Michael Jackson

Michael Jackson

poniedziałek, 26 września 2016

61

Witam. :) Zapraszam na odcinek, kolejny pojawi się w środę. Co do tego rozdziału, mam wrażenie, że końcówka jest troche zbyt odważna... ale co tam. :D Zapraszam. :)



Donata



Myślałam, że aż tak mnie to nie obleci, ot zwykła uroczystość. Ale następnego dnia jak tylko wstałam poczułam, jak cała trzęsę się w środku. Swiadomość tego do czego ma dzisiaj dojść uderzyła we mnie z potężną siłą, poczułam się, jakbym dostała donicą. I to z wielkiej wysokości. Michael jakoś nie okazywał podobnego zdenerwowania. Normalnie, od rana pojechał jeszcze do urzędu dopiąć wszystko na ostatni guzik, a gdy wrócił oznajmił, że urzędnik zjawi się u nas o godzinie piętnastej.
- Tak szybko?! Mówiłeś, że dopiero wieczorem... - byłam przerażona. Nie wiedziałam, ale może nie czuł tego stresu dlatego, że już raz miał tą przyjemność z kimś sie żenić. Ja niestety nie miałam w tym żadnego doświadczenia.
- Ale co to za różnica? Zdążysz się przygotować. Nie będziemy robić nic wystawnego, całość odbędzie się tu,  w salonie, potem zrobi się jakąś kawę na szybko i po wszystkim. Szkoda, że nie zabraliśmy ze sobą twoich rodziców. - spojrzałam na niego.
- Mama nie mogłaby lecieć tak czy owak. Ostatnio gorzej się czuła... nie chciałaby lecieć, a tata w życiu by jej samej nie zostawił. - wyjaśniłam. Kiwnął głowa na znak, że rozumie.
- Z twoją mamą będzie wszystko w porządku, zobaczysz. - powiedział po czym przytulił mnie i zaczął gładzić po plecach. - Nie denerwuj się tak. Cała drżysz.
- Dziwisz mi się? - usłyszałam jak się zaśmiał. Podniosłam głowę spoglądając na niego.
- Szczerze mówiąc, nie. - mruknął. - Ale to przecież nic takiego...
- Może dla ciebie, już raz brałes ślub, więc może nie czujesz tej tremy...
- To, że nie wyglądam jakbym ją czuł nie znaczy, że jej nie czuję, Dona. Może i wstępowałem już kiedyś w jeden związek małżeński, ale to nie wiele zmienia, naprawdę. Też się denerwuję. Ale nikomu o tym nie mów. - zaśmiałam się teraz sama. Twardziel.
- Twój brat... będzie? - przez chwilę nic nie mówił.
- Nic mi nie wiadomo, by 'lista gości' się zmieniła, więc... chyba będzie. - powiedział takim tonem jakby naprawdę wolał, żeby go jednak nie było. Popatrzyłam na niego lekko zaniepokojona. Żeby tylko nie wyniknęły z tego jakieś jaja.
- Daj spokój. Przecież sam mówisz, że wiesz jaki jest. Pamiętasz te stringi w aucie? - prychnął.
- Być może wiem jaki jest, ale to co zrobił ostatnio przeszło wszelkie dopuszczalne granice. Wiele mogę zrozumieć i tolerować, naprawdę. Ale nie będę tolerował brata, który dowala mi się do żony!
- Jeszcze nie jestem twoją żoną. - powiedziałam z uśmiechem, ale schlebiało mi to, że jest taki zazdrosny.
- Ale za chwilę będziesz. - uściślił przyciskając mnie mocniej do siebie. - I nikt nie ma prawa się do ciebie zbliżać.
- Spokojnie. Przecież widziałes, że sama też sobie nie pozwalałam.
- Widziałem. - uśmiechnął sie w końcu.
- No! To lubię. Masz sie uśmiechać, nie myślec o głupku. Pewnie teraz obmyśla plan jakby cię tu urobić na swoją stronę po tej gafie.
- Niech myśli. Na zdrowie, przyda mu się użyć w końcu szarych komórek. - prychnął znów. - Ale obawiam się, że próżny jego trud.
- Michael. - powiedzałam spoglądając na niego znacząco. - Daj spokój. Przegiął po prostu w żartach. W jego mniemaniu może było to śmieszne, ale było co najwyżej niesmaczne. Jak tu przyjdzie już, prosze cię, nie zabij go  samym spojrzeniem. - zrobił minę obrażonego dziecka. - Co?
- Bronisz go. A może ci sie spodobał co? Drugi adorator na boku. - wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Chyba sobie żartujesz w tym momencie.
- Wcale nie. Może ci to schlebia, że dwóch dojrzałych facetów wkoło ciebie skacze. On to może nie do końca, ale ja to już na pewno nadskakuję ci na każdym kroku...
- Nie bądź debilem, proszę cię. - wpadłam mu w słowo patrząc na niego własnie jak na debila. Znów zrobił obrażoną minę. - Chcesz się pokłócić przed samym ślubem?
- To  tobie podoba się podryw mojego brata, nie mnie. - upierał się przy swoim. Fuknęłam cicho pod nosem.
- Wiesz co, Mike? Lubię kiedy jesteś o mnie zazdrosny, ale teraz naprawdę przesadzasz. Idę do Janet, muszę się przygotować do tego wszystkiego skoro ten urzędas ma pojawić sie tu tak wcześnie. I prosze cię, kiedy następnym razem cię zobaczę masz do tego czasu pozbyć się ze swojej głowy tych głupot. - powiedziałam mijając go i wychodząc z salonu kierując się do jednej z sypialni, które były wolne. Tam swoje rządy rozpostarła Janet, ze wszystkimi kosmetykami, ciuchami i innymi duperelami.
- Mogę...? - nie zdązyłam nawet dobrze otworzyć drzwi i się wysłowić.
- Nareszcie jesteś! Mamy mało czasu, siadaj. - posadziła mnie sama na krześle przed wielkim lustrem. Przemeblowała cały pokój wedle własnego gustu. Wszędzie na około stały jakies stojaki z różnego rodzaju sukienkami, także jedną białą. Buty, kwiaty, jakieś dodatki...
- Na co to wszystko? - zapytała spoglądając na nią jak wypakowywała kosmetyki na stolik obok mnie. Obróciła krzesło na którym siedziała w swoją stronę.
- Jak to na co?! Musisz jakoś wyglądać, co nie? Nie codziennie wychodzi się za Michaela Jacksona.
- No dobra. - zaśmiałam się cicho pod nosem. - Ale po co tyle tych kiecek?
- No przecież w jednej cały czas nie będziesz siedzieć! Dziewczyno! - zaczęła grzebać w kosmetyczce.
- No to góra dwie mi starczą.
- Oczywiście. Ale najpierw trzeba te dwie wybrać z nich wszystkich. Jak już cię umaluję i uczeszę, będziesz przymierzać.
- Rozwali mi się wszystko na głowie. - mruknęłam patrząc na te wszystkie kiecki.
