Michael Jackson

Michael Jackson

piątek, 30 września 2016

63.

Witam. :) Na kolejny odcinek zapraszam w niedzielę. :)



Donata


Od tamtego dnia minął już miesiąc. Wszystko toczyło się spokojnym rytmem, Mike chodził do pracy... a wracał z niej co dzień to co raz mniej z niego... Ale mogłam mu mówić, ale on nadal swoje. Że da radę. Że sobie poradzi. Że nie dzieje się absolutnie nic czym on mógłby sie przejmować. Za jakieś dwa tygodnie płyta miała iść do sprzedaży a on był dopiero w połowie. Nie miałam pojęcia jak on to sobie wyobraża.
Nie spałam po nocach, kiedy on wracał dopiero gdzieś o trzeciej nad ranem. Był zły, że czekam na niego, ale choćbym chciała zasnąć to nie mogłam. Denerwowałam się. Ten jego Murrey zaczął podawać mu jakieś dziwne substancje, po których wyglądał bardziej jak trup, nie jak żywy człowiek. To miało mu podobno służyć na odpoczynek. Prychałam za każdym razem, kiedy o tym mówił.
- Jaki odpoczynek, Mike, po czym?! To nie jest sen, to jest jakaś kilkuminutowa spiączka! - któregoś razu pokłóciliśmy się o to.
- Muszę być przytomny, Dona!
- Wyglądasz po tym coraz gorzej, widziałes sie ostatnio w lustrze?!
- Tak, widziałem! - powiedział wściekły wychodząc z sypialni.
- Gdzie idziesz?! Zaczekaj! - popędziłam za nim. - I co? Nie widzisz jak się wykańczasz?! Głupia płyta jest tego warta?!
- Dzięki tej głupiej płycie będę mógł to wszystko w dalszym ciągu utrzymywać! - warknął nawet się na mnie nie odwracając.
- Nie bądź śmieszny, Mike! I bez tego dasz rade to utrzymać! Chcesz się zabić czy co?!
- Nie bądź głupia, proszę cię! - wycedził spoglądając na mnie przez ramię.
- Ja?! To ty zapomniałes jak się używa mózgu! Michael, proszę cię!
- O co znowu?!
- Gdzie ty w ogóle idziesz znowu?!
- Do studia! A gdzie wychodzę ostatnio dzień w dzień?!
Ręce mi opadły.
- Prosze cię, zostań w domu. - powiedziałam patrząc na niego i łapiąc go za rękę. Popatrzył mi w oczy, a po chwili westchnął ciężko. Chyba nie wiedział co powiedzieć. W końcu spojrzał na mnie i chwycił moją twarz w swoje dłonie.
- Dona. - zaczął patrząc mi prosto w oczy. - Nic mi nie będzie. Proszę cię ja, nie martw się tak o mnie. Nakręcasz się nie potrzebnie, mnie naprawdę nic się nie stanie.
- Mike... - jęknęłam. Już nie wiedziałam co i jak mu powiedzieć, żeby wbić mu to do głowy.
- Co twoim zdaniem powinienem zrobić, co?
- Rzucić to wszystko w cholere! - powiedziałam w końcu patrząc mu w oczy ze złością. - Ja nie mogę cię stracić...
- Nie stracisz, Dona, co ty za bzdury opowiadasz... - powiedział przyciągając mnie do siebie i mocno przytulając.
- Ja nie jestem ślepa. - wymamrotałam w jego pierś. - Widzę, jak się wykańczasz. Prawie nie śpisz, nie masz kiedy spokojnie na tyłku usiąść... Jak długo chcesz jeszcze tak ciągnąc...
- Dam radę. - powiedział chcąc mnie przekonać. I chyba siebie jednocześnie też. - Jak zawsze.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
- Mike. Ty albo udajesz, albo naprawdę niczego nie dostrzegasz. Ja już nie mam siły ci tego wbijać do głowy...
Popatrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem pocałował mnie pojedynczo i wyszedł... Potem wrócił wykończony o pierwszej w nocy. No, troche lepiej. W końcu to już nie trzecia. Prychnęłam pod nosem leżąc w łóżku.
Tego dnia wyglądał naprawdę wyjątkowo marnie. Blady... wciąż siedząc przy stole podpierał czoło na ręce, zamykał oczy. Był wykończony. Ja nie mogłam na to patrzeć. Nie było, cholera, nic co mogłam sama zrobić, mogłam tylko go takiego oglądać. A on wciąż powtarzał te swoje brednie, że da radę ze wszystkim, i wykańczał sie dalej.
- Jadę do studia. - mruknął podnosząc się. Przysunął się chcąc mnie pocałować, ale odwróciłam od niego twarz. Popatrzył na mnie przez chwilę, a potem westchnął cicho i poszedł... Schowałam twarz w dłoniach. Dlaczego on się tak zawziął?
Może powinnam być z niego dumna, że wciąż daje radę, ale jakoś nie potrafiłam. Szkodził sobie i to miałam pochwalać? Przecież niemożliwością jest jak sam kiedyś stwierdził wyrobienie się w czasie! A jednak próbował. I po co? Nie rozumiałam tego... Aż tak się bał utraty tego wszystkiego? A ja? O mnie chyba nie myślał.
Wrócił wyjątkowo wcześnie, bo o dziesiątej. Aż się zdziwiłam. Wszedł do sypialni akurat w momencie kiedy ja przygotowywałam sobie łóżko do spania. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Co? Nie spodziewałaś się mnie tak wcześnie? - szepnął z lekkim uśmiechem. Był zmęczony. Jak zawsze i każdego dnia bardziej, ale wciąż starał się tego tak bardzo nie pokazywać. Podszedł do mnie i objął mnie od tyłu. Chciałam go odepchnąć jak często mi się to zdarzało ostatnimi czasy, ale przytrzymał mnie przy sobie. - Nie odtrącaj mnie. - szepnął znów. Westchnęłam cicho czując jak przytula sie do mnie.
- Oczekujesz, że będę skakać z radości?
- Myślałem po prostu, że się ucieszysz. Porozmawiasz ze mną tak jak kiedyś. - wymruczał cicho.
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że pozbawiłam go swojego wsparcia. Ale jak miałam go wspierać? Było mi cięzko... patrzeć jak się wykańcza. Miałam go jeszcze dopingować? Westchnęłam.
- Cieszę się. Naprawdę. Że choć raz pozwolili ci na spanie. - mruknęłam cicho.
- Dona...
- Nie próbuj mi znowu wciskać tego swojego 'poradzę sobie'. Nie radzisz sobie z tym, Mike. - puścił mnie i odszedł zakrywając twarz dłońmi. Frustracja chyba właśnie z niego wyszła.
- Myślisz, że nie wiem? Wiem! Ale dlaczego wszyscy mi o tym przypominają! Dlaczego nikt nie chce mnie wesprzeć, powiedzieć czegoś innego niż tylko to co wszyscy w kółko mi powtarzają?!
- Mike, wszyscy się o ciebie martwią! Może nie okazują tego w najlepszy na świecie sposób, ale jesteśmy tylko ludźmi. I ty też jesteś tylko człowiekiem, Mike. Nie dasz z tym rady. Zamęczysz się. Pomyśl trochę o swojej rodzinie, o mnie...
- Nic innego nie robię ostatnimi czasy tylko właśnie myślę o tobie! - wydarł się na mnie. Popatrzyłam na niego wielkimi oczami. Usiadł we fotelu w rogu pokoju. Po chwili namysłu podeszłam do niego i przyklęknęłam obok chwytając go za rękę.
- Michael, kochanie...
- Wiem, zaniedbuję cię, nigdy mnie nie ma, kiedy byś chciała, żebym był, wciąz siedze w tym zasranym studiu, ale...
- Przestań... gadać głupoty. - przerwałam mu przykładając sobie jego dłoń do policzka.
- Zasługujesz na lepszego męża...
- Nie ma nikogo lepszego niż ty, najdroższy. - szepnęłam i pocałowałam jego dłoń. - Kocham cię.
- Ja ciebie też. - odpowiedział po czym przygarnął mnie do siebie.
- Zostań jutro w domu. - wyszeptałam błagalnym głosem. - Odpocznij chociaż jeden dzień...
- Dona... błagam cię... nie chcę się kłócić. Wiesz dobrze, że będę musiał rano jechać do studia. - oparłam głowę o jego kolano całkiem pokonana. - Proszę cię. Jeśli przestaniesz się zachowywać tak jak do tej pory, będzie mi o wiele łatwiej.
- To co mam robić? - spojrzałam znów na niego.
- Po prostu mnie przytul. Chodź do mnie. - wyszeptał pociągając mnie lekko do siebie. Usiadłam mu na kolanach po czym przycisnął mnie do siebie wtulając nos w moje włosy. - kocham cię nad życie...
- Mike... - jęknęłam żałośnie.
I zrobił tak jak powiedział. Rano jak tylko sie obudził od razu pojechał do studia. I tak dzień w dzień. Ale postanowiłam mu przynajmniej trochę ułatwić. Od tamtego czasu kiedy wracał to pierwsze co widział to mój uśmiech. Powiedział mi, że o wiele łatwiej mu znosić to wszystko kiedy wie, że w domu czekam na niego ja i może po prostu choć na te pare godzin zasnąć właśnie w moich ramionach. Starałam się jak mogłam. Ale czułam, że to się nie skończy dobrze.



Michael


Czas leciał. Nowy właściciel wytwórni wspaniałomyślnie zgodził się dać mi na to wszystko jeszcze miesiąc. Mogłem przynajmniej na chwilę odetchnąć. Ale jeśli myśli nie zajmowała mi płyta, robiło to zupełnie coś innego, równie poważnego.
Odpowiedni ludzie, z którymi utrzymywałem cichy kontakt od czasu pierwszego oskarżenia o molestowanie, już zaczęli drążyć sprawę. Od czasu tej paczki ze zdechłym szczurem nic nowego nie dostałem. Żadnego listu ani prezentu jak tamten. Miałem nadzieję, że ktoś po prostu zrobił mi głupi dowcip i może się przestraszył, że za daleko się posunął i będę miał z tym chociaż spokój. Ale po ostatnim spotkaniu ze starymi znajomymi doszedłem do wniosku, że to musi być naprawdę... gruba sprawa.



