Witam, uprzedzam od razu, że rozdział nie sprawdzony. Goście w drodze nie ma czasu. A najgorsze, że następna notka nawet się jeszcze nie zaczęła pisać. Dx Ale spokojnie, damy radę. :) Zapraszam.
Donata
Nie miałam pojęcia co się stało, ale zachowanie Michaela nagle znów się zmieniło. Zaczął chodzić taki zamyślony... I znów zaczęłam go pytać co sie z nim dzieje. Spoglądał na mnie z uśmiechem i mówił, że zastanawia się nad ostateczną choreografią na koncerty w czasie trasy. No nie wydawało się to niczym dziwnym, więc nie drążyłam tego tematu. Ale naprawdę to było AŻ tak zajmujące?
Potrafił zaciąć się w pół zdania. Kiedy do niego mówiłam w ogóle nie reagował, a kiedy się ocknął pytał co się stało co mówiłam, bo się zamyślił. Patrzyłam wtedy na niego naprawdę jak na głupka.
- Mike, co się z tobą dzieje, zachowujesz sie jak nawiedzony!
- Dona, mówiłem ci tyle razy, że nic się nie dzieje. - odpowiedział spokojnie gładząc mnie po policzku i wstał od stołu przy którym akurat siedzieliśmy. Śledziłam go wzrokiem. Chyba nigdzie się nie wybierał. Ostatnio przestał znikać wieczorami. Powiedział, że do czasu trasy jest cały tylko mój.
I był. W każdym tego słowa znaczeniu. W łóżku był szczególnie aktywny. Zastanawiałam się nawet co mu się takiego stało, że aż za nim nie nadążałam. Nie, żebym narzekała, ale... no naprawdę.
Podobało mi się, że jest taki chętny i w ogóle, że jak to sam ujął, chce nadrobić zaległości w z ostatnich tygodni.
- Chcesz je nadrobić w tydzien czy jak? - zaśmiałam się kiedy znów zaczął się do mnie kleić. Ledwo co skończyliśmy...
- To źle, że jestem tak za tobą stęskniony? - wymruczał mi na ucho po czym skubnął je lekko zębami. Ciarki przebiegły mi po plecach. Zaśmiałam sie znów pod nosem.
- Nie, broń Boże. - mruknełam. - Ale tempo masz nie do pobicia...
- Cieszę się... - wyszczerzył się po czym zanurkował pod kołdrę... Po chwili już poczułam go NIŻEJ.
I tak przynajmniej trzy, cztery razy w tygodniu. Dawał mi kilka nocy wytchnienia, ale wcale nie narzekałam. Zauważyłam, że sama mam braki, więc... No.
Cieszyłam się, że choć trochę odzyskał pogodę ducha, miałam nadzieję, że to na długo. Że zaraz znów się nie rozklei, a było naprawdę krucho. Widocznie świadomość, że płyta jest już gotowa napawała go spokojem. O nic już nie musiał się wielce martwić. I zakomunikował mi pewną rzecz pewnego wieczoru.
- Może się okazać, że wcale nie wyjade w tą trasę. - byłam lekko zaskoczona.
Siedzieliśmy w ogrodzie. Było już ciemno, ale nie było zimno, było przyjemnie. Idealnie. Z ciepłą herbatą.
- Jak to?
- No tak. - patrzył w swój kubek. - Dangerous to klapa w porównaniu z BAD i THRILLEREM.
- Co ty gadasz, ludzie są zachwyceni! - tak, poszła już do sprzedaży. - Twoje videoclipy biją rekordy, czego jeszcze chcesz?
- Nie czuję tej płyty po prostu. - mruknął. - Cieszę się, że osiągnęła jako taki sukces...
- Jako taki?
- No. Nie będzie w stanie pobić ostatniej płyty. Tego jestem pewien. Sondaże nie sięgają połowy z tego co poprzednio.
- Ale i tak przecież nie jest źle...