- Nie martw się, nawale ci tyle lakieru, że młot pneumatyczny tego nie ruszy. Spokojna głowa. - parsknęłam śmiechem. No to teraz mogłam być spokojna.
Przez jakiś czas była cicho, dobierając różne kosmetyki takie jak podkład, pomadki i wiele wiele innych rzeczy, których zastosowania nie umiałam się nawet domyślec. Ona miała tego mnóstwo! Co chwila coś przykładała mi do twarzy sprawdzając czy dany odcień koloru mi pasuje. W końcu skompletowała wszystko. Chyba.
- No. Możemy zaczynać. Teraz nie gadaj. - prychnęłam.
- Jakbym mówiła cokolwiek w ostatnim czasie...
- Cicho! - sama się uśmiechnęła. - Zrobię cię na bóstwo.
- mhm. - mruknęłam tylko i już się nie odzywałam.
Zrobienie makijażu było najprostszą i najszybsza rzeczą z tego wszystkiego. Kiedy obejrzałam się w lustrze byłam naprawdę zachwycona. Makijaż nie był jakiś powalający. Był delikatny i podkreślał urodę. Tak mi się przynajmniej wydawało. Na oczy nałożyła bardzo delikatne cienie, jasne, za to usta pokryła krwistą czerwienią...
- Janet... Nie za ostro z tymi ustami? - poczułam się trochę nieswojo, mimo, że efekt mi się bardzo podobał.
- Niby czemu?! Wyglądasz sexy i o to chodzi.
- Tak. Jermaine padnie na zawał przyrodzenia. - parsknęłam śmiechem. Sama Janet skrzywiła się lekko.
- Ten idiota urodził się jakoś jajcarz. Nie przejmowałabym sie nim...
- Nie przejmuję się. Po prostu się śmieję. Mike nie może go zdzierżyć. Boję się, że go poniesie...
- E tam. Będzie go ignorował, zobaczysz. - miałam taką nadzieję. Wolałam, żeby się nikt nie lał.
Tak więc wtedy przeszłyśmy do drugiej częsci... zdecydowanie... koszmarnej.
Każda, dosłownie każda sukienka jaką przymierzałam nie podobała się Janet. Coś jej ciągle nie pasowało, a to kolor, a to krój, a to bo tu za szeroka albo za ciasna.  Biała według niej kompletnie odpadała. W końcu po długich męczarniach wybrala dwie.
Pierwsza, w której miałam przysięgać naprawdę przypadła mi do gustu. Janet oczywiście coś się w niej nie podobało, ale powiedziałam że chcę tą i koniec. Była w kolorze kremowego jasnego różu. Miała coś w stylu gorsetu, jednolity materiał który podchodził aż pod samą szyję, a na nim naszyta tego samego koloru koronka. Od lini bioder rozkloszowała się aż do połowy ud. Rękawy miała długie ale z tej samej koronki, która była naszyta na górną część. Naprawdę mi się podobała.
- Co ci w niej nie pasuje?
- No niby nic... - marudziłą wciąz. - Ona w ogóle nie posiada dekoltu. - parsknęłam śmiechem.
- Tak, bo ty byś chciała, żebym wyszła z cyckami na wierzchu.
- Mike by sie nie obraził.
- Daj spokój! - uśmiechnęłam się pod nosem.
Druga którą wybrałam była nieco inna. Była koloru jaśniutkiego turkusu i nie miała rękawów. Zakrywała tylko piersi i sztywną częścią materiału sięgała zaledwie do pępka mniej więcej. Od tego momentu odchodził lekki materiał, zwiewny i przyjemny w obejściu. Kilkoma warstwami, musiałam przez chwilę szukać dziury żeby ją ubrać. Janet śmiała się ze mnie.
- No czego się śmiejesz! - założyłam to w końcu. Efekt bardzo mi się spodobał.
- No ta mi się podoba! - powiedziała w końcu. Uff...
- No to mamy wszystko teraz mnie czesz! - powiedziałam, bo chyba zaczynała rozglądać się za jeszcze jedną.
- Dobra. - burknęła rezygnując. - Ale załóż już tą pierwszą. - powiedziała, co uczyniłam. Delikatnie starając się jej nie pognieść, usiadłam przed wielkim lustrem. Lokówka poszła w ruch.
Po jakiejś godzinie czasu fryzura była gotowa. Aż na moment zaniemówiła. Od kiedy Janet posiada takie zdolności? Niewazne, pomyślałam, ważne, że wyglądałam jak nie ja. Logi układały się puklami na jedno moje ramię upięte misternie z tyłu głowy. Grzywka pozostała prosta ułożona tylko tak by spływała na jedną stronę mojej twarzy. W to wszystko Jan powpinała kilka ślicznych spinek i coś większego... Zastępowało welon, którego nie chciałam mieć.
- Wyglądasz oszałamiająco! - powiedziała szczerząc się do mnie w lustrze. Uśmiechnęłam się. Podzielałam jej zdanie. - Mike oszaleje na twój widok.
- Tak myślisz?
- Ja nie myślę. Ja wiem. Ile jeszcze mamy czasu? - mruknęła zerkając na zegar. - Jeszcze tylko godzina, uwinęłyśmy się w czas! Przyniosę nam kawę. Tylko uważaj, żeby się nie poplamić!
Po kilku minutach wróciła z tacą i sama szybko się przebrała. Miała być moją druhną, a jakże. Mike wziął sobie tam też kogoś, pewnie jakiegoś braciszka. I pomyślec, że nikt sie o tym nie dowie. Dziwnie się czułam.
Janet włosy i przysłowiową tapetę zrobiła już sobie sama wcześniej, więc teraz kiedy juz założyła swoją kiece mogłyśmy zając się kawą. Zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim. O tym że żałuję, że nie ma tu moich rodziców i Iwy. Wtedy ktoś otworzył drzwi...
- I jak, gotowe? - usłyszałam głos Michaela...
-WYNOŚ MI SIĘ STAD, JUŻ!!! - rzuciła się niemal na niego wywalając z pokoju. Patrzyłam na nią lekko zszokowana. To tutaj ten przesąd też funkcjonuje?
- Ale co...? - zapytał zaskoczony.
- Nie wiesz, że panny młodej nie ogląda się przed ślubem?! Spadaj stąd! - wynała go. - Co za facet, no! - zaśmiałam się gdy usiadła z powrotem na przeciw mnie. - Nie śmiej się! Mam nadzieję, że nic nie zdążył zauwazyć.
- Janet, to tylko przesądy, zabobony...
- No nic nigdy nie wiadomo. Lepiej ich przestrzegać.
- Tak. - prychnęłam. - To czy on mnie teraz zobaczy ma przesądzać o udanym związku. Cudownie. - parsknęłam smiechem.
- Nie raz się to sprawdza.
- Gówno prawda.
- Oj tam, oj tam...
