Michael Jackson

Michael Jackson

niedziela, 29 maja 2016

15.

Witam. :) Więc tak. Stwierdziłam, że będę dodawała odcinki troszkę częściej tak co trzeci dzień. Usiadłam ostatnio i zaczęłam zastanawiać się nad tym ile rozdziałów mnie wyniesie to opowiadanie i z wielkimi oczami stwierdziłam, że jak zakończy się na czterdziestu to będzie dobrze. Przewiduję że może być nawet więcej. :D Ale co do przyszłości to nic nie zdradzam. 
Ale wiem, że będę musiała się dość wyrobić przed wrześniem, bo potem będzie o wiele mniej czasu na pisanie (tak, stara i głupia wracam do szkoły :D). Tak więc nie przedłużając, dodaję dzisiaj, a następne będą dodawane co trzeci dzień. Amen! :D
Zapraszam do czytania. :) 


Donata


Obudziłam się rano z poczuciem ciepła ogarniającego całe moje ciało. W pierwszej chwili nawet się nie poruszyłam, aczkolwiek w końcu musiałam sprawdzić co mnie tak grzeje. Poruszyłam się, ale moje ruchy było przez coś utrudnione. Zmarszczyłam lekko nos... co jest u licha, pomyślałam i otworzyłam oczy.
Moim oczom ukazał się uroczy widok. Michael spał wtulony w moje plecy, obejmując mnie ciasno ramionami. Mogłam dostrzec jego spokojną twarz zerkając za siebie. Uśmiechnęłam się. Gdy spojrzałam na zegar dostrzegłam, że jest dopiero siódma. Ale nie chciało mi się już spać. Starając się go nie obudzić, jak najciszej wyszłam z łóżka i schowałam się  w łazience ubierając się szybko.
Przypomniał mi się sen i coś automatycznie ścisnęło mnie w żołądku. Ale nawet jeśli on o niczym nie wiedział, bo i jak miałby sie dowiedzieć, wczorajszego wieczoru zdarzyło się dość, bym mogła czuć się nieswojo i chcieć uciekać.
Ucieczka była chyba wpisana w moją naturę. Kiedy wyszłam z łazienki on wciąż spał, chyba nawet się nie poruszył. Popatrzyłam na niego przez chwilę, po czym cichutko wymknełam się z pokoju. Akurat tak, by napatoczyć się tej babie, która wcześniej nakryła mnie z Michaelem w niejednoznacznej sytuacji. Prawie na nią wpadłam.
Popatrzyła na mnie wielkimi oczami jakby nie wierzyła autentycznie w to co widzi. Sama poczułam się nieco niezręcznie, na pewno już wyrobiła sobie swój własny pogląd na tą sytuację. I na pewno nie miał on nic wspólnego z rzeczywistością.
- Dzień dobry. - bąknęłam i chciałam odejść by uniknąć nieprzyjemnej sytuacji, ale chyba nie było mi dane.
- Dzień dobry??? - powtórzyła po mnie jakbym była jakąś wariatką co najmniej. Odwróciłam się patrząc na nią lekko spłoszona. Nie miałam ochoty na tego typu docinki, zwłaszcza pod drzwiami sypialni pana domu. Na pewno nie będzie przyjemnie. - I pewnie jesteś z siebie zadowolona.
- Niby z jakiego powodu mam być zadowolona? - postanowiłam nie stać jak kołek i nie dać się kopać, tylko się bronić. A ta baba ewidentnie szukała pretekstu.
- No, przecież udało ci owinąć wokół swojego paluszka niezłą rybke, co nie? - jej ton był drwiący i przesycony pogardą. Naprawdę nie miałam pojęcia co ona do mnie ma. Pomijając fakt, że to co mówiła było absurdalne, nie miała żadnych powodów by tak się do mnie odnosić.
- Naprawdę... nie mam pojęcia o co pani chodzi. Proszę zostawić mnie w spokoju. - odpowiedziałam i odwróciłam się z zamiarem odejścia.
- Już raz ci powiedziałam, że ty dobrze wiesz o co mi chodzi, panienko. Takie młode mają w głowie tylko pieniądze, a ten człowiek już dość chyba musiał znosić takich larw jak ty.
Tego było za wiele. Spojrzałam na nią odwracając się w pół kroku, a po chwili podeszłam do niej bardzo blisko i spojrzałam jej w oczy.
- Proszę pani. - zaczęłam. - Mówię po raz ostatni, niech mi pani da święty spokój, dobrze? Nie mam zamiaru wysłuchiwać tego pieprzenia, którym mnie pani częstuje. Między mną a Michaelem Jacksonem nic nie ma i nie będzie, proszę sobie to wbić do głowy.
- Taak? To wyjaśnij mi jakim sposobem wychodzisz z jego pokoju taka wygnieciona o siódmej rano? - otworzyłam szeroko oczy.
- Pani jest bezczelna, to po pierwsze, a po drugie, by zaspokoić pani ciekawość, niech pani dobrze słucha, Michael mnie tu przenocował. To wszystko. - uśmiechnęła się z politowaniem.
- Przenocował, no tak. - prychneła. - Tak to się teraz nazywa. - przymknęłam oczy zdenerwowana.
- Nie pani sprawa tak jakby. A nawet jeśli coś by było... to pani nic do tego. To wolny kraj, każdy robi co chce. Do widzenia. - warknęłam i poszłam nie oglądając się już na nią. Co za jędza! Chyba naprawdę coś jej nie pasi i uwzieła się na mnie. Tylko za co, przecież ja jej nic nie zrobiłam. Wydra.
I w ogóle co ona tu robiła tak wcześnie? Stara baba, nie ma własnego życia pewnie, to wtrynia nochal tam gdzie nie trzeba. Naprawdę wkurzało mnie to. Gdyby chociaż zadała sobie troche trudu i czegokolwiek się o mnie dowiedziała. Ale ona pewnie uważa, że wie o mnie wszystko. Obrałam sobie za cel zaciągnięcie do łóżka Michaela Jacksona. Cudownie. Aż chciało mi się śmiać z jej głupoty.
Coś takiego było nie wykonalne, gdyby doszło do czegoś takiego... Wciąż mówiłam sobie, że nic nie może miedzy nami być. NIc. I tego postanowienia chciałam się trzymać. A ona? Niech se myśli co chce.
Było mi też trochę głupio z innego powodu. Zostawiłam go tam samego w tym łózku... Ale w końcu, tak jak mówiłam, nic mnie z nim nie łączyło, a to był tylko nocleg, nieważne jak wyglądał, nic wielkiego się nie wydarzyło. Nie musiałąm zostawać.
Poszłam do kuchni, gdzie pozwoliłam sobie zrobić kawę. Do godziny dziwiątej pozostało nie wiele czasu, więc nie było sensu jechać do hotelu by zaraz wracać z powrotem. Usiadłam sobie tuż obok okna i wpatrzyłam się w obraz za nim. Poranne promienie słońca zatapiały powoli wszystko w swojej złotej poświacie. Wszystko wyglądało tak żywo i kolorowo. Trawa i inne rośliny, drzewa... No i te mnóstwo najprzeróżniejszych kwiatów. Usłyszałam też miałczenie kota, który po chwili przebiegł nieopodal.
Westchnęłam. Ten widok był naprawdę piękny. Uchyliłam nieco okno wpuszczając do środka świeży zapach i aż się uśmiechnełam. W tym zapachu powietrza przesyconym zapachem igliwia i kwiatów odnajdywałam coś z własnego domu. Coś znajomego. Ale jednocześnie już tak dalekiego... Podparłam podbródek na ręce i wsłuchałam się w odgłosy dochodzące z dworu.
Jego posiadłość była naprawdę bardzo duża. Nigdy bym się nie wybrała zbyt daleko, bo jeszcze miała bym problem z powrotem. On tu na pewno znał każdy zakamarek, ale ja wciąz  byłam zielona. Ledwo orientowałam się w domu, który też był wielki. Ale był też piękny. Mnie nigdy nie będzie stać na coś takiego, z resztą po co by mi to było? Zawsze wolałam mieszkać w małym domku. Ale fakt był taki, że wystrój był fantastyczny. Ogród też.
- Wcześnie wstałaś... - usłyszałam cichy głos dochodzący z całkiem bliskiej odległości. Odwróciłam się powoli. Doskonale wiedziałam kto to. Miał mokre włosy. Loki nieco mu się wyprostowały, ale w paru miejscach zaczynały się na nowo skręcać. Zauważyłam pojedyncze kropelki wody na jego szyi. Miał na sobie jakieś zwykłe ubrania, za pewne chodził w nich po domu gdy nie miał nic innego do roboty na przykład w studiu. Ale mimo że nie było to nic wytwornego, wyglądał w tym świetnie.
- Tak, obudziłam się i już nie mogłam zasnąć. - powiedziałam. Nie było to tak do końca prawdą. Pewnie jeszcze bym pokimała, ale... wiadomo... On i w ogóle to co miało miejsce wczoraj... A teraz jeszcze ta baba.
- Nie wolałabyś poleżeć trochę dłużej? - zapytał podchodząc do ekspresu do kawy, którą wcześniej sama zaparzyłam. Upił łyk i przymknął oczy z przyjemności. - Boże, kto robi taką dobrą kawę? - zamruczał. Uśmiechnełam się lekko. - Nie narzekam, ale do tej pory jeszcze nie piłem takiej rano. Ani w ogóle.
- Nie chwaląc się, ja ją zrobiłam. - powiedziałam z uśmiechem patrząc wciąz na niego. Popatrzył na mnie po czym się uśmiechnął.
- Naprawdę?
- Naprawdę. - zaśmiałam się z jego ewidentnego miłego zaskoczenia. - Ale chyba nie powinieneś pić na pusty żołądek, co? - uśmiechnął się.
- Nie jestem głodny. - zmarszczył lekko brwi.
- O której zwykle jesz śniadanie?
- Najczęściej... w ogóle nie jem. - stwierdził upijając znów i przymykając oczy. Kiedy tak robił wyglądał naprawdę przeuroczo.
Popatrzyłam na niego wielkimi oczami.
- To jak ty dajesz radę w pracy? - byłam autentycznie zdziwiona jak podchodzi do swojego zdrowia.
- Po prostu nie jestem w stanie jeść tak wcześnie. Kiedy jadę do studia, w czasie przerwy coś podjadam, więc nie jest źle. - parsknęłam śmiechem.
- Tak? A pamiętasz ten wózek zastawiony żarciem, który wjechał do mojego pokoju w hotelu w porze kolacji?? - przypomniałam mu na co zarumienił się lekko i uśmiechnął. Pierwszy raz widziałam u niego rumieńce. Wyglądał jeszcze piękniej. Chyba wszystko chce sie na mnie mścić. I bez tego wyglądał niesamowicie, a jeszcze te rumieńce... Niesamowicie dodawały mu uroku.
- Chciałem być pewien, że wszystko z toba w porządku.
- Było w porządku i nadal jest. Też jeszcze nic nie jadłam... Zaraz nam coś zrobię. - powiedziałam wstając i nurkując do lodówki. Musiałam przejść obok niego... a tak naprawdę to stałam tuż obok niego wypinając się lekko by dojrzeć wszystko co jest w środku. Nie skontaktowałam nawet tego faktu aż do momentu gdy poczułam na swojej talii jego ręce. Wyprostowałam się i spojrzałam na niego.
- Nie kłopocz się. Zjem na przerwie w studio, jak zawsze.
- Zanim do tego dojdzie, padniesz. - stwierdziłam. - Drzesz się jeszcze do mikrofonu czy nagrywacie już teledysk? - zapytałam szczerząc się w uśmiechu. Sam parsknął.
- Nawydzierałem się już. Teraz przyszedł czas na klip. - wyjaśnił. - Będziemy nagrywać próbne pierwsze kadry.
- To tym bardziej musisz coś przekąsić. Będziesz biegał z tyłkiem, błyskawicznie osłabniesz.
- Jestem mężczyzną, dam sobie radę. - stwierdził śmiejąc się. Cały czas nie zabierał ze mnie swoich rąk.
- No dobrze, mężczyzno, ale co twoje rączki robią na mojej talii? - zapytałam unosząc zadziornie jedną brew do góry. Uśmiechnął się szelmowsko.
- Pilnuję by nic ci się nie stało. - widać było, że jest z siebie zadowolony.
- Nie stoję na żadnej wysokości, Michael... - mruknęłam obracając się do niego przodem.
- To nic... - mruknął. Zaczął się przysuwać, ale odsunęłam go w porę. Aż sama się zdziwiłam, że dałam rade. On chyba też był tym zaskoczony.
- Śniadanie, Mike. - przypomniałam mu.
- Mówiłem, że...
- Nie dyskutuj ze mną. - uciełam na co popatrzył na mnie większymi oczami i uśmiechnął się szeroko.
- Jak sobie życzysz. - usiadł posłusznie przy stole i zaczął mi się przyglądać. Bezustannie czułam na sobie jego wzrok.
Powyciagałam na wierzch różne produkty zastanawiając się co by tu przyrządzić. Miałam ochotę na coś ciepłego... może naleśniki?
- Co byś zjadł? - zapytałam przez ramię zezując na niego.
- Ciebie. - parsknełam śmiechem.
- Poważnie pytam.
- A ja poważnie odpowiadam.
- Mike... - mruknęłam patrząc na niego ostrzegawczo. Ale on i tak się uśmiechał! - Na co masz ochotę? - próbowałam pozostać powazna.
- No dobrze... na to co ty. - westchnęłam kręcąc głową.
- A więc... naleśniki. Mam nadzieję, że lubisz.
- Oczywiście. - mruknął. Wiedziałam, że się uśmiecha, nie musiałam nawet na niego patrzeć.
Przygotowanie ciasta i usmażenie ich zajęlo mi nieco ponad pół godziny. Pachniały cudnie według mnie przynajmniej, i smakować też na pewno będą wspaniale. Postawiłam talerz z całym stosem i jakiś sos owocowy wyciągnięty z lodówki na stole, razem z talerzykami i sztućcami.
- No. To smacznego. - mruknełam nalewając sobie soku do szklanki i zabierając się za jedzenie.
Niby głodny nie był, a wpieprzał aż się kurzyło. Aż nie mogłam się napatrzeć.
- Naprawdę tak ci smakuje? - zapytałam go w końcu naprawdę będąc pod wrażeniem.. ale w końcu facet zawsze tyle je... Spojrzał na mnie z uśmiechem. Myślałam, że coś powie, pewnie świńskiego, naprawdę obudził się w nim zboczuch, ale on zrobił coś zupełnie innego. I nie potrzebował do tego słów, żadnych. Bez ostrzeżenia najmniejszego pochylił się nagle i tak po prostu skradł mi pocałunek...
To nie było to co wczoraj wieczorem, co ja zrobiłam... Dla mnie to było już coś większego. Po prostu mnie pocałował... Aż zakręciło mi się w głowie.
- To powinno dać ci do myślenia czy mi smakuje. - powiedział zadowolony z siebie.
- Jasne... - bąknęłam czując, że purpurowieję momentalnie. Spuściłam wzrok na swój talerz. Odchrząknęłam, musiałam chociaz udać, że nic sobie z tego nie zrobiłam. - Więc... kiedy jedziesz to tego studia? - zapytałam jakby nigdy nic. Spojrzał na mnie ze śmiechem.
- Już chcesz się mnie pozbyć?
- Nie, skądże... - popatrzeliśmy na siebie w tym samym momencie.
I wtedy zauwazyłam coś na jego skórze. Miał ciemną karnację, nie do przesady, ale daleko mu było do tak jasnej skóry jak moja. Ale mniej więcej na obojczyku... miał białą plamę mniej więcej wielkości dwóch centymetrów. Wczoraj kiedy paradował bez koszuli tego nie zauważyłam...
Kiedy spostrzegł czemu tak mu sie przyglądam, odchrząknął i zasłonił natychmiast to miejsce. Poczułam, że to dla niego temat tabu. Ale dlaczego? Przecież to nie było chyba nic wielkiego?
- Co to jest? - zapytałam łagodnie chcąc dotknąć tego miejsca, ale odtrącił moją rękę.
- Nic. Muszę... musze isć. - wstał natychmiast. Wydawało mi się, że chce uciec.
- Do studia?
- Nie... nie jadę dziś do studia. - stwierdził nie patrząc na mnie. Wrzucił swoje naczynia do zlewu.
- Zaczekaj. - zawołałam za nim kiedy migiem chciał opuścić kuchnię. Zatrzymał się i spojrzał na mnie uważnie, kiedy do niego podeszłam. - Powiedz mi co to jest. Jakiś ślad po oparzeniu?
Nie wiedziałam nic o takich rzeczach, nie byłam lekarzem. Może na ciemnej skóze oparzenia pozostawiają takie białe ślady? Ale on zaprzeczył. - Więc co to jest?
- Nic. Muszę iść. - chciał za wszelką cenę się zwinąć. Złapałam go za rękę.
- Dlaczego uciekasz, przecież to nic takiego... - zaczęłam, ale widziałam, że ten temat bardzo go uwiera. - Powiedz mi, proszę. - westchnął ciężko.
- To wada skóry... Takich plam będzie pewnie więcej. Muszę... muszę naprawdę iść...
- Mówiłeś, że zaczynacie teledysk, a nie chcesz jechać do studia... to gdzie sie wybierasz? - chyba wiedziałam czemu nie kwapi się do rozpoczęcia zdjęć.
- Prosze cię, daj mi spokój...
- Ty się mną zaopiekowałeś, to chyba ja też mogę, co? - odpowiedziałam z uśmiechem i przeczesałam jego włosy palcami. Przymknął lekko oczy na ten gest. - Chyba wiem jak ci pomóc. - nagle wpadłam na pewien pomysł. - To jest raczej doraźna rozwiązanie, ale powinno pomóc na chwilę obecną. - popatrzył na mnie z lekkim dystansem.
- Co, wytniesz mi to? - próbował zażartowac. I tak się uśmiechnęłam.
- Nie. Zakryję.
- Czym?
- A to się zdziwisz. - powiedziałam wesoło. - Potrzebuję tylko barwników spożywczych w proszku i jednego lub dwa żółtka. I parę innych dostępnych rzeczy.
- Co ty kombinujesz? - zapytał unosząc brwi z zdziwieniem. - Będziesz mnie omletem obkładać? - zaśmiałam się.
- Siadaj i zaufaj mi. - tak zrobił. Chyba.
Wyciągnełam z lodówki dwa jajka i oddzieliłam białka od żółtek. W miseczkę z żółtkami wlałam odpowiednią ilość innych składników a na końcu dodałam po trochu każdego z trzech barwników w proszku: pomarańczowego, niebieskiego i zielonego. Po chwili mieszania spojrzałam na mężczyznę. Przyglądał się sceptycznie temu co robiłam, ja jednak bardziej zainteresowana teraz byłam odcieniem jego skóry. Dorzuciłam więcej odpowiedniego barwnika i po kilku minutach dobrego mieszania uzyskałam mniej więcej taki sam odcień jaki miała jego skóra.*
Podeszłam z tym do niego.
- Co to jest?
- To jest domowej roboty podkład, taki sam jak te kupne. - wyjaśniłam na co wywalił na mnie oczy.
- Co ty opowiadasz? - przyjrzał się całej miksturze z lekkim osłupieniem.
- No tak, ja uważam, że warto znać takie triki. To bardzo łatwe. A teraz rozepnij tą koszulę, żebym ci jej nie upaćkała. I usiądź do mnie przodem, będzie mi łatwiej...
Już wiedział co chcę zrobić więc nic nie mówił. Rozpiął koszulę tak jak prosiłam. I chyba był to błąd, bo moją uwagę zaczęła przyciągać sama jego klata a nie to co miałam zrobić. Weź się w garść, mruknełam do siebie w myślach.
Zaczęłam smarować delikatnie to miejsce zakrywając je powoli. Po częsci chyba było mu to na rękę. Wyczuwałam, że wcale mu nie przeszkadza to, że mam przed oczami spory kawałek jego nagiego ciała, wręcz przeciwnie, był chyba z tego faktu zadowolony. Kiedy skończyłam, podałam mu małe lusterko, żeby się obejrzał.
- No... ładnie. Baby to jednak znają ciekawe rzeczy. - skwitował oglądając miejsce, o którym była mowa.
- Baby? - zaśmiałam sie. - No może i tak. Idealnie nie jestem tego w stanie zakryć, ale chyba i tak jest lepiej, co? - popatrzył na mnie. Jego uśmiech był wystarczającą odpowiedzią. - No to teraz możesz jechać do studia.
- Planowałem zrobić sobie dzięn wolnego... - mruknał, ale porkęciłam głowa.
- Ty ostatnio ciągle masz wolne. Spadaj do pracy! - zaczęłam go wypychać.
- Musze zostać, żeby wiedzieć co z toba!
- A niby co ma być? Jestem cała i zdrowa, o dziewiątej zaczynam pracę. Zmykaj.
- Żadnej pracy dzisiaj nie zaczynasz, moja droga, mówiłem ci wczoraj. - powiedział poważnym tonem zatrzymując się i patrząc na mnie z góry.
- Mike...
- Powiedziałem raz i więcej powtarzał nie będę.
O... to już było naprawdę powazne. Uśmiechnęłam się.
- A ... jeśli cię nie posłucham? - wymruczałam.
- To dostaniesz karę. - oo, ciekawe...
- Jaką?
- Nie posłuchaj mnie to się przekonasz. - teraz on się uśmiechnął. - Idź do mojej sypialni, połóż się. Masz dzień wolny.
- To chyba naprawdę nie jest dobry pomysł.
- Dlaczego? - zapytał jakby pytał dlaczego nie lubię buraków.
- Bo jedna pani tu pracująca uważa, że chcę cię uwieść. - na te słowa ryknął śmiechem. No rzeczywiście, bardzo zabawne. - Aż tak cię to smieszy?
- Tak. - parsknał smiechem. - Co cię obchodzi co mówi jakaś pani?
- A obchodzi bo to nie prawda. - odpowiedziałam odwracając się od niego. Natychmiast poczułam znów jego ręce w talii.
- Nie przejmuj się. Nieważne co ludzie myślą. - pocałował mnie w sam czubek głowy.
- Dla mnie jest ważne.
- Ale nie powinno. Ważne tak naprawdę co ty myślisz i czujesz.
Co ja myślę i czuję? A co ja czułam? Pragnęłam by się nie oddalał... ale musiałam wypchać go do tego studia, inaczej do śmierci nie skończyłby tej płyty.
- Idź już do tego studia, Mike.
- Znów chcesz się ode mnie odsunac.. - westchnął.
- Nie. Chcę, żebyś nagrał tą płytę zanim stuknie ci siedemdzięsiąt lat. - popatrzył na mnie rozbawiony.
- Aż tak źle to nie jest.
- To się okaze, idź. - powiedziałam patrząc na niego. - Ja pójdę się położyć i nie będę dziś pracowac tak jak chcesz, ale ty masz iść do pracy  i się przyłożyć.
- Tak jest. - zarechotał, po czym znów mnie pocałował, ale tym razem... dłużej...
- Mm... Mike... - mruknęłam gdy się oderwał.
- Tak? - zapytał patrząc na mnie uważnie. Chciałam mu powiedzieć, zeby więcej tego nie robił...
- Pocałuj mnie jeszcze raz. - ee... co...? Nie to miałam powiedzieć!!!
Uśmiechnął się lekko i powoli przywarł do moich warg. Poczułam cudowne ciepło w okolicy serca, kiedy dopasowałam się do jego tempa. Nie wierzyłam, że sobie na to pozwoliłam... że tak po prostu się z nim całuję, w tej kuchni... Czułam mrówki na całym ciele, a zwłaszcza tam gdzie akurat znajdowały się jego dłonie. Czyli tuż nad moją pupą i na policzku. Było cudownie.
Całowałam się z paroma chłopakami, ostatnim był mój były, ale żaden z nich nie robił tego w taki sposób... Miał opanowaną technikę, która bardzo mi się spodobała. Nie pchał się na chama, pozwalał mi badać siebie, a gdy pozwoliłam mu pogłębić to, całośc stała się bardziej namiętna. Nie wytrzymałam i musiałam objąć go ramionami.
Ale oczywiście, ktoś znów musiał nam przeszkodzić.
Zanim jednak zorientowałam się, że ktoś na nas patrzy, całkowicie zatraciłam się w tym pocałunku. Poczułam jak jego dłonie powoli zsuwają się na mój tyłek... Nie wiedziałam co zrobić, czy jakoś zareagować...? Znów pomyślałam, pieprzyć to... Podświadomie czułam czym to się może skończyć, ale nie robiłam nic by to powstrzymać. Sama zaczęłam być coraz śmielsza.
Jego koszula wciąz była rozpięta ukazując jego tors. Przyłożyłam delikatnie dłonie do jego skóry  i zaczęłam badać palcami jej fakturę. Była ciepła i gładka, czułam pod palcami jak jego klatka piersiowa unosi się i opada w oddechu... nie równo. Przycisnął mnie do siebie nieco mocniej, na co ja odważniej zaczęłam gładzić jego ciało, rozchyliłam materiał bardziej na boki ukazując jeszcze więcej. Nic nie widziałam, chłonęłam to dotykiem. Nie stawiał się, pozwalał mi praktycznie na wszystko. Zsunęłam jego koszulę nieco z jego ramienia, gładząc je równocześnie, wtedy zamruczał... W odpowiedzi zszedł z pocałunkami na moją szyję...
Objęłam go za szyję jedną ręką wplatając palce w jego włosy, a druga uczepiłam się jego ramienia. Kompletnie nie docierało do mnie co się dzieje wokół nas, liczył się tylko on, jego usta, zapach i to co się działo. Wciąż do mnie nie docierało, że to on... Każda dziewczyna na świecie marzy o księciu z bajki. U wielu z nich takim księciem byłby własnie Michael. A on wybrał sobie mnie, która wcale o nim nie myślała. Aż do czasu.
- Ekhem... - usłyszeliśmy i jak oparzeni odskoczyliśmy od siebie. W drzwiach do kuchni stała Janet z największym uśmiechem jaki kiedykolwiek widziałam w życiu. - Chciałam poczekać aż skończycie, ale wtedy chyba musiałabym oglądać rzeczy, których nie chciałabym widzieć. W wykonaniu mojego brata. - zażartowała i natychmiast się uchyliła przed ścierką do naczyń lecącą w jej stronę.
- Jadę do studia. - stwierdził z uśmiechem. - Ty odpoczywaj. - mruknął podchodząc do mnie i całując mnie jeszcze pojedynczo. Kiedy wyszedł dopadła mnie jego siostra.
- No nareszcie! - wymruczała podchodząc do mnie i szturchając mnie lekko w ramię. - Mam wino, zaraz mi wszystko opowiesz.
- Ale nie ma o czym mówić. - zaczęłam słabym głosem. Nie wiedziałam jak się z tego wyplątać. - To się więcej nie powtórzy.
- Jasne, jasne. - machnęła ręką, wyciągając kieliszki i ciągnąc mnie za sobą do salonu.
- Mówię poważnie, Janet. Narobiłam mu nadziei, a... ja nie moge, nie potrafię...
- Jakoś przed chwilą wyglądało to inaczej. Byłaś tak potrafiąca jak chyba nigdy. - stwierdziła nalewają do kieliszków i podając mi jeden.
- Dałąm się ponieść. Muszę z nim porozmawiać, wytłumaczyć mu...
- Ale on ci nie uwierzy, Dona. Dałaś mu niezbity dowód, na to, że tobie też zależy. I cokolwiek byś nie zrobiła...
- Ale ja nie potrafie tak od razu, rozumiesz? Potrzebuję czasu, a on... ja nie wiem jak on to robi, ale pozbawia mnie jakiegokolwiek myślenia. Robi ze mną co chce... a ja nie umiem mu się oprzeć. - zajęczałam. - Powiedz mi co mam robić. - poprosiłam i upiłam łyk ze swojego kieliszka. Wino było naprawdę bardzo dobre. I pewnie tak samo pysznie musiało kosztować.
- Nie walcz ze sobą. Nie walcz z tym, bo unieszczęśliwisz siebie i jego. Chcesz, żeby znowu cierpiał? Żeby znowu chodził taki... nijaki? - popatrzyła mi w oczy.
- Nie wzbudzaj we mnie poczucia winy, Janet. Ja nie chcę go krzywdzić. Chcę, żeby był szczęśliwy, ale ja pięc minut temu rozstałam się z chłopakiem!
- Michael to nie jest już byle jaki chłopak. To mężczyzna, dojrzały i odpowiedzialny. Jeśli ktoś miałby ci to za złe, oznaczałoby to, że ma nierówno pod sufitem. - stwierdziła sadowiąc się wygodnie i pijąc.
Westchnęłam. Co mogłam zrobić? Ale jak to mam już zakodowane w swoim charakterze, postanowiłam trzymać się tego co sobie umyśliłam.



