego.
- Ale musisz im coś dać znać, nie możesz nagle się od wszystkiego odciąć!
- Jedyna rzecz od której chcę się odciać, to twój brat. Nic więcej.
- Porozmawiaj z nim. Na pewno da się to jakoś wyjaśnić! - poprosiła. Westchnęłam. Podniosłam się w końcu do siadu. Było mi aż zimno, tak długo leżałam w jednej pozycji pod kocem. Czułam się jakbym chorowała. Może nawet miałam lekką gorączkę. - Dona... - mruknęła znów cicho. Pokręciłam głowa.
- Nie jestem w stanie... na niego patrzeć.
- Kochasz go, to widać.
- I co z tego? - spojrzałam na nią. - Co z tego? Ale on mnie nie kocha.
- Nie mów tak!
- A jak mam mówić? Gdyby mnie kochał tak jak mówił... - głos mi się załamał. Pokręciłam głową i ukryłam twarz w dłoniach. Nie dałam rady, nie mogłam opanować płaczu.
Poczułam jak Janet obejmuje mnie jednym ramieniem. Tak było dzień w dzień od tygodnia. Każdego dnia powtarzałam sobie, że nie będę już ryczeć. I każdego dnia zawodziłam samą siebie. To było zbyt cięzkie. Nie umiałam tego znieść.
Z jednej strony pragnęłam by mnie przytulił i powiedział, że to nieprawda. Ale jednocześnie nie mogłam znieść nawet myśli o tym by mógł mnie dotknąć. Nawet gdyby tylko stał w tym pokoju ja chyba dostałabym zawału. Nie umiałam tego wszystkiego zrozumieć... Źle mu było ze mną, że poszukał sobie innych atrakcji u byłej żony? A może po prostu...
- On mnie nigdy nie kochał. - powiedziałam szeptem ocierając policzki i pociągając nosem.
- O czym ty mówisz?
- Mówię, że nigdy mnie nie kochał. Nigdy. Zawsze była Lisa. Zawsze tylko ona. Widać... w końcu się dogadali. Ja mu nie jestem już do niczego potrzebna.
- Przeginasz teraz. - wkurzyła się lekko. - Lisa nie dorasta ci do pięt! Ty go nie znałaś wcześniej! On się zmienił gdy ty się pojawiłaś, wróciło do niego życie! Ja nawet nie chcę się zastanawiać jak on teraz wygląda. - słychać było w jej głosie że martwi się o brata. Ale dla mnie sprawa była jasna.
- Nie masz racji.
- Jak to nie mam?!
- Gdyby było tak jak mówisz... spotykałby się z byłą żoną? - spojrzałam na nią, Nie wiedziała co odpowiedzieć. - Właśnie. To jej mu potrzeba do szczęścia, nie mnie. Głupia byłam... że myślałam, że on naprawdę może mnie kochać.
- Teraz w sobie widzisz jakąs winę tego wszystkiego?!
- Nie winę. Po prostu mówię jak jest. Byłam tylko środkiem zastępczym... na chwilę. Było mu ze mną dobrze, dopóki Lisa znów się nie pojawiła. Teraz woli być z nią. To chyba normalne...
- Nie, ty jesteś nienormalna! - wydarła się. Popatrzyłam na nią. - On ciebie kocha! On chyba żadnej w życiu tak nie pokochał jak ciebie! Kobiet można miec na pęczki! Ale tylko jedna jest na całe życie, wiesz?!
- Już ją ma. - powiedziałam spuszczając głowę.
- Tak, ma ciebie. Proszę pogadaj z nim! - usiadła znów obok mnie. - On ci to na pewno da radę jakoś wytłumaczyć...
- Jakoś. Czyli jak? - popatrzyłam na nią. - Co mi powie? Tu nie ma czego tłumaczyć, Janet... Już tyle razy ci to mówiłam...
- Ja też wiele razy ci pewne rzeczy mówiłam! - zerwała się znów z miejsca, gdyż rozbrzmiał dzwonek. - Pójdę otworzyć... - westchnęła i poszła.
Zostałam na moment sama. Siedziałam tyłem do wyjścia z salonu więc nie widziałam czy ktoś przyszedł czy to była tylko jakaś krótka nie zapowiedziana przez kogoś wizyta. Nie wiele słyszałam. Praktycznie to nic nie słyszałam. Po kilku minutach Janet weszła z powrotem do salonu, mówiąc, że ktoś przyszedł. Pomyślałam, że pewnie do niej. Nie chciałam jej przeszkadzać.
Wstałam z zamiarem udania się gdzieś... indziej... i zobaczyłam... jego...