Wciąż jednak nie miałem pojęcia, kto aż tak mnie... nie lubi..., że tak stara się uprzykszyć mi życie. Nic niekomu złego nie zrobiłem, niby kto i za co chciałby się tak mścić? Żeby wysłać mi gnijącego szczura i to kurierem?
Chłopcy sprawdzili po cichu tego dzieciaka, który mi to przyniósł. Stały pracownik firmy kurierskiej od kilku lat, sama firma też czysta. Więc ktoś po prostu wsadził do tekturowego kartonu zdechłego szczura, zaniósł do określonego punktu, tak go jeszcze dodatkowo w coś owinęli i dostarczyli do mnie. Jednak kto to zrobił... nie udało im się dowiedzieć. Firma nie sprawdza zawartości paczek przynoszonych do punktu, spisuje tylko dane... Ten, kto to wysłał mógł być każdym.
- Nawet jeśli w końcu dotrzemy do tego kto to wysłał, nie będziemy mieć pewności, że to on jest wykonawcą tego wszystkiego. Że to on coś do ciebie ma, może być po prostu jakimś gościem z ulicy, któremu ktoś dał paczkę do wysłania. Pewnie okaże się, że to jakiś szczyl. Takie dzieciaki za dyche zrobią coś takiego, w końcu nic złego w wysłaniu za kogoś jakiejś zwykłej paczki. - powiedział facet patrząc na mnie wymownie.
- No tak, masz rację. - przyznałem. Czułem się już trochę... osaczony. Pocieszałem się tylko, że ic nie przyszło do mnie do domu i Dona tego nie znalazła. Huragan jaki by mi za to zrobiła, że jej znowu o niczym nie powiedziałem byłby nie do pokonania, byłem pewny.
- Nadal trzymasz żonkę w niewiedzy? - jakby czytali mi w myślach.
- Tak. - odpowiedziałem krótko.
Siedzieliśmy w ich biurze. Oficjalnie byli firmą zajmującą się nieruchomościami. Nikt nie będzie nabierał żadnych podejrzeń widząc mnie tu, w końcu mogę inwestować... Tak naprawdę byli wywiadowcami. Tak zwani tajniacy.
- Powinieneś ją ostrzec. - spojrzałem na niego. - Nie sądzę, by coś jej groziło skoro nikt nie wie o jej istanieniu, ale...
- Wiesz coś konkretnego? - zapytałem natychmiast prostując się we fotelu. Facet nie od razu chciał odpowiedzieć. - Mów! Jeśli coś dotyczy jej...
- Nie, nic czego się dowiedzieliśmy nie dotyczy jej w żaden sposób bezpośrednio. Nic jej nie grozi. - odetchnąłem. - Natomiast to czego się dowiedzieliśmy... Nie chcę ci na razie nic mówić, ponieważ sami z tego jeszcze nic nie rozumiemy, musimy drążyć głębiej. Kiedy coś będziemy z tego wiedzieć, od razu sie o tym dowiesz. Mogę ci tylko powiedzieć, że to ma dużo wspólnego z tymi podrzuconymi zdjęciami, które twoja żona znalazła u ciebie w domu. - wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Jak to?
- Za jedną i drugą sprawę prawdopodobnie odpowiada ta sama osoba lub grupa osób. Tego jeszcze nie wiemy na sto procent... ale skłaniam się ku temu, że jest to raczej grupa osób. Zorganizowana.
- Mafia? - wydusiłem patrząc na niego wielkimi jak spodki oczami.
- Nie wiemy czy mafia. Ale są zorganizowani. Mało prawdopodobne by bawiła się w to pojedyncza jednostka... za wiele do zrobienia... tak więc... Mówię, nie wiemy jeszcze wszystkiego, nie chcę gdybać, bo może się okazać coś zupełnie innego. To tylko nasze podejrzenia.
Opadłem we fotelu przeczesując włosy palcami. Pięknie... Jeszcze tego mi brakowało.
- Ale czego oni mogą ode mnie chcieć?
- A to jest dobre pytanie. - mruknął z lekkim uśmiechem. - Myślę, że chodzi o kasę, jak zawsze. Byc może mają po swojej stronie już paru innych takich jak ty, nie wiem w sumie na co byś im się przydał, ale... widocznie oni sobie sami coś takiego wykoncypowali. Trudno powiedzieć na chwilę obecną. Będziemy kopać dalej, aż dokopiemy się do sedna tego wszystkiego. - zapewnił mnie.
- A co ja mam robić?
- Nic. - powiedział z naciskiem. - Przede wszystkim zachowuj się tak jakby nic się nie stało. Jeśli coś nie daj Boże wycieknie do mediów, zrobi się afera, gnoje się spłoszą i będzie jeszcze trudniej. Jesteśmy blisko, ale nie na tyle by pozwolić sobie na beztroskę. Siedź cicho i postaraj się opanować nerwy. Resztą zajmiemy się my. - powiedział wbijając we mnie oczy. Wiedział, że potrafię robić różne głupoty, kiedy coś mnie przerasta. Westchnąłem.
- Jak mam siedzieć cicho... Mam żonę... Nawet nie chcę myśleć co może się stać, jak się o tym dowiedzą...
- Podejrzewam, że nic się nie stanie, bo to o ciebie im chodzi...
- Ślepy byłeś?! W tym liściku napisali... wygrażają mojej rodzinie! Myślisz, że jej nie wezmą pod uwagę?!
- Spokojnie...
- Jak mam być spokojny?!
- Uspokój się. - to Quincy. Był tam razem ze mną. Ostatnio zbyt wiele osób dowiedziało się o tym małżeństwie, ale nie miałem wyboru. Sam chyba w ogóle bym tu nie wysiedział. Był dla mnie ogromnym wsparciem. Co najmniej takim samym jak właśnie Dona. Położył mi rękę na ramieniu. - Jeszcze nic wielkiego się nie stało.
- Mam czekać aż się stanie?!
- Słuchaj, możemy przydzielić jej jakąś cichą ochronę, nie ma problemu. - powiedział facet przyglądając mi się. - Gdziekolwiek by się nie ruszyła, tak jeden z naszych za nią pójdzie. - westchnąłem znów.
- Niech będzie. Tylko... pilnujcie jej wtedy! - musiałem być nadpobudliwy. Jeśli o nią chodziło nie umiałem inaczej. Włosy mi dęba stawały, kiedy myślałem, że ktoś mógłby jej coś zrobić.
- Będziemy. Spokojna twoja rozczochrana.
Po tym spotkaniu wróciłem do studia. Nie miałem głowy do tego wszystkiego, ale na siedzenie na dupie w domu też nie miałem ochoty. Dona od razu by wyczuła, że coś się ze mną dzieje i najprawdopodobniej wszystko ze mnie wyciągnęła. Zakląłem Janet by pod żadnym pozorem jej nic nie mówiła i jak dotąd dotrzymywała słowa. Nie chciałem by dziewczyna jeszcze czymś się denerwowała. I tak już nie spała po nocach.
Czułem się temu winny, bo... sam sobie tego nagotowałem. Co prawda te anonimy itd, to nie była moja wina, ale reszta... już przy najmniej po części tak. Zawsze jestem taki ugodowy, ale rzadko na tym dobrze wychodzę. Tak jak teraz. Zamiast od razu postawić jakieś swoje warunki... Pokręciłem głową z westchnieniem...
- O jesteś... - usłyszałem za sobą. Prezes właśnie wszedł do sali nagraniowej. Taszczył ze sobą jakis stos papierów. Popatrzyłem na niego przez chwilę, a potem wróciłem do swojej pracy. Wciąz coś mi nie pasowało w utworze, sprawdzałem różne kombinacje dźwięków, ale wciąż mi czegoś brakowało. Byłem naprawdę sfrustrowany.
- Cholera mnie zaraz weźmie.
- Co się znowu stało? Znowu ktoś przysłał ci śmierdzący upominek?
- Nie. - mruknąłem machając ręką.
- Wiesz już coś na ten temat? - oczywiście prezes nic nie wiedział. Ani o małżeństwie z Doną ani nic wielkiego na temat tych wydarzeń.
- Nie specjalnie się dowiaduję. - wymamrotałem roztargniony.
- Jak... nie specjalnie się dowiadujesz? Olałeś to?! - stał przede mną jakieś pół tora metra i wlepiał we mnie wybałuszone gały. Westchnąłem prostując się i spoglądając na niego przez chwilę.
- Nie, nie olałem, ale jeszcze nic nie wiadomo.
- Policja. - prychnął podchodząc do swojego biurka. Nie odezwałem się. Po co dodawać, że policja o niczym nie ma pojęcia?
Przez kolejne dwie godziny panowała względna cisza. Względna bo ja wciąż próbowałem dojść do tego co mi tak nie pasuje w tym jednym konkretnym utworze i wciąż odtwarzałem od nowa w kółko dany fragment próbując dobrać do niego coś co będzie mi pasowało. On natomiast spoglądał na mnie od czasu do czasu. Starałem się nie zwracać na to uwagi, ale nie dało się.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz? - zapytałem w końcu dalej grzebiąc swoje.
- Ja? Skądże znowu! - udał. Uśmiechnąłem się pod nosem mimo wszystko.
- Tak? No to chodź tu i mi pomóż, bo mnie nagła krew zaleje. - mruknąłem. Podźwignął się i podszedł do mnie zaglądając mi przez ramię.
- Co jest?
- Próbuję do końca sklecić 'Black or white'... Powiedz mi... - nie pozwolił mi dokońcczyć myśli.
- Przesłuchiwałem całość wczoraj. Wszystko jest dobrze. Niczego ci tu nie brakuje. - popatrzył na mnie. - To z tobą jest coś nie tak, nie z tym utworem, Jackson. - wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Co?
- Tak. Chodzisz podminowany. Rozwalasz się gdzie tylko staniesz, burdel mi tu robisz. - zaczął wymieniać. - Wrzeszczysz jak tylko coś ci za pierwszym razem nie wyjdzie, ostatnio nawet zjechałeś Bogu ducha winną sprzątaczkę. Co się z toba dzieje, chłopie?
Westchnąłem ciężko podpierajac głowę na ręce. No... miał rację. To nie o utwór tu chodziło. Choć na tym szczególnie mi zależało. Tekst może nie do końca odpowiadał wydarzeniom, które ostatnio miały miejsce, ale byłem pewny, że ten co mądrzejszy będzie umiał czytać między wierszami. Chciałem wyrazić przez to, że nie boję się żadnych świrów jak ci, którzy przysłali mi tego szczura. Ale czy tak do końca to prawda?
- Masz rację. Utwór jest ok. - powiedziałem w końcu składając wszystko z zamiarem zajęcia się kolejnym na liście.
- Jeszcze coś. - powiedział znów. Spojrzałem na niego. - Do tego wszystkiego, kłamiesz. - wytrzeszczyłem na niego oczy.
- CO?!
- Oszukujesz.
- Siedze od rana do nocy...!
- Nie o płycie teraz mówię. - wciąz patrzył mi prosto w oczy.
- A o czym?
- O tym. - złapał mnie za rękę i podetknął mi ją pod mój własny nos. Zobaczyłem swoją obraćzkę. Przeniosłem na niego lekko niepewne spojrzenie.
- I?
- I? - zaśmiał się. - Słuchaj... Ja nie jestem idiotą. Ślub to nie grzech, chłopie. Dlaczego to ukrywasz? - przewróciłem oczami zrezygnowany. Przed nim nic się nie ukryje.
- Powiem ci... ale obiecaj, że nie podasz tego dalej. I tak już byt wiele osób o tym wie...
- Dobra. Nie jestem pindzią, jeśli nie zauwazyłeś jeszcze. - uśmiechnąłem się lekko.
- No więc...
- Ożeniłeś się. Z tą twoją z Polski, zgadłem? - popatrzyłem na niego przez chwilę milcząc.
- Tak.
- I czemu tak skrzętnie to ukrywasz?
- To skomplikowana sprawa. - zacząłem znów grzebać w papierach. - Teraz jest już dobrze. Ale była masakra... Poza tym wiesz co by było gdyby wyszło na jaw, że ożeniłem się ze swoją byłą tydzień po rozstaniu z Madonną?
- A co mnie to obchodzi? To wasza sprawa co nie?
To jest właśnie prezes. Wszystko dojrzy, niczego nie da się przed nim ukryć. Z jednej strony to dobra cecha, zaleta. Z drugiej przeklęta wada. Bo choćby ktoś nie chciał to on i tak się zawsze wszystkiego dowie.
Siedziałem w studiu do późna. Kiedy wróciłem do domu było około północy. Dona oczywiście nie spała, ale nie powiedziała na ten fakt ani słowa. Wyszła z łóżka i po prostu mnie przytuliła. Tego własnie potrzebowałem. Poczuć jej bliskość i tak po prostu na chwilę  o wszystkim zapomnieć. Była moim wytchnieniem. Gdyby dowiedziała się o tym co się ostatnio działo chyba w ogóle nie kładłaby się do łóżka. Nie chciałem by się denerwowała jeszcze bardziej. To by się jej wcale nie przysłużyło.
Ale miałem powód do zadowolenia. Przestała w końcu wymiotować. Zaczęła normalnie jeść, co prawda małymi porcjami, ale zawsze. Do jej jadłospisu wróciło mięsko przede wszystkim, na które wcześniej nie mogła nawet patrzeć. Nadal nienawidziła zapachu kawy... Ale poza tym powoli wszystko wracało do normy. Cieszyłem się, że jest chociaż coś co mnie pociesza, nie jeszcze bardziej dołuje.
Ale jej wahania nastrojów jednak pozostały.
Nie wiedziałem co się dzieje, ale kiedy opowiedziałem przy jakiejś okazji o tym Murreyowi... tak, znów podawał mi propofol... spojrzał na mnie z taką miną, jakby patrzył na obcego. Zanim odleciałem zdążyłem tylko zarejestrować właśnie to jego zdziwienie, jakbym mówił o czymś tak oczywistym, a sam na to nie wpadłem. Kiedy dokładnie pięć minut później sie ocknąłem czując się jak robak którego rozjechała opona samochodowa zapytałem o co mu chodzi, dlaczego tak na mnie patrzył.
- No, nie trzeba być geniuszem, naprawdę. - odparł. - To sa klasyczne objawy ciąży, proszę pana. Z tego co usłyszałem trwa to już jakiś czas... Prawdopodobnie będzie drugi miesiąc...
- Zaraz, nie rozpędzaj się tak. Ojcem w najbliższym czasie nie zostanę niestety. - mruknąłem leżąc wciąz tak jak leżałem jak sflaczała dętka.
- Nie? - spojrzał znów na mnie jak na idiotę.
- Nie... Była u lekarza. Wykluczył...
- A no chyba, że tak. - powiedział w końcu. - Więc trzeba szukać innego powodu. - mruknął pod nosem chyba nie zamierzając się tym dłużej zajmować.
Lekarz, którego sprowadziłem już ją zbadał. Wyniki krwi wykazały tylko lekkie wahania nic więcej. Była zdrowa. Kazał jej odpoczywać, jeść to na co tylko ma ochotę, bo tak jak sama powiedziała, najwidoczniej organizm potrzebuje czegoś co znajduje się w dość nie typowych rzeczach. Jak na przykład sok z buraków i kwaśne cukierki. Gębę mi wykręcały, a ona jadła je całymi garściami.
Mogłem trochę odetchnąć. Ale dodatkowo i tak miałem znowu kolejny problem. Dona wściekała się za każdym razem, kiedy doktor podawał mi lek. Mówiła, że wyglądam wtedy jak zwłoki i ona nie ma najmniejszego zamiaru mnie więcej takiego oglądać. Więc nie chcąc jej wkurzać nakazałem mu przyjeżdżać wtedy, kiedy jej akurat nie ma w domu. Nie siedziała wciąż na tyłku. Częśto gdzieś wychodziła i często właśnie z Janet. Ostatnio nawet były gdzieś z LaToyą... Aż byłem zdziwiony.
W każdym bądź razie wciąż utrzymywałem, że dzięki temu jeszcze jakoś funkcjonuję. Podejrzewałem, że gdyby nie to, nie wstałbym któregoś razu z łóżka. Nie miał bym siły. I wtedy był by naprawdę poważny problem. Dzięki temu jestem jeszcze w stanie pracować.
- Ciekawe jak długo będziesz w stanie. I jak długo masz zamiar ją oszukiwać? - to słowa Lisy. Spotkaliśmy się któregoś pięknego dnia, miała do mnie pretensje. Dlaczego wszyscy się tak na to uwzięli?
- Nie chcę jej oszukiwać. Po prostu nie chcę, żeby się denerwowała. - odpowiedziałem spokojnie. Siedzieliśmy w jakiejś restauracji. W jakiejś wnęce, gdzie nie było nas widać.
- To masz szczególnie trudne zadanie do wykonania.
- Lisa. - burknałem. - Chociaż ty mogłabyś stanąć po mojej stronie, naprawdę! Nawet LaToya drze swoją papkę! - parsknęła śmiechem.
- Jeden z nielicznych momentów, kiedy ma rację. Dlatego nie mam zamiaru jej powstrzymywać. - mruknęła z lekkim uśmiechem na twarzy. Zrobiłem krzywą minę. - Nie zachowuj się jak dziecko, Mike. Wiesz, że wszyscy dookoła mają rację. Trujesz się, nic więcej. Myślisz, że to na dłuższą metę coś da? Być może, że wykończysz sie jeszcze szybciej niż bez tego...
- Nie sądzę. - zaoponowałem. - Gdyby nie to JUŻ nie dałbym rady się ruszyć. A Dona jest młoda.
- A co to ma do rzeczy? - zaskoczyłem ją chyba tym stwierdzeniem. Spojrzałem na nią wymownie.
- No daj spokój, Lisa. Może to zabrzmi co najmniej śmiesznie... ale nie tylko w pracy muszę wykazywać formę. - zaczęła się śmiać. - Śmiej się, śmiej... - burknąłem.
- Masz rację, TO JEST ŚMIESZNE, Mike. - parsknęła śmiechem znów. Pokręciła głową.
- No co, może nie mam racji? Chociażby ten jej były. Wiesz co ostatnio wymyślił? - i opowiedziałem jej sytuację z telefonem. Śmiała się prawie do rozpuku. - Wiem, że to dureń, ale to tylko przykład. Nie koniecznie on sam musi się tu wpierdzielić, ale...
- Sądzisz, że zamieni sobie ciebie na nowszy model?
- Tak mniej więcej.
- I dlatego pozwalasz sobie podawać to paskudztwo?!
- Nie tylko dla tego. - wycedziłem przez zęby.
Patrzyła na mnie przez chwilę jakby oceniając moją poczytalność.
- Jesteś nienormalny. - tak myślałem.
- Lisa. Kobiecie trzeba mieć co zaoferować. - odchyliłem się opierając się o swoje krzesło. - Pamiętasz Rose? - kiwnęła głową z kwaśną miną.
- Ta naprawdę była ciebie warta.
- Podaję tylko przykład tego jak funkcjonuje świat. Rose trzymała się mojej kieszeni bo mogłem z niej coś wyciągnąć i jej dać. A Dona...
- Sugerujesz, że jest z tobą głównie dlatego, że jesteś starszy i bardziej doświadczony? Co ci znowu wpadło do tej pustej głowy...
- Nie twierdze tego wcale, mówię tylko, że jest młoda, a więc i wymagająca pod tym konkretnym względem... - pociągnąłem nosem jak małe dziecko. - Myślisz, że będzie AŻ TAK wyrozumiała na dłuższą metę?
- Boże, Mike! - zaczęła się śmiać. - Wystarczy porozmawiać.
- I co mam jej powiedzieć?
- Prawdę, po prostu. Że jesteś zmęczony i nie zawsze masz siłę i ochote na te rzeczy.
- Raz, drugi trzeci zadziała, a potem?
- Przestań, bo mam naprawdę ochote zdzielić cię w łeb. - powiedziała z poważną miną. - Wiesz, że to co o niej teraz mówisz jest krzywdzące? Zasugerowałeś, że jest z tobą tylko dla seksu. Wiesz KTO wchodzi w takie związki? Madonna właśnie. Porównałes ją do pierwszej dziwki w Hollywood. - zapowietrzyłem sie od razu.
- Wcale nie! Nieprawda! Powiedziałem ci tylko czym się martwie, że może poszukać sobie kiedyś kogoś innego! Ja nie robię się coraz młodszy! Jest początek grudnia! Za pół roku będzie już 41!
- Uważaj, bo się nie uwleczesz. - zaśmiała się. Założyłem ręce na piersi. - Mówię ci, po prostu porozmawiaj i już. - powiedziała i podniosła swoją filiżankę z kawą do ust.
Niby racja. Kiedy wróciłem do domu miałem zamiar tak zrobić, ale coś mi przeszkodziło.
Ledwie wszedłem od razu zauważyłem, że coś się dzieje. Wszyscy byli tacy podenerwowani... Dona siedziała  w salonie i rozmawiała nerwowo z Janet. Ta już wszędzie z nią była.
- Co się stało? - podszedłem do nich. Nie podobało mi sie to wszystko.
- Mike... - Janet chyba nie bardzo wiedziała co powiedzieć.
- No co jest? Kochanie? - usiadłem obok swojej żony i złapałem ją za rękę. Popatrzyła na mnie lekko zdenerwowana.
- Tylko się nie denerwuj. - powiedziała lekko drżącym głosem. Od razu się zdenerwowałem.
- Co się dzieje?! Mów szybko! Coś z tobą?!
- Nie, Mike, mi nic nie jest! - zapewniła mnie szybko.
- Więc co u licha...
- Ktoś... przerył nam pół domu. - popatrzyłem na nią. Moje oczy robiły się coraz większe.
- Jak... przerył?
- Po prostu... Widać to na kamerach. Dwóch facetów wyłamało kilka stalowych prętów w ogrodzeniu na samych tyłach... Przewrócili wszystko do góry nogami...
- Co takiego?! - poderwałem się na równe nogi. Salon był nie tknięty. Inna część domu musiała być ruszona... - Gdzie...?!
- Uspokój się, proszę... - podskoczyła do mnie i złapała mnie za ręce.
- Jak mam się uspokoić, jak?! - doskonale wiedziałem, że to kolejne zagranie ze strony tego kogoś, kto wysłał mi anonimy i zdechłego szczura. Ale wciąż nie rozumiałem, po co to wszystko. A na głowie miałem jeszcze zbliżającą się galę rozdania nagród... - Za dużo tego wszystkiego... - westchnąłem chowając twarz w dłoniach. Przyciągnęła mnie do siebie, nie protestowałem. Wtuliłem się w nią jak dziecko szukające bezpieczeństwa... Tak właśnie się czułem.
- A ty? Gdzie wtedy byłaś...?
- Tutaj. Usłyszałam jakiś hałas... Postępowali dość metodycznie. Zaczęli od twoich gabinetów. Tam jest największy bałagan. Potem pokoje, ale tam chyba sprawdzali pobieżnie. Ale czego szukali nie mam pojęcia... - włosy stanęły mi na głowie. Przycisnąłem ją momentalnie do siebie zamykając w ramionach. Przeraziłem się. Siedziała tu sama najprawdopodobniej. Boże, gdyby coś jej zrobili...
- Mike, uspokój się. Alan bardzo szybko ich zauważył. Przybiegli tu wszyscy. Złapali jednego, drugi dał radę zwiać. - powiedziała Janet. - Dona natychmiast do mnie zadzwoniła. Miałam być na spotkaniu, ale to jest ważniejsze. - popatrzyłem na nie, ale jakoś mnie to nie uspokoiło. Natomiast uczepiłem się tego jednego gnoja...
- Gdzie jest ten co go złapali?!
- Siedzą z nim w ostatnim pokoju. Tam ich przydybali. Policja z nim rozmawia... - odezwała się Dona trzymając mnie mocno za ramiona. Chyba wyczuwała co mi chodzi po głowie.
Oswobodziłem się  zniej bardzo łatwo i ruszyłem w tamtym kierunku. Nie miałem zamiaru pozwolić, by ktoś zbliżał się do mojej żony choćby na kilometr. Byłem przerażony. Nieważne co się stało, byli tak blisko niej... Gdyby Alan wyłapał ich nawet chwilę później mogli by się na nią natknąć. A co wtedy by się stało? Wolałem się nawet nad tym nie zastanawiać.
Wpadłem do tego pokoju jak huragan, wszyscy jak jeden mąż wlepili we mnie oczy. Nie zawracając sobie głowy nikim innym od razu prosto jak strzelił podleciałem do tego gnoja. Nie zdołali mnie od razu powstrzymać. W chwile później pluł krwią, a mnie odciągnęło od niego dwóch policjantów. Być może nie było to mądre posunięcie, ale... tego było już za wiele...
- Mike... - pisnęła Dona wlatując tam za mną. Nie wiedziałem czy widziała jak dałem mu w morde, ale pewnie tak. Chwyciła mnie w pasie i ścisnęła mocniej. Wiedziała jak postąpić. Nie ruszyłbym się ani na milimetr od niej w tej sytuacji. Objąłem ją zaborczo jakbym chciał ją w sobie schować przed nim. Chciałem.
- Niezła laska. - mruknął tamten. Mógł mieć ze trzydzieści pięc lat i był... Obrzydliwy. Nie chodziło tu o wygląd zewnętrzny. Wystarczyło spojrzeć na jego zakazaną gębę i już było wiadomo kto to jest. W oczy rzucał się dziwny tatuaż na szyi... Nie miałem pojęcia co to jest ani co ma przedstawiać. Pewnie nic specjalnego. Wyglądał na takiego co to dosłownie wszędzie ma takie dyrdymały wytatuowane, pewnie pamiątki z więzienia. Poczułem, że dostaję gęsiej skórki.
- Nie waż się o niej mówić. - wycedziłem. Czułem jak ogarnia mnie furia. Uśmiechnął się tylko, a dwaj funkcjonariusze chyba na zapas ustawili się tak by w razie czego znów mnie powstrzymać. Ale ja musiałem chronić Donę. Nie zamierzałem się do niego zbliżać.
- Szkoda, że dałem się złapać tak szybko. - mruknął znów oblizując usta i wlepiając w nią oczy. Ścisnąłem ją mocniej. - Nieźle byśmy się zabawili... - powiedział z uśmiechem, a mnie wtedy puściły już wszystkie hamulce. Miałem ochotę go zabić. Puściłem dziewczynę, ale ona trzymała się mocno, uczepiła się mnie jak rzep psiego ogona i  krzyczała, żebym go zostawił. Jak miałem go zostawić?! Właśnie potwierdził to o czym wcześniej myślałem. Całe szczęśćie, że Alan był na posterunku...
Facet zaczął się szyderczo śmiać, ale długo to już nie potrwało. Wywlekli go z pokoju. Poszedłem z nimi, a Dona razem ze mną trzymając się mnie wciąż mocno.
- Trzymaj się z dala ode mnie i mojej rodziny. Rozumiesz?! - wykrzyczałem mu czując jak miejsce furii zaczyna zastępować panika. Co jeszcze może się stać? Zaczynałem się naprawdę bać...

