Michael Jackson

Michael Jackson

sobota, 15 października 2016

Epilog.

No więc tak. Dobrnęlismy do końca pierwszej części opwiadania. :) Aż sama jestem tym trochę zdziwiona, że wytrwałam. Ale o tym i ogółem o opowiadaniu napiszę w notce na do widzenia. Podam też tam namiary na część drugą, która już istnieje i się produkuje. Jeszcze przed chwilą miałam stracha, że nie będę się wyrabiać, ale dostałam znowu kopa i kilka rozdziałów jest już gotowych. Pewnie nie długo coś tam się pojawi na dzień dobry, a potem prolog. :)
Tak więc zapraszam na Epilog i do następnego. 


Donata


Słońce zachodziło właśnie za horyzontem... Czerwono złote promienie odbijały się na powierzchni oceanu. Pięknie to wyglądało, ale... Ja nie umiałam doszukać się w tym tego piękna. Niby miałam przed sobą jakiś cel. Właśnie siedziałam w samolocie do Polski. Niby gdzieś zmierzałam, w konkretnym kierunku, ale tak naprawdę... niczego przed sobą nie widziałam. Wszystko co było mi drogie zostawało daleko za mną. Zostało mi brutalnie odebrane i chociaż ktoś by powiedział, że nie wszystko sie skończyło to dla mnie właśnie tak było. Skończyło się wszystko. W tym momencie, kiedy weszłam do tej sypialni.
To było jakieś cztery dni temu. Zgodziłam się zostać, choć miałam zamiar wyjechać natychmiast, ale zgodziłam się, kiedy mnie zatrzymywali i pojawiłam się ze wszystkimi na pogrzebie. Był koszmarny. Ciemna trumna, otwarta, pobłyskiwała momentami w słońcu. Własnie dlatego nie chciałam tam być. Nie chciałam na to patrzeć. Myślałam, że nic gorszego już stać się nie może, ale to była chyba kulminacja tego wszystkiego. To było po prostu straszne patrzeć jak leży w tej drewnianej skrzyni, która za kilka miesięcy spróchnieje doszczętnie dwa metry pod ziemią.
Patrzyłam na jego twarz. Miał na niej taki sam spokój jak wtedy w tej sypialni... Jemu już było wszystko obojętne. Nie musiał się już niczym przejmować. Wracałam myślami do listu, który przyniosła mi LaToya. O jakich sprawach mi nie mówił? Co niby miało sprawić, że... Przecież to przez własną głupotę wylądował na cmentarzu. I przez bezmózgowie Murreya, który jak sam zeznał na policji, podał mu podwójną dawkę na raz, kiedy pierwsza nie zadziałała. Podał mu po prostu bombę... Jego organizm tego nie wytrzymał.
Co gorsza... Z tego co mówili dowiedziałam się, że w tym czasie, kiedy do niego zadzwoniłam, on właśnie odpływał... Umierał w tamtej chwili. I jeszcze zdążył mi powiedzieć, że mnie kocha. Tylko dlaczego to znów zrobił...
Cały lot siedziałam albo ze spuszczoną głową i wpatrywałam się w swoje ręce, albo przez szybę w oknie, ale nic nie sprawiało, że się uśmiechałam albo cokolwiek... Nie ściągnęłam obrączki. Nie przełożyłam jej na drugą rekę. Nie chciałam niczego zmieniać, choć wbrew mojej woli zmieniło się wszystko. Wracałam do domu mimo, że udało mi się uzyskać obywatelstwo, mogłam tam zostać, jeśli bym chciała. Chociaż umowa przewidywała, że małżeństwo powinno trwać co najmniej rok, to przecież śmierć jest siłą wyższą i jak to stwierdził urzędnik z którym musiałam się spotkać... Niczego to tu nie zmienia i zachowuję obywatelstwo amerykańskie. Mało tego. Nawet nie chciałam o tym myśleć. Zapisał mi wszystko w testamencie, wracałam do domu jako milionerka. Rzygać mi się chciało. Neverland, wszystko, należało teraz do mnie. Chciałam się tego wszystkiego zrzec, ale dziwnym trafem powiedzieli mi, że to nie możliwe. No cóż... Widocznie i pod tym względem ich prawo jest inne niż polskie.