- Nie jest. Ale po prostu nie czuję tej płyty. - popatrzyłam na niego przez chwilę.
- A możesz w ogóle tak sobie nie pojechać?
- Tak sobie nie. - przyznał. Spojrzał na mnie. - Ale mogę zakończyć karierę. Wtedy wszyscy moga mnie pocałować w dupę. - wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Jak zakończyć? Teraz? Przecież nie chciałeś!
- Nie chciałem... ale zastanawiałem się już nad tym od dłuższego czasu. Epic Records już teraz wspomina o następnym krążku. Ja nie dam rady w takim tempie go nagrać. Na pewno nie podejmę się druga raz takiej herkulesowej pracy. Co to to nie. A wiem, że będą tego wymagać.
- To zmień wytwórnie! - uśmiechnął się lekko.
- Tak, to byłoby najprostsze rozwiązanie, ale jednak takie nie jest. Mam z nimi kontrakt na jeszcze dwa krążki. Koniec kariery to jedyny sposób by się od nich uwolnić.
- A będziesz mógł ją potem wznowić? - ciekawe, jak mu się odwidzi...
- Będę.
- I będziesz musiał do nich wrócić?
- Nie. - uśmiechnał się teraz szeroko.
- Co ci chodzi po głowie? - chyba zaczynało mi świtać. Teraz zakończy karierę, posiedzi na dupie trochę, a potem ogłosi, że wraca, a ci będą go mogli pocałować. Będzie mógł zaczynać od nowa.
- Na przyszłość myślę o SONY... Ale jeszcze nie wiem. Czy w ogóle. - patrzył gdzieś w dal. Po chwili westchnął. - Nie próbujesz mi tego wybić z głowy?
- To twój wybór, Mike. Jeśli czujesz, że tego naprawdę chcesz...
- Chcę. Też dla ciebie. - spojrzał znów na mnie. Uśmiechnełam się lekko.
- Nie musisz tego robić dla mnie...
- Zobacz jak my żyliśmy ostatnimi czasy. Chcę być przy tobie. - chwycił moją rękę. - Nie tylko na papierze. - roześmiałam się cicho.
- Jesteś kochany, naprawdę.
Reszta wieczoru upłynę rutynowo. Mike będzie teraz całe dnie siedział i odpoczywał, i byłam z tego faktu bardzo zadowolona. Chociaż to odpoczywanie to pojęcie względne... W dzień, owszem, odpoczywał, ale za to w nocy doskonale wychodziło mu zużywanie zebranych sił...
Dzisiaj wcale nie było inaczej.
Michael
Ostatnio noce były bardzo namiętne. Niemal każdej zabierałem się za nią, a ona nawet nie oponowała. W końcu pomyślałem, że powinienem chyba dać jej trochę odpocząć, ale... Nie mogłem się od niej odkleić. A było to spowodowane całą panującą sytuacją. Potrzebowałem czuć ja blisko by mieć stuprocentową pewność, że jest bezpieczna, cała i zdrowa, że nic jej nie grozi... Nawet ze mną nie była do końca bezpieczna.
Wciąz oglądałem się za siebie. Wciąż w głowie miałem tamten telefon. To co przyszło mi wtedy do głowy było tak głupie i niedorzeczne, że od razu to odrzuciłem. W życiu... No bo jak to tak... Nic kompletnie z tego nie rozumiałem.
To co mi powiedział ten dziadek... Mam zniknąć? Ale jak? Jak mam to rozumieć, jak zniknąć? Mam się gdzieś przeprowadzić? Spalić za sobą wszystkie mosty, nie wiem, sprzedać Neverland, wybudować sobie gdzie mały domek i tam się zagnieździć z Doną? Porzucić całe dotychczasowe życie, którym żyłem? Nie byłby to dla mnie żadem problem. Problem polegał na tym, że gdziekolwiek bym się nie wyprowadził, tam paparazzi i tak mnie znajdą. Nie było rady...