środa, 28 września 2016

62.

Witam. :) Troche późno, ale to nic. Rozdział niesprawdzony gdyż nie miałam na to czasu, więc z góry za wszystkie ewentualne błędy przepraszam. Następny pojawi się w piątek. Zapraszam. :)


Donata


Co za sen... A może to prawda? Nie mogłam do końca się wybudzić i nie potrafiłam określić co zdarzyło się naprawdę, a co jest tylko wytworem mojej wyobraźni. Na przykład to jak teraz czyjeś usta składały czułe pocałunki na mojej szyi, a potem raptownie znalazły się między moimi łopatkami... Chyba leżałam na brzuchu, tuląc się do poduszki... Dalej znaczyły ścieżkę wzdłuż całego kręgosłupa aż do pośladków...
Wtedy usta zastąpiły dłonie. Byłam tak zaspana, że nie mogłam się nawet ruszyć. Ale to co się działo sprawiało mi dużą przyjemność... Czyjeś delikatne dłonie masujące moje plecy, tyłek i tak dalej... Wszędzie dotarły. Dosłownie.
W końcu stało sie to na tyle zajmujące, że otworzyłam oczy. Zamruczałam cicho poruszając się nieco... Było ciemno... Ale musiało być tuż przed świtem. Poczułam go blisko siebie. Bynajmniej chyba nie miał ochoty na sen w tym momencie... Raczej na coś z goła bardziej aktywnego. Nie sprzeciwiałam się... Wciąż czułam żar we wiadomym miejscu i kiedy prawie wgniótł mnie w łózku jęknęłam głucho czując jak znów mnie wypełnia.
Zacisnęłam pięści na pościeli... Starałam się powstrzymywać odgłosy, które same chciały wychodzić mi z gardła, ale nie było to wcale łatwe. A on... On poruszał się powoli, tym tempem doprowadzał mnie do szału. Wcześniej był taki... gwałtowny... podobało mi się to. Teraz też mi się podobało...
I właśnie nie wiedziałam, czy mi się to śni czy dzieje się naprawdę... Czułam tylko jak zaciska palce na moich nadgarstkach, słyszałam jego cięzki oddech i rejestrowałam tylko to, że staje się coraz bardziej popędliwy... I w końcu nie mogłam tego dłużej znieść, po prostu chowając twarz w poduszce tak jak leżałam zaczęłam krzyczeć... Jego imię i nie tylko... Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby chociaż pomyślec, czy ktoś jest gdzieś w pobliżu, czy może nas usłyszeć... On chyba też o tym nie myślał...
Było cudownie. I tylko to się dla mnie liczyło. Po wszystkim wszystko zaczęło mi się zacierać, chyba znów zasnęłam... W każdym bądź razie rano obudziłam się w wyśmienitym nastroju. Zauważyłam u siebie parę drobnych zadrapań, dwa siniaki w okolicy ud i w ogóle byłam taka... poluzowana. Uśmiechnęłam się pod nosem na swoje własne myśli i przeciągnęłam się rozkosznie.
Obok mnie spał mój mąż. Dziwnie się poczułam, kiedy to sobie uświadomiłam. Patrzyłam na jego spokojną twarz... Chyba od dawna tak dobrze nie spał, mogłam tak przypuszczać... Sama byłem temu winna. Poczułam bolesny ucisk w żołądku, ale odegnałam od siebie te wszystkie parszywe myśli, nie chciałam teraz o tym myślec. Teraz było dobrze. I chciałam by tak było już zawsze. Przecież on sam mi to powiedział...
Ale i tak byłam lekko skołowana. Ten ślub, a potem TO... Miałam przecież obstawać wiernie przy swoim, że nic więcej poza papierem nie będzie nas łączyć. Ale powiedzmy sobie szczerze... Cokolwiek bym teraz nie powiedziała to nie będzie mieć absolutnie żadnego znaczenia. Bo ja już nie chciałam oszukiwać przede wszystkim samej siebie. Odwróciłam się przodem do niego i przyglądałam mu się przez chwilę. Oddychał miarowo. Nie powstrzymałam swojej ręki i przeczesałam mu powoli włosy palcami... Niby dlaczego miałabym się teraz przed tym powstrzymywać? Był mój. Znowu. I tak miało już pozostać.
Ciekawe co na to powie tata, zastanowiłam się z uśmiechem. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że żadnego rozwodu nie będzie ani za rok ani nigdy. Dopiął swego w końcu... Ma mnie znów całą tylko dla siebie. Z wciąż tym samym uśmiechem pogładziłam jego ramię. Musiał być naprawdę wykończony.
Ja sama postanowiłam wstać. Rozpierała mnie jakaś energia, nie wiedziałam co to, ale nie mogłam wyleżeć w jednym miejscu. Wyskoczyłam z łóżka i pognałam na palcach do łazienki. Tam błyskawicznie doprowadziłam się do porządku  i wychodząc rzuciłam jeszcze na niego okiem. Nie poruszył sie ani o centymetr.
Pierwsze gdzie się skierowałam to była kuchnia. Miałam ochotę po prostu tańczyć. Wszyscy chyba już się dawno rozjechali... W każdym bądź razie była godzina dziewiąta, a ja na swojej drodze nie spotkałam absolutnie nikogo. Kiedy wpadłam do kuchni jednocześnie wpadłam na pomysł by zrobić mu śniadanie... Tak, już zdążyłam się przestawić na tryb kochającej żonki. Zaśmiałam się pod nosem.
Ale jedno spojrzenie do lodówki powiedziało mi, że najpierw będę musiała coś kupić.
Nie zastanawiałam się wcale. Wiedziałam, że ktoś na pewno tu jest i zawiezie mnie gdzieś do jakiegoś sklepu, mnóstwo ich w okolicy. Mogłam zajrzeć do spiżarki... Ale szczerze mówiąc nie wiedziałam gdzie ona jest, a poza tym chciało mi sie biegać.
Tak więc pognałam znów z powrotem do sypialni, założyłam tylko letnie buty. Na dworze już było ciepło, świadczyło o tym bezchmurne niebo. Moje też było całkowicie bezchmurne. Popatrzyłam na niego przez chwilę... Wyobraziłam sobie nagle jego minę, kiedy się obudzi, a mnie znów obok niego nie będzie. Troche mnie to rozbawiło, ale wyciągnęłam skądś kartkę papieru i długopis i napisałam krótką wiadomość...

Pojechałam po zakupy. Nie zagotuj się od razu jak się obudzisz. :) Niedługo wrócę, kocham cię, zwierzaku. :*
Twoja Dona

No tak chyba będzie dobrze, pomyślałam i położyłam mu to na poduszce tuż obok głowy. Gotów jeszcze tego nie zauważyć...
Wymaszerowałam z sypialni i jak żołnierz przeszłam przez dom wychodząc na dwór. Nie pomyliłam się, było przyjemnie ciepło i wiał lekki wiaterek. Nie było ani za gorąco, ani za zimno. W sam raz. Odszukałam kamerowego Alana i po krótkim narzekaniu z jego strony zgodził się w końcu pojechać ze mną. Faceci... im to nigdy nie dogodzisz.



Michael


Noc była bardzo... pracowita. Zapamiętałem chyba każdy szczegół. Każde jej westchnięcie, każde słowo, każdy ruch... spojrzenie... Była niesamowita, była moja... tak jak to powinno być zawsze.
Westchnąłem głęboko budząc się z głębokiego snu. Dawno tak dobrze nie spałem. Jej bliskość była kojąca pod każdym względem. Potrafiłem zapomnieć o wszystko, dosłownie, nawet kłopoty w wytwórni zeszły na dalszy plan...
Tak. Ten wyjazd do Polski nie pozostał bez echa. Zagrozili mi, że jeśli się nie wyrobię pociągnął mnie do odpowiedzialności. To, że się nie wyrobię było jasne jak słońce. I bez tego tygodniowego wyjazdu i nieobecności wciągu tych kilku dni nie dałbym rady zrealizować tego wszystkiego w terminie, który oni sobie życzą. To było niemożliwe fizycznie. Ale do nich to nie docierało.
Starałam się nie myślec o tym co może mnie czekać jeśli faktycznie nie zdążę z niczym. I wyjątkowo łatwo mi to przychodziło, biorąc pod uwagę to, że moja ukochana została wczoraj moją żoną i jest teraz ze mną... Ale właśnie kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem, że jej połowa łóżka jest pusta. Byłem sam. Znowu.
Usiadłem i rozejrzałem się po pokoju. Nie było jej rzeczy, które wczoraj rozrzuciliśmy... Moje też były ułożone... Czułem jak coś boleśnie zawiązuje mi się znów w piersi. Ile jeszcze czasu mam czekać... Przecież wczoraj było dobrze... Gdzie ona znowu uciekła...?
Ale wtedy mój wzrok padł na kartkę papieru na poduszce obok. Porwałem ją po prostu jak oparzony i od razu na gębie pojawił mi się szeroki uśmiech. Wszystkie negatywne emocje, które zaczęły się we mnie budzić ulotniły się momentalnie. Czytałem jej wiadomosć kilka razy pod rząd wciąż od nowa. Napisała, że mnie kocha... I... zwierzaku??? Zagryzłem wargę.


