Michael Jackson

Michael Jackson

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

5.

Witam. ;) Kolejny rozdział tak jak obiecałam. Nie będę się rozpisywać za bardzo, grypa panuje. xo 
Zapraszam więc do lektury. :)





Donata

Nie zdążyłam nawet zjeść obiadu, ale i nie miałabym na to specjalnie czasu ani ochoty. Wciąz byłam podekscytowana możliwością, że w końcu będe mogła się tu jakoś ustabilizować, ale wciąż miałam też pewne obawy, że znów z tego nic nie wyjdzie. Miałam jednak wielką nadzieję i powtarzałam sobie 'Głowa do góry!' Z uśmiechem schodziłam po schodach na dół, by znajomy już kierowca zawiózł mnie pod wskazany adres.
Byłam umówiona na 15, więc trzeba było wyjechać trochę wcześniej. Tym bardziej, że dowiedziałam się, że miejsce, do którego zmierzałam, jest trochę oddalone od hotelu, w którym się zatrzymałam. Żołądek dawał mi trochę o sobie znać i pomyślałam, że mogłam wziąc coś sobie chociaz na drogę, ale w końcu stwierdziłam, że mimo wszystko nie byłam w stanie nic przełknąć. Ta jedna kromka chleba z pomidorem na śniadanie musiała mi wystarczyć. Jak wrócę, wtedy się najem.
- O, już pani jest? A więc jedziemy? - powitał mnie z tym swoim nieustannym uśmiechem na twarzy. To był naprawdę bardzo miły mężczyzna w średnim wieku.
- Tak, tak. Tu jest adres, nie mam pojęcia, gdzie to jest. - podałam mu karteczkę z zapisanym adresem, a on gdy go zobaczył, od razu dziwnie sie uśmiechnął. Chciałam go zapytać o co chodzi, ale w końcu uznałam, że przeciez on wiecznie się uśmiecha. Darowałam więc to sobie.
Po chwili już siedziałam w wozie i przemierzałam ulice LA. Minęliśmy park, w którym wtedy spotkałam tego gościa. Uśmiechnęłam się lekko na to wspomnienie. Być może, że dzięki niemu uda mi się to, co sobie zamierzyłam. Miałam taką nadzieję.
- Widzę, że jest pani bardzo zadowolona. - odezwał się zerkając na mnie we wsteczne lusterko. Uśmiechnęłam się.
- Tak, rzeczywiście. - mruknęłam. - Mam nadzieję, że nie jadę znów nigdzie na próżno... Tylko po to, żeby usłyszeć, że zadzwonią. - zobaczyłam jak się uśmiecha.
- Niech będzie pani spokojna, na pewno pani tego nie usłyszy. - zapewnił mnie.
Skąd niby mógł to wiedzieć? Miałam jednak wielką nadzieje, ze będzie tak jak powiedział. Chyba bym nie zniosła, gdyby to wszystko teraz szlag trafił... Ile można? Od razu bym się spakowała.
Miasto było o tej porze nieco zatłoczone to też dobrze sobie obliczyłam wyjeżdżając z hotelu godzinę wcześniej. AŻ godzinę. Wolałam się nie spóźnić. W koncu jednak znudziło mi się patrzenie w szybę, a do celu chyba było jeszcze dość daleko, więc wyciągnęłam swój telefon i napisałam smsa do mojej przyjaciółki, która została w Polsce i która była na mnie śmiertelnie obrażona. Ale chyba już jej troszkę przeszło, bo zaczęła odpowiadać na  moje wiadomości.
Uśmiechnęłam się lekko widząc jej wiadomość. Wiedziałam, że jest zła. Wyjechałam tak nagle... W popłochu tak naprawdę. Ale nie mogłam zostać, nie dała bym rady patrzeć na tą zdzirę, która regularnie wskakiwała mojemu chłopakowi do łóżka. Z resztą, on też nie lepszy. To już na szczęscie zostało za mną, miałam cichą nadzieję, że właśnie oto otwierają się przede mną nowe drzwi do nowego życia.
