Michael Jackson

Michael Jackson

czwartek, 19 maja 2016

12.

Witam. :) Dziękuję za wszystkie dotychczasowe komentarze, bardzo mnie motywują, a przy okazji nadmieniam, że następny odcinek wyjątkowo ukarze się wcześniej, bo w niedzielę, jako że w poniedziałek wyjeżdżam i  nie ma co najmniej do wtorku. I wątpię bym tam gdzie będe miała jakiś dostęp do internetu. :/
Na dobry początek moge tylko dodać, że w końcu zacznie sie tu coś dziać fajnego. :D Tak myślę. Zapraszam do czytania. :)



Donata


Pierwszy dzień rzeczywiście był sielankowy. Następnego miałam już o wiele więcej pracy... A przynajmniej tak mi się zdawało do pewnego momentu. Zaczynałam odnosić wrażenie, że Michael mnie faworyzuje. Nie dość, że te kosmiczne pieniądze za nic tak właściwie, za pięć pająków ściągniętych spod sufitu, to jeszcze, kiedy zobaczył że mam do umycia wielgachne okna w salonie wychodzące na taras i do ogrodu, do pomocy oddelegował mi jakiegoś kolesia, który swoją droga to nie wiedziałam co tam robił.
- Długo tu pani pracuje? Nigdy wcześniej pani nie widziałem. - zagadnął w pewnym momencie trzymając drabinę na której stałam, by dosięgnąć prawie samego sufitu. Spojrzałam na niego w dół.
- Od wczoraj. - uśmiechnęłam się. - Więc nie mogłeś mnie wcześniej spotkać. - był lekko zaskoczony.
- Chyba już wiem, czemu mi pani umknęła. Miałem kilka dni urlopu. - wyszczerzył się.
- Nie mów mi 'pani', chyba nie jestem starsza od ciebie. Mam 22 lata. Mów mi Dona, po prostu.
- Dona... - zamyślił się. - Chyba nie jesteś stąd, co? - od razu przystosował się do mojej prośby. Co mi się spodobało.
- Nie, jestem z Polski. Przyjechałam tak naprawdę chwilę temu. Jakieś... pół tora tygodnia. I dziwacznym zbiegiem okoliczności trafiłam tutaj. - roześmiał się.
- Zbiegiem okoliczności? Nie sądzę.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- No nikt ci nie powiedział, że nic nie dzieje się przez przypadek? Widocznie miałaś się tu znaleźć. Po co to się dopiero okaże.
- Masz zadziwiające teorie. - uśmiechnęłam się wracając do pracy. - Poza tym, nasz szef chyba za bardzo mi pobłaża. - mruknęłam.
- Niby czemu?
- Miałam to zrobić sama - stwierdziłam machając ręką wskazując na wielkie okiennice. - Ale jak tylko mnie tu zobaczył, poleciał po ciebie.
- Co ty, padłabyś tu sama! Jesteś drobna i jesteś dziewczyną...
- Więc to znaczy, że nie jestem w stanie nic sama zrobić? - spojrzałam na niego z ukosa. Speszył się lekko.
- Nie to miałem na myśli. Ale fakt jest faktem, że na końcu usiadłabyś pod ścianą i już nic więcej dzisiaj nie zrobiła. Poza tym wydaje mi się, ze pan Jackson bardzo panią polubił. - ugodziło mnie to stwierdzenie, ale w pozytywny sposób. Polubił mnie? No naprawdę... - Zawsze dba o bliskie sobie osoby. Poza ojcem.
To już było dziwne i co najmniej nie na miejscu. Przecież rodzice to są najważniejsze osoby w życiu, jacy by nie byli, to wydawało mi się, że zawsze kochają swoje dzieci.
- Słucham? - mruknęłam.
- NIe powinienem o tym mówić... - speszył się znów zezując na mnie.
- Więc po co w ogóle zaczynałeś?
- WYmsknęło mi się, gdyby pan Micheal to usłyszał, dostałbym niezłą burę od niego. - westchnął. - Nigdy z ojcem dobrze nie żył. Wręcz go chyba nienawidzi. - powiedział cicho. - Czasami tu wpada, ale wypada jeszcze szybciej. Próbuje nawiązać jakiś kontakt z synem, ale zawsze kończy się tak samo. Michael nie wybaczył mu, że... - zająknął się.
- Że...? - pociągnęłam go łagodnie za język.
- Och, naprawdę...
- NIc nie powiem. - obiecałam. Byłam ciekawa. Może to ma coś wspólnego z tym jak się teraz zachowuje?
