Donata
Rozpoczął się jakiś taki... dziwny okres. Mike posmutniał, jakby ktoś mu zabrał ulubionego misia. Chciałam się śmiac, ale widziałam, że coś się z nim dzieje. I mój dobry humor natychmiast mnie opuszczał. Wciaż próbowałam z niego coś wyciągnąc możliwie jak najdelikatniejszymi sposobami, ale jak zwykle nie wiele mi to dało. Niczego się nie dowiedziałam.
Rozmawiałam z rodzicami i Iwą częściej niż zwykle, przeważnie na ten właśnie temat. Mój ojciec już oczywiście zaczął rozgłaszać swoje teorie mongolskie, dopatrywał się w tym jakiegoś oszustwa. Mimo wszystko wciąz jakoś nie umiał się przyzwyczaić, że mam męża. Nie o sam fakt małżeństwa mu chodziło. Ale o Michaela samego w sobie. Ale to już chyba wiedział każdy.
Mama martwiła sie jak zwykle przede wszystkim o mnie. Natomiast z Iwą rozmowa była nieco inna.
- Ja nie chcę ci niczego sugerować - powiedziała przez telefon. - Ale mi się wydaje, że on ma coś za uszami. - parsknęłam śmiechem.
- Masz na myśli kobietę?
- Nie no. Czemu od razu kobietę? Mówię tylko, że chyba coś się dzieje poważnego, a on jak zwykle kija ci powiedział. - zamilkłam na moment.
- Tak myślisz?
- Tak. Właśnie tak myślę. Tak to wygląda z mojej perspektywy.
- Ale pytam go z częstotliwością co dwa dni i zawsze mówi, że nic się nie dzieje.
- Jeśli nie będzie chciał to ci tego nie powie nawet jeśli będziesz go pytać co godzinę. - no może i racja...
- Ale ja się martwię. - mruknęłam. - Tyle razy już dostał opierdantus za takie rzeczy i co...
- Facet, nie wiesz jak jest skonstruowany? - zaśmiała się. - Trzeba dyplomatycznie, Dona. - w jej głosie doszukałam się drugiego dna. Zaczęłam się śmiać.
- Dyplomatycznie, mówisz?
- No. - odpowiedziała zdawkowo, jakby nigdy nic.
- To znaczy? - mój głos nabrzmiewał smiechem. Już ja wiedziałam co ona ma na myśli.
- No nie udawaj! - tak jak myślałam.
- Myślisz, że nie stosuję TAKICH chwytów? Ale nie działają. Zresztą... - westchnełam. - On wtedy stosuje kontratak i sprawa kończy się tak, że... Potrafi mi zamknąc buzię na RÓŻNE SPOSOBY. - od razu domyśliła się o co chodzi. Ryknęła śmiechem.
- Przynajmniej wiesz, że potrafi korzystać z mózgu.
- Tak. - zaśmiałam się cicho.
Myślałam potem na jej słowami jakiś czas i stwierdziłam, że coś może w tym być, ale on nic nie chciał mi mówić. Powtarzał tylko w kółko...
- Dona, nic się nie dzieje, dlaczego tak się uwzięłaś, co? - i nic więcej. A ja mu na to odpowiadałam...
- Widzę chyba co nie? Widzę, że coś się dzieje, a ty nie chcesz mówić. Mam intuicję!
- Daj spokój w końcu.
I tak kończyła się każda tego typu rozmowa z nim. Uciekał, albo schodził na inne tematy. Ale nigdy nie dawał mi żadnej odpowiedzi na ten jeden konkretny, który mnie interesował. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że tym swoim zachowaniem tylko utwierdza mnie w moim przekonaniu, że jednak coś jest na rzeczy. Ale można było do niego gadać, a on i tak swoje.
- Może powinnaś mu odpuścić, co? Przecież nic się nie dzieje, jest spokój, a ty go wciąż wałkujesz. - powiedziałem pewnego razu kamerowy Alan, kiedy wściekła przyszłam do niego pogadać. Miałam zamiar zapytać go o jakiś sposób na dotarcie do faceta, kiedy ten akurat się uprze, żeby o czymś nie gadać. Śmiał się.
- Ale ja nie jestem ani ślepa ani głupia! Zobaczysz, że wyjdzie na moje! Ale jak już wyjdzie, to będzie za późno bo znów coś się stanie!
- Przesadzasz. Niby co miałoby się stać? - powiedział patrząc na mnie unosząc lekko brew siedząc przy komputerze. - Widzę go całymi dniami i nocami na kamerach. Nie robi nic co mogłoby wydać się jakoś podejrzane.
- E tam. - burknełam zakładając ręce na piersi.
- Ubzdurałas sobie coś znowu po prostu. - stwierdził z lekkim uśmieszkiem.
No, miałam nadzieję, że istotnie jest tak jak on mówił. Starałam się zrobić to co robiłam przez cały ostatni czas, a wiec zepchnąc to na dni umysłu i nie przejmować się tym. I nawet mi się to udało.
Nie było to trudne biorąc pod uwagę fakt taki, że Janet uparła się następnego dnia, by wyciągnąc mnie znów na miasto. Zapowiedziała mi, że nie wypuści mnie aż do wieczora, więc... będzie ciekawie. Przez telefon brzmiała dziarsko jak zawsze, ale znów doszukałam się czegoś dziwnego... Nie no, teraz to już jakaś paranoja, pomyślałam. Jak nie u Michaela czegoś się dopatrzę to u jego siostry. Prychnęłam pod nosem.
- Uciekasz już do mojej siostry? - usłyszałam za sobą w pewnym momencie i poczułam jak czyjeś silne ręce obejmują mnie w pasie. Uśmiechnęłam się przymykając oczy. Zawsze to lubiłam, kiedy kładł dłonie na moim brzuchu i gładził lekko. Odwróciłam się do niego przodem i jak już wiele razy wtuliłam się w niej z westchnieniem. Przycisnął mnie do siebie mocno, jakby chciał mnie zatrzymać. Spojrzałam na niego, a wtedy on pocałował mnie pojedynczo na co przeszły mnie ciarki.
- Tak... Znaczy ona pewnie za chwilę się tu zjawi. Umówiłyśmy, że się po mnie przyjedzie. - wyjaśniłam wciąz mu się przyglądając. - Co ty taki stłamszony? - znów to wrażenie, że coś jest nie tak, ale teraz już chyba nawet nie starał sie uśmiechać by to jakoś ukryć. Powiedział tylko...
