Michael Jackson

Michael Jackson

piątek, 16 września 2016

56.

Witam. :D Dzisiaj ciekawie, tak myślę, chyba. Kolejny odcinek pokaże się w niedziele. :) Zapraszam.



Donata


Doszło do tego, że naprawdę zaczęłam się bać, że Mike zaraz wpadnie mi do chaty i zrobi awanturę. Miałam tylko nadzieję, że choć trochę mu przeszło po tych kilku dniach. Że ochłonął. Nie włączałam już potem laptopa, nie pozwalałam Iwie szukać żadnych bzdur o nim. Powiedziałam kategorycznie, że on się tu na pewno nie pojawi, bo nie ma po co.
Zaczęłam też mieć jakieś dziwne objawy, a jeszcze rodzice wyszli na cały dzien. Czułam się dziwnie. Niby wszystko było w porządku, ale... To co do tej pory uwielbiałam jeść, obrzydzało mnie. A już szczególnie mięso wszelkiego rodzaju. Skubnęłam raz tylko gotowanej piersi z kurczaka... kibel urwany...
Najchętniej jadłabym kilogramami surową startą marchem obsypaną lekko cukrem i mandarynki, pamarańcze... wszelkiego rodzaju owoce i warzywa. Sok z buraków nawet. Zęby potem miałam czerwone jak u wampira, ale smakowało mi to. Na kawę nie mogłam patrzeć. Jej zapach sprawiał, że musiałam wyjść inaczej chyba bym wszystko zwróciła tak jak stałam. Ale herbatę mogłam pić, a już zwłaszcza owocowe.
Słodycze przestały mnie oblatywać... Zawsze lubiłam ciastka w czekoladzie, teraz jak zjadłam kilka, zaczynało mnie mdlić jakbym zjadła ich kilo na raz. A sama czekolada to już w ogóle. Dwie kostki góra. A przecież wcześniej mogłam zjeść całą tabliczkę na poczekaniu i to jak batona. Za to pałaszowałam żelki z nadzieniem owocowym obtoczone w kwaśnym cukrze, jak my to nazywamy. Wykrzywiało gębę, ale jadłam to garściami. Iwa któregoś razu powiedziała, żebym przystopowała bo się w drzwi nie zmieszcze.
Właśnie. Także moje zachowanie uległo nagłej zmianie. Wszystko, dosłownie wszystko było w stanie wytrącić mnie z równowagi. Potrafiłam wściec się o błahostkę i rozryczeć się z jakiejś totalnie niewiarygodnej bezsilności. Budziłam się w nocy nie mogąc spać. I to nawet nie miało żadnego związku z Michaelem. Miałam uderzenia gorąca, było mi duszno, musiałam otwierać okno. Dostawałam jakichś takich dziwnych bóli. Np puchły mi stopy chociaż nic wielkiego nie robiłam. Na wysokich obcasach też nie chodziłam.
Zastanawiałam się co to może być. Było to dla mnie dziwne, nigdy tak się nie czułam, nigdy nie byłam taka wybredna co do jedzenia i w ogóle kapryśna. Rodzice zaczęli na mnie dziwnie patrzeć. Ale kiedy pytałam o co im chodzi kręcili głowami i mówili, że nic. A najgorsze... że spostrzegłam, że okres mi sie spóźnia. I to bardzo.
Tak z niczego podeszłam kiedyś do kalendarza zobaczyć jaki to dzień i tak przy okazji zaczęłam liczyć dni od ostatniego... Liczyłam trzy razy. Coś było nie tak. Autentycznie się przestraszyłam. No za zatrzymanie okresu może odpowiadać kilka czynników. Stres. No ostatnio rzeczywiście trochę miałam stresów, nie żyłam w zbyt komfortowych warunkach jeśli o to chodzi. Można by tym wytłumaczyć te wahania nastrojów. Ale jedzenie? I mdłości na sam zapach? Drugi czynnik to jakieś zaburzenia hormonalne, ale nigdy nie miałam takich problemów. I trzeci... poczułam skurcz z żołądku. Ciąża.
Wróciłam na łózko i złapałam się za głowę pochylając się do przodu. Zrobiło mi sie nie dobrze. To jest niemożliwe... Jasne. Nie jestem wiatropylna, a przecież... Kiedy ostatni raz...? Doliczyłam się w końcu tego i wyszło mi. Około pięciu tygodni. Super. Miałam ochotę się rozpłakać.
W sumie to... nie wiedziałam czemu jestem taka przerażona. Gdyby to była prawda on pewnie umarłby ze szcześcia. Ja też w gruncie rzeczy nie widziałam w tym nic strasznego, ale i tak panikowałam. Zaczęłam płakać, aż dostałam czkawki. Momentalnie. Tak jak często ostatnimi czasy. A mamy nie było w domu. Co miałam zrobić? Musiałam to z kimś skonsultować!
Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Iwy. Odebrała po drugim sygnale.
- No cześć! Co tam? - w odpowiedzi usłyszała moje brąchanie. - Co ci jest? Już był?
- Nie! Nie był! Przyjedź do mnie. - wychlipałam do telefonu.
- Co się stało?
- Przyjedź!
Rozłączyłam się w końcu i czekałam na nią długie pół godziny, aż w końcu się pojawiła. Pobiegłam jej otworzyć, a kiedy mnie zobaczyła kopara jej opadła.
- Dona, co się dzieje? - stanęłam przed nią wykręcając sobie ręce i nie wiedząc co i jak powiedzieć. - Ej, no wyglądasz jakby cię ktoś zmolestwował normalnie!- zaczęłam znów buczeć. - No powiesz mi czy nie?
- Okres mi się spóźnia! - wycedziłam tak, że aż nie było tego rozumieć. Ale ona zrozumiała. Popatrzyła na mnie wielkimi oczami, a potem zaczęła się śmiać.
- I dlatego beczysz? Wiesz ile razy mi...