Poza tym... W jego słowach naprawdę doszukałem sie czegoś dziwnego. Mówił tak, jakby kazał mi lecieć na Księżyc. Powiedział... w miejscu gdzie jestem, odciętym od świata... Co to znaczy? Istnieją różne programy ochrony świadków, ale to mi nie pomorze. Nie dotyczy to mnie. Przynajmniej na razie.
Umówiłem się z nimi na spotkanie wieczorem, a Donie znów skłamałem... Zastanawiałem się ile jeszcze minie czasu, zanim się w końcu zorientuje, że nie mówie jej prawdy. Okłamywałem ją prawie na każdym kroku. Raz, przez to, że wciąz przyjmowałem propofol. Byłem do tego stopnia sprytny, że w tym celu wyjeżdżałem z domu. Nic nie podejrzewała. Na razie.
Mój organizm przyzwyczajał się do tej substancji, musiałem brać tego coraz więcej... Napawało mnie to lękiem... I nie miałem już żadnego usprawiedliwienia. Praca nad płytą skończona. Dlaczego więc wciąż to brałem? Bałem się nazwać to po imieniu...
Druga sprawa to właśnie... ta sprawa. Pogróżki, anonimy, przesyłki z krwią... Całe szczęście, że cały czas udawało mi się to wszystko przed nią ukryć. Sprawa z propofolem to nic, to jeszcze będę w stanie znieść, jeśli kiedyś mnie przydybie, ale to... O tym NIE MOGŁA się dowiedziec i koniec. Po pierwsze przeraziła by się na śmierć, po drugie, miałaby pretensje że o niczym nie wie... Nie zrozumie mnie, powodu, dla którego jej nic nie mówię.
Westchnąłem. Jedyne czego pragnąłem to jej szczęścia... ale uświadamiałem sobie, że nie będę w stanie jej go dać. Nie będzie ze mną szczęśliwa. Może mówić co chce. Ale nawet jeśli nie dowie się o tych psycholach, zostaje... sprawa... z lekiem. Uzależniłem się po prostu. Nie można było dłużej od tego stwierdzenia uciekać, taka była prawda. A ostrzegali mnie wszyscy. Ale nadal uważałem, że nie było innego wyjścia, kiedy prace jeszcze trwały. Teraz pozostaje mi po prostu zerwać z tym i już. Będzie ciężko... ale inaczej będę dla mojej żony tylko życiową zgryzotą, niczym więcej. A chciałem być jej mężem, jej mężczyzną, kochankiem, przyjacielem, miłością... dać jej wszystko czego potrzebuje. Męża narkomana na pewno jej nie potrzeba.
Ta myśl chyba mi pomogła. Pomogła mi w podjęciu przynajmniej jednej decyzji. Murrey niczego nie będzie mi podawał na siłę, nie jest jakimś bezmózgiem mimo wszystko, poradzę sobie. Pierwsze tygodnie będą ciężkie. Ale dam radę. Bałem sie tylko efektów odstawienia... Jeśli będą wyjątkowo spektakularne...
Musiałem przerwać te rozmyślania, ponieważ właśnie wchodziłem do biura. Czekali już na mnie. Agenci podobno czegoś znów się dowiedzieli. Miałem tylko nadzieję, że nie dowiedzieli się o moim spotkaniu z nimi. Cyba urwaliby mi głowę...
- Mamy pomysł jak temu wszystkiego zaradzić. - zaczął. Odetchnąłem. Siadając we fotelu patrzyłem na niego uważnie. Dziś była tam wyjątkowo sam.
- Tak?
- Tak. Sposób stary jak świat. Nasza propozycja to po prostu, ukryje się pan na jakiś czas w jakimś miejscu... Do wiadomości publicznej poda się, że wyjechał pan w jakieś sprawie razem z żoną. Oczywiście nie powiemy gdzie, lub podamy jakąś fałszywą lokalizację. - usiadł przede mną. - Będzicie tam siedzieć tak długo, aż przynajmniej zaczniemy to wszystko ogarniać...