Słońce wciąz przygrzewało. Przez szyby samochodu było to czuć jeszcze wyraźniej. Dobrze, że facet włączył klimatyzację, bo chyba bym się ugotowała, tym bardziej, że wóz był czarny. W takie słońce to jak w piecu. Całkiem miło było czuć delikatny chłodny wietrzyk na twarzy buchający lekko z wentylatorów, które były tak naprawdę... wszędzie. W drzwiach, nawet w suficie samochodu. Dmuch nie zapierał tchu, a jedynie ochładzał powietrze znajdujące się wewnątrz pojazdu. Nie zdziwiłabym sie, gdyby od tej temperatury na zewnątrz blacha się nie wygięła i nie zrobiła czerwona.
Inni jadący w tą samą stronę co my jak i ci, którzy skądś wracali, pewnie borykali się z takim samym problemem upału. Z niejakim zaskoczeniem zauważyłam, że większość mijanych przez nas samochodów była ciemna. Rzadko zdarzał się w jakimś jasnym kolorze, a srebrny lub biały to już w ogóle. W Polsce wszystko było zupełnie inne... Kontrast był uderzający.
Odczytywałam ostatniego smsa od Iwy, mojej przyjaciółki, kiedy kierowca zatrzymał wóz i powiedział;
- Jesteśmy, panno Lescynska. - słysząc, jak znów śmiesznie wymówił moje nazwisko, uśmiechnęłam się.
- Miał pan kiedyś styczność z językiem polskim? Całkiem dobrze wymawia pan moje nazwisko. - stwierdziłam, chowając telefon do małej torebki i sięgając po teczkę z papierami leżącą obok mnie. Usmiechnął się.
- Było się tu i ówdzie. - stwierdził. - Poczekać na panią? - zapytał.
- Tak, jeśli by pan mógł... - zawahałam się. Nie wiedziałam ile to potrwa.
- Nie ma problemu.
- No to dobrze. - uśmiechnęłam się w końcu i wysiadłam z auta.
Znalazłam się... przed OGROMNĄ posesją. W pierwszej chwili aż zmrużyłam oczy. Brama stojąca kilka metrów ode mnie była gigantyczna, i co dziwne, otwarta, a tysiące kwiatów, które rosły w ogrodzie, który był wielki jak park, co najmniej, przyprawiały o zawrót głowy. Musiał tu mieszkać naprawdę ktoś bogaty.
Mojej uwadzę umknął pewien szczegół, napis z ładnych srebrnych liter umocowanych na samym szczycie bramy...
- Neverland... - przeczytałam i oczy automatycznie wyszły mi na wierzch. - To jakiś żart? - mruknęłam po polsku zapominając natychmiast o tym gdzie jestem.



- Czy coś się stało, prosze pani? - odezwał się do mnie kierowca, który też opuścił auto. Odwróciłam sie do niego z wielkimi oczami. Chyba nawet lekko pobladłam, bo przyglądał mi sie z troską. - Wszystko w porządku? - zapytał znów.
- Eee... - mruknęłam znów patrząc na bramę i to co znajdowało się za nią. - Czy... czy to aby na pewno TEN adres? - zapytałam wpatrując się  w niego. Uśmiechnął się po raz kolejny jak to miał w zwyczaju.
- Tak, to tutaj. Nie wiedziała pani? - zdziwił sie lekko, kiedy pokręciłam głową przerażona. Na pewno nie miałam zamiaru tam wchodzić. Podszedł do mnie.
- Proszę się nie martwić, pan Jackson nie gryzie.
- Oczywiście, że nie. On połyka w całości. - mruknęłam lekko drżącym głosem. Gdzie ja się władowałam?
Ktoś inny na moim miejscu pewnie skakałby z radości i robił wszystko byleby się tu tylko dostać. Ale ja nie należałam do tych osób. Nie uśmiechało mi się mieć ciągłą prawie styczność z kimś takim. I to nie chodziło o to jaki ma charakter, czy rzeczywiście jest taki świętojebliwy jak o nim mówią, ale o to w jakim świecie żyje. On jest przyzwyczajony od dziecka do tych wszystkich błyskających fleszy, aparatów, kamer... A ja? Jeśli tu teraz wejdę, dopiero będę miała przygodę życia. Może jednak trzeba było wylądować w Nowym Jorku...