Michael


Kiedy zajechałem do studia będąc w wyśmienitym humorze, wszyscy od razu to zauważyli. Prezes patrzył na mnie tak jakby zobaczył mnie po raz pierwszy w życiu. Minę miał przy tym taką, jakby zobaczył kosmitę.
- To co, zaczynamy, czy będziecie się tak na mnie gapić? - powiedziałem uśmiechając się pod nosem.
- Zaczynamy, zaczynamy. - powiedział prezes. - Powiesz nam co ci się stało?
- A co miało mi się stać?
- Spodziewałem się, że będziesz się zapierał rękami i nogami, żeby tu przyjśc, jak zawsze z resztą, a tu proszę. Godzina ósma, a on w pracy. - roześmiałem się.
- Dzisiaj mam natchnienie. - stwierdziłem z szerokim uśmiechem.
- Jak ma na imię to natchnienie? - zapytał bez ogródek na co spojrzałem na niego wielkimi oczami. Zerknął na mnie znad teczki którą przeglądał. - No nie patrz tak na mnie. Od razu wiadomo o co chodzi.
- Nie wiem o czym mówisz. - stwierdziłem spokojnie i poszedłem dalej porozmawiać z facetem od scenografii. Chciałem się dowiedzieć jak to wszystko będzie ubrane. Oczywiście wszystkie moje sugestie zostały uwzględnione w programie.
- Dobrze wiesz o czym mówie. - przylazł za mną. - Nam możesz powiedzieć, przecież to chyba nic takiego? Poszedłes za moją radą?
- Jaką radą? - mruknąłem udając, że jestem całkowicie zaabsorbowany tym co widzę na ekranie monitora.
- Poszukałeś sobie babę. Bardzo dobrze. - BABĘ???
- To nie taka byle jaka baba. - burknąłem puszczając tym samym parę z ust.
- O czyli jednak! - zaśmiał się. - Nie wstydź się! I nie bój, nikt ci jej tu nie poderwie. - po tych słowach w końcu się zmył. Co za... człowiek.
Ale sam po sobie czułem i widziałem efekty tej znajomości. Tak jak wcześniej wszystko trzeba było powtarzać ileś razy, tak teraz wyciągałem dźwięki za pierwszym razem i wszyscy byli zszokowani tą nagłą zmianą. Ja trochę też, szczerze powiedziawszy.