- Nic mi nie jest... - westchnął i przetarł czoło palcami. - Po prostu... głowa mnie boli. - zmarszczyłam lekko czoło przyglądając mu się. Był blady, jak ściana. Wyglądał jakby miał się za dzień dwa pochorować. Może to dlatego tak się zachowywał, pomyślałam... Może coś po prostu złapał... Normalna rzecz. Przyłożyłam mu dłoń do czoła.
- Nie masz temperatury. - uśmiechnął się w końcu naprawdę, chyba go rozbawiłam. - No co?
- Martwisz się?
- Oczywiście, to takie dziwne? - uśmiechnęłam się. - Połóż się i odpocznij, a jak nie przejdzie to weź coś przeciwbólowego. - mruknęłam przeczesując mu włosy palcami. - Ja niedługo wrócę, nie będę siedzieć długo jeśli źle się czujesz...
- Nie, nie! - zaoponował od razu na co spojrzałam na niego unosząc lekko brew. - To nic takiego, przecież nie umieram... Poza tym, Janet ostatnio narzekała, że trzymam cię tylko dla siebie, poradzę sobie naprawdę, myszko. - pogładził palcem moją dolną wargę na co lekko rozchyliłam usta. - Podejrzewam, że nie pozwoliłaby ci się tak szybko zmyć, skoro już udało jej się cię dopaść. - zaśmiałam się w końcu pod nosem.
- No może masz rację. - mruknęłam w końcu, ale i tak przyglądałam mu się z troską. - Ale jeśli coś się będzie działo...
- Dam ci znać. Nie martw się, nic sie nie stanie. - kiedy to mówił przytulił mnie znowu, po prostu schował we własnych ramionach. Podobało mi się to. Od razu robiło mi się ciepło. Nie potrzebowałam niczego więcej. Odechciało mi sie nawet wyjścia do Janet...
- Może jednak zostanę, co?
- Dona... - spojrzał na mnie lekko mnie od siebie odsuwając. - Nie wymyślaj. Naprawdę nic mi nie jest. To tylko ból głowy. Wiesz ile razy bolała mnie głowa zanim cie poznałem? - zażartował. - I jakoś dożyłem do dnia dzisiejszego. - zrobiłam krzywą minę.
- To cud, naprawdę, że dotrwałes do dzisiaj. - burknęłam patrząc na niego, ale po chwili i tak musiałam się uśmiechnąć.
- Łahaha. - parsknął cichym śmiechem. - Szykuj się i zmykaj. I nawet nie waż się wychodzić wcześniej! - pogroził mi palcem. Wyszczerzyłam się w szerokim uśmiechu po czym wspięłam się na palce i objęłam go za szyję i pocałowałam mocno.
- No to idę... A raczej pójdę jak już twoja siostra się tu pojawi. - stwierdziłam wychodząc na korytarz.
- A to nie będziesz musiała długo czekać, daję ci słowo. - mruknął wychodząc za mną i kierując się do salonu.
Janet jeszcze nie było, w ten czas, kiedy oboje sterczeliśmy w salonie cały czas się do mnie kleił. Śmiałam się tarmosząc go za włosy i całując raz po raz za uchem. Czułam jak od czasu do czasu przechodzą go dreszcze. Na koniec tuż przed pojawieniem się Jan przytulił mnie mocno aż zaparło mi dech.
- Mike, udusisz mnie zaraz!
- Oj, przepraszam... - puścił mnie po czym spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Ale jakoś tak smutno... To pewnie przez ten ból głowy, pomyślałam nie przejmując się tym już az tak bardzo. Obiecałam sobie, że jeśli wrócę, a ból nie minie, wtedy się nim zajmę.
- Jestem. - usłyszałam za sobą i nagle pomyślałam, że to już jakaś epidemia. Janet, która zawsze była radosna, wszędzie było jej pełno i gęba jej się nie zamykała, wyglądała teraz kropka w kropkę jak Mike. Ta sama pozbawiona wyrazu mina, smutne spojrzenie... Co tu się dzieje?
- Ciebie też boli głowa? - zapytałam mimo woli. Popatrzyła na mnie jakby w pierwszej chwili nie skontaktowała.
- Nie, a dlaczego?
- Bo Michaela boli... A wyglądasz dokładnie tak samo jak on w tej chwili. - próbowała parsknąć śmiechem jak zawsze, ale niezbyt jej to wyszło. I posłała jeszcze niezbyt przyjemne spojrzenie bratu...
- Coś ty. Mnie głowa nie boli. Żołądek mnie męczy od wczoraj. - popatrzyłam na nią, a potem przeniosłam spojrzenie na Mike'a. Wzruszył ramionami.
- Dobra... To będziemy lecieć. Pa, kochanie. - uśmiechnęłam się i jeszcze raz wspięłam się na palce, objęłam go i mocno pocałowałam. Przycisnął mnie do siebie nie pozwalając odsunąc się przez dłuższą chwilę. - Mike, no już... - mruknęłam z uśmiechem. Puścił mnie w końcu.
- Kocham cię. - powiedział trzymając mnie jeszcze za rękę. Uśmiechnęłam się, odpowiadając tym samym i poszłam.
Janet cały czas minę miała bardzo nie w sosie. Pomyślałam, że nie będe się niczego znowu w niczym doszukiwać... Sama powiedziała, że męczy ją niestrawność. Chyba.
- Za dużo wczoraj wypiłaś czy co? - zaśmiałam się chcąc ją jakoś rozweselić. Znów zareagowała tak jak poprzednio, patrząc na mnie całkiem zdezorientowana.
- Co?
- No... mówisz, że żołądek cię męczy...
- A... no tak. Ale nie piłam, nie. - uśmiechnęła się w końcu, ale to nie był JEJ uśmiech.
- Jan, co się dzieje? - zapytałam w końcu, musiałam. Odwróciła ode mnie głowę sprawdzając w bocznym lusterku przestrzeń za samochodem. Ruszyłyśmy w końcu.
- Nic się nie dzieje, co sie ma dziać?
- Powtarzasz tą samą kwestię co Mike.