- No niech się pani nie boi! - powiedział kierowca, sprowadzając mnie z powrotem na ziemię. - Pan Jackson nawet zostawił otwartą bramę by nie musiała się pani męczyć z tym wszystkim, zanim by pani dotarła do drzwi nieźle by panią wszyscy przemaglowali.
- Naprawdę pan go tak dobrze zna? - zapytałam.
- Powiedzmy, że trochę. Niech pani idzie, śmiało! Do odważnych świat nalezy. - zaczął mnie zachęcać z uśmiechem.
- Nie wiem czy chce tam iść. - mruknęłam patrząc znowu na wielki dom.
- Dlaczego?
- Bo... to tak, jakbym przeniosła się do innej epoki, z której nie pochodzę i w której nie umiałabym żyć. - chyba zrozumiał o co mi chodzi.
- Tutaj nikt nie będzie na panią czyhał, niech pani będzie spokojna, naprawdę. - uśmiechnęłam się krzywo. - W końcu o to pani chodziło, tak? Skąd pani ma w ogóle ten adres?
- Jakiś facet dał mi go wczoraj w parku. - wymamrotałam.
- Widzi pani? Nawet inni panią tutaj wpychają. Niech pani idzie! Jest za dziesięć piętnasta, akurat.
Dobra. Raz kozie śmierć, najwyżej. Zobaczymy co z tego wszystkiego wyniknie...
Kiedy przekroczyłam bramę, miałam wrażenie, że coś namacalnie się zmienia. Nie miałam pojęcia co to za uczucie, ale odebrałam takie wrażenie, że od tej chwili moje życie będzie mocno związane z tym miejscem. Poczułam, że nie mam już odwrotu i cokolwiek bym nie zrobiła to i tak tu wrócę.
Alejki były wybrukowane idealnie położoną kostką granitową, nie potrafiłam nawet określić jej koloru, z resztą kolory kwiecia tak przyciągały spojrzenie, że kamienie po stopami w ogóle nie istniały. Były tam chyba wszystkie dostępne gatunki kwiatów, cebulowe, krzewy kwitnące, zauważyłam też kilka takich, które rosną u nas w ogródku pod domem... Tulipany wszelkiego koloru, marszczone i gładkie, mieszanych barw... Róże, nasturcje, w jednym miejscu dojrzałam nawet szafirki. Matko Boska. Dalej rosły drzewa owocowe i ozdobne krzewy. Kilka zwykłych o szerokich paniach przechylało się nonszalancko, co tylko dodawało uroku temu miejscu.
No i ta wybąbana chata... No, nie miałam słow by to opisać w tamtym momencie. Szłam powoli wytrzeszczając oczy na to wszystko. Dostrzegłam trampolinę na wielkim trawniku po mojej prawej stronie, kilka iglaków, jakies piłki dziecięce rozwalone tu i tam... inne zabawki... To wszystko wyglądało naprawdę pięknie, ale cholernie mnie przytłaczało.
- Pomóc w czymś pani? - podskoczyłam nagle, nie spodziewając się nikogo. Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka mniej więcej w moim wieku, może tylko troszkę starszego. - Jestem tu ogrodnikiem. Widzę, że podziwia pani kwiaty! - wyglądał na dumnego z siebie.
- Są... piękne. - co innego mogłam powiedzieć? - Ee... U - umówiłam się na rozmowę w sprawie pracy... tutaj. - za nic nie mogło przejść mi przez gardło jego nazwisko. Uśmiechnął się.
- Słyszałem, że ktoś nowy ma się pojawić. Nie bój żaby! - rozesmiał się widząc moją przerażoną minę, na co sama nawet się uśmiechnęłam. - Niech pani idzie dalej tą alejką, zaprowadzi panią prosto pod drzwi. Pani Janet jest w środku, otworzy pani.
Janet? Świetnie, pomyślałam. Ręce mi się trzęsły, a kolana miałam jak z waty. Co się ze mną dzieje? To chyba ogrom tego miejsca tak na mnie podziałał.
