Michael Jackson

Michael Jackson

czwartek, 28 lipca 2016

35.

Witam. :) Oto kolejny rozdział, na następny zapraszam w niedzielę. :)



Donata

Wrócił dość późno, ale ja i tak nie spałam. Kiedy zobaczył moje wielkie oczy świecące jak latarnie, uśmiechnął się szeroko i w mgnieniu oka znalazł się w łóżku obok mnie obejmując mnie w pasie i przyciągając do siebie zachłannie. Całował mnie długo, jakby co najmniej rok mnie nie widział. Nie sprzeciwiałam się wcale, wręcz przeciwnie, bardzo mi się to podobało. Ale w pewnej chwili wyczułam coś dziwnego...
- Mike...? - odsunęłam się od niego nieco patrząc po nim.
- Co takiego, kochanie? - szepnął z nosem w moich włosach, a ja wciąz czułam ten zapach. Jakichś perfum i to damskich... Żołądek podjechał mi do gardła.
- Co to za perfumy? - zapytałam na co spojrzał na mnie kompletnie nie mając pojęcia o co mi chodzi.
- Jakie perfumy? Te co zawsze...
- Używasz DAMSKICH perfum?? - wytrzeszczył na mnie oczy.
- Co ty opowiadasz?
- Wyraźnie czuję na tobie zapach kobiecych perfum. Gadaj co zrobiłeś.
Zrobił nieokreśloną minę. Ja wciąż czułam ucisk w brzuchu, przecież nie zrobiłby mi tego... ale chciałam to usłyszeć.
- To April. - powiedział w końcu.
- Co? - odwróciłam od niego twarz nie chcąc na niego patrzeć. Co się tu kurwa dzieje, czy ktoś rzucił na mnie jakąś klątwę...?
- Nie wyobrażaj sobie od razu nie wiadomo czego, Dona. - usłyszałam i poczułam jak znów obejmuje mnie w pasie. Starałam się od niego odsunąć, ale mi nie pozwolił. Zaczął mi opowiadać...
- Dziewczyna się pogubiła. Prosiła mnie o pocałunek, mówiła, że nie chce nic więcej.
- I co, ty się na to zgodziłeś? - byłam zrozpaczona. A on... się uśmiechnął.
- Nie. Nie zgodziłem się. Sama musiała sobie wziąć. Podeszła mnie... Udała, że zasłabła, chciałem jej pomóc... Nawet nie wiedziałem, kiedy do mnie przywarła. - zmusił mnie bym na niego spojrzała. - Dona... jesteś dopełnieniem mojej duszy, mnie samego. Nie potrafiłbym cię zdradzić, uwierz mi. I nie zrobiłem tego. - patrzył mi przy tym w oczy.
Natychmiast wtuliłam się w  niego najmocniej jak tylko potrafiłam ściskając go w pasie. Pojedyncze łzy spłynęły mi po policzkach, ale szybko je otarłam. Wciąż czułam te perfumy, więc po prostu pozbyłam sie jego ciuchów... Patrzył na mnie lekko zdezorientowany. Ale ja z powrotem wtuliłam się w jego już nagie ciało i wtedy odetchnęłam. Pachniał sobą. Po prostu sobą, to był zapach który znałam, zapach jego skóry. Był tylko mój.
Czułam jak powoli gładził moje plecy i całował w czubek głowy. Chyba sam też nieco to przeżył. Pewnie się bał... Ja też sie bałam. Ale zupełnie czego innego niż on. Bałam się, że jakaś suka znowu mi odbierze ukochaną osobę. Teraz to byłaby chyba tragedia na miarę końca świata.
- Michael... - szepnęłam cicho na co odmruczał mi w odpowiedzi. - Kocham cię. - powiedziałam patrząc mu w oczy. Uśmiechnął się delikatnie i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. - Powiedział byś mi o tym co się tam działo, gdybym czegoś nie wywąchała? - byłam tego autentycznie ciekawa.
- Nie, chyba raczej nie. - powiedział z zakłopotanym uśmiechem. - Nie chciałem ci mówić, bo nie chciałem cie ranić. Ale może lepiej, że jednak wiesz... Nie chcę mieć przed tobą tajemnic, naprawdę, ale bałem się, że mnie zostawisz. Nie umiem... nawet sobie wyobrazić życia bez ciebie...
- Nie musisz sobie wyobrażać, spokojnie. Jestem tu przecież. Nigdzie się nie wybieram. Choć w pierwszej chwili... Mike, ufam ci, to nie podlega dyskusji. Lęk jest chyba bardziej zakorzeniony w mojej psychice. I właśnie dał o sobie znać. Boję się, że znowu stracę ukochanego. - przytulił mnie mocno do siebie. Uwielbiałam bliskość jego ciała...
- Nie bój się. - szepnął mi do ucha. - Przy tobie odzyskuję spokój. - pogładził mnie po policzku patrząc mi w oczy. Nie trzeba było nic więcej mówić. Uśmiechnęłam się i przylgnęłam znów do niego wdychając czysty zapach jego ciała. To była prawdziwa przyjemność, być tak blisko niego i wiedzieć, że tylko ja tak mogę. Że tamte kradzione chwilę April nic dla niego nie znaczą. Że to mnie chce mieć przy sobie, nikogo innego.