- Ale ty nie rzygałaś wtedy na sam zapach żarcia, nie jadłach kilogramami marchwi i nie piłas soku z buraków! - nastała cisza, podczas której wytrzeszczała na mnie oczy.
- Pijesz sok z buraków?
- Tak! I wpieprzam wciąz te cukierki! - zaczęłam  trzeć jedno oko i dalej buczeć, a mina Iwy zaczęła się powoli zmieniać. Spurpurowiała od powstrzymywanego śmiechu. Patrzyła na mnie przez cały czas. - Co ja mam zrobić?!
- No najpierw wypadałoby się upewnić, co nie? - powiedziała wciąz próbując się nie śmiać.
- Nie śmiej się!
- Ja się wcale nie śmieje!
- Nie, wcale!
- Wcale! - i rozchichotała się na całego. - Dona, czemu ty beczysz, przecież on cię z radości zje jeśli to się okaże prawdą!
- Wiem. - wyburczałam pociągając nosem.
- No to o co ci chodzi?
- Nie wiem! - krzyknęłam rycząc, na co znów zaczęła się śmiać.
- Słuchaj. Ubieraj się, idziemy do apteki. Tylko nie pytaj PO CO bo ci walnę. - prychnęłam.
Do apteki nie było daleko, całą drogę szłam ze ściśniętym gardłem. Co ja zrobię jeśli się okaże...?
- Dona, nie dramatyzuj tak! Ja tam widzę w tym ingerencję boską. - spojrzałam na nią jak na wariatkę.
- Co?
- No tak. Zagmatwaliście się tak, że nie umiecie się już z tego sami wyplątać więc ktoś na górze postanowił wam w tym pomóc.
- Jesteś szalona. - mruknęłam.
Dochodziłyśmy akurat do apteki osiedlowej. Poczułam, że nie jestem w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Iwa rzuciła na mnie tylko okiem po czym sama dziarsko podeszła do farmaceutki i  powiedziała czego sobie życzy. Ta natychmiast podreptała do odpowiedniej szuflady. Zaledwie po pięciu minutach wyszłyśmy już na zewnątrz.
- W sumie to... mogłam kupić trzy. - mruknęła w pewnym momencie.
- Po co?
- Bo w tych nerwach nie będziesz umiała zrobić tego testu.
- Przestań. - burknęłam po czum przez całą drogę powrotną wyglądałam dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy tam szłyśmy.
- Pomóc ci? - zarechotała widząc moją minę.
- Poradzę sobie dzięki.
Weszłam z tym do łazienki i naprawdę zastanawiałam się czy to zrobić. Bałam się wyniku. Sytuacja była tak chora, że nie wiedziałam czy dziecko to najlepsze co może mnie teraz spotkać. Przyłapałam się nawet na myśli, żeby to przed nim ukryć. W ogóle o niczym nie powiedzieć, a gdyby się kiedyś dowiedział, że urodziłam, powiedzieć, że to nie jego. Spojrzałam na siebie w lustrze z wielkimi oczami. Bałam się.
Nie, czegoś takiego zrobić nie mogę. On musi się dowiedzieć, bez względu na to co się dzieje. Przymknęłam oczy. Niezależnie od wyniku nie powiem mu tego od razu. Najpierw będę musiałą się upewnić, a pewność może mi dać tylko lekarz. Z tą myślą odetchnęłam lekko, próbując się przekonać, że nawet jeśli coś tu zaraz wyjdzie to jeszcze nie jest stuprocentowy dowód. Że powodem tych wszystkich moich zawirowań może być coś zupełnie trywialnego a daje podobne objawy. Byłam przerażona, ale w końcu musiałam załatwić tą sprawę.
Po wszystkim odłożyłam test na umywalkę i wyszłam ze swojej łazienki wracając do pokoju, gdzie siedziała Iwa. Gdy mnie zobaczyła od razu zapytała.
- I co?
- Jeszcze nie wiem.
- Jak to jeszcze nie wiesz?
- No... leży i robi się.
- To co ty tam robiłaś tyle czasu?!
- Przygotowywałam się psychicznie! - burknęłam po czym usiadłam na łózku, podciągnęłam kolana pod brodę i zaczęlam się lekko kołysać.
- Dona... - usłyszałam w pewnym momencie i poczułam jak przyjaciółka siada obok mnie. - A jeśli pokaże, że jednak... to co zrobisz? - dosłyszałam się w jej głosie jakiegoś drugiego dnia. Spojrzałam na nią.
- Co masz na mysli?
- No chyba nie będziesz chciała... się pozbyć... co? - wytrzeszczyłam na nią oczy.
- Wiesz... - zaczęłam znów patrzeć na swoje stopy. -  Ja mam nadzięję że NIC nie będzie. Nie była bym w stanie zrobić temu maleństwu krzywdy, gdyby to wszystko nie było takie CHORE...
- Potraktuj to jako bilet do lepszego życia. - powiedziała z uśmiechem szturchajac mnie lekko. Spojrzałam na nią.
- Jakiegoś lepszego życia?
- No... teraz nie umiecie się dogadać. Ale ten dzidziuś może wam w tym pomoże? Może potrzebujecie własnie takiego silnego bodźca. Silniejszego już chyba nie ma.
- Przestań. - prychnęłam. - To jego wina. Wiesz co on zrobił?
I opowiedziałam ją jak zwabił mnie wtedy do siebie do sypialni i po prostu uwiódł. Jak nie umiałam się mu oprzeć i koniec końców wylądowaliśmy w łózku.
- To pewnie wtedy... tak sobie policzyłam. - mruknęłam znów.
- Dona, powiem ci tylko tyle. Nie martw się. On cię z tym samą nie zostawi na pewno. - powiedziała z uśmiechem patrząc na mnie.
Zawsze jest taka optymistyczna. Miałam nadzieję, że i tym razem się nie myli. Wstałam w końcu i weszłam do tej łazienki czując jak kolana mi miękną. Wzięłam do ręki ten plastikowy patyczek, który celowo odwróciłam by nie było nic od razu widać. I odwróciłam go.