Spojrzałem na zegar, była godzina 11. Wystartowałem z tego łóżka do łazienki ogarniajać się w ekspresowym tempie, miałem nadzieję, że już wróciła. Chciałem ją znów wziąć w ramiona, poczuć, że naprawdę tu jest ze mną i jest moją żoną. Nawet nie zastanowiłem się czy ktoś z wczorajszych gości jeszcze tu jest czy może nie. Nie obchodziło mnie nic prócz Dony.
Założyłem na siebie jakieś pierwsze lepsze dżinsowe spodnie, flanelową koszulę, której nawet nie zapiąłem i boso wyleciałem z sypialni. Pierwsze kroki - kuchnia. Skoro pojechała na zakupy to chyba...
Gdy się tam zbliżałem, już jakiś czas wcześniej usłyszałem głosy dochodzące stamtąd. I jej śmiech. Była radosna. Ciekawe z kim rozmawiała. Po chwili już wiedziałem z kim. Janet, oczywiście.
Stałem w wejściu jakiś czas opierając się o framugę i przyglądałem się jej. Nic nie mówiłem, nie dawałem w żaden sposób znać, że tam jestem. Chciałem na nią taką popatrzeć, śmiejącą się, nabijającą się z kogoś z moją siostrą. Po chwili zrozumiałem, że śmieją się z Jermaine'a. Mnie też udzielił się ich dobry humor.
Po chwili jednak Dona odwróciła twarz w moją stronę i na jej twarzy pojawił się kolejny, ale zupełnie inny uśmiech. Takim obdarowywała tylko mnie. Odwzajemniłem go ruszając się i podchodząc do niej. Nie czekałem aż sama wstanie, chwyciłem ją za ręce i podniosłem przyciskając do siebie i całując mocno na dzień dobry... Mruknęła cicho...
- No proszę. Ledwo wstał i już się przyssał jak odkurzacz. - usłyszałem rechot mojej siostry.
- Cicho bądź. - mruknąłem i zająłem się znów dziewczyną. Moja kochana Jan prychnęła tylko.
- Dobra, ja i tak już miałam uciekać. Wczoraj zniknęliście tak szybko - zrobiła krzywą minę - że nie zdążyłam z nią o niczym porozmawiać.
- A o czym chciałas z nią porozmawiać? Jestem pewny, że zdała ci już całą relację teraz. - powiedziałem z uśmiechem tuląc dziewczynę do siebie.
- A nie przecze. - parsknęła śmiechem.
Ulotniła się w końcu a my zostaliśmy znów sami. Spojrzałem na moją ukochaną i musnąłem znów lekko jej usta swoimi...
- ZWIERZAKU?? - mruknąłem nawiązując do treści jej liściku. Zaśmiała się cicho pod nosem.
- Zwierzaku. -  potwierdziła patrząc mi zalotnie w oczy. - Kochany zwierzaku. - dodała ciszej i pogładziła moją klatkę piersiową. - Tak ci sie spieszyło, że nawet nie zapiąłeś koszuli? - teraz ja się zaśmiałem. Przytuliłem się do niej chowając twarz w jej szyi. wsunąłem ręce pod tą koszulę i zaczęła lekko gładzić skórę na plecach...
- Powiedzmy... że chciałem zobaczyć na własne oczy, że to wszystko mi się nie śniło.
- I dlatego nie założyłeś też żadnych kapci? - śmiała sie dalej ze mnie.
- Bardzo śmieszne. - objęła mnie za szyję i pocałowała w czoło. Uśmiechnąłem się lekko. - Myślałem, że znowu mi zwiałaś. - usłyszałem jak parsknęła śmiechem.
- Wiedziałam, że tak pomyślisz mimo tej wiadomości...
- Nie, to nie tak. Najpierw jej w ogóle nie zauważyłem.
- Tego też się spodziewałam. Jesteś w gorącej wodzie kąpany. - wyszczerzyłem się.
- Nieważne. - objąłem ją mocniej i chwyciłem za tyłek przyciskając do siebie. Spojrzała na mnie lekko zagryzając wargę. - Ważne, że jesteś tu ze mną. I nigdzie się nie wybierasz. Prawda? - musiałem zapytać.
- Nie. - pokręciła głowa z lekkim uśmiechem. - Już nigdzie się nie wybieram. - porwałem ją w ramiona, zaśmiała się słodko. Miałem ochotę zacałowac ją na śmierć. Miałem wrażenie, że ze szczęścia za chwilę zacznę lewitować. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby tak się właśnie stało. Nie mogłem być już chyba bardziej szczęśliwy.
- A jak z twoją pracą? - zapytała teraz trochę poważniejąc. Skrzywiłem się lekko. Nie chciałem teraz o tym rozmawiać.
- Wszystko w porządku. - odpowiedziałem patrząc na nią wciąz trzymając blisko siebie.
- Na pewno?
- NIe martw się. - cmoknąłem ją. - Poradzę sobie jak zawsze.
- Na pewno. - mruknęła odwracając ode mnie wzrok. Martwiła się.
No... sam nawet nie chciałem myślec o tym jakie mam tyły w pracy. Gdybym miał się tym tak przejmować, oszalałbym chyba... Zresztą, jak mówiłem, to jest zadanie nie do wykonania... Nie wiedziałem, czy oni mają mnie za cudotwórcę? Naprawdę zaczynałem się powoli zastanawiać czy zakończenie kariery nie jest dobrym wyjściem z tej sytuacji...
Ale nie chciałem tego. Jeszcze nie teraz. Nie miałem pojęcia jak się z tego wszystkiego wygrzebię, ale... nie chciałem teraz rozstawać się z muzyką. Nienawidziłem tras koncertowych mimo, że w każdym wywiadzie mówiłem, jaką frajde mi to sprawia. Gówno prawda, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. To co lubiłem naprawdę robić to pisać i nagrywać piosenki, reszta to była kula u nogi... Ale bez tego niczego nie ma. Co za ironia, prawda?
- Nie martw się, mówię. Dam radę. - zapewniłem ją.
- Tak? Ok. - mruknęła spuszczając głową, Ale po chwili znów na mnie spojrzała. - Ile jeszcze ci zostało czasu na to?
- Sześć tygodni. - odpowiedziałem i autentycznie się przeraziłem.
Sześć tygodni i tylko trzy demo nagrane, nie dokończone, żadnego teledysku... jestem w ciemnej dupie... Ale i tak się uśmiechnąłem.
- Będzie dobrze. - zapewniłem znów.
- Nie możesz po prostu zerwać z nimi umowy, kontraktu czy jak to się nazywa? Możesz chyba na coś się powołać?
- Niby tak. - puściłem ją i podszedłem do lodówki.
- W mikrofali masz ciepłe naleśniki. - usłyszałem i odwróciłem się patrząc na nią. Uśmiechała się słodko. Sam uśmiechnąłem się szeroko.
- Kochająca żona, naprawdę.
- Nie podoba się? - wsparła ręce na biodrach. - Od jutra sam sobie gotujesz! - oboje się zaśmialiśmy. Westchnąłem wracając do tematu.
- Mógłbym zerwać kontrakt... ale to co przyszło by mi za to zapłacić sprawia, że jednak wolę spróbować zrobić niemożliwe.
- Niby co ci mogą zrobić? - podeszła do mnie.
- Nałożą na mnie gigantyczne kary. - westchnąłem. - Podejrzewam, że takie po których spłaceniu nie stać by mnie było na klitę w zwykłym bloku mieszkalnym...
- A to takie ważne? Ja rozumiem, że jesteś przyzwyczajony do tego wszystkiego... - zaczęła, ale jej przerwałem.
- To nie o to chodzi. - pokręciłem głową. - Nie myślę o sobie. Zanim zaczęliśmy żyć z muzyki, rodzice i nas dziewięciu mieściło się w małym domku. Nikt nie miał swojego pokoju. - spojrzałem na nią mówiąc. - Nie było źle... Ale nie o to mi chodzi. Nie chcę tracić tego wszystkiego ze względu na ciebie właśnie.
- A co ja mam do tego? Myślisz, że ja żyłam wcześniej w pałacu?
- Nie. - zaśmiałem się. - Ale myślę przyszłościowo, już ci to powiedziałem. Co jak kiedyś urodzi nam się dziecko? Nie chcę, żeby gnieździło się z nami w jakiejś dziupli. Chcę, żeby miało wszystko.
- Będzie miało. - mruknęła podchodząc do mnie i klejąc się do moich pleców. - Na razie się jeszcze nie rodzi, Mike. Poza tym, żeby mogło się urodzić, to ty musisz żyć i być jako tako na chodzie, prawda? A w tym tempie to oni mi cie zamęczą. - wymamrotała. Teraz znów się uśmiechnąłem.
- Nic mi nie będzie, przecież mówiłem. To ciężka praca, cięższa niż dotychczas... ale jakoś dam radę...
- Jak? Nie będzie spać, jeść, nic? Wtedy może rzeczywiście sie wyrobisz, chociaż i w to watpię. - ten jej sarkazm. Wciąż się uśmiechałem. - I nie śmiej się. Dlaczego się nie przejmujesz?
- Przejmuję się, ale tobą. - prychnęła.
- Ze mną wszystko w porządku.
- Nie wydaje mi się. - spojrzałem na nią wymownie. - Powiedziałem ci, że się przebadasz. Zorganizowałem już nawet szereg badań...
- CO?
- Tak.
- Ale Michael, no...
- Nie michaeluj mi tu teraz. - powiedziałem stanowczo. - Powiedziałem i bez dyskusji.
- A co to ja mam pięć lat?! - uśmiechnąłem się mimo wszystko.
- Obiecałąś mi to. Pamiętasz? - jęknęła.
- Pamiętam. Ale nic mi nie jest przecież! Nienawidzę chodzić po lekarzach bez powodu...
- Bez powodu? Te wymioty to nie jest wystarczający powód? Od kiedy ci się one zdarzają?
- No... jakiś czas. Ale już coraz rzadziej. - za wszelką cenę chciała się od tego wymigać. - Proszę!
- O co mnie prosisz, żebym zbagatelizował twoje zdrowie? - patrzyłem na nią wielkimi oczami. - Puknij się w główkę, dziewczyno!
- Ty tu jesteś od pukania, nie ja. - odszczeknęła mi się. Zmrużyłem oczy. Uśmiechnąłem się, ale zaraz powiedziałem poważnie.
- Dona, żarty żartami, ale ja mówię poważnie.
- Ja też mówię poważnie, nic mi nie jest!
- Skończyłem rozmowę, kochanie. - pocałowałem ją w czoło i siadłem z naleśnikami do stołu. Wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Każdą rozmowę będziesz ze mną tak kończył?! - siadła obok mnie.
- Tak. Jeśli będzie chodzić o twoje dobro i bezpieczeństwo, a ty będziesz się upierać przy głupotach to tak właśnie będę kończył z tobą każdą taką rozmowę.
- Ha! - fuknęła i usiadła zakładając nogę na noge i ręce na piersi. Zaśmiałem się.
- Co, foch? - nie odezwała sie. Zachichotałem znów.
Zjadłem w końcu, posprzątałem po sobie ze stołu, ona już chyba jadła wcześniej, i podszedłem do niej całując ją w czubek głowy i masując lekko jej ramiona. Westchnęła cicho. Od razu się uśmiechnąłem.
- Jadę do studia. Będę raczej późno. A ty uważaj na siebie. I masz zjeść porządny obiad, słyszysz? Wczoraj oboje mało co jedliśmy.
- Tak jest, mamo. - burknęła. Zaśmiałem się głośno.
- Nie obrażaj się. Dbam o ciebie.
- Mhm. Wiem. - westchnęła.
- Lekarz przyjedzie dzisiaj o czternastej. - właśnie, zapomniałem jej powiedzieć. Popatrzyła na mnie tylko ale nic nie powiedziała. - To wbrew pozorom nie będzie nic wielkiego. Pobierze ci krew przede wszystkim. Nie masz się czego bać. - uśmiechnęła się  w końcu.
- Mdleje przy takich okazjach. - mrukneła.
- Poradzisz sobie. - pocałowałem ją znów w czubek głowy.
- I tak ty o mnie dbasz?!
- Przestań. - objąłem ją śmiejąc się wciąż. - Wrócę jak najszybciej.
- Przed północą? - znów sarkazm.
- Mam nadzieję.
Westchnęła tylko. Co miałem jej powiedzieć? Nie miałem zbyt wielkiego pola manewru poza tym, co musiałem robić. A ci idioci nie pójdą na żaden kompromis, tego byłem pewien. Prędzej mnie oskubią. Pomyślałem sobie nawet, że być może o to komuś tu chodzi. I chyba powinienem rzeczywiście się zastanowić co jest ważniejsze, luksusy Neverland czy rodzina. Oczywiście, że rodzina. Ale to nie znaczy, że miałem pozwolić, by tej rodzinie ktoś wszystko odebrał. To się tylko tak mówi... Ale jeśli się COŚ ma, to żyje się o wiele łatwiej. Nie muszą to być miliony. Wolałem nie myśleć co się stanie, jeśli nie wywiąże się z umowy...
Po raz kolejny pocałowałem ją przelotnie i wyszedłem zaraz potem jak przebrałem się w coś innego. Nie zabierałem ze sobą żadnego okrycia wierzchniego. Było tak ciepło... Pogoda zdawała się odzwierciedlać mój stan ducha. Z uśmiechem wsiadłem do auta i pojechałem do studia i nawet nie przejmowałem się tym, że znów ktoś będzie mi dyszeć w kark.
- O jesteś w końcu. - usłyszałem na samym wstępie jak tylko wszedłem. To był prezes, wciąż ze mną współpracował, ale od momentu jak zmieniło sie szefostwo przypominał lokomotywę. Wściekał się o byle gówno już tak naprawdę, ale nie dziwiłem się. On też był świadomy tego, że nie damy rady tego ogarnąć w tak krótkim czasie. Nawet gdyby doba miąła czterdzieści osiem godzin. - Sadzaj dupsko i zaczynamy... - westchnął rzucając mi wszystko.
- Nic się nie zmieniło? - zapytałem, na co spojrzał na mnie jakby chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił.
- Nie, nic się nie zmieniło. - burknął w końcu.
Popatrzyłem na niego. Nie był człowiekiem, który miał dar do ukrywania waznych rzeczy. Od razu zauważyłem, że coś jest na rzeczy. Westchnąłem.
- Co znowu wymyślili?
- Nic nie wymyślili, bierz się za robotę!
- No przecież widzę. - powiedziałem patrząc mu wymownie w oczy. - Chyba wszyscy już zdązyliśmy się przekonać, że niespodziewane i niewykonalne pomysły to ich specjalność.
- Czy ja wiem, czy takie niewykonalne, panie Jackson? - usłyszałem nagle za sobą. Wszyscy jak jeden mąż odwróciliśmy się za siebie. Do pomieszczenia w którym nagrywałem wszedł zastępca nowego dyrektora tego wszystkiego. - Gdyby nie pańskie... obijanie się ostatnimi czasy jestem pewien, że byłby pan daleko do przodu. - stwierdził.
- Raczej wątpię. - odpowiedziałem. Inni wlepili we mnie oczy dając tym do zrozumienia żebym siedział cicho. Ale ja nie zamierzałem. Kiedy widziałem, że ktoś nie ma racji nie mogłem wysiedzieć, dopóki mu tego nie wytknąłem. Facet spojrzał na mnie unosząc wysoko brwi.
- Sugeruje coś pan? - zapytał.
- Nie do końca. - wstałem z krzesła na którym do tej pory siedziałem i stanąłem przodem do faceta. - Raczej staram się wykazać...
- Od wykazywania jesteśmy tu my. Pan jest od wykonywania obowiązków, które do pana należą. Resztę prosze pozostawić odpowiednim ludziom.
- Och, tak, przepraszam, ma pan rację. - rzuciłem z lekkim sarkazmem. Facet przyglądał mi się przez chwilę. - A niech mi pan powie... - zapytałem jakbym się usilnie nad czymś zastanawiał. - Potrafi pan sprawiać cuda? Bo taki nam się przyda.
- Niech mnie pan posłucha, panie Jackson, cudów nie przewiduję, ale powiem panu coś takiego. Gdyby nie uganiał się pan za panną po całym świecie, miałby pan dość czasu na realizację pracy...
- I bez tego nie mam tego czasu! - przerwałem mu. Nie mogłem już słuchać tego jego pieprzenia. - Praca nad płytą to nie zajęcie na weekend! Utwory powstają tygodniami, teledyski kręci się pięćdziesiąt razy by sklecić trzyminutowy utwór z różnej perspektywy! Chyba, że życzy pan sobie krążka z jednym, góra dwoma utworami i bez videoclipów, wtedy dam radę. - mierzyłem się z nim przez jakiś czas, aż w końcu westchnął lekko.
- Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, panie Jackson. Wszyscy sobie z tego zdajemy sprawę.
- Tak? To świetnie.
- Ale racz pan zauważyć, że parę rzeczy się w ostatnim czasie zmieniło. - zaczął znów. - Nie tylko same wasze szefostwo. Teraz także nad nami ktoś stoi. - zmarszczyłem czoło. O czym on mówi?
- Co?
- Ktoś kupił tą wytwórnię, jakiś prywaciarz. Czy wy naprawdę nie macie o niczym pojęcia?
- Kto był by w stanie wykupić Epic Records? - prychnąłem.
- A widać ktoś taki się znalazł. - spojrzał na mnie poruszając lekko brwiami. - Ja widzę, że wy istotnie nie macie o niczym pojęcia.
- Nikt nam nic nie mówi. - prychnąłem wracając do swojego stanowiska.
- Tak czy inaczej. - zaczął znów. - To polecenie nie nasze, ale odgórne. My jesteśmy tylko od tego by dopilnować by całość została ukończona w terminie. Jeśli się nie wyrobicie, to nie my nawet będziemy czegoś się od was domagać. A ten co staoi nad nami wszystkimi. - powiedział pokazując paluchem w górę.
Kompletnie nic z tego nie rozumiałem. Kto i po co miałby wykupywać coś takiego? No po co, dla kasy... Ale trzeba mieć w tym niezwykle obeznany umysł by w tym wytrzymać. Wcześniej też mieliśmy właściciela... ale zupełnie inaczej to wyglądało...
Facet w końcu wyszedł a ja z ciężkim westchnieniem w końcu zasiadłem do swojego zajęcia. Od razu prezes na mnie wsiadł.
- Zgłupiałeś?! Po jaką cholere im podskakujesz?! Dosyć chyba mamy problemów bez twojego pierdolenia trzy po trzy!
- Pierdolenia trzy po trzy?! Słuchaj, ja nie jestem maszyną...! - zacząłem pyskować, choć wiedziałem, że przynajmniej po części ma rację. Ale ktoś mi przerwał.
- Przepraszam! - jakiś na oko około dwudziestopięcioletni chłopak odezwał się podniesionym głosem. Musiał nas przekrzyczeć. Umilkliśmy i spojrzeliśmy na niego. Wyglądał jak kurier.
- Czego?! - prezes oczywiście nie umiał pohamować swojej irytacji.
- Paczka dla pana Michaela Jacksona. - zdziwiłem sie lekko.
- Niczego nie zamawiałem, tym bardziej na adres wytwórni...
- To już mnie nie interesuje, proszę pana. Taki jest tu adres. Nazywa się pan Michael Jackson? - zapytał przypatrując mi się.
- Tak. - odpowiedziałem trochę zirytowany.
- To prosze mi tu pokwitować. - podpisałem mu papier od niechcenia. Co to, spóźniony prezent ślubny czy co, pomyślałem... Chłopak podał mi paczkę nie zbyt wielką ale nie małą wcale. Podszedłem z tym do swojego pulpitu i postawiłem.
- Co to jest? - prezes od razu znalazł się obok mnie i zaglądał mi przez ramię.
- Nie mam pojęcia. - mruknąłem nie dotykając tego. Coś mi mówiło, że to nie gumowa lala. - Nie ma adresu nadawcy. Jest tylko moje nazwisko i adres studia...
- Nie podoba mi się to. - stwierdził natychmiast. Spojrzeliśmy na siebie i jak na komendę obaj przystawiliśmy uszy do paczki. Po chwili równocześnie parsknęliśmy śmiechem... Tak... Snajperzy dyplomowani...
- Bomba to raczej nie jest. Otwieraj. - powiedział w końcu. Popatrzyłem na niego, a potem jeszcze na nieruszoną paczkę.
- Dobra... - porwałem jakiś nóż do papieru i zacząłem nim rozcinać tekturę. - Cholera! - burknąłem nie mogąc się przez to przebić. Ale za chwilę zakląłem z zupełnie innego powodu...
- KURWA MAĆ, JACKSON, CO I KOMU ZROBIŁEŚ, ŻE DOSTAJESZ TAKIE PREZENTY?! - wrzasnął odskakując od tego razem ze mną. Zatkałem sobie nos i usta dłonią. Mało sie nie porzygałem.
W środku był... martwy szczur z zakrwawionym pyskiem. Musiał mieć już kilka dni bo waliło od niego na kilometr. Co to ma być, do cholery?! Zrobiło mi się niedobrze...
- Tam coś jest... jeszcze. - wydusił z siebie prezes. Chyba mu się zbierało na pawia... Podskoczyłem do paczki zaglądając do środka. Smród był nie do zniesienia... Obok padłego zwierzaka była kartka. Ktoś coś na niej napisał...