- Ech... Stary Jackson zdradzał ich matkę i dorobił się córki na boku. Matka pana Michaela nigdy się z tym chyba nie pogodziła. Poza tym, jego stary lał go jak był mały, a przynajmniej tak słyszałem. Nie wiem czy to prawda, pan Michael nigdy o tym nie mówi. Zamiast zapewnić mu normalne dzieciństwo, ciągał go z tym zespołem 'The Jackson 5', a jak coś mu nie poszło, od razu przetrzepał mu skórę. W końcu nasz gospodarz się z nimi rozstał i zaczął grać na własny rachunek. Ale to nie zmieniło faktu, że na ojca reaguje zawsze tak samo. Gdyby mógł, to by go zagryzł. Jestem operatorem monitoringu na tej posesji - spojrzał na mnie z uśmiechem. - Widziałem kiedyś jedną akcję. Prawie sie pobili tu w salonie. W sumie to nie wiem po co ten stary do niego przychodzi, skoro i tak mu wypomina jakieś rzekome wady. Michael mając teraz czterdzieści lat wciąż miewa wykłady ojcowskie, jakby miał lat pięć. Żałosne, ale... Nie wiem. Chyba jego stary nie umie okazywać mu uczuć. I nie tylko jemu, całemu rodzeństwu, ale tylko Janet i LaToya nigdy nie poczuły jego ręki. Chłopcom przykładał ile wlezie jesli akurat uznał, że zasłużyli. Michaelowi szczególnie. Nie wiem, może właśnie w taki sposób tylko umiał okazywać miłość ojcowską... Chciał z niego zrobić króla i w jakiś sposób mu się to udało...
- Michael sam zapracował na swój sukces, nikt mu w tym nie musiał pomagać. - warknęłam. Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- Oczywiście. Nie twierdzę wcale, że nie. - zgodził się ze mną.
- Nie wiem co powiedzieć w ogóle... Nigdy bym nie pomyślała, że w ogóle tak można... postępować z własnym dzieckiem. Przecież to cząstka ciebie samego, to tak jakbyś zadawał krzywdę samemu sobie!
- Nie nakręcaj się tak bo spadniesz i Michael urwie mi łeb. - zaśmiał się. Spojrzałam na niego spode łba.
- Ty też go lubisz, co nie? - zapytał z przebiegłym uśmieszkiem. Już miałam mu coś odpowiedzieć, ale wtrącił się KTOŚ inny.
- Kogo lubi? - odwróciłam się raptownie o mało nie lądując na ziemi. Zdążyłam się jednak przytrzymać i nie runęłam na tyłek.
O wilku mowa. Mike stał z rękami wspartymi na biodrach i patrzył na nas zaciekawionym wzrokiem.
- Aż tak jesteś tym kimś zaabsorbowana, że ledwo trzymasz się na drabinie? - wymruczał unosząc brew do góry patrząc wciąż na nas. Mój nowy znajomy tylko się wyszczerzył. Pomyślałam, że jeśli teraz coś palnie to ja mu urwę łeb. Ten drugi.
- To... miała być złośliwość? - odparowałam nie chcąc by pomyślał, że dam się mu pozbadnąć. Uśmiechnął się lekko.
- No nasza nowa koleżanka lubi się z kimś wysoko postawionym i to chyba z wzajemnością. - walnął kolega, aż wytrzeszczyłam na niego oczy otwierając buzię.
- Wysoko postawionym? - powtórzył cicho obserwując mnie. Nie podobał mi się jego wzrok. W brązowych oczach Michaela dostrzegłam coś na podobę... jakiegoś zwierzęcego instynktu. Jakby właśnie wyczuł intruza na swoim terenie. Chociaż swoją drogą... Nie chciałam sobie niczego wmawiać, ale poczułam motyle w brzuchu. Chyba zapominałam już kim on jest, a kim ja tu jestem. Władowałam się w niebezpieczną sytuację...
- No. - przytaknął mu mój kolega od mycia okiem. Miałam ochotę go zabić. Narobi mi takiego bigosu, że sie  z niego nie wygrzebię.
- Przestań! - syknęłam.
- Nie, dlaczego? Chętnie dowiem się kim jest ten... wysoko postawiony. - mruknął Mike podchodząc do nas bliżej i siadając w fotelu, który stał obok drabiny, na której sterczałam. Facet od kamer zarechotał.
- Zabiję cię. - syknęłam do niego odwracając się od Jacksona.
- Nie, bardzo dobrze zrobił. - usłyszałam teraz zza pleców. - Muszę wiedzieć takie rzeczy. Gdyby coś się stało... - zawiesił głos unosząc znów brwi do góry patrząc na mnie tym swoim wzrokiem. Jakby chciał mi wypalić jakiś stempel na skórze, by wszyscy go widzieli. Znów poczułam skurcz w dołku, a dłonie zaczęły mi lekko drżeć. Na pewno sobie coś wmawiałam, na siłę tłumaczyłam pewne sygnały... ale nie umiałam oprzeć się myśli, że on jest... najzwyczajniej w świecie zazdrosny.
Bzdura!
- No widzisz? Martwi się o ciebie. - zaśmiał się znów kamerowy. Miałam ochotę go rozszarpać. Burak.
