Michael Jackson

Michael Jackson

piątek, 12 sierpnia 2016

40.

Witam. :D Ciąg dalszy nastąpił! Kolejny odcinek wyjątkowo wcześniej, w niedzielę, bo w poniedziałek wyjeżdżam i nie ma mnie do środy. Zapraszam. :)


Donata







- ... Widzę, że chyba oboje lubimy spacery w deszczu.
Wzdrygnęłam się lekko i mrużąc oczy spojrzałam na nieznajomego.
No tak. Rozstawił nad nami wielki czarny parasol osłaniając przed deszczem także mnie. Nie widziałam jego twarzy... Miał ciemne okulary na nosie, kapelusz na głowie, a kołnierz długiego prawie do ziemi płaszcza zasłaniał mu całą resztę. Nie miałam pojęcia, kto to jest. W pierwszej chwili nic mu nie odpowiedziałam. Spuściłam tylko znów głowę.
Widząc najwyraźniej, że nie otrzyma ode mnie żadnej odpowiedzi, usiadł obok mnie i wpatrzył się w niebo. Wciąż trzymał parasol, tak aby na nas nie padało.
- Taka pogoda jest idealna dla flegmatyków. - mruknął cicho, na co podniosłam głowę. Czułam od tego człowieka dziwne wibracje. Nie obawiałam się go, wręcz przeciwnie. Czułam, że mnie zrozumie.
- Dlaczego? - zapytałam.
- Bo tylko wtedy mogą idealnie współgrać ze światem. - odparł nie odwracając głowy. - Natura jakby im przygrywa, odtwarzając na jawie ich wnętrze. Wszystko inne jest tylko... maską. - dokończył szeptem.
- Bardzo enigmatyczne. - mruknęłam znów spuszczając głowę. - Ale takie filozofowanie mi nie pomoże.
- Filozofowanie? - wyczułam, że się uśmiecha. - Czasami przez takie rozmyślania dochodzimy do prawdziwego sensu życia.
- Mój sens życia zdradzał mnie ze zdzirą z sąsiedztwa. - burknęłam. Spojrzał na mnie.
- W takim razie nim nie był, a pani wciąż go poszukuje. Ja sam... - zająknął się. - Też go chyba wciąż szukam.
- Szuka pan wciąż jedynej kobiety? - no nie spotkałam się jeszcze nigdy z takim facetem. Istny myśliciel. Ale to nawet miało w sobie jakiś ukryty sens i wartość.
- Nie tylko. - znów poczułam, że się uśmiechnął. - Ale może przede wszystkim... - westchnął. Wciąż mówił przyciszonym głosem. - Wszyscy czegoś szukamy, pytanie tylko czego. Ciężko to znaleźć, kiedy miotamy się we własnych uczuciach.
- Pan mnie to mówi... Miałam nadzieję na nowe lepsze życie tutaj. A tym czasem skoczyłam na główkę do głębokiej wody i właśnie się topię. Nie ma nikogo, kto by mi pomógł.
- Każdy ma w sobie siłę, by przetrwać najgorsze. Zazwyczaj jest głęboko w nas, ale zazwyczaj też bardzo łatwo ją znaleźć. Trzeba tylko chcieć.
- Już nie raz to słyszałam. - burknęłam znów. Tym razem widać było, że się uśmiechnął.
- W takim razie słyszała pani najprawdziwszą prawdę.
- Skąd pan w ogóle bierze takie mądrości?
- Z własnego doświadczenia. - odpowiedział krótko. Spojrzałam na niego.
- To ile pan ma lat, 80? - zaśmiał się, na co ja sama też się uśmiechnęłam.

- Nie, jakieś 40 mniej, ale... to też długo. Długość życia nie zawsze przekłada się na bagaż doświadczeń. Wiem coś o tym. Niestety. Życie dało mi w kość, ale trzeba żyć dalej. Nie poddawać się. Każdy z nas musi starać się uczynić ten świat lepszym. Dla każdego. Nie tylko dla siebie...


...
Spojrzałam na swojego wybawiciela i poczułam, że się rumienię.
Jego twarz była wyjątkowo blisko, mogłam dostrzec strukturę ubarwienia jego tęczówek w oczach. Poczułam jak coś zaciska mi się w żołądku.