W końcu nadeszła godzina. Poczułam jak żołądek mi się ścisnął. Był wielkości piłeczki pingpongowej, byłam tego pewna. Jak oni mogli myślec o jakimś cieście później! Nic nie przełknę. A Janet skakała wokół mnie poprawiając wciąz coś.
- Jan...
- No co musisz wyglądać perfekcyjnie. Nie ma zlituj się.
- No jest dobrze.
- Teraz jest dobrze. - powiedziała grzebiąc jeszcze przy czymś i w końcu się wyprostowała. - Matko boska! - krzyknęła nagle.
- Co?!
- Kwiaty! Zapomniałabym! - podskoczyła do konta i wyciągnęła z niego bukiet jakichś kwiatów. Nawet nie przywiązywałam do tego wagi. - Teraz już wszystko. - uśmiechnęłam się do niej. - No, pani Jackson. - wyszczerzyła się.
- Nie przyjmę jego nazwiska, Janet. - wytrzeszczyła na mnie oczy.
- A to dlaczego?
- To ma być tajemnicą, jak myślisz, uszłoby to bez echa gdybym zmieniła nazwisko na JACKSON? - myślała nad tym chwilę.
- No tak, masz rację.
- On miał dokładnie taką samą minę jak ty teraz kiedy mu to powiedziałam.
- No raczej go to nie zachwyciło... - rozległo sie przezorne pukanie do drzwi. - Kto tam?!
- To ja. - usłyszałam zgryźliwy głos przyszłego męża. - Urzędnik już jest... pospieszcie się. - i poszedł. Żołądek jeszcze bardziej mi się zaciesnił.
- Spokojnie, Dona. Nie umrzesz. - Janet uśmiechnęła się do mnie pocieszająco. - Czas stąd wyłazić, już.
- Nogi mi się trzęsą połamię sobie obcasy... - jęknełam.
- Nic ci nie będzie. Nie myśl o ludziach, ani o tym co powiedzą. Myśl tylko o Michaelu i o tym co on o tobie pomyśli. Będzie zachwycony. Chodź. - wzięła mnie za rękę i wyciągnęła na korytarz. Stamtąd już słyszałam głosy zebranych. Czy on też się denerwował tak jak ja?



Michael



Chodziłem nerwowo po salonie, nie zwracając najmniejszej uwagi na innych. Przyglądali mi się ukradkiem, ale nikt nic nie mówił. Wszyscy czekali, aż panna młoda w końcu się objawi. Sam nie mogłem się doczekać. Kiedy wszedłem wtedy do tej warowni Janet nie wiele zdążyłem zauważyć. A taką miałem nadzieje...
Lisa podeszła do mnie z lekkim uśmiechem.
- Cieszę się, że wreszcie sobie wszystko wyjaśniliście. - powiedziała. Zaciągnęła tu ze sobą LaToyę, która zarzekała się na śmierć, że jej nie będzie. Ale jednak się pojawiła. Patrzyła na mnie przez chwilę, a potem odwróciła się i odeszła gdzieś. Westchnąłem.
- Tak, wyjaśniliśmy. Pozostała mi już tylko jedna rzecz do zrealizowania. - mruknąłem patrząc teraz na przyjaciółkę.
- Jaka?
- Wybicie jej do końca z jej pięknej główki tych bzdur, które sobie wmawia.
- Co znowu sobie wmawia? - powiedziała z miną, która świadczyła o tym, że chociaż miała nadzieję, na koniec tego cyrku to jednak nie jest aż tak bardzo zaskoczona moimi słowami. Uśmiechnąłem się znów.
- Powtarza wszem i wobec, że to tylko biznes i koniec kropka. Ale jednocześnie klei się do mnie jak rzep...
- Przejdzie jej zobaczysz. - teraz zaczęła się śmiać. Bo to naprawdę było śmieszne.
- Co jej przejdzie, reszta głupoty czy to mizdrzenie się? - parsknąłem śmiechem.
- Oby to pierwsze. - oboje się zaśmialiśmy.
Prawda była taka, że teraz kiedy już założymy sobie obrączki, nie będzie odwrotu. Nagle nawet pomyślałem, że mi stąd zwieje w ostatniej chwili. Aż się zapowietrzyłem. Cóż, po tych ostatnich tygodniach mogłem chyba spodziewać się wszystkiego, prawda? Niezależnie od tego czy coś takiego miałoby miejsce czy nie.
Ale w następnej chwili moje wszystkie wątpliwości zostały rozwiane.
- Możemy zaczynać? - urzędnik wytrącił mnie z transu w jaki wpadłem widząc ją. Była piękna. Oszałamiająca. Janet zrobiła z niej boginię... I nie tylko ja teraz wlepiałem w nią wzrok.
Rozejrzałem się. No oczywiście, że Jermaine musiał wytrzeszczać gały. Postanowiłem zrobić to co robiłem od samego początku. Ignorować go.
- Tak, oczywiście. - odpowiedziałem w końcu facetowi, a ten natychmiast ustawił się na swoim miejscu.
Kolana mi zmiękły, kiedy podchodziłem do miejsca w którym oboje staniemy. Starałem się opanować, wyglądać jakoś jak należy, ale nie było to wcale takie łatwe. Randy był moim świadkiem, a ona razem z Janet ustawiły się obok nas. Moja siostra cały czas coś jej poprawiała, aż do momentu kiedy Dona przydzwoniła jej lekko kwiatami i kazała się odczepić. Rozniósł się cichy pomruk śmiechu. Jakoś mi to umknęło... tak byłem nią oczarowany.
I to nie chodziło o śliczną sukienkę czy makijaż. Czy cokolwiek innego. Nie wiedziałem... Po prostu chyba zdałem sobie sprawę tak do końca co się właśnie dzieje. Co sie za chwilę stanie. Że ona naprawdę będzie za moment moją żoną... Od dawna nie czułem się taki szczęśliwy.
Chwyciłem ją za wolną rękę. Ścisnęła moje palce dając znak, że sama też jest zestresowana i jeszcze troche to pofrunie. Uśmiechnąłem się patrząc na nią i nawet nie słuchając tego co mówił urzędas.
Ceremonia nie trwała długo. Zależało nam na tym by wszystko przebiegło spokojnie i bez chaosu. Miałem nadzieję, że się uda. Czemu miałoby się nie udać? Nikt poza zebranymi w salonie ludźmi nie wiedział o niczym. Ktoś mógłby powiedzieć, że któryś z obecnych mógłby coś chcący bądź niechcący chlapnąć. Raczej nikogo o to nie podejrzewałem. Nawet LaToya nie byłaby do tego zdolna z tą swoją miną. Raczej też będzie trzymać język za zębami. A jak już przyjdzie pora... to już ja sam się o to postaram by wszystko wyszło na jaw.