23 listopada - termin spotkania nam umknął, Mike. Nie ładnie tak olewać ludzi, którzy mają ci coś do zaproponowania. Informacje dotyczące nowego terminy spotkania zostaną ci dostarczone. Czekaj i tym razem bądź. Czekamy z niecierpliwością.
PS: Chyba nie chcesz, żeby twoja siostra, brat lub matka tak wyglądali?

Serce mi stanęło. Czytałem to w kółko od nowa i od nowa, a prezes stał za mną kilka metrów. Juz nawet nie czułem tego smrodu... Co tu się dzieje, do cholery...? Ręce zaczęły mi drżeń, kolana mi zmiękły, ale nie ruszyłem się. Jakbym wrósł w podłogę. Nie umiałem się poruszyć. Jakby połączenia nerwowe w mózgu zostały zerwane... Nie umiałem zlokalizować żadnej części ciała.
- Co tam jest? - usłyszałem, ale w ogóle nie zrozumiałem co do mnie powiedział. Jakby mówił w obcym języku. Przed oczami przelatywały mi obrazy, widziałem swoje siostry, braci, mamę... a na końcu pokazała mi sie Dona... To mnie ożywiło. - Hej?!
- Musze jechać do domu. - powiedziałem składając tą paczkę i kierując się do wyjścia.
- Jak... jak do domu?! A płyta?!
- Poczeka! - krzyknąłem. Złapał mnie za rękę zatrzymując. Prawą rękę.
- Co ty odwalasz... A w ogóle... co to jest? - zapytał widząc obrączkę.
- Nic. NIC nie wiesz. - powiedziałem przez zaciśnięte zęby. - Muszę wracać... Odezwę się. - i już mnie nie było.
Wrzuciłem to do bagażnika owijając w jakąś szmatę. Cały latałem, ale jakoś udało mi się odpalić silnik. Kto aż tak chce zajść mi za skórę? W czasie drogi powrotnej zastanawiałem się. Chodziło mi przede wszystkim o Donę. Czy komuś chodzi o mnie samego, czy o moją rodzinę ogółem? Czy jej też coś grozi? Natychmiast musiałem skontaktować się z kim trzeba...

poniedziałek, 26 września 2016

61

Witam. :) Zapraszam na odcinek, kolejny pojawi się w środę. Co do tego rozdziału, mam wrażenie, że końcówka jest troche zbyt odważna... ale co tam. :D Zapraszam. :)