Kiedy stanęłam przed drzwiami miałam ochotę uciec. Ale zanim zdązyłam nawet zapukać, drzwi otworzyły się zamaszyście i ujrzałam w nich... siostrę gospodarza.
- Hej! - przywitała się z uśmiechem co mnie zaskoczyło.
- Dzien dobry... - mruknęłam zezując lekko w bok, sprawdzając czy aby na pewno mam wolną droge w razie czego.
- Jesteś blada jak ściana, co najmniej jakbyś zobaczyła ducha! Wybacz mi to automatyczne przejście na 'Ty', nie lubię kiedy sobię z kimś paniusiuję, to mnie postarza. - uśmiechneła się szeroko. - Skoro już dotarłaś aż do samych drzwi, a to zadanie nie łatwe nawet dla mnie, to znaczy, że masz jakąś sprawę do Michaela. - rozmawiała ze mną tak swobodnie jakbyśmy się znały lata. A raczej ona mówiła a ja się na nią gapiłam. - Myślę, że on specjalnie stwarza mi te problemy z dojściem tutaj, żebym mu nie marudziła, że wiecznie siedzi w tej swojej warowni. - zaczęła głośno myśleć. - Jeszcze trochę i dupa mu przyrośnie do tego krzesła. - mruczała dalej, a w pewnej chwili spojrzała na mnie błyszczącymi oczami i z tym swoim uśmiechem numer 5. Nie wiedziałam co o niej myślec. Na pierwszy rzut oka wydawała się całkiem fajna... Ale nie przyszłam sie tu z nikim zaprzyjaźniać.
- Ee... - mruknełam znów cicho.
- Co ty taka niesmiała? -zapytała przyglądając mi się. No naprawdę, ciekawe czemu? Bo chyba nie dlatego, że znalazłam się w domu najsławniejszego faceta na świecie, skądże.
- Umówiłam się z pani bratem na rozmowę w sprawie pracy. - wyrecytowałam starając się, żeby mój głos nie zadrżał. - Tylko nie wiedziałam, że on to on.
- Nie wiedziałaś, gdzie idziesz na rozmowę? - zdumiała się.
- No... tak jakby. - przytaknęłam. - Dostałam numer od nieznajomego, a wczoraj... rozmawiałam w pani bratem przez telefon. I nie miałam zielonego pojęcia, że to on. - zaczęła się śmiać.
- To dlatego jesteś taka zszokowana! I nie pani, nie pani! Jestem Janet. - podała mi rękę.
- Donata. - mruknęłam na co zmarszczyła brwi. - Jestem z Polski. - jej oczy zabłysły.
- Ooo! Michael uwielbia Polskę! Nie wiem czemu, ale tak. Ja osobiście nigdy tam nie byłam.
- I osobiście odradzam pani... tobie, Janet... - poprawiłam się. - Wyjazd tam.
- Dlaczego?
- Bo pan M - michael mógł odnieść fałszywe wrażenie będąc tam tylko na chwilę, gdyby pomieszkał tam przez dłuższy czas zmieniłby zdanie i prędko się stamtąd ewakuował.
Patrzyła na mnie przez chwilę po czym usmiechneła się.
- Mój brat ma talent... Do ładowania się tam gdzie nie trzeba. - to było dość enigmatyczne stwierdzenie, ale nie zawracałam sobie nim głowy.
- Proszę, wejdź. - zaprosiła mnie do środka. Musiałam nad sobą zapanować, nogi lekko trzęsły mi się w kolanach. - Mój brat zaraz się tobą zajmie. Wyszedł na chwilę do ogrodu.
- Nigdzie go nie widziałam. - stwierdziłam nagle uzmysławiając sobie, że tak naprawdę to nie wiele widziałam wbijając oczy w te wszystkie kolorowe kwiaty.
- Pewnie był po drugiej stronie. Albo po prostu ci umknął. - świadomość takiej możliwości, że mógł patrzeć na mnie jak z zapewne rozdziawioną papą szłam jak żółw przez jego ogród napawał mnie lekkim dyskomfortem. - To jego gabinet. Jeden z wielu zresztą. Nie mam pojęcia po co mu tyle... Ale zaczekaj tu na niego, zaraz się pojawi. - wepchnęła mnie do środka, pożegnała uśmiechem i zamknęła drzwi.