- No! Wrócił prawdziwy Król Popu! Nareszcie, bo myślałem, że będę ci musiał wpierdolić, Jackson. - rzucił prezes zwijając majdan. Zdziwiłem się.
- Już się zbieramy?
- Tak. W sumie mamy już wszystko, widzisz, jak się przykładasz wszystko idzie niczym Struś Pędziwiatr. Teraz zaczniemy pierwsze próbne ujęcia... Nie będę was dzisiaj tyrał, podejdziemy do tego na luzie. Kiedy z grubsza obrobię te pliki będę wiedział co i jak więc będziesz miał teraz tydzień wolnego. - a to coś nowego.
- Nigdy nie dawałeś mi tak chętnie wolnych dni. - stwierdziłem biorąc kawę od makijażystki. Było jej daleko do tej, którą rano zrobiła Dona. Na jej wspomnienie od razu się uśmiechnąłem.
- Widzę, że trafiło cię. - usłyszałem obok siebie. Popatrzyłem na prezesa, który przyglądał mi się uważnie lekko unosząc brwi do góry. - Mam nadzieję, że dalej będzie cie tak trzymać to zdążymy z tym wszystkim na czas.
- Skąd wiesz, że mnie trafiło?
- Bo śmiejesz się do tej kawy, jak głupi do sera. - stwierdził jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Zawsze bezpośredni, nie boi się kogoś zjechać, mówi to co myśli i nie ogląda się na to co mówią o nim inni. Jak ci się nie podobam, zajrzyj psu w dupę, tak podobno brzmi jego życiowe motto... a przynajmniej tak nam kiedyś powiedział. Bardzo pasuje do jego osobowości.
Zaśmiałem się.
- To naprawdę aż tak widać? - mimo wszystko był bardzo dobrym słuchaczem. Nie tylko jeśli chodzi o to, czy fałszuję. Spojrzał na mnie jak na idiotę.
- Żartujesz sobie? Wparowałeś tutaj z bananem na gębie, gdyby nie uszy to uśmiech miałbyś dookoła głowy. Co ty, nikt nie zauważył. - stwierdził ironicznie. Znów się roześmiałem. Popatrzyłem na jednorazowy kubek ciepłej jeszcze kawy. - Co się tak modlisz do tych pomyji? - mruknął znów na mnie patrząc.
- Przestań, nie modlę się! - ale uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Gadaj co to za jedna, może ci trochę zelży. Jak będziesz się tam śmiał, ktoś w końcu pozbawi cię zębów, bo będą mu się za bardzo podobały. - parsknąłem śmiechem.
- Jest... piękna. - powiedziałem przywołując w pamięci jej obraz.
- Ooo, bo zrobie pod siebie z wrażenia! - rzucił pod nosem. - Każda baba jest piękna, konkrety proszę.
- No więc... po pierwsze to młodsza...
- Tak też myślałem. Nie obalę się, kiedy usłysze o ile?
- Tego nie wiem.
- Wal, przyjmuję na klatę średnio raz w tygodniu twoje nieustające jęczenie, to też zniosę. - zaśmiałem się znów. Był zrzędliwy, upierdliwy, ale na swój sposób było to zabawne.
- Dwadzieścia lat. - jednak chyba się przeliczył. Zakrztusił się własną kawą.
- A mówiłeś, że dasz radę.
- Chłopie, walisz czymś takim i oczekujesz, że zniosę to jak gargulec?! To ile ona ma? 18?!
- No bez przesady, osiemnastki to jeszcze dziewczynki. - mruknąłem opierając się o ścianę i znów przywołując jej obraz w pamięci. - Ma 22.
- O, to o wiele więcej. Pół wieku. - znów zadrwił. - Gdzieś ty ją wyhaczył, siedziała na wycieraczce? - spojrzałem na niego z uśmiechem.
- Nie. Przyszła do mnie do pracy. Na razie jeszcze muszę ją przekonywać, ale...
- Przekonywać? Do czego?! - spojrzał na mnie marszcząc czoło.
Dobrze wiedziałem o co mu chodzi. Według jego i wszystkich innych tylko debilka by mi się opierała. Ale ja wiedziałem że to nie są żarty.
- Do tego by pozwoliła mnie i sobie na to żeby się do siebie zbliżyć. Ale myślę, że już niedługo.
- Rozumiem, że dzisiaj rano wytoczyłeś jej jakieś argumenty... - stwierdził zawieszając głos i dając mi tym do zrozumienia o co mu chodzi. Na moją twarz znów wstąpił uśmiech.
- Powiedzmy. Jest bardzo delikatna. Nie chcę jej zranić. Już raz ktoś to zrobił.
- A skąd ona jest?
- Przyleciała z Polski jakieś... niecałe dwa tygodnie temu.
- Dwa tygodnie?!
- No... tak. - uśmiechnąłem się. Popatrzył na mnie krzywo.
- Królu złoty, w twoim wieku miłość od pierwszego wejrzenia już się nie zdarza.
- Być może, ale to nie było wcale wejrzenie, tylko kompletne oglądanie, panie kapitanie. - odwaliłem mu. Parsknął śmiechem.
- Ciekawe jak długo będzie się zapierać przed toba rekami i nogami.
- Pewnie jeszcze trochę. Prawie jej nie znam, ale...
- Czujesz, że to jest to, co? - parsknął znów śmiechem.
- Mam taką nadzieję.
- Nie chcę być świnski...
- Znając ciebie, będziesz.
- Dobra, więc będę świnski. Z Presleyową też tak mówiłeś. Pamiętasz? - zrobiłem kwaśną minę.
- Lisa to kompletne nieporozumienie. Obojgu nam zdawało się że się kochamy, a tak naprawdę między nami nigdy nie było żadnej miłości. Od dziecka się przyjaźniliśmy. Pomyliliśmy jedno uczucie z drugim. Teraz nie jesteśmy nawet w stanie normalnie porozmawiać. Brakuje mi tego co było wcześniej, ale to już raczej nie wróci. Zbyt wiele się zdarzyło.
- Z tego co wiem, to ona chyba uważa inaczej. - stwierdził patrząc na mnie znacząco.
- To znaczy?
- To znaczy, że niby jest z tym swoim gachem... ale chodzą słuchy, że twoja siostra LaToya dowiedziała się, że ona... cały czas myśli o tobie w konkretny sposób.
Westchnąłem. Brakowało mi tylko problemów z Lisą. Chciała nadal w to brnąć? Przecież to od samego początku było skazane na porażkę, szkoda, że wtedy tego nie zauważyliśmy... Nie chciałem jednak teraz o niej myśleć i nie było to wcale takiego trudne.
- Nie chcę się teraz nad tym zastanawiać...
- O ja się wcale nie dziwie że nie chcesz myśleć o Lisie! - zarechotał. - Lisa, stara dupa, a ty masz pod nosem, o połowę młodszą. Zrozumiałe. - nachmurzyłem się.
- Nie chcę jej tylko zaliczyć.
- A co chcesz? - spojrzał na moją poważną minę. - Nie mów, że się w niej zakochałeś, Jackson. - zaskoczył mnie tym. Nie myślałem nigdy... Nigdy nie zastanawiałem się... Nigdy tak tego nie nazwałem, ale... - Dobra, nie odpowiadaj. Widać, sam jeszcze tego nie wiesz. - stwierdził odwracając się do mnie.
- Czego nie wiem? - zapytałem ostrożnie przyglądając mu się.
- Że wdepnąłeś tak, że cię już spod tego wszystkiego nie widać. - stwierdził i odszedł by zając się ustawianiem kamer. No to pięknie...
Po trzech godzinach próbnych ujęć bez kostiumów, te miały być gotowe za trzy tygodnie, prezes kazał nam spadać i sam wszystko pozbierał. Wciąż byłem lekko oszołomiony jego ostatnimi słowami i nawet nie próbowałem pytać dogłębniej co miał na myśli. Czy ją kochałem? Rzeczywiście, sam nie umiałem sobie na to odpowiedzieć. Być może bałem się. Kiedy odważyłem się powiedzieć to sobie głośno, kiedy byłem z Lisą, wszystko szlag trafił. Może lepiej jest tego nie tykać.
Ale fakt był taki, że aż rwałem się do domu, bo wiedziałem, że ona tam jest. Byłem tylko ciekaw czy mnie posłuchała. Czy położyła się do łóżka tak jak jej kazałem, czy jednak mnie zlekceważyła i latała ten cały czas po domu robiąc to i owo. A Janet? Pewnie nie odstępowała jej na krok, ale za to akurat byłbym wdzięczny.
- No więc, do zobaczenia za tydzień, Jackson. - nie wiedziałem czemu wciąż wali mi po nazwisku. Może aż tak mu się spodobało?
- Do widzenia. - odpowiedziałem po czym wyszedłem z budynku studia. Na parkingu jak zawsze czekał na mnie mój kierowca. Głupi bym był, gdybym taki kawał pchał się jakoś sam... Nie uszedł bym uwadze innych ludzi. A wcale mi się do tego nie śpieszyło. Nie spodziewałem się jednak tego, co zastałem w domu po powrocie.
Po zaparkowaniu na posesji prawie w podskokach udałem się do domu. Zaledwie zdążyłem uchylić drzwi doszły mnie jakieś wrzaski. Z początku nic z tego nie rozumiałem. Wszedłem głębiej marszcząc czoło... coś musiało się stać. Tylko dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił?
Na oko, krzyczały trzy kobiety, jakaś jeszcze chyba próbowała je uspokoić. Zaczęły dochodzić mnie pojedyncze słowa... zdania wyrwane z kontekstu...
- Ladacznica, jak te wszystkie...!
- Zważaj na słowa, wydro... - to chyba głos Janet...
- Masz co do mnie, stara babo, to powiedz mi to wprost, przestań insynuować niestworzone rzeczy...!
- Jesteś wywłoką, która podstępem się tu wcisnęła...!
- Powinnaś się leczyć! - znów Janet. Ale pozostałych dwóch wrzeszczących kobiet nie poznawałem.
- Nie masz własnego życia?! Zajęłabyś się robotą, nie miałabyś wtedy takich problemów, jak to z czyjej sypialni rano wychodzę!
- Mała pinda!
- Lampucera!
- Wysokich progów ci się zachciało, ty... ty wywłoko! - wrzeszczała dalej jakaś. Poszedłęm szybkim krokiem i tak jak się spodziewałem zobaczyłem Janet, której prawie para buchała z nosa. Razem z nią na środku salonu stała Dona i jedna z kobiet, która u mnie pracowała i zajmowała się domem. - Już ci powiedziałam raz i drugi, od ziemi nie odrosłaś, smarkulo, żeby pchać się do takich ludzi! Taka sama jak te wszystkie! POLACZKI! Wszystkie te wasze to zdziry, bez wyjątków! Tylko patrzycie, gdzie tu nos wcisnąć, żeby złapać grubą rybę, bo się robić nie chce! Pan Michael już chyba dosyć napatrzył się na takie larrrwy jak ty! Owinęła go sobie wokół palca!
- Pan Michael wypierdoli cię na pysk, jak się o tym cyrku dowie! - wrzasneła moja siostra.
- Mam dosyć twoich urojeń, stara wiedźmo! - no... nie spodziewałem się takiego temperamentu... - Mówię to raz i więcej powtarzać nie będę! Gdybym chciała zaciągnąć go do łóżka, to on już by ze mną w tym łóżku był! I to bynajmniej nie raz! I to ja byłabym na górze!
- Ty suko! - wrzasnęła tamta i cisnęła czymś w dziewczynę, która na szczęście zdążyła się usunąć. Porcelanowa figurka roztrzaskała się o ścianę...
Byłem totalnie zaszokowany. Co tu się działo?! Dorośli ludzie! W ogóle co to ma być?! Ale zaczęło się robić naprawdę gorąco, starsza kobieta chwyciła kolejną jakąś rzecz i znów chciała nią cisnąć, ale jeszcze inna co przy tym wszystkim była, złapała ją za rękę i próbowała ją powstrzymać. Nie mogłem tolerować czegoś takiego.
A poza tym... Ciekawe... Uważa, że byłaby na górze? Gdyby nie całość sytuacji, uśmiechnąłbym się na te słowa.
- Puść mnie! - krzyczała kobieta starając się wyrwać rękę z uścisku koleżanki z pracy.
- No, dalej, dawaj, babciu, dawaj! - Janet wściekła jeszcze zaczęła ją dopingować...
- DOSYĆ! - ryknąłem wychodząc dwa kroki na przód. Momentalnie zrobiło sie cicho. Nie było słychać ani nawet jednego mru mru. Popatrzyłem kolejno po wszystkich. - Co się tu dzieje, do jasnej cholery? Ktoś was naćpał?! Dość mam problemów, by użerać się jeszcze z wariatkami!
- Wariatkami? - Dona parsknęła śmiechem, który jednak nie był ani trochę wesoły.
- Nie o tobie mówię. - stwierdziłem, jednak popatrzyłem na nią mrożącym wzrokiem. - Chcę wiedzieć co się stało. JANET?? - wbiłem wzrok w siostrę. Westchnęła wściekła.
- Ta stara miała pretensje, że Dona dzisiaj nie pracuje. - zaczęła. Spojrzałem na kobietę. - Powiedziałam jej, że dałeś jej dzisiaj wolne, bo wczoraj zasłabła. - dyszała ciężko, widać było, że ciężko jest jej zapanować nad gniewem. - Zaczęła się wydzierać, wyzywać, księżniczka, lafirynda, i tak dalej, uprzejmościami zaczęła rzucać! Chciała ją bić, więc się wstawiłam, coś niesamowitego po prostu - otworzyłem szerzej oczy. - Znowu zaczęła wrzeszczeć...
- Chwila. Stop. - przerwałem jej. - Nadal nie wiem DLACZEGO ta awantura.
- Ta pani uważa mnie za zdzirę rodem z Polski, która chce cię zaciągnąć do łóżka po to, żeby doić z ciebie kasę. - wyrecytowała moja księżniczka, jak to tamta powiedziała. Uniosłem powoli brwi do góry patrząc na kobietę. Nawet nie zdawałem sobie do końca sprawy z tego jak bardzo jestem zły. Wściekły.
- Ok... Czuję, że właśnie dostaję migreny. - powiedziałem cicho masując sobie skronie. - Ty... - mruknąłem do baby. - Zabierasz swoje manele i nie ma cię. Nie chcę cię tu dzisiaj widzieć. A najlepiej będzie, jeśli zrobisz sobie kilka dni urlopu. WON. - warknąłem nawet nie otwierając oczu by spojrzeć czy się mnie słucha. Ale po chwili usłyszałem jak wychodzi.
- Jeszcze zszokowana... - zaczęła siostra.
- Janet... ucisz się. - warknąłem. Nastała cisza. O co byłem taki wściekły? No tak, jakaś baba podniosła rękę na kobietę, którą... która stałą mi się bliska, a potem jeszcze zaczęła ciskać w nią czym popadnie... Tak, to wystarczający powód.
Ruszyłem się w końcu z westchnieniem i podszedłem do Dony.
- Nic ci nie jest?
- Nie. - patrzyła na mnie jakby na coś czekała. Chyba myślała, że będę ją łajał. Uśmiechnąłem się i przytuliłem ją. Wtuliła się we mnie ochoczo co przyjąłem z wielkim zadowoleniem. Przycisnąłem ją mocniej do siebie i pocałowałem w uszko.
- Dobra, to ja idę! - usłyszałem głos mojej siostry, która w mgnieniu oka poczęła się ulatniać.
- Nie! Janet! - Dona chciała ją zatrzymać, chyba nie chciała zostać teraz ze mną sama. Być może na chwilę się zapomniała. Nie miałem jednak zamiaru dawać teraz za wygraną.
- Mam coś do załatwienia. Bawcie się dobrze! - krzyknęła i wyleciała w podskokach. Jak nigdy.
- Boisz się zostać ze mną sama? - zapytałem z uśmiechem trzymając ją wciąż w ramionach. Popatrzyła na mnie.
- Nie... - mruknęła chcąc się odsunąć, ale jej nie pozwoliłem. - Mike... podobno zaczyna cię boleć głowa... - spojrzałem na nią z uniesionymi brwiami. Coś wpadło mi do głowy.
- Tak... chyba tak. - zmarszczyłem czoło. Uśmiechnęła się lekko i pogładziła mnie po policzku. Przymknąłem oczy.
- Połóż się. Zrobię ci coś do picia, poczujesz się lepiej.- zrobiłem tak jak kazała węsząc w tym dla siebie okazję. - Proszę. - podała mi kubek z herbatą kilka minut później. Spojrzałem na nią z uśmiechem opierając się wygodnie w samym koncie wielkiego narożnika. Przysiadła obok patrząc na mnie.
- Dziękuję. Ale głowa nadal boli. - zmarszczyłem znów lekko czoło. Znów poczułem jak gładzi mnie po policzku. - Połóż sie tu obok mnie. - mruknąłem cicho patrząc na nią.
- Dlaczego? - od razu nabrała dystansu. Miałem nadzieję, że kiedyś on zniknie... Chciałbym móc tak po prostu ją przytulić... Tak zwyczajnie wziąść w ramiona. I chciałbym, żeby ona wtedy nie uciekała.
- Po prostu. - uśmiechnąłem się lekko. - Chcę cię mieć przy sobie.
- Mike... - zaczęła automatycznie się broniąc. Chciała wstać, ale powstrzymałem ją chwytając delikatnie za rękę.
- Proszę cię... - mruknąłem patrząc jej w oczy.
- To ja ciebie proszę, Michael... Przestań. - wstała, ale nadal ją trzymałem.
- Zostań. - szepnąłem i odstawiłem kubek na stoliczek obok. Westchnęła chyba nie wiedząc co robić. - Prosze... - szepnąłem znów pociągając ją lekko. Usiadła z powrotem. Ale zdenerwowana.
Przysunąłem się do niej bliżej i odgarnąłem włosy z szyi, po czym zacząłem ją całować. Upajałem się zapachem jej skóry i czułem jak drżała. Ustami wyczuwałem jej tętno, przyspieszało. Odchyliła lekko głowe na bok dając mi tym samym lepszy dostęp do siebie. Przytrzymywałem ją jedną ręką by mi nie uciekła. Nie chciałem ją do niczego zmuszać, ale... chciałem by tu ze mną została.
Chwyciłem lekko jej podbródek i odwróciłem w swoją stronę. Automatycznie nasze usta się ze sobą zetknęły. Oddychała płytko. Czułem ten oddech na swojej twarzy.
- Nie boli cię głowa, prawda? - wydyszała patrząc mi w oczy. Nic nie odpowiedziałem. Znała odpowiedź.
Wpiłem się w jej usta jakbym za chwilę miał umrzeć. Czułem, że co raz bardziej przełamuję ta tamę, którą wokół siebie zbudowała. Czułem, że jesli się tam dostanę... W końcu zyskam to o czym tak marzyłem. Prawdziwą niezachwianą miłość.
Popchnąłem ją lekko tym samym poniekąd zmuszając ją do położenia się płasko. Zawisnąłem nad nią nie odrywając się od jej ust ani na chwilę, a jedną dłoń śmiało wsuwając pod jej koszulę.





* polecam kanał na YouTube "Red Lipstick Monster" na którym miła pani przedstawia wiele innych takich ciekawych rzeczy kosmetycznych. :)

czwartek, 26 maja 2016

14.

Witam. :) Tym razem długaśnie, tak mi się wydaje, ale to chyba dobrze. Nie wiem czy ten odcinek będzie dobry, z racji tego, że pisałam go mając w tym czasie... prawie 40 stopni gorączki! O dziwo wcale tego nie czułam, gdyby nie to że sama wpadłam na pomysł użycia termometru, wcale bym nie wiedziała. Proszę o wyrozumiałość w takim razie i zapraszam do czytania! :D Powiem jeszcze tak. xD To jest ten moment przełomowy, teraz zacznie sie dziać. :D