Cały czas patrzyłem praktycznie tylko na nią, tylko od czasu do czasu odwracając od niej uwagę. Kiedy oboje powtarzaliśmy za urzędnikiem, głos nieco mi drżał, ale jakoś dałem radę. Emocje... Czy ślub z Lisą też tak przeżywałem? Nie umiałem sobie tego teraz przypomnieć. Kiedy przyszedł czas na obrączki poczułem że palce mi zdrętwiały. Nie miałem pojęcia od czego, ale chyba po prostu zapomniałem jak się prawidłowo oddycha. Patrzyła na mnie wielkimi oczami jak chwyciłem delikatnie mniejszy krążek i powoli wsunąłem go jej na palec. Ona zrobiła to samo... A potem wszystko inne mogło przestać istnieć.




Przypieczętowaliśmy wszystko długim gorącym pocałunkiem, podczas którego wczepiła się we mnie obejmując mnie i ciasno do siebie przyciskając... A może to ja ją tak przyciskałem? Nie wiedziałem, ale chyba nie miało to wiekszego znaczenia, ważne, że była ze mną... Była moją żoną. Z tego wszystkiego już nawet nie byłem aż tak zły na Jera. Mój umysł był całkowicie zajęty czym innym.
Nie chciałem jej puszczać. Nie chciałem by oddalała się ode mnie choćby na jeden milimetr. Chciałem już tak z nią pozostać, do samej śmierci, czuć jej zapach i słuchać jej szeptu... To było wszystko czego pragnąłem. Oderwanie się od niej stanowiło nie lada wyzwanie. Gdybym mógł, naprawdę bym jej nie wypuszczał już z rąk. Ale trzeba było sie opanować. Później przyjdzie czas... na te rzeczy...
Ta myśl wywołała kolejny uśmiech na mojej twarzy gdy na nią spojrzałem. Facet pogratulował nam, życzył szczęścia, przypomniał, że cała sprawa zostanie załatwiona w ciągu dwóch najbliższych tygodni i się ulotnił. Miał kategoryczny zakaz mówienia czegokolwiek o tym czego był tu właśnie świadkiem. Inaczej będzie poddany odpowiednim konsekwencjom... Jakim, nie wiedziałem, ale szczerze mówiąc, akurat w tym momencie mało mnie to obchodziło. Liczyła się Dona.
Wszyscy po kolei zaczęli do nas podchodzić i składać życzenia... Standard. Ale chyba naprawdę wolałbym się z nią ulotnić...
Podszedł do mnie najpierw Jermaine, czym szybko sprawił, że irytacja zajęła miejsce miłych knowań. Zacisnąłem lekko usta patrząc na niego.
- Nie nabzdyczaj się już tak. Przecież wiesz, że nie odbiłbym ci panny. Zrobiłem to kiedyś?
- Raz, prawie. Pamiętasz Rose? - skrzywił się. No miał czego. Ale za to akurat chyba powinienem mu dziękować. Panna okazała się być tak pusta, że nie istniało na całej Ziemi nic co dałoby radę ją napełnić.
- Daj spokój. Ona akurat nie była warta niczyjego zachodu.
- Może masz rację. - mruknąłem przyglądając mu się.
- Wierz mi, że nie mam zamiaru zrobić nic przez co mógłbym stracić brata. Ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że coś takiego jest niewybaczalne, ale przecież mnie znasz, ile razy robiłem ci jaja przez całe twoje życie??
- To nie były jaja! - syknąłem. - Przynajmniej w moim odczuciu nie było to nic śmiesznego!
- Wiem, że przesadziłem. Ale jak mówię, znasz mnie, nie znam umiaru dopóki nie oparzę sobie tyłka. Weź dajmy już temu spokój, co?
- Co masz na myśli mówiąc 'dajmy temu spokój"?
- No... zapomnijmy o mojej głupocie i zacznijmy rozmawiać jak ludzie.
- Dobrze. - powiedziałem patrząc na niego, ale nie byłem zbyt udobruchany. Pewnie miał na to nadzieję. - Ale zrób chociaż COŚ co mi się nie spodoba...
- Nic nie zrobię. Janet przezornie posadziła mnie samym końcu stołu. - na to musiałem się zaśmiać. No tak. Przezorny zawsze ubezpieczony. - To jak?
- Niech ci będzie. - powiedziałem w końcu ściskając jego dłoń.
Westchnąłem kiedy odszedł, ale za nim już ustawiła sie kolejka. Każdy coś mówił, gratulował mimo wszystko, nawet LaToya coś tam z siebie wycisnęła. A na koniec ojciec.
Ten tylko ścisnął mi rękę i powiedział coś w stylu 'szczęścia na nowej drodze życia'. Chyba nie umiał się ze mną obchodzić inaczej niż dotychczas. Czyli kiedy mnie lał. Nie przeszkadzało mi wcale, że szybko się ewakuował w stronę swojej żony.
Mój wzrok napotkał Donę i od razu się uśmiechnąłem. Patrzyła na mnie chyba już od jakiegoś czasu. Odwzajemniła mój uśmiech na co nie mogłem się już powstrzymać i wpiłem się w jej usta przyciągając ją do siebie. Bukiet kwiatów upadł gdzieś na podłogę... Usłyszałem  oklaski i jakieś okrzyki, śmiechy, ale ledwo to rejestrowałem. Cała moja świadomosć była zajęta NIĄ... Tylko nią. Obejmowała mnie w pasie i odwzajemniała pocałunek z całą mocą na jaką tylko było ją stać. A w tej sukience wyglądała tak pięknie...




- Dobra, wystarczy tego! - rozległ się donośny głos Janet. Oderwaliśmy się od siebie choć niechętnie i oboje spojrzeliśmy na nią. Szczerzyła się szeroko do tego stopnia, że widać jej było wszystkie zęby. Co ona znowu wymyśliła, przyszło mi na myśl. Po chwili się okazało.
Nie miałem o tym zielonego pojęcia. Mówiłem wszystkim, kiedy pytali dziesięc razy z rzędu czy mają się szykować na jakąś imprezę. Janet nawet próbowała za moimi plecami wynając jakąś salę... Może nie będę tego komentował...
W końcu jednak powiedziałem jasno, że żadnej jako takiej imprezy nie będzie, możemy jedynie spotkać się w domu na przysłowiowej kawie i ciastku, to wszystko. Chciałem mieć żonę tylko dla siebie, nie myśleć jeszcze o chordzie ludzi pod nosem. Jednak ktoś i tak postanowił że zrobimy inaczej. Domyślałem się KTO. Później urwę jej łeb.
Światła nagle zgasły, a do salonu wjechał wielki tort z racami, które strzelały pod sufit. Pchała go Janet oczywiśćie, odchylając się lekko by iskry niczego jej nie popaliły. Udało jej się uniknąć pożaru włosów i w końcu całość stanęła przed nami na samym środku. Wyglądało to... nie umiałem znaleźc określenia, ale było piękne. Tylko dlaczego nikt mi nie powiedział?
- Dlaczego ja o tym nie wiem? Janet, to twój pomysł? Mówiłem...
- No na taki drobiazg chyba mógłbyś przymknąć oko, co nie?! - uśmiechnąłem się kręcąc głową. Dona patrzyła na to wszystko z lekko rozchylonymi ustami. Zauważyłem, że łzy zbierając się jej w oczach.