Michael

Chcąc nie chcąc musiałem znowu jechać na próbę. Dona marudziła, że chce jechać ze mną, ale i tak będę musiał zostać tam aż do koncertu, nie ma sensu jeździć w tę i z powrotem. Wiedziałem doskonale czemu chce jechać ze mną. April na pewno będzie na miejscu by mnie ucharakteryzować. Moja mała na pewno nie mogła zdzierżyć myśli, że znowu będzie się koło mnie kręcić. Bawiło mnie to nieco, ale z drugiej strony chyba nie miałem się czemu dziwić.
- Kochanie, trochę więcej zaufania. - powiedziałem w końcu obejmując ją od tyłu i całując lekko w szyję.
- Ja ci ufaj, Mike. To jej nie ufam. I widać dobrze, po tym co odwaliła ostatnio. - marudziła dalej.
- Ale i tak potem będziesz musiała wracać do hotelu.
- No i dobrze! - uparta jak osioł.
Co miałem zrobić, zgodziłem się w końcu. Dopiero wtedy się uśmiechnęła i wciaż z tym samym uśmiechem jechała razem ze mną limuzyną.
- Tylko nie zaatakuj jej na dzień dobry. - wyzezowała na mnie z boku. - A najlepiej to usiądź gdzies z boku i w ogóle się nie ruszaj.
- Może jeszcze mnie zwiążesz? - zaśmiała się.
- Hm... To byłby całkiem dobry pomysł. - mruknąłem chwytając ją za rękę i gwałtownie przyciągając do siebie. - Dlaczego jesteś taka zawzięta?
- Bo nie mam zamiaru pozwolić żeby ta pinda miała jeszcze jakąs choćby najmniejszą okazję do czegoś takiego. - powiedziała poważnych tonem patrząc mi w oczy.
- Będę uważał, obiecuję. - nie wytrzymałem i zacząłem się cicho smiać.
- No, fajnie, że cię to śmieszy, naprawdę. - burknęła, ale bynajmniej się ode mnie nie odsunęła, wręcz przeciwnie. Wgramoliła mi się na kolana i objęła za szyję siedząc na mnie okrakiem.
- Kierowca siedzi niedaleko... - wymruczałem kiedy się do mnie zbliżyła.
- No i co z tego? Do tej pory ci to nie przeszkadzało. - szepnęła i przyssała się do mojej szyi. Przymknąłem oczy mruczać cicho z przyjemności. Dopiero po chwili zorientowałem się co robi.
- Hej... - zaśmiałem się na co podniosła nieco głowe z szerokim uśmiechem pełnym samozadowolenia.
- Teraz każda będzie wiedziała, że masz już swoją drugą połowę. - pomacałem się po szyi patrząc jej w oczy i uśmiechnąłem się lekko. - Chcesz lusterko, żeby obejrzeć moje dzieło? - zarechotała cała zadowolona.
- Jesteś po prostu niemożliwa... - mruknąłem przywierając powoli do jej ust.
Kiedy już wysiedliśmy będąc na miejscu, mina jej nieco zrzedła. Chyba nie spodziewała się ogromu tego wszystkiego.
- Robi wrażenie. - powiedziałem przyglądając się jej. Pokiwała lekko głowa. - Chodź. - pociągnąłem ją za sobą.
W piwnicach jak ja to nazywam, było już sporo ludzi. Z daleka zauważyłem April, która kręciła się przy jednym z gości, którzy mieli występować razem ze mną. Próbowała obłaskawić jego sterczące na wszystkie strony włosy. Kiedy podniosła wzrok i spostrzegła mnie miałem wrażenie, że widzę najprawdziwsze siedem nieszczęść. Ale co z tego? Nie zbawię całego świata.
Za mną weszła Dona depcząc mi po piętach. Uśmiechnąłem się pod nosem widząc, jak rozgląda się po sali i jej oczy zatrzymują się na April, a następnie się zmrużają. Kobiety, kiedy są zazdrosne niekiedy wyglądają tak zabawnie i uroczo. Ale nawet cieszyłem się, że ją ze sobą zabrałem. Mogłem być pewny, że będzie mnie sumiennie dzisiaj pilnować.
Znikąd nagle pojawił się...
- Quincy? Wciąż tutaj? - zapytałem lekko zaskoczony mimo wszystko, ale zadowolony. Myślałem raczej, że zmyje się już stąd, ale widocznie chciał zostać i mnie jeszcze troche pooglądać.
- Tak. Pozwoliłem sobie zostać, wczoraj musiałem niestety odbyć videokonferencję, ale dzisiaj jestem... a to kto? - spytał ni z tego ni z owego patrząc na Donę.
- To jest własnie moja księżniczka. - powiedziałem z dumnym uśmiechem patrząc na dziewczynę. Chyba próbowała się za mną schować, ale odsłoniłem ją całą by Quincy mógł ją dobrze obejrzeć.
- No proszę. Naprawdę jesteś młoda. - popatrzyła na niego jak na idiotę. Zaśmiałem się cicho pod nosem. - Dzieci zrobione? - wypalił nagle na co przestałem się śmiac i wywaliłem na niego oczy.
- Q... - mruknąłem lekko skonsternowany. Facet zaśmiał się tylko i puścił oczko dziewczynie, która wielkimi oczami wpatrywała się we mnie.
- DZIECI ZROBIONE??? - powtózyła wciąż na mnie patrząc.
- Och... - mruknąłem patrząc w plecy odchodzącego przyjaciela.
- OCH???
- Dona... Przeciez wiesz, że chwalę się swoim szczęśćiem. - objąłem ją na nieszczęście April, która akurat skądś się wyłoniła. Nie przejąłem się tym jednak.