- A jesteście w ogóle w stanie? - wtrąciłem cicho omijając go teraz wzrokiem. Zamilkł na moment. - Jesteście w stanie zrobić COKOLWIEK?
- Wątpi pan w to?
- Raczej myślę... że trudno za jednym zamachem wytruć całą kolonię mrówek...
- A kto powiedział że za jednym zamachem, panie Jackson?
- Nie wiem, co planujecie.
- Planujemy zapewnić pani i pańskiej całej rodzinie bezpieczeństwo, to przede wszystkim. Kiedy już będziemy wiedzieć, że jesteście tam, gdzie nic wam nie grozi, zaczniemy swoje działania. - wyjaśnił.
- Jakie? - zapytałem spoglądając teraz na niego.
- Odpowiednie. - chyba nie chciał nic powiedzieć.
- Chciałbym o coś zapytać. - wyskoczyłem nagle. Musiałem, po prostu musiałem o to zahaczyć...
- Słucham.
Milczałem przez moment. Nawet nie bardzo wiedziałem jak to wszystko ubrać w słowa... Wydawało mi się to po prostu... śmieszne.
- Niech mi pan powie... - zacząłem. - Jak to możliwe, by ktoś odezwał się do kogoś, kiedy wszyscy na świecie już dawno o nim zapomnieli? - było to trochę enigmatyczne, ale... gdybym zapytał wprost... chyba by mnie wyśmiał. Zmarszczył lekko czoło.
- O czym pan mówi?
- O telefonach zza grobu. - powiedziałem w końcu patrząc mu prosto w oczy. Ciekawe... Byłem naprawdę ciekaw jego odpowiedzi, tego co może mi na to powiedzieć.
Jego mina była naprawdę... komiczna. Najpierw otworzył szeroko oczy, jakby zobaczył prawdziwego ducha, potem zmarszczył czoło patrząc na mnie jakby nie rozumiał co mówię, a na końcu uniósł jedną brew do góry. Przez ten czas ani na moment nie odwrócił ode mnie swojego wzroku. Ja od niego też.
- O telefonach zza grobu? - powtórzył powoli tak jakby chciał się upewnić, że dobrze usłyszał.
- Tak, dokładnie.
- Wie pan, panie Jackson... - uśmiechnął się lekko. - Być może Illuminati w pewien sposób zakrawają o zjawiska paranormalne, ale...
- Mówię poważnie, proszę sobie nie żartować. - wtrąciłem patrząc na niego ostro. Zamilkł. Kontynuowałem dalej. - Wczoraj dostałem pewien... dziwny co najmniej telefon.
- Dlaczego dziwny?
- Z dwóch powodów. Po pierwsze mówił jakiś dziadek, który nawet mi się nie przedstawił. Zasugerował mi coś bardzo enigmatycznego i nawet nie wiem jak ma rozumieć jego słowa. Powiedział, że najlepszym rozwiązaniem dla mnie będzie... zniknąć. Zabrać żonę i zniknąć. Cokolwiek to znaczy. - mówiłem patrząc na faceta, którego oczy robiły się coraz większe w miare jak opowiadałem. - Ale to jeszcze nic. Stwierdził, że on tez coś takiego zrobił, ale jakoś nie naświetlił mi CO konkretnie takie zrobił... wiele lat temu, jak powiedział. Ale to jeszcze nie wszystko.
- Nie? - wydawał się z jakiegoś powodu zszokowany. Sam też byłem mimo wszystko. Ciągnąłem dalej.
- Nie. Na oko po głosie można było wywnioskować, że to facet w podeszłym już wieku. Na oko... około sześćdziesiąt, sześćdziesiąt pięc lat, nie więcej. Tak to bym okreslił. Do tego, lekko zachrypnięty. Ale coś mi przypominał. Długo nie mogłem dojść CO mi przypomina. - zamilknąłem na moment.
- I doszedł pan?