- Nie musi, nie ma o co. - powiedziałam ostentacyjnie zabierając się do pracy. Zamaszystymi ruchami zaczęłam czyścić szybę, gdy kontem oka zauważyłam, że chłopak, który do mnie dołączył, pokazuje TAMTEMU coś na migi...
Spojrzałam na niego z miną jakbym zobaczyła wariata. Wyszczerzył się tylko szeroko. Odwróciłam się i znów o mało nie zleciałam na podłogę. W między czasie gdy ja torturowałam szybę ścierką Mike zdążył wstać z fotela i przesunąć się do mnie, tak że stał tuż przy mojej nodze i patrzył na mnie uważnie.
Dom wariatów, albo to ja już całkiem zwariowałam... na JEGO punkcie...
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytałam sama patrząc na niego.
- Nie mogę? - prawie wyszeptał. Wróciłam natychmiast do swojej szyby. Czułam się nieręcznie, ten głupek naprawdę wpakował mnie w sytuację, z której nie umiałam wybrnąć. Do tego wciąż się śmiał. - To może Alan powie mi o co chodzi? - podszedł do chłopaka, który chyba aż palił się do tego by to powiedzieć. Spojrzałam na niego wzrokiem, który mógłby zabić. Błagałam go w myślach by tego nie mówił...
- No jak o co? Przecież mówiłem, że nasza Dona polubiła pewnego pana. - wyszczerzył się znów patrząc na mnie bezczelnie.
- Urwę ci... COŚ, przysięgam! - warknełam ostrzegając go. Michael popatrzył na mnie z uśmiechem, a potem znów zwrócił się do tego chama.
- Więc?
- A co cię to obchodzi?! - zawarczałam znów mając nadzieję się jakoś obronić, ale to chyba tylko jeszcze pogorszyło sprawę. Nie miałam pojęcia, że Jackson jest taki ciekawski! Po co mu to wiedzieć? Nieważne, że chodzi o niego!
- A nie mogę wiedzieć? - zapytał lekko zaskoczony. - Czyli to musi być ktoś kogo znam w takim razie. Ciekawe... - nie no... Teraz jak on zacznie sobie coś wymyślać...
- Nie, to nikt kogo możesz znać! - powiedziałam w lekkiej panice wciąż trąc szmatą jedno i to samo miejsce na szybie. Naprawdę komiczna sytuacja, ktoś stojący z boku pewnie by się uśmiał. Jak koń.
Nasz kolega od drugiego okna zaczął się śmiać. No rzeczywiście, to dla nas zabrzmiało dość zabawnie. Ale nie chciałam, żeby on jeszcze coś walnął. Nie chciałam nieporozumień.
- Więc kto? - podpytywał dalej.
- Nie wstydź się, Dona! - kolega Alan szturchnął mnie lekko w ramię.
- Nie mam się czego wstydzić. - warknęłam znów wycierając dalej szybę.
- Zaraz wytrzesz tam dziurę. - zaśmiał się znów chłopak. Spojrzałam na niego z boku, ale nic nie powiedziałam.
- Dlaczego się tak denerwujesz? - zapytał mnie Mike podchodząc nieco bliżej i zadzierając głowe do góry, by na mnie spojrzeć.
- Nie denerwuję się. Po prostu on gada bzdury.
- Czyżby? Przed chwilą mówiłaś co innego...
- Nic nie mówiłam! - kwiknęłam prawie.
- To że tak gwałtownie zaprzeczasz jest najlepszym dowodem na to, że jednak mówiłaś. - powiedział znów ze szczerzem i opryskał płynem szybę.
- Dobrze, mówiłam, zadowolony?! - fuknęłam i zabrałam się za to samo co on.
Beznadziejna sytuacja. Ten czubek chciał mnie wpakować w niezłą kabałę...
- Więc dowiem się w końcu? - westchnęłam.
- Nie dasz mi spokoju, Mike, prawda? - zapytałam patrząc na niego z góry. Pokręcił przecząco głową z uśmiechem nie odrywając ode mnie wzroku. Odwróciłam się i znów zawzięcie zaczęłam maltretować szkło.
- To aż taka wielka tajemnica? Przecież go nie zjem...
- Dona lubi swojego szefa! - no i stało się. Myślałam, że... nie wiem. Ale miałam przemożną ochotę po prostu rozpłynąć się w powietrzu.
Nie miałam odwagi spojrzeć w dół na Michaela, ale wbiłam morderczy wzrok w Alana. Chyba powiedział mu wszystko bo zaśmiał się wysokim głosem i zaczął podobnie jak ja maltretować swoje okno. Serce waliło mi mocno, tym bardziej, że TEN na dole zamilkł. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać, ale na pewno nie chciałam teraz sprawdzać, jak wygląda jego mina.