Pięć minut później wyszłam z tego kibla i spojrzałam na przyjaciółkę. Nie musiałam nic mówić. Sama się domyśliła.



Michael


Wyjazd nieco się przesunął w czasie, nie mogłem wylecieć do Polski tak szybko jak chciałem. Rozmowy z prawnikiem zajęły o wiele więcej czasu niż sądziłem i nie udało się załatwić tego w ciągu jednego spotkania. Wkurzało mnie to, bo z jednej strony już nie mogłem się doczekać, żeby ją dostać w łapy i wygarnąć wszystko, a z drugiej... doskonale wiedziałem, że szybko zamienimy się rolami, kiedy ona tylko usłyszy o mojej propozycji.
Ale powiedzmy sobie szczerze, nie miała innego wyjścia, jak tylko ją przyjąć, jeśli chciała wrócić do Stanów i nie musiec czekać okrągłych dwunastu miesięcy. Wcześniej nie wpuszczą jej nawet do kraju. To było szalone... Dziwiłem się, że w ogóle coś takiego przyszło mi na myśl, ale jak tylko opowiedziałem o tym Janet, natychmiast stwierdziła, że to genialny i jedyny pomysł jaki może się udać. Tak więc, miałem w niej sojusznika.
W końcu mogłem wykorzystać bilet, który kisił się u mnie w sypialni od kilku dni. Miałem go w rękach już tyle razy, że przypominał śmieć podniesiony z ziemi, ale był niezwykle ważny. Spodziewałem się zastać na lotnisku mnóstwo paparazzich, i się nie zawiodłem. Wielu miało aparaty, mikrofony, kamery... Ktoś wciąż pstrykał, darł się, zadawał jakieś pytania... Szedłem w obstawie kilku ochroniarzy, bo jeden za pewne by sobie z nimi nie poradził.
Nagle jeden gościu zamachał w moją stronę zwracając tym samym na siebie moją uwagę. Nie miałem ochoty rozmawiać, odpowiadać na pytania. Ale wyróżniał się spośród całej reszty. Zapytał tylko czy może zadać JEDNO pytanie... kiedy jeden z moich goryli odpowiedział mu, że nie od razu chciał się wycofać... Zatrzymałem go.


Wszyscy chyba byli zdziwieni, włącznie ze mną samym. Ale czasami tak miałem. Stanąłem jednak jakiś kawałek od niego, dobry metr. Rzeczywiście zadał tylko jedno pytanie.
- Co tak pilnego znajduje się teraz w Polsce, że musi się pan tam stawić? - wiedziałem, że będą chcieli to wyciągnąć. Musiałem obejść to jakoś okrężną drogą.
- Pewne sprawy, które zaniedbałem wymagają wyjaśnienia... Dlatego lecę do Polski. Nie mogę nic więcej powiedzieć, przykro mi... - rzuciłem i ruszyłem dalej, a goryle razem ze mną.
- Za wiele im nie powiedziałeś. - odezwał się jeden z nich zrównując się ze mną po chwili.
- Reszte sami sobie dopowiedzą. - mruknąłem mając to w głębokim poważaniu. Teraz miałem coś o wiele ważniejszego na głowie. Donę.
Lot był koszmarny. Nie dlatego, że może źle się czułem lub coś w tym stylu. Nie, wręcz przeciwnie. Było spokojnie. Ale nie mogłem usiedzieć w miejscu. Nie mogłem się już odczekać lądowania w Warszawie. Stamtąd do niej do domu miałem już tylko jakieś czterdzieści pięć minut drogi. I nie ważne, która będzie wtedy godzina. Może być nawet druga w nocy.
Wylądowaliśmy jednak o dość wczesnej porannej porze. Była godzina siódma. Chciałem od razu natychmiast lecieć do niej, ale panowie mnie powstrzymali.
- Nie gorączkuj się tak. Stąd ci już nigdzie nie ucieknie. Najpierw pojedziemy do hotelu...
- Ale ja nie moge czekać! - prawie krzyknąłem.
- Co, aż tak ci się spieszy, żeby nawalić jej na gołą dupę? Zdążysz. Najpierw musisz zakwaterować się w pokoju. I bez dyskusji. - powiedział znów. Zgodziłem się, chociaz byłem wściekły.
- Poza tym, ona o tej porze pewnie jeszcze śpi.
- Nic mnie to nie obchodzi. Ja ostatnimi czasy wcale nie śpię i dobrze. - wycedziłem wciskając ręce w kieszenie. Facet uśmiechnął się pod nosem.
- Zdążysz ją objechać.
- Rozedre ją chyba! Jestem w stanie zrozumieć wszystko, ale to?! - wciąż warczałem pod nosem.
- To jest kobieta. Nigdy jej do końca nie zrozumiesz. - stwierdził tylko i już po chwili wsiadaliśmy do auta, którym zawieźli mnie pod wyznaczony hotel. Ten sam, w którym się zatrzymałem ostatnio, kiedy... Westchnąłem. Nawet pokój dostałem dokładnie ten sam.
Kiedy do niego wszedłem i zobaczyłem to łóżko... Od razu przypomniało mi się jak zabierałem ją tu od rodziców i... Przymknąłem oczy wzdychając cięzko. Kobiety...
- Wszystko w porządku? - usłyszałem za sobą. Wzdrygnąłem się lekko. Nie zamknąłem nawet za sobą drzwi. Stał w nich jeden z ochroniarzy z którymi przyleciałem. Przyglądał mi sie bacznie.
- Tak, wszystko ok. - uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Ale był to wymuszony uśmiech. Spuściłem lekko głowę...
- Nie pomyślałeś, żeby dać temu jednak spokój? - na te słowa podniosłem głowę patrząc na niego wielkimi oczami. - Może ona naprawdę...