Dopóki trwała podróż byłam w stanie jakoś się ogarnąć. Kiedy kilkanaście godzin później wylądowałam w Warszawie, wytarabaniłam się ze wszystkimi swoimi bagażami na postój taksówek i kazałam się zawieźć na dworzec PKS. Tam po półgodzinnym wyczekiwaniu na autobus wsiadłam do odpowiedniego i pojechałam do Konstancina. Droga zajęła czterdzieści pięć minut.
Wysiadłam na małym przystanku jakieś dwadzieścia minut drogi od domu. Pociągnęłam za sobą dwie duże walizki na kółkach i poszłam. Ludzie, których mijałam znali mnie przynajmniej z widzenia z miasta, patrzyli na mnie coś do siebie szeptali, ale nikt mnie nie zaczepił. Byłam za to bardzo wdzięczna. Ostatnie dni żyłam jak w transie. Gdybym miała jeszcze o tym z kimś rozmawiać... Lepiej, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju.
Pewnie już cały świat wiedział co się stało. Pewnie już tego samego dnia wieczorem stacje telewizyjne, radia i gazety o tym huczały. Nie było na to siły, więc u mnie w domu pewnie też już wiedzą. Mama i tata dzwonili do mnie ze dwadzieścia razy, ale nie odebrałam. Co miałam bym powiedzieć im do tego telefonu? A oni co by mi powiedzieli? Staraliby się jakoś pocieszyć? Próżny trud...
Tak więc dopóki jeszcze szłam jakoś to było. Dopóki miałam jeszcze COŚ do zrobienia. Kiedy weszłam do domu i odstawiłam walizki w kont... wszystko się skończyło. Nie miałam już nic więcej do roboty. Mogłabym przestać istnieć. Ale jak na złość, wciąż żyłam, wciąż oddychałam... Bóg nie chciał zabrać mnie do siebie tak jak jego.
Stałam w tym korytarzyku obok kuchni dosłownie przez pięć sekund, aż wpadli do niego oboje moi rodzice. Jak tylko mnie zobaczyli od razu musieli się domyślić, że jest ze mną jeszcze gorzej niż to sobie mogli wcześniej wyobrazić. Sama nie wiedziałam jak wyglądam, nie zwracałam na to uwagi. Ubrałam się normalnie, włosy wyczesałam przed wyjazdem, a wszystko to robiłam jak zmechanizowany robot. Teraz też patrzyłam na nich niewidzącym wzrokiem tak jakby komputer w głowie mi to nakazywał, a nie dlatego, że sama tak chciałam.
Mama pierwsza do mnie dopadła i przytuliła mocno. Ja nie płakałam. Wylałam wszystkie łzy na pogrzebie, już więcej nie miałam. Za to moja mama chyba płakała za mnie. Tata podszedł i przytulił nas obie do siebie...
I to by było na tyle z mojej aktywności. Od tamtego momentu jak tylko poszłam do siebie razem z rodzicami, tata taszczył za mną moje walizki, położyłam się do łóżka i już z niego nie wstałam. Wychodziłam z niego tylko do toalety i wieczorami do łazienki. Nocami nie spałam. W dzień też nie. Nie chciałam nic jeść, tylko piłam. Tak jakby to wszystko nie było mi do niczego już potrzebne. Tylko oddychałam jeszcze z przyzwyczajenia.