- Oj, Dona. - zaśmiała się w końcu... choć to tez nie było do końca takie... JEJ. - Chyba nigdy się tego nie wyzbędziesz, co? Tego szukania dziury w całym. Zjadłam wczoraj kraba... Mimo, że wiem, że mój brzuch niezbyt się z nim przyjaźni. - zrobiła krzywą minę. Roześmiałam się w końcu głosno.
- To po co go jesz?
- Bo lubię! Nie wiesz, że najczęściej nie można jeść tego co sie najbardziej lubi? - odparowała patrząc w końcu na mnie.
- Wiem, wiem. Kiedy byłam mała nie mogłam jeść pomarańczy ani mandarynek. A ubóstwiałam je tak, że mogłabym je zjadać kilogramami! - zmarszczyła czoło.
- A czemu nie mogłaś ich jeść?
- Miałam alergię pokarmową właśnie na te owoce. - wyjaśniłam.
- Dostawałaś wysypki? - zapytała ciekawa. Parsknęłam śmiechem.
- Nie. - spojrzałam na nią powstrzymując się od kolejnego wybuchu śmiechu.
- No to co...
- No cóż... - zaczęłam z cichym teatralnym westchnieniem. - Mój brzuszek też się z nimi nie chciał zaprzyjaźnić, więc... najczęsciej po ich zjedzeniu JA musiałam zaprzyjaźnić się z KIBLEM. - teraz naprawdę autentycznie się roześmiała. No co? Dużo małych dzieci tak ma. Najważniejsze, że z tego wyrosłam.
- Ja na szczęście moge jesć wszystko Oprócz krabów. - dokończyła grobowym głosem. Śmiałam się z niej prawie przez całą drogę. Jechałyśmy do niej, zapowiedziała mi, że będziemy oglądać jakiś film, który dopiero co wszedł do kin. Ale pewnie zakończy się to jak zawsze. Pierdołami na każdy możliwy temat.
Najpierw jednak chciałam z nią porozmawiać na inny temat. Nie umiałam mimo wszystko tak tego zostawić. Musiałam znów o to zahaczyć.
- Jan? - zagadnęłam gdy już siedziałyśmy u niej w pokoju z michą popcornu, coca colą i innymi przekąskami, takimi jak chipsy, precelki jakieś tam, paluszki itd... Spojrzała na mnie pytająco. - Już nie raz ktoś mi to mówił, żebym to zostawiła w spokoju, ale ja jakoś nie potrafię.
- Ale co?
- Chodzi mi o Michaela. - powiedziałam sadowiąc się wygodniej i patrząc na nią błagalnie, by nie zamykała mi od razu gęby tylko porozmawiała ze mną, bo ja naprawdę się o niego martwiła.
- A co z nim? - zapytała po chwili milczenia. Wydawąła się nie być niczym zaniepokojona. Suche przekąski chyba dobrze zrobiły jej na żołądek, bo już sie na niego nie skarżyła.
- No... Chodzi wciąz taki... nijaki. Może i ja przesadzam czasami, ale teraz naprawdę mam przeczucie, że coś się dzieje...
- Nic się nie dzieje, Dona, wymyślasz. - wpadła mi w słowo. - Słuchaj... Zatyrali go prawie w tym studiu. Widocznie czuje się gorzej, ma gorszy okres bo musi to jakoś, że tak powiem... - zamachała ręką w powietrzu chcąc jakoś zagestykulować swoje słowa.
- No ja rozumiem - zaczęłam. - ale, żeby az tak?
- A ty jak wyglądałaś, kiedy przyprowadził do domu Madonnę? - przypomniała mi. Skrzywiłam się lekko.
- To było co innego.
- No może, ale też na swój sposób wtedy to odreagowywałaś, co nie? O to chodzi.
- No dobra... Ale i tak się martwię. - westchnęła łapiąc się za głowę jedną ręką.
- To przestań, bo naprawdę wszystko jest w porządku. - powiedziała w końcu patrząc na mnie. Nie wydawało mi się, ale dałam w końcu spokój.
Film był nawet ciekawy, ale tak jak przewidywałam, skończyło się tak jak mówiłam wcześniej. Na pierdołach na każdy dostępny temat. Nabijałyśmy się przede wszystkim z LaToi. Ta to naprawdę... Janet ubolewała bardzo nad jej patologiczną beztroską i talentem do ładowania się w kłopoty, z których zawsze musiał wyciągać ją starszy brat. Czyt. Michael.
Śmiałam się razem z nią, choć i mnie zastanawiało jak można być aż tak bezmyślnym... Ta kobieta czasami robiła rzeczy o których ja sama nawet bym nie pomyślała. Jan opowiedziała mi parę śmiesznych historii, które teraz brzmią śmiesznie, bo wtedy im nie było do śmiechu. I zawsze LaToya przybiegała z płaczem prawie do braciszka, a braciszek podwijał rękawy i szedł wyciągać ją z bagna. Miała szczęście, że w ogóle ma takiego brata.
Na myśl o Michaelu stwierdziłam, że do niego zadzwonię. Janet wciąz coś mówiła, ale tak jakby bardziej do siebie, dalej się śmiała, a ja wybrałam numer. To było trochę dziwne... bo zawsze odbierał od razu, kiedy do niego dzwoniłam, a teraz odebrał dopiero za czwartym sygnałem. Ale odebrał więc nie było na co narzekać.
- Hej skarbie... I jak się czujesz? Lepiej? - zapytałam. Przez chwilę nic nie mówił.
- Tak, lepiej, o wiele. - wymruczał w końcu, ale jakimś takim dziwnym... 'mętnym' głosem. Zmarszczyłam lekko nos.
- No chyba nie bardzo... Brzmisz jakbyś spędził ostatnią godzinę w objęciach z muszlą klozetową... - zaśmiał się cicho.
- Po prostu... Wziąłem coś na sen... i chyba zaczyna działać.
- CO WZIĄŁEŚ NA SEN?
- Spokojnie... - mruknął znów. - Zwykły proszek. Aż dziw, że cokolwiek dał... - znów cisza.
- Więc głowa już cię nie boli? - westchnął jakoś tak ciężko.
- Nie, nie boli. - powiedział w końcu. - Przepraszam... ciężko mi się skupić...
- Spokojnie, idź spać, nie będę ci przeszkadzać. Wrócę niedługo. - powiedziałam lekko się uśmiechajac.
- Jasne. Kocham cię. - powiedział znowu. Powtórzył mi to już chyba z dziesiąty raz tego dnia...