- Nie odpuszcze jej tego! To, że wyjechała bez słowa to jedna sprawa. - powiedziałem wchodząc głębiej do pomieszczenia, które tak na prawdę było małym apartamentem. - Ale coś mi mówi, że nie mogę teraz się poddać...
- Nie zmusisz jej do niczego. Co zrobisz jeśli ci odmówi?
- Przekonam.
- Jasne. - prychnął. - Trzeba wiedzieć, kiedy dać sobie spokój.
- Ja nie dam. Zobaczysz, że ona wróci razem ze mną.
- No zobaczymy.
Naprawdę miałem zamiar zrobić wszystko co w mojej mocy, by tak sie stało. I wiedziałem, że nie odpuszczę dopóki tak się nie stanie. Usiadłem na łózku przecierając twarz... Czułem się wykończony tym wszystkim. Bezsennymi nocami, jeśli akurat takie spędzałem w domu, pracą, a przede wszystkim tą całą sytuacją z nami...
Nie mówiłem tego głośno, ale czasami sam traciłem nadzieję i chciałem się poddać. Ale wciąż coś mnie pchało, bym walczył dalej, nie poddawał się. Próbowałem sobie wyobrazić jej reakcję na to co mam jej do zaproponowania. Każda z nich jednak wyglądała podobnie. Za pewne po prostu się wścieknie. Stwierdzi, że upadłem na głowę. Jednak rzeczywistość zupełnie nie odpowiadała moim wyobrażeniom.
Nie długo potem wsiadłem z tylko jednym facetem do auta i zostałem zawieziony pod wskazany adres. Droga trwała mniej więcej tyle ile wcześniej sobie wyliczałem. Przez całą drogę czułem jak żołądek zaciska się boleśnie. Przez moment myślałem, że zwymiotuję. Nigdy nie miałem choroby lokomocyjnej, ale wtedy czułem się fatalnie.
Facet chyba to zauważył. Musiałem jakoś szczególnie zblednąć, poza tym... łapałem powietrze takimi haustami jakbym się dusił. I nawet otwarte na oścież okno nie pomogło. Modliłem się, żeby w końcu znaleźć się pod tym domem... To wszystko było chyba wynikiem nerwów. Oparłem głowę o zagłówek i zamknąłem oczy w nadziei, że poczuję sie lepiej. Nie wiele pomogło, ale jakoś dokulałem się do tego Konstancina.
Kiedy samochód wreszcie się zatrzymał, poczułem niewysłowioną ulgę... Facet kazał mi zamknąć okno, by nie nagromadziło się gapiów. Za to na maxa odkręcił zimną klimę. Na dworze było raptem piętnaście stopni, ale wewnątrz samochodu dobre dwadzieścia. Miałem wrażenie, że twarz mi płonie, ale po jakichś piętnastu sekundach to niekomfortowe wrażenie zniknęło. Chłodne powietrze waliło zewsząd.
Patrzyłem przez ten czas na jej dom i zastanawiałem się co zrobić. Co mam powiedzieć... Tak po prostu podejść do drzwi, zapukać i co? Zależy kto mi otworzy. Jej matka to chyba najlepsza opcja. Nie wiedziałem jak tam jej ojciec teraz sie na mnie zapatruje. Pewnie niezbyt... dobrze. A gdyby otworzyła mi sama Dona? Pewnie natychmiast zatrzasnęła by mi drzwi przed nosem. W końcu postanowiłem nie siedzieć dłużej bezczynnie. Przyjechałem tu w końcu, więc trzeba było w końcu to zrobić. Żołądek już mi się chyba uspokoił, więc już chciałem wysiadać, nikogo nie było na ulicy... kiedy drzwi do jej domu same się otworzyły.
Siedziałem w aucie z przyciemnianymi szybami, więc nikogo włącznie ze mnie nie było widać z zewnątrz. Do ogrodu wyszedł jej ojciec. W pierwszej chwili nie zauważył nas, ale szybko rzuciliśmy mu się w oczy. Auto było lepsze, że tak powiem... i pewnie niezbyt często widywali tu takie. Przystanął na moment przyglądając nam się, za pewno zauważył też obcą rejestrację. Polskie były zupełnie inne. Zastanawiałem się czy czegoś się domyśla... Może się domyślał. Ale kiedy mnie zobaczył coś w jego twarzy mi mówiło, że tego właśnie się spodziewał.
Wysiadłem z auta w ciemnych okularach przygotowując się psychicznie na jakiś jego atak. Byłem pewny, że będzie co najmniej... nieuprzejmy w stosunku do mnie. A to najłagodniejsze stwierdzenie jakie przyszło mi na myśl. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i wszedłem powolnym krokiem na ich działkę przez uchyloną furtkę.
Jej ojciec obserwował mnie uważnie z miejsca, ale dziwnym trafem nie zdawał mi się jakoś zaskoczony mimo wszystko, raczej wyglądał jakby się tego spotkania spodziewał prędzej czy później. Ukryłem swoje zdziwienie.
- Dzień dobry... - odezwałem się z braku lepszego pomysłu.
- Witam. - odpowiedział wciąż mi się przyglądając. - CO cię tu sprowadza? - zapytał dokładnie modelując głos. Wiedziałem o co mu chodzi.
- Myślę, że pan doskonale wie CO. Czy pańska córka jest w domu? - zapytałem zdejmując okulary. Popatrzył na mnie przez chwilę.
- Jest. Śpi jeszcze. Oczekujesz od niej czegoś konkretnego? - jak zawsze na 'ty'. Mnie jakoś głupio było walić mu tak, ale on sie nie przejmował.
- Tak. - odpowiedziałem czując lekką gulę w gardle. - Spodziewam się, że nie jestem tu przez pana mile widziany...
- Pozwól, że ci przerwę. - wtrącił się na co zamilknąłem. - Ja znam swoje dziecko. I od razu, jak tylko usłyszałem o tej waszej aferze domyśliłem się, że to ona coś zmalowała. - otworzyłem szerzej oczy.