Kilka razy... tak naprawdę to chyba z kilkadziesiąt... dzwoniła do mnie Janet. Odebrałam dosłownie raz. Pytała jak się czuję. To było w dniu mojego przyjazdu do domu. Potem dzwoniła jeszcze wielokrotnie, ale nie podejmowałam tych telefonów. Jedyne na co miałam ochotę to zamknąc się gdzies w jakiejś małej klitce...
A najgorsze było to, że to nie była już żadna pomyłka, tak jak wtedy w tym szpitalu po koncercie. Teraz już nikt nie będzie mi się dobijał do drzwi, żeby powiedzieć, że ktoś się pomylił. Widziałam go w trumnie. Nie wyjdzie z niej o własnych siłach.. W ogóle z niej nie wyjdzie. Mimowolnie wracałam do tego... Patrzyłam na niego... Nie wiem może czekałam na coś... Może, że się poruszy? Że chociaż palec mu drgnie, ale nic takiego się nie stało. Może tylko dwie rzeczy były co najmniej dziwne...
Jermaine pochylał się nad nim tak nisko jakby chciał go przed wszystkimi zasłonić, jakby coś do niego mówił... A potem wydawało mi się, że wycierał mu oczy chusteczką... Ale może w gruncie rzeczy to nie było wcale takie dziwne... Druga rzecz dotyczyła pewnego starego faceta. Dziadek mógł mieć jakieś... sześćdziesiąt pięć lat. Nie więcej. Całkiem dobrze się trzymał, nawet o tej laseczce, sądząc po tym jak podszedł do niego po kolei za wszystkimi... Dziwne wydało mi się jego spojrzenie, jakim obdarzył mnie, całą rodzinę Michaela, ale przede wszystkim Lisę i jej matkę, które też się pojawiły. Zwłaszcza na Lisę patrzył jakby... jej nie widział sto lat. Potem odszedł i wrócił powolnym krokiem na swoje miejsce. Nic nie powiedział w przeciwieństwie do reszty, która wygłaszała jakieś swoje mowy. Ja też nic nie powiedziałam. Nie byłam w stanie.
Pojawiło się wielu ludzi, także gwiazd. Oczywiście Madonna która wypłakiwała sobie oczy. Cokolwiek chciała tym pokazać... ale waliło mnie to. I wiele innych podobnych. Wszyscy chyba byli w szoku. Nic dziwnego...
Dzień w dzień maglowałam to sobie. Nie mijało to choćby można by się tego spodziewać. Nie było nic co pomogłoby mi stanąc na nogi. Nawet nie próbowałam zrobić tego sama. Zamorzyłam się do tego stopnia, że pewnego wieczoru wylądowałam w szpitalu na obserwacji po tym jak zasłabłam w łazience. Po prostu, urwał mi się film. A w chwilę później obudziłam się a do łazienki wpadła mama. Musiałam narobić jakiegoś rabanu przewracając się, ale na szczęście... nic sobie nie zrobiłam.
W szpitalu zrobili mi szereg badań krwi i tak dalej... I ten dzień był dla mnie kolejnym przełomem.
W pierwszej chwili gdy lekarz przyszedł do mnie z wynikami powiedział mi, że lekko się odwodniłam i mam początki anemii więc muszę się ostro za siebie wziąć, zadbać o siebie W TYM STANIE.
- Jakim stanie? - zapytałam patrząc na niego kompletnie nie mając pojęcia o czym on do mnie gada. Przecież tylko zasłabłam. Anemia to jeszcze nie koniec świata... Zresztą wcale się tym nie przejęłam. Facet spojrzał na mnie większymi oczami.
- Pani nie wie?
- O czym?
- Ojej... - mruknął. - Rzadko się zdarza, żeby w tym okresie kobieta nie wiedziała... Jest pani w ciąży. - wytrzeszczyłam na niego oczy. - Proszę zobaczyć. - podał mi jakiś wynik. - Podwyższone hormony kobiece. To ZAWSZE wskazuje na ciążę. Badania mogą być zakłamane, dlatego zaraz przewieziemy panią na USG brzucha. - kompletnie odebrało mi mowę. Patrzyłam tylko na niego wybałuszając oczy.