Michael


Nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje. Zaczęło się całkiem niewinnie. Usłyszałem, jak Alan powiedział, że Dona kogoś polubiła... Nic wielkiego. Ale po chwili poczułem uderzenie gorąca. Przestałem racjonalnie myślec, przecież ona nie była moją własnością. Ale tak się własnie poczułem, jakby ktoś przyłożył łapy do czegoś co jest MOJE.
Czułem jak jakiś ostry jad pali mnie w środku. Co to jest? Nie umiałem tego na początku określić, ale potem zdałem sobie sprawę z tego, że... to jest zazdrość. Byłem cholernie o nią zazdrosny, za wszelką cenę chciałem się dowiedzieć, kim jest ten bubek, który zdołał przyciągnąc jej spojrzenie i jeszcze ją sobą zainteresować. Od razu pomyślałem o tym ogrodniku, o któym mówiła Janet. Już zacząłem nawet wymyślać powód, dla którego go zwolnię. Kompletnie straciłem ryzy.
Ale kiedy Alan powiedział, że chodzi o mnie... Automatycznie cała burza mnie opuściła. Jak to... zwróciła uwagę na MNIE?? To niemożliwe... Ale czy nie właśnie o to mi chodziło jeszcze chwilę temu? Chciałem zwolnić pół męskiej obsady, bo nie chciałem, żeby zaczęła się  z kimś spotykać. Spojrzałem na nią lekko oniemiały. Ostentacyjnie starała się na mnie nie patrzeć. A ja tak bardzo chciałem teraz spojrzeć w jej oczy, żeby przekonać się czy to sa tylko jaja, czy prawda.
Zaczęła schodzić z drabiny, automatycznie złapałem ją w talii, by nie spadła. Tak jak wczoraj... Właśnie, wczoraj. Ta sytuacja w korytarzu... Czy dlatego mnie nie odepchnęła, bo jest mną zainteresowana w pewien sposób? Poczułem jak serce mi rośnie i nie śmiało uśmiechnąłem się w duchu.
Spojrzała na mnie w końcu wystraszonym wzrokiem i błyskawicznie zaczęła zbierać drabinę, za pewne po to by mieć jakiś pretekst do ucieczki.
- To prawda? - zapytałem w końcu kiedy udało mi się uchwycić jej wzrok. Wciąż byłem w lekkim szoku. Nie wyobrażałem sobie nawet zawiesić na niej oko na dłużej zważając na jej wiek, myślałem, że ona sama nawet by na mnie nie spojrzała, a tu nagle... okazuje się, ze być może ona sama po cichu się za mną ogląda...
- Co jest prawdą? - zapytała unikając mojego spojrzenia. Chwyciła drabinkę pewnym ruchem i już chciała odejść, gdy złapałem ją i odstawiłem tatałajstwo pod ścianę.
- Posprzątasz tu. - rzuciłem pod nosem do Alana, gdy dziewczyna zabrała się i uciekła z salonu. Poszedłem za nią.
- Zaczekaj. - zawołałem za nią doganiając ją. - Będziesz teraz przede mną uciekać?
- Nie uciekam przed tobą, Michael. Za coś mi chyba płacisz, prawda? - odpowiedziała.
- No tak, rozumiem, ale możesz zatrzymać się na pięc minut. - złapałem ją delikatnie pod ramię odwracając przodem do siebie. Westchnęła. Widać było gołym okiem, że nie chciała ze mną rozmawiać. Mogłem to zrozumieć. Ale nie mogłem się powstrzymać, musiałem mieć pewność, jasność sytuacji. - Szukałem cię... Jest sprawa. Ale o tym za chwilę. - powiedziałem widząc, że chętnie zmieni temat byleby nie rozmawiać o tym co przed chwilą wydarzyło się w salonie. - To co powiedział Alan... - w sumie sam nie wiedziałem jak to zacząć...
- Alan nic nie powiedział. - westchnęła.
- Powiedział coś bardzo wymownego i nie bez znaczenia.
- To jest bez znaczenia, Michael, robił sobie jaja z nas obu.
- Wiem, że najchętniej byś mi teraz uciekła, ale ja chce wiedzieć.
- Co?
- Czy... Czy myślisz o mnie w sposób inny nić tylko o pracodawcy lub przyjacielu. - powiedziałem starannie dobierając słowa. Czułem się jakbym cofnął się co najmniej dwadzieścia lat wstecz. Nie wiedziałem czy to dobrze czy źle. Ale chciałem wiedzieć. Chyba mogłem się tego domagać...
- Myślę o tobie tylko i wyłącznie w kategoriach zawodowych. - powiedziała na jednym wydechu. Głos lekko jej drżał. NIe mówiła prawdy. A przynajmniej w to chciałem wierzyć. - Możemy się przyjaźnić, ale nic poza tym. - odwróciła wzrok.
Ugodziło mnie to, ale co miałem zrobić... Westchnąłem głęboko. Nie mogłem jej do niczego zmusić, ale... Zawsze mogę próbować, prawda?
- Nic poza tym? - mruknałem cicho.
- Nic poza tym. - powtórzyła.
- Wczorajsza sytuacja mówiła, że... to trochę więcej niż... nic. - zauważyłem przypominając sobie nagle co między nami zaszło na tamtym korytarzu.
- Proszę cię. - mruknęła lekko zdenerwowana odwracając się, ruszyłem za nią. - Ten idiota naopowiadał ci bajek, ty zaczynasz teraz coś sobie dopowiadać...
- Ja niczego sobie nie dopowiadam, po prostu łączę fakty w całość. - wyjaśniłem spokojnie idąc dalej za nią. Doszliśmy do schodów wiodących na górę.
- Tak, jasne. Przypominam ci, że to ty sprowokowałeś tą sytuację, nie ja.