- Dzięki. - bąknęłam. Nadal mnie nie puszczał. Miałam takie dziwne, aczkolwiek przyjemne uczucie, w miejscu gdzie na moim ciele znajdowały się jego dłonie... czułam przyjemny żar. Nagle uświadomiłam sobie, to naprawdę ON. Michael Jackson, stoi tak blisko mnie. I chyba nie ma zamiaru się sam oddalić. Dotarło do mnie z kim mam do czynienia. Z człowiekiem tak zastanawiającym, wielu twierdziło, że jest istną zagadką. Z mężczyzną tak pięknym, zwłaszcza z tej odległosci, że aż dech zapierało. Ja właśnie tak się czułam. Jedyne o czym byłam w stanie myślec to to, że ten mężczyzna trzyma mnie nadal w ramionach.
Czas sobie coś uświadomić. On coś we mnie obudził, coś nowego, czego nigdy przedtem nie czułam w pobliżu żadnego chłopaka. Nie wiedziałam co to jest. Jak to nazwać. Ale tliło się gdzieś we mnie i zaczynałam odczuwać jego moc. Jak zaczyna rosnąć i dawać o sobie coraz bardziej znać. To trochę poetyckie, ale tylko w taki sposób umiałam jakoś to określić.
Atmosfera zrobiła się nieco... gęsta... ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Czułam, że coś wisi w powietrzu. Nie wiedziałam tylko co. Jednocześnie się tego bałam. Każdy człowiek boi się nieznanego, ciemności, nowych miejsc, do których musi podążac, bo tak mu nakazało życie. Boi się straty, odrzucenia, boi się samego strachu, który jednak popycha do odwagi. Boi się o drugą osobę, by nie stała się jej krzywda. Czasami boi się nawet samego siebie. Bo tak naprawdę tylko nam się wydaje, że znamy samych siebie na wylot. Nigdy nie wiadomo co się stanie i do czego popchnie nas jakaś sytuacja. Ja tez nigdy bym nie pomyślała, że przez jakiegoś faceta nagle z dnia na dzień polecę na drugi koniec świata. A jednak tak się stało. Czy się z tego cieszyłam? Tak, bardzo. Miałam szansę zacząc wszystko od nowa. Czy cieszyłam się, że poznałam JEGO? W ten dziwny pokraczny sposób... Tak. Z tego też się cieszyłam, ale bałam się do tego przyznać przed sobą, a na pewno nie przyznałabym się do tego przed nim. Mój były zasiał we mnie pewnego rodzaju obawę, lęk, że każdy następny postąpi ze mną tak samo. Będzie karmił złudnymi wyznaniami miłości, nadziejami, obietnicami, a potem to wszystko zniszczy... I nie będzie już niczego.
Ale w tej właśnie chwili... To wszystko zniknęło. Nie miałam pojęcia jak on to zrobił. Ale udało mu się. Przestałam nawet myśleć, o tym co z tego może wyniknąć i co może się stać później. Jego twarz była bardzo blisko, a ja sama nie umiałam się odsunąć, moje ciało całkowicie znieruchomiało nie chcąc stracić z nim kontaktu, tak jakby to miało wywołać jakiś nieopisany ból. Nie zdziwiłabym się gdyby tak było naprawdę.
Miałam ochotę dotknąć jego policzka, ale ciało nie chciało mnie słuchać. Poza tym bałam się, że jakikolwiek ruch to wszystko zrujnuje. Już nawet nie ganiłam się za to co myślę... Później to będę robić. Nawet nie wiedziałam na co tak czekam stoją tam z nim. Patrzyliśmy tylko sobie w oczy z odległości kilku centymetrów i chyba żadne z nas nie umiało wybrnąć z tej sytuacji.

Był starszy. Miał w sobie coś wyjątkowego. Nie to kim się stał w mediach. On był... Po prostu był. Ze wszystkimi wadami, jeśli jakieś miał i zaletami. Być może to fakt, że był w takim a nie innym wieku sprawił, że tak się przy nim czułam. Świadomość, że musi być o wiele bardziej odpowiedzialny i słowny niż taki który ma raptem kilka lat więcej ode mnie. Ja sama byłam jeszcze taka młoda... Gdyby Mike chciał... czegoś... ode mnie, dostałby to. Nie potrafiłabym mu się oprzeć, teraz to wiedziałam. Tak jak w tej chwili nie potrafiłam go od siebie odsunąc i uciec...



Zacisnęłam mocno oczy, aż zobaczyłam białe błyski pod powiekami. Co noc to samo... Sny... Zawierające w sobie to wszystko co się działo. Tym razem pierwsze spotkanie i... Objęłam głowe ramionami. Gardło zaciśnięte... Jak miałam żyć...?
