Dzień dobry! :D Kolejny rozdział, proszę bardzo. Miał być dopiero jutro, ale jako, że zdarzył się wyjazd, wstawiam go wcześniej, bo przerwa do poniedziałku aż, wydaje mi się... zbyt długa. Zapraszam do czytania i komentowania oczywiście, co doda mi powera xD
Donata
Dzień za dniem mijał bardzo szybko. Tony makulatury poroznoszone po najprzeróżniejszych sklepach, domach, numer telefonu pozostawiony u chyba tysiąca ludzi i nic. Niby to bogaty kraj, ale kto od razu przyjmie do pracy przyjezdną w dodatku bez legalnego pobytu? Ale bez pracy nie ma szans by ten pobyt stał się legalny.
Pieniądze nie rozciągały się jak guma. Spędziłam w tym hotelu już trzy dni, wychodząc z pokoju tylko na posiłki i korzystając z ich bezpłatnej podwózki do miejsc, w których chciałam zostawić swoje CV. Modliłam się całymi wieczorami, by w końcu ktoś się odezwał i żeby coś konkretnego z tego wyszło. Nie ma nic gorszego jak patrzeć na kurczące się pieniądze i brak perspektyw na zarobienie nowych. Czułam, że nie długo przyjdzie mi się zastanawiać nad powrotem do kraju póki jeszcze stać mnie na bilet.
Nie chciałam się jednak tak od razu poddać. Jeśli będzie trzeba, mogę nawet skręcać długopisy w tym cholernym pokoju, kleić koperty, torebki papierowe... Cokolwiek. W Polsce co trzeci tak robił, jak było tutaj, nie wiedziałam. Jednego razu facet, który mnie woził po prawie całym mieście zaproponował mi, żebym udała się do jakiejś ważnej osobistości w LA. Zapytałam jakiej, Brada Pitta? I co miała bym takiemu powiedzieć? Niby chciałam chwytać się wszystkiego, ale za nic w świecie nie poszłam bym się prosić o robotę u bufona.
- Pan Michael jest zawsze skory do pomocy. - usłyszałam jednym uchem, wciąż trawiąc swoją rozterkę.
- Jaki pan Michael? - zapytałem, nawet nie próbując skojarzyć o co mu chodzi.
- Pan Jackson. W Neverland jest zawsze mnóstwo pracy, a nawet gdyby cały jego dom był już pełen pracujących u niego ludzi, też by panią przyjął.
- Co wy go tak wszyscy wychwalacie? Zna go pan w ogóle? Wie pan jaki on jest? Śpi na kasie to może sobie pozwalać na wszystko...
- Pan Michael jest bardzo zmęczonym człowiekiem, pani Lescynska. - kiedy pokracznie wymówił moje nazwisko uśmiechnęłam się.
- Dziękuję za propozycję, ale chyba nie skorzystam. Wolę się trzymać z daleka od takich ludzi. W końcu uda mi się znaleźć coś w jakimś sklepie albo restauracji. - powiedziałam z coraz mniejszym przekonaniem.
- U pana Michaela miała by pani o wiele lepiej. Tam nie ma podziałów na domowników i pracowników. Wszyscy są u niego równi. - znów go wychwala, pomyślałam.
- Naprawdę? - mruknęłam cicho mało przekonana. Pan Michael i pan Michael. Co ten człowiek ma w sobie takiego, że wszyscy go tak kochają, nawet jeśli jego gębę widzieli tylko na ekranie telewizora? - Nie zna go pan przecież. - zauważyłam.
- Przeciwnie. - uśmiechnął się do mnie we wstecznym lusterku. - Poznałem go kilka lat temu. To naprawdę porządny facet. - znów na mnie spojrzał jakoś tak dziwnie. - Dla takiej kobiety jak pani, idealny.