- W pewnym sensie mógłbym tak powiedzieć, ale jest to rzecz tak nieprawdopodobna, tak niedorzeczna, że nie biorę jej nawet pod uwagę. Ale innego wytłumaczenia nie mam. - serce mi waliło, choć nie wiedziałem czemu.
- Więc... co to za rzecz, o której pan pomyślał?
- Niech pan mi może to powie. I wyjaśni. Jakim cudem... - zazgrzytałem zębami. Czułem się jak wariat, ale musiałem to powiedzieć. - Jakim cudem Król Rock-and-rolla dzwoni sobie do mnie od tak na mój prywatny numer?? W środku dnia? I mówi COŚ TAKIEGO? - teraz facet wytrzeszczał na mnie oczy tak, że z powodzeniem mogłyby mu wypaść...
- DZWONIŁ DO CIEBIE?! - chyba szok nie pozwolił mu się opanować i powstrzymać tych słow. Teraz sam wybałuszałem oczy.
Facet przeczesał włosy rękami wyraźnie sfrustrowany i zdenerwowany. Wstał chyba nie mając pojęcia co zrobić.
- Mówiliśmy, żeby się nie wtrącał... - zaczął mruczeć.
- Więc to prawda? To... ON??? - nie, to nie mogła być prawda, bo TAKIE rzeczy dzieją TYLKO W FILMACH!!! Nie wierzyłem w to. Facet spojrzał tylko na mnie ale nic nie powiedział.
Teraz ja sam złapałem się za głowę. Ale przecież... To znaczy, że oni nic nie wiedzą od jakich dwudziestu lat! Pomyślałem o Lisie... O TYM on do mnie mówił??? Nie. Nigdy w życiu.
- Nic nie moge panu powiedzieć. Ale z tego co pan mówił, podsunął panu rozwiązanie, jak sam pan powiedział.
- Nie. Nie posunę się do czegoś takiego. - wycedziłem. Wzruszył ramionami.
- Pana wybór. My mamy do zaproponowania panu coś zupełnie innego. Wtedy pracowali z NIM nasi poprzednicy. Zresztą nic na ten temat nie mogę powiedzieć.
- A ja wcale nie chcę nic wiedzieć! To szaleństwo! Jak w ogóle można....!
- Niech się pan uspokoi. Możemy wrócic do sprawy?
- Tak jakby za bardzo się od niej nie oddaliliśmy. - mruknąłem wciąz będąc w szoku. I co ja mam z tym zrobić...?
Facet przez chwilę milczał patrząc tylko na mnie. Chyba chciał mi coś jeszcze powiedzieć, ale zastanawiał się czy w ogóle powinien to robić. W końcu westchnał.
- Powiem ci tylko tyle. - niespodziewanie przeszedł na ty. - Wiesz coś o czym cały świat nie ma pojęcia. Ten człowiek JEST MARTWY w świetle obowiązującego prawa i to się liczy. Nic więcej. Nie ma dla niego powrotu. ALE. - dodał z naciskiem. - To był jego wybór. Tutaj można ta sprawę skonstruować nieco inaczej... decyzja nalezy do ciebie. Spotkaliśmy się tu teraz by przedstawić ci konkretny plan działania, ale poprzez te rewelacje... Wracaj do domu i prześpij się z tym wszystkim, a dopiero potem daj nam odpowiedź. Nie powinienem tego mówić, ale... to byłby najlepszy sposób na rozwiązanie tego wszystkiego.
Patrzyłem na niego wielkimi oczami ale nawet nie miałem pojęcia co miałbym mu na to odpowiedzieć. Dowiedziałem się czegoś co nie mieści się w głowie przeciętnemu człowiekowi. Nie codziennie słyszy się o czymś takim. Nawet nie chciałem nazywać tego po imieniu, te słowa nie mogły przejść mi przez gardło. Takie rzeczy ogląda się w kinie, nigdzie więcej. Kiedy się o tym słyszy nawet przez myśl nikomu nie przejdzie, że coś takiego może być związane w jakikolwiek sposób z nami samymi. W wielu dziedzinach życia tak jest.