- Co się stało? - szepnąłem jej na ucho, kiedy patrzyliśmy na wypalające się race.
- Nic. Pięknie po prostu... - wyszeptała i spojrzała na mnie z uśmiechem. Pocałowałem ją lekko, ale oczywiście na jednym pocałunku skończyć się nie mogło. Przycisnąłem ją do siebie pogłębiając pocałunek i słysząc jak mruczy w moje usta.
- Hej! Bo się zaraz lukier roztopi. - usłyszałem znów, wszyscy zaczęli chichotać.
Nie przywiązywałem wagi do tych pierdół jak wspólne pokrojenie tortu i tak dalej. Szczerze mówiąc rozglądałem sie tylko za okazją by ją porwać do siebie i zamknąć się tam na klucz oczywiśćie. Jak nic Janet znów wpadłaby w najbardziej odpowiednim momencie. Znam swoją siostrę doskonale, ma idealne wyczucie czasu.
- Chyba cię to męczy. - Lisa chyba przez cały czas powstrzymywała śmiech.
- Wiedziałaś o tym torcie? - pokręciłem głową. - Mówiłem, że nie chcemy niczego wystawnego.
- A co to takiego? Poza tym, miałabym pozbawić twoją siostre TAKIEJ frajdy? Nie widzisz jak jej się gęba śmieje? - popatrzeliśmy na nią i rzeczywiście. Miała rację.
- No może i tak. - parsknąłem śmiechem. - Ale wolałbym wiedzieć, Udałbym śmiertelnie zaskoczonego.
- Powiedzmy, że by ci się to udało. - jej głos nabrzmiewał śmiechem. - Poza tym, czy to takie ważne?
- Nie. W ogóle. - powiedziałem z uśmiechem szukając wzrokiem mojej żony... - A ten co znowu?
Oczywiście co zobaczyłem? Jermaine'a, który ją czymś znowu zanudzał.
- Mike...
- Urwe mu oba łby! - ruszyłem w tamtą stronę.
- No ale po co od razu zakładasz... - ruszyła za mną.
- Ty! Ja ci coś chyba mówiłem! - popchnąłem go lekko. Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Ale ja nic nie tego...
- Czy ja naprawdę muszę pozbawic cię uzębienia, żeby coś do ciebie dotarło? - warknąłem. Parę osób już zauważyło, że coś się dzieje.
- Michael, on mnie przeprosił za swoją głupotę i obiecał, że to się już więcej nie powtórzy! - Dona natychmiast interweniowała. Spojrzałem na niego lekko wykrzywiając usta, wyrażając tym co o nim myślę.
- Mam nadzieję. - powiedziałem cicho zagarniając ją całą dla siebie zaborczo. Miał widzieć wyraźnie, że ona jest tylko moja. I wara mu do niej. Może przesadzałem, ale... wolałem dmuchać na zimne.
- A poza tym to co, nie mogę sobie normalnie pogadać ze szwagierką?
- Możesz NORMALNIE pogadać. - przyznałem. Lisa zaczęła się śmiać. Sam po chwili się uśmiechnąłem, ale posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie. Pochyliłem się do mojej kobiety, szepcząc...
- Chodź...
- Michael?! - w tym samym momencie ktoś się rozdarł. Westchnąłem. - Chodźcie. - zostaliśmy zaprowadzeni do stołu. Dlaczego nie dadzą nam się kulturalnie oddalić?
- Ja wiem co ty kombinujesz, braciszku. - usłyszałem tuż przy uchu głos Janet. Szczerzyła się do mnie szeroko. - Ale ani mi sie waż ja teraz zabierać!
- Niby czemu?
- Bo nie założyła jeszcze drugiej sukienki! Godzinę ją wybierałyśmy. - podparłem czoło na ręce.
- Janet... To kiecka jest taka ważna, że nie pozwolisz mi zostać z własną żoną sam na sam? - była niemożliwa.
- Tak, dokładnie. Potem ją zabiorę i sie przebierze.
- Potem to znaczy kiedy? Jak długo ja mam tu siedzieć?
- Trochę. - rzuciła po czym odeszła. Spojrzałem na Donę, która patrzyła nie ufnie na zawartość swojego kieliszka. No tak... Ostatnio nienawidziła każdego alkoholu...
- Co jest? Nadal alkohol cię obrzydza? - szepnąłem do niej zagryzając lekko  wargę. Nagle wyobraziłem sobie jak ściągam z niej tą piękną sukienkę... Zamrugałem. Boże, opanuj się chłopie...
- Tak jakby. - mruknęła. Uśmiechnęła się po czym poczułem jak kładzie dłoń na moim udzie i przesuwa ją ku górze. Przymknąłem oczy i zagryzłem lekko wargę... Nie, nie będę czekał aż Janet spełni swoje widzimisię...
- Mam propozycję... - szepnąłem. Spojrzała na mnie zaciekawiona. - Skoro nie chcesz pić tego szampana, możemy wykorzystać go inaczej.
- Jak? - parsknęła śmiechem. Pochylaliśmy się do siebie i szeptaliśmy prawie wprost w swoje usta.
- Moja kochana siostra nie chce mi ciebie oddać, ponieważ nie zdążyłaś zaprezentować się jeszcze w drugiej kreacji. Jak myślisz, chce ci się czekać, aż uzna za stosowne cie przebrać? - nie musiałem chyba dodawać, że Janet jest zdolna do tego by ubrać ją we wszystkie kiecki które tu ze sobą przywiozła. Roześmiała się pięknie.
- Myśle, że istotnie mi sie nie chce.
- Więc proponuję ci takie niekonwencjonalne rozwiązanie...
- Wszystkie twoje rozwiązania są niekonwencjonalne ostatnimi czasy. - zauważyłą z uśmiechem. Sam się wyszczerzyłem.
- Może masz rację... - mruknąłem. - Więc... Proponuję ci przyspieszenie tego wszystkiego wylewając na siebie zawartość tego kieliszka. - wytrzeszczyła na mnie oczy a potem zaczęła się śmiać.
- Rzeczywiście niekonwencjonalne. - przyznała patrząc mi w oczy.
- Mogę ci pomóc, jeśli chcesz... - szepnąłem po czym pocałowałem ją namiętnie.
- A ci znowu! Jak się nie mizdrzyli to wcale, a teraz przestać nie mogą! - ktoś powiedział, na co reszta cicho się zaśmiała. Każdy zaczął rozmawiać z kimś na różne tematy, a my nadal zajmowaliśmy się soba przy tym stole. Szeptałem jej różne rzeczy na ucho, a ona chichotała cicho. Moja ręka co raz bardziej przybliżała się do jej kieliszka  a jej zmrużone oczka obserwowały ją bacznie. Może to troche dziwne, ale... Skoro moja siostra sama nie chce, to ja jej pomogę...
- Ojej... - już po chwili Dona udając zaskoczoną otrzepywała się z pozostałości swojego szampana. Kilkoro ludzi zwróciło się w naszą stronę, w tym Janet.