Serce automatycznie zaczęło walić mi w piersi. Tego sie obawiałam. Nie byłam w stanie znieść jego obecności tutaj. Patrzył na mnie oczami... widziałam w nich ból, czysty ból, ale... Co niby go tak boli? Nie może się zdecydować czy co? Lisa czy ja? Ja mu pomogę podjąc tą decyzję.
Zrobił krok w moją stronę, a ja natychmiast ruszyłam do tyłu, obeszłam cały salon okrężną drogą z zamiarem wyjścia stamtąd, ale oczywisćie... mi nie pozwolił. Kiedy mnie dotknął miałam wrażenie, że zaraz się zapalę. Jego dotyk po prostu parzył. Ale nie tak jak wcześniej. To aż bolało. Bolało jak mnie dotyka, jego głos, to wszystko wywoływało we mnie niemal fizyczny ból. Starałam się uciec, odepchnąc jego ręce ale złapał mnie w pasie i przycisnął do siebie mocno. Nie mogłam tego znieść...
Zaczęłam wrzeszczeć, żeby mnie póścił, żeby mnie już więcej nie ranił. Trzymał mnie mocno, tak, że nawet nie mogłam się ruszyć. Krzyk mieszał się z płaczem... W końcu całkowicie opadłam z sił i zawisłam w jego ramionach bezwładnie. Janet wyglądała jakby sama miała się zaraz rozpłakac. Wyszła z salonu... chyba nie mogła na nas patrzeć.
Upadłam na kolana, a on razem ze mną. A może na odwrót? To on upadł a ja razem z nim? Nieważne...
- Dona... - odezwał się łamiącym się głosem. - Proszę... - pokręciłam gwałtownie głową zatykając sobie uszy. - To naprawdę nie jest tak jak myślisz...
- A jak? Jak jest... - wyjęczałam opadając znów w jego ramiona. Pozwoliłam mu się przytulić, głaskac po włosach... Może mnie to zabije, nie będę musiała tego wszystkiego czuć...
- Spotkałem się z Lisą, bo... bo chciała porozmawiać... - zaśmiałam się o dziwo, aż sama byłam zaskoczona. On chyba też. Patrzył na mnie przerażony, a ja dalej śmiałam się cicho.
- Porozmawiać? - parsknęłam śmiechem. - Więc tak teraz wyglądają rozmowy? Na tym twoim zdaniem polegają ROZMOWY... na obściskiwaniu się w jakiejś kawiarni i na całowaniu...
- Nie całowałem jej...
- Nie kłam. - syknęłam. - Proszę cię, chociaż nie kłam, skoro już tu jesteś.
- Nie kłamię. - szepnął trzymając mnie w ramionach, ale jakby sam zaczął tracić siły.
- Kłamiesz. Ale w sumie to... ja ci nie będę w niczym przeszkadzać. Nie wiem w ogóle po co tutaj jesteś. - spojrzał na mnie nie mając pojęcia o czym mówię.
- O czym ty...
- O czym mówię? Zaraz ci wyjaśnię. - pociągnęlam znów nosem wstając i próbując wyswobodzić się z jego rąk, ale wciąz mnie trzymał. I wciąż przede mną klęczał. - Puśc mnie.
- Dona, skarbie... może nie jesteśmy razem zbyt długo, ale przecież wiesz, że...
- My już nie jesteśmy razem. - nie byłam nawet w stanie wypowiedzieć jego imienia.
- Nie mów tak, prosze cię. - wyszeptał przytulając twarz do mojego brzucha. - Nie mów tak.
- Taka jest prawda.
- Błagam cię, nie zostawiaj mnie. - zaczął szeptać. - Jak ja mam żyć bez ciebie, co ja mam zrobić, nie umiem... Przecież wiesz. - spojrzał mi z dołu w oczy. - Wiesz, że cię kocham, tylko ciebie...
- Nie, ty mnie nie kochasz. - powiedziałam dobitnie zamykając oczy by go nie widzieć.
- Kocham cię, nad życie...
- Nie...