Donata



Myślałam, że aż tak mnie to nie obleci, ot zwykła uroczystość. Ale następnego dnia jak tylko wstałam poczułam, jak cała trzęsę się w środku. Swiadomość tego do czego ma dzisiaj dojść uderzyła we mnie z potężną siłą, poczułam się, jakbym dostała donicą. I to z wielkiej wysokości. Michael jakoś nie okazywał podobnego zdenerwowania. Normalnie, od rana pojechał jeszcze do urzędu dopiąć wszystko na ostatni guzik, a gdy wrócił oznajmił, że urzędnik zjawi się u nas o godzinie piętnastej.
- Tak szybko?! Mówiłeś, że dopiero wieczorem... - byłam przerażona. Nie wiedziałam, ale może nie czuł tego stresu dlatego, że już raz miał tą przyjemność z kimś sie żenić. Ja niestety nie miałam w tym żadnego doświadczenia.
- Ale co to za różnica? Zdążysz się przygotować. Nie będziemy robić nic wystawnego, całość odbędzie się tu,  w salonie, potem zrobi się jakąś kawę na szybko i po wszystkim. Szkoda, że nie zabraliśmy ze sobą twoich rodziców. - spojrzałam na niego.
- Mama nie mogłaby lecieć tak czy owak. Ostatnio gorzej się czuła... nie chciałaby lecieć, a tata w życiu by jej samej nie zostawił. - wyjaśniłam. Kiwnął głowa na znak, że rozumie.
- Z twoją mamą będzie wszystko w porządku, zobaczysz. - powiedział po czym przytulił mnie i zaczął gładzić po plecach. - Nie denerwuj się tak. Cała drżysz.
- Dziwisz mi się? - usłyszałam jak się zaśmiał. Podniosłam głowę spoglądając na niego.
- Szczerze mówiąc, nie. - mruknął. - Ale to przecież nic takiego...
- Może dla ciebie, już raz brałes ślub, więc może nie czujesz tej tremy...
- To, że nie wyglądam jakbym ją czuł nie znaczy, że jej nie czuję, Dona. Może i wstępowałem już kiedyś w jeden związek małżeński, ale to nie wiele zmienia, naprawdę. Też się denerwuję. Ale nikomu o tym nie mów. - zaśmiałam się teraz sama. Twardziel.
- Twój brat... będzie? - przez chwilę nic nie mówił.
- Nic mi nie wiadomo, by 'lista gości' się zmieniła, więc... chyba będzie. - powiedział takim tonem jakby naprawdę wolał, żeby go jednak nie było. Popatrzyłam na niego lekko zaniepokojona. Żeby tylko nie wyniknęły z tego jakieś jaja.
- Daj spokój. Przecież sam mówisz, że wiesz jaki jest. Pamiętasz te stringi w aucie? - prychnął.
- Być może wiem jaki jest, ale to co zrobił ostatnio przeszło wszelkie dopuszczalne granice. Wiele mogę zrozumieć i tolerować, naprawdę. Ale nie będę tolerował brata, który dowala mi się do żony!
- Jeszcze nie jestem twoją żoną. - powiedziałam z uśmiechem, ale schlebiało mi to, że jest taki zazdrosny.
- Ale za chwilę będziesz. - uściślił przyciskając mnie mocniej do siebie. - I nikt nie ma prawa się do ciebie zbliżać.
- Spokojnie. Przecież widziałes, że sama też sobie nie pozwalałam.
- Widziałem. - uśmiechnął sie w końcu.
- No! To lubię. Masz sie uśmiechać, nie myślec o głupku. Pewnie teraz obmyśla plan jakby cię tu urobić na swoją stronę po tej gafie.
- Niech myśli. Na zdrowie, przyda mu się użyć w końcu szarych komórek. - prychnął znów. - Ale obawiam się, że próżny jego trud.
- Michael. - powiedzałam spoglądając na niego znacząco. - Daj spokój. Przegiął po prostu w żartach. W jego mniemaniu może było to śmieszne, ale było co najwyżej niesmaczne. Jak tu przyjdzie już, prosze cię, nie zabij go  samym spojrzeniem. - zrobił minę obrażonego dziecka. - Co?
- Bronisz go. A może ci sie spodobał co? Drugi adorator na boku. - wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Chyba sobie żartujesz w tym momencie.
- Wcale nie. Może ci to schlebia, że dwóch dojrzałych facetów wkoło ciebie skacze. On to może nie do końca, ale ja to już na pewno nadskakuję ci na każdym kroku...
- Nie bądź debilem, proszę cię. - wpadłam mu w słowo patrząc na niego własnie jak na debila. Znów zrobił obrażoną minę. - Chcesz się pokłócić przed samym ślubem?
- To  tobie podoba się podryw mojego brata, nie mnie. - upierał się przy swoim. Fuknęłam cicho pod nosem.
- Wiesz co, Mike? Lubię kiedy jesteś o mnie zazdrosny, ale teraz naprawdę przesadzasz. Idę do Janet, muszę się przygotować do tego wszystkiego skoro ten urzędas ma pojawić sie tu tak wcześnie. I prosze cię, kiedy następnym razem cię zobaczę masz do tego czasu pozbyć się ze swojej głowy tych głupot. - powiedziałam mijając go i wychodząc z salonu kierując się do jednej z sypialni, które były wolne. Tam swoje rządy rozpostarła Janet, ze wszystkimi kosmetykami, ciuchami i innymi duperelami.
- Mogę...? - nie zdązyłam nawet dobrze otworzyć drzwi i się wysłowić.
- Nareszcie jesteś! Mamy mało czasu, siadaj. - posadziła mnie sama na krześle przed wielkim lustrem. Przemeblowała cały pokój wedle własnego gustu. Wszędzie na około stały jakies stojaki z różnego rodzaju sukienkami, także jedną białą. Buty, kwiaty, jakieś dodatki...
- Na co to wszystko? - zapytała spoglądając na nią jak wypakowywała kosmetyki na stolik obok mnie. Obróciła krzesło na którym siedziała w swoją stronę.
- Jak to na co?! Musisz jakoś wyglądać, co nie? Nie codziennie wychodzi się za Michaela Jacksona.
- No dobra. - zaśmiałam się cicho pod nosem. - Ale po co tyle tych kiecek?
- No przecież w jednej cały czas nie będziesz siedzieć! Dziewczyno! - zaczęła grzebać w kosmetyczce.
- No to góra dwie mi starczą.
- Oczywiście. Ale najpierw trzeba te dwie wybrać z nich wszystkich. Jak już cię umaluję i uczeszę, będziesz przymierzać.
- Rozwali mi się wszystko na głowie. - mruknęłam patrząc na te wszystkie kiecki.
- Nie martw się, nawale ci tyle lakieru, że młot pneumatyczny tego nie ruszy. Spokojna głowa. - parsknęłam śmiechem. No to teraz mogłam być spokojna.
Przez jakiś czas była cicho, dobierając różne kosmetyki takie jak podkład, pomadki i wiele wiele innych rzeczy, których zastosowania nie umiałam się nawet domyślec. Ona miała tego mnóstwo! Co chwila coś przykładała mi do twarzy sprawdzając czy dany odcień koloru mi pasuje. W końcu skompletowała wszystko. Chyba.
- No. Możemy zaczynać. Teraz nie gadaj. - prychnęłam.
- Jakbym mówiła cokolwiek w ostatnim czasie...
- Cicho! - sama się uśmiechnęła. - Zrobię cię na bóstwo.
- mhm. - mruknęłam tylko i już się nie odzywałam.
Zrobienie makijażu było najprostszą i najszybsza rzeczą z tego wszystkiego. Kiedy obejrzałam się w lustrze byłam naprawdę zachwycona. Makijaż nie był jakiś powalający. Był delikatny i podkreślał urodę. Tak mi się przynajmniej wydawało. Na oczy nałożyła bardzo delikatne cienie, jasne, za to usta pokryła krwistą czerwienią...
- Janet... Nie za ostro z tymi ustami? - poczułam się trochę nieswojo, mimo, że efekt mi się bardzo podobał.
- Niby czemu?! Wyglądasz sexy i o to chodzi.
- Tak. Jermaine padnie na zawał przyrodzenia. - parsknęłam śmiechem. Sama Janet skrzywiła się lekko.
- Ten idiota urodził się jakoś jajcarz. Nie przejmowałabym sie nim...
- Nie przejmuję się. Po prostu się śmieję. Mike nie może go zdzierżyć. Boję się, że go poniesie...
- E tam. Będzie go ignorował, zobaczysz. - miałam taką nadzieję. Wolałam, żeby się nikt nie lał.
Tak więc wtedy przeszłyśmy do drugiej częsci... zdecydowanie... koszmarnej.
Każda, dosłownie każda sukienka jaką przymierzałam nie podobała się Janet. Coś jej ciągle nie pasowało, a to kolor, a to krój, a to bo tu za szeroka albo za ciasna.  Biała według niej kompletnie odpadała. W końcu po długich męczarniach wybrala dwie.
Pierwsza, w której miałam przysięgać naprawdę przypadła mi do gustu. Janet oczywiście coś się w niej nie podobało, ale powiedziałam że chcę tą i koniec. Była w kolorze kremowego jasnego różu. Miała coś w stylu gorsetu, jednolity materiał który podchodził aż pod samą szyję, a na nim naszyta tego samego koloru koronka. Od lini bioder rozkloszowała się aż do połowy ud. Rękawy miała długie ale z tej samej koronki, która była naszyta na górną część. Naprawdę mi się podobała.
- Co ci w niej nie pasuje?
- No niby nic... - marudziłą wciąz. - Ona w ogóle nie posiada dekoltu. - parsknęłam śmiechem.
- Tak, bo ty byś chciała, żebym wyszła z cyckami na wierzchu.
- Mike by sie nie obraził.
- Daj spokój! - uśmiechnęłam się pod nosem.
Druga którą wybrałam była nieco inna. Była koloru jaśniutkiego turkusu i nie miała rękawów. Zakrywała tylko piersi i sztywną częścią materiału sięgała zaledwie do pępka mniej więcej. Od tego momentu odchodził lekki materiał, zwiewny i przyjemny w obejściu. Kilkoma warstwami, musiałam przez chwilę szukać dziury żeby ją ubrać. Janet śmiała się ze mnie.
- No czego się śmiejesz! - założyłam to w końcu. Efekt bardzo mi się spodobał.
- No ta mi się podoba! - powiedziała w końcu. Uff...
- No to mamy wszystko teraz mnie czesz! - powiedziałam, bo chyba zaczynała rozglądać się za jeszcze jedną.
- Dobra. - burknęła rezygnując. - Ale załóż już tą pierwszą. - powiedziała, co uczyniłam. Delikatnie starając się jej nie pognieść, usiadłam przed wielkim lustrem. Lokówka poszła w ruch.
Po jakiejś godzinie czasu fryzura była gotowa. Aż na moment zaniemówiła. Od kiedy Janet posiada takie zdolności? Niewazne, pomyślałam, ważne, że wyglądałam jak nie ja. Logi układały się puklami na jedno moje ramię upięte misternie z tyłu głowy. Grzywka pozostała prosta ułożona tylko tak by spływała na jedną stronę mojej twarzy. W to wszystko Jan powpinała kilka ślicznych spinek i coś większego... Zastępowało welon, którego nie chciałam mieć.
- Wyglądasz oszałamiająco! - powiedziała szczerząc się do mnie w lustrze. Uśmiechnęłam się. Podzielałam jej zdanie. - Mike oszaleje na twój widok.
- Tak myślisz?
- Ja nie myślę. Ja wiem. Ile jeszcze mamy czasu? - mruknęła zerkając na zegar. - Jeszcze tylko godzina, uwinęłyśmy się w czas! Przyniosę nam kawę. Tylko uważaj, żeby się nie poplamić!
Po kilku minutach wróciła z tacą i sama szybko się przebrała. Miała być moją druhną, a jakże. Mike wziął sobie tam też kogoś, pewnie jakiegoś braciszka. I pomyślec, że nikt sie o tym nie dowie. Dziwnie się czułam.
Janet włosy i przysłowiową tapetę zrobiła już sobie sama wcześniej, więc teraz kiedy juz założyła swoją kiece mogłyśmy zając się kawą. Zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim. O tym że żałuję, że nie ma tu moich rodziców i Iwy. Wtedy ktoś otworzył drzwi...
- I jak, gotowe? - usłyszałam głos Michaela...
-WYNOŚ MI SIĘ STAD, JUŻ!!! - rzuciła się niemal na niego wywalając z pokoju. Patrzyłam na nią lekko zszokowana. To tutaj ten przesąd też funkcjonuje?
- Ale co...? - zapytał zaskoczony.
- Nie wiesz, że panny młodej nie ogląda się przed ślubem?! Spadaj stąd! - wynała go. - Co za facet, no! - zaśmiałam się gdy usiadła z powrotem na przeciw mnie. - Nie śmiej się! Mam nadzieję, że nic nie zdążył zauwazyć.
- Janet, to tylko przesądy, zabobony...
- No nic nigdy nie wiadomo. Lepiej ich przestrzegać.
- Tak. - prychnęłam. - To czy on mnie teraz zobaczy ma przesądzać o udanym związku. Cudownie. - parsknęłam smiechem.
- Nie raz się to sprawdza.
- Gówno prawda.
- Oj tam, oj tam...
W końcu nadeszła godzina. Poczułam jak żołądek mi się ścisnął. Był wielkości piłeczki pingpongowej, byłam tego pewna. Jak oni mogli myślec o jakimś cieście później! Nic nie przełknę. A Janet skakała wokół mnie poprawiając wciąz coś.
- Jan...
- No co musisz wyglądać perfekcyjnie. Nie ma zlituj się.
- No jest dobrze.
- Teraz jest dobrze. - powiedziała grzebiąc jeszcze przy czymś i w końcu się wyprostowała. - Matko boska! - krzyknęła nagle.
- Co?!
- Kwiaty! Zapomniałabym! - podskoczyła do konta i wyciągnęła z niego bukiet jakichś kwiatów. Nawet nie przywiązywałam do tego wagi. - Teraz już wszystko. - uśmiechnęłam się do niej. - No, pani Jackson. - wyszczerzyła się.
- Nie przyjmę jego nazwiska, Janet. - wytrzeszczyła na mnie oczy.
- A to dlaczego?
- To ma być tajemnicą, jak myślisz, uszłoby to bez echa gdybym zmieniła nazwisko na JACKSON? - myślała nad tym chwilę.
- No tak, masz rację.
- On miał dokładnie taką samą minę jak ty teraz kiedy mu to powiedziałam.
- No raczej go to nie zachwyciło... - rozległo sie przezorne pukanie do drzwi. - Kto tam?!
- To ja. - usłyszałam zgryźliwy głos przyszłego męża. - Urzędnik już jest... pospieszcie się. - i poszedł. Żołądek jeszcze bardziej mi się zaciesnił.
- Spokojnie, Dona. Nie umrzesz. - Janet uśmiechnęła się do mnie pocieszająco. - Czas stąd wyłazić, już.
- Nogi mi się trzęsą połamię sobie obcasy... - jęknełam.
- Nic ci nie będzie. Nie myśl o ludziach, ani o tym co powiedzą. Myśl tylko o Michaelu i o tym co on o tobie pomyśli. Będzie zachwycony. Chodź. - wzięła mnie za rękę i wyciągnęła na korytarz. Stamtąd już słyszałam głosy zebranych. Czy on też się denerwował tak jak ja?



Michael



Chodziłem nerwowo po salonie, nie zwracając najmniejszej uwagi na innych. Przyglądali mi się ukradkiem, ale nikt nic nie mówił. Wszyscy czekali, aż panna młoda w końcu się objawi. Sam nie mogłem się doczekać. Kiedy wszedłem wtedy do tej warowni Janet nie wiele zdążyłem zauważyć. A taką miałem nadzieje...
Lisa podeszła do mnie z lekkim uśmiechem.
- Cieszę się, że wreszcie sobie wszystko wyjaśniliście. - powiedziała. Zaciągnęła tu ze sobą LaToyę, która zarzekała się na śmierć, że jej nie będzie. Ale jednak się pojawiła. Patrzyła na mnie przez chwilę, a potem odwróciła się i odeszła gdzieś. Westchnąłem.
- Tak, wyjaśniliśmy. Pozostała mi już tylko jedna rzecz do zrealizowania. - mruknąłem patrząc teraz na przyjaciółkę.
- Jaka?
- Wybicie jej do końca z jej pięknej główki tych bzdur, które sobie wmawia.
- Co znowu sobie wmawia? - powiedziała z miną, która świadczyła o tym, że chociaż miała nadzieję, na koniec tego cyrku to jednak nie jest aż tak bardzo zaskoczona moimi słowami. Uśmiechnąłem się znów.
- Powtarza wszem i wobec, że to tylko biznes i koniec kropka. Ale jednocześnie klei się do mnie jak rzep...
- Przejdzie jej zobaczysz. - teraz zaczęła się śmiać. Bo to naprawdę było śmieszne.
- Co jej przejdzie, reszta głupoty czy to mizdrzenie się? - parsknąłem śmiechem.
- Oby to pierwsze. - oboje się zaśmialiśmy.
Prawda była taka, że teraz kiedy już założymy sobie obrączki, nie będzie odwrotu. Nagle nawet pomyślałem, że mi stąd zwieje w ostatniej chwili. Aż się zapowietrzyłem. Cóż, po tych ostatnich tygodniach mogłem chyba spodziewać się wszystkiego, prawda? Niezależnie od tego czy coś takiego miałoby miejsce czy nie.
Ale w następnej chwili moje wszystkie wątpliwości zostały rozwiane.
- Możemy zaczynać? - urzędnik wytrącił mnie z transu w jaki wpadłem widząc ją. Była piękna. Oszałamiająca. Janet zrobiła z niej boginię... I nie tylko ja teraz wlepiałem w nią wzrok.
Rozejrzałem się. No oczywiście, że Jermaine musiał wytrzeszczać gały. Postanowiłem zrobić to co robiłem od samego początku. Ignorować go.
- Tak, oczywiście. - odpowiedziałem w końcu facetowi, a ten natychmiast ustawił się na swoim miejscu.
Kolana mi zmiękły, kiedy podchodziłem do miejsca w którym oboje staniemy. Starałem się opanować, wyglądać jakoś jak należy, ale nie było to wcale takie łatwe. Randy był moim świadkiem, a ona razem z Janet ustawiły się obok nas. Moja siostra cały czas coś jej poprawiała, aż do momentu kiedy Dona przydzwoniła jej lekko kwiatami i kazała się odczepić. Rozniósł się cichy pomruk śmiechu. Jakoś mi to umknęło... tak byłem nią oczarowany.
I to nie chodziło o śliczną sukienkę czy makijaż. Czy cokolwiek innego. Nie wiedziałem... Po prostu chyba zdałem sobie sprawę tak do końca co się właśnie dzieje. Co sie za chwilę stanie. Że ona naprawdę będzie za moment moją żoną... Od dawna nie czułem się taki szczęśliwy.
Chwyciłem ją za wolną rękę. Ścisnęła moje palce dając znak, że sama też jest zestresowana i jeszcze troche to pofrunie. Uśmiechnąłem się patrząc na nią i nawet nie słuchając tego co mówił urzędas.
Ceremonia nie trwała długo. Zależało nam na tym by wszystko przebiegło spokojnie i bez chaosu. Miałem nadzieję, że się uda. Czemu miałoby się nie udać? Nikt poza zebranymi w salonie ludźmi nie wiedział o niczym. Ktoś mógłby powiedzieć, że któryś z obecnych mógłby coś chcący bądź niechcący chlapnąć. Raczej nikogo o to nie podejrzewałem. Nawet LaToya nie byłaby do tego zdolna z tą swoją miną. Raczej też będzie trzymać język za zębami. A jak już przyjdzie pora... to już ja sam się o to postaram by wszystko wyszło na jaw.
Cały czas patrzyłem praktycznie tylko na nią, tylko od czasu do czasu odwracając od niej uwagę. Kiedy oboje powtarzaliśmy za urzędnikiem, głos nieco mi drżał, ale jakoś dałem radę. Emocje... Czy ślub z Lisą też tak przeżywałem? Nie umiałem sobie tego teraz przypomnieć. Kiedy przyszedł czas na obrączki poczułem że palce mi zdrętwiały. Nie miałem pojęcia od czego, ale chyba po prostu zapomniałem jak się prawidłowo oddycha. Patrzyła na mnie wielkimi oczami jak chwyciłem delikatnie mniejszy krążek i powoli wsunąłem go jej na palec. Ona zrobiła to samo... A potem wszystko inne mogło przestać istnieć.