Był to miły pokoik z wielkim oknem na całą ścianę. Chyba z rozsuwanymi drzwiami. Kawałek dalej widać było małą sadzawkę, nie widziałam jej z dworu, więc musiałam znajdować się w nieco innej częsci domu. Zauważyłam nawet kota wylegującego sie pod jakimś mniejszym świerkiem. Przysiadłam sobie ostrożnie na brzegu fotela zastanawiając się czy w ogóle mogę. Dostawałam jakiejś paranoi. Nie miałam pojęcia czemu tak sie czułam, miałam kiedyś ta wątpliwą przyjemność obcować przez chwilę z jednym ze sławniejszych aktorów polskich, ale jakoś nie zrobił na mnie wrażenia, a już na pewno nie takiego... Skoro tak wpłynęło na mnie jego domostwo, to co będzie jak już się tu pojawi?
Głupia jestem, skarciłam się sama w myślach. Trzeba się opanować i podejść do tego profesjonalnie. Przyszłam tu ubiegać się i pracę, a nie jak te wszystkie inne pustaki, ślinić sie na jego widok. Miałam zamiar dać mu to jasno do zrozumienia.
Mama będzie pękać ze śmiechu jak jej o tym opowiem, pomyślałam sobie i nie zdązyłam zrobić nic więcej, kiedy usłyszałam otwierające się za mną drzwi.


Michael

Patrzyłem w niebo podziwiając czysty błękit jaki rozciągał się nad moją głową. Spojrzałem na zegarek. Za pięć, zaraz powinna być. Odwróciłem się i szybko prostą drogą przez trawnik wróciłem do domu.
- O, jesteś wreszcie! - Janet... Skąd się tu wzięła, nie wiem...
- Nie wiedziałem, że tu jesteś... Co cię tu przywiało?
- Chciałam cię znowu gdzieś wyciągnął, ale przyszła jakaś panna. Chyba jesteście umówieni. - wyszczerzyła się jednoznacznie dając mi do zrozumienia o co jej chodzi.
- Nic z tego, Jan. - mruknąłem. - Dziewczyna szuka roboty, nie romansu.
- Myślisz, że by ci odmówiła?
- Myślę, że tak.
- W takim razie jesteś upośledzony umysłowo. Widziałeś ja w ogóle? - wydawała się jakaś... poruszona.
- Jeszcze nie. Rozmawiałem z nią tylko przez telefon.
- No to idź, czeka na ciebie w tej twojej najmniejszej kanciapie. - popchnęła mnie lekko wciskając wręcz do domu przez tylne wejście przez taras. O co jej chodzi?
- Dalej już pójdę sam, dziękuję, kochana siostrzyczko. - mruknąłem widząc, że idzie za mną krok w krok.
- No to powodzenia!
Westchnąłem tylko. Kiedy przestanie w końcu próbować poukładać za mnie moje życie? Znając ją, odpowiedź jest tylko jedna. Nigdy.
Sam nie wiedziałem czego się spodziewać po tej dziewczynie, ale przez telefon wydawała się konkretna. Uwielbiałem swoje fanki, ale niektóre były naprawdę męczące. Wszedłem do gabinetu i od razu domyśliłem się co Janet miała na myśli.
Była piękna. Długie smukłe nogi podkreślały dodatkowo dżinsowe czarne rurki, z delikatnym akcentem w postaci paska. Biała koszula, niezbyt luźna, ale i nie szeroka, ładnie uwydatniała jej figurę... Do tego ciemne długie włosy i niebieskie oczy... Piękna twarz. Drobne dłonie lekko drżały, no tak... Poważna postawa i zaciekawione spojrzenie. W ciągu pierwszych tych kilku sekund zdążyłem ją całą sobie obejrzeć, przynajmniej z grubsza. Tak, była naprawdę piękna. Ten stereotyp się potwierdza, w Polsce są najpiękniejsze kobiety.