Ludzie znikają, umierają. Zaginięcia zdarzają się każdego dnia, niektórzy się odnajdują, prędzej lub później, inni w ogóle, lub znajdowani sa martwi. Nikt nie bierze tego do siebie, mówi się, że to nas nie dotyczy, że wszyscy są cali i zdrowi i na miejscu, aż przychodzi dzień, w którym boleśnie tego doświadczamy. To samo z chorobami. Nowotwory, choroby zakaźne. Nikt się z tymi chorymi nie identyfikuje dopóki jego samego to nie spotka. Wtedy zaczynamy się zastanawiać. Dopiero wtedy.
Ja też nigdy nie myślałem, że będę w posiadaniu TAKIEJ wiedzy... która na pewno nie miała nigdy wejść w moje posiadanie. Byłem w szoku, po prostu. Nigdy nie myślałem o podobnych rzeczach, a już na pewno nie spodziewałem się że w jakikolwiek sposób będa mnie dotyczyły. Teraz to dotyczy mnie BARDZO. Nie da się tak po prostu obok tego przejść.
I miałbym zrobić... to samo? Jak? Przecież to głupota..! Szaleństwo! Kiedy jechałem do domu bałem się, bym nie spowodował jakiegoś wypadku. Byłem całkiem rozbity. Juz wolałbym, żeby się okazało, że to jakiś żart, albo że po prostu dostaję już od tego wszystkiego świra i to były jakies majaki. Naprawdę.
Nie spodziewałem się...
Kiedy wszedłem do salonu, pierwsze co zrobiłem to trzęsącymi się rękami nalałem sobie pełną szklankę jakiegoś alkoholu, nawet nie zastanawiałem się co to. Wychyliłem ją na raz czując pali mi wnętrzności. Zakaszlałem parę razy oddychając cięzko. To było niczym w porównaniu z tym czego sie dowiedziałem. Żadna wóda nie mogła być na to lekarstwem. Musiałem to po prostu jakoś sam przetrawić. Masakra....
I jak ja będe teraz rozmawiał z Lisą? Jak jej w oczy spojrzę, wiedząc O CZYMŚ TAKIM?? No jak? Nie miałem pojęcia, a nie mogłem przeciez od tak zacząć jej unikać. Co bym jej powiedział, że dlaczego nigdy nie moge z nią porozmawiać? Nie chciałem być jakimś gnojem. A tak bym się wtedy zachowywał.
Dona. A to już całkiem co innego. Jej nic nie musiałem mówić. I czułem, że przez najbliższy czas w ogóle nie będę potrzebował przyjmować propofolu, bo to czego się dowiedziałem... działa na mnie mocniej niż najsilniejszy dopalacz.
Opadłem cięzko na kanapę tak jak stałem i schowałem twarz w dłoniach. Nie miałem pojęcia co robić. I na domiar złego nie mogłem o tym z nikim porozmawiać, chocbym chciał, choćbym miał stuprocentową pewnosć, że mnie nie wyśmieją. Jak nic ktoś wsadziłby mnie do czubków. Nawet Janet nie jest aż tak otwarta. Gorzej już chyba być nie może.
Czyli co będzie "śmierć"?
OdpowiedzUsuńNo wiem napaliłam się na to i to strasznie. Ale co to moja wyobraźnia tak pracuje. Już sobie to wyobrażam, że niby propofol przedawkował... Choć niedługo do tego dojdzie jak dalej będzie tego tyle brał. On już dobrze wie jak się ta sprawa miewa tylko nie chce się przed sobą przyznać. Gdyby mu tak Dona przetrzepała tyłek. Terapia wstrząsowa to za mało chyba. Mogłoby się to wszystko ogarnąć.
I ta akcja z tym agentem, i te jego zdziwko jak się dowiedział, że Elis is alive.
Weny ci życzę i powodzenia w dalszym pisaniu.
Pozdrawiam ;***