- Tym, że robisz dzieci też??? Mike, jesteś gorszą paplą niż Janet! - zaśmiałem się.
Nie było czasu na to, by gawędzić do woli. Zostałem zagnany do pomieszczenia, w którym uprzednio przyszpiliła mnie April... Miałem pewne obawy przed pozostawaniem z nią sam na sam, ale... okazało się, że nie musze się o nic martwić.
Dona podreptała za nami dziarsko nie pozostawiając nikomu najmniejszych złudzeń. Chyba naprawdę miała zamiar mnie pilnować. Uśmiechnąłem się lekko, gdy usiadła obok i zaczęła bacznie obserwować każdy ruch kobiety. Nie powiem, schlebiało mi to. Widać, naprawdę musiało jej na mnie zależeć, skoro tak poważnie to potraktowała. I chyba dla tego chciała, żebym ją tu ze sobą zabrał.
April zachowywała się nienagannie. Musiała się domyślić, że o wszystkim powiedziałem swojej małej, jak zwykłem ją nazywać, i że najmniejszy fałszywy ruch może przysporzyć jej kłopotów. Znałem Donę już na tyle dobrze by wiedziec, że gotowa by była nawet wytargać ją za włosy.
Cała czynnośc nie trwała wcale długo. Po wszystkim April gdzieś się ulotniła, a ja zostałem sam na sam z Doną, która w końcu się uśmiechnęła. Wstała z krzesła na którym do tej pory siedziała i podeszła do mnie powolnym krokiem. Obserwowałem ją uważnie aż zatrzymała się tuż przy mnie. Popatrzyłem jej w oczy nieco zaczepnie, na co uśmiechnęła się ładnie. I wgramoliła mi się na kolana.
Zaśmiałem się i objąłem ją szczelnie. Chciałem wykorzystać te parę minut, kiedy mogliśmy zostać jeszcze sami tylko we dwoje w swoim towarzystwie, bo potem może być cięzko. Przerwy nie były częste  i były krótkie. Dwie miałem już za sobą i zacząłem zauważać, że moja kondycja daje wiele do życzenia.
Zawsze czułem się przy niej przynajmniej o dwadzieścia lat młodszy. Może nie do końca było to właściwe, ale chyba najważniejsze, że byłem z nią szczęśliwy. Czasami sięgałem myślami do dnia w którym ją po raz pierwszy spotkałem. Oboje mieliśmy wtedy swoje zmartwienia. Ona rozpaczała po chłopaku, który ją zdradzał. Po prostu spakowała się i wyleciała na drugi koniec świata nie zważając na nic ani na nikogo. Ja udawałem, że wszystko ze mną w porządku, że nie było tych oskarżeń, że nie jestem wcale złamany tym wszystkim. Stwarzałem pozory uśmiechniętego, zadowolonego z życia człowieka. Tylko czasami maska sama spadała, kiedy już nie potrafiłem przywołać uśmiechu na twarz. Czasami było to zadaniem wręcz nie możliwym.
Uśmiechem można zakryć wszystkie swoje troski i zmartwienia. Zatuszować ból i cierpienie. Można nauczyć się uśmiechu. Będzie on wtedy wyglądał jak najbardziej szczery uśmiech na świecie dla tych wszystkich, którzy cię nie znają. Którzy nie wiedzą o tobie praktycznie nic. Ale tylko ci najbliżsi będą w stanie odgadnąć, że ten uśmiech nie ma nic wspólnego z radością. Bo wystarczy wtedy spojrzeć w oczy takiego człowieka by dowiedziec się wszystkiego. W oczach widać wszystko. Całą duszę. Oczy są odzwierciedleniem ludzkiej duszy, tego w jakim stanie się znajduje, czy jest jej dobrze na tym świecie, czy wręcz przeciwnie, czy znajduje się w stu kawałkach, których nikt nie potrafi pozbierać i poskładać w całość. Nie zrobi tego pierwsza lepsza osoba napotkana na ulicy. Musi to być ktoś, ktoś w momencie stworzenia został ci przypisany jako twoja druga połowa, druga część całości, dopełnienie całości. Musi to być osoba stworzona z tej samej gliny co ty, odczuwająca na tych samych falach i bez potrzeby usłyszenia choćby jednego słowa odgadnie co się dzieje i co człowieka trapi. Taka osoba jest w stanie poskładać zdruzgotanego człowieka znów na powród w spójną całość. Czasami w jeszcze bardziej trwałą niż był wcześniej.
Taką właśnie osoba była dla mnie moja Dona. Chociaż gdyby się uprzeć mógłbym być jej ojcem, albo bratem chociazby, to nie zważałem już na to kompletnie. Jeśli już nawet jej ojciec to zaakceptował, czułem, że mam u swoich stóp cały świat i nikt nie może mi nic zrobić. Byłem przeszczęśliwy żyjąc z tą świadomością, że zawsze będzie przy mnie. Nie wyobrażałem sobie takiej sytuacji, że kiedyś być może się odkocha i mnie zostawi być może dla kogoś młodszego. Albo nie będzie już do mnie nic czuła, ale zostanie ze mną dla kasy, a spotykać się będzie z kimś innym na boku. O takich scenariuszach na przyszłość ktoś mi właśnie opowiadał. Mówił, bym był na to przygotowany, bo to młoda dziewczyna