Donata


Nie wiedziałam czemu tak nagle poczułam się tak źle. Kiedy wyszedł poczułam się kompletnie sama. Ale przeciez o to mi chodziło, żeby go do siebie zniechęcić. Teraz mam to czego chciałam. Pewnie  mi się to udało. Nic nigdy nie przyprawiało mnie o taki skurcz żołądka jak myśl, że on naprawdę się podda i przestanie mnie przekonywać do swojego punktu widzenia na całą sprawę. Tak naprawdę chciałam by wciąz to drążył, choćbym nie wiem czym w niego rzucała, jak i co wrzeszczała, chciałam, by dzień za dniem, krok po kroku, powoli wyważał drzwi, które zatrzasnęłam mu przed nosem. Tak bardzo pragnęłam tego wszystkiego o czym mówił jeszcze chwilę temu...
Krótko mówiąc, byłam załamana. Spojrzałam na zegarek, była dwudziesta pierwsza. Za oknem robiło się już szaro. Objęłam ramionami kolana i oparłam o nie czoło zastanawiając się co ja właściwie robię. Gdyby Iwa o tym wiedziała, zrugałaby mnie, że zamiast się za niego brać, to każe mu spadać. Ale dla mnie nigdy sprawa nie była tak prosta jak dla niej. Mógł mieć każdą, dlaczego wybrał sobie akurat mnie, przecież ja nie mam nic...
- Mogę? - usłyszałam, gdy uchyliły się drzwi. Spojrzałam w nie. Janet spoglądała na mnie dość niepewnie gramoląc się do środka. Uśmiechnęłam sie lekko. - Jak się czujesz? - zapytała podchodząc bliżej. Usiadła w miejscu, z którego wcześniej wstał Michael.
- Dobrze, dziękuję. Mogłabym wracać do hotelu, gdyby twój brat nie był taki uparty. - powiedziałam z nikłym uśmiechem błąkającym mi się po twarzy.
- Zależy mu na tobie. Jestem pewna, że to widzisz, natomiast nie mam pojęcia, dlaczego go odtrącasz? - no tak, musiała zacząć niewygodny temat.
- To on cię prosił, żebyś ze mną porozmawiała? - zapytałam prosto z mostu.
-  Nie. - pokręciła lekko głową, nie odrywając ode mnie swojego wzroku. - Sama tu przyszłam, choć on nie chciał bym zawracała ci głowę... Będzie na mnie zły, ale co tam. - wyszczerzyła sie lekko zadowolona z  siebie. Ale po chwili jej uśmiech znikł. Stała się na powrót poważna. - Powiesz mi?
- Co mam ci powiedzieć? - wolałam unikać teraz jej wzroku. Westchnęła i usiadła na łóżku tuż obok mnie w takiej samej pozycji.
- Widać gołym okiem, że coś się między wami dzieje.
- Nic się nie dzieje, Janet. - zaprzeczyłam stanowczo. Poczułam znów ten nieznośny ucisk w brzuchu, ale taka już byłam.
- Nie oszukasz ani siebie ani drugiej kobiety, Dona. - stwierdziła przyglądając mi się uwaznie. - On cię potrzebuje. Bardziej niż myślisz.
- Dlaczego akurat mnie potrzebuje? Jest tyle innych kobiet, o wiele bardziej adekwatnych dla niego niż ja, a on upatrzył sobie własnie mnie? - byłam jednocześnie załamana i przerażona. Chciałam by znów mnie przytulił, a jednocześnie chciałam trzymać go z daleka od siebie.
- W tych kwestiach rozum nie ma nic do gadania. - stwierdziła wciąz mi się przyglądając z policzkiem opartym na kolanach. - On po prostu dostrzegł w tobie to czego pragnie, a czego wciąż mu brak. Nie odbieraj mu tego, bo już się nie podniesie. - mruknęła błagalnie.
- On da sobie radę. Mówiłam ci, że nie jest słaby...
- Po twoim pojawieniu się zaczął się zmieniać. Na o wiele lepsze. Jak to wytłumaczysz?
- Po prostu... minęło trochę czasu...
- Sama w to nie wierzysz. - prychnęła. - On też jest dla ciebie ważny, przyznaj się.
- Janet... - zaczęłam znów, chcąc dalej oponować, ale stwierdzenie, że nic dla mnie nie znaczy nie mogło przejśc mi przez gardło.
- No?
- Jest dla mnie ważny. - powiedziałam w końcu patrząc jej w oczy. Serce waliło mi jak młot. - Jest dla mnie tak ważny i tak mi  bliski jak jeszcze żaden facet nie był i boję się tego. Chłopak z którym byłam pięc długich lat zdradzał mnie pewnie od dłuższego czasu... Dlatego tu przyjechałam. I tak nagle mam znów...?
- Dona, skarbie - pogładziła mnie po ramieniu. - Nie wiem, może nie zauważyłaś, ale Michael jest od niego o wiele starszy i stabilniejszy w uczuciach. On się do tego nie przyznaje jeszcze przed samym sobą nawet, ale ja to widzę... On się w tobie po prostu zakochał. Po tobie widać coś bardzo podobnego.
Pokręciłam gwałtownie głową. Nie, tak nie mogło być.
- Ale ja nie mogę. - jęknęłam.
- Dlaczego? Bo nie uwierzę, że naprawdę nie chcesz. - nie dawała za wygraną.
- Chcę... bardzo chcę, i to mnie właśnie przeraża. Że chcę z nim być. Właśnie z nim. - wydukałam w końcu dławiąc się słowami.
Janet uśmiechneła się jakby wszystko było już jasne. Przytuliła mnie obejmując ramionami i pocałowała w policzek.
- To naprawdę nie jest trudne wbrew pozorom. Mike nigdy cię nie skrzywdzi, wręcz przeciwnie, będzie cię traktował jak swoją królową!
- On nie jest dla mnie. Ani ja dla niego. - brnęłam w to dalej. Nie umiałam sobie tego wyobrazić. Westchnęła zniecierpliwiona.
- Skąd to możesz wiedzieć, skoro nie próbowałaś?
- Wiem i wcale nie będę próbować! - prawie krzyknęłam patrząc teraz na nią. - To w czym wy żyjecie od zawsze jest mi całkowicie obce! Nie rozumiesz tego? On jest do tego wszystkiego przyzwyczajony, to naturalna część jego zycia, a ja? Mam uważać na każdy swój krok, czy czasem pantofla źle nie postawiłam?!
- Ale olać to wszystko, Dona! - odpowiedziała mi potrząsając mną lekko. - Najważniejsi jesteście wy, a co kto będzie pisał o twoich pantoflach, kogo to obchodzi?! Jesteś dla niego szansą na powrót do normalnego życia. Inaczej dalej będzie tkwił w tej swojej wegetacji, a może stoczy się jeszcze bardziej. Nie widziałaś go w najgorszym momencie. Przypominał manekina. Wyprany ze wszystkiego, z twarzy nie dało się nic wyczytać, pozbawiony wyrazu... Wrak człowieka. Teraz zaczyna odżywać. Pomóż mu! - nastała cisza, która ciążyła mi jak nigdy. - Jesteś też dla niego szansą na prawdziwe szczęście, o którym marzy. Każdy człowiek ma prawo do szczęścia, dlaczego chcesz skrzywdzić jego i jeszcze siebie w tym samym momencie?!
Jej słowa trafiały do mnie, ale nie potrafiłam... Nie umiałam.
- Janet... - jęknęłam nie wiedząc co ze sobą zrobić. Zaczęłam się lekko kołysać, a ona przyglądała mi się z troską. - Boję się, rozumiesz? Boję się, że się zaangażuję, a on... To będzie kolejna katastrofa. Ja to wiem po prostu, czuję, że z tego nie wyniknie nic dobrego, dlatego tak się stawiam... Ja się chyba nie nadaję do związków...
- Ale co ty opowiadasz za bzdury... - szepnęła przytulając mnie i lekko kołysząc.
- To nie są żadne bzdury, Janet. - mruknęłam. - Oddałabym mu wszystko, ale tak naprawdę nie mam mu co dać. Nic nie mam. On może wszystko...
- Pieniądze na dłuższą metę szczęscia nie dają. - powiedziała znów na mnie patrząc. - Daj szansę sobie. I jemu. On by to wszystko oddał byleby tylko osiągnąć największy cel. Rodzina. Rozumiesz?
- Nie chcę, żeby rezygnował z czegokolwiek tylko dlatego, że na chwilę się zauroczył.
- Na chwilę?! - prawie krzyknęła skonsternowana.
- Tak. Ty naprawdę wierzysz, że on mógłby tak naprawdę... ze mną? - powiedziałam patrząc na nią z powątpiewaniem.
- Boże, dziewczyno, jaką ty masz niską samoocenę! Kochanie, nie znacie się zbyt długo - popatrzyła na mnie znacząco - ale myślałam, że co nie co już o nim się dowiedziałaś.
- Może i tak. - mruknęłam pod nosem.
- No to nie rozumiem...
- On jest po prostu za dobry. - wtrąciłam. - To jak wygrana w totka, a ja nie mam aż takiego szczęścia.
- Totka? - powtózyła marszcząc czoło.
- Totalizator sportowy. - zaczęłam tłumaczyć. Nawet takie brednie były teraz dobre byleby uciec od tematu miłości do Michaela.
Miłości do Michaela... czy ja naprawdę to pomyślałam? Czułam, że robi się naprawdę goraco, jeśli nie podejmę jakiejś jednoznacznej decyzji będziemy się wszyscy miotać w tym po omacku. Ja i on, a nawet Janet, która za wszelką cenę chce przywrócić swojego ukochanego brata do prawdziwego życia.
Rozumiałam ją. Sama nie miałam rodzeństwa, wiec nie miałam pojęcia o tego typu więziach, ale czułam, jak jej ciężko. Wiedziałam, że jest na tyle zdeterminowana, żeby nawet siłą wymusić na mnie czy na nim przyznanie się do uczuć. Uśmiechnęłam się w duchu. Może i by to coś dało, ale za chwilę i tak jakoś bym się z tego wymigała. Naprawdę wydawało mi się, że to nie wykonalne. Gdzie ja bym się miała z nim pokazać? W życiu nie dałabym się zabrać na żadne z tych gal, na które chodził. Chyba schowałabym się pod stołem. Wszędzie kamery, aparaty, fotoreporterzy, telewizja, gazety, radio... kosmos. Nie dla mnie. Mówił, że będzie mnie przed tym chronił. Ale jak on chce tego dokonać?
Pytałam też dlaczego akurat mnie się to przytrafiło. Pamiętałam wyraźnie to dziwne uczucie, kiedy pierwszy raz przekraczałam bramę tego miejsca. Czułam, że coś namacalnie zmienia się w moim życiu. Ale nigdy nie spodziewałabym się, że... Muszę to wszystko na poważnie przemyśleć, podjąć decyzję. Już teraz czułam, czym będzie ta decyzja. Najlepiej będzie, jeśli się spakuję i podziękuję mu za współpracę.
Ale w tej chwili ugodziła mnie inna myśl. Czy to nie będzie tchórzostwo? Nigdy nie uciekałam przed problemami... A czy teraz właśnie nie uciekam? Doszłam do wniosku, że sprawa z Darkiem przeszła już do historii, ten człowiek w moich oczach był skończony. Uciekłam z Polski, tak. Ale ta sprawa znalazła już swój finał. Stanowi oddzielny rozdział w moim życiu. Nie musze już sobie tym zawracać głowy. Teraz jest coś innego. Zupełnie, i dzieje się w tej chwili...
To strach przed kolejnym związkiem pchał mnie, bym stamtąd uciekała. Ale czułam, że długo bym tak nie wytrzymała. Z resztą, powiedzmy sobie szczerze. Gdzie bym poszła? Nikogo tu nie mam, siedziałabym całymi dniami w hotelu? Do pracy nikt by mnie nie przyjął, gdyby był na to choć cień nadziei, ktoś by już choć raz zadzwonił z tych miejsc w których zostawiłam swoje CV. Nie było sensu świrować i uciekać. Będę musiała z nim po prostu porozmawiać. I to jeszcze dzisiaj, skoro tak bardzo mu zalezy żebym tu została na noc. Im szybciej tym lepiej, będziemy mieć to już za sobą. Powiem mu, że musi o tym zapomnieć, bo ja nie dam rady. Przynajmniej nie teraz.
Będzie czekał? O dziwo, byłam pewna, że tak. Na pewno go zranię, ale będzie czekał. Aż to samo we mnie dojrzeje i sama do niego przyjdę. Najgorsze było to, że ja doskonale wiedziałam, że czego nie zrobię to tak właśnie będzie. Żaden człowiek nie da rady wiecznie walczyć z własnymi uczuciami, on sam to powiedział. Przekonywał się, że jest dla mnie za stary.
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem. Akurat taki powód był po prostu śmieszny. Pociągał mnie właśnie dlatego, że był starszy. Wcześniej nawet nie pomyślałam o kimś, kto miał 10 czy 20 lat ode mnie więcej, że coś mogłoby być, a teraz... On coś w sobie miał. Pragnęłam jego bliskości i uczucia... ale jednocześnie się tego bałam. I to ten strach powodował, że podejmowałam najróżniejsze decyzje. Niekoniecznie... słuszne.
Janet wyszła około godziny jedenastej. Porzuciłyśmy już grząski temat i śmiałyśmy się obrabiając dupy takim gwiazdom jak choćby Madonna czy Paris Hilton. Dostało się nawet Katy Perry, ale ta kobitka akurat przypadała mi do gustu. Dowiedziałam się natomiast ciekawej rzeczy.
Nasza Madonna smarowała kiedyś cholewki do naszego kochanego Króla Popu! Aż wytrzeszczyłam oczy. Ale to akurat nie było nic dziwnego. Nie słyszałam nic o tym, Janet powiedziała, że Michael taktownie ją oddelegował, a cała sprawa nie została wywleczona na forum całego świata, nikomu by to chyba dobrze nie zrobiło. Ale, jak mówiłam, nie byłam tym zdziwiona. Ją nazywano Królową Popu, a przynajmniej parę razy o tym słyszałam, więc idealnie by do siebie pasowali. Kolejny powód do tego, by trzymać się od niego z daleka.
Ale mimo wszystko poczułam to charakterystycznie ukłucie. Zazdrość. Nie ważne kim była ta baba, była kobietą. Nieważne że w wieku takim a nie innym pokazywała to co już powinna ukrywać, wyglądała całkiem dobrze. Nie wierzę, że ona w ogóle nie przyciągała jego wzroku. Może nie miał ochoty na związek, ale... powiedzmy sobie szczerze. Facet nie byłby facetem, gdyby nie myślał o bzykaniu. Ale pocieszałam się myślą, że w końcu kopnął ją w dupę i na tym wszystko się skończyło. Głupio się czułam z tymi myślami i odczuciami, ale nie umiałam się od tego uwolnić. Siedziałam sama w sypialni Michaela, na jego łózku i biłam się z tym wszystkim. A już najbardziej z Madonną. Nie obyło się bez cichych wyzwisk pod nosem, od wydry począwszy po wiedźmę na końcu.
- Kogo tak wyzywasz? - usłyszałam, aż podskoczyłam. Kiedy spojrzałam w stronę drzwi zobaczyłam wchodzącego Króla, który zamykał za sobą drzwi. - Moją siostrę? - wyszczerzył się w uśmiechu. Nie mogłam się powstrzymać i sama też się uśmiechnęłam,
- Nie co ty. Twoja siostra to najmilsza osoba jaką poznałam. Jakże bym mogła obrzucać ją takimi obelgami! - oboje się zaśmialiśmy. Zaczął szukać czegoś po komodach.
- Cieszę się, że się dogadujecie. Byłbym najszczęśliwszy na świecie gdybyś tak dogadywała się również z całą resztą mojej rodziny.
- Masz na myśli na przykład LaToyę? - podsunęłam z lekkim uśmieszkiem.
- Na przykład LaToyę. - parsknął śmiechem. - Jest trochę inna niż Janet, ale myślę, że też się dogadacie. Natomiast moi bracia... - zaśmiał się. - Nie mam do nich zastrzeżeń z wyjątkiem Jermaine.
- Dlaczego? - jego uśmiech był dość... wymowny.
- To prawdziwy pies na baby. Więc jeśli kiedyś się z nim spotkasz, uważaj. Jego dwuznaczne wypowiedzi bywają bardzo śmiałe. Jeśli coś ci sie nie spodoba, po prostu mi powiedz. - zmarszczyłam czoło.
- Ale niby czemu miałabym się z nim spotykać? Nie mam styczności z nikim poza Janet... i oczywiście tobą. - stwierdziłam uśmiechając się lekko pod nosem spoglądając na niego.
- No nie ma opcji byś nie miała ze mną styczności, skoro to właśnie mój dom. Natomiast Janet włazi tu drzwiami i oknami. - oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
Zrobiło się wesoło i przyjemnie. Ale wciąż w głowie miałam to co chciałam mu powiedzieć. Ale nie miałam serca robić tego teraz, kiedy był taki radosny. Uśmiechał się tak prawdziwie.
- Nie martw się. Nie będę zwracać na niego uwagi. - powiedziałam z uśmiechem. - Ale... dlaczego mnie ostrzegasz, tak w ogóle? - spojrzał na mnie z lekkim uśmieszkiem i usiadł obok.
- W niedzielę, a więc za dwa dni, zjadą się tu wszyscy. Co jakiś czas się tak tu spotykamy... Nie specjalnie lubię te spotkania. - stwierdził cicho. Chyba wiedziałam co ma na myśli.
- Masz na myśli... swojego tatę? - zapytałam cichutko ostrożnie spodziewając się jakiejś ostrej reakcji. On natomiast spojrzał tylko na mnie zaskoczony.
- Dlaczego myślisz, że chodzi o mojego starego? - nie wyraził się o nim z szacunkiem. Spuściłam głowę, miałam wrażenie, że zaraz mnie skrzyczy.
- Nie, nic, nieważne. - spasowałam natychmiast. Poczułam jego palce wplatające się w moje włosy. Odważyłam się na niego spojrzeć. Patrzył na mnie jakby próbował się czegoś we mnie doszukać.
- Powiedz. Słyszałaś coś od kogoś? Janet...
- Nie, Janet nic mi nie mówiła. - powiedziałam szybko nie chcąc, by przypadkiem dostała od niego po uszach. Popatrzył na mnie jeszcze intensywniej. Kiedy poczułam jak jego dłoń wplata się głębiej w moje włosy, skuliłam się. Nie wiedziałam czemu, przecież nie był agresywny... i on chyba też to zauwazył.
- Co jest? - zapytał cicho. - Próbuję cię rozluźnić, żeby pociągnąc cię za języczek, kto ci tu opowiada ciekawe rzeczy. - spojrzałam na niego purpurowiejąc.
- Nie opowiada, Mike... po prostu wyszło tak samo...
- A jednak. Kto? - mruknął. Próbowałam się wymigać, ale przysunął się do mnie blisko... Wiedział, że jego bliskosć działa na mnie odurzająco... Skubany zaczął to wykorzystywać! - Kto? - powtórzył.Spojrzałam na niego spod byka.
- Nic nie powiem, bo go od razu zjedziesz, albo całkiem wywalisz z roboty. - burknęłam. Odsunął mi kosmyk włosów z policzka. Poczułam przyjemne dreszcze.
- Obiecuję, że nie wywalę. Ale objadę na pewno. - mruknął.
- Ale on nie mówił tego w złej wierze. - zrobiłam markotną minkę. - Wtedy przy tych oknach...
- Alan, wiedziałem. Jęzor do pasa. - prychnął.
- Ale nie denerwuj się. - położyłem mu rękę na piersi, tak jakoś machinalnie. Spojrzał na mnie uważnie. - Opowiadał mi o tobie trochę i to tak samo wyszło. Ale nie powiedział mi zbyt wiele. - trochę jednak powiedział, wolałam nagiąć fakty.
- Nie wiele, tak? - mruknął najwyraźniej sceptyczny.
- Tak. - odpowiedziałam patrząc mu w oczy. Nie wiedziałam co tak nagle mi się  stało, ale przechyliłam się i pocałowałam go w kącik ust, a potem oparłam się lekko o niego chowając twarz w jego szyi. Być może, że go zaskoczyłam, ale mnie nie odepchnął. Przeciwnie objął mnie czułym ramieniem i pocałował we włosy.
To było kompletne zaprzeczenie tego co sobie postanowiłam, ale to się tak samo stało! Zadrżałam lekko w jego ramionach, na co on lekko potarł mnie po plecach. Pierwszy raz poczułam takie motyle w brzuchu. Niby to był tylko... mały pocałunek... ale... wywołał u mnie falę emocji. Serce wyrywało mi się do niego z piersi, ale nie wiedziałam co on czuje. Janet niby naświetliła mi sytuację... ale nie chciało mi sie w to wierzyć. Musiałam trzymać sie swojego postanowienia.
- Już późno... - mruknęłam odsuwając się.
- Tak, tak... - wyglądał na lekko skołowanego. - Tam masz swoje rzeczy... - wskazał na torbę leżącą na fotelu w koncie. - Możesz iść pierwsza.
- Dzięki... - mruknęłam tylko i poszłam.
Mówiłam sobie, że popełniłam błąd zbliżając się do niego przed chwilą, ale mogłam sobie to powtarzać milion razy. W rzeczywistości wciąż miałam motyle w brzuchu, dłonie mi drżały, a kolana miałam jak z waty. Typowe objawy... Przerażało mnie to. Pogrzebałam w swojej torbie wyciągając kosmetyki i bieliznę, ale nie mogłam doszukać się mojej piżamy...
- Ee... - mruknęłam z głupią minę, a on natychmiast podszedł do mnie ze swoją koszulą, którą już wcześniej mi podał. Spojrzałam na jego uśmieszek na twarzy. Doskonale wiedział, że Janet nie przywiozła mi nic na przebranie oprócz gaci. Celowo zapewne. - Dziękuję. - mruknęłam biorąc ją od niego i szybko chowając się w łazience.
Spojrzałam na siebie w lustrze. Rumieńce aż biły po oczach, a one same błyszczały. Zakryłam twarz dłońmi. Nie, nie mogę się złamać, powtarzałam sobie. On pewnie siedzi tam teraz zadowolony z siebie, już widziałam jego twarz. Skubany...
Wzięłam szybki prysznic i założyłam na siebie jego koszulę. Z konsternacją zauważyłam, że pachnie tymi perfumami, które tak mi się podobały. Domyślił sie czy jak? Nie, to już paranoja... W końcu to jego ciuch, więc nic dziwnego, że nim pachnie...
Stałam tam jeszcze przez chwilę, po czym stwierdziłam, że trzeba wyjść, bo zacznie podejrzewać, że się ukrywam. Wyślizgnęłam się do pokoju i oczy wyszły mi na wierzch... Od pasa w górę zdązył już pozbyć się swoich ubrań. Ja dla odmiany miałam gołe nogi, ale jego koszula i tak była dość długa, więc... Poczułam, że znów robię się purpurowa. Spojrzał na mnie z uśmiechem. Miałam nadzieję, że nie ma zamiaru spełnić swojej obietnicy spania nago...
- Coś się stało? - zapytał z szerokim uśmiechem. Jakby nie wiedział!
- Nie, nic. Idę do łózka. - mruknęłam tylko i unikając go wzrokiem wskoczyłam pod kołdrę szczelnie się nią okrywając. Z lekkim uśmiechem pod nosem schował się w łazience, tak jak ja uprzednio.
Odetchnęłam. Co teraz będzie? Świrowałam jak nastolatka, ciągle zezując w drzwi do łazienki, ale naprawdę nie wiedziałam czego się po nim spodziewać. Byłem pewna, że dla samego tego, żeby mnie skrępować odważyłby się na to o czym mówił.Naprawdę dopiero teraz wychodził z niego prawdziwy Michael Jackson. Odkrył chyba w sobie nowe pokłady radości. Bardzo się z tego cieszyłam i coraz bardziej łapałam sie na tym, że nie mogę mu tak po prostu powiedziec, ze ma się trzymać ode mnie z daleka, bo ja go nie chcę. Po pierwsze, byłoby to kłamstwo stulecia, a po drugie... nie zniosłabym myśli, że ten cudowny uśmiech zniknął z jego twarzy przeze mnie.
W końcu kiedy drzwi się otworzyły miałam wrażenie, że moje obawy się spełniły. Wyszedł w samym ręczniku przewiązanym na biodrach z głupim uśmiechem na twarzy zerkając na mnie i wyciągnął coś z komody, po czym wrócił do łazienki. Wiedziałam, że zrobił to specjalnie. Kiedy w końcu już opuścił na dobre tamto pomieszczenie odetchnęłam. Miał na sobie koszulkę i jakieś cienkie dresy. Popatrzyłam na niego lekko unosząc brwi.
- Podobno śpisz nago. - rzuciłam na co roześmiał się.
- Tak, prawda, kochanie, ale tak się składa, że w moim łózku leży piękna dama, więc muszę zachowywać się jak dżentelmen. - uniosłam brwi tak wysoko że aż prawie schowały mi się pod grzywką. - Chyba że... - mruknął ładując się do łóżka z drugiej strony. - Ta dama sama o to wyraźnie poprosi. - stwierdził z szerokim uśmiechem.
- Zapomnij, KOCHANIE. - odmruknęłam odwracając od niego głowę. Usłyszałam tylko jego cichy chichot.
- Wiesz dobrze, że tylko żartowałem. - mruknął głosem nabrzmiałym wesołością. Zerknęłam na niego.
- Z tym, że sie tu obnażysz, czy w ogóle, że śpisz nago?
- Z tym, że się obnażę. - parsknął śmiechem.
- Nie śmiej się, bo to nie jest wcale śmieszne. - burknęłam. Chyba rozbawiła go moja bulwersacja.
- Nie zrobiłbym tego, nie chcę ryzykować oskarżenia o molestowanie. - mruknął. Spojrzałam na niego wielkimi oczami. Uśmiechnął się z błyskiem w oczach.
- Bynajmniej chyba nie odebrałabym tego jako molestowanie. - burknęłam cicho pod nosem.
- Nie? A jak byś to odebrała?
- Jako próba wprawienia mnie w osłupienie, skrępowanie i w ogóle. - wyrecytowałam spoglądając na niego. Chyba go to lekko zaskoczyło.
- Naprawdę?
- Tak. - uśmiechnął się w bardzo znaczący sposób. - Nawet się nie waż!
- Spokojnie... Nie bój się, nic nie zrobię. - wyszczerzył się znów. - Wszystko w swoim czasie... - dodał pół głosem, a gdy zobaczył moją wkurzoną twarz roześmiał się znów głośno.
Nie mogłam się gniewać, kiedy widziałam go takiego radosnego. Kiedy przestał chichotać spojrzeliśmy na siebie i nagle zrobiło się dziwnie... Atmosfera zgęstniała, poczułam jego dłoń na swoim brzuchu... To jednak nie był dobry pomysł... Nie umiałam go jednak odtrącić. Ale kiedy się zbliżył...
- Mike, przestan... - szepnęłam mało przekonująco.
- Ciii... - odpowiedział cichutko i po chwili poczułam jego ciepły oddech na swojej szyi. Potarł moją skórę lekko nosem, na co przebiegły mnie przyjemne dreszcze. Po chwili jego usta musnęły moje ucho. I znów usłyszałam tamtą melodię. Znów zaczął mi to śpiewać, na co automatycznie przymknęłam oczy. Jego głos był anielski, przynajmniej w tej chwili był najpiękniejszym dźwiękiem na świecie i nikt nie dałby rady wybić mi tego z głowy.
Objęłam go mimo że wciąz chciałam sama siebie przekonać, że tego nie chcę. Wplotłam palce w jego loki rejestrując fakt, że dotykam ich po raz pierwszy... Były miękkie w dotyku, przyjemne... Ale moje zainteresowanie nimi znikło, gdy poczułam jego usta na swojej szyi. Chyba sam też się zapomniał, a ja nie umiała tego przerwać... Wszystkie powody, dla których uważałam, że nie mogę pozwolić sobie na coś takiego zaczynały co raz bardziej gdzieś znikać, a ja mu się poddawałam. Gdzieś w głowie krążyła mi myśl, że jutro będę tego żałować... ale czy na pewno?
Każdy jeden jego pocałunek coraz bardziej pozbawiał mnie świadomości. Moje ciało poddawało się każdemu manewrowi z jego strony układając się tak, by obu nam było wygodnie. Tym sposobem niespodziewanie znalazł się pomiędzy moimi udami... Zaparło mi dech... Nie przewidziałam, że nawet te jego cienkie dresy mogą stanowić dla mnie zagrożenie. Delikatnym powolnym ruchem przywarł biodrami do mojego krocza... To było po prostu coś nie opisanego... Czułam go tak wyraźnie jak to tylko było możliwe, to było nie do wytrzymania. Z początku czułam ciepło i miękkość tego JEGO strategicznego miejsca, natomiast po chwili zarejestrowałam sobie, że coś już zaczyna się tam dziać. I pomyślałam sobie... Pieprze to wszystko...
Materiał jego koszuli nagle zaczął bardzo drażnić moje piersi. Najchętniej pozbyłabym się go i to natychmiast. On jednak chyba nie miał zamiaru samemu zrobić tego szybko. W końcu jednak na pół przytomna wyczułam jak jego czułe dłonie wślizgują się powoli pod ten nie potrzebny kawał materiału. Omijał jednak skwapliwie te konkretne miejsce co mnie denerwowało. Uśmiechnął się, kiedy zamruczałam zniecierpliwiona. Kiedy rozpiął pierwszy guzik, myślałam, że eksploduję.
Całkiem straciłam poczucie czegokolwiek.
Kiedy znów zaczęłam coś rejestrować uświadomiłam sobie, że jestem kompletnie naga, co było moim zdaniem nie fair, bo on miał na sobie wszystko w czym wlazł do łóżka. W następnym jednak momencie straciło to dla mnie jakiekolwiek znaczenie kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że jest we mnie i porusza się z namiętnością doprowadzając mnie tym prawie do obłędu. Czułam ogromny żar w tym miejscu... Chciałam go więcej i więcej, szeptałam jakies sprośne słówka, czasem nawet lekko wulgarne, na co się uśmiechał i przyspieszał bądź robił to jeszcze mocniej, a mnie było to jak najbardziej na rękę. Czułam go wyraźnie, idealnie się do mnie dopasowywał. Jego ciało poruszało się nade mną rytmicznie, słyszałam jego posapywanie, myślałam, że zaraz oszaleję. Chciałam go więcej i więcej, przyciągnęłam go mocno do siebie wbijając paznokcie w jego skórę na plecach. Zamruczał z przyjemnością...
Całe moje ciało było rozpalone, prężyłam plecy wyginając się łuk, kiedy jego dłoń nakryła moją pierś. Szepnąłem jego imię na co znieruchomiał, spojrzał mi w oczy i... wpił się w moje usta, tak jakby miał zaraz umrzeć. To było aż nierealne, nigdy nie czułam czegoś takiego, zaczęłam się zastanawiać czy to aby nie jest tylko wytwór mojej wyobraźni... Stwierdziłam, że chyba nie, po tym jak doszłam niemal wariując z przyjemności...
Ocknęłam się nagle zdyszana i rozpalona. Zamrugałam zdezorientowana w ciemności... Wciąż przed oczami miałam obraz Michaela pieprzącego mnie ostro tak jak jeszcze nikt do tej pory. Ale coś mi tu nie pasowało... Kiedy po chwili oczy przyzwyczaiły mi się do ciemności panującej w sypialni zobaczyłam, że wcale nie jestem naga, a bielizna i jego koszula są na swoim miejscu czyli na mnie. A on sam, śpi słodko obok mnie obejmując mnie lekko ręką w pasie. Wyglądał całkiem niewinnie w porównaniu z tym co... mi się... śniło?
Poczułam, że za chwilę znowu się zapalę, ale ze wstydu. Zadawałam sobie tylko jedno pytanie, czy mruczałam coś przez sen, jeśli on coś usłyszał.. nigdy więcej nie spojrzę mu w oczy! Odczuwałam też coś dziwnego. Moje ciało było przyjemnie odprężone, mięśnie rozluźnione, było mi błogo jak nigdy. Nigdy wcześniej nie dochodziłam przez sen. Co ten facet ze mną wyprawiał? Sprawiał, że szalałam, nawet jeśli nie robił nic. No w sumie, to nie było aż takie NIC.
Wygramoliłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Spojrzałam na siebie w lustrze. O dziwo dostrzegłam, że twarz mi promienieje. Uśmiechnęłam się lekko i przemyłam ją lekko chłodną woda. Czułam wilgoć między udami, trzeba było coś z tym zrobić. Przebrałam się więc starając się go za wszelką cenę nie obudzić i wróciłam do łózka. Popatrzyłam na niego. Był piękny, po prostu... Dotknęłam lekko jego dolnej wargi. Nie poruszył się. Odwróciłam się więc do niego opatulając kołdrą i w niedługim czasie zasnęłam. Nic mi się jednak nie przyśniło... nie wiedziałam, czy jestem z tego powodu zadowolona czy wręcz przeciwnie.