- Ja ciebie też. Pa. - pożegnałam się i rozłączyłam z cichym westchnieniem. Zauważyłam, że Janet dziwnie mi się przygląda, jakby czegoś się dopatrywała w mojej twarzy.
- Co? - zapytałam patrząc na nią.
- Co z nim? - odchrząknęła lekko.
- W porządku. Położył się. - odpowiedziałam spoglądając znów na swój telefon.
- Aha. - stwierdziła jakimś takim dziwnym tonem... jakby właśnie dowiedziała się, że coś zostało dokonane. Dosłyszałam się w jej tonie zrezygnowania.
- To co, oglądamy coś dalej? Czy jeszcze raz ten film? Większą połowę przegadałyśmy. - prychnęła pod nosem i włączyła płyte od nowa.
Cały czas aż do wieczora kontem oka przyglądałam się mojej szwagierce. Zerkała na wielki zegar na ścianie jakby na coś czekała, ale nic nie mówiła. Chciała się mnie już pozbyć? To dlaczego nic nie powie? W końcu postanowiłam, że widocznie naprawdę jej już przeszkadzam i podniosłam się z siedzenia. Popatrzyła na mnie lekko zdziwiona.
- A ty gdzie się wybierasz? - uśmiechnęłam się na jej słowa.
- Będę się już zbierać, Jan.
- JUŻ?
- No tak. Muszę wrócić do mojego Króla, zobaczyć co z nim. - powiedziałam z szerokim uśmiechem. Też się uśmiechneła choć wydawało mi się, że jest nieco nerwowa... Chyba dostaję już jakiejś paranoi, naprawdę.
- Siedź na dupie jak masz, a nie. - powiedziała po czym pociągnęła mnie obok siebie na miejsca, z którego wstałam.
- No ale ja muszę...
- Pół godziny was nie zbawi! - uparła się. Musiałam zostać.
Ale gdy już to pół godziny minęło znów się podniosłam i tym razem już nie protestowała. Westchnęła tylko i poszła za mną zabierając po drodze tylko swoją kurtkę. Kiedy siedziałyśmy już w aucie minę miała tak ponura jak jeszcze nigdy.
- Co ci jest? - zaśmiałam się.
- Nic. - burknęła.
- Wiem, że cię zaniedbałam ostatnio, ale spróbuję wykrzesać znowu jakiś wolny dzień na pierduchy. - obiecałam przyglądając się jej cały czas. Spojrzała na mnie jakoś tak dziwnie, ale potem się uśmiechnęła.
- Dzięki, trzymam cię za słowo.
Ruszyłyśmy w końcu. Drogi wyjątkowo były luźne. Nie puste, ale nie było jakoś wielu samochodów. W pewnym momencie z oddali usłyszałam wycie karetki. Zawsze w takich momentach przechodziły mnie ciarki. Moja mama chorowała prawie całe życie na serce i nie raz jak byłam mała karetka do nas przyjeżdżała. Ten sygnał źle mi się kojarzył, zawsze. Czułam jak serce mocno mi bije w piersi, ale odetchnęłam głęboko by się uspokoić. Nic się przecież nie dzieje. Jestem w Stanach, a rodzice w domu. Poza tym mama znów czuła się świetnie.
Te rozmyślania przerwał mi ten znienawidzony dźwięk, który z każdą minutą się nasilał, aż rozwył się na cały regulator, a w chwilę potem minął nas ambulans. Przeprysł między autami, które odsuneły się by zrobić mu miejsce i poleciał dalej... Było już ciemno. Wyglądało to dość... tajemniczo i rozsiewało wokół siebie bardzo specyficzną atmosferę. Ktoś z pewnością potrzebuje gdzieś pomocy.
Nie widziałam gdzie karetka pojechała dalej, szybko o tym zapomniałam. Zastanawiałam się co by tu zrobić mojemu kochanemu męzowi na kolację... Trywialne, ale cóż. Dopiero po chwili zauważyłam, że Janet jest co najmniej... niespokojna. Zaciskała ręce na kierownicy. Chyba nie chciała niczego dać po sobie poznać, po twarzy niczego nie było widać, ale te dłonie...
- Jan, co jest? - spojrzała na mnie jakbym wyrwała ją z transu.
- Co co jest?
- Zachowujesz się dziwnie... Denerwujesz się czymś?
- Niee. To chyba wciąż ten krab. Znowu męczy mnie żołądek. Nie chcę ci tu po prostu wszystkiego zwrócić. - wyjaśniła. No niby tak... Ale to nie wyglądało na mdłości. To bardziej przypominało strach, jakby miała iść na spotkanie z lwem, do tego w cztery oczy. Ale nie drążyłam już tego. Do Neverland zostało jakieś piętnaście minut drogi.
Ten ostatni kwadrans upłyną spokojnie, nic się nie działo. Dopiero po dotarciu pod bramę obie zauważyłyśmy, że jednak coś się dzieje. I to poważnego.
Wszyscy ludzie, którzy pracowali na posesji latali przerażeni jakby się paliło co najmniej. Taka była moja pierwsza myśl. Ale nigdzie nie było widać dymu. Więc co się u licha stało? Coś ścisnęło mnie za serce. Dojrzałam Alana z oddali, minę miał przerażoną i chyba nie wiedział co ze sobą zrobić. A całkiem niedaleko niego... stała karetka. Chyba nawet ta sama która nas mijała. Dźwięku nie było słychać ale jej światła migały oświetlając posesję na niebiesko... Obok niej stały pozostawiona z nawet nie wyłączonym silnikiem radiowozy policyjne.
- Kurde, co się tu dzieje? - mruknęłam sama do siebie i jak tylko Jan zatrzymała wóz kawałek przed policjantami, wysiadłam i podeszłam do Alana. Ten jak mnie zobaczył, wyglądał dosłownie jakby zobaczył ducha. - Co się tu stało? - pomyślałam, że nie wiem, ktoś miał jakiś wypadek? To wyjaśniałoby obecność pogotowia, ale chyba nie policji? A może... Znów ktoś się włamał? Natychmiast przyszedł mi do głowy Mike. Nie czekałam na żadną jego odpowiedź, natychmiast pomknęłam do środka. Nie oglądałam się czy ktoś idzie za mną.