- Tak, co mam zrobić, byś mi uwierzyła, byś chciała mnie wysłuchać? Powiedz. Zrobię co tylko zechcesz, tylko daj mi szansę wszystko wyjaśnić, prosze.
- Tu nie ma czego wyjaśniać, rozumiesz?! - zaczynałam całkowicie tracić nad soba panowanie. - Nie ma już nas, nie ma nic. Ale jak mówiłam... Doszłam do pewnych wniosków...
- Jakich...? - zapytał jakby się bał. Uśmiechnęłam się znów pod nosem.
- Ty JĄ kochasz. I ja cię nie będę się starała zatrzymać przy sobie. - wytrzeszczył na mnie oczy. - Tak. Taka jest prawda. Zawsze liczyła się dla ciebie tylko ona, nikt więcej, a już na pewno nie ja...
- Co ty opowiadasz, Dona, ty jesteś najważniejsza, rozumiesz?! TY! - w mgnieniu oka wstał na nogi i chwycił moją twarz w swe dłonie.
- Zostaw...
- Jesteś moim życiem... błagam cię, pozwól mi wyjaśnić to zrozumiesz...
- Powiedziałam już...
- Błagam, trzy minuty. Proszę cię.
- Po co? Powiedziałam już wszystko co miałam do powiedzenia. Idź już, nie męcz mnie.
- Prosze cię. - szepnął błagalnie patrząc mi w oczy. Widziałam w jego oczach łzy. Strach, ból... Nie rozumiałam tego... przecież ma Lisę, swoją ukochaną... Czego on chce więcej? Do czeka JA mu jestem potrzebna?
- Idź.
- Nie pójdę bez ciebie.
- IDŹ. Teraz ja cię błagam. - powiedziałam roztrzęsiona.
- Nie, nie pójdę. - pokręcił głową.
- Wynoś się, do cholery! - krzyknęłam odpychając go, ale to nie wiele dało. Przyciągnął mnie znów do siebie i zamknął w ramionach... Nie miałam siły mu się wyrwać.
- Nie pójdę, dopóki nie wysłuchasz tego co chcę ci powiedzieć.
- Cokolwiek byś nie powiedział, Mike... to niczego nie zmieni, rozumiesz?! Wracaj do swojej żony! - przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej.
- Nie możesz mnie zostawić, nie możesz... - zaczął szeptać.
- Idź stąd... - wychlipałam w jego ramię.
- Jesteś całym moim życiem, rozumiesz? Nie potrafię już bez ciebie! Błagam cię, to mnie zabije, nie umiem normalnie żyć, kiedy nie ma cię obok... Przecież wiesz! Wiesz, że ty jesteś jesteś jedynym powodem, dla którego...
- Nie, Mike. Po prostu nie! - pokręciłam gwałtownie znów głową. - To zawsze była twoja Lisa, nie ja...
- Wmawiasz to sobie...
- Niczego sobie nie wmawiam, to jest prawda!
- Prawdą jest to, ze dal bym się za ciebie zabić! Rozumiesz? ZA CIEBIE, NIE ZA LISĘ! - popatrzyłam mu w oczy. - Nie zostawiaj mnie. - wyszeptał znów.
Nigdy nie widziałam go tak załamanego. Ale w głowie wciąz miałam tamte obrazy... Nie. Wiem co widziałam na włąsne oczy. Gdyby było tak jak mówił, powiedziałby normalnie, że idzie się z nią spotkać. Dlaczego miałby to ukrywać, gdyby nie chciał z nią być? Ja się martwiłam Madonną...
- Nie. Idź już stąd. Jestem wykończona... Idź. -powiedziałam nie patrząc już na niego.
- Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła i wysłuchała? - powiedział chyba całkowicie załamany.
- Nie ma takiej rzeczy. - odwróciłam się i wróciłam na kanapę zwijając się w kłębek.
Nie wiem czy stał tam długo, ale gdy później się odwróciłam... nikogo ze mną nie było. I dobrze. Niech wraca do niej. Tam jego miejsce. Nie ze mną. Już się z tym pogodzilam.