- Ja też nie jestem bez winy...
- Wcale nie twierdze, że nie jesteś bez winy. Jeśli chciałeś wywołać w niej zazdrość mogłeś chociaż zadać sobie troche trudu i wybrać kogoś lepszego. - parsknął śmiechem ruszając kawałek przed siebie. - Ale poza tym - zawołał do mnie wyciągając z poukładanego stosu drewna kilka paliczków. - spodziewałem się, że prędzej czy później się tu zjawisz. Jak widać miałem rację. Moja żona była bardziej sceptyczna. Powinienem był się z nią założyć. Może wygrałbym stówę. - zaśmiał się. Uśmiechnąłem się lekko niepewnie.
Wydawał sie nie być jakoś wrogo nastawiony co autentycznie mnie zastanowiło. No cóż. Ważne, że Dona jest w domu.
- Pewnie chcesz porozmawiać z Doną? - zapytał po krótkim milczeniu.
- Oczywiście. - powiedziałem przypominając sobie po co tu jestem tak naprawdę i znów ścisnęło mnie w żołądku.
- Więc chodź. Jeszcze śpi, ale pewnie niedługo się obudzi. Wiesz gdzie jest jej pokój. - stwierdził i wpuścił mnie do środka. Spojrzałem tylko za siebie przez ramię. Auto stało na swoim miejscu. Poszedłem schodami na górę i zatrzymałem się tuż przed jej drzwiami. Ze ściśniętym sercem otworzyłem je i wszedłem do środka. Spała. Leżała zwinięta w kulkę pod cienką pościelą... Była godzina dziewiąta.
Miałem ochotę podejść do niej, usiąść obok i pocałować lekko w czoło... ale usiadłem na krześle obrotowym przy biurku kawałek dalej i okręciłem się przodem do niej. Samo patrzenie na nią też sprawiało mi dużo przyjemności. Jak miarowo oddycha... Jak zaciska palce na poduszce. Byłem ciekaw o czym śni. Ja każdej niemal nocy śniłem o niej. Serce biło mi mocno. Obiecałem sobie, że zjade ją natychmiast jak tylko ją zobacze, ale teraz... Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Nie miałem pojęcia, że aż tak można się za kimś stęsknić...


Donata


Świadomość chamsko się do mnie dobijała wyrywając mnie brutalnie z objęć snu. A  był taki piękny... Śniło mi się... właściwie to nie widziałam niczego konkretnego w tym śnie. Raczej pojmowałam wszystko innymi zmysłami, głownie dotykiem i zapachem. Czułam jak czyjeś delikatne i ciepłe dłonie pieszczą moje ciało, aż zadrżałam pod kołdrą na to wspomnienie. Do tego ten zapach... perfum... JEGO... nawet teraz nieznośnie unosił się w powietrzu nie dając mi spokoju.
Zmarszczyłam lekko nos mrucząc cicho pod nosem i wtulając twarz w poduszkę. Zapach był tak silny, że nie dawał mi spokoju. Chociaż tak naprawdę pewnie był jak zawsze subtelny i ledwo wychwytywany, ale w obecnym stanie w którym się znajdowałam zdawał się być z dziesięć razy mocniejszy niż w rzeczywistości.
Pomyślałam, że mój sen chyba chce wydostać się na jawę. Znieruchomiałam pod pościelą po kilku minutach prężenia się w tej samej pozycji nie zmienianej ani na moment i westchnęłam cicho. Próbowałam znów zasnąć, ale okazało się to nie możliwe. Mój mózg obudził się już na tyle, że za nic nie chciał dać się znowu zmorzyć. A tak bardzo chciałam...
Uchyliłam jedno oko dokładnie na milimetr i na budziku stojącym blisko krawędzi biurka obok mojego łóżka zobaczyłam godzinę dziewiątą trzydzieści. Jęknęłam pod nosem. No tak. W nocy nie mogłam spać, kręciłam się z boku na bok do godziny pierwszej chyba... Nic dziwnego, że spałam tak długo. Zwykle już o dziewiątej byłam na nogach.
Moje oko samo zaczęło wodzić po reszcie pokoju. Niezbyt wszystko rejestrowałam, ale z tego co zdołałam sobie zakodować... to coś mi nie pasowało. Nie przypominałam sobie, żebym przed biurkiem ustawiała jakieś czarne... coś? Dopiero po chwili zorientowałam się, że to czyjeś nogi. Założone jedna na drugą i wściekle podrygujące, jakby ich właściciel nie mógł się już czegoś doczekać.
Patrzyłam na to zjawisko zupełnie nie mając pojęcia co się dzieje w moim pokoju...
- Wasza wysokość w końcu raczyła się obudzić. - usłyszałam. Głos, który wypowiedział te kilka słów przepełniony był złością, gniewem wręcz, lekko drżący z emocji i wywnioskować można z niego było, że ktoś ma wielką ochotę zdzielić mnie w łeb. Od razu poznałam ten głos.
Wytrzeszczyłam oczy siadając w łóżku i patrząc na niego jak tak po prostu siedzi sobie u mnie w pokoju na moim krześle, przy moim biurku. Był ubrany na czarno... A przynajmniej widziałam czarne spodnie, które lekko opinały jego nogi, buty na podwyższonym obcasie, ale nie do przesady, ze srebrnym zdobieniem, a wyżej czarny płaszcz. Sięgający lekko za biodra. Jedną rękę oparł łokciem o blat biurka, druga była przewieszona luźno przez podłokietnik krzesła. Patrzył na mnie wściekłymi oczami... A miałam nadzieję, że mu przeszło.
- Dobrze się spało? - zapytał po krótkiej chwili. - Mam nadzieję, że tak. Bo ja ostatnio nie najlepiej sypiałem. - jego głos przesycony był jadem. - Ciekawe dlaczego. - dodał.