- Dzień dobry. - powiedziałem z lekkim uśmiechem podchodząc do niej. Wstała podając mi rękę, kiedy wyciągnąłem do niej swoją. Ucałowałem lekko jej delikatne paluszki, rejestrując sobie obrączkę na trzecim palcu prawej dłoni... Mężatka? Nie, raczej nie, obrączkę nosi się na serdecznym... Była zbyt młoda na żonę. Przynajmniej w mojej ocenie. Odpowiedziała cicho powitaniem i usiadła z powrotem.
Albo mi się wydawało, albo usiłowała sprawiać wrażenie, że absolutnie  nie obchodzi jej kim jestem. Przyszła tu w wiadomej sprawie i nic poza tym jej nie interesuje. Nie powiem, bo podobało mi się to.
- Proszę się nie krępować i czuć jak u siebie. - rzuciłem z uśmiechem siadając po drugiej stronie małego stoliczka przy którym siedziała.
- Pan wybaczy, ale przyszłam tu w konkretnej sprawie, nie po to by się rozsiadać. - konkretna, jak mówiłem... Ale chyba zdała sobie sprawę, że zaczęła trochę za ostro. - Nie chciałam być nie uprzejma...
- Nic nie szkodzi. - uśmiechnąłem się. Kiedy na moment nasze spojrzenia się spotkały odwróciła wzrok. Niewinna. Stara się trzymać na dystans. - A więc jeśli nadal jest pani zainteresowana pracą tutaj... ze mną... Bo wydaje mi się, że nie czuje się pani dobrze w mojej obecności? - zacząłem. Zamrugała oczami.
- Nie, to nie to. Po prostu... jestem w lekkim szoku. - uśmiechnęła się sztucznie.
- A dlaczegóż to?
- Bo nie miałam zielonego pojęcia gdzie jadę. - uśmiechnąłem się. Oczywiście, że wiedziałem, że nie ma o tym pojęcia.
- Aż tak źle? - powiedziałem znów z uśmiechem. - Może ma pani ochote się czegoś napić? Kawy, herbaty, a może czegoś mocniejszego? Nasza gosposia zaraz przyniesie... - popatrzyłem na nia ciekawym wzrokiem.
- Nie, dziękuję. Niech pan nie robi sobie zbędnego kłopotu. - lekkie wycofanie... uważa, że sprawia mi kłopot? Wręcz przeciwnie... O czym ja myśle...?
- Alez to żaden kłopot... jeśli tylko ma pani na coś ochote to niech pani śmiało mówi... - spojrzała tak na mnie jakoś dziwnie. Dobra, to zabrzmiało dwuznacznie. Uśmiechnąłem się zdając sobie z tego sprawę, ona też. Po raz pierwszy szczerze. - No dobrze, wracając do przedmiotu naszego spotkania. Nie szukałem kogoś do pracy jakoś specjalnie, ale w sumie przyda się ktoś do pomocy naszym paniom. Jeśli to pani odpowiada. Wiem, że wolałaby pani raczej coś ambitniejszego...
- Nie, naprawdę, przyjmę każde zajęcie. - przerwała mi. - Aktualnie nie mam w czym za bardzo przebierać, a... Po prostu będę bardzo wdzięczna za zatrudnienie. - chyba było jej trochę głupio mi o tym opowiadać.
- Jest pani nieco wycofana... Czemu? To przez moją osobę? - przyjrzałem sie jej znów. Zamrugała oczami odwracając lekko twarz ode mnie.
- Nie... - mruknęła. - Mam tylko wielką nadzieję, że nie wyjdę stąd z niczym. Już chyba połowa Los Angeles dostała moje CV, większość z tych pracodawców pewnie od razu wyrzuciła je do kosza, a odpowiedzi 'zadzwonimy do pani' przyprawiają mnie już o mdłości. - a jednak potrafi się nieco otworzyć. Uśmiechnąłem się patrząc na nią.
- No cóż, pracę ma pani już zagwarantowaną, wystarczy tylko podpisać umowę. - stwierdziłem. Spojrzała na mnie wielkimi oczami.