Michael


Sala taneczna od jakiegoś czasu stała się jakąś moją twierdzą. Nikt nie miał do niej wstępu oprócz mnie. Przesiadywałem tam godzinami w jednym miejscu, w jednej pozie i nawet patrzyłem tylko w jeden punkt. W głowie przywoływałem wszystkie cudowne chwilę spędzone razem. Od samego początku. Pierwszy pocałunek. Który przerwała nam Janet. Potem te podchody, do których mnie zmuszała... To był mimo wszystko cudowny czas... Czas oczekiwania. Wiedziałem, że w końcu będzie moja. Nie miałem żadnych wątpliwości. Ale nigdy nie spodziewałem się, że odejdzie. Nie w taki sposób.
Wyjazd do Hiszpanii tak naprawdę wszystko zaczął. Tam pierwszy raz się kochaliśmy. Byla taka delikatna, wręcz krucha w moich rękach. Spragniona dotyku, bliskości i miłości... To wszystko jej dawałem. Nie limitowałem niczego. Nie wydzielałem jej pocałunków ani pieszczot. Wszystko miała pod dostatkiem, dostawała co tylko chciała i kiedy. O każdej porze dnia i nocy byłem na jej zawołanie. Nie pozwoliła mi nawet dojść do słowa...
Bolało mnie to. Tak cholernie mnie bolało... że nie pozwoliła mi nic powiedzieć. Wiedziałem, że gdyby tylko mnie posłuchała, zrozumiałaby wszystko. A może to po prostu moja wina... Może powinienem jej wtedy po prostu powiedzieć. Że chcę spotkać się z Lisą w kawiarence na kawie, porozmawiać, wyjaśnić calą sprawę do końca, bo kobieta w końcu poszła sama po rozum do głowy. Może wtedy to wszystko by się nie wydarzyło...
A może własnie byłoby jeszcze gorzej. Może zaczęła by się w tym czegoś doszukiwać, przeinaczać fakty i skończyłoby się to wszystko jeszcze gorzej. Ale czy mogło być w ogóle gorzej? Nic już nie mogło stać się gorszego niż się stało.
Błagałem Boga by zrobił coś co pozwoli mi ją odzyskać. Nie mogłem w to uwierzyć, że tak po prostu ją straciłem. Nie zrobiłem przecież nic złego.
- Boże, pomóż mi bo oszaleję... - szepnąlem w przestrzeń. Był środek nocy, dokładnie pierwsza. A ja siedziałem w tej sali po ciemku. Kiedyś bałem się ciemności, i bardzo długo nie mogłem uwolnić się od tego lęku. Teraz jednak spełniły się moje najgorsze koszmary, więc ciemność nie mogła mi już nic zrobić. Odeszła ode mnie moja ukochana, bez której nie potrafiłem żyć, ani nawet egzystować. O życiu nie było mowy... Mogłem tylko istnieć.
Neverland bez niej stał się nagle taki pusty i niegościnny. Wcześniej też tak było? Zanim się pojawiła? Nie mogłem sobie przypomniec jak się wtedy czułem. Zmieniła we mnie wszystko. W całym moim otoczeniu zaszły kolosalne zmiany, nic już nie było takie same jak wcześniej. Ja już nie byłem taki sam. Dlaczego to wszystko... Wciaż zadawałem sobie to pytanie.
Wcześniej zastanawiając się jak bym się czuł w takiej sytuacji myślałem, że nie dałbym rady na przykład w takiej sytuacji jak ta z tą podrzuconą teczką. Źle się oceniłem. Żadna teczka ze świnstwem nie była w stanie zrobić mi absolutnie nic. Po prostu. Jak mógłbym się teraz tym przejmować? Czymkolwiek czym obrzuciliby mnie znów ludzie? Nie potrafiłem oddychać swobodnie, nie czułem własnego serca. A miałbym myśleć o jakiejś pornografii u mnie w domu? O jakichś oskarżeniach? Właśnie w tej chwili niszczy mnie coś zupełnie innego i o wiele potężniejszego. Miłość. Miłość do tej dziewczyny, która wbiła sobie to wszystko do głowy...
Jak mogła mówić, że jej nie kocham, że pragnę innej kobiety, kiedy to ona sprawiła, że na nowo zacząłem żyć? Że po prostu się w sobie odrodziłem... Jak mógła myśleć, że nie chcę jej... Jej słowa obijały mi się w głowie głośnym i ostrym echcem aż czułem je w każdym pojedynczym nerwie w ciele. Szarpały je wywołując ból. Tęsknota... Właśnie taka o jakiej kiedyś myślałem... Ona nie wróci... Nie wróci póki nie pozwoli sobie wyjaśnić. A znałem ją już dosć, by wiedzieć, że jest na tyle uparta, by tkwić w tym. Tylko po co...