- Słucham?! - myślałam, że się przesłyszałam. Aż parsknęłam śmiechem. On też się zaśmiał. - O już jesteśmy chyba. Zaczeka pan za mną? - zapytałam widząc, że dojeżdżamy do kolejnej restauracji na mojej liście.
- Oczywiście. - powiedział z tym swoim uśmiechem.
Wysiadłam. Michael Jackson idealnym facetem dla mnie. Też mi coś. Prychnęłam cicho pod nosem i weszłam do środka.
***
Michael
- Janet, ciągasz mnie po klubach pełnych ludzi, jeśli ktoś mnie tu rozpozna, będziesz miała prawdziwe pole do popisu, żeby mnie stąd wyciągnąć. - mruknąłem, kiedy ciągnęła mnie za rękę do kolejnego baru na tej samej ulicy.
- Nie mam absolutnie nic przeciwko temu, bracie! - zaświergotała zadowolona. Westchnąłem.
- Ale ja mam. Wracajmy, muszę dokończyć pracę nad piosenką...
- Ani mi się śni! - znów mi się postawiła. Stanęła naprzeciw mnie z rękoma założonymi na biodrach. - Michael. Nie pozwolę ci wrócić do domu, aż nie wywietrzeje ci z głowy ta robota choć na chwilę. Rozumiesz? - popatrzyła mi prosto w oczy. Wiedziałem, że nie odpuści. Taka już była. Uparta jak osioł. Ale za to ją właśnie kochałem.
- No dobrze. - westchnąłem zrezygnowany. - Postaram się wyluzować. - uśmiechnęła się zadowolona z siebie. - Ale nie tutaj. - mruknąłem. - Pojedziemy w inną część miasta.
Miałem na myśli fakt, że w tym miejscu widziało mnie już tylu ludzi, że była to tylko kwestia czasu, kiedy podniesie się wrzawa, jeśli stąd nie ucieknę. A był dopiero środek dnia!
- Z resztą, siostrzyczko kochana - zacząłem siadając za kierownicą. - Kto to widział uganiać się po barach w dzień?
- Możemy odwiedzić też kilka miejsc wieczorem. - powiedziała z przebiegłym uśmieszkiem. O nie, co to to nie!
- Nie mogę. - powiedziałem poważnie. - Zgodziłem się z tobą teraz wyjść, ale przez to będę miał mnóstwo do nadrabiania. W ogóle nie wiem jakim sposobem mnie do tego namówiłaś. - zacząłem zrzędzić.
- Nie narzekaj. - uśmiechnęła się lekko i pogłaskała moje włosy. - Zobaczysz, jak pooddychasz trochę świeżym powietrzem, przytulisz trochę słońca to od razu poczujesz się lepiej. Może pojedziemy na plażę?
- Nie. - odpowiedziałem natychmiast. Jeszcze tego brakowało. Nie miałem zamiaru włóczyć się po plażach.
- No to gdzie chcesz jechać?
- Do domu. - burknąłem.
- Nie ma żadnego domu. - syknęła. - Wyciągnęłam cię z tej twojej dziupli nie po to, żebyś po pięciu minutach tam wracał. Masz się odprężyć.
- Pięciu minutach? - prychnąłem. - Ujeżdżamy tak już trzy godziny.
- No i dobrze! - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Mike, ty naprawdę za dużo siedzisz w czterech ścianach. Albo zamykasz się w domu, ale w studiu. Jeszcze trochę i dupa przyrośnie ci do krzesła. - znów spojrzała mi prosto w oczy. Uśmiechnąłem się. Jakimś cudem zawsze umiała mnie rozbawić. Chociaż na chwilę.
- Dobrze, Jan. Jedziemy do kolejnego baru. Ale ostatniego. Ja naprawdę muszę jeszcze popracować. - jęknęła zrezygnowana. Chyba naprawdę nie mogła zrozumieć, że ta płyta jest dla mnie szczególnie ważna i musi być perfekcyjna.