i bardzo możliwe, że ta jej miłość do mnie to tylko chwilowe zawirowanie i szybko jej przejdzie. Swoją drogą nie miałem pojęcia dlaczego wszyscy z wyjątkiem Janet karmili mnie takimi bzdurami. Może i była między nami spora różnica wieku. Ale ja to po prostu czułem. Czułem to powiązanie, które było między nami, jak sznur, namacalny wręcz, oplatający nasze splecione dłonie. To było coś nierozerwalnego. Nie dało się tego zniszczyć ani przerwać. Wierzyłem, że to nawet sam Bóg mi ją tu przysłał, żebym mógł w końcu otrząsnąc się z tego wszystkiego. W końcu nic nie dzieje się bez przyczyny. Każdy człowiek przechodzi w swoim życiu swoje własne prywatne piekło. I ja i ona też je na swój sposób przeżyliśmy. Każdy co innego i inaczej, ale na dobrą sprawę to samo. Te doświadczenia sprawiły, że byliśmy sobie jeszcze bliżsi.
Miłości nie można w żaden sposób udać, nie można jej komuś porzyczyć i czekać aż ten ktoś nam ją odda. Tak jak chciała tego April dzień wcześniej. Myślała, że dobrze by jej było gdyby zadowoliła się kradzionym uczuciem, które na dodatek nie należało do niej? Wcale nie poczułaby się po tym lepiej. Wręcz przeciwnie. Wiedziałaby dobrze, że nie całowałbym jej dlatego, że chcę, że coś czuję, tylko z litości. A od tego chyba nie ma nic gorszego. Wiedziec, że ktoś godzi się być z nami choć przez chwilę tylko dla tego, że jest mu nas żal.
Czasami trzeba zderzyć się z bolesną rzeczywistością, by móc wyciągnąc z niej jakieś wnioski.
- Czas już na mnie. - mruknąłem w końcu czując jak jej palce buszują w moich włosach. Ciarki biegały mi po plecach, najchętniej to już bym tak z nią został na tym krześle. Westchneła cicho.
- Wiem, wiem. - uśmiechnęła się mimo wszystko. - Znowu będę miała się z czego pośmiać. - walnęła szczerząc się. Zacząłem ją lekko łaskotać w odwecie za takie słowa. Z piskiem zeskoczyła z moich kolan i stanęła w bezpiecznej odległości patrząc na mnie. Ja z uśmiechem numer 5 w końcu musiałem się stamtąd zabrać, koncert zbliżał się wielkimi krokami.
Odczuwałem podniecenie na samą myśl o tym. Znów wyjdę na scenę i znów będę w swoim żywiole.
Próba przebiegła szybko. Nie było już czasu na powtarzanie czegoś w nieskończoność, czas przed koncertem trzeba było wykorzystać na charakteryzację końcową. Dona wróciła do hotelu w niedługim czasie posyłając mi na koniec znaczące spojrzenie. Doskonale wiedziałem o co jej chodzi. Ale April też już zniknęła, więc nie musiała się o nic martwić. Żadna kobita już mnie tu nie zaatakuje.
Po czasie nawet zacząłem się z tego śmiać. Może nie powinienem, ale w końcu... Najważniejsza dla mnie była Dona. Reszta musiała sobie radzić jakoś sama.
Przed samym koncertem, kiedy zostało dosłownie parę minut, siedziałem z puszką pepsi starając się nieco odprężyć. Trema zawsze towarzyszyła, to chyba normalne. Ale wiedziałem już dobrze po tylu latach, że jak tylko wyjdę na scenę wszystko zniknie.
I tak się stało.
Burza oklasków, stary schemat, ale mimo wszystko dodawało to mi jakiejś siły. Energii, która jakby przepływała od tych wszystkich ludzi wprost do mnie. Krzyki młodych dziewczyn w przeróżnym wieku, nie byłbym chyba facetem gdyby mi to nie sprawiało przyjemności. Niektóre mdlały jeszcze zanim zdązyłem choć otworzyć usta. Pewnych właśnie takich reakcji u tych ludzi nie rozumiałem i chyba nie zrozumiem. Zawsze chciałem być postrzegany jako normalny człowiek, wyjść normalnie do sklepu bez obstawy, bo za chwilę tłum ludzi po prostu mnie rozdepcze. Nie było to możliwe.
Niekiedy słyszałem, że zwłaszcza dziewczyny niemal modliły się do jakichś plakatów z moim wizerunkiem... Czasami byłem tym aż zażenowany. Na początku było normalne, że sprawiało mi to satysfakcje. Tabuny kobiet wrzeszczące na mój widok. Z czasem, bardzo szybko, stało się to męczące. Każdy chciał mnie dotknąć, chociaż przez chwilę porozmawiać, jakbym był jakimś królem co najmniej, nie miałem pojęcia co za mechanizm psychiczny za coś takiego odpowiada. Ludzie chyba po prostu muszą miec jakiegoś guru na widok którego mogliby wrzeszczeć. Tak było i tym razem, nie inaczej.
Zastanawiałem się czy Dona ogląda to wszystko w telewizji. Wiedziałem, było to normalne, że jakieś stacje będą tu obecne. Pomachałem na powitanie na co krzyki wzmogły się jeszcze bardziej, hałas był chyba nie do opanowania. Miałem jednak stopery do uszu, więc... za wiele z tego nie słyszałem.