Nic nie mówiłam. Bałam się po prostu odezwać albo nawet poruszyć. Patrzyłam tylko na niego zastanawiając się co zrobić...
- Powiedz mi, co ja ci takiego zrobiłem złego. - zaczął już na całego. - Co zrobiłem za co mnie tak pokarałaś?! Powiedz, czy naprawdę nie zasługiwałem choćby na jedno słowo z twojej strony na do widzenia?! Kim w takim razie byłem dla ciebie przez ten cały czas, skoro tak mnie potraktowałaś! Nikim?! Bo tak właśnie można potraktować kogoś kogo ma się kompletnie w dupie! Tak mnie potraktowałaś! Masz mi może coś do powiedzenia?! Słucham! Czekałem cały tydzień, cały zafajdany tydzień, żeby móc tu przylecieć i spojrzeć ci w twarz i zobaczyć, co masz mi do powiedzenia. Zawsze byłaś wyszczekana, więc słucham. - zamilkł patrząc na mnie, a ja milczałam. Co miałam mu powiedzieć? - No czekam! - zaczął znów. - Nie masz mi nic do powiedzenia?! Kim ja dla ciebie jestem, do cholery, albo byłem, nazywaj to jak chcesz, ale powiedz mi KIM?! Ja chcę to wiedzieć! - zaczął się na mnie drzeć. Tego się obawiałam. A przy moim ostatnim zachowaniu można było się spodziewać różnych reakcji. Przechylił się w moją stronę zaciskając dłonie na poręczach krzesła. Ja swoje zacisnęłam na pościeli i próbowałam się nie rozpłakać. - Dobrze się bawiłaś moim kosztem?! Ostatnio zauważyłem, że to twoja ulubiona rozrywka! Najpierw uciekłaś na pięc dni do Lisy nic nie mówiąc nikomu i jej też zakazałaś, a ja o mało tam nie zwariowałem! Potem poszłaś do Janet, okłamałaś ją, że ja wiem o całej sprawie, a potem tak po prostu sobie wyleciałaś! Powiedz mi, o czym do cholery to świadczy! Czy naprawdę tak przyjemnie jest ci mnie ranić?! Po próbuj sobie jeszcze w takim razie! - krzyknął rozkładając ręce na boki. Był naprawdę wściekły.
Teraz już nie dałam rady się powstrzymać i rozbeczałam się jak idiotka. Zaczęłam trzeć oko jak małe dziecko, któremu rodzice nie chcą kupić ulubionego lizaka. Czułam się jak kretynka, ale nie umiałam sie opanować. Dostałam aż czkawki i podrygiwałam lekko wstrząsana lekkim dreszczem. Może nawet i się go trochę przestraszyłam.
To jakby go trochę zatkało, ale nadal patrzył na mnie wściekle. Pewnie jeszcze wiele miał mi do wygarnięcia. Ale wtedy poczułam powalające mdłości. Od jakiegoś czasu towarzyszyły mi co rano i już nawet mogłam mówić, że wiem dlaczego, ale nie miałam jeszcze stuprocentowej pewnosci, więc postanowiłam, że o niczym jeszcze mu nie powiem. Złapałam się za żołądek pochylając się do przodu. Wszystko podjechało mi do gardła, zaczął mnie boleć i zakręciło mi sie w głowie.
- O Jezu... - jęknęłam tylko troche oszołomiona. Wystartowąłam z tego łóżka prosto do łazienki i zwymiotowałam. Byłam zdziwiona, że w ogóle mogłam. Nic jeszcze nie jadłam. Czułam się okropnie. Bolał mnie żołądek, głowa, gardło od kwasu i miałam lekkie zawroty. Mdłości zaczęły już ustępować, ale ich niespodziewany silny atak sprawił, że cała byłam spocona.
- Dona... - usłyszałam tuż obok siebie gdy klęczałam w objęciach z kiblem. Opuściłam nisko głowę po części nie chcąc na niego teraz patrzeć. Żenująca sytuacja... - Co się z tobą dzieje? Jesteś chora? - jego ton automatycznie się zmienił. Teraz był delikatny i aksamitny jak zawsze... Ciepły i przyprawiał mnie o miłe dreszcze. Był też pełen troski i strachu. To pewnie musiało wyglądać poważnie.
- Nie... Nie jestem chora. - odpowiedziałam próbując podźwignąć się ostrożnie na nogi z cały czas pochyloną głową. Bałam się, że znów mogę zacząć zwracać. Podeszłam do umywalki i przepłukałam usta zimną wodą a potem ochlapałam nią sobie twarz  i kark. Nie wiele to jednak pomogło bo czułam jak cała się lepię od potu. Nogi miałam jak z waty, dłonie mi się trzęsły. Robiło mi się zimno i gorąco na przemian. Dziwnie sie czułam.
- Chodź, położysz się. - powiedział chwytając mnie za rękę. Przeszły mnie dreszcze.
- Nie... Musze się odświeżyć...
- Za chwilę. Chodź. - pociągnął mnie i niemal siłą wepchnął do łóżka. - Nie musisz się przykrywać. Masz chwilę poleżeć. - powiedział ostrzej, kiedy próbowałam wstać. Więc nie chcąc by znów zaczął na mnie wrzeszczeć posłuchałam. Westchnęłam przymykając oczy.
- Często ci się to zdarza? - zapytał po chwili. Spojrzałam na niego. Zdjął płaszcz. Teraz mogłam zobaczyć, że ma na sobie ciemny granatowy sweterek z długim rękawem, który lekko podkreślał jego klatkę piersiową. Zamknęłam z powrotem oczy. Kusił mnie bezwiednie. Nie chciałam na to patrzeć.
- Nie... niezbyt. - odpowiedziałam.
- Czyli jednak już kilka razy się zdarzyło?
- Raz... może dwa. - stwierdziłam cicho pod nosem.
- Byłaś u lekarza? - zapytał natychmiast.