Nie otwierałam oczu, nie miałam pojęcia która godzina, ale pewnie środek nocy. Obudziłam się... więc tabletki nasenne znów przestały działać.
Od tygodnia jadłam je jak cukierki prawie. Jedne za drugimi, na przemian takie i takie, jedne zwalały mnie z nóg na dwanaście godzin, drugie sprawiały, że czułam sie jak naćpana i taka leżałam w łózku kompletnie nie kontaktując. Trzeba wziąć następne... Rzeczywistośc już się do mnie dobijała, nie chciałam... Nie chciałam tego czuć, myśleć, żyć... Nie przyjmowałam niczego do wiadomości. Po prostu wstałam wymacałam na stoliku buteleczkę z pigułami i wpakowałam sobie do ust dwie. Pojedyncze dawki przestawały już działać tak jak należy.
Jednak zanim zdążyłam je przełknąć usłyszałam, że na dole w salonie jest jakieś zamieszanie. Ktoś krzyczał... Nie rozumiałam ani słowa. Byłam oszołomiona, przyjmowanie non stop pigułek nasennych otumaniło mi mózg. W końcu coś mi powiedziało, żeby jednak się ruszyć i to sprawdzić. Wyplułam to świnstwo, które zaczynało mi sie rozpuszczać w ustach powodując obrzydliwy smak. Wyrzuciłam je z zamiarem połknięcia innych jak tylko wrócę.
Wyszłam po cichu z pokoju i boso w koszulce nocnej skierowałam się do schodów wiodących na dół. Głosy były coraz głośniejsze. Co było dziwne, bo od dnia kiedy... to się stało... rodzice nie wpuszczali nikogo do domu. Nikomu nie otwierali drzwi, nikogo nie wpuszczali, nawet Iwy. Nie chciałam nikogo widzieć. Wieczorem od razu gasili światła i nastawała cisza. A ja leżałam w łózku płacząc zanim jeszcze tabletki zaczynały w pełni działać. A potem na nowo odpływałam do niebytu.
Nie odbierałam też żadnych telefonów. Rodzice też nie. Odcięlismy się od całego świata w jednym momencie. I wciąz te wracające wspomnienia... Jak miałam sie tego wszystkiego pozbyć...
Zeszłam powoli trzymając się barierki, czułam lekkie zawroty głowy. Stopień po stopniu schodziłam na dół słuchając krzyków... Nic do mnie z tego nie docierało... żaden sens.
Stanęłam w końcu na ostatnim stopniu i popatrzyłam po wszystkich, którzy znajdowali się w środku. Było tam czterech ludzi, mama blada jak ściana stojąca z boku i trzymająca dłonie na policzkach patrzyła na resztę. Dalej tata wściekły wrzeszczący jakoś tak nie zrozumiale... To chyba angielski... A dalej zobaczyłam... Janet? Skąd ona się tu wzięła...? Też stała bez słowa ale skakała oczami po każdym w napieciu. Od mojej mamy, do ojca, a potem do...
Oddech uwiązł mi w gardle. Oczy wyszły na wierzch. Nie... to jest albo sen, koszmar, albo po prostu zwariowałam już z tego wszystkiego. Widziałam... Michaela stojącego sobie tak po prostu po środku naszego salonu i ryczącego po prostu na mojego ojca. A on na niego. Ścisnęłam w rękach poręcz czując, że zaraz runę znów na podłogę tak jak w tym szpitalu. Ruch jaki wykonałam zwrócił na mnie uwagę Janet, która natychmiast wykrzyknęła moje imię i podbiegła w moją stronę. Nie wiele myśląc odwróciłam się i pobiegłam po schodach na górę zatrzaskując za sobą drzwi do pokoju i błyskawicznie wpakowałam sobie do buzi całą zawartość pudełka tabletek. Ci którzy wpadli za mną do pokoju zdążyli to zobaczyć...
- Dona! Chryste, co ty robisz! - zaczał krzyczeć, ale zatykałam sobie uszy. Wpadłam w jakiś amok chyba... Doskoczył do mnie, złapał mnie za ramiona i zaczał potrząsać. Nie wiedziałam co sie ze mną dzieje, gębę miałam pełną tego paskudztwa, a on... Mike... Tak po prostu sobie tu był... Nie, ja musiałam po prostu oszaleć...