W salonie było chyba tyle samo ludzi co na zewnątrz. Pierwsze co to zauważyłam mundurowych, przesłuchiwali słózbę i...
- Murrey? - mruknęłam podchodząc do nich. Mężczyzna, który był lekarzem Michaela spojrzał na mnie przerażony, jakby się bał. Powinien...?
- A pani to...? - zapytał oficer pierwszy z brzegu.
- Dona... Ja jestem żoną właściciela tego wszystkiego... - powiedziałam patrząc po wszystkich i nic z tego wszystkiego nie rozumiejąc. - Gdzie jest Michael? - nigdzie nie było go widac, a spodziewałabym się raczej, że będzie go tu pełno. Kobiety, które stały obok mnie z jego lekarzem patrzyły tylko na mnie przerażone.
- Jest w sypialni. - mruknęła tylko jedna. I nic więcej nie dodała. W sypialni? Śpi w takim harmidrze?
Podświadomie czułam, że nie wydarzyło się nic dobrego, ale starałam się oddychać równomiernie i nie panikować, starałam się odnaleźć swojego męża. I znalazłam w końcu.
- Mike, czy ty to widziałeś...? - powiedziałam nieco podenerwowana wpadając do sypialni. Stanęłam w pół kroku.
Czas jakby przestał płynąć, nie o tyle się zatrzymał co w ogóle przestał istnieć. I nie tylko czas. Całe moje ciało zdrętwiało momentalnie jakby raził mnie prąd. I to nie taki byle jaki. Dziwiłam się w pierwszej chwili, kiedy posiadałam jeszcze jakieś resztki świadomości, że nic mnie nie boli... Przecież powinno. Przeciez TAKIE natężenie MUSIAŁO sprawić ból, prawda? I to na pewno ONO sprawiło te majaki...
Tak, bo to MUSIAŁY być MAJAKI. Bo jak inaczej wytłumaczyć miałam sobie ten widok...? Dwóch sanitariuszy zbierało jakies rurki, maski tlenowe, cokolwiek to było... Jakies papierki, strzykawki... Trzeci wyciągał wkłucie z dłoni... mojego męża. Przecież... powinna lecieć krew, prawda? Powinna się LAĆ. Już nie raz widziałam to u mamy i u siebie niestety też raz lub dwa... Kiedy wyciągali tą maleńką plastikową rureczkę natychmiast pojawiała się struga purpurowej krwi, i nawet pierwszy wacik przeciekał na wylot... A tu... Po tym jak pozornie spokojnym jednostajnym ruchem wyciągnął wszystko, po skórze dłoni na podłogę potoczyła się mała pojedyncza kropla i... to wszystko. Jakby w ogóle nie było krążenia... Nie było.
Wbijałam oczy w tą rękę jakby odwrócenie wzroku na cokolwiek innego groziło końcem świata. Ale nie chciałam przenosić spojrzenia na nic innego. Bałam się tego co zobaczę. Wiedziałam co zobaczę. I dlatego nie patrzyłam na nic innego.
Usłyszałam za sobą stłumiony szloch. Brzmiał jakby ktoś się dusił. Odwróciłam się powoli czując jak całe moje ciało protestuje bym tego nie robiła. To była Janet. Zakrywała sobie usta ręka, a oczy zaciskała jakby chciała wymazać ze swojego umysłu ten widok... Obok niej stał Alan, ale on już chyba... przeżył pierwszy szok. Był tu na miejscu.
Nie, pomyślałam. Na pewno nie. Przecież to nie możliwe. Przeciez jeszcze jakieś półtorej godziny temu z nim rozmawiałam... Więc jak...? To się nie mogło stać.
Czułam, że coś się ze mną dzieje, ale nie miałam pojęcia co. Nie wiedziałam czy jeszcze stoję czy może już leżę, nie czułam nic. Nie czułam własnego ciała. Obraz widzenia mi się zawęzył widziałam tylko ten ślad po wkłuciu. Nie uszła z niego już ani kropla...
Nie, to mi się musi śnić. Najgorszy koszmar w życiu, pomyślałam znów. Jakby ktoś podłączył mi awaryjne zasilanie ruszyłam się jakoś i dopadłam do niego padając przy nim na kolana i teraz już musiałam spojrzeć na jego twarz.
Nie widziałam jego oczu. Miał zamknięte. Usta lekko rozchylone. Spokój na twarzy. Blady. Włosy jak zawsze układały mu się puklami po obu stronach, teraz lekko rozrzucone na podłodze. Rozłożony na plecach na płasko... Koszula rozdarta, na skórze ślady po jakichś elektrodach chyba... Takie właśnie jeden z sanitariuszy chował do jakiejś torby. Nie ruszał się. Nawet nie drgnął, kiedy przyłożyłam rękę do jego policzka a potem w miejscu serca.
Byłam jak w jakimś transie... Nie widziałam nic poza nim, nie przejmowałam się niczym. Nie zwracałam uwagi na to co ktoś do mnie mówił, a chyba mówił, choć to do mnie kompletnie nie docierało. Patrzyłam tylko na niego, wbijałam w niego oczy i czułam jak serce boleśnie zaciska się w mojej piersi. Miałam wrażenie, że już się nie rozkurczy. Ale jednak moje wciąż biło...
Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie wiedziałam czy coś mówiłam, czy nie. Czy krzyczałam, czy szeptałam, czy prosiłam, czy błagałam, czy wrzeszczałam, żeby się obudził. Nie czułam znów własnego ciała. Ale w jakiś pokrętny sposób poczułam jak ktoś złapałam mnie za ramiona i chciał podnieść, chyba, żeby mnie stamtąd zabrać. To podziałało jak zapalnik dla cichej bomby, która ma opóźniony zapłon...
Momentalnie... zaczełam wrzeszczeć. Teraz wiedziałam, że krzyczę. Czułam teraz aż za bardzo każdą komórkę mojego ciała, każdy nerw, mięsień, wszystko. Miałam wrażenie, że wszystkie komórki w moim ciele chcąc się od siebie oddzielić i wcale nie miałam bym nic przeciwko temu. Nie wiem kto mnie dotknał, ale z całą pewnością zaskoczyłam wszystkim swoim nagłym wybuchem. Wiedziałam, że krzyczę, ale nie wiedziałam sama co. Najpewniej kazałam się stamtąd wszystkim wynosić. Obrazy migały mi przed oczami... Na przykład widziałam przerażoną Janet która patrzyła na mnie wielkimi zapuchniętymi oczami. Wywaliłam stamtąd wszystkich po czym z hukiem zatrzasnęłam drzwi.