Michael

Słyszałem co mówiła, kiedy była u niej Janet. Bolało mnie to. Bolało jak nic, z czym do tej pory zetknąłem się w moim zyciu. Miałem wrażenie, że autentycznie jej słowa rozrywają mi serce. Nie rozumiałem i chyba nigdy tego nie zrozumiem... Jak mogła sądzić, że nie ma absolutnie nic, co mogłaby mi dać? Miała wszystko czego tylko pragnąłem. Po prostu była tu, to wystarczało, nie potrzebowałem nic więcej oprócz niej samej.
Odszedłem od tych drzwi. Nawet nie byłem już wściekły na siostrę, dała jej do myślenia... chyba. Kiedy wróciłem do sypialni, musiałem się bardzo pilnować by nie dać niczego po sobie poznać. Ile siły jestem w stanie w sobie odnaleźć, od kiedy ona tu jest... to jest aż nie do pomyślenia. Wiedziałem, że ona jest moim lekarstwem na wszystko. Nie miałam zamiaru z niej rezygnować. Chyba, że wykrzyczy mi prosto w twarz, patrząc mi w oczy i nie zająknie się ani razu, że nie chce mnie znać. Wtedy odpuszczę. Ale wiem, że tego nie zrobi. Powiedziała, że tego chce. Powiedziała to Janet, mnie tego nie powie, ale i tak wiedziałem.
Gorąca atmosfera tylko to potwierdziła. Niby chciała mnie powstrzymać, ale jednocześnie obejmowała mnie, bym się tylko od niej nie odsunął. Zaśpiewałem jej znów tą piosenkę. Zasłuchana patrzyła na mnie, bawiąc się moimi włosami. To było naprawdę przyjemne...
Pieściłem ją delikatnie nie posuwając się jednak za daleko. Gdybym przekroczył pewne granice... nie byłoby odwrotu. Nie chciałem tego w ten sposób. Miała być tego świadoma, świadoma swoich chęci i prosić mnie o to. A wtedy spełnię jej każdą zachciankę.
Gładziłem jej brzuszek, drażniłem skórę na szyi aż zasnęła. Uśmiechnąłem się. Zrobiłem to samo co ona wcześniej: pochyliłem się nieco i pocałowałem ją lekko w kącik ust. Mruknęła cicho, ale nic poza tym. Z tym nie znikającym uśmiechem z twarzy położyłem się obok i przyglądałem jej się przez pewien czas. Co kilka minut mruczała coś nie wyraźnie, poruszyła się raz po raz, ale nie wiedziałem co jej się może snic. W końcu jednak sam zasnąłem z dłonią na jej brzuchu. Jej zapach sprawił, że spałem dobrze po raz pierwszy od bardzo długiego czasu.

niedziela, 22 maja 2016

13.

Oto kolejny. :D Krótko i zwięźle, zapraszam! :) Każdy Gal Anonim proszony o ujawnienie się. :)