- Ale mnie nie odepchnełaś, nie wyrzuciłaś. - teraz ja jej coś przypomniałem. Znów westchnęła lekko spanikowana. - Dona... - złapałem ją za rekę zanim weszła wyżej na schody.
- Michael, proszę cię... - szepnęła. - Ja... Ja nie należę do twojego świata, nie znam go, nie znam reguł w nim panujących... Nie wciągaj mnie do niego na siłę, proszę. - powiedziała patrząc mi w oczy.
Przez chwilę nic nie mówiłem tylko patrzyłem na nią.
- Co to za sprawa, o której mówiłes wcześniej? - zapytała nagle sprowadzając mnie na ziemię.
- Ach tak... Badania okresowe.
- Badania? - zaskoczyłem ją chyba.
- No tak. Co jakiś czas organizuję takie badania dla całego personelu. Badania krwi. I tak dalej. Przychodzi pielęgniarka, więc nie będziesz musiała z niczym nigdzie biegać... - zauważyłem, że raptownie zbladła. - Dobrze się czujesz? - zapytałem przyglądając jej się i zupełnie nad tym nie panując pogładziłem jej policzek. Przymknęła oczy.
- Tak... Nic mi nie jest...
- Pomyśl o mnie... o nas... - podjąłem znów poprzedni temat. Odsunęła się ode mnie automatycznie.
- Mike, błagam. Przestań. - szepnęła i spojrzała mi w oczy. - Nie widzisz tych wszystkich różnic między nami? - złapała się barierki opierając się o nią lekko. Patrzyła wszedzie, byle nie na mnie.
- Jakich różnic? - uśmiechnąłem się lekko. - Nie widzę żadnych różnic. A ty jakie widzisz? Odkąd pojawiłaś się w tym domu, zacząłem w końcu naprawdę oddychać... Nie widzisz tego? - złapałem ją za podbródek zmuszając tym samym żeby na mnie spojrzała.
- Widzę. Ale to nie moja zasługa, tylko twoja. Nie jesteś słabym człowiekiem, poradzisz sobie. - no tak. Zasłaniała się wszystkim, co miała pod ręką.
- Nie prawda. - zaprzeczyłem stanowczo.
- Dopiero teraz coś ci się ubzdurało, bo ktoś coś powiedział? - odsuneła się ode mnie raptownie. - Mike...
- Nie, nie dopiero teraz. Tak naprawdę to coś się we mnie poruszyło jak tylko pierwszy raz cie zobaczyłem. Moknącą w tym parku. Tylko nie zdawałem sobie z tego sprawy. Ktoś cię skrzywdził w tej całej Polsce. - powiedziałem twardo, ale zaraz złagodniałem. - Dlaczego nie chcesz zaufać... mnie? Sobie?
- To wszystko... Tak ci się tylko wydaje. - widziałem, że jest przerażona tym co mówiłem, ale jak inaczej miałem jej to przekazać?
- Ja nie chcę cię straszyć, tym co do ciebie mówię. - szepnąłem wciąż lekko trzymając ją za ramię. W ten sposób chciałem dać jej wolną droge, by mogła odejść jesli tylko będzie chciała, ale jednocześnie będzie wiedziała, że sie nie poddaję. - Chcę cię przekonać, że... nie jestem zły. Nie skrzywdze cię.
- Mike, tu nie chodzi o ciebie. Jako o mężczyznę. Tu chodzi o to w czym żyjesz. Tak jak jest teraz jest dobrze, jestem bezpieczna, nikt nie interesuje się twoją służbą. Ja nie chcę wciąż mieć się na baczności, patrzeć czy aby na pewno dobrze stąpnełam, udusiłabym się w czymś takim.
Popatrzyłem na nią przez chwilę, na jej wystraszoną twarz.
- A jeśli obiecam ci, że zrobię wszystko, żebyś na tym nie ucierpiała, w żaden sposób? - nie wiem co mnie napędzało, ale czułem, że nie moge teraz zrezygnować. Janet miała rację, musze spróbować. A jeśli się nie uda, to jeszcze raz i jeszcze...
- Michael... Nie jesteś w stanie mi tego zapewnić. NIe możesz nikogo kontrolować. - patrzyła mi przez chwilę w oczy. - W pewien sposób pomogłeś mi przeboleć to co mnie spotkało w kraju, dziękuję ci za to. Nie oczekuję od ciebie nic więcej. - otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliła mi. - Chodźmy już lepiej do tej pielęgniarki. - odwróciła się i poszła schodami na górę.
Nie mogłem zrobić nic lepszego jak tylko pójść za nią. W głowie miałem prawdziwą burzę emocjonalną. Coś we mnie pękło. Nie umiałem się już przed tym bronić, nie potrafiłem już udawać, że nic się ze mną nie dzieje, a to co czuje to tylko kryzys wieku średniego.  To nie było to. Ona naprawdę coś we mnie obudziła. Pobudziła mnie znów do życia na nowo. I wiedziałem, że ja w niej też coś obudziłem, inaczej nie zachowywałaby się tak... Nie zasłaniałaby się wszystkim co tylko możliwe, nie uciekałaby, nie byłaby taka zdenerwowana. Nie wiedziałem co czuję, ale było to coś co mnie do niej przyciągało. Pragnąłem spędzać z nią czas, być przy niej, dla niej. Wszystko robiłbym dla niej, dawałbym czego tylko by chciała. Wszystko, by była szczęśliwa. A on wolała z tego zrezygnować.