- Nie rzuci pan okiem na podanie, nic? - była chyba lekko zaskoczona.
- Do tego co będzie pani robić nie potrzebne dyplomy. Porządki domowe, metrów jest naprawdę bardzo dużo i zdaję sobie z tego sprawę. Oczywiście, dajmy na to, jeśli któregoś dnia zaplanuje sobie pani powiedzmy, umycie okien, to ja absolutnie nie oczekuję od pani, że wszystkie pięćdziesiąt wyczyści pani w jeden dzień. Gwarantuje pani tak zwane elastyczne godziny pracy. Byle tylko dotarła tu pani na godzinę dziewiąta rano. Może się pani dogadać z resztą naszych pań co kto będzie robił itd. To co sobie pani zaplanuje na konkretny dzień to pani zrobi. I niech się pani wtedy nie przejmuje, że jednego dnia będzie się tu pani kisić siedem godzin - uśmiechnąłem się - a następnego tylko trzy. Nie zależy mi na tym, żeby pani padała ze zmęczenia tylko na efektywnej pracy. A jeśli będzie pani chciała dzień wolny, bądź coś pani wypadnie, nie będzie mogła pojawić się u mnie to proszę jedynie o informacje. Żebym był tego faktu świadomy, to wszystko.
- Niezbyt wiele pan ode mnie wymaga. - była zadziwiona moim wywodem.
- A to mało?
- Pochodzę z kraju, w którym zawsze pracodawcy jest mało. Zawsze coś źle i niedokończone...
- Skąd pani pochodzi? Z Polski zdaje się, jesli dobrze pamiętam... To bardzo piękny i przeuroczy kraj. - usmiechneła się jakby z lekkim politowaniem. - Pani tak nie uważa.
- Panie Jackson... - przyglądałem jej się uważnie. - Był pan tam tylko na chwilę. Ja... Udało mi się stamtąd uciec przynajmniej na jakiś czas, jesli naprawdę da mi pan tą pracę tak od zaraz, jak mi pan to teraz obiecuje...
- Nie wierzy mi pani? - była naprawdę skomplikowana.
- Nie w tym rzecz. Po prostu nasz kraj różni się tym od Ameryki, że rządzą nim złodzieje i rozwalają od środka całą strukturę państwowości. Polska jest piękna jeśli chodzi o krajobraz i umiejscowienie na mapie. Reszta to... - zamilkła. - Po prostu pomyłka. - uśmiechnęła się smutno. - Mamy po prostu pecha.
Przyglądałem jej się z lekko zmarszczonymi brwiami.
- No cóż. Może ma pani rację, byłem tam tylko na chwilę. Aczkolwiek ludzie są bardzo mili. - znów sie uśmiechnęła.
- Pierwsze wrażenie nie zawsze jest prawdziwe. Ciężko mi to mówić, ale zawsze staram się mówić prawdę. Nie wszyscy Polacy to świnie. Ale większość. Zawsze miałam takie wrażenie, że... Ale to chyba przez wydarzenia z historii. Wciąż jesteśmy sto lat za murzynami. - powiedziała z lekkim uśmiechem. Sam się uśmiechnąłem wciąż nie odrywając od niej wzroku. Miała konkretny system wartości. Podobało mi się to. Mimo tego jak niepochlebnie wyrażała się o społeczeństwie w którym żyła i kraju, to wyczuwałem, że mimo to go kocha, choć to miłość bardzo trudna w obejściu.
- Każdy kraj i naród ma swoją historię. USA nie są żadnym wyjątkiem.
- Wydaje mi się, że waszym krajem kierują ludzie, którzy myślą po prostu o prostych jednostkach, nie tylko o sobie. - stwierdziła.
- Dlatego wybrała pani Stany? - zapytałem prosto z mostu.
- Chciałam zacząć od nowa, wszystko. Pomyślałam, że to miejsce będzie idealne.
- Cieszę się, że pani się tu znalazła. - powiedziałem prosto z mostu. Spojrzała na mnie wielkimi oczami. - Lubię konkretnych ludzi, z konkretnymi poglądami. Umiejących wypowiadać się tak jak chcą, to co myślą, nie słuchając podszeptów osób trzecich.