Nie myślałam normalnie. W tym momencie nie było na świecie żadnej normalnej rzeczy. Podeszłam do niego i znów upadłam przy nim na kolana, ale nie zareagował na to nawet palcem. Jego klatka piersiowa nie unosiła się, nie opadała w rytm oddechu. Powieka nawet nie drgnęła. Znów chwyciłam jego twarz w swe dłonie... Miałam wrażenie, że stygnie mi w rękach. I nawet nie chciałam przyjmować tego do wiadomości. Bo to nie mogło sie dziać naprawdę. To był wyjątkowo realistyczny koszmar, z którego na pewno niedługo się obudzę... Tyle, że on trwał i trwał i trwał i nie chciał się kończyć.
Gładziłam go czule po policzkach, przytuliłam się do niego czując jak wszystko skręca mnie w środku. Nie miałam pojęcia czy płaczę czy wyję. Czy w ogóle żyję jeszcze, bo... jeśli on nie... Zauważyłam ślad po igle w zgięciu drugiej ręki. Od razu wiedziałam co to znaczy. Znów mnie okłamał. Nie wziął żadnych 'zwykłych proszków'. Myślałam, że się uduszę. Dlaczego on musiał znowu zrobić to co chciał... Przecież obiecał mi, że więcej nie weźmie tego do łapy. No i już nie weźmie.
Już wiedziałam co tu robi Murrey i miałam ochotę gnoja zabić gołymi rekami. Był przerażony? Nie rozumiałam... jak można być tak... Nie było na to słow, a ja... Ja już też nie chciałam żyć. Co ja miałam teraz zrobić? Wyrwanie jaj temu człowiekowi nie wystarczyło. Pokrajanie go na kawałeczki też nie. Bo nic nie przywróci życia Michaelowi, prawda?
Kiedy pierwszy raz tak o tym pomyślałam... W myślach tak to nazwałam... To było jak ostatni gwóźdź do trumny. Nie miałam pojęcia co będzie dalej. Co będzie ze mną. Nie wyobrażałam sobie, żeby cokolwiek miało jeszcze dla mnie w życiu sens. Przeciez to ON był tym sensem. Oszukiwałabym samą siebie, gdybym miała się go dopatrywać w jakichś bzdurach... Może ktoś mi później powie, że sens życia jest w tych wszystkich drobiazgach... Że przeciez mam rodzinę i przyjaciół. Co z tego? Ja nie chciałam tego wszystkiego. Chciałam JEGO.
***
Nie miałam pojęcia co się ze mną stało. Nagle jakby ktoś przełączył kanał w telewizorze... i obudziłam się w jakimś łózku. Nic nie widziałam, nie otwierałam oczu. Nie chciałam widzieć. Ale czułam. Czułam miękką pościel, pachnącą poduszkę... Wszystko pachniało tak świeżo... Jakby dopiero zdjęte z linki.
Byłam pół przytomna. Próbował zlokalizować jakoś wszystkie części swojego ciała, ale nie bardzo mi to szło... Wspomnienia dobijały mi się na chama do głowy wypełniając ją tymi obrazami... Mike leżący rozciągnięty na ziemi bez życia... Nie chciałam tego znów oglądać.
Zacisnęłam mocno powieki, a wtedy poczułam jak ktoś przeczesuje mi włosy. Natychmiast otworzyłam oczy tak szeroko jak umiałam i...
- Mike...? MIKE!!! - najpierw szepnęłam, a potem prawie wrzasnęłam, ale tak jakbym nie miała na to sił... Nie przypominało to wrzasku. Ale za to podźwignęłam się do siadu i rzuciłam się prawie na niego. Kompletnie zaskoczony objął mnie przytulając mocno i gładząc po włosach.
- Już dobrze, kruszynko, już dobrze, ciii...
- Boże, ja już nic z tego nie rozumiem! - szepnęłam przerażona. Więc jak... To naprawdę był tylko sen? Ściskałam go mocno, musiałam być pewna, że jest tu naprawdę. Był.
- Już wszystko dobrze... - powtózył cichym szeptem tuląc mnie i kołysząc lekko. Uspokajałam się powoli.
Kiedy w końcu po kilku chwilach spojrzałam na niego spostrzegłam, że jest ubrany jak do wyjazdu.
- Wychodzisz gdzieś? - zagryzł lekko wargę.
- Mam coś do załatwienia... A ty śpij dalej, kochanie... Wszystko jest w porządku. - wyszeptał po czym pocałował mnie lekko.
Nie mogłam zareagować inaczej po tym co... mi się śniło? Oby. To były tak realne wspomnienia, że aż wątpiłam, czy właśnie teraz nie śnię. Że tu jest ze mną, że go widzę, moge go dotknąć. Ale był jak najbardziej materialny.
- Nie wychodź. - wychlipiałam. - Gdybyś mógł wiedziec jaki ja miałam sen! Nigdzie nie idź, proszę. - westchnął, ale przez chwilę nic nie mówił.
- Kochanie... przecież wiesz, że zawsze jestem przy tobie. I tak będzie zawsze. ZAWSZE. Cokolwiek się stanie.
- Tak, ale to co się akurat stało w tym jebanym śnie raczej by ci to uniemożliwiło!
- Nic nie jest mi w stanie tego uniemożliwić, naprawdę. Połóz się. Ja naprawdę muszę...
- Zostań ze mną chociaz przez chwilę. - poprosiłam uczepiając się go jak rzep psiego ogona. Uśmiechnął się lekko.
- No dobrze. - wyszeptał, po czym ułożył się obok mnie i przytulił. Tak naprawdę sama się w niego wtuliłam, że prawie nie było mnie widać. Zaczął coś cicho nucić głaszcząc mnie przy tym po głowie. To było naprawdę kojące, wiedziec, że jest tu i nic mu się nie stało. Odetchnęłam głęboko. Chwilę to trwało zanim całkiem się odprężyłam, ale w końcu przymknęłam oczy i całe zdenerwowanie zeszło ze mnie pozostawiając po sobie tylko senność. Wiedziałam, że nic mu nie jest. Że nie długo do mnie wróci i będzie wszystko tak jak zawsze. Poczułam tylko jak całuje mnie czule w czoło, a w chwilę potem podnosi się z łóżka i wychodzi. Ostatnie co usłyszałam to ciche skrzypnięcie drzwi...