Krzyczał, żebym to wypluła... ale ja nie chciałam. Nie chciałam już nic czuć. Moi rodzice patrzyli na to wszystko przerażeni. Ja też byłam przerażona. Oddychałam cięzko zbierając się w sobie, żeby to wszystko w końcu połknąć, ale wtedy... ktoś zdrowo przywalił mi w plecy. Janet...
Odruchowo wszystko co miałam w buzi wylądowało na podłodze. Przetarłam usta drącą ręką wycofując się do konta. Im bliżej on się znajdował tym ja bardziej się wycofywałam. W końcu porwał mnie za ręce i zaczał coś szeptać. Poczułam jego zapach. Aż ugieły się pode mną nogi... Wtuliłam nos w jego szyję wdychając ten zapach głęboko, przymknęłam oczy czując jak wypełnia mnie całą. Powoli, jakoś niezgrabnie uchwyciłam się jego ramion. Był tu... On naprawdę tu był... Z krwi i kości, cały i zdrowy! Ale jak?! Przeciez tamten nam powiedział...
- Dona, skarbie, ja żyje. Słyszysz? Żyję... - powiedział zmuszając mnie bym na niego spojrzała. Chyba był przerażony tym w jakim stanie mnie zastał. Przytulił mnie znów mocno, tak mocno jak jeszcze chyba nigdy. Opadłam w jego ramiona, musiał mnie utrzymać sam bo inaczej padła bym na kolana. Objęłam go ciasno, wczepiłam się w niego po prostu jak jakiś rzep... Wciąż i wciąż go do siebie przyciskałam, mocniej i mocniej, nie mogłam uwierzyć...
Wieć jak... To była pomyłka? Nie wiedziałam co myśleć... Przez cały tydzień byłam przekonana, że on nie żyje... Że zmarł w tym szpitalu po tym zasranym koncercie. A teraz... okazuje się, że co? Ale dlaczego nikt nie powiedział... nie dał znać... Przecież... o mało nie umarłam!
Rozpłakałam się. To nie był zwykły płacz ani szloch, to był spazm. Wyłam po prostu. Wyłam jak zranione zwierze chwytając się go spazmatycznie, drapiąc, ściskając, ciągnąc za włosy. Ale nie odsuwał się. Tulił mnie mocno tak długo, az wykończona całkiem obwisłam w jego ramionach, dopiero wtedy wziął mnie na ręce i położył z powrotem do łózka. Oczy wciąż zalewały mi łzy chociaż już nie wydawałam z siebie żadnego dźwięku. Nie wiedziałam co czuję... Powinnam odczuwać ulge, ale... Byłam kompletnie wykończona. Bałam się, że to tylko sen. Że jego tak naprawdę tu nie ma, że kiedy się obudzę zobaczę, że wciąz jestem sama. Nie zniose tego.





Michael


Byłem wściekły. Przeleżałem w tym zasranym polskim szpitalu okrągły tydzień, a z nią żadnego kontaktu. Telefon głuchy. Janet przyleciała dwa dni później i zdziwiona zapytała gdzie jest Dona. Odpowiedziałem jej tyle co sam wiedziałem.
- Nie wiem.
Popatrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Jak to nie wiesz??
- Nie wiem. Nie ma jej tu. Nie przyszła. - westchnąłem przecierając twarz dłońmi. - Jest tam gdzieś jakiś lekarz? - zapytałem po chwili. Zareagowała co najmniej jakby ktoś jej podłożył petardę pod tyłek.
- A co?! Co się dzieje?! Źle się czujesz?! Zaraz zawołam...!
- NIE, JANET. - musiałem ją przekrzyczeć. - Chcę się wypisać. - wycedziłem.
- Jak wypisać?
- Normalnie. Na żądanie, chcę wyjść z tego szpitala i zobaczyć się z Doną. Coś się musiało stać, przecież... - westchnąłem. - Nie zostawiłaby mnie tu samego.
- Nie przyszła ani razu?
- Nie było jej. Od czasu kiedy się obudziłem nie było tu nikogo poza pielęgniarkami i lekarzem, teraz jesteś ty. - coś ściskało mnie w dołku. Wściekła się? Jest zła, że to wszystko zlałem... swoje zdrowie to jak się czułem... Ale całkiem miałaby mnie teraz w dupie? - Pewnie jest na mnie wściekła.
- Nie, Mike, na pewno nie jest tak, że strzeliła sobie fochem i nie przyjdzie cię odwiedzić. - mruknęłam z paluchami przy buzi. - Pójdę tam. Podaj mi tylko adres jakoś... - podałem.