- No co wy?! - zawołała. Powstrzymywałem się, żeby się nie roześmiać.
- Idź ją przebrać. - powiedziałem tylko. Na te słowa wbiła we mnie wzrok. Podniosła się i podeszła do nas. Pochyliła się nade mną.
- Zrobiłeś to celowo! - wycedziła po czym poprowadziła Donę czerwoną jak piwonia do pokoju... Nie mogłem się powstrzymać i zacząłem się cicho śmiać.
Przez ten czas kiedy ich nie było wmuszono we mnie spory kawałek ciasta. Co chwila oglądałem się czy już nie idą. Kiedy w końcu ją zobaczyłem... Rozdziawiłem buzię po raz drugi tego wieczoru.
Ta sukienka była zupełnie inna niż poprzednia i chyba nawet o wiele bardziej mi sie podobała. Dostrzegłem w niej ukryty potencjał. Nie będę się musiał mocować z rękawkami, ponieważ ich nie miała... Przygryzłem lekko wargę, kiedy obok mnie usiadła.
Nie było mowy bym wytrzymał tam zbyt długo. Pokręciliśmy się jeszcze trochę a potem złapałem ją za rękę i z uśmiechem wyciągnąłem z salonu. Nikt chyba nawet tego nie zauważył.
- Dokąd mnie ciągniesz?
- Do naszej sypialni. A jak myślisz?
- A po co? - przyglądała mi się spod swoich długich pięknych rzęs idąc za mną powoli. Wciąż trzymałem ją za rękę. Uśmiechnąłem się.
- Mam coś dla ciebie. - oczy jej zabłysły.
- A co takiego? - zaśmiałem się kręcąc głową.
- Niespodzianka. Zaraz zobaczysz. - mruknąłem i w końcu, kiedy znaleźliśmy się przed odpowiednimi drzwiami zasłoniłem jej oczy. - Zaczekaj... - zaśmiałem się kiedy już chciała wchodzić.
Popchnąłem lekko drzwi i wprowadziłem ją. - Nie otwieraj jeszcze oczu, kochanie... Dobrze? - wymruczalem jej znów do ucha i  musnąłem je lekko... Zadrżała.
- Ok. - mruknęła. Zabrałem jej ręce z twarzy i patrzyłem przez chwilę czy nie będzie oszukiwać. Ale była grzeczna. Dobrze, pomyślałem. Zamknąłem drzwi na klucz oczywiście, by nikt nam nie przeszkodził...
- Dlaczego nas zakluczasz...? - no oczywiście, że to wyłapała. Wyszczerzyłem się. Podszedłem do niej od tyłu tak jak stała i objąłem ją w pasie kładąc ręce na brzuszku. Zacząłem delikatnie muskać ustami jej szyję. Czułem jak drżała pod wpływem tych delikatnych pieszczot.
- Żeby nam tu nikt nie wpadł niespodziewanie tak jak ostatnio. Pamiętasz? - wyszeptałem owiewając ciepłym oddechem jej szyję. I znów wyczułem jak drży...
- Aha... Mogę już otworzyć oczy?
- Możesz. - powiedziałem w końcu zagryzając wargę.
W chwilę poźniej z jej ust wydostał się zduszony okrzyk zachwytu i podreptała na tych swoich szpilkach do łózka, na którym siedział i czekał na nią wielki pluszowy miś. A nie mówiłem, że jej go kupię? Uśmiechałem się patrząc jak wskakuje na łózko i porywa go po prostu. Całkiem zapomniała o mojej obecności.
Widziałem, że prezent jej się spodobał. Oczy jej się świeciły, przytuliła się do niego jak do ukochanego zwierzaka. Zaśmiałem się podchodząc do niej i siadając obok.
- Podoba ci się? - zapytałem przyglądając się jak znów ogląda go z każdej strony. Szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Pewnie, że mi się podoba! Jeszcze się pytasz?! Jest cudowny! W Polsce coś takiego kosztuje majątek! - ta, widziałem. Uśmiechnąłem się pod nosem rozczulony.
- Tutaj to nie takie drogie rzeczy, zresztą... Tobie oddałbym wszystko co mam. - powiedziałem kładąc się obok niej i wciąż się jej przypatrując.
- Ja nie potrzebuję niczego materialnego. Ten miś mi w zupełności wystarczy. Dziękuję. - wyszeptała zarumieniona i pochyliła się by mnie pocałować.
Dziewczynę tak łatwo uszczęśliwić... Wystarczy po prostu myśleć.
Pochyliła się nade mną i przywarła lekko do moich ust. Teraz już nie mogłem nad sobą zapanować... Przypuszczałem, że ona też się tego spodziewała...
Wplotłem jej palce jednej dłoni we włosy nie dbając o to czy coś się zrujnuje. Drugą objąłem ją w pasie i z całą mocą oddałem pocałunek, który już po chwili stał się bardziej zapalczywy i pełen namiętnosci. Zauważyłem, że pomadka roztarła jej się lekko... Pewnie sam też miałem jej ślad na swoich ustach... ale to mnie jeszcze bardziej nakręciło. Podniosła dłoń za pewno by się jakoś choć odrobinę poprawić, ale powstrzymałem ją. Była taka seksowna...
Wpiłem się znów w jej usta pozbawiając nas obu oddechu na jakąś chwilę. Posadziłem ją sobie na kolanach okrakiem wciąż leżąc na płasko i nie pozwalając jej się odsunąć. A wyczuwałem, że chciała mi uciec... Znów.
- Mike... - szepnęła odsuwając sie w końcu. Poprawiła sobie nieco sukienkę i włosy. Po jej pomadce nie został już najmniejszy ślad. - Trzeba wracać...
- Po co chcesz tam wracać? - zapytałem cicho mrucząc. Usiadłem blisko niej zapobiegliwie, by mi całkiem nie uciekła. Nie miałem zamiaru pozwalać jej na to.
- No... goście i w ogóle... - zaczęła mamrotać, kiedy moja dłoń powoli wsunęła się pod materiał jej sukienki. Skórę miała tak delikatną...
Zająłem się jej szyją. Akurat siedziała tak, że miałem do dyspozycji tą odsłoniętą część, a włosy spływały lokami na drugą stronę. Westchnęła, lekko zadrżała, kiedy poczuła tam moje usta, a potem też język... Powoli badałem jej ciało jedną ręką przesuwając ją wciąż powoli w górę, aż wyciągnąłem ją na wierzch i położyłem płasko na brzuchu.
- Michael... - szepnęła znów... Ale to już nie był sprzeciw. Bardziej coś w stylu westchnięcia. Chciała tego.
Spojrzałem na nią rozpłomienionymi oczami prosto w jej. Trwaliśmy tak dosłownie przez chwilę, po czym przysunąłem się do niej powoli i pocałowałem pojedynczo... jeden raz... potem drugi... Delikatnie składałem pocałunki na jej słodkich wargach. Już nie uciekała.