***
- Dona...? Budź się... - ktoś mnie poszturchiwał, ale ja jakoś nie mogłam się obudzić. Ale w końcu uchyliłam jedno oko. Pochylała się nade mną LaToya.
- Co jest? - zapytałam podpierając się na łokciach i rozglądając po pokoju. Nie byłam w swojej sypialni. Tylko w jakiejś innej całkiem, w której dotąd nigdy wcześniej nie byłam.
- Przyniosłam ci coś do jedzenia. Musisz coś zjeść. Spałaś kilkanaście godzin, musisz być głodna. - zdziwiła mnie lekko ta jej przyjacielskość w stosunku do mnie, ale nic nie powiedziałam na to konkretnego. Usiadłam tylko i przetarłam twarz wzychając cięzko.
- Gdzie Mike? - zapytałam tylko, nic innego mnie nie obchodziło.
Zamilkła. Kiedy nie mówiła nic przez dłuższą chwilę spojrzałam znów na nią.
- Co jest, mówię do ciebie...
- Słyszę. - powiedziała nieco przestraszona, patrząc na mnie.
- No to odpowiedz. - co to, była jakaś niespełna rozumu czy co?
- Dona... Przecież... co mam ci powiedzieć?
- Normalnie, gdzie jest Mike?
- W kostnicy, Dona. W klinice...
- CO??? - patrzyła na mnie teraz już naprawdę z obawą. Co mi ona tu opowiada, przeciez...
- No...
- Nie gadaj głupot... Był tu niedawno, rozmawiał ze mną przecież. - panika znów zaczęła mnie ogarniać. Błagam, tylko nie to. Błagałam Boga by mi tego nie robił.
- Śniło ci się. - szepnęła. Dostrzegłam w jej oczach łzy a po chwili popłakała się już wcale tego nie powstrzymując.
Patrzyłam na nią czując jak cała krew odpływa mi z twarzy. Poczułam silne zawroty głowy. To się po prostu NIE MOGŁO DZIAĆ NAPRAWDĘ. Opadłam na poduszki i mimo, że fizycznie zrobiło mi sie lepiej to... cała reszta... to był koszmar na jawie.
Przeciez był tu do cholery, pamiętałam wyraźnie. Nie ma tak wyraźnych snów! Ale przecież jego siostra nie płakałaby tak gdyby nic się nie stało...
- Był tutaj. - powiedziałam cicho z nadzieją, że jednak przyzna mi rację i potwierdzi, że tak było. Ale ona nie powiedziała nic. Starała się tylko opanować i patrzyła na mnie.
Nie potrafiłam nawet płakać. Nie umiałam. Ten szok i ból były zbyt wielkie i silne by móc to jakoś znieść. Tego nie dało się tak po prostu przeżyć. Co ja miałam zrobić? Zamknąć się w tym pokoju, nikogo nie wpuszczać, nie wychodzić z niego i wyć do księżyca? Żadne łzy mi nie pomogą. Wiedziałam to na pewno.
Czułam się okaleczona, niemal fizycznie. Jakby ktoś odrąbal mi rękę albo nogę... i nic w ich miejsce mi nie podarował. Tak się właśnie czułam. Pozbawiona tego czegoś, co dawało mi nadzieję i siłę do zycia... Skąd ja to wszystko miałam teraz brać? Patrzyłam tylko w sufit i zastanawiałam się już tylko nad jedną rzeczą... Ile zdołam wytrzymać zanim załamię się do takiego stopnia... że naprawdę...
- Dona. - odezwała się znów. Nawet na nią nie spojrzałam. Łzy zaczęły same mi cieknąć z koncików oczu, ale ja nawet się nie skrzywiłam. - Znaleźliśmy list... od niego dla ciebie. Pewnie chciałby, żebyś go przeczytała. Zostawię cię samą. - powiedziała cicho i wyszła zamykając za sobą drzwi.
Jaki list? Mówi mi o jakimś liście, kiedy ja tu umieram, a cały świat jakby szydził ze mnie i tak po prostu istniał sobie dalej... kiedy mój własny się zawalił. Ale tęskniłam do jakiejkolwiek cząstki JEGO. Więc po kilku minutach przekręciłam lekko głowę i dostrzegłam białą kopertę leżącą na tacy z jedzeniem, które przyniosła tu LaToya. Patrzyłam tak na nią przez dobre pięć minut. W końcu całkiem zrezygnowana usiadłam znów w tym łózku i drżącą ręką sięgnęłam po to. Na gładkim papierze koperty było napisane moje imię i nazwisko. To było jego pismo, niewątpliwie.
Patrzyłam na to przez moment po czył zdrętwiałymi palcami otworzyłam ją i wyciągnęłam kartkę papieru...
Najdroższa,
Piszę
ten list tak naprawdę na zapas chowając go później gdzieś głęboko by nikt go
nie znalazł zbyt wcześnie. Mam nadzieję,
że nigdy nie trafi w twoje ręce, ale mimo tego czuję wewnętrzną potrzebę, by
napisać te wszystkie słowa i... sam już nie wiem. Wiem tylko tyle, że jeśli
teraz trzymasz tą kartkę papieru w swoich rękach i czytasz to wszystko co tu
napisałem, to znaczy, że nie ma mnie już z Tobą. Że coś się stało i nie mogę
być przy tobie.
To
zawsze było moim marzeniem, mieć rodzinę, myślę, że o tym wiesz. Ty spełniłaś
to marzenie. Chociaż nie mamy dzieci, to ty jesteś moją rodziną. Najdroższą
osobą w moim życiu. Moim skarbem, który chcę chronić za wszelką cenę. Jeśli
stało się to czego obawiam się od jakiegoś czasu, to znaczy, że nie byliśmy ze
sobą zbyt długo... ale to był najpiękniejszy czas mojego życia i cieszę się, że
Bóg pozwolił mi spotkać ciebie, pokochać cię i przeżyć z tobą tyle chwil. Tych
cudownych, pięknych, ale i tych pełnych bólu. Z tych także się cieszę, bo mimo
wszystko były wypełnione tobą. Zawsze istniałaś dla mnie tylko ty, cokolwiek
się nie działo.