Pielęgniarka już była na miejsca. Wszystkie przyrządy badawcze już były rozłożone ładnie na stole. Praktycznie wszyscy już byli załatwieni, włącznie ze mną, nawet Janet się na to załapała, jak zwykle pojawiając się nie wiadomo skąd i kiedy. Tym jednak razem uśmiechnąłem się do niej serdecznie, na co zareagowała jeszcze większym uśmiechem i przeniosła wzrok na Donę. Rozumieliśmy się bez słów, od razu pojeła dlaczego jestem taki... odmieniony.
- No, to została tylko ta panienka, tak? - zapytała pielęgniarka wesołym tonem. Przywołała ją wesołym gestem. - No, zapraszam, nie bój się. Osłucham cię najpierw. Państwo pozwolą... - powiedziała po czym wygoniła nas z gabinetu, do którego sam ją wpuściłem. Po zaledwie chwili drzwi sie otworzyły...
- Halo, panienko, to jeszcze nie wszystko! - usłyszałem wołanie pielęgniarki. Dona blada jak ściana wróciła się do środka.
- Nie? - mruknęła.
- NIe, jeszcze pobierzemy próbkę krwi do badania.
Nagle coś zaczęło mi świtać...
Dona usiadła drżąca na krześle i podała wyprostowaną rękę pielęgniarce, która spięła ją ponad łokciem pasem i kazała jej zaciskać raz za razem palce w pięć, a sama odszukała żyłę. Nie musiałem wchodzić do środka, wszystko idealnie widziałem przez uchylone drzwi.
- No i jak? - usłyszałem obok siebie. Spojrzałem na siostrę. Uśmiechała się szeroko.
- Z czym?
- No nie udawaj, widze, że coś się stało.
- Nic się nie stało. - westchnąłem. - Po prostu... Zrozumiałem, że nie moge dłużej tego ignorować, co się ze mną dzieje. Kiedy ta dziewczyna jest w pobliżu...
- Mówiłam! Wiedziałam! Zaproś ją gdzieś.
- Ona nie chce miec ze mną do czynienia, Janet. - znów westchnąłem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak jej słowa na mnie wpłynęły. Przekonam się o tym za pewne wieczorem, kiedy już zostanę sam. Nie chciałem, aby to co mówiła było prawdą. - Ona boi się życia, którym żyję. Nie zna tego wszystkiego, uważa, że zginie w tym wszystkim. Rozmawiałem z nią przed chwilą. To jest beznadziejne.
- No ale nie poddawaj się! Teraz tak mówi, bo nie ma o tym pojęcia, ale przeciez nikt o was nie musi wiedzieć. Oszczędzisz jej w ten sposób całego ambarasu.
- Obiecałem, że zrobię wszystko, byle tylko nie ucierpiała... Ale on mnie nie chce. Po prostu.
- Pleciesz bzdury. - fuknęła. - Jest młoda, zdezorientowana. Daj jej trochę czasu, przemyśli to i dojdzie do jakichś wniosków. Ja też z nią porozmawiam. - spojrzała na mnie znacząco. Uśmiechnąłem się.
- Dziękuję ci, Janet. - posłała mi w odpowiedzi piękny uśmiech.
Wtedy usłyszałem krzyk pielęgniarki z gabinetu.
- Panie Jackson?! Panienko! Panie Jackson!
Oboje z Janet wpadliśmy do środka chcąc wiedziec co się dzieje.
- Niech pan pomorze, bo sama jej nie utrzymam! - wysapała pielęgnierka próbując powstrzymać dziewczynę przed runięciem na podłogę. Wciąż miała wkłucie. Podbiegłem w mgnieniu oka i przytrzymałem ja, była lekka jak piórko, dla mnie.
- Co się stało? - zapytałem lekko zdyszanym głosem, chociaz wcale się nie zmęczyłem. To nerwy...
- Zemdlała. Chyba źle znosi widok krwi. Własnej, nie zdążyłam się dowiedzieć, czy cudzej też.
- Chryste... - mruknałem trzymając ją wciąż by się nie ześlizgnęła. Przypadkowo lub na pół przytomna wtuliła twarz w moją szyję. Poczułem ucisk w żołądku. Przyjemny. Znów miałem wrażenie, że cofam się w czasie do swoich młodych lat. Nie zastanawiałem się jednak nad tym. Gdy pielęgniarka zakleiła jej wkłucie, wziąłem ją na ręce i zaniosłem prosto do swojej sypialni. Tam położyłem ją na łóżku najdelikatniej jak tylko potrafiłem, przyglądając się jej.
Była bledsza od śmierci, miałem nawet wrażenie, że lekko zielona. Cienka warstwa potu pokryła jej czoło... Przetarłem je delikatnie dłonią, ale po chwili znów się pojawił.
- Przyniosę wilgotny ręcznik... - usłyszałem, a po chwili Janet wcisnęła mi go w rękę. Zaczałem troskliwie przecierać jej całą twarz, szyję i dekolt, cały czas obserwując. Zaczęła się budzić.
- Janet, otwórz okno i idź po wode mineralną, zimną, jest w lodówce. - poprosiłem co od razu zrobiła. Zostaliśmy sami.
Dziewczyna otworzyła lekko oczy i rozejrzała się po pokoju. Na końcu jej wzrok spoczął na mnie.
- Gdzie ja jestem? - uśmiechnałem się widząc, że chyba nic poważnego się z nią nie dzieje.
- W mojej sypialni. - odpowiedziałem szeptem. Popatrzyła na mnie lekko zaskoczona.
- Byłam... - zmarszczyła lekko czoło jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
- Zasłabłaś. - szepnąłem znów. - Podczas pobierania krwi. Ale już wszystko dobrze, odpoczywaj.
- Już czuję sie dobrze. Musze wracać do... - chciała się podnieść i pewnie uciec, żeby nie przebywać w mojej tak bliskiej obecności, ale nie pozwoliłem jej. Wciaż była taka blada. Martwiłem się o nią. Popchnąłem ją lekko by położyłą się z powrotem.