Nie potrafiłem odnaleźc się we własnym domu w którym mieszkałem od dziesięciu lat. Ponad. A to wszystko przez jedną dziewczynę.
Trzymałem w ręce jej zdjęcie. Nasze tak naprawdę, z wyjazdu do Hiszpanii. Zostało zrobione dzień po tym jak pierwszy raz... Była wtedy taka szczęśliwa. I ja też. Zaczynałem znów powoli oddychać pełną piersią. A teraz, kiedy udało mi się w koncu pozbierać do końca... Dlaczego Bóg tak mnie każe, dlaczego każe mi tak cierpieć? Co ja mam zrobić... Nie mam pojęcia.
Nie chciałem wierzyć, że to naprawdę koniec. Chciałem walczyć, ale to cierpienie mnie przytłaczało. I tak siedziałem wciąż w tej sali. Aż w pewnym momencie nie usłyszałem, że ktoś wchodzi do środka.
- Mówiłem, żeby nikt tu nie wchodził. - warknął natychmiast nawet nie wiedząc jeszcze kto to i czy w ogóle. Może to mój umysł płata mi figle?
- Nie wściekaj się od razu. - usłyszałem w odpowiedzi. Jakiś facet. Alan. No tak, siedzi dzisiaj na nocce i pewnie widział mnie na kamerze.
- Po co przylazłeś? - fuknąłem znów gdy usiadł obok mnie.
- Cały Neverland już wie co się stało. A ty siedziesz tylko na dupie i nic z tym nie robisz.
- Byłem u Janet, próbowałem jej wytłumaczyć...!
- Myślisz, że jedna taka akcja wystarczy? Nie wiesz jakie są baby?
- To co mam zrobić? - zapytałem łamiącym się głosem ukrywając twarz w dłoniach.
- Dzwoń, pisz, pakuj sie tam na chama, właź drzwiami i oknami, stój pod nimi nawet całe noce. W końcu będzie musiała cię wysłuchać.
- Ale ona wbiła sobie to do głowy. Nie wierzy mi, rozumiesz? Ona myśli, że ja chcę być z Lisą, że to ją kocham i że z nią chcę być! Próbowałem jej powiedzieć... - westchnąlem. - To jest moja wina.
- To nie jest niczyja wina, chłopie. Nie zdradziłeś jej, spotkałes się tylko z przyjaciółką. To raczej Dona powinna powściągnąć wyobraźnie bo jej odwala. - nie wiedziałem czemu tak mnie rozsierdziły te słowa, ale natychmiast go zaatakowałem.
- Nie waż się, rozumiesz, nie waż się mówić o niej ani jednego złego słowa! To ja jej nie powiedziałem, że idę się spotkać z BYLĄ ŻONĄ!! Co mogła sobie pomyślec, kiedy nas tam zobaczyła, co?! Nigdy więcej nie waż się mówić tak o niej! - nawet nie wiedziałem kiedy wstałem na nogi.
- Dobrze. Uspokój się. Wiesz, że ją lubię i chciałbym, żebyście po prostu to wyjaśnili. Ale racz wiedzieć, że baby właśnie takie są. Ubzdurają sobie coś, a potem płaczą. A na koniec płaczą z innego jeszcze powodu, bo takie biedne były i głupiutkie, że sobie coś takiego wyobraziły. I teraz też tak będzie, zobaczysz, jeszcze trochę.
- Znowu na nią jedziesz. - wycedziłem siedząc znów na podłodze.
- Na nikogo nie jadę, Mike. Mówię tylko jak jest i chcę cię uświadomić, że nie możesz siedzieć tylko na dupie w tej sali! - ukryłem znów twarz w dłoniach.
- Chcę tylko, żeby wróciła. - powiedziałem cicho stłumionym głosem.
- To rób coś! Kłopoty same się nie rozwiążą nigdy. Prędzej ona stąd wyjedzie. - zapowietrzyłem się.
- Nawet tak nie mów...
- Taka prawda. Musisz wziąć się w garść, Mike, i zacząć porządnie działać. Jeszcze jakiś debil ci ją sprzed nosa sprzątnie! - skrzywiłem się. Tej myśli też nie mogłem znieść, że mogłaby sie teraz związać z  kimś innym, ale... Coś mi mówiło, że tego nie zrobi.
- Nie zrobiłaby tego. - mruknąłem cicho.
- Nie? A skąd wiesz?
- Znam ją. Może krótko, ale jestem pewny, że nie związałaby sie teraz z innym facetem by zrobić mi na złość. To nie ten typ kobiety. Kocha mnie, cierpi i na pewno nie może patrzeć na żadnych facetów.
- Na razie. - pokręciłem głową.
- Nie. Jestem pewny, że ani teraz ani później tego nie zrobi.
- Więc zacznij się starać byś nie musiał się o tym przekonywać na własnej skórze, ok?
Spojrzałem na niego. Pokiwałem głową. Miał rację. Ale tak ciężko było się podnieść... Ona pomagała mi wstawać rano każdego dnia, a teraz... Jak miałem robić to sam?