Od tamtej pory Janet dobijała im się do drzwi co najmniej trzy razy na dzień codziennie. Nikt nie otwierał. Rolety pozasuwane w oknach, drzwi zamknięte, światła pogaszone... Tak jakby nikogo tam nie było. Musieli być do cholery!
Żeby było gorzej jeszcze, lekarz za cholerę nie chciał mnie wcześniej wypisać. Powiedział, że musze tam przeleżeć co najmniej tydzień, wtedy ze spokojnym sumieniem będzie mógł dać mi wypis. O mało się tam naprawdę nie przekręciłem. W ogóle to byłem ciekaw co mi się stało. Lekarz mi wyjaśnił.
- Niech mi pan powie taką prosta rzecz, panie Jackson. - nawet dobrze mówił po angielsku. Usiadł na krzesełku obok mojego łóżka i popatrzył na mnie. - Ma pan jakiegoś lekarza?
- Tak, mam, osobistego...
- Chyba tylko z nazwy. Proszę mi powiedzieć, czy zapisał panu ostatnio jakies leki, cokolwiek co brał pan regularnie? - popatrzyłem na niego. Nic takiego nie brałem.
- Potas. - odpowiedziałem tylko zwyczajnym tonem. - Przecież to nie trucizna. - parsknął śmiechem.
- Dosłownie ma pan luźne podejście do życia. Wydaje się panu, że jest pan nieśmiertelny? Uświadomię więc teraz pana. Niech pan słucha uszami. - patrzyłem na niego lekko zdezorientowany. - Norma stężenia potasu we krwi zdrowego człowieka wynosi 3,5 do 5,1 milimoli na litr. Pan miał w swojej krwi stężenie 7,2. Z takim stężeniem powinien pan nie żyć, bo serce rzadko kiedy znosi coś takiego. To po pierwsze. Po drugie. Potasu nie bierze się jak witaminy. Kiedy ten doktorek przepisał to panu?
- Jakieś pół roku temu.
- Chciał bym wiedzieć na jakiej podstawie. Proszę to definitywnie odstawić. Udało się to panu unormować unikając przy tym uszkodzenia nerek, czy pan wie co pan powinien teraz zrobić po wyjściu ze szpitala? - spojrzał na mnie jak na przedszkolaka. - Siedzieć na dupie i dosłownie nic nie robić. Rozumie pan? Co najmniej kilka dobrych miesięcy wakacji od robienia czegokolwiek co pan robi zawodowo. Jeśli chce pan zyć. - westchnąłem przecierając twarz dłonią.
- Dobrze, niech mi pan powie... Była tu może jakaś dziewczyna...?
- Była. - powiedział. Jego uśmieszek mówił, że coś się stało. - Ale potem sobie poszła. Razem z rodzicami.
- Jak to... poszła sobie?
- No tak. Chce pan dobrej rady? - pokiwałem głową bezwiednie patrząc na niego. - Proszę ją poinformować, że jednak pan zyje.
- CO?!
- Zaszła pomyłka. Jeden z moich stażystów poinformował pańską dziewczynę o pana zgonie. - chyba naprawdę go to bawiło. Ja natomiast poczułem się, jakbym dostał obuchem w głowie. No to już wiem, czemu nie odbiera telefonów, a Janet nie może dobić się do środka.
- Chryste Panie, JAK?! - podniosłem głos zdenerwowany.
- Proszę się uspokoić. - mruknął. - Nie zdążyłem jej poinformować o pomyłce a i dodzwonić się nie możemy.
- Jezu...
Od tamtej pory przez następne cztery dni bezskutecznie razem z Janet próbowałem jakoś skontaktować się  z Doną, która pewnie już składała na wieniec. Takie rzeczy chyba naprawdę tylko w Polsce! Przecież w USA coś takiego jest nie do pomyślenia! Żeby STAŻYSTA stwierdzał coś takiego?!
- Uspokój się, Mike, proszę cię. - Janet też bawiła ta sytuacja. - No, to czas zmartwychwstać, bracie!
- To nie jest śmieszne, Jan. - warknąłem pakując te kilka rzeczy, które tam miałem ze sobą. - A co z jej rodzicami? Dlaczego nie otworzyli ci tych zajebanych drzwi?! Boże!
- Mike, odlecisz zaraz! - śmiała się wciąż. - Przyznaj, że to jednak jest w pewien sposób zabawne.
- Przestań. - warknąłem znów i opuściliśmy w końcu ten szpital.
Kiedy zajechaliśmy pod ich dom wyparowałem z tego samochodu jak strzała i zacząłem dosłownie walić w drzwi.