- Ale jak... - bąknęłam w końcu. - W tym samym szpitalu dwa miesiące temu robiłam badania, bo podejrzewałam, ale ginekolog...
- Zdarza się. Zaraz wszystkiego się dowiemy na sto procent.
Jakoś naprawdę błyskawicznie znalazł się dla mnie wózek, a adrenalina znów zaczęła mi krązyć w żyłach. Dawno nie czułam takiego kopnięcia jak wtedy. Dziecko?
Położyli mnie na kozetce, podbrzusze upaćkali jakimś lodowatym żelem i przyłożyli coś co wyglądało jak skrzyżowanie słuchawki od prysznica ze ssawką od odkurzacza. Po chwili na ekranie pokazał się obraz. Malutki człowieczek wielkości kamyczka...
- Czasami nie widać nic na pierwszym badaniu i dlatego czasami kobiety nie dowiadują się od razu. Ale niech pani popatrzy. Początek czwartego miesiąca. - wyjaśnił, a ja od razu poczyniłam sobie pewne obliczenia. Więc... tak jak wtedy podejrzewałam...
Wróciłam na salę i jedyne co robiłam to trzymałam płasko dłonie na brzuchu i patrzyłam prosto w sufit. Będę miała dziecko. To uderzyło we mnie z takim impetem, że w pierwszej chwili gdy widziałam to na ekranie monitora poczułam lekkie zawroty głowy. Ale było coś jeszcze. Nie spodziewałabym sie tego, ale dodało mi to takiego powera, że aż mrowiła mnie cała skóra na całym ciele. Pierwszy raz od dłuższego czasu odetchnęłam pełną piersią.
Popatrzyłam na swój brzuch i pogładziłam go czule.
- No. To jednak nie zostawiłeś mnie całkiem samej. - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko do siebie. Jakaś jego cząstka zawsze będzie ze mną w postaci tego małego berbecia. Nie umiałam określić czy sie cieszę. Czułam po prostu... że chyba jestem w lekkim szoku.
Kiedy do sali weszli rodzice chyba od razu zauważyli, że coś się znowu ze mną dzieje. Mama od razu zaczęła panikować, ale uspokoiłam ją siadając i opierając się o poduchę. Powiedzenie im o ciązy nie stanowiło problemu. W pierwszej chwili byli zaskoczeni, ale potem mama przytuliła mnie mocno mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Ojciec chyba na moment zaniemówił, ale potem im więcej czasu upływało tym bardziej dostawał paranoi, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Zaczął szaleć na punkcie ciuszków i tak dalej. Kiedy wróciłam do domu nie było innego tematu jak tylko jego wnuk. Tym bardziej trudno mi było powiedzieć im o tym co znów sobie postanowiłam.
Chciałam się od wszystkiego odciąć, zamieszkać gdzieś, gdzie będę mogła w spokoju odetchnąć. Australia wydawała mi się do tego idealnym miejscem. Iwa kiedy o tym usłyszała strzeliła się we łeb i powiedziała, że chyba zwariowałam.
- Nie, nie zwariowałam. Po prostu... do czasu rozwiązania zostanę tutaj, a potem przeprowadzę się tam razem z małym. To będzie chłopczyk. - już poznałam nawet płeć.
- No a reszta? Twoi rodzice? A ci wszyscy od Jacksona?
- Co co? - mruknełam. - Rodzice nie są zachwyceni, ale chyba rozumieją. A reszta... Na co im to wiedzieć? - wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Nie powiesz im, że będą mieć bratanka? I wnuka też?
- Nie. Może i to złe postępowanie, ale nie chcę mieć z nimi kontaktu. Za dużo wspólnego z...
- Rozumiem. Ale bez przesady.