- Leż, nie wstawaj. Musisz odpocząc. Dzisiaj już do pracy nie wrócisz. - mruknałem, po czym zastanowiłem się krótko. - I jutro też nie.
- Jak to nie?!
- Zemdlałaś, musisz odpocząć. - powtózyłem spokojnym głosem.
- Ale czuję się już dobrze. - powiedziała patrząc na mnie błagalnie.
- To nic, ja nie pozwolę ci teraz pracowac. - powiedziałem poważnie. - Może to nic wielkiego, ale jednak. Nie mam zamiaru pozwolić, żebyś gdzieś padła. Spojrzała na mnie spod byka.
- Dobra... To w takim razie wracam do hotelu...
- ANi mi się śni! - powstrzymałem ją znów, gdy chciała wstać. - Zostaniesz na noc  tutaj. Nie ma mowy, bym teraz gdzies cię puścił. Chcę cię mieć na oku cały czas, gdybys wróciła do hotelu, wydzwaniałbym tam co piętnaście minut, a na końcu i tak sam przyjechał żeby zobaczyć czy naprawdę z toba wszystko w porządku. - popatrzyłą na mnie wielkimi oczami.
- Oszalałeś...
- Być może. - uśmiechnąłem się lekko.
- Ale... ja nie mam tu nic ze sobą. - stwierdziła patrząc na siebie.
Wstałem i podszedłem do swojej szafy. Pogrzebałem w niej przez chwilę, po czym wróciłem do niej z powrotem z jedną z moich ulubionych koszul. Rozpinanych na guziki, tak nawiasem mówiąc. Co bardzo mi odpowiadało.
- Prosze, powinno być dobre. - mruknałem podając jej swój ciuch. Wzięła go do rąk, ale patrzyła na to wielkimi oczami jakby dostała największy skarb na świecie.
- Ty naprawdę oszalałeś. A... reszta?? - zagestykulowałą ręką w powietrzu.
- Też coś się znajdzie. Nie przejmuj się. Janet tu jest, na pewno ci coś pożyczy. A teraz połóz się i śpij. - pogładziłem ją lekko znów po policzku.
- Tak? A gdzie mam spać? - spytała lekko ironicznym tonem.
- Jak to gdzie? Tutaj, rzecz jasna. - odpowiedziałem, jakby to było tak oczywiste jak konstrukcja cepa. Bo dla mnie było. - Noc spędzisz tutaj, w mojej sypialni, ja prześpię się w salonie.
- Naprawdę oszalałeś, nie ma mowy! To raczej powinno wystąpić w odwrotnej konfiguracji, ty u siebie, a ja w salonie! - rozbawiła mnie jej bulwersacja.
- Nie ma mowy, by kobieta poniewierała się w moim domu. - wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Mike...
- Koniec dyskusji. Ustalone, więc połóż się i odpoczywaj.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale, moja droga. - powiedziałem poważnie, kończąc dyskusję. W moim mniemaniu, bo ona nie dawałą za wygraną.
- Nie zgadzam się!
- Cóż, jesli się nie zgadzasz... to możesz tą nos spędzić razem ze mną w tym łóżku, skoro tak bardzo chcesz, żebym w nim został. - powiedziałem z uśmiechem widząc jej oniemiałą minę.
- Jasne, nie wierzę, że się na to zdobędziesz.
- Niby czemu?
- No bo... prawie się nie znamy!
- Człowieka można poznać dogłębnie nie potrzebując do tego przysłowiowej beczki soli... jeśli ten człowiek stanowi jakąś część ciebie.- przysiadłem na skraju łózka patrząc na nią.
- Czyli według ciebie... ja stanowię jakąś część ciebie, tak? - powiedziała znów drżącym głosem patrząc na mnie. Kiwnąłem lekko głową nie spuszczając z niej oczu.
- Nadmieniam, że z reguły śpię nago. - rzuciłem ze śmiechem, gdy wywaliła na mnie oczy. Zaczerwieniała się momentalnie.
- Nie odważysz się.
- Dlaczego? Przecież to nic wielkiego.
- Nie pomyślałabym, że potrafisz być taki... świnski. - mrukneła przyglądając mi się. Zaśmiałem się.
- Owszem, potrafię. Budzi się znów we mnie życie. To które miałem wcześniej, zanim... ale nie ważne. - uciąłem temat. Nie chciałem rozmawiać o procesie. Westchnałem. - Mówie, połóż się i odpoczywaj... - zrobiła to posłusznie, a wtedy pochyliłem się nad nią i wyszeptałem jej do ucha...
- I nie strasz mnie już tak nigdy więcej, proszę... - pocałowałem lekko jej uszko i podniosłem się nieco spoglądając na nią. Wciąż była blada, ale rumieniec był widoczny.
Nagle poczułem jak obejmuje mnie swoimi drobnymi ramionami i przyciąga do siebie. Westchnąłem cicho i wtuliłem twarz w jej pachnące włosy. Chciałem, by ta chwila trwała. Miałem nadzieję, że za chwilę nie podskoczy jak oparzona i nie każe mi się do siebie nie zbliżać. Ale nic takiego nie miało miejsca. Tkwiliśmy tak dobra chwilę, zatracając się jeden w drugim. Cały mój umysł wypełniał jej zapach. Wyczuwałem notę owocowego żelu pod prysznic, jakiegoś balsamu do ciała o miłym zapachu, i naturalny zapach jej skóry. Który był najbardziej uderzający, choć ledwo wyczuwalny, przykrywały go bowiem zapachy kosmetyków. Pozwalałem jej się tak tulić tak długo jak tylko chciała, a wiedziałem, że tego chciała. Nie zdobyłaby się na taki gest, gdybym naprawdę był jej całkiem obojętny.