- Mike, opanuj się! - doskoczyła do mnie z wielkimi oczami chwytając za rękaw.
- Co się opanuj, ja zaraz wyjdę z siebie! - kiedy się wkurzyłem potrafiłem być naprawdę... nieobliczalny.
Drzwi otworzył jej ojciec krzycząc coś pod nosem oburzonym tonem. Kiedy zobaczył mnie w wejściu oniemiał. No tak... Nie pytając o nic wszedłem do środka. Chyba nie spodziewał się po mnie takiej brawury bo spojrzał na mnie znów zły.
- Gdzie jest Dona? Chce się z nia zobaczyć.
- Wypadałoby zapytać czy można wejść!
- Tak? Super. Pytał się będę jak zobaczę Donę! - ryknąłem wnet. - Gdzie ona jest do cholery?! I dlaczego do kurwy nędzy nikt w tym zafajdanym domu nie odbiera telefonów ani nie otwiera drzwi?! Jestem bardzo ciekawy! Od siedmiu dni jak leżałem w tym zasranym szpitalu próbowałem na przemian z siostrą dobić się do waszej łaskawości! - stuknąłem go paluchem w pierś. Patrzył na mnie wielkimi oczami. Janet stała za mną chyba bojąc się odezwać.
Przeszedłem dalej do salonu gdzie zobaczyłem jej matkę.
- Gdzie ona jest, do cholery, bo mnie naprawdę szlag trafi zaraz!!! - ryknąłem znów. Jej matka pokazała tylko na schody na górę. Zanim jednak zdążyłem po nich wbiec, jej ojciec znów zaczął się ciskać. I tak zaczęliśmy się kłócić, żreć jak dwa psy po prostu. Nie zamierzałem być miły, uprzejmy ani uległy. Mówiłem, a raczej wrzeszczałem co mi tylko na myśl przyszło. Dosłownie.
- Dona! - wrzasnęła Janet w którymś momencie na co okręciłem się w miejscu i zobaczyłem jak moja siostra biegnie w stronę dziewczyny bladej jak śmierć. Uciekła na górę...
Nie oglądając się już na nic po prostu pobiegłem za nią chcąc ją złapać, ale to co zobaczyłem...
Myślałem, że pęknie mi serce. Tak załamanej kobiety jeszcze nie widziałem. Wyglądała jakby dostała obłędu. Bałem się, że naprawdę się załamała i nawet moja obecność tu nie pomoże. Dlaczego nikt nie raczył się odezwać, do chuja ja się pytam?!
W końcu udało mi się ją dorwać i przytulić. Zacząłem jej szeptać do ucha co tylko przychodziło mi do głowy, mówiłem, że jestem z nią, tutaj, że nigdzie się nie wybieram, że zawsze z nią będę. Kiedy po kilku minutach zaczęła jakoś nieskoordynowanie mnie obłapiać miałem nadzieję, że nie będzie jednak tak źle.
Zaczęła płakać. Wyć. To nie był zwykły płacz. Zanosiła się płaczem, wczepiła się we mnie tak jak tylko mogła. Drapała, robiła wszystko by poczuć, że naprawdę tu jestem. O mało się tam nad nią nie popłakałem.
W pewnej chwili jej ciało całe zwiotczało i zawisła w moich ramionach bezsilnie wciąż cicho szlochając. Wziąłem ją na ręce i położyłem na łózko siadając od razu obok i chwytając jej twarz w dłonie pocałowałem ją czule.
- Jestem tutaj, słyszysz? - szepnąłem patrząc jej w oczy. Patrzyła na mnie jakiś czas, po czym skinęła głowa na znak, że rozumie. Przymknęła oczy wzdychając... Była wykończona.
- Państwo wybaczą...
- Idziemy. - jej matka wyciągnęła swojego męża bezceremonialnie z pokoju, została tylko Jan, która podeszła powoli...
- Potrzebujesz czegoś? - zapytała cicho. Pokręciłem głową.
- Nie... chyba nie, dzięki. Zostanę tu z nią.
- Ok. - kiwnęła głowa i już jej nie było. Zamknęła za sobą cicho drzwi.
Dona leżała na boku wtulona w poduszkę od czasu do czasu pociągając nosem i wyglądała dosłownie jak czarna rozpacz. Nie wiedziałem co zrobić ani co powiedzieć i czy w ogóle powinienem coś mówic. Cokolwiek. Siedziałem przy niej przez jakiś czas głaszcząc ją co chwilę po głowie, włosach, po policzku a ona chyba w końcu zaczynała się stopniowo uspokajać. Martwiłem się o nią. Mogła się naprawdę otruć tymi tabletkami... Całe szczęście... że nie zdążyła połknąć tego paskudztwa...