Dwie godziny później byłem zmuszony na prośbę fanów zrobić kilka bisów. Zawsze jest się na to przygotowanym, bo przecież dla nich wszystko. Powinienem być zadowolony, ale było mi to wybitnie nie na rękę. Nie dlatego, że coś mi się nie podobało czy mi sie nie chciało. Koncert przedłużał się, a ja czułem się coraz gorzej.
Zaczęło się od dziwnego mrowienia w prawej ręce. Nie zwróciłem na to większej uwagi, nie utrudniało mi to jakoś ruchów, wszystko było w porządku. Ale potem ręka zaczęła mi drętwieć. I to już sprawiało kłopoty. Dyskretnie próbowałem ją robie rozmasować kiedy na pierwszy plan wchodzili tancerze na dosłownie ułamek minuty, ale to nie pomagało. Postanowiłem się tym także nie przejmować sądząc, że za chwilę samo przejdzie.
I przeszło. Ale po zaledwie kilku minutach pojawiło się znowu z tym, że  uczucie drętwienia było silniejsze. Strzepnąłem parę razy ręką jakbym chciał sobie z niej coś zrzucić, ale nie wiele to dało. Zacząłem się zastanawiać co się dzieje.
Drętwota zaczęła powoli ustępować na co się ucieszyłem, ale wraz z jej odejściem pojawiły się uderzenia gorąca na przemian z zimnem, czułem, że oblewają mnie dosłownie siódme poty. Nie miałem pojęcia co to, i starałem się to jakoś opanować. Nie szło mi to najlepiej.
Kiedy prosili o coś jeszcze, odmówiłem już tłumacząc się czymś co przyszło mi pierwsze do głowy, nie byłbym już chyba w stanie wydusić z siebie nic. Pojawiły się duszności, momentami nie mogłem złapać tchu. Pożegnałem się, miałem nadzieję, że z klasą, nie jak pacjent umieralni, bo tak się czułem, zacząłem odczuwać prąd przebiegający moje ciało. Zdążyłem zejść ze sceny, schować się w pomieszczeniu obok, w którym na mnie czekali i nikt inny nie miał tam wstępu, kiedy runąłem jak długi na ziemię. Nie straciłem jednak świadomości. Miałem wrażenie, że ktoś odciął mi dopływ energii do ciała, nie mogłem nawet ruszyć palcem. Teraz już zacząłem się bać.
Nie wiadomo skąd zjawił się jakiś gościu, który powiedział, że jest lekarzem. Dobrał się do mnie, mierząc ciśnienie i tak dalej, podał mi coś pod język. Po kilkunastu sekundach poczułem się trochę lepiej, przynajmniej mogłem podźwignąc się na nogi i usiąść na krześle. Ciężko mi było jednak wciąż oddychać więc chyba wyczarował skądś maskę tlenową i kazał mi ją trzymać przy twarzy.
Zapytał czy mam problemy z sercem. Pokręciłem głową na nie.
- A wtedy w studiu? - chlapnął ktoś. Westchnąłem, nie musieli o tym wspominać...
- To był jednorazowy incydent. - mruknąłem oddychając głęboko. Uczucie niemocy w ciele powoli odchodziło. Nie przyznałem się, że już wcześniej miałem coś podobnego w nocy. Nikomu o tym nie powiedziałem do dziś. Nie chciałem, żeby się nade mną rozpływali, nie było mi to potrzebne. Świadomie to lekceważyłem, ale uważałem, że to przejściowe i nie długo wszystko samo wróci do normy. Gdybym wszystkim miał się tak przejmować, nigdy bym nie wyjechał w tą trasę.
- To wygląda jak klasyczne objawy zawału, panie Jackson, powinien pan pojechać do szpitala. - powiedział facet na co wytrzeszczyłem na niego oczy. Jeszcze tego mi brakowało. Pokręciłem znów głową.
- Jaki zawał... Czuję się już dobrze, szpital mi do niczego nie potrzebny. - oddałem mu też maseczkę. - Dziękuję. - dodałem wstając i przechadzając się parę kroków. Naprawdę czułem się już dobrze. A przynajmniej o tym się przekonywałem. Tłumaczyłem sobie, że do jutra mi to przejdzie.