Przypieczętowaliśmy wszystko długim gorącym pocałunkiem, podczas którego wczepiła się we mnie obejmując mnie i ciasno do siebie przyciskając... A może to ja ją tak przyciskałem? Nie wiedziałem, ale chyba nie miało to wiekszego znaczenia, ważne, że była ze mną... Była moją żoną. Z tego wszystkiego już nawet nie byłem aż tak zły na Jera. Mój umysł był całkowicie zajęty czym innym.
Nie chciałem jej puszczać. Nie chciałem by oddalała się ode mnie choćby na jeden milimetr. Chciałem już tak z nią pozostać, do samej śmierci, czuć jej zapach i słuchać jej szeptu... To było wszystko czego pragnąłem. Oderwanie się od niej stanowiło nie lada wyzwanie. Gdybym mógł, naprawdę bym jej nie wypuszczał już z rąk. Ale trzeba było sie opanować. Później przyjdzie czas... na te rzeczy...
Ta myśl wywołała kolejny uśmiech na mojej twarzy gdy na nią spojrzałem. Facet pogratulował nam, życzył szczęścia, przypomniał, że cała sprawa zostanie załatwiona w ciągu dwóch najbliższych tygodni i się ulotnił. Miał kategoryczny zakaz mówienia czegokolwiek o tym czego był tu właśnie świadkiem. Inaczej będzie poddany odpowiednim konsekwencjom... Jakim, nie wiedziałem, ale szczerze mówiąc, akurat w tym momencie mało mnie to obchodziło. Liczyła się Dona.
Wszyscy po kolei zaczęli do nas podchodzić i składać życzenia... Standard. Ale chyba naprawdę wolałbym się z nią ulotnić...
Podszedł do mnie najpierw Jermaine, czym szybko sprawił, że irytacja zajęła miejsce miłych knowań. Zacisnąłem lekko usta patrząc na niego.
- Nie nabzdyczaj się już tak. Przecież wiesz, że nie odbiłbym ci panny. Zrobiłem to kiedyś?
- Raz, prawie. Pamiętasz Rose? - skrzywił się. No miał czego. Ale za to akurat chyba powinienem mu dziękować. Panna okazała się być tak pusta, że nie istniało na całej Ziemi nic co dałoby radę ją napełnić.
- Daj spokój. Ona akurat nie była warta niczyjego zachodu.
- Może masz rację. - mruknąłem przyglądając mu się.
- Wierz mi, że nie mam zamiaru zrobić nic przez co mógłbym stracić brata. Ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że coś takiego jest niewybaczalne, ale przecież mnie znasz, ile razy robiłem ci jaja przez całe twoje życie??
- To nie były jaja! - syknąłem. - Przynajmniej w moim odczuciu nie było to nic śmiesznego!
- Wiem, że przesadziłem. Ale jak mówię, znasz mnie, nie znam umiaru dopóki nie oparzę sobie tyłka. Weź dajmy już temu spokój, co?
- Co masz na myśli mówiąc 'dajmy temu spokój"?
- No... zapomnijmy o mojej głupocie i zacznijmy rozmawiać jak ludzie.
- Dobrze. - powiedziałem patrząc na niego, ale nie byłem zbyt udobruchany. Pewnie miał na to nadzieję. - Ale zrób chociaż COŚ co mi się nie spodoba...
- Nic nie zrobię. Janet przezornie posadziła mnie samym końcu stołu. - na to musiałem się zaśmiać. No tak. Przezorny zawsze ubezpieczony. - To jak?
- Niech ci będzie. - powiedziałem w końcu ściskając jego dłoń.
Westchnąłem kiedy odszedł, ale za nim już ustawiła sie kolejka. Każdy coś mówił, gratulował mimo wszystko, nawet LaToya coś tam z siebie wycisnęła. A na koniec ojciec.
Ten tylko ścisnął mi rękę i powiedział coś w stylu 'szczęścia na nowej drodze życia'. Chyba nie umiał się ze mną obchodzić inaczej niż dotychczas. Czyli kiedy mnie lał. Nie przeszkadzało mi wcale, że szybko się ewakuował w stronę swojej żony.
Mój wzrok napotkał Donę i od razu się uśmiechnąłem. Patrzyła na mnie chyba już od jakiegoś czasu. Odwzajemniła mój uśmiech na co nie mogłem się już powstrzymać i wpiłem się w jej usta przyciągając ją do siebie. Bukiet kwiatów upadł gdzieś na podłogę... Usłyszałem  oklaski i jakieś okrzyki, śmiechy, ale ledwo to rejestrowałem. Cała moja świadomosć była zajęta NIĄ... Tylko nią. Obejmowała mnie w pasie i odwzajemniała pocałunek z całą mocą na jaką tylko było ją stać. A w tej sukience wyglądała tak pięknie...