Położyłem się obok niej w łózku obserwując ją uważnie i wciąż głaszcząc, tak by bez przerwy czuła mój dotyk. Po jakimś czasie przymknęła oczy i zasnęła. Poznałem to po jej spokojnym oddechu. Teraz już chyba będzie w porządku...
- Mike? - usłyszałem za sobą głos Janet i ciche skrzypnięcie drzwi. Spojrzałem za siebie. - Rozmawiałam z jej mamą.
- I co? - szepnąłem tak samo cicho jak ona. Miała nie ciekawą minę.
- Powiedziała, że załamała się całkowicie. Od momentu jak w szpitalu usłyszała o twojej 'śmierci' - pokazała cudzysłowy w powietrzu palcami. - Nie wychodzi z pokoju. Nie je , nie pije, nic... Łyka tylko bez przerwy tabletki nasenne. Bez przerwy śpi. - westchnąłem. Popatrzyłem na swoją ukochaną.
- I co? Nie mogli jej zabrać tych piguł? - byłem zły, zwłaszcza na jej ojca. Gdyby choć raz raczył otworzyć mojej siostrze, wszystko byłoby w porządku. Dona nie musiałaby się przez cały tydzień utwierdzać w przekonaniu, że zginąłem marnie.
- Mieli się z nią szarpać? Związać ja? Nie słuchała ich kompletnie, zamykała się w pokoju...
- Mogli ją związać, choćby i to! - warknąłem. Dona poruszyła się niespokojnie przez sen. Natychmiast przysunąłem się bliżej niej na co złapała mnie za koszulę i westchnęła lekko.
- Jak się obudzi będzie wszystko dobrze. Wszystko jej wyjaśnisz.
- Zostanę z nią, a ty... - spojrzałem na siostrę.
- Będziesz tu siedział?
- Tak, i niech tylko kto spróbuje mnie stąd wyrzucić. - warknąłem znów cicho. Uśmiechnęła się.
- Dobrze, to ja w takim razie uciekam do hotelu. Z tobą jest bezpieczna. - i poszła.
Boże... I co ja miałem z nią zrobić? Wyglądała strasznie. Włosy w nieładzie, blada, chyba nawet zdążyła schudnąć przez ten tydzień. Ręce drżące nawet przez sen. Chwyciłem ją za dłoń i przystawiłem sobie do ust całując ją lekko. Przyciągnałem ją do siebie i jeszcze mocniej przytuliłem.
Miałem nadzieję, że kiedy się obudzi naprawdę wszystko będzie dobrze. Że nie będzie sobie wmawiać, że ma zwidy bo chyba bym tego nie zniósł. Ale w gruncie rzeczy nie byłoby to nic dziwnego. Coś mi jednak mówiło, że Dona jest wystarczająco silna, by już to jakoś przeżyć, tym bardziej, że ja jestem już obok niej.




Przymknąłem o czy... i kiedy po chwili je otworzyłem, było już całkiem jasno. Wzdrygnąłem się lekko nie wiedząc gdzie jestem i co się dzieje. Po chwili wszystko sobie przypomniałem i zobaczyłem wciąż śpiącą u mego boku Donę zwiniętą w kłębek wtuloną w mój bok. Objąłem ją z cichym westchnieniem i pocałowałem w czubek głowy.
- O, obudził się już pan... - usłyszałem za sobą ciche słowa. Odwróciłem tylko głowe i zobaczyłem jej matkę w lekko uchylonych drzwiach. - Zrobiłam śniadanie, jeśli pan chce...
- Nie, dziękuję... nie jestem głodny, naprawdę. Żołądek mam ściśnięty, nic nie przełknę. Ale dziękuję pani bardzo. - uśmiechnąłem się lekko. Kobieta popatrzyła na nas jeszcze, po czym weszła cicho zamykając za soba drzwi. Podeszła do łózka patrząc na swoją córkę.
- Cały czas śpi... Mam nadzieję, że nie zdążyła połknąć tego co miała w buzi... - widać było gołym okiem, że się boi. Sam po patrzyłem na dziewczynę.
- Nie, nic nie połknęła. Niech się pani nie martwi. - zamilkłem na moment.
- Bardzo cierpiała. Myśmy naprawdę myśleli...