- Ja uważam, że szpital jest panu potrzebny, serce ma pan tylko jedno. - upierał się dalej. Nie miałem ochoty na hospitalizację w tym momencie.
- Nic mi nie jest...
- Zadzwonić do pańskiej dziewczyny? - odezwał się ktoś inny.
- Nie! - odpowiedziałem natychmiast. Wszyscy wywalili na mnie oczy. - Jeszcze tego brakowało... Nie stało się nic wielkiego, nie umarłem. Tylko wpadła by w panikę... a to nie potrzebne.
- Chyba powinna wiedzieć...
- Ale się nie dowie. - powiedziałem głośniej patrząc na faceta.
- Niech się pan dobrze zastanowi, teraz może się pan czuć dobrze, ale co pan zrobi jak to panu wróci w nocy? - lekarz nie dawał za wygraną.
- Nic mi nie będzie...
- Ja rozumiem, że pół świata ma pana za boga, ale pan tym bogiem nie jest. Dlaczego pan lekceważy tak poważne symptomy?
- Ja niczego nie lekceważę. Po prostu czuję się już dobrze, poza tym nie mogę sobie teraz pozwolić na pobyt w szpitalu.
- Czyli wygibasy na scenie i łapanie się za jądra jest ważniejsze od zdrowia?! - otworzyłem szerzej oczy. No... Facet był bezpośredni.
- Proszę pana...! - zacząłem lekko skonsternowany. - Nie stać mnie na zerwanie kontraktów!
- Pański wybór. Ja nie moge pana na siłę załadować do samochodu i wywieźć, jedyne co mogę zrobić to przestrzec i powiedzieć, żeby jednak się pan zgłosił na pogotowie jeśli to się w najbliższym czasie powtórzy. Do widzenia, panie Jackson.
Wyszedł. Niektórzy podśmiewali się pod nosem po jego słowach, ale mnie nie było do śmiechu. Popatrzyłem sobie na nich.
- Na co czekacie? Do roboty, pozbierać statory i wyjazd! - ta cała sytuacja jednak nieco mną wstrząsneła i irytacja wzięła teraz nade mną górę. Przestali się smiać i wzięli do pracy.
Wróciłem do hotelu późno w nocy. Zanim to wszystko zostało ogarnięte przynajmniej w miarę zrobiło się późno, a zanim dojechałem do hotelu, minęła godzina. Dona już spała. Popatrzyłem na nią spokojnie śpiącą i uśmiechnąłem się lekko. Wyglądała tak błogo. Nie chciałem jej burzyć tego spokoju. Gdyby się dowiedziała o moim zasłabnięciu całą drogę do następnego przystanku na liście marudziłaby i się zamartwiała. Nie było to nam potrzebne.
Czułem się nieco zmęczony, ale przed sobą miałem tydzień spokoju. Jedna lub dwie próby przed następnym koncertem wystarczą, na dobrą sprawę wszędzie będzie tak samo. Dla ludzi będzie to zupełnie co innego, ale w moim odczuciu to już się niczym od siebie nie różni.
Wziąłem szybki prysznic i po niedługim czasie położyłem się obok niej w  łózku. Nawet nie drgnęła tak mocno spała. Popatrzyłem jeszcze na nią i znów się uśmiechnąłem. Przysunąłem się do niej maksymalnie blisko i objąłem ją w pasie. Jej zapach, zapach skóry, prawie natychmiast mnie ukoił. Pocałowałem lekko jej ramię po czym ułożyłem sie wygodnie wciąz ją obejmując i zamknąłem oczy.
Gdziekolwiek bym się nie znajdował, moje miejsce jest tam gdzie znajduje się ona. Tam mój dom, gdzie jest ona, czułem wewnętrzny spokój, kiedy była blisko, skołatane nerwy uspokajały się. Tak jak teraz, jak tylko poczułem jej naturalny zapach, jej bliskość, wsłuchałem się w rytmiczny oddech... sam się uspokoiłem. Wiedziałem, że kiedy jutro się obudzę, będzie to kolejny szczęśliwy dzień.