- Dobra, niech będzie ostatni. - pogroziła mi jednak palcem. - Ale w tym ostatnim coś wypijesz, jakiegoś mocnego drinka, żebyś się rozluźnił. Do tej pory nie wziąłeś do ust nic z wyjątkiem jakiegoś hektolitra coli z lodem.
- Nie mogę pić, jadę samochodem. - mruknąłem z wyrzutem. Co ona sobie myślała?
- Jeden drink jeszcze nikogo nie zabił.
- Jesteś tego pewna? - spojrzałem na nią odpalając samochód. Przewaliła oczami.
- Wymyślimy coś, a teraz jedź.
No tak. Sama już miała wypite, więc prowadzić nie chciała. Ale mnie poić jeszcze alkoholem to tak, nie ważne że jestem kierowcą. Cała Janet.
- Jesteśmy. - mruknąłem, a ona niemal od razu z radością wyskoczyła z auta i pociągnęła mnie za sobą. Nie podobała mi się ta miejscówka. Niby nic takiego, ale... Wolałem się stamtąd zmyć.
- Jan... chyba jednak powinniśmy wracać teraz. - mruknąłem rozglądając się ukradkiem spod swojego kapelusza. Twarz miałem przysłoniętą maseczką, a na oczach okulary przeciwsłoneczna, ale i tak nie czułem się tam komfortowo. Nie wiedziałem czemu, w poprzednich klubach nic mnie nie raziło.
Moja siostra westchnęła na moje słowa.
- Dopiero co weszliśmy tu, Mike. Czemu chcesz już uciekać?
- Ucieczka to doskonałe słowo, siostro. Nie czuję się tu dobrze. - wyjaśniłem. Popatrzyła na mnie nic nie rozumiejąc.
- Przecież nic się nie dzieje. - najwyraźniej sama nic nie czuła.
- Nie wiem co jest grane, ale najlepiej będzie jeśli się stąd zmyjemy...
- Podać coś? - usłyszałem i spojrzałem na barmana przyglądającemu się nam. Dziwnie na mnie patrzył. No tak, moje przebranie mogło mu się źle skojarzyć.
- Colę z lodem... - mruknąłem, ale Janet szturchnęła mnie w ramię i powiedziała;
- Dwa mocne piwa, proszę. Żadnej coli. Bez lodu. - facet kiwnął głowa i poszedł. Spojrzałem na siostrę.
- Oszalałaś? MOCNE?
- Oj, Mike, mówiłam ci przecież, że coś wymyślimy. Nie takie rzeczy się robiło. - wyszczerzyła się znów. A ja sam znów się uśmiechnąłem. Tak, pamiętałem nasze wygłupy. Ale to było dawno.
- Co wymyślimy twoim zdaniem? Jesteśmy 60 kilometrów od Neverland.
- Ty tylko o tej swojej warowni. Mike! Masz chyba od tego ludzi, co nie? Przyjadą po nas.
Parsknąłem śmiechem. No niby miała rację. Ale nie chciałem nikogo wykorzystywać, bo moja siostra dostała głupawki.
- Mają inne zajęcia. - popatrzyła na mnie z ukosa.
Już nic nie mówiliśmy. W ciszy wypiliśmy swoje piwo, zapłaciliśmy i wyszliśmy na zewnątrz. Odetchnąłem. Na reszcie stamtąd wyszedłem.
- Co cię tak uwierało w tym miejscu? - zapytała widząc ulgę jaka mnie ogarnęła. Wzruszyłem ramionami.
- Nie mam pojęcia. Ale raczej tu nie wrócę. - mruknąłem oglądając się za siebie. Wtedy, całkiem niedaleko nas zauważyłem zaparkowany znajomy samochód. Jego właściciel, a raczej wynajęty kierowca, chyba też mnie dojrzał, bo wysiadł z niego i pomachał do mnie. Od razu poznałem kto to.