Jej drobna dłoń zaczęła sunąć niespiesznie po moim udzie aż znalazła się na brzuchu, z którego zaczęła przesuwać się wyżej. Tyle było w tym uczucia i namiętności... Byliśmy blisko. Z jej ust zacząłem powoli schodzić z pocałunkami na linię szczęki i dalej w dół. Pojedynczo... Miałem wrażenie, że zostawiam na jej skórze niewidzialne tatuaże. I tak cały czas, az dotarłem do wypiętrzenia jej piersi, które chowały się przede mną w tej ślicznej sukience.
Zacząłem palcem powoli znaczyć ścieżkę wzdłuż materiału. Ona w tym czasie rozpieła już moją koszulę i zaczęła gładzić skórę torsu czym wywołała we mnie jeszcze większe pragnienie. Czułem jak całe pożądanie spływa w dół ku wiadomemu miejscu... Już dawno zapomniałem jak się oddycha...
Chciałem ją mieć, tak jak kiedyś. Czuć jej drobne ciało pod moim własnym, chwycić ją za nadgarstki i przyszpilić do łóżka tak by nie mogła się ruszyć. A potem wejść w nią głęboko... Od razu cały... wypełnić. I kochać długo, aż znów usłyszę jak jej dobrze. Tego chciałem.
Te myśli dopełniły reszty. Do tej pory mogłem jeszcze jako tako nad sobą panować, ale teraz... Teraz władzę przejeło ciało.
Zacząłem ją na powrót całować tak by zapomniała gdzie jest. I chyba mi się to udało. W tym samym czasie wsunąłem znów rękę pod jej sukienkę i powoli rozsunąłem jej kolana... Po chwili już wiedziałem, że jest gotowa... Pieściłem ją przez moment słysząc jak zaczyna cicho wzdychać. Sama bardziej się dla mnie otworzyła i przytrzymała tam moją dłoń. Uśmiechnąłem się... Wiedziałem, że sprawiam jej tym dużo przyjemności.
Miała na sobie seksowną bieliznę, czułem koronkę pod palcami... Celowo taką założyła? Spodziewała się, że...? Uśmiechnąłem się lekko nie przerywając żadnej z czynności, jedynie teraz wsunąłem palce w jej majteczki pieszcząc ją bezpośrednio... Jęknęła tak słodko... Była gotowa.
Wymacałem drugą ręką zameczek na boku i rozsunąłem go. Powoli. Pojedynczym ruchem powoli, niespiesznie zsunąłem z niej całość aż do bioder. Nie miała stanika. Nawet mi się to spodobało... Znów zacząłem schodzić z pocałunkami w dół dążąc w jedno miejsce. Teraz zająłem się jej piersiami.
Była o wiele bardziej wrażliwa niż przedtem... Nie narzekałem ale zauważyłem to. Kiedy położyłem ją powoli w pościeli i zacząłem drażnić jedną pierś wilgotnymi palcami, a drugą językiem wygięła się słodko wplatając palce w moje włosy i ciągnąc mnie za nie lekko. Dreszcze przebiegły mnie po plecach. Pomogłem jej pozbyć się tej sukienki już całkiem i podziwiałem przez moment jej piękne ciało. Naprawdę zaszła w niej jakaś zmiana. Oczywiście, że na lepsze. Nie umiałem tylko określić tego przyczyny. Skutki natomiast były wyraźnie widoczne, pełniejsze piersi, jedwabista skóra, o wiele bardziej wrażliwa na dotyk... Spodobało mi się to. Najczulszy dotyk, najlżejsza pieszczota sprawiała, że jęczała.
Zsunąłem się całkiem w dół przyklękając przed nią na podłodze. Ona wciąz leżała taka odsłonięta w mojej pościeli... naszej. Zacząłem składać pocałunki na jej łydkach posuwając się coraz wyżej. Buciki pozostawiłem w spokoju na jej stópkach... Podobała mi się w takim wydaniu... Zgięcia jej kolan okazały się bardzo interesującym miejscem. Czmychała mi z nimi za każdym razem kiedy chciałem je dotknąć...
- Czemu mi uciekasz...? - zapytałem lekko ochrypłym głosem. Zagryzła wargę patrząc na mnie pożądliwie.
- Łaskotki. - mruknęła tylko i uśmiechnęła się słodko. Jej palce jednej ręki chyba same bezwiednie myszkowały przy piersi... Przymknąłem oczy.
Wróciłem do swojego zadania. Zostawiłem jej kolana w spokoju za to zająłem się wewnętrzną stroną ud. Tutaj już nie starała sie uciec. Przeciwnie, znów wplotła palce w moje włosy... Uwielbiałem to... Pociągnęła mnie lekko jakby chciała sama nakierować mnie na inne miejsce w swoim ciele. Uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem przed oczami co miała na myśli.
Powoli, bez pośpiechu tak jak do tej pory, ściągnąłem z niej te majteczki i samemu już nie mogąc się dłużej powstrzymywać zatopiłem usta i język w jej kobiecości. Natychmiast usłyszałem jej pełen przyjemności jęk przemieszany z westchnnieniem. Wygieła się lekko... Jej dłonie zacisnęły się jedna w moich włosach, druga na pościeli. Nie potrafiłem sobie tego odmówić... I nie miałem najmniejszej ochoty się odsuwać.
Dopieszczałem ją tak długo, aż wyprężyła się cała a z jej ust zaczęły sypać się głośne okrzyki. Byliśmy w odległej części domu... Nie musiałem się przemowac, że ktoś nas usłyszy... Zresztą, nawet jeśli mało mnie to teraz obchodziło... Wiedziałem, że właśnie doszła.
Jej zamglone oczy wodziły po całym pokoju aż napotkały mnie. Nie przestawałem jej pieścić, a ona wcale nie kazała mi się odsuwac. Podparła się na łokaciach i uważnie obserwowała to co robię. W niedługim czasie znów usłyszałem jej pełne rozkoszy jęki, a samą rozkosz czułem sam wyraźnie na języku. To mogłoby trwać wiecznie, naprawdę...
W końcu jednak pociągnęła mnie na siebie. Podniosła się do siadu, chwyciła za koszulę i wpiła w moje usta aż zaparło mi dech. Całowała mnie jakby miała zaraz umrzeć. Kolejno pozbywałem się z jej pomocą części ubrań, najpierw góry. Zeszła na moją szyję, na co westchnąłem przeciągle. Skórę na szyi miałem wyjątkowo wrażliwa... Wiedziała jak się ze mną obchodzić... Nie zapomniała... Ja też nie.
Co raz niżej i niżej... aż położyłem się płasko na plecach a ona wprost zerwała ze mnie całą resztę. Byłem już w pełnym stanie gotowości. Kiedy mnie chwyciła, cały świat zawirował mi przed oczami, a kiedy wzięła głęboko do ust, całkiem straciłem kontakt z rzeczywistością. Byłem tak nakręcony, że nie potrzebowałem zbyt wiele czasu by dojść. I nie zdążyłem jej ostrzec...