4 komentarze:

  1. Część i czołem! ;)
    Notka wyszła super się działo i chyba będzie się działo.
    Jeżeli facet wraca do ciebie w nocy i całuje jak nigdy to wniosek jest tylko jeden... Pojawiła się jakąś wredna Aprli i trzeba jej pokazać kto tu rządzi. Nie no Dona pierwsza klasa pilnowała go jak oczka w głowie na tej próbie. A w stosunku do April wyczułam zachowanie "Spróbuj się zbliżyć, a nie dożyjesz następnej minuty. To mój teren." Jak lwica się zachowywała pilnując swojego "terenu". Te dwa kochane małpiszony są urocze jak nigdy.
    I tu pojawia się pewne pytanko. Co ty do jasnej ciasnej kombinujesz? Jak nie u jednej to u drugiej na serce wysiada. No ale serio zawał? Niech się tylko Dona dowie...buhahaha xD Będzie miał przekichane. Na jego miejscu zadbałabym o zdrowie. Ale obiecałaś, że nik nie robi sobie wycieczki na tamten świat. Więc chyba mogę spać spokonie. No nic czekam na dalej. Bo zapowiada się baaaardzo ciekawie. No nic weeeny dużo życzę, bardzo dużo.
    Pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt nie umrze. xD A co do tego serducha to już sama zauważyłam, nie chcę tu nikogo kopiować, u mnie to jest wynikiem czegoś zupełnie innego. I nie będzie jakoś specjalnie później na nic rzutować. :p Wcisnęłam to tu po prostu bo chciałam napisać parę rozdziałów z tej trasy przed wejściem smoka, bo nie chciałam od razu tak wywalać. o.O Ale jak mówie, plagiatu tutaj staram się nie popełniać. xD O ile dobrze pamiętam teraz to jeszcze ze dwa może trzy takie i w końcu akcja właściwa. xD
      Pozdrawiam również. :)