Donata


Trzymałam go w ramionach i czułam, jak nieznane mi dotąd uczucie ogarnia całe moje ciało. Nie wierzyłam, że on tak po prostu pozwala mi się przytulać. Nie wierzyłam w to wszystko co powiedział wcześniej. To nie miało żadnej racji bytu. Wiedziałam, że musze trzymać się od niego z daleka. Całkowicie zmienił podejście do mnie, tak jakby nagle coś w nim pękło... Trochę mnie to przerażało, musiałam walczyć sama ze sobą, by się w to wszystko nie władować. Gdyby tylko chodziło o niego, nie wahałabym się. Ale nie chciałam być wciąż obserwowana, krytykowana, wciąż ktoś by mi coś wytykał... Nie.
I nie ważne, że pisaliby o mnie tylko dlatego, żeby mieć o czym pisać. Nie potrafiłabym tego znieść. A on? I tak nie mógłby z tym nic zrobić. Bez względu na to co mówił.
Jego zapach jednak upajał mnie i miałam wrażenie, że zaraz mu się tu poddam. Nie chciałam się od niego odsuwać, a jednocześnie coś we mnie krzyczało, by uciekać. Nie chciałam uciekać... Chciałam, by ta chwila trwała jak najdłużej. Jednak nie było nam dane.
- Ou... Przeszkodziłam w czymś!
Janet wpadła do pokoju z butelką zimnej wody mineralnej. Michael jednak nie kwapił się zbytnio by się ode mnie odsunąć więc sama musiałam się z niego oswobodzić. Janet szczerzyła się w szerokim uśmiechu, natomiast sam pan Jackson wyglądał na niezadowolonego z faktu, że mu się wymknęłam. Westchnęłam cicho unikając patrzenia na niego i wyciągnęłam rękę po wodę.
- Przepraszam, gdybym wiedziała, poczekałabym, aż skończycie. - walneła wesoło patrząc na nas z szerokim uśmiechem. Upiłam kilka łyków.
- CO skończymy? - zapytałam troche obawiając sie jej odpowiedzi. Była nie przewidywalną osobą, czasami miałam wrażenie, słuchając jej wypowiedzi, że chce mnie zeswatać ze swoim bratem. Dlaczego nikt nie może zrozumieć, że ja nie mogę?!
- Noo, to! - wyszczerzyła się jeszcze bardziej, widać jej było wszystkie zęby.
- Daj spokój. - mruknęłam czując jak się czerwienie. Znów przyssałam się do butelki. Czułam się już naprawdę dobrze. - Czuję się już dobrze, więc chyba mogę wracać już do...
- Do pracy? - odezwał się mój... adorator. - Nie ma mowy, mówiłem ci już. Nie pozwolę ci pracować...
- A co mam robić?! - naburmuszyłam się śmiesznie. Uśmiechnął się patrząc na mnie.
- Odpoczywać.
- Już odpoczęłam! - upierałam się dalej.
- Nie kłóć się ze mną. - powiedział już o wiele poważniejszym tonem. Co miałam zrobić, dalej się z nim kłocić? Poddałam się i z westchnieniem opadłam z powrotem na poduszki. Uśmiechnął się zadowolony.
Przeleżałam w jego sypialni cały dzień. Zaglądał do mnie co jakiś czas pytając czy wszystko w porządku. Zawsze odpowiadałam, że tak, bo tak było, ale nie pozwalał mi wychodzić z łóżka. W końcu jakimś cudem zasnęłam czując zewsząd jego zapach, w łóżku, kiedy tuliłam się do poduszki... Wszystko mi nim pachniało. W końcu to była jego sypialnia.
Chyba tak jest zawsze... Że gdy ktoś ma jakiś problem, coś co jest związane z bliską mu osobą, cokolwiek by to było, zawsze pomaga mu odpoczać, zrelaksowac się. Choć może tej osoby nie ma wtedy w pobliżu, to coś co ma z nią ścisły związek daje poczucie jej bliskości i można w końcu odetchnąć. Tak własnie sie czułam leżąc w jego łózku i przysypiając. Pościel przesiąknięta była jego zapachem, całe moje ciało ogarniał błogostan. Zwinełam się w kulkę przytulając do siebie kołdrę i w końcu zasnęłam.
Mimo tego, że odpłynęłam i to dość głęboko wciąz gdzies tam jego osoba kręciła mi się w mojej głowie. Zapach jego perfum... Ciała... Włosów... Miałam dziwne wrażenie, że całe ciało mi mrowi, ale było to bardzo przyjemne uczucie. Jakieś łaskotanie na twarzy... Miałam dziwne wrażenie... Jakby podmuch na policzku. Mruknęłam coś cicho i jeszcze ciaśniej zwinęłam się w kłębek tym samym mocniej przytulając do siebie poduszkę.
Widziałam go przed swoimi oczami. Chciałam by był znów tak blisko jak wtedy, gdy go przytuliłam. Dawał mi wszystko czego potrzebowałam, poczucie bezpieczeństwa, a to najważniejsze. Jego ramiona były bezpiecznym schronieniem, dawały jedyne w swoim rodzaju ciepło, którego pragnęłam... od niego. Gdybym mogła zasmakowac jego ust, pewnie też okazałyby się nie powtarzalne. Jak to możliwe, że ten człowiek tak na mnie działa? Od pierwszej chwili coś mną wstrząsneło, jak tylko go zobaczyłam... Był całkowicie inny niż cała ta reszta tych gwiazdeczek. Był prawdziwy. Taki jaki był naprawdę, taki się pokazywał. Nie zakładał żadnej maski.
Gdybym miała tylko coś, co sama mogłabym mu dać... On miał wszystko, mógł zdobyć wszystko czego tylko sobie zażyczy, a ja nie miałam nic. Kompletnie nic. I czego on mógł ode mnie chcieć?
W końcu wybudziłam się ze snu, a raczej sprawiło to pewne dziwne uczucie... Uchyliłam lekko powieki. I zobaczyłam go. Patrzył na mnie. W końcu zdałam sobie sprawę z tego, że gładzi mnie po włosach przeczesując je raz po raz.
- Dobry wieczór. - szepnął z lekkim uśmiechem. Wieczór?
- Co? - mruknęłam.
- Przespałaś kilka godzin. - szepnął znów. - Mówiłem, że potrzebujesz odpoczynku i się nie myliłem jak widać. - znów się uśmiechnął. Zawiesiłam wzrok na jego ustach. Byłam lekko oszołomiona. Spałam w jego sypialni? No ładnie...
- Przepraszam... - mruknęłam znowu chcąc sie podnieść. Powstrzymał mnie łapąc za ramię delikatnie.
- Nie przepraszaj. Janet przywiozła ci z hotelu parę rzeczy. Będziesz mogła się przebrać. Moja koszula też na ciebie czeka. - uśmiechnął sie znów lekko. Czyli nadal chce mnie tu zatrzymać na noc?
Kiedy pochylił się powoli, nie skontaktowałam nawet tego faktu. Patrzyłam na jego usta, które notabene, coraz bardziej się przybliżały. Kiedy to zrozumiałam zesztywniałam cała... Chyba nie ma zamiaru... tego zrobić? Jednak nie ruszyłam się ani o milimetr. Nie miałam odwagi... a może nie chciałam? Sama nie wiedziałam. Po prostu patrzyłam jak sam niepewnie podnosi rękę i odgarnia mi nią włosy z policzka. Zawisł tak nade mną patrząc mi w oczy.
Czy nie tego chciałam jeszcze chwilę temu? Żeby był tak blisko? Teraz jednak wszystko we mnie drżało. Nie wiedziałam czy z ekscytacji czy ze strachu. Może to było i jedno i drugie. Wszystko we mnie krzyczało, by to zrobił... Ale było we mnie też coś, co krzyczało równie głośno, bym uciekała, póki jeszcze mogę. Ale ciało w ogóle mnie nie słuchało. Kiedy poczułam jego oddech na twarzy, wiedziałam już, że on się nie wycofa, a ja też nie dam rady go odsunąć.



Michael


Kiedy wszedłem do pokoju, słodko spała. Skulona ściskała kołdrę. Stałem tak nad nią przez kilka minut zastanawiając się co tak naprawdę czuję. Żadna kobieta, zwłaszcza tak młoda, nigdy nie miała na mnie takie wpływu. Bałem się, że to zapowiedź kolejnej katastrofy. Janet była w siódmym niebie i dopingowała mnie w działaniu. Sam również chciałem spróbować zbliżyć się do niej... Powoli, by jej nie odstraszyć, ale na tyle pewnie, by wiedziała, co mam na myśli.
Przysiadłem w końcu na skraju mojego łóżka, na którym leżała. Twarz miała niespokojną. Marszczyła lekko nosek, czułem, że w jej wnętrzu panuje chaos. Sam byłem pewnie jego przyczyną, ale... Miałem nadzieję, że słowa Janet są prawdą, że minie kilka dni, ochłonie i oboje będziemy wiedzieć na czym stoimy. Zdałem sobie sprawę, że naprawdę tego chciałem... To nie było jakieś widzimisię. Różniłem się od moich braci tym, że podchodziłem do takich rzeczy poważnie, a nie na zasadzie jednego strzału, jak oni to nazywali.
Pogładziłem ją lekko po włosach starając się jej tym nie obudzić. Jednocześnie miałem wielką ochotę po prostu się pochylić i... ale powstrzymałem się. To byłoby zbyt nachalne. Czułem, że to dla niej za szybko... Przynajmniej nie chciałem tego próbować, kiedy spała i nie była niczego świadoma.
Moja dłoń zsunęła się lekko i palce zaczęły gładzić skórę na szyi. Natychmiast zauwazyłem jej reakcję. Twarz wypogodziła się i westchnęła lekko. Ale wciąż spała.
Tak wiele pragnąłem od życia, większość z tych rzeczy mogłem sobie kupić sam. Nie miałem jednak tego co było dla mnie najważniejsze i czego pragnąłem najbardziej. Miłości drugiego człowieka, chciałem by był ktoś, kto na mój widok się uśmiechnie i przytuli tak po prostu jak tuli się tylko ukochaną osobę. Miałem rodzinę, ale oni nie byli mi w stanie tego zastąpić. Po rozwodzie z Lisą nauczyłem się żyć myślą, że po prostu nie jest mi dane, bym żył szczęśliwie, miał prawdziwą rodzinę, żonę, dzieci... Przyjaźniliśmy się od dziecka... Na tym małżeństwie straciliśmy więcej, niz moglibyśmy kiedykolwiek zyskać. Pomyliliśmy miłość z przyjaźnią. To najgorsze co mogło się nam przytrafić.
Być może stało się tak dlatego, bo każde z nas chciało być szczęśliwym, a tego szczęścia nam obu brakowało. Jednak nie wyszło... Lisa spotkała chyba kogoś kto spełnia te wszystkie kryteria... Mnie jak dotąd nie było to dane, ale teraz, gdy pojawiła się ona... Zacząłem znów po cichu mieć nadzieję, że może mnie też się uda. Byle tylko ona chciała dać mi szansę... nam. Rozumiałem jej obawy. Ale byłem gotowy zrobić i oddać dosłownie wszystko byleby tylko uchronić ją od tego wszystkiego, czego się boi.
Pragnąłem jej miłości, jej ciepła. A czy ona pragnęła mojego?
Uśmiechnąłem się lekko gdy otworzyła oczy. Pewnie była mocno zdezorientowana. Wiedziałem, że potrzebuje odpoczynku i nie pomyliłem się. Spała kilka godzin. Zaglądałem do niej co jakiś czas obserwując jak śpi. Wyglądała tak pięknie... Tak niewinnie w moim łózku. Jak się mogłem spodziewać, znów zaczęła się stawiać, ale ja byłem nie ugienty. Janet przywiozła jej kilka rzeczy z hotelu, ale nie piżamkę... celowo pewnie znając ją. We wszystkim umiała doszukac się jakiejś okazji i oczywiście ją wykorzystać.
Patrzyłem na nią przez chwilę. Najwięcej uwagi w tym momencie pochłaniały jej usta. Przygryzła lekko wargę chyba nawet sobie z tego nie zdając sprawy. Poczułem uścisk w żołądku... Pochyliłem sie nieco, niepewnie, nie chciałem jej wystraszyć... ale wzrok utkwiła w moich ustach. Uznałem to za dobry znak uśmiechając się po czym odgarnąłem jej włosy z policzka. Były miękkie w dotyku. Każda część jej ciała wymagała mojego zainteresowania, ale w tej chwili na uwadze miałem tylko jej usta. Nie chciałem jednak zaprzepaścić szansy, nie zrobiłem tego od razu...
Pochyliłem się nieco bardziej do jej uszka i zacząłem cicho nucić. Piosenkę, której jeszcze nawet nie napisałem, a która od kilku dni powoli układałą mi się w głowie, nuta po nucie. Miałem nawet zamiar oficjalnie ją napisać i nagrać. Z dedykacją dla niej... bo to z burzy tych emocji, które ona wywołuje powstał ten tekst i melodia.
Poczułem znów zapach jej włosów i perfum. Uderzyły mnie nieco, sprawiając, że na chwilę zapomniałem co się dzieje. Ale po chwili słowa same zaczęły wypływać z moich ust...


You are not alone
I am here with you
Though you're far away
I am here to stay
But you are not alone
I am here with you
Though we're far apart
You're always in my heart
But you are not alone...

Just the other night
I thought I heard you cry
Asking me to come
And hold you in my arms
I can hear your prayers
Your burdens I will bear
But first I need your hand
Then forever can begin...

Everyday I sit and ask myself
How did love slip away
Something whispers in my ear and says...

That you are not alone
I am here with you
Though you're far away
I am here to stay
You are not alone
I am here with you
Though we're far apart
You're always in my heart
You are not alone...

Whisper three words and I'll come running
And girl you know that I'll be there...
I'll be there...


Patrzyła na mnie wielkimi oczami przez cały czas, aż skończyłem... Nie wiedziałem co widze w jej oczach, czy to strach, może naprawdę ją męczę... Ale po chwili przyłożyła delikatnie dłoń do mojego policzka. Wciągnałem powietrze głęboko do płuc... Ten gest był dla mnie sygnałem, że mimo tego co mówi też jestem jej w pewien sposób bliski...
I pewnie nawet odczułbym to na własnej skórze, gdyby nie... Janet.
Usłyszałem otwierające się drzwi i trzask. Momentalnie dziewczyna odepchnęła mnie od siebie wystraszona. Spojrzałem na tego kto w najmniej odpowiedniej chwili władował się do środka. W drzwiach, wytrzeszczając oczy stała Janet, a u jej stóp leżała butelka z wodą, po którą poleciała wcześniej.
- Masz idealne wyczucie sytuacji, siostro. - mruknąłem odchrząknąwszy lekko pod nosem. Skakała oczami ode mnie do Dony i z powrotem, chyba była lekko zszokowana tym co zastała w środku. Ja natomiast byłem zły. Czułem się jak nastolatek, ktoś wlazł mi do pokoju gdy siedziałem w nim z dziewczyną... Musiałem nad sobą zapanować.
- Przepraszam... Nie wiedziałam... - wyglądała na autentycznie skruszoną. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Nic się nie stało, Janet, naprawdę. - usłyszałem lekko drżący głos Dony. No oczywiście, jej to było na rękę. I wcale nie byłem z tego powodu zdziwiony.
- To ja... tego... - wyjąkała moja siostra i uciekła, stawiając najpierw butelkę z wodą na komodzie. Znów zostaliśmy sami. Ale nastrój się ulotnił, atmosfera znikła, patrzyłem tylko na nią i widziałem, że unika mojego wzroku.
- To co przed chwilą... - zaczęła w końcu. Chyba nie dawało jej to spokoju, mnie z resztą też. Czułem niedosyt.
- Nie ma o czym mówić. Nie będę cię do niczego zmuszał... - mruknąłem wstając z łóżka. - Poczekam, aż sama poprosisz. - rzuciłem i uśmiechnąłem się widząc znów jej wielkie oczy.
- Niby dlaczego uważasz, że poproszę?
- Nie wiem tego. Ale mam taką nadzieję.
- Mike... - westchneła. - Jesteś naprawdę cudowny... - o, pochlebia mi... - Bardziej cudowny, niż mogłabym to sobie wyobrazić, ale... - no tak, zawsze ALE... Gdyby kobiety tyle nie myślały nad wszystkim, wszystko byłoby łatwiejsze... I kto to mówi? Sam walczyłem z własnymi uczuciami...- Rozmawialiśmy o tym... Mówiłam ci... - plątała się w tym co chciała mi powiedzieć. Ale ja to wszystko wiedziałem. I wbrew pozorom rozumiałem.
- Chcesz powiedzieć, ze to się nigdy nie uda. - powiedziałem to za nią. Spuściła wzrok. Podszedłem znów bliżej do niej. - A może jednak? Może warto spróbować... Może warto zaryzykować, nie wiadomo przecież nic na pewno... Nie dowiemy się jesli czegoś nie zrobimy...
- Ale ja dobrze wiem co będzie, jak zaczniemy ROBIĆ. - wtrąciła zdenerwowana.
- Przysięgam ci, że nikt się o tobie nie dowie. Nie chcę byś była obiektem sensacji jakichś cienkich piśmideł, czegokolwiek... Chcę, żebyś była... po prostu, przy mnie. - chwyciłem ją za rękę przykucnąwszy przy łózku blisko niej. Popatrzyła na mnie. Jej dłoń drżała w moich rękach, wyczuwałem to wyraźnie. Bała się tego. - Nie chcę byś zrozumiała mnie źle, nie chcę trzymać cię w zamknięciu tylko dla siebie, chcę cię chronić przed tym wszystkim. Ja doskonale zdaję sobie sprawę, że każdemu kto sie w tym nie obraca, byłoby ciężko nagle się znaleźć w tym świecie... Ale przeciez ja też tu jestem. I nie tylko ja. Janet cię bardzo lubi. Wbrew pozorom ona tak szybko nie nawiązuje z nikim kontaktu. Jak do tej pory trzymała się tylko z LaToyą. Od razu wyłapała od ciebie dobre fluidy. - uśmiechnęła się.
- Ja też lubię twoją siostrę, Michael, ale to czy dobrze dogaduję się z twoją siostrą... to zupełnie inna para kaloszy, wiesz? Kumplować się z Janet, a... - urwała.
- Być ze mną? - szepnąłem.
- Dokładnie. I myślę, ze doskonale wiesz dlaczego.
- Wiem. - przyznałem jej rację. Nie wiedziałem co robić... Zależało mi. - Nie będę cię zmuszał... Ale chciałbym, żebyś jeszcze to przemyślała. Przecież to nie musi być od razu skazane na porażkę.
Westchnęła. Była rozdarta, widziałem to. Kłóciła się sama ze sobą.
- A gdybym nie był tym kim jestem... albo gdybym zrezygnował z kariery, nagrywania... - zacząłęm, ale urwałem widząc jej wzrok i minę.
- Oszalałeś?! Chcesz zrezygnować ze wszystkiego czego się dorobiłeś tylko dlatego, że na chwilę jakaś małolata zawróciła ci w głowie?! Mike... za kilka dni ci to przejdzie i stwierdzisz, że no tak to ten wiek! Nie składaj deklaracji, z których nigdy się nie wywiążesz.
Zatkało mnie. Małolata, która NA CHWILĘ zawróciła mi w głowie? Tak to widziała? Siebie tak w tym wszystkim widziała?
Poczułem się tak, jakby nagle w jakiś sposób wyjęła mi serce z piersi i zacisnęła na nim rękę w pięść. Ale nie byłem zły. Próbowałem tylko zrozumieć dlaczego tak myśli.
- Nie wierzę, że tak myślisz naprawdę. - powiedziałem cicho podnosząc się. - Nie wierzę, że naprawdę tego nie chcesz. Ja sam długo starałem się przekonać, że jestem dla ciebie po prostu za stary...
- Twój wiek nie ma tu nic do rzeczy... - zaczęła natychmiast.
- Tak? Bo pomyślałem, że to może właśnie dlatego...
- Nie. - szepnęła. - Nie obchodzi mnie ile masz lat. Gdybym miała wybierać... między takim szczeniakiem, jakim był mój były a tobą...
- Kogo byś wybrała?
- Ciebie. - szepnęła cichutko.
- Dlaczego?
- Właśnie dlatego, że jesteś starszy. Musisz być o wiele bardziej dojrzały i odpowiedzialny niż taki... sam rozumiesz. W ogóle... nigdy nie czułam się tak przy żadnym chłopaku.
Wydawało mi się, że wiem co ma  na myśli. Taka młoda dziewczyna... ale na pewno o wiele mądrzejsza niż może się wydawać, patrząc na jej wiek. Potrzebowała prawdziwego mężczyzny... nie podlotka, którego jeszcze sama musiałby wychowywać.
- Mógłbym ci dać wszystko czego tylko byś zapragnęła. Bezpieczeństwo, ciepło, bliskość, nie żałowałbym ci czułości, troskliwości... miłości... Podarowałbym ci co tylko byś chciała, najdroższe klejnoty...
- Nie chce od ciebie żadnych prezentów ani pieniędzy, nic. - powiedziała natychmiast. - Jedyne co mogłabym od ciebie przyjąc to... ty sam. - dodała szepcząc i uciekając ode mnie wzrokiem. Uśmiechnąłem się.
- Wystarczy tylko, że powiesz... - szepnąłem. Nic już nie odpowiedziała. Co mogłem zrobić?
Wyszedłem z pokoju zostawiając ją samą, by mogła pomyślec. Tak bardzo chciałem, by to się udało... By dała się przekonać i chociaż spróbowała...

czwartek, 19 maja 2016

12.