- Dobra, wystarczy tego! - rozległ się donośny głos Janet. Oderwaliśmy się od siebie choć niechętnie i oboje spojrzeliśmy na nią. Szczerzyła się szeroko do tego stopnia, że widać jej było wszystkie zęby. Co ona znowu wymyśliła, przyszło mi na myśl. Po chwili się okazało.
Nie miałem o tym zielonego pojęcia. Mówiłem wszystkim, kiedy pytali dziesięc razy z rzędu czy mają się szykować na jakąś imprezę. Janet nawet próbowała za moimi plecami wynając jakąś salę... Może nie będę tego komentował...
W końcu jednak powiedziałem jasno, że żadnej jako takiej imprezy nie będzie, możemy jedynie spotkać się w domu na przysłowiowej kawie i ciastku, to wszystko. Chciałem mieć żonę tylko dla siebie, nie myśleć jeszcze o chordzie ludzi pod nosem. Jednak ktoś i tak postanowił że zrobimy inaczej. Domyślałem się KTO. Później urwę jej łeb.
Światła nagle zgasły, a do salonu wjechał wielki tort z racami, które strzelały pod sufit. Pchała go Janet oczywiśćie, odchylając się lekko by iskry niczego jej nie popaliły. Udało jej się uniknąć pożaru włosów i w końcu całość stanęła przed nami na samym środku. Wyglądało to... nie umiałem znaleźc określenia, ale było piękne. Tylko dlaczego nikt mi nie powiedział?
- Dlaczego ja o tym nie wiem? Janet, to twój pomysł? Mówiłem...
- No na taki drobiazg chyba mógłbyś przymknąć oko, co nie?! - uśmiechnąłem się kręcąc głową. Dona patrzyła na to wszystko z lekko rozchylonymi ustami. Zauważyłem, że łzy zbierając się jej w oczach.
- Co się stało? - szepnąłem jej na ucho, kiedy patrzyliśmy na wypalające się race.
- Nic. Pięknie po prostu... - wyszeptała i spojrzała na mnie z uśmiechem. Pocałowałem ją lekko, ale oczywiście na jednym pocałunku skończyć się nie mogło. Przycisnąłem ją do siebie pogłębiając pocałunek i słysząc jak mruczy w moje usta.
- Hej! Bo się zaraz lukier roztopi. - usłyszałem znów, wszyscy zaczęli chichotać.
Nie przywiązywałem wagi do tych pierdół jak wspólne pokrojenie tortu i tak dalej. Szczerze mówiąc rozglądałem sie tylko za okazją by ją porwać do siebie i zamknąć się tam na klucz oczywiśćie. Jak nic Janet znów wpadłaby w najbardziej odpowiednim momencie. Znam swoją siostrę doskonale, ma idealne wyczucie czasu.
- Chyba cię to męczy. - Lisa chyba przez cały czas powstrzymywała śmiech.
- Wiedziałaś o tym torcie? - pokręciłem głową. - Mówiłem, że nie chcemy niczego wystawnego.
- A co to takiego? Poza tym, miałabym pozbawić twoją siostre TAKIEJ frajdy? Nie widzisz jak jej się gęba śmieje? - popatrzeliśmy na nią i rzeczywiście. Miała rację.
- No może i tak. - parsknąłem śmiechem. - Ale wolałbym wiedzieć, Udałbym śmiertelnie zaskoczonego.
- Powiedzmy, że by ci się to udało. - jej głos nabrzmiewał śmiechem. - Poza tym, czy to takie ważne?
- Nie. W ogóle. - powiedziałem z uśmiechem szukając wzrokiem mojej żony... - A ten co znowu?
Oczywiście co zobaczyłem? Jermaine'a, który ją czymś znowu zanudzał.
- Mike...
- Urwe mu oba łby! - ruszyłem w tamtą stronę.
- No ale po co od razu zakładasz... - ruszyła za mną.
- Ty! Ja ci coś chyba mówiłem! - popchnąłem go lekko. Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Ale ja nic nie tego...
- Czy ja naprawdę muszę pozbawic cię uzębienia, żeby coś do ciebie dotarło? - warknąłem. Parę osób już zauważyło, że coś się dzieje.
- Michael, on mnie przeprosił za swoją głupotę i obiecał, że to się już więcej nie powtórzy! - Dona natychmiast interweniowała. Spojrzałem na niego lekko wykrzywiając usta, wyrażając tym co o nim myślę.
- Mam nadzieję. - powiedziałem cicho zagarniając ją całą dla siebie zaborczo. Miał widzieć wyraźnie, że ona jest tylko moja. I wara mu do niej. Może przesadzałem, ale... wolałem dmuchać na zimne.
- A poza tym to co, nie mogę sobie normalnie pogadać ze szwagierką?
- Możesz NORMALNIE pogadać. - przyznałem. Lisa zaczęła się śmiać. Sam po chwili się uśmiechnąłem, ale posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie. Pochyliłem się do mojej kobiety, szepcząc...
- Chodź...
- Michael?! - w tym samym momencie ktoś się rozdarł. Westchnąłem. - Chodźcie. - zostaliśmy zaprowadzeni do stołu. Dlaczego nie dadzą nam się kulturalnie oddalić?
- Ja wiem co ty kombinujesz, braciszku. - usłyszałem tuż przy uchu głos Janet. Szczerzyła się do mnie szeroko. - Ale ani mi sie waż ja teraz zabierać!
- Niby czemu?
- Bo nie założyła jeszcze drugiej sukienki! Godzinę ją wybierałyśmy. - podparłem czoło na ręce.
- Janet... To kiecka jest taka ważna, że nie pozwolisz mi zostać z własną żoną sam na sam? - była niemożliwa.
- Tak, dokładnie. Potem ją zabiorę i sie przebierze.
- Potem to znaczy kiedy? Jak długo ja mam tu siedzieć?
- Trochę. - rzuciła po czym odeszła. Spojrzałem na Donę, która patrzyła nie ufnie na zawartość swojego kieliszka. No tak... Ostatnio nienawidziła każdego alkoholu...
- Co jest? Nadal alkohol cię obrzydza? - szepnąłem do niej zagryzając lekko  wargę. Nagle wyobraziłem sobie jak ściągam z niej tą piękną sukienkę... Zamrugałem. Boże, opanuj się chłopie...
- Tak jakby. - mruknęła. Uśmiechnęła się po czym poczułem jak kładzie dłoń na moim udzie i przesuwa ją ku górze. Przymknąłem oczy i zagryzłem lekko wargę... Nie, nie będę czekał aż Janet spełni swoje widzimisię...
- Mam propozycję... - szepnąłem. Spojrzała na mnie zaciekawiona. - Skoro nie chcesz pić tego szampana, możemy wykorzystać go inaczej.
- Jak? - parsknęła śmiechem. Pochylaliśmy się do siebie i szeptaliśmy prawie wprost w swoje usta.
- Moja kochana siostra nie chce mi ciebie oddać, ponieważ nie zdążyłaś zaprezentować się jeszcze w drugiej kreacji. Jak myślisz, chce ci się czekać, aż uzna za stosowne cie przebrać? - nie musiałem chyba dodawać, że Janet jest zdolna do tego by ubrać ją we wszystkie kiecki które tu ze sobą przywiozła. Roześmiała się pięknie.
- Myśle, że istotnie mi sie nie chce.
- Więc proponuję ci takie niekonwencjonalne rozwiązanie...
- Wszystkie twoje rozwiązania są niekonwencjonalne ostatnimi czasy. - zauważyłą z uśmiechem. Sam się wyszczerzyłem.
- Może masz rację... - mruknąłem. - Więc... Proponuję ci przyspieszenie tego wszystkiego wylewając na siebie zawartość tego kieliszka. - wytrzeszczyła na mnie oczy a potem zaczęła się śmiać.
- Rzeczywiście niekonwencjonalne. - przyznała patrząc mi w oczy.
- Mogę ci pomóc, jeśli chcesz... - szepnąłem po czym pocałowałem ją namiętnie.
- A ci znowu! Jak się nie mizdrzyli to wcale, a teraz przestać nie mogą! - ktoś powiedział, na co reszta cicho się zaśmiała. Każdy zaczął rozmawiać z kimś na różne tematy, a my nadal zajmowaliśmy się soba przy tym stole. Szeptałem jej różne rzeczy na ucho, a ona chichotała cicho. Moja ręka co raz bardziej przybliżała się do jej kieliszka  a jej zmrużone oczka obserwowały ją bacznie. Może to troche dziwne, ale... Skoro moja siostra sama nie chce, to ja jej pomogę...
- Ojej... - już po chwili Dona udając zaskoczoną otrzepywała się z pozostałości swojego szampana. Kilkoro ludzi zwróciło się w naszą stronę, w tym Janet.
- No co wy?! - zawołała. Powstrzymywałem się, żeby się nie roześmiać.
- Idź ją przebrać. - powiedziałem tylko. Na te słowa wbiła we mnie wzrok. Podniosła się i podeszła do nas. Pochyliła się nade mną.
- Zrobiłeś to celowo! - wycedziła po czym poprowadziła Donę czerwoną jak piwonia do pokoju... Nie mogłem się powstrzymać i zacząłem się cicho śmiać.
Przez ten czas kiedy ich nie było wmuszono we mnie spory kawałek ciasta. Co chwila oglądałem się czy już nie idą. Kiedy w końcu ją zobaczyłem... Rozdziawiłem buzię po raz drugi tego wieczoru.
Ta sukienka była zupełnie inna niż poprzednia i chyba nawet o wiele bardziej mi sie podobała. Dostrzegłem w niej ukryty potencjał. Nie będę się musiał mocować z rękawkami, ponieważ ich nie miała... Przygryzłem lekko wargę, kiedy obok mnie usiadła.
Nie było mowy bym wytrzymał tam zbyt długo. Pokręciliśmy się jeszcze trochę a potem złapałem ją za rękę i z uśmiechem wyciągnąłem z salonu. Nikt chyba nawet tego nie zauważył.
- Dokąd mnie ciągniesz?
- Do naszej sypialni. A jak myślisz?
- A po co? - przyglądała mi się spod swoich długich pięknych rzęs idąc za mną powoli. Wciąż trzymałem ją za rękę. Uśmiechnąłem się.
- Mam coś dla ciebie. - oczy jej zabłysły.
- A co takiego? - zaśmiałem się kręcąc głową.
- Niespodzianka. Zaraz zobaczysz. - mruknąłem i w końcu, kiedy znaleźliśmy się przed odpowiednimi drzwiami zasłoniłem jej oczy. - Zaczekaj... - zaśmiałem się kiedy już chciała wchodzić.
Popchnąłem lekko drzwi i wprowadziłem ją. - Nie otwieraj jeszcze oczu, kochanie... Dobrze? - wymruczalem jej znów do ucha i  musnąłem je lekko... Zadrżała.
- Ok. - mruknęła. Zabrałem jej ręce z twarzy i patrzyłem przez chwilę czy nie będzie oszukiwać. Ale była grzeczna. Dobrze, pomyślałem. Zamknąłem drzwi na klucz oczywiście, by nikt nam nie przeszkodził...
- Dlaczego nas zakluczasz...? - no oczywiście, że to wyłapała. Wyszczerzyłem się. Podszedłem do niej od tyłu tak jak stała i objąłem ją w pasie kładąc ręce na brzuszku. Zacząłem delikatnie muskać ustami jej szyję. Czułem jak drżała pod wpływem tych delikatnych pieszczot.
- Żeby nam tu nikt nie wpadł niespodziewanie tak jak ostatnio. Pamiętasz? - wyszeptałem owiewając ciepłym oddechem jej szyję. I znów wyczułem jak drży...
- Aha... Mogę już otworzyć oczy?
- Możesz. - powiedziałem w końcu zagryzając wargę.
W chwilę poźniej z jej ust wydostał się zduszony okrzyk zachwytu i podreptała na tych swoich szpilkach do łózka, na którym siedział i czekał na nią wielki pluszowy miś. A nie mówiłem, że jej go kupię? Uśmiechałem się patrząc jak wskakuje na łózko i porywa go po prostu. Całkiem zapomniała o mojej obecności.
Widziałem, że prezent jej się spodobał. Oczy jej się świeciły, przytuliła się do niego jak do ukochanego zwierzaka. Zaśmiałem się podchodząc do niej i siadając obok.
- Podoba ci się? - zapytałem przyglądając się jak znów ogląda go z każdej strony. Szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Pewnie, że mi się podoba! Jeszcze się pytasz?! Jest cudowny! W Polsce coś takiego kosztuje majątek! - ta, widziałem. Uśmiechnąłem się pod nosem rozczulony.
- Tutaj to nie takie drogie rzeczy, zresztą... Tobie oddałbym wszystko co mam. - powiedziałem kładąc się obok niej i wciąż się jej przypatrując.
- Ja nie potrzebuję niczego materialnego. Ten miś mi w zupełności wystarczy. Dziękuję. - wyszeptała zarumieniona i pochyliła się by mnie pocałować.
Dziewczynę tak łatwo uszczęśliwić... Wystarczy po prostu myśleć.
Pochyliła się nade mną i przywarła lekko do moich ust. Teraz już nie mogłem nad sobą zapanować... Przypuszczałem, że ona też się tego spodziewała...
Wplotłem jej palce jednej dłoni we włosy nie dbając o to czy coś się zrujnuje. Drugą objąłem ją w pasie i z całą mocą oddałem pocałunek, który już po chwili stał się bardziej zapalczywy i pełen namiętnosci. Zauważyłem, że pomadka roztarła jej się lekko... Pewnie sam też miałem jej ślad na swoich ustach... ale to mnie jeszcze bardziej nakręciło. Podniosła dłoń za pewno by się jakoś choć odrobinę poprawić, ale powstrzymałem ją. Była taka seksowna...
Wpiłem się znów w jej usta pozbawiając nas obu oddechu na jakąś chwilę. Posadziłem ją sobie na kolanach okrakiem wciąż leżąc na płasko i nie pozwalając jej się odsunąć. A wyczuwałem, że chciała mi uciec... Znów.
- Mike... - szepnęła odsuwając sie w końcu. Poprawiła sobie nieco sukienkę i włosy. Po jej pomadce nie został już najmniejszy ślad. - Trzeba wracać...
- Po co chcesz tam wracać? - zapytałem cicho mrucząc. Usiadłem blisko niej zapobiegliwie, by mi całkiem nie uciekła. Nie miałem zamiaru pozwalać jej na to.
- No... goście i w ogóle... - zaczęła mamrotać, kiedy moja dłoń powoli wsunęła się pod materiał jej sukienki. Skórę miała tak delikatną...
Zająłem się jej szyją. Akurat siedziała tak, że miałem do dyspozycji tą odsłoniętą część, a włosy spływały lokami na drugą stronę. Westchnęła, lekko zadrżała, kiedy poczuła tam moje usta, a potem też język... Powoli badałem jej ciało jedną ręką przesuwając ją wciąż powoli w górę, aż wyciągnąłem ją na wierzch i położyłem płasko na brzuchu.
- Michael... - szepnęła znów... Ale to już nie był sprzeciw. Bardziej coś w stylu westchnięcia. Chciała tego.
Spojrzałem na nią rozpłomienionymi oczami prosto w jej. Trwaliśmy tak dosłownie przez chwilę, po czym przysunąłem się do niej powoli i pocałowałem pojedynczo... jeden raz... potem drugi... Delikatnie składałem pocałunki na jej słodkich wargach. Już nie uciekała.
Jej drobna dłoń zaczęła sunąć niespiesznie po moim udzie aż znalazła się na brzuchu, z którego zaczęła przesuwać się wyżej. Tyle było w tym uczucia i namiętności... Byliśmy blisko. Z jej ust zacząłem powoli schodzić z pocałunkami na linię szczęki i dalej w dół. Pojedynczo... Miałem wrażenie, że zostawiam na jej skórze niewidzialne tatuaże. I tak cały czas, az dotarłem do wypiętrzenia jej piersi, które chowały się przede mną w tej ślicznej sukience.
Zacząłem palcem powoli znaczyć ścieżkę wzdłuż materiału. Ona w tym czasie rozpieła już moją koszulę i zaczęła gładzić skórę torsu czym wywołała we mnie jeszcze większe pragnienie. Czułem jak całe pożądanie spływa w dół ku wiadomemu miejscu... Już dawno zapomniałem jak się oddycha...
Chciałem ją mieć, tak jak kiedyś. Czuć jej drobne ciało pod moim własnym, chwycić ją za nadgarstki i przyszpilić do łóżka tak by nie mogła się ruszyć. A potem wejść w nią głęboko... Od razu cały... wypełnić. I kochać długo, aż znów usłyszę jak jej dobrze. Tego chciałem.
Te myśli dopełniły reszty. Do tej pory mogłem jeszcze jako tako nad sobą panować, ale teraz... Teraz władzę przejeło ciało.
Zacząłem ją na powrót całować tak by zapomniała gdzie jest. I chyba mi się to udało. W tym samym czasie wsunąłem znów rękę pod jej sukienkę i powoli rozsunąłem jej kolana... Po chwili już wiedziałem, że jest gotowa... Pieściłem ją przez moment słysząc jak zaczyna cicho wzdychać. Sama bardziej się dla mnie otworzyła i przytrzymała tam moją dłoń. Uśmiechnąłem się... Wiedziałem, że sprawiam jej tym dużo przyjemności.
Miała na sobie seksowną bieliznę, czułem koronkę pod palcami... Celowo taką założyła? Spodziewała się, że...? Uśmiechnąłem się lekko nie przerywając żadnej z czynności, jedynie teraz wsunąłem palce w jej majteczki pieszcząc ją bezpośrednio... Jęknęła tak słodko... Była gotowa.
Wymacałem drugą ręką zameczek na boku i rozsunąłem go. Powoli. Pojedynczym ruchem powoli, niespiesznie zsunąłem z niej całość aż do bioder. Nie miała stanika. Nawet mi się to spodobało... Znów zacząłem schodzić z pocałunkami w dół dążąc w jedno miejsce. Teraz zająłem się jej piersiami.
Była o wiele bardziej wrażliwa niż przedtem... Nie narzekałem ale zauważyłem to. Kiedy położyłem ją powoli w pościeli i zacząłem drażnić jedną pierś wilgotnymi palcami, a drugą językiem wygięła się słodko wplatając palce w moje włosy i ciągnąc mnie za nie lekko. Dreszcze przebiegły mnie po plecach. Pomogłem jej pozbyć się tej sukienki już całkiem i podziwiałem przez moment jej piękne ciało. Naprawdę zaszła w niej jakaś zmiana. Oczywiście, że na lepsze. Nie umiałem tylko określić tego przyczyny. Skutki natomiast były wyraźnie widoczne, pełniejsze piersi, jedwabista skóra, o wiele bardziej wrażliwa na dotyk... Spodobało mi się to. Najczulszy dotyk, najlżejsza pieszczota sprawiała, że jęczała.
Zsunąłem się całkiem w dół przyklękając przed nią na podłodze. Ona wciąz leżała taka odsłonięta w mojej pościeli... naszej. Zacząłem składać pocałunki na jej łydkach posuwając się coraz wyżej. Buciki pozostawiłem w spokoju na jej stópkach... Podobała mi się w takim wydaniu... Zgięcia jej kolan okazały się bardzo interesującym miejscem. Czmychała mi z nimi za każdym razem kiedy chciałem je dotknąć...
- Czemu mi uciekasz...? - zapytałem lekko ochrypłym głosem. Zagryzła wargę patrząc na mnie pożądliwie.
- Łaskotki. - mruknęła tylko i uśmiechnęła się słodko. Jej palce jednej ręki chyba same bezwiednie myszkowały przy piersi... Przymknąłem oczy.
Wróciłem do swojego zadania. Zostawiłem jej kolana w spokoju za to zająłem się wewnętrzną stroną ud. Tutaj już nie starała sie uciec. Przeciwnie, znów wplotła palce w moje włosy... Uwielbiałem to... Pociągnęła mnie lekko jakby chciała sama nakierować mnie na inne miejsce w swoim ciele. Uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem przed oczami co miała na myśli.
Powoli, bez pośpiechu tak jak do tej pory, ściągnąłem z niej te majteczki i samemu już nie mogąc się dłużej powstrzymywać zatopiłem usta i język w jej kobiecości. Natychmiast usłyszałem jej pełen przyjemności jęk przemieszany z westchnnieniem. Wygieła się lekko... Jej dłonie zacisnęły się jedna w moich włosach, druga na pościeli. Nie potrafiłem sobie tego odmówić... I nie miałem najmniejszej ochoty się odsuwać.
Dopieszczałem ją tak długo, aż wyprężyła się cała a z jej ust zaczęły sypać się głośne okrzyki. Byliśmy w odległej części domu... Nie musiałem się przemowac, że ktoś nas usłyszy... Zresztą, nawet jeśli mało mnie to teraz obchodziło... Wiedziałem, że właśnie doszła.
Jej zamglone oczy wodziły po całym pokoju aż napotkały mnie. Nie przestawałem jej pieścić, a ona wcale nie kazała mi się odsuwac. Podparła się na łokaciach i uważnie obserwowała to co robię. W niedługim czasie znów usłyszałem jej pełne rozkoszy jęki, a samą rozkosz czułem sam wyraźnie na języku. To mogłoby trwać wiecznie, naprawdę...
W końcu jednak pociągnęła mnie na siebie. Podniosła się do siadu, chwyciła za koszulę i wpiła w moje usta aż zaparło mi dech. Całowała mnie jakby miała zaraz umrzeć. Kolejno pozbywałem się z jej pomocą części ubrań, najpierw góry. Zeszła na moją szyję, na co westchnąłem przeciągle. Skórę na szyi miałem wyjątkowo wrażliwa... Wiedziała jak się ze mną obchodzić... Nie zapomniała... Ja też nie.
Co raz niżej i niżej... aż położyłem się płasko na plecach a ona wprost zerwała ze mnie całą resztę. Byłem już w pełnym stanie gotowości. Kiedy mnie chwyciła, cały świat zawirował mi przed oczami, a kiedy wzięła głęboko do ust, całkiem straciłem kontakt z rzeczywistością. Byłem tak nakręcony, że nie potrzebowałem zbyt wiele czasu by dojść. I nie zdążyłem jej ostrzec...
Ale nie odsunęła się, wręcz przeciwnie... W lekkim szoku patrzyłem jak przeciąga ostatni raz językiem wzdłuż całego trzonu i wyprostowuje się. Nie było nawet kropelki... Wlepiłem w nią oczy, kiedy uśmiechnęła się cwanie. Jęknąłem coś pod nosem nie zrozumiale...
- Mówiłes coś, kochany? - wyszeptała mi tuż przy uchu. Jej ręce błądziły po całej mojej klacie...
- Tylko to, że... - jęknąłem znów.
- Tak?
- Tylko to, że kocham cię na śmierć... - uśmiechnęła się ładnie patrząc mi w oczy. Przyciągnąłem ją do siebie całując z czułością.
Jej drobne paluszki co jakiś czas wędrowały w tamte rejony sprawiając, że wariowałem. Nie zajęło jej zbyt wiele czasu doprowadzenie mnie znów do wrzenia. Byłem znów gotowy i chciałem ją mieć, od zaraz. Ale ona bawiła się ze mną w kotka i myszkę... Kazała mi patrzeć nie pozwalając na nic... To była tortura...
- Dona...
- Poproś... - szepnąłem mi w usta. Otworzyłem szeroko oczy.
- Co?
- Chcesz tego...? Poproś ładnie, to dostaniesz... - szepnęła znów i przeciągnęła językiem wzdłuż moich ust.
- Proszę... - wyjęczałem nie mogąc już wytrzymać. Jeśli tego zaraz nie zrobi, sam sobie wezmę, dosłownie.
Ale ona nie miała już zamiaru dłużej się tak nade mną znęcać. Po chwili poczułem  to... Opuściła sie na mnie powoli, wypełniłem ją calutką. Zagryzła wargę, przymknęła oczy i zajęczała cicho. Musiała czuć się dokładnie tak samo jak ja w tej chwili... Myślałem, że dojdę zaraz bez najmniejszego ruchu z jej strony... Kiedy zaczęła się poruszać, to było jak diabelski młyn. Zakręciło mi się w głowie. Wbiłem lekko palce w jej biodra i patrzyłem. Chłonąłem wszystko dokładnie oddychając spazmatycznie. Po niedługiej chwili puściły wszystkie hamulce i brała mnie tak jak tylko ona chciała i umiała, doprowadzając nas oboje do szewskiej pasji...
Unieruchomiłem ją w pewnym momencie i sam zacząłem ją kochać szybkimi i mocnymi, niemal gwałtownymi ruchami. Jej krzyk był moją ukochaną melodią. Robiła się coraz głosniejsza im dłużej to trwało.
A potem to poczułem... i jej rozkosz była także moją rozkoszą. Ale nie przestałem się w niej poruszać. Przekręciłem się z nią, mając ją teraz pod sobą i kochałem ją dalej w ten sam sposób. Wciąż nie miałem dość. Wciąz jej pragnąłem, powstrzymywałem się od własnego zakończenia chcąc mieć jej jak najwięcej zanim to się skończy...
Była jak pijana. Podrygiwała lekko pode mną jakby traciła kontakt ze światem zewnętrznym, a potem nagle robiła się aktywna i patrzyła uważnie jak poruszam się w niej mocno. A potem znów szczytowała wbijając mi paznokcie w skórę. Była niezaspokojona.
W końcu nie byłem już w stanie dłużej się powstrzymywać i skończyłem w niej zaciskając zęby na poduszce na której leżała. Ciche jęki wyrwały mi się z gardła, nie mogłem ich opanować i nie chciałem. Znieruchomieliśmy oboje na moment. Poczułem jak jej klatka piersiowa porusza się pode mną szybko pompując tlen... Ja też cięzko oddychałem. Po kilku minutach spojrzałem na nią. Miała takie błyszczące oczy... Uśmiechała się. Kiedy zobaczyła moją rozanieloną minę zaśmiała się głośno. Pocałowałem jej policzek czym ją trochę uciszyłem. Zamruczała... a potem tak po prostu mocno do siebie przytuliła.
- Kocham cię. - szepnęła.
- Ja ciebie też. Mam nadzieję, że...
- Że? - podchwyciła.
- Że tak już będzie zawsze. - powiedziałem patrząc znów na nią. Spoglądała na mnie przez chwilę nic nie mówiąc. A potem uśmiechnęła się słodko. Wziąłem to za odpowiedź twierdzącą.
Ułożyliśmy się swobodnie, wygodnie blisko siebie, nakryłem nas cienką pościelą. Noce w najbliższym czasie mają być wyjątkowo chłodne... Tak przepowiadali synoptycy.. Ale mnie w tej chwili było gorąco. Miałem ją przy sobie, tak jak tego chciałem...
- No to można powiedziec, że małżeństwo zostało skonsumowane. - mruknęła w moje ramię tuląc się wciąz jak do tego misia wcześniej... który notabene walał sie teraz po podłodze. Zaśmiałem się.
- Tak, masz rację. W rzeczy samej. - odpowiedziałem i pocałowałem ją we włosy gładząc je równocześnie.
Nie wiele potem rozmawialiśmy. Mimo wszystko oboje byliśmy wykończeni... Początkowo emocje nie pozwalały zasnąć, ale potem oboje pogrążyliśmy się we śnie. Czułem ją cały czas przy sobie. Wiedziałem, że teraz może być już tylko dobrze.