Ale nie odsunęła się, wręcz przeciwnie... W lekkim szoku patrzyłem jak przeciąga ostatni raz językiem wzdłuż całego trzonu i wyprostowuje się. Nie było nawet kropelki... Wlepiłem w nią oczy, kiedy uśmiechnęła się cwanie. Jęknąłem coś pod nosem nie zrozumiale...
- Mówiłes coś, kochany? - wyszeptała mi tuż przy uchu. Jej ręce błądziły po całej mojej klacie...
- Tylko to, że... - jęknąłem znów.
- Tak?
- Tylko to, że kocham cię na śmierć... - uśmiechnęła się ładnie patrząc mi w oczy. Przyciągnąłem ją do siebie całując z czułością.
Jej drobne paluszki co jakiś czas wędrowały w tamte rejony sprawiając, że wariowałem. Nie zajęło jej zbyt wiele czasu doprowadzenie mnie znów do wrzenia. Byłem znów gotowy i chciałem ją mieć, od zaraz. Ale ona bawiła się ze mną w kotka i myszkę... Kazała mi patrzeć nie pozwalając na nic... To była tortura...
- Dona...
- Poproś... - szepnąłem mi w usta. Otworzyłem szeroko oczy.
- Co?
- Chcesz tego...? Poproś ładnie, to dostaniesz... - szepnęła znów i przeciągnęła językiem wzdłuż moich ust.
- Proszę... - wyjęczałem nie mogąc już wytrzymać. Jeśli tego zaraz nie zrobi, sam sobie wezmę, dosłownie.
Ale ona nie miała już zamiaru dłużej się tak nade mną znęcać. Po chwili poczułem  to... Opuściła sie na mnie powoli, wypełniłem ją calutką. Zagryzła wargę, przymknęła oczy i zajęczała cicho. Musiała czuć się dokładnie tak samo jak ja w tej chwili... Myślałem, że dojdę zaraz bez najmniejszego ruchu z jej strony... Kiedy zaczęła się poruszać, to było jak diabelski młyn. Zakręciło mi się w głowie. Wbiłem lekko palce w jej biodra i patrzyłem. Chłonąłem wszystko dokładnie oddychając spazmatycznie. Po niedługiej chwili puściły wszystkie hamulce i brała mnie tak jak tylko ona chciała i umiała, doprowadzając nas oboje do szewskiej pasji...
Unieruchomiłem ją w pewnym momencie i sam zacząłem ją kochać szybkimi i mocnymi, niemal gwałtownymi ruchami. Jej krzyk był moją ukochaną melodią. Robiła się coraz głosniejsza im dłużej to trwało.
A potem to poczułem... i jej rozkosz była także moją rozkoszą. Ale nie przestałem się w niej poruszać. Przekręciłem się z nią, mając ją teraz pod sobą i kochałem ją dalej w ten sam sposób. Wciąż nie miałem dość. Wciąz jej pragnąłem, powstrzymywałem się od własnego zakończenia chcąc mieć jej jak najwięcej zanim to się skończy...
Była jak pijana. Podrygiwała lekko pode mną jakby traciła kontakt ze światem zewnętrznym, a potem nagle robiła się aktywna i patrzyła uważnie jak poruszam się w niej mocno. A potem znów szczytowała wbijając mi paznokcie w skórę. Była niezaspokojona.
W końcu nie byłem już w stanie dłużej się powstrzymywać i skończyłem w niej zaciskając zęby na poduszce na której leżała. Ciche jęki wyrwały mi się z gardła, nie mogłem ich opanować i nie chciałem. Znieruchomieliśmy oboje na moment. Poczułem jak jej klatka piersiowa porusza się pode mną szybko pompując tlen... Ja też cięzko oddychałem. Po kilku minutach spojrzałem na nią. Miała takie błyszczące oczy... Uśmiechała się. Kiedy zobaczyła moją rozanieloną minę zaśmiała się głośno. Pocałowałem jej policzek czym ją trochę uciszyłem. Zamruczała... a potem tak po prostu mocno do siebie przytuliła.
- Kocham cię. - szepnęła.
- Ja ciebie też. Mam nadzieję, że...
- Że? - podchwyciła.
- Że tak już będzie zawsze. - powiedziałem patrząc znów na nią. Spoglądała na mnie przez chwilę nic nie mówiąc. A potem uśmiechnęła się słodko. Wziąłem to za odpowiedź twierdzącą.
Ułożyliśmy się swobodnie, wygodnie blisko siebie, nakryłem nas cienką pościelą. Noce w najbliższym czasie mają być wyjątkowo chłodne... Tak przepowiadali synoptycy.. Ale mnie w tej chwili było gorąco. Miałem ją przy sobie, tak jak tego chciałem...
- No to można powiedziec, że małżeństwo zostało skonsumowane. - mruknęła w moje ramię tuląc się wciąz jak do tego misia wcześniej... który notabene walał sie teraz po podłodze. Zaśmiałem się.
- Tak, masz rację. W rzeczy samej. - odpowiedziałem i pocałowałem ją we włosy gładząc je równocześnie.
Nie wiele potem rozmawialiśmy. Mimo wszystko oboje byliśmy wykończeni... Początkowo emocje nie pozwalały zasnąć, ale potem oboje pogrążyliśmy się we śnie. Czułem ją cały czas przy sobie. Wiedziałem, że teraz może być już tylko dobrze.

2 komentarze:

  1. No hejo!
    Przeczytałam już wcześniej i to dużo, ale dopiero teraz znalazłam chwilę, żeby walnąć koma.
    I like it. Jestem na tak i to trzy razy. To jest chyba jeden z lepszych rozdziałów, w moim odczuciu. Nawet nie wiem dlaczego. Ślub zawsze kojarzyło mi się z czymś pięknym. Tutaj oczywiście jak zwykle wygrała Janet. Jej teksty i zachowania po prostu uwielbiam. Michael, ach ten aparat zawsze znajdzie sposób by wymknąć się z Doną do sypialni. Oczywiście jego siostra wiedziała kto jest zdolny do wylania szampana na sukienkę Dony. Jermanie szacun swoją obecnością i spojrzeniem potrafi wkurzyć Michaela niezwykle szybko. Może to jakiś rekord jest? A ten misiek to już w ogóle było mega uloce (błąd specjalnie). Powiem jedno też chcę takiego i już chyba zacznę szukać po sklepach.
    Jednak zwycięzcą wszystkiego jest ostatnia scena. MISTRZOSTWO Lepiej bym tego nie zrobiła, bo po prostu nie potrafiłbym lepiej tego opisać. A się mordka cieszyła jak to czytała. Po prostu cudo, cudeńko.
    Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam. Weny życzę ci duuuuużo i pozdrawiam gorąco ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej. :D Dziękuję. xD Ostatnio mam krucho z notkami na zapas, więc nie wiem jak to będzie... ale jakoś to będzie. :)
      Również pozdrawiam. :)

      Usuń

Komentarz motywuje! :)