- Może powiem im za jakiś czas, jak trochę... odetchnę. - westchnełam siadając na łóżku. Brzuszek miałam już wtedy dość spory.
Nikt nie był w stanie mnie od tego odwieźć. Postanowiłam i tak zrobiłam. Chłopiec urodził się zdrowy, dałam mu na imię Mateusz. I swoje nazwisko. Polska to jednak niezbyt dobry kraj do rodzenia dzieci... Bez komplikacji niestety się nie obyło i to co wiedziałam na dzień obecny to to, że więcej dzieci w życiu mieć nie będę mogła. Nie zmartwiłam się jednak aż tak bardzo. Nie obleciało mnie to, że coś mi tam pękło w środku, że mogą pojawić się jakieś zbliznowacenia i zrosty, że zajście w ciąże może być niemożliwe, a jeśli się zdarzy, to najprawdopodobniej będzie trzeba ją usunąc, bo będzie zagrażać życiu. Nie zastanawiałam się nad tym, a powód tego był prosty. Nie było już po prostu mężczyzny, z którym chciałabym mieć więcej dzieci.
Byłam szczęśliwa każdego dnia kiedy patrzyłam na tego małego brzdąca. Przypominał go strasznie choć może na pierwszy rzut oka ktoś mógłby powiedzieć, że nie bardzo, ale ja umiałam się dopatrzeć tych rzeczy. Kiedy tylko zaczęły rosnąć mu włoski od razu zaczęły się zakręcać więc od razu było wiadomo po kim to ma. Skórę miał ciemniejszą niż moja, ale nie miał identycznej karnacji jak ojciec. Raczej coś po środku. Zastanawiałam się tylko czy odziedziczył tą wadę, którą on miał.
Przez kilka pierwszych miesięcy, kiedy dochodziłam do siebie mieszkałam jeszcze z rodzicami. Kłócili się prawie czasami kto ma go nakarmić albo przebrać. Było mi czasami do śmiechu, ale wiedziałam czemu tak się biją. Bo za niedługo już nas tu nie będzie.
Miałam dwadzieścia trzy lata, byłam wdową i miała kilkumiesięczne dziecko. Miliardowy niemal majątek po zmarłym męzu, a po nim samym same wspomnienia. Mimo tego, że kiedy już urządziłam się w nowym domku w Australii pod gęstym lasem w małej miejscowości wśród miłych sąsiadów czułam wciąż jego brak. Wieczorami dopadała mnie depresja. Wtedy jedyne co mi pomagało się usmiechnąc to mój synek. Patrzyłam jak rósł i co raz bardziej przypominał swojego ojca. Nic mi męża nie zwróci. Ale miałam coś czego za nic w świecie bym nie oddała. Cudowne dziecko.

2 komentarze:

  1. Hej!
    Ja się śmiejeśmieję, a nie powinnam się śmiać. Mój mózg już sobie wyobraża drugą część. Jednak trochę sutno tak teraz kiedy Michaela nie ma, a dziecko się urodziło.
    Australia mówisz? Czyżby nasz "umarlak" siedział gdzieś w okolicy?
    Szczerze? Już się nie mogę doczekać dalszej części. Szkoda, że jednak nie powiedziała Jacksonom o zaistniałej sytuacji. Z pewnością ta wiadomość dotarła by gdzie trzeba xD
    Oczywiście jest mi trochę smutno z niektórych powodów, ale jak ja sobie pomyśle, że będzie takie jedno wielkie WTF? U niektórych na twarzy to usta same wyginają się w uśmiech.
    Nie pozostało mi nic innego jak życzyć ci masy weny, bo w dalszym ciągu jej potrzeba. No i czekam z utęsknieniem na ciąg dalszy
    Pozdrawiam gorąco ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. WTF? będzie i to rzeczywiście... Dobra, nic nie mówię, bo za szybko mi się język rozwiązuje. xD Na dniach coś się pojawi na pewno. :D
      Pozdrawiam. :)

      Usuń

Komentarz motywuje! :)