4 komentarze:

  1. JESTEM!
    TAK TAK TAK W KOŃCU SIĘ DOCZEKAŁAM!<333
    Przezajebisty rozdział i chyba dłuższy niż ostatnie, za co masz ogromnego plusa ode mnie ;3
    Kocham tego Alana bo gdyby nie on to te dwa ciołki dalej by nie wiedziały co zrobić ze swoimi uczuciami. Mike w końcu ruszył chude dupsko i wziął sprawy w swoje łapki. I to jest prawdziwe uczucie - walczy, a nie rezygnuje po pierwszym zaprzeczeniu. Widać że Donie zależy tak samo jak jemu, ale się boi. Mike musi jej pokazać, że jest w stanie obronić ją przed całym złem tego świata. Widać, że ufają sobie coraz bardziej.
    Liczę, że te 2 dni Dony w Neverlandzie tak się Mikowi spodobają że nie bd chciał jej już do hotelu puścić :D W końcu bd ją miał pod nosem + jej widok w jego koszuli na pewno bd ciekawy xD
    Eh, ależ mi ten rozdział się podobał dzisiaj ;3
    I ta końcówka!
    Podobno przytulanie wzmacnia właśnie jakieś tam hormony które wzmacniają zaufanie między ludźmi - wiecej przytulania! <3
    No nic, nie biadole już.
    Weny weny i szybko wstawiaj<3333

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże! W końcu jakieś aktualizowane fanfiction o Michaelu! I takie długie rozdziały. Jak tylko będę miała wolną chwilę, to zacznę czytać, bo muszę to ogarnąć! <3
    Jedno mnie nurtuje - Dlaczego w gifie odnośnie tej całej Donaty na zdjęciach są różne osoby? ;)
    Postaram się wieczorem to wszystko przeczytać i pokomentować.
    Od razu proszę, być mnie informowała o nowych wpisach, jakby się dało i zapraszam przy okazji na moje opowiadanie. (Niestety nie o Michaelu, ale mam w planach). :)
    podpisane-ty-wiesz-kto.blog.pl

    Pozdrawiam serdecznie i lecę czytać od początku.

    ~Arco Iris

    OdpowiedzUsuń
  3. Odnoście gifa Donaty :D Najpierw było tam tylko zdjęcie w tymże miejscu, ale potem zmieniłam to na tego fajnego gifa. Na zdjęciu była dziewczyna ta w koszuli siedząca, spodobała mi się i nie mogłam znaleźc nic innego na czym by jeszcze była, więc ograniczyłam się do bab z ciemnymi włosami... Chyba nawet wślizgnęła mi się tam Selena Gomez... o.O xD Ale chyba nie jest tak źle? :D Oczywiście wpadnę na twojego bloga w wolnej chwili. :D Dzięki za koma. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co. Może wieczorem przeczytam resztę, jak znajdę wolną chwilę, bo dzisiaj byłam ogarniać pracę. :)

      ~Arco Iris

      Usuń

Komentarz motywuje! :)