Witam. :) Dziękuję za wszystkie dotychczasowe komentarze, bardzo mnie motywują, a przy okazji nadmieniam, że następny odcinek wyjątkowo ukarze się wcześniej, bo w niedzielę, jako że w poniedziałek wyjeżdżam i  nie ma co najmniej do wtorku. I wątpię bym tam gdzie będe miała jakiś dostęp do internetu. :/
Na dobry początek moge tylko dodać, że w końcu zacznie sie tu coś dziać fajnego. :D Tak myślę. Zapraszam do czytania. :)



Donata


Pierwszy dzień rzeczywiście był sielankowy. Następnego miałam już o wiele więcej pracy... A przynajmniej tak mi się zdawało do pewnego momentu. Zaczynałam odnosić wrażenie, że Michael mnie faworyzuje. Nie dość, że te kosmiczne pieniądze za nic tak właściwie, za pięć pająków ściągniętych spod sufitu, to jeszcze, kiedy zobaczył że mam do umycia wielgachne okna w salonie wychodzące na taras i do ogrodu, do pomocy oddelegował mi jakiegoś kolesia, który swoją droga to nie wiedziałam co tam robił.
- Długo tu pani pracuje? Nigdy wcześniej pani nie widziałem. - zagadnął w pewnym momencie trzymając drabinę na której stałam, by dosięgnąć prawie samego sufitu. Spojrzałam na niego w dół.
- Od wczoraj. - uśmiechnęłam się. - Więc nie mogłeś mnie wcześniej spotkać. - był lekko zaskoczony.
- Chyba już wiem, czemu mi pani umknęła. Miałem kilka dni urlopu. - wyszczerzył się.
- Nie mów mi 'pani', chyba nie jestem starsza od ciebie. Mam 22 lata. Mów mi Dona, po prostu.
- Dona... - zamyślił się. - Chyba nie jesteś stąd, co? - od razu przystosował się do mojej prośby. Co mi się spodobało.
- Nie, jestem z Polski. Przyjechałam tak naprawdę chwilę temu. Jakieś... pół tora tygodnia. I dziwacznym zbiegiem okoliczności trafiłam tutaj. - roześmiał się.
- Zbiegiem okoliczności? Nie sądzę.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- No nikt ci nie powiedział, że nic nie dzieje się przez przypadek? Widocznie miałaś się tu znaleźć. Po co to się dopiero okaże.
- Masz zadziwiające teorie. - uśmiechnęłam się wracając do pracy. - Poza tym, nasz szef chyba za bardzo mi pobłaża. - mruknęłam.
- Niby czemu?
- Miałam to zrobić sama - stwierdziłam machając ręką wskazując na wielkie okiennice. - Ale jak tylko mnie tu zobaczył, poleciał po ciebie.
- Co ty, padłabyś tu sama! Jesteś drobna i jesteś dziewczyną...
- Więc to znaczy, że nie jestem w stanie nic sama zrobić? - spojrzałam na niego z ukosa. Speszył się lekko.
- Nie to miałem na myśli. Ale fakt jest faktem, że na końcu usiadłabyś pod ścianą i już nic więcej dzisiaj nie zrobiła. Poza tym wydaje mi się, ze pan Jackson bardzo panią polubił. - ugodziło mnie to stwierdzenie, ale w pozytywny sposób. Polubił mnie? No naprawdę... - Zawsze dba o bliskie sobie osoby. Poza ojcem.
To już było dziwne i co najmniej nie na miejscu. Przecież rodzice to są najważniejsze osoby w życiu, jacy by nie byli, to wydawało mi się, że zawsze kochają swoje dzieci.
- Słucham? - mruknęłam.
- NIe powinienem o tym mówić... - speszył się znów zezując na mnie.
- Więc po co w ogóle zaczynałeś?
- WYmsknęło mi się, gdyby pan Micheal to usłyszał, dostałbym niezłą burę od niego. - westchnął. - Nigdy z ojcem dobrze nie żył. Wręcz go chyba nienawidzi. - powiedział cicho. - Czasami tu wpada, ale wypada jeszcze szybciej. Próbuje nawiązać jakiś kontakt z synem, ale zawsze kończy się tak samo. Michael nie wybaczył mu, że... - zająknął się.
- Że...? - pociągnęłam go łagodnie za język.
- Och, naprawdę...
- NIc nie powiem. - obiecałam. Byłam ciekawa. Może to ma coś wspólnego z tym jak się teraz zachowuje?
- Ech... Stary Jackson zdradzał ich matkę i dorobił się córki na boku. Matka pana Michaela nigdy się z tym chyba nie pogodziła. Poza tym, jego stary lał go jak był mały, a przynajmniej tak słyszałem. Nie wiem czy to prawda, pan Michael nigdy o tym nie mówi. Zamiast zapewnić mu normalne dzieciństwo, ciągał go z tym zespołem 'The Jackson 5', a jak coś mu nie poszło, od razu przetrzepał mu skórę. W końcu nasz gospodarz się z nimi rozstał i zaczął grać na własny rachunek. Ale to nie zmieniło faktu, że na ojca reaguje zawsze tak samo. Gdyby mógł, to by go zagryzł. Jestem operatorem monitoringu na tej posesji - spojrzał na mnie z uśmiechem. - Widziałem kiedyś jedną akcję. Prawie sie pobili tu w salonie. W sumie to nie wiem po co ten stary do niego przychodzi, skoro i tak mu wypomina jakieś rzekome wady. Michael mając teraz czterdzieści lat wciąż miewa wykłady ojcowskie, jakby miał lat pięć. Żałosne, ale... Nie wiem. Chyba jego stary nie umie okazywać mu uczuć. I nie tylko jemu, całemu rodzeństwu, ale tylko Janet i LaToya nigdy nie poczuły jego ręki. Chłopcom przykładał ile wlezie jesli akurat uznał, że zasłużyli. Michaelowi szczególnie. Nie wiem, może właśnie w taki sposób tylko umiał okazywać miłość ojcowską... Chciał z niego zrobić króla i w jakiś sposób mu się to udało...
- Michael sam zapracował na swój sukces, nikt mu w tym nie musiał pomagać. - warknęłam. Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- Oczywiście. Nie twierdzę wcale, że nie. - zgodził się ze mną.
- Nie wiem co powiedzieć w ogóle... Nigdy bym nie pomyślała, że w ogóle tak można... postępować z własnym dzieckiem. Przecież to cząstka ciebie samego, to tak jakbyś zadawał krzywdę samemu sobie!
- Nie nakręcaj się tak bo spadniesz i Michael urwie mi łeb. - zaśmiał się. Spojrzałam na niego spode łba.
- Ty też go lubisz, co nie? - zapytał z przebiegłym uśmieszkiem. Już miałam mu coś odpowiedzieć, ale wtrącił się KTOŚ inny.
- Kogo lubi? - odwróciłam się raptownie o mało nie lądując na ziemi. Zdążyłam się jednak przytrzymać i nie runęłam na tyłek.
O wilku mowa. Mike stał z rękami wspartymi na biodrach i patrzył na nas zaciekawionym wzrokiem.
- Aż tak jesteś tym kimś zaabsorbowana, że ledwo trzymasz się na drabinie? - wymruczał unosząc brew do góry patrząc wciąż na nas. Mój nowy znajomy tylko się wyszczerzył. Pomyślałam, że jeśli teraz coś palnie to ja mu urwę łeb. Ten drugi.
- To... miała być złośliwość? - odparowałam nie chcąc by pomyślał, że dam się mu pozbadnąć. Uśmiechnął się lekko.
- No nasza nowa koleżanka lubi się z kimś wysoko postawionym i to chyba z wzajemnością. - walnął kolega, aż wytrzeszczyłam na niego oczy otwierając buzię.
- Wysoko postawionym? - powtórzył cicho obserwując mnie. Nie podobał mi się jego wzrok. W brązowych oczach Michaela dostrzegłam coś na podobę... jakiegoś zwierzęcego instynktu. Jakby właśnie wyczuł intruza na swoim terenie. Chociaż swoją drogą... Nie chciałam sobie niczego wmawiać, ale poczułam motyle w brzuchu. Chyba zapominałam już kim on jest, a kim ja tu jestem. Władowałam się w niebezpieczną sytuację...
- No. - przytaknął mu mój kolega od mycia okiem. Miałam ochotę go zabić. Narobi mi takiego bigosu, że sie  z niego nie wygrzebię.
- Przestań! - syknęłam.
- Nie, dlaczego? Chętnie dowiem się kim jest ten... wysoko postawiony. - mruknął Mike podchodząc do nas bliżej i siadając w fotelu, który stał obok drabiny, na której sterczałam. Facet od kamer zarechotał.
- Zabiję cię. - syknęłam do niego odwracając się od Jacksona.
- Nie, bardzo dobrze zrobił. - usłyszałam teraz zza pleców. - Muszę wiedzieć takie rzeczy. Gdyby coś się stało... - zawiesił głos unosząc znów brwi do góry patrząc na mnie tym swoim wzrokiem. Jakby chciał mi wypalić jakiś stempel na skórze, by wszyscy go widzieli. Znów poczułam skurcz w dołku, a dłonie zaczęły mi lekko drżeć. Na pewno sobie coś wmawiałam, na siłę tłumaczyłam pewne sygnały... ale nie umiałam oprzeć się myśli, że on jest... najzwyczajniej w świecie zazdrosny.
Bzdura!
- No widzisz? Martwi się o ciebie. - zaśmiał się znów kamerowy. Miałam ochotę go rozszarpać. Burak.
- Nie musi, nie ma o co. - powiedziałam ostentacyjnie zabierając się do pracy. Zamaszystymi ruchami zaczęłam czyścić szybę, gdy kontem oka zauważyłam, że chłopak, który do mnie dołączył, pokazuje TAMTEMU coś na migi...
Spojrzałam na niego z miną jakbym zobaczyła wariata. Wyszczerzył się tylko szeroko. Odwróciłam się i znów o mało nie zleciałam na podłogę. W między czasie gdy ja torturowałam szybę ścierką Mike zdążył wstać z fotela i przesunąć się do mnie, tak że stał tuż przy mojej nodze i patrzył na mnie uważnie.
Dom wariatów, albo to ja już całkiem zwariowałam... na JEGO punkcie...
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytałam sama patrząc na niego.
- Nie mogę? - prawie wyszeptał. Wróciłam natychmiast do swojej szyby. Czułam się nieręcznie, ten głupek naprawdę wpakował mnie w sytuację, z której nie umiałam wybrnąć. Do tego wciąż się śmiał. - To może Alan powie mi o co chodzi? - podszedł do chłopaka, który chyba aż palił się do tego by to powiedzieć. Spojrzałam na niego wzrokiem, który mógłby zabić. Błagałam go w myślach by tego nie mówił...
- No jak o co? Przecież mówiłem, że nasza Dona polubiła pewnego pana. - wyszczerzył się znów patrząc na mnie bezczelnie.
- Urwę ci... COŚ, przysięgam! - warknełam ostrzegając go. Michael popatrzył na mnie z uśmiechem, a potem znów zwrócił się do tego chama.
- Więc?
- A co cię to obchodzi?! - zawarczałam znów mając nadzieję się jakoś obronić, ale to chyba tylko jeszcze pogorszyło sprawę. Nie miałam pojęcia, że Jackson jest taki ciekawski! Po co mu to wiedzieć? Nieważne, że chodzi o niego!
- A nie mogę wiedzieć? - zapytał lekko zaskoczony. - Czyli to musi być ktoś kogo znam w takim razie. Ciekawe... - nie no... Teraz jak on zacznie sobie coś wymyślać...
- Nie, to nikt kogo możesz znać! - powiedziałam w lekkiej panice wciąż trąc szmatą jedno i to samo miejsce na szybie. Naprawdę komiczna sytuacja, ktoś stojący z boku pewnie by się uśmiał. Jak koń.
Nasz kolega od drugiego okna zaczął się śmiać. No rzeczywiście, to dla nas zabrzmiało dość zabawnie. Ale nie chciałam, żeby on jeszcze coś walnął. Nie chciałam nieporozumień.
- Więc kto? - podpytywał dalej.
- Nie wstydź się, Dona! - kolega Alan szturchnął mnie lekko w ramię.
- Nie mam się czego wstydzić. - warknęłam znów wycierając dalej szybę.
- Zaraz wytrzesz tam dziurę. - zaśmiał się znów chłopak. Spojrzałam na niego z boku, ale nic nie powiedziałam.
- Dlaczego się tak denerwujesz? - zapytał mnie Mike podchodząc nieco bliżej i zadzierając głowe do góry, by na mnie spojrzeć.
- Nie denerwuję się. Po prostu on gada bzdury.
- Czyżby? Przed chwilą mówiłaś co innego...
- Nic nie mówiłam! - kwiknęłam prawie.
- To że tak gwałtownie zaprzeczasz jest najlepszym dowodem na to, że jednak mówiłaś. - powiedział znów ze szczerzem i opryskał płynem szybę.
- Dobrze, mówiłam, zadowolony?! - fuknęłam i zabrałam się za to samo co on.
Beznadziejna sytuacja. Ten czubek chciał mnie wpakować w niezłą kabałę...
- Więc dowiem się w końcu? - westchnęłam.
- Nie dasz mi spokoju, Mike, prawda? - zapytałam patrząc na niego z góry. Pokręcił przecząco głową z uśmiechem nie odrywając ode mnie wzroku. Odwróciłam się i znów zawzięcie zaczęłam maltretować szkło.
- To aż taka wielka tajemnica? Przecież go nie zjem...
- Dona lubi swojego szefa! - no i stało się. Myślałam, że... nie wiem. Ale miałam przemożną ochotę po prostu rozpłynąć się w powietrzu.
Nie miałam odwagi spojrzeć w dół na Michaela, ale wbiłam morderczy wzrok w Alana. Chyba powiedział mu wszystko bo zaśmiał się wysokim głosem i zaczął podobnie jak ja maltretować swoje okno. Serce waliło mi mocno, tym bardziej, że TEN na dole zamilkł. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać, ale na pewno nie chciałam teraz sprawdzać, jak wygląda jego mina.