- Tak. - skłamałam. - Powiedział, że to zwykła trzydniówka... Albo grypa żołądkowa i niedługo mi przejdzie. - nie chciałam mówić mu potencjalnej prawdy. Jeszcze nie teraz dopóki nie zawitam u tego lekarza. Rozluźnił się nieco.
- Przestraszyłas mnie. - wyznał cicho. - Myślałem...
- Co?
- Myślałem, że masz jakiś atak czy coś w tym rodzaju. - spojrzałam na niego. Miał rozbiegany wzrok.
- Nic mi nie będzie.
Nastała cisza. Żadne chyba nie wiedziało co powiedzieć. Chyba nie miał już zamiaru znowu się rozkręcać. Przyglądał mi się z niepokojem, a ja... Ja nie chciałam, żeby więcej cierpiał.
Podniosłam się z łóżka i wstałam z niego podchodząc do niego lekko chwiejnym krokiem, po czym usiadłam mu okrakiem na kolanach i przytuliłam się obejmując za szyję. Nie zwracałam na nic uwagi. Zarejestrowałąm sobie tylko jak westchnał i objął mnie w pasie przyciskając mnie do siebie mocniej.
- Przepraszam... - szepnęłam. - Uznałam, że tak zrobię najlepiej.
- Najlepiej? Wiesz co mówisz w ogóle? - westchnął sfrustrowany. - Gnałem na to lotnisko jak wariat a i tak nie zdążyłem... Może gdyby Janet przyjechała do mnie dziesięć minut wcześniej...
- I tak bym wyleciała tym samolotem, Mike. - wstałam z jego kolan i skierowałam się do łazienki chcąc się w niej przed nim schować. Zdążył mnie jednak złapać za rękę.
- Zrobiłbym wszystko, żeby cię zatrzymać.
- Dlaczego zostawiłes Madonnę? - zapytałam. Popatrzył na mnie jakbym mówiła o oczywistej rzeczy.
- Powinienem zrobić to dawno temu, ale... wciąż coś stawało mi na drodze. Miałem wrażenie, że ktoś celowo robi mi pod górkę... - spuściłam wzrok. - Nieważne to zresztą.
- Tak, nieważne, bo przez najbliższy rok nie będę mogła wrócić do Stanów. - mruknęłam. Taka była prawda.
- Będziesz mogła. - powiedział jakimś takim dziwnym tonem. Spojrzałam znów na niego.
- Jak to? Przecież...
- Jest pewien sposób, który pozwoli ci w bardzo krótkim czasie zalegalizować ten pobyt bez tych wszystkich dupereli o które musiałaś się starać do teraz. - wyjaśnił, ale unikał mojego wzroku. - Uzyskasz też przez to od razu obywatelstwo. - dodał. Wciąz na mnie nie patrzył.
- Idź pod prysznic tak jak chciałaś. Ja w ten czas przyniosę ci coś do picia. - zrobił wyraźny unik. Zmarszczyłam czoło ale lekko osłabiona wymiotami zrobiłam tak jak powiedział. Po dłuższym gorącym prysznicu poczułam się nieco lepiej. W każdym bądź razie świeżo. Kiedy wyszłam już ubrana z powrotem do pokoju, czekał na mnie z herbatą i czymś lekkim do jedzenia.
- Twoi rodzice poszli do miasta. Musiałem się sam porządzić. - stwierdził przyglądając mi się.
- Nic nie szkodzi.. Dzięki, ale...
- Nie jestes głodna? - wpadł mi w słowo. - Nawet nie chcę tego słyszeć. Masz to zjeść. - podał mi miseczkę z jakąś sałatką. Owocową. Jak tylko ją zobaczyłam tak od razu zmieniłam zdanie. - Kobieta zmienną jest... - usłyszałam jak mruczy gdy zobaczył jak zaczęłam to pałaszować. Nic na to nie powiedziałam tylko wsuwałam, aż zrobiło się puste. Wtedy zajęłam się herbatą. Malinową.
- Więc... co to za pomysł? - zaczęłam gdy on nie kwapił się sam podjąć znów tego tematu. Przełknął ślinę.
- Na początek będziesz musiała wrócić ze mną do Stanów. Jeśli się zgodzisz na moją propozycję. - powiedział znów omijając mnie wzrokiem.
- Jaką propozycję? Co wymyśliłeś? - patrzyłam na niego zachodząc w  głowe co też mogło przyjść mu do głowy. Nie wiedziałam co takiego mogło teraz sprawić dla mnie taki cud.
- To rzecz do której dochodzi powszechnie na całym świecie. - mruknął bawiąc się teraz jakimś długopisem.
- Do różnych rzeczy dochodzi powszechnie na świecie. - stwierdziłam chcąc go jakoś ponaglić. Wstał i odszedł ode mnie parę kroków, jakby starał się dobrze ubrać w słowa to co miał mi do powiedzenia. Czekałam.
- Jeśli się zgodzisz... Będziesz musiała wrócić ze mną. Najlepiej jak najszybciej. - mówił oglądając ramki ze zdjęciami na któych widniałam ja w różnym wieku. - To ty? - wskazał na takie na którym miałam może z pięc lat.
- Ta... - mruknęłam. Uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Ja miałem wtedy jakieś... dwadzieścia pięć lat...
- Mhm. - mruknęlam znów. - Co dalej? - wróciłam do tematu. Zaczął oglądać dalej.
- Potem będziemy musieli spotkać się z prawnikiem byś.. mogła podpisać pewną umowę. - powiedział.
- Jaką umowę? - zdziwiłam się.
- Taką, w której wyrażasz zgodę na zawarte w niej warunki. - wyjaśnił znów. - Że jesteś świadoma tego, że dotrzymując tych warunków otrzymasz w zamian obywatelstwo i dożywotni legalny pobyt na terenie kraju. To jedno wynika z drugiego.
- Jakie to warunki? - zapytałam. Byłam autentycznie ciekawa co to takiego. Może powinnam od razu sięgnąć po coś takiego? Skoro to takie powszechne jak mówił?