      Usuń
    2. Nie źle mnie zrozumiałaś. Nie chodziło mi o plagiat. Miałam na myśli, że PRAWIE u każdego ostatnio coś ze zdrowiem. W pełnym tego słowa znaczeniu i innymi powiązanymi słowami.
      Wejście smoka powiadasz? Takie wejście smoka zza chasioka?

      Usuń
    3. Heh. xD Nie wiem czy zza chasioka, ale mam nadzieję, że będzie to coś co sprawi, że w dalszym ciągu ci co czytają to do tej pory będą chcieli zostać ze mną tu do samego końca.[pozdro dla ciebie xD] A co do pojawiania się tego prawie u każdego, ja myślę że to dlatego, że on ten atak miał w istocie, tak samo jak żarł te medykamenty jak pojebany, więc ludzie do tego sięgają jako wątek przejściowy, jak ja, albo jako główny. Moim zdaniem to chyba normalne, tak myślę. :) W sumie to myślę, że on był takim typem człowieka, że rozgryźć go mógłby do końca tylko taki sam 'odchyleniec' jak on. xD I nie mówię tego złośliwie, tylko taka jest prawda. A ci co twierdzą, że byli jego nie wiadomo jakimi przyjaciółmi, jak potrzebowali, i że go znają, to w zasadzie gówno wiedzą, bo chyba nawet on sam siebie nie znał. O.o A przynajmniej ja mam takie odczucie jak patrze na jego zdjęcia, a patrze często aż do orzygania i gadam do niego jak głupia, kiedy pisze kolejne notki. xD

      Usuń

Komentarz motywuje! :)