Jak
wspomniałem, mam nadzieję, że nigdy nie zobaczysz tego listu, który będzie
wtedy listem porzegnalnym... ale chcę byś wiedziała, jak bardzo cię kocham. Nie
jestem w stanie wyrazić tego żadnymi słowami ani czynami. Mógłbym zapisać wiele
kartek papieru, a jeszcze nie oddałoby to tego wszcystkiego co czuję. Odkryłas
we mnie życie na nowo, dziękuję ci za to. Byłaś moim wybawieniem.
Nie
mówiłem ci o wielu sprawach ważnych także dla ciebie, ale to dla tego, że
chciałem cię chronić. I jeśli będzie mi to dane, będę cię chronił aż do
śmierci. Bo jesteś drugą połową mojej duszy. Kocham cię bardziej niż mógłbym
kochać cokolwiek. I wszystko co robiłem czy zrobię w przyszłości robię tylko i
wyłącznie dla ciebie, by cię chronić, byś była bezpieczna, cała i zdrowa.
Ostatnio w moim życiu działo się wiele nieprzyjemnych rzeczy, o których nie
wiedziałaś. I za pewne to one są właśnie powodem dla którego już mnie nie ma.
Nie doszukuj się niczego, proszę. Chcę jak zawsze dla ciebie tylko wszystkiego
co najlepsze. Zalezy mi na twoim szczęściu i na tym byś była bezpieczna przede
wszystkim. Nie chcę byś zamykała się na ludzi, byś unikała miłości. Jesteś
młoda, całe życie przed tobą. Ja już swoje przeżyłem. Dostałem wszystko czego
tylko mogłem oczekiwać. Bóg dał mi naprawdę bardzo wiele. Mam sławę, fanów,
pieniądze, wielki dom... ale najważniejsze, ciebie. Mógłbym nie mieć całej
reszty, ale jeśli byłabyś ty, był bym najbogatszym człowiekiem na świecie. Chcę
byś znów się zakochała, byś znalazła w życiu kogoś kto będzie cię kochał tak
jak ja i tak jak ja będzie się o ciebie troszczył. Na pewno kogoś takiego
znajdziesz. To moja prośba do ciebie. Byś znalazła znów miłość po mnie.
Ja
zawsze będę przy tobie. Gdziekolwiek oboje się nie znajdziemy tam będę nad toba
czuwał. Zawsze. Bliscy tak naprawdę nigdy nie odchodzą z naszego zycia,
pamiętaj o tym. Zawsze będę przy tobie.
Kocham
cię,
Twój
Michael
To co napisał... Wywołało we mnie szereg skrajnie sprzecznych emocji. Nie wiedziałam co powinnam zrobić, zmiąć ten list, podrzeć i wyrzucić czy... co? Ale ostatecznie złożyłam tą zapisaną kartkę i schowałam z powrotem do koperty. Nie odłożyłam jej jednak na miejsce, z której ją wzięłam. Ściskałam ją w palcach kołysząc się lekko do przodu i do tyłu. W końcu wszystko puściło i nie umiałam się już opanować. To wszystko mnie przygniotło, do takiego stopnia, że nie potrafiłam tego unieść. Nawet nie chciałam. Jedyne czego chciałam to... zniknąć stąd. Uciec z miejsca, które jest tak przesiąknięte jego osobą. Musiałam się stamtąd wydostać. Inaczej byłam pewna, że zwariuję.
Nie wierzyłam, że to wszystko tak się skończyło... Zaledwie godzinę później ku zdziwieniu wszystkich obecnych ubrana i wyszykowana oznajmiłam Janet i LaToyi, Alanowi i całej reszcie, że wyjeżdżam. Ktoś zapytał tylko czy nie chcę być na pogrzebie, który miał się odbyć następnego dnia...
Czy chciałam? Pytanie... Ktoś mnie pyta czy CHCĘ iść na pogrzeb męża. Powinnam. Ale nie chciałam. Nie chciałam widzieć go w trumnie, wśród kwiatów i tak dalej, bo to będzie znaczyło po nad wszystko, że on naprawdę umarł... I że już do mnie nie wróci. Ale z drugiej strony... Po co miałam się oszukiwać i czekać na coś co nigdy nie nastąpi? Bo to było juz tak pewne, jak to, że jutro rano znów wstanie Słońce. Że Michael już nigdy na mnie nie spojrzy, nie uśmiechnie się w ten niepowtarzalny sposób... nie pocałuje... Że już nigdy go przy mnie nie będzie.
Nie wierzyłam, że to wszystko tak się skończyło... Zaledwie godzinę później ku zdziwieniu wszystkich obecnych ubrana i wyszykowana oznajmiłam Janet i LaToyi, Alanowi i całej reszcie, że wyjeżdżam. Ktoś zapytał tylko czy nie chcę być na pogrzebie, który miał się odbyć następnego dnia...
Czy chciałam? Pytanie... Ktoś mnie pyta czy CHCĘ iść na pogrzeb męża. Powinnam. Ale nie chciałam. Nie chciałam widzieć go w trumnie, wśród kwiatów i tak dalej, bo to będzie znaczyło po nad wszystko, że on naprawdę umarł... I że już do mnie nie wróci. Ale z drugiej strony... Po co miałam się oszukiwać i czekać na coś co nigdy nie nastąpi? Bo to było juz tak pewne, jak to, że jutro rano znów wstanie Słońce. Że Michael już nigdy na mnie nie spojrzy, nie uśmiechnie się w ten niepowtarzalny sposób... nie pocałuje... Że już nigdy go przy mnie nie będzie.
Hej!+
OdpowiedzUsuńJa się tak nie bawię i nie zgadzam się na taki rozwój wypadków.
Przecież ona tego nie przeżyje. Przecież ona ugh... Będzie za nim tęsknić bardziej niż on za nią. Dona myśli, że Michael nie żyje co jeszcze bardziej spotenguje depresję.
Hah już myślałam, że ta cała akcja to serio głupi sen, ale nie bądźmy źli i "uśmierćmy" głównego bohatera.
Ale że to jeszcze epilog i koniec jest?
Ja tego nie przeżyje psychicznie...
Weny życzę ci dużo i pozdrawiam :***
No. :) Koniec na wieki wieków amen. :)
UsuńPierwszej części. xD Druga już się produkuje. :D
Pozdrawiam. :)