Michael


Nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje. Zaczęło się całkiem niewinnie. Usłyszałem, jak Alan powiedział, że Dona kogoś polubiła... Nic wielkiego. Ale po chwili poczułem uderzenie gorąca. Przestałem racjonalnie myślec, przecież ona nie była moją własnością. Ale tak się własnie poczułem, jakby ktoś przyłożył łapy do czegoś co jest MOJE.
Czułem jak jakiś ostry jad pali mnie w środku. Co to jest? Nie umiałem tego na początku określić, ale potem zdałem sobie sprawę z tego, że... to jest zazdrość. Byłem cholernie o nią zazdrosny, za wszelką cenę chciałem się dowiedzieć, kim jest ten bubek, który zdołał przyciągnąc jej spojrzenie i jeszcze ją sobą zainteresować. Od razu pomyślałem o tym ogrodniku, o któym mówiła Janet. Już zacząłem nawet wymyślać powód, dla którego go zwolnię. Kompletnie straciłem ryzy.
Ale kiedy Alan powiedział, że chodzi o mnie... Automatycznie cała burza mnie opuściła. Jak to... zwróciła uwagę na MNIE?? To niemożliwe... Ale czy nie właśnie o to mi chodziło jeszcze chwilę temu? Chciałem zwolnić pół męskiej obsady, bo nie chciałem, żeby zaczęła się  z kimś spotykać. Spojrzałem na nią lekko oniemiały. Ostentacyjnie starała się na mnie nie patrzeć. A ja tak bardzo chciałem teraz spojrzeć w jej oczy, żeby przekonać się czy to sa tylko jaja, czy prawda.
Zaczęła schodzić z drabiny, automatycznie złapałem ją w talii, by nie spadła. Tak jak wczoraj... Właśnie, wczoraj. Ta sytuacja w korytarzu... Czy dlatego mnie nie odepchnęła, bo jest mną zainteresowana w pewien sposób? Poczułem jak serce mi rośnie i nie śmiało uśmiechnąłem się w duchu.
Spojrzała na mnie w końcu wystraszonym wzrokiem i błyskawicznie zaczęła zbierać drabinę, za pewne po to by mieć jakiś pretekst do ucieczki.
- To prawda? - zapytałem w końcu kiedy udało mi się uchwycić jej wzrok. Wciąż byłem w lekkim szoku. Nie wyobrażałem sobie nawet zawiesić na niej oko na dłużej zważając na jej wiek, myślałem, że ona sama nawet by na mnie nie spojrzała, a tu nagle... okazuje się, ze być może ona sama po cichu się za mną ogląda...
- Co jest prawdą? - zapytała unikając mojego spojrzenia. Chwyciła drabinkę pewnym ruchem i już chciała odejść, gdy złapałem ją i odstawiłem tatałajstwo pod ścianę.
- Posprzątasz tu. - rzuciłem pod nosem do Alana, gdy dziewczyna zabrała się i uciekła z salonu. Poszedłem za nią.
- Zaczekaj. - zawołałem za nią doganiając ją. - Będziesz teraz przede mną uciekać?
- Nie uciekam przed tobą, Michael. Za coś mi chyba płacisz, prawda? - odpowiedziała.
- No tak, rozumiem, ale możesz zatrzymać się na pięc minut. - złapałem ją delikatnie pod ramię odwracając przodem do siebie. Westchnęła. Widać było gołym okiem, że nie chciała ze mną rozmawiać. Mogłem to zrozumieć. Ale nie mogłem się powstrzymać, musiałem mieć pewność, jasność sytuacji. - Szukałem cię... Jest sprawa. Ale o tym za chwilę. - powiedziałem widząc, że chętnie zmieni temat byleby nie rozmawiać o tym co przed chwilą wydarzyło się w salonie. - To co powiedział Alan... - w sumie sam nie wiedziałem jak to zacząć...
- Alan nic nie powiedział. - westchnęła.
- Powiedział coś bardzo wymownego i nie bez znaczenia.
- To jest bez znaczenia, Michael, robił sobie jaja z nas obu.
- Wiem, że najchętniej byś mi teraz uciekła, ale ja chce wiedzieć.
- Co?
- Czy... Czy myślisz o mnie w sposób inny nić tylko o pracodawcy lub przyjacielu. - powiedziałem starannie dobierając słowa. Czułem się jakbym cofnął się co najmniej dwadzieścia lat wstecz. Nie wiedziałem czy to dobrze czy źle. Ale chciałem wiedzieć. Chyba mogłem się tego domagać...
- Myślę o tobie tylko i wyłącznie w kategoriach zawodowych. - powiedziała na jednym wydechu. Głos lekko jej drżał. NIe mówiła prawdy. A przynajmniej w to chciałem wierzyć. - Możemy się przyjaźnić, ale nic poza tym. - odwróciła wzrok.
Ugodziło mnie to, ale co miałem zrobić... Westchnąłem głęboko. Nie mogłem jej do niczego zmusić, ale... Zawsze mogę próbować, prawda?
- Nic poza tym? - mruknałem cicho.
- Nic poza tym. - powtórzyła.
- Wczorajsza sytuacja mówiła, że... to trochę więcej niż... nic. - zauważyłem przypominając sobie nagle co między nami zaszło na tamtym korytarzu.
- Proszę cię. - mruknęła lekko zdenerwowana odwracając się, ruszyłem za nią. - Ten idiota naopowiadał ci bajek, ty zaczynasz teraz coś sobie dopowiadać...
- Ja niczego sobie nie dopowiadam, po prostu łączę fakty w całość. - wyjaśniłem spokojnie idąc dalej za nią. Doszliśmy do schodów wiodących na górę.
- Tak, jasne. Przypominam ci, że to ty sprowokowałeś tą sytuację, nie ja.
- Ale mnie nie odepchnełaś, nie wyrzuciłaś. - teraz ja jej coś przypomniałem. Znów westchnęła lekko spanikowana. - Dona... - złapałem ją za rekę zanim weszła wyżej na schody.
- Michael, proszę cię... - szepnęła. - Ja... Ja nie należę do twojego świata, nie znam go, nie znam reguł w nim panujących... Nie wciągaj mnie do niego na siłę, proszę. - powiedziała patrząc mi w oczy.
Przez chwilę nic nie mówiłem tylko patrzyłem na nią.
- Co to za sprawa, o której mówiłes wcześniej? - zapytała nagle sprowadzając mnie na ziemię.
- Ach tak... Badania okresowe.
- Badania? - zaskoczyłem ją chyba.
- No tak. Co jakiś czas organizuję takie badania dla całego personelu. Badania krwi. I tak dalej. Przychodzi pielęgniarka, więc nie będziesz musiała z niczym nigdzie biegać... - zauważyłem, że raptownie zbladła. - Dobrze się czujesz? - zapytałem przyglądając jej się i zupełnie nad tym nie panując pogładziłem jej policzek. Przymknęła oczy.
- Tak... Nic mi nie jest...
- Pomyśl o mnie... o nas... - podjąłem znów poprzedni temat. Odsunęła się ode mnie automatycznie.
- Mike, błagam. Przestań. - szepnęła i spojrzała mi w oczy. - Nie widzisz tych wszystkich różnic między nami? - złapała się barierki opierając się o nią lekko. Patrzyła wszedzie, byle nie na mnie.
- Jakich różnic? - uśmiechnąłem się lekko. - Nie widzę żadnych różnic. A ty jakie widzisz? Odkąd pojawiłaś się w tym domu, zacząłem w końcu naprawdę oddychać... Nie widzisz tego? - złapałem ją za podbródek zmuszając tym samym żeby na mnie spojrzała.
- Widzę. Ale to nie moja zasługa, tylko twoja. Nie jesteś słabym człowiekiem, poradzisz sobie. - no tak. Zasłaniała się wszystkim, co miała pod ręką.
- Nie prawda. - zaprzeczyłem stanowczo.
- Dopiero teraz coś ci się ubzdurało, bo ktoś coś powiedział? - odsuneła się ode mnie raptownie. - Mike...
- Nie, nie dopiero teraz. Tak naprawdę to coś się we mnie poruszyło jak tylko pierwszy raz cie zobaczyłem. Moknącą w tym parku. Tylko nie zdawałem sobie z tego sprawy. Ktoś cię skrzywdził w tej całej Polsce. - powiedziałem twardo, ale zaraz złagodniałem. - Dlaczego nie chcesz zaufać... mnie? Sobie?
- To wszystko... Tak ci się tylko wydaje. - widziałem, że jest przerażona tym co mówiłem, ale jak inaczej miałem jej to przekazać?
- Ja nie chcę cię straszyć, tym co do ciebie mówię. - szepnąłem wciąż lekko trzymając ją za ramię. W ten sposób chciałem dać jej wolną droge, by mogła odejść jesli tylko będzie chciała, ale jednocześnie będzie wiedziała, że sie nie poddaję. - Chcę cię przekonać, że... nie jestem zły. Nie skrzywdze cię.
- Mike, tu nie chodzi o ciebie. Jako o mężczyznę. Tu chodzi o to w czym żyjesz. Tak jak jest teraz jest dobrze, jestem bezpieczna, nikt nie interesuje się twoją służbą. Ja nie chcę wciąż mieć się na baczności, patrzeć czy aby na pewno dobrze stąpnełam, udusiłabym się w czymś takim.
Popatrzyłem na nią przez chwilę, na jej wystraszoną twarz.
- A jeśli obiecam ci, że zrobię wszystko, żebyś na tym nie ucierpiała, w żaden sposób? - nie wiem co mnie napędzało, ale czułem, że nie moge teraz zrezygnować. Janet miała rację, musze spróbować. A jeśli się nie uda, to jeszcze raz i jeszcze...
- Michael... Nie jesteś w stanie mi tego zapewnić. NIe możesz nikogo kontrolować. - patrzyła mi przez chwilę w oczy. - W pewien sposób pomogłeś mi przeboleć to co mnie spotkało w kraju, dziękuję ci za to. Nie oczekuję od ciebie nic więcej. - otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliła mi. - Chodźmy już lepiej do tej pielęgniarki. - odwróciła się i poszła schodami na górę.
Nie mogłem zrobić nic lepszego jak tylko pójść za nią. W głowie miałem prawdziwą burzę emocjonalną. Coś we mnie pękło. Nie umiałem się już przed tym bronić, nie potrafiłem już udawać, że nic się ze mną nie dzieje, a to co czuje to tylko kryzys wieku średniego.  To nie było to. Ona naprawdę coś we mnie obudziła. Pobudziła mnie znów do życia na nowo. I wiedziałem, że ja w niej też coś obudziłem, inaczej nie zachowywałaby się tak... Nie zasłaniałaby się wszystkim co tylko możliwe, nie uciekałaby, nie byłaby taka zdenerwowana. Nie wiedziałem co czuję, ale było to coś co mnie do niej przyciągało. Pragnąłem spędzać z nią czas, być przy niej, dla niej. Wszystko robiłbym dla niej, dawałbym czego tylko by chciała. Wszystko, by była szczęśliwa. A on wolała z tego zrezygnować.
Pielęgniarka już była na miejsca. Wszystkie przyrządy badawcze już były rozłożone ładnie na stole. Praktycznie wszyscy już byli załatwieni, włącznie ze mną, nawet Janet się na to załapała, jak zwykle pojawiając się nie wiadomo skąd i kiedy. Tym jednak razem uśmiechnąłem się do niej serdecznie, na co zareagowała jeszcze większym uśmiechem i przeniosła wzrok na Donę. Rozumieliśmy się bez słów, od razu pojeła dlaczego jestem taki... odmieniony.
- No, to została tylko ta panienka, tak? - zapytała pielęgniarka wesołym tonem. Przywołała ją wesołym gestem. - No, zapraszam, nie bój się. Osłucham cię najpierw. Państwo pozwolą... - powiedziała po czym wygoniła nas z gabinetu, do którego sam ją wpuściłem. Po zaledwie chwili drzwi sie otworzyły...
- Halo, panienko, to jeszcze nie wszystko! - usłyszałem wołanie pielęgniarki. Dona blada jak ściana wróciła się do środka.
- Nie? - mruknęła.
- NIe, jeszcze pobierzemy próbkę krwi do badania.
Nagle coś zaczęło mi świtać...
Dona usiadła drżąca na krześle i podała wyprostowaną rękę pielęgniarce, która spięła ją ponad łokciem pasem i kazała jej zaciskać raz za razem palce w pięć, a sama odszukała żyłę. Nie musiałem wchodzić do środka, wszystko idealnie widziałem przez uchylone drzwi.
- No i jak? - usłyszałem obok siebie. Spojrzałem na siostrę. Uśmiechała się szeroko.
- Z czym?
- No nie udawaj, widze, że coś się stało.
- Nic się nie stało. - westchnąłem. - Po prostu... Zrozumiałem, że nie moge dłużej tego ignorować, co się ze mną dzieje. Kiedy ta dziewczyna jest w pobliżu...
- Mówiłam! Wiedziałam! Zaproś ją gdzieś.
- Ona nie chce miec ze mną do czynienia, Janet. - znów westchnąłem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak jej słowa na mnie wpłynęły. Przekonam się o tym za pewne wieczorem, kiedy już zostanę sam. Nie chciałem, aby to co mówiła było prawdą. - Ona boi się życia, którym żyję. Nie zna tego wszystkiego, uważa, że zginie w tym wszystkim. Rozmawiałem z nią przed chwilą. To jest beznadziejne.
- No ale nie poddawaj się! Teraz tak mówi, bo nie ma o tym pojęcia, ale przeciez nikt o was nie musi wiedzieć. Oszczędzisz jej w ten sposób całego ambarasu.
- Obiecałem, że zrobię wszystko, byle tylko nie ucierpiała... Ale on mnie nie chce. Po prostu.
- Pleciesz bzdury. - fuknęła. - Jest młoda, zdezorientowana. Daj jej trochę czasu, przemyśli to i dojdzie do jakichś wniosków. Ja też z nią porozmawiam. - spojrzała na mnie znacząco. Uśmiechnąłem się.
- Dziękuję ci, Janet. - posłała mi w odpowiedzi piękny uśmiech.
Wtedy usłyszałem krzyk pielęgniarki z gabinetu.
- Panie Jackson?! Panienko! Panie Jackson!
Oboje z Janet wpadliśmy do środka chcąc wiedziec co się dzieje.
- Niech pan pomorze, bo sama jej nie utrzymam! - wysapała pielęgnierka próbując powstrzymać dziewczynę przed runięciem na podłogę. Wciąż miała wkłucie. Podbiegłem w mgnieniu oka i przytrzymałem ja, była lekka jak piórko, dla mnie.
- Co się stało? - zapytałem lekko zdyszanym głosem, chociaz wcale się nie zmęczyłem. To nerwy...
- Zemdlała. Chyba źle znosi widok krwi. Własnej, nie zdążyłam się dowiedzieć, czy cudzej też.
- Chryste... - mruknałem trzymając ją wciąż by się nie ześlizgnęła. Przypadkowo lub na pół przytomna wtuliła twarz w moją szyję. Poczułem ucisk w żołądku. Przyjemny. Znów miałem wrażenie, że cofam się w czasie do swoich młodych lat. Nie zastanawiałem się jednak nad tym. Gdy pielęgniarka zakleiła jej wkłucie, wziąłem ją na ręce i zaniosłem prosto do swojej sypialni. Tam położyłem ją na łóżku najdelikatniej jak tylko potrafiłem, przyglądając się jej.
Była bledsza od śmierci, miałem nawet wrażenie, że lekko zielona. Cienka warstwa potu pokryła jej czoło... Przetarłem je delikatnie dłonią, ale po chwili znów się pojawił.
- Przyniosę wilgotny ręcznik... - usłyszałem, a po chwili Janet wcisnęła mi go w rękę. Zaczałem troskliwie przecierać jej całą twarz, szyję i dekolt, cały czas obserwując. Zaczęła się budzić.
- Janet, otwórz okno i idź po wode mineralną, zimną, jest w lodówce. - poprosiłem co od razu zrobiła. Zostaliśmy sami.
Dziewczyna otworzyła lekko oczy i rozejrzała się po pokoju. Na końcu jej wzrok spoczął na mnie.
- Gdzie ja jestem? - uśmiechnałem się widząc, że chyba nic poważnego się z nią nie dzieje.
- W mojej sypialni. - odpowiedziałem szeptem. Popatrzyła na mnie lekko zaskoczona.
- Byłam... - zmarszczyła lekko czoło jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
- Zasłabłaś. - szepnąłem znów. - Podczas pobierania krwi. Ale już wszystko dobrze, odpoczywaj.
- Już czuję sie dobrze. Musze wracać do... - chciała się podnieść i pewnie uciec, żeby nie przebywać w mojej tak bliskiej obecności, ale nie pozwoliłem jej. Wciaż była taka blada. Martwiłem się o nią. Popchnąłem ją lekko by położyłą się z powrotem.
- Leż, nie wstawaj. Musisz odpocząc. Dzisiaj już do pracy nie wrócisz. - mruknałem, po czym zastanowiłem się krótko. - I jutro też nie.
- Jak to nie?!
- Zemdlałaś, musisz odpocząć. - powtózyłem spokojnym głosem.
- Ale czuję się już dobrze. - powiedziała patrząc na mnie błagalnie.
- To nic, ja nie pozwolę ci teraz pracowac. - powiedziałem poważnie. - Może to nic wielkiego, ale jednak. Nie mam zamiaru pozwolić, żebyś gdzieś padła. Spojrzała na mnie spod byka.
- Dobra... To w takim razie wracam do hotelu...
- ANi mi się śni! - powstrzymałem ją znów, gdy chciała wstać. - Zostaniesz na noc  tutaj. Nie ma mowy, bym teraz gdzies cię puścił. Chcę cię mieć na oku cały czas, gdybys wróciła do hotelu, wydzwaniałbym tam co piętnaście minut, a na końcu i tak sam przyjechał żeby zobaczyć czy naprawdę z toba wszystko w porządku. - popatrzyłą na mnie wielkimi oczami.
- Oszalałeś...
- Być może. - uśmiechnąłem się lekko.
- Ale... ja nie mam tu nic ze sobą. - stwierdziła patrząc na siebie.
Wstałem i podszedłem do swojej szafy. Pogrzebałem w niej przez chwilę, po czym wróciłem do niej z powrotem z jedną z moich ulubionych koszul. Rozpinanych na guziki, tak nawiasem mówiąc. Co bardzo mi odpowiadało.
- Prosze, powinno być dobre. - mruknałem podając jej swój ciuch. Wzięła go do rąk, ale patrzyła na to wielkimi oczami jakby dostała największy skarb na świecie.
- Ty naprawdę oszalałeś. A... reszta?? - zagestykulowałą ręką w powietrzu.
- Też coś się znajdzie. Nie przejmuj się. Janet tu jest, na pewno ci coś pożyczy. A teraz połóz się i śpij. - pogładziłem ją lekko znów po policzku.
- Tak? A gdzie mam spać? - spytała lekko ironicznym tonem.
- Jak to gdzie? Tutaj, rzecz jasna. - odpowiedziałem, jakby to było tak oczywiste jak konstrukcja cepa. Bo dla mnie było. - Noc spędzisz tutaj, w mojej sypialni, ja prześpię się w salonie.
- Naprawdę oszalałeś, nie ma mowy! To raczej powinno wystąpić w odwrotnej konfiguracji, ty u siebie, a ja w salonie! - rozbawiła mnie jej bulwersacja.
- Nie ma mowy, by kobieta poniewierała się w moim domu. - wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Mike...
- Koniec dyskusji. Ustalone, więc połóż się i odpoczywaj.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale, moja droga. - powiedziałem poważnie, kończąc dyskusję. W moim mniemaniu, bo ona nie dawałą za wygraną.
- Nie zgadzam się!
- Cóż, jesli się nie zgadzasz... to możesz tą nos spędzić razem ze mną w tym łóżku, skoro tak bardzo chcesz, żebym w nim został. - powiedziałem z uśmiechem widząc jej oniemiałą minę.
- Jasne, nie wierzę, że się na to zdobędziesz.
- Niby czemu?
- No bo... prawie się nie znamy!
- Człowieka można poznać dogłębnie nie potrzebując do tego przysłowiowej beczki soli... jeśli ten człowiek stanowi jakąś część ciebie.- przysiadłem na skraju łózka patrząc na nią.
- Czyli według ciebie... ja stanowię jakąś część ciebie, tak? - powiedziała znów drżącym głosem patrząc na mnie. Kiwnąłem lekko głową nie spuszczając z niej oczu.
- Nadmieniam, że z reguły śpię nago. - rzuciłem ze śmiechem, gdy wywaliła na mnie oczy. Zaczerwieniała się momentalnie.
- Nie odważysz się.
- Dlaczego? Przecież to nic wielkiego.
- Nie pomyślałabym, że potrafisz być taki... świnski. - mrukneła przyglądając mi się. Zaśmiałem się.
- Owszem, potrafię. Budzi się znów we mnie życie. To które miałem wcześniej, zanim... ale nie ważne. - uciąłem temat. Nie chciałem rozmawiać o procesie. Westchnałem. - Mówie, połóż się i odpoczywaj... - zrobiła to posłusznie, a wtedy pochyliłem się nad nią i wyszeptałem jej do ucha...
- I nie strasz mnie już tak nigdy więcej, proszę... - pocałowałem lekko jej uszko i podniosłem się nieco spoglądając na nią. Wciąż była blada, ale rumieniec był widoczny.
Nagle poczułem jak obejmuje mnie swoimi drobnymi ramionami i przyciąga do siebie. Westchnąłem cicho i wtuliłem twarz w jej pachnące włosy. Chciałem, by ta chwila trwała. Miałem nadzieję, że za chwilę nie podskoczy jak oparzona i nie każe mi się do siebie nie zbliżać. Ale nic takiego nie miało miejsca. Tkwiliśmy tak dobra chwilę, zatracając się jeden w drugim. Cały mój umysł wypełniał jej zapach. Wyczuwałem notę owocowego żelu pod prysznic, jakiegoś balsamu do ciała o miłym zapachu, i naturalny zapach jej skóry. Który był najbardziej uderzający, choć ledwo wyczuwalny, przykrywały go bowiem zapachy kosmetyków. Pozwalałem jej się tak tulić tak długo jak tylko chciała, a wiedziałem, że tego chciała. Nie zdobyłaby się na taki gest, gdybym naprawdę był jej całkiem obojętny.