- Małżeństwo, które musi przetrwać co najmniej rok. Potem może nastąpić rozwód i każde pójdzie w swoją stronę. Jeśli oczywiśćie obie strony będą tego chcieć.
Moje oczy o mało nie wypadły mi z orbit. MAŁŻEŃSTWO??? Rzeczywiście powszechne!
- Ale... - zająknęłam się, na co spojrzał na mnie w końcu. - Niby kogo... ja mam poślubić, przecież... - spojrzał na mnie jakoś tak... Serce podskoczyło mi do gardła... - Oszalałeś...
- Nie. - powiedział wzruszając ramionami i wracając na krzesło przede mną z którego wstał. - To najlepsze rozwiązanie. Chcesz czekać rok? Ten sam rok może trwać nasze małżeństwo, a w ten sam czas będziesz mogła spokojnie przebywać na ternie USA. Bez żadnych komplikacji. Potem... jak już upłynie dwanaście miesięcy... jeśli będziesz chcieć, złożysz odpowiedni wniosek i po sprawie. Obywatelstwo da ci wszelkie przywileje. - mówił nie patrząc na mnie  a ja wytrzeszczałam na neigo oczy.
- Nie wierze. - powiedziałam w końcu.
- W co?
- Że tak po prostu proponujesz mi coś takiego!
- Coś takiego? Mówisz jakbym przyniósł ci tu narkotyki. To wbrew pozorom nic wielkiego.
- Nie?! Chcesz się ze mną ożenić tylko po to, żebym ja mogła dostać obywatelstwo amerykańskie i mogła na stałe zostać w tym kraju! Nie wydaje ci się to... niepoważne?!
- Nie. Wręcz przeciwnie. I jak się nad tym głębiej zastanowisz dojdziesz do tych samych wniosków co ja.
- Nie, ja nie  będę się nad niczym zastanawiać! - powiedziałam zrywając się z miejsca. Popatrzył na mnie. - Ja wiem PO CO ty to robisz! I to nie tylko po to by mi pomóc! Ty chcesz zrobić wszystko, żeby...! - urwałam. Nie umiałam dokończyć swojej myśli.
- Żeby...? co?
- Ty mi nie dasz tego rozwodu, Mike! - powiedziałam cicho ale wyraźnie patrząc na niego. - Zrobisz wszystko, żeby mnie przy sobie zatrzymać!
- Nie słuchałaś co mówiłem? Będziemy podpisywać umowę. Jeśli cię to uspokoi, zostanie w niej ujęty punkt w którym ja sam zobowiązuję się do tego by cię od siebie uwolnić jeśli przyjdzie już na to czas. Czy teraz jesteś spokojniejsza? - znów patrzyłąm na niego wielkimi oczami. Nie wiedziałam nawet co powiedzieć. - I jeśli będziesz tego sama chciała. - dodał ciszej patrząc mi w oczy.
- Za co ty mnie tak kochasz...? - wymknęło mi się to samo...
- Za nic. Nie kocha się kogoś z konkretnego powodu. - odpowiedział spuszczając wzrok. - Zastanów się nad tym. To jest wizytówka hotelu w któym się zatrzymałem... na pewno go pamiętasz. - powiedział podając mi papierek. Oczywiśćie, że pamiętałam. - Będę tu przez tydzień... zastanów się i... powiem w recepcji, że jeśli ktoś do mnie przyjdzie, mają go wpuścić bez problemu... więc przyjdź, jesli się zdecydujesz. Ja chcę ci tylko pomóc. - powiedział patrząc na mnie przez chwilę po czym pochylił się w moją stronę. Pocałował lekko mój policzek po czym... wyszedł.
Ślad jego ust aż palił. Czy on naprawdę złożył mi... taką propozycję?



Michael


Wyszedłem od niej z domu zaledwie po godzinie. Kiedy już znalazłem się w swoim pokoju, a ściślej mówiąc, łóżku, zacząłem się zastanawiać. Przemyśli to i się zgodzi? Miałem nadzieję, że tak. Mimo tego co jej powiedziałem, że obiecam ją od siebie uwolnić w odpowiednim czasie, miałem nadzieję, że przez ten cały okres, który będzie trwał zdołam ją sobie urobić, że tak powiem. Przecież nie mogłem pozwolić na to, żebyśmy rozstali się... na zawsze.
Ona do mnie wróci, z pewnością. Tylko jeszcze o tym nie wie. Ja nie zamierzałem się poddawać. To przedsięwzięcie było moją strategią. Szaloną, tak jak powiedziała, ale jesli nie działają konwencjonalne środki, trzeba użyć innych. Byłem prawie pewny, że się zgodzi i lada dzień, najpóźniej pojutrze, zobaczę ją tu. Znałem ją dość dobrze by to wiedzieć. Będzie to obracała na wszystkie strony szukając ucieczki, ale potem i tak wbrew wszystkiemu co powie i zrobi, zgodzi się. Nieuniknionego nie da się uniknąć.
Nasza miłość była właśnie czymś nieuniknionym. Ja byłem nieunikniony, bo już moja w tym głowa, żeby wbić jej to wszystko do głowy... Że musimy być znów razem. Inaczej oboje zwariujemy. I byłem pewny, że już niedługo to się stanie.
W tym jednak momencie podniosłem się i sięgnąłem po swój portfel. Wyciągnąłem z niego małą paczuszkę. Jej zawartość zabłysła lekko w świetle małej lampki nocnej przyśrubowanej do ściany. Dwie złote obrączki, jedna trochę mniejsza od drugiej. Wysadzane od góry pięcioma maleńkimi diamentami. Przyjrzałem się im przez moment na tle białej pościeli. Tak naprawdę sam byłem zszokowany pomysłem na jaki sam wpadłem, ale byłem zdeterminowany. Powiedziałem jej, że zrobię wszystko byśmy byli razem i tak będzie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz motywuje! :)