- Ernie! - powitałem go radośnie, szczerze zadowolony z tego spotkania. W końcu coś naprawdę przyjemnego, a nie ciąganie mnie na siłę po barach. Mężczyzna uścisnął mi dłoń, jak zawsze z uznaniem i spojrzał na moją siostrę, która szła tuż za mną.
- Dzień dobry, pani Janet. - jak zawsze ułożony i kulturalny.
- Siema, Ernie! Co u ciebie słychać? - od razu zaczęła swoją paplaninę. Ona tez lubiła tego gostka. Kiedyś mu pomogłem. Od tamtego czasu, kiedy widzimy się gdzieś przypadkiem, a on potrafi rozpoznać mnie w każdym przebraniu, zawsze ucinamy sobie pogawędkę.
- Dziękuję, dobrze. Właśnie przywiozłem tu pewną młoda damę, która prężnie szuka zatrudnienia. - wyjaśnił.
- O widzisz, Michael! To się świetnie składa, jesteśmy po piwku, Mike nie chce prowadzić, podwiózłbyś nas?
- Pod Neverland? - popatrzył na restaurację, obok której staliśmy, z lekkim wahaniem.
- Nie ma problemu, jeśli nie możesz... - zacząłem.
- Nie, nie. To znaczy, obiecałem zaczekać na ta młoda panią. Nie wiem czy potem nie będzie chciała jeszcze gdzieś jechać... Jej sytuacja raczej nie jest różowa. Przyleciała tu z Polski trzy dni temu i praktycznie tonie. Może podałby jej pan brzytwę? - spojrzał na mnie. Tak samo siostra.
- Nie ma czasu teraz na takie sprawy. - wtrąciła się Jan. Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Jak to?
- Michael, później postarasz się pomóc, najpierw musisz pomóc sobie. - mruknęła. Popatrzyła na mnie. - Naprawdę, nie jesteś w stanie uszczęśliwić całego świata... Dzięki za miłe spotkanie, Ernie. Do zobaczenia.
- Do widzenia.
- Na razie. - pożegnałem się, ale byłem na nią zły. Niby miała rację... ale chciałem zaczekać na tą dziewczynę i spróbować chociaż jej jakoś pomóc. Zachowanie mojej siostry było co najmniej nie odpowiednie. - Janet, zatrzymaj się. - mruknąłem, gdy już chciała wskoczyć do naszego auta. Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. - Możesz mi wyjaśnić, co to miało znaczyć?
- Ale co?
- Jak to co? Dziewczyna wylądowała w obcym całkiem świecie, pewnie nawet nie ma tu żadnych znajomych, o rodzinie nie wspomnę... Naprawdę masz w dupie problemy drugiego człowieka?
Wydawało mi się, że zastanawia się, zanim mi odpowie. W końcu westchnęła.
- Mike. - obeszła samochód i stanęła obok mnie kładąc mi rękę na ramieniu. - Mówiłam ci tyle razy. Zawsze jesteś dla wszystkich, na każde zawołanie. A pamiętasz o samym sobie? Powiedziałam ci, nie uszczęśliwisz całego świata, a tylko unieszczęśliwisz siebie.
Milczałem, ale i tak byłem zły. W końcu wsiadłem do auta.
- Chcesz prowadzić? - zapytała zaskoczona. Spojrzałem na nią, gdy też wsiadła.
- Tak. Będę jechał ostrożnie, może nikt nas nie zgarnie.
Chciałem być już jak najszybciej w domu, by się jej pozbyć i wrócić do studia. Mówiła prawdę, owszem, i nawet sam zdawałem sobie z tego sprawę. Ale to nie zmienia faktu, że nie potrafię zmienić tego, jaki jestem.
Dotarłam :D
OdpowiedzUsuńSuper rozdział chociaz czuję niedosyt przez to, że się jeszcze ne spotkali xD
Michaś pracoholik ale taka już jego natura :D Liczę że jednak pomoże naszej bidnej Donaci i oczywiście zaiskrzy między nimi :D
Pozdrawiam:)