Alan już dawno wyszedł, a ja wciąż tam siedziałem całkiem sam. Telefon leżał idealnie prosto obok mnie, kiedy ja opierałem się o taflę lustra już całkiem bez emocji. I słowa same zaczęły wypływać z moich ust bez głośnie, ledwie poruszając ustami... Oddawały wszystko co czułem, miejscami dosłownie, miejscami w przenośni, ale było zawarte w nich wszystko czego nie umiałem nazwać w zwyczajny sposób. Być może później je spiszę... Być może coś z tego stworzę. Byc może ona to usłyszy. Być może zrozumie... Ale na razie tylko wyrzucałem z siebie cały ból, żal... wszystko...


I gave her money
I gave her time
I gave her everything
Inside one heart could find
I gave her passion
My very soul
I gave her promises
And secrets so untold

And she promised me forever
And a day we'd live as one
We made our vows
We'd live a life anew
And she promised me in secret
That she'd love me for all time
It's a promise so untrue
Tell me what will I do?

And it doesn't seem to matter
And it doesn't seem right
'Cause the will has brought
No fortune
Still I cry alone at night
Don't you judge of my composure
'Cause I'm lying to myself
And the reason why she left me
Did she find in someone else?

I am the damned
I am the dead
I am the agony inside
The dying head
This is injustice
Woe unto thee
I pray this punishment
Would have mercy on me...



2 komentarze:

  1. Hejo!
    Klasyczny przykład tego jak uparte mogą być kobiety. Sama nią jestem, ale nie statystyczną, więc próbuję rozszyfrować zachowanie Dony.
    No naprawdę mogłaby go wysłuchać, a anie wbijać sobie do głowy "on mnie nie kocha, on kocha Lise. Zawsze tak było" i inne tym podobne stwierdzenia. Ludzie nie bądźmy dziećmi! Weźmy się w garść i spróbujmy wszystko wytłumaczyć. To nie jest tak, że teraz całą winę tego bagna zwalam na Donę. Ona ma w tym swoje 50% udziałów.
    I przechodzimy do Michaela. Jej! No chyba zaczął się zastanawiać czy dobrze zrobił nie mówiąc o spotkaniu z byłą. Jeszcze gdyba, że przecież mogło być gorzej. Człowieku jak gorzej chyba coś ci mózg przyćmiło. Z jego wcześniejszego zachowania i słów w poprzednich rozdziałów wnioskuję, że takie rozstanie go zabije. I teraz przepraszam, że to powiem. Ma to na co zasłużył. W sensie takim, że go pokarało. Mam nadzieję, że Alan nieźle przetrzepie mu mózgownicę i Mike serio będzie walić drzwiami, oknami, kominem. Będzie koczować przed drzwiami, zrobi podkop i Bóg wie co jescze, bo serio ona może sobie znaleźć kogoś innego. I w tym momencie powinnam wręcz błagać o ''żyli długo i szczęśliwie", ale oczywiście tak nie będzie, bo nasza kochana autorka już zapowiedziała, że ta część nie będzie miała happy endu. Więc pozostaje czekać na trzecią odsłonę "Wielka kłótnia" czy czego tam. Weny ci życzę bo bez tego ani rusz.
    Pozdrawiam:**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja powiedziałam, że ta część nie będzie miała happy endu? xD Ja powiedziałam, że coraz bliżej końca. :D Albo teraz już nie pamiętam co sama pisałam. o.o xD
      Jeszcze troche się tu podzieje. :)
      Pozdrawiam. :)

      Usuń

Komentarz motywuje! :)