- Bardzo mało jest takich osób.
- Wiem. - westchnąłem. - I bardzo łatwo narobić sobie przez to wrogów.
- Ma pan na myśli te... oskarżenia? - zadała pytanie niepewnym głosem. Popatrzyłem znów na nią.
- Oskarżeń było już wiele, najróżniejszych. - mruknąłem. - Ale... chyba właśnie tak to można ująć. Moja osoba uwiera wielu ludziom.
Nastała cisza. Nie wiedziałem czemu wbijała wzrok w swoje kolana. Zadając to pytanie dała mi pewnego rodzaju pojęcie o tym co o mnie myśli. Chyba pod tym względem miałem w niej kolejnego sojusznika.
- Dlaczego pani zamilkła? - odezwałem się po chwili.
- Bo... chyba poruszyłam temat, którego nie powinna tykać.
- Nie, dlaczego? Wierzy pani w te oskarżenia? - znów zadałem pytanie prosto z mostu. Spojrzała mi w oczy i już znałem odpowiedź.
- Nie. - powiedziała aksamitnym głosem patrząc mi w oczy.

5 komentarzy:

  1. Jestem!<3
    Kurde, muszę przyznać że serio piszesz na super poziomie i aż chce się czytać :) Teraz mało takich blogów, wiele jest pisanych serio w sposób że nie idzie zdania jednego przeczytać.
    Ja ogólnie do blogów fanfic wybredna jestem, ale dołączyłam już Twojego bloga do mojej listy polecanych (na 1 części Serii Remember). Także jesteś póki co na stałe w mojej 'kolekcji' :D
    Co do samego rozdziału to super wyszedł :D
    Haha i to jej zdziwienie że Neverland xD Ogólnie to ja byłam przekonana, że tamten Pan w deszczu to był Mike wtedy... To co to nie był on w końcu? O.o Na to wychodzi... xD
    Ale tak czy siak cieszę się, że Mike dał jej tę robotę. Widać już po wstępnej rozmowie że potrafią się dogadać.
    Kurde, kawał drogi do tego Neverlandu ma... Liczę że Michaś jej tam zakwaterowanie zaproponuje xD <3
    Oj tak, już miewam kudłate myśli :D
    Rozdział super, czekam z niecierpliwością na nn, aczkolwiek jak coś to uprzedzam że mogę teraz wpaść z opóźnieniem sporym, bo w piątek wyjeżdżam do Francji i dopiero 9-10 maja będę znów w Polsce, ale na pewno nadrobię jak wrócę! <3
    3maj się,
    Weny;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był Mike, czy nie był Mike, oto jest pytanie! xD Wyjaśni się niebawem. :D

      Usuń
  2. Hej!
    Genialne no naprawde genialne. Te jej zdziwko coś na zasadzie ' co to ten... ten Neverland?'. Boskie. Piszesz bardzo dobrze i na wysokim poziomie jestem całkowicie na tak. Trzy razy tak i przechodzisz dalej. Podoba mi się takie opowiadanie, wszystko powoli się rozgrywa, opis posiadłości jest tak genialny, że miałam przed oczami całą tą okolicę. Genialne...chyba już to mówiłam, ale powiem to jeszce raz GENIALNE!!
    Życzę weny duuużo weny.
    Pozdrowionka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :) Świetnie piszesz. <- To po pierwsze xd
    Nadrobiłam całego bloga. Świetnie odpisałaś posiadłość.
    " -On nie gryzie.
    - Oczywiście, że nie. On połyka w całości" XD kocham to po prostu XDDD
    Całkiem dobrze dodajesz charakter prawdziwego Michaela. *.*
    Czekam na nn. Ważka.
    Chciałabym Ciebie zaprosić na moje blogi o MJ. www.whoisit1.blogspot.com i kontynuacja - i-like-the-way-you-love-me.blogspot.com :) Mam nadzieję, że się spodobają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz i cieszę się, że się podoba. :D Oczywiście z chęcią zajrzę na twoje blogi. :D Pozdrawiam!

      Usuń

Komentarz motywuje! :)