- Rozumiem, że pani mężowi byłoby to wybitnie na rękę, ale jednak nie umarłem. - nie zdołałem ugryźć sie w język. Ale o dziwo kobieta uśmiechnęła się.
- Mój mąż po tej całej nocnej awanturze stwierdził, że, cytuję, "ten facet jednak ma jaja". - zaśmiała się. Sam się uśmiechnąłem słysząc to.
- Naprawdę?
- Tak. - wciąż chichotała, ale po chwili westchnęła. - Mam nadzieję, że teraz szybko wróci do siebie.
- Nic jej nie będzie, może być pani spokojna. - powiedziałem chcąc uspokoić troche kobietę. Uśmiechnęła się i po cichu wyszła z pokoju.
Spojrzałem z powrotem na dziewczynę śpiącą obok. Poruszyła się nieznacznie, westchnęła... Ale za chwilę zobaczyłem jej piękne niebieskie oczka wpatrzone we mnie jak w obrazek. Uśmiechnąłem się lekko.
- Cześć, księżniczko. - szepnąłem i powodowany jakąś wewnętrzną potrzebą przycisnąłem ją do siebie najmocniej jak tylko mogłem. Oplotła mnie sama nogami i rękami wzdychajac cięzko. Schowała twarz w mojej szyi. - Jestem przy tobie.
- Wiem. - szepnęła i pociągnęła noskiem. Odwróciłem się na bok przodem do niej, a ona natychmiast niemal schowała się cała we mnie. - Nigdy więcej mnie tak nie strasz. - usłyszałem znów i poczułem jak lekko szarpie moją koszulę.
- Nie będę, obiecuję. - wyszeptałem całując ją w głowę. - Chodź do mnie, kochanie... - była już chyba maksymalnie blisko, ale pragnąłem ją mieć jeszcze bliżej. Zacząłem gładzić jej plecy. Miała na sobie koszulkę nocną, która podrolowała jej się aż ponad biodra. Mogłem więc podziwiać jej zgrabne nogi. Moja ręka natychmiast znalazła się na jej pośladku zakrytym jedynie w 1/3 bielizną. Po chwili kiedy nieco się od niej odsunąłem chcąc na nią popatrzeć, już miałem rozpiętą koszulę...
- Nicpoń... - mruknąłem z uśmiechem. Zerkneła na mnie lekko zaróżowiona.
- No co. - burknęła po czym przylgnęła policzkiem do mojej nagiej skóry.
- Nic, nic. - odpowiedziałem i przeczesałem jej włosy palcami... Na to zerwała się... - Co się stało? - zapytałem widząc jak się zakrywa i wyłazi z łóżka.
- Wyglądam strasznie... - jęknęła. Zaśmiałem się tylko. Wstałem za nią i chwyciłem ją w ramiona tuląc do siebie.
- Martwiłem się, myślisz, że obchodzi mnie to, że masz na głowie gniazdo? - spojrzała na mnie oburzona.
- Gniazdo?!
- Tak, gniazdo. - zaśmiałem się znów. Patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy po czym z westchnieniem przywarłem do jej ust. Wyczułem jakby ostatnie resztki napiecia momentalnie z niej zeszły.
Po chwili zaczęła oddawać pocałunek bardziej zapamiętale. Przyciągała mnie do siebie mocno ściskając za ramiona. Wplatała palce we włosy...
- Spokojnie, maleńka...
- Ty byłbyś spokojny na moim miejscu? - wydyszała patrząc mi w oczy.
- Chyba nie. - przyznałem po czym znów przyciągnęła mnie do siebie i wtopiła w moje usta.
- Chodź ze mną. - pociągnęła mnie do swojej łazienki, potem bezceremonialnie rozebrała, przy okazji z siebie zrzucając te ciuszki i wepchnęła pod prysznic. Nie oponowałem specjalnie.
Kiedy nasze ciała były już całe mokre i rozgrzane pod płynącą wodą przytuliła się do mojej piersi i przymknęła oczy.
- Myslałam, że tam umrę razem z toba. - szepneła.
- Ciii... Nikt przeciez nie umarł. Zapomnij o tym.
- To nie jest takie proste. Zapomnij. Wyobrażasz sobie w ogóle co ja poczułam, kiedy ten debil powiedział mi, że... - urwała. Poczułem ukłucie w sercu. Westchnąłem obejmując ją mocniej.
- Nie umarłem. To chyba najważniejsze. Gdybyś odebrała ode mnie telefon, albo gdyby twoi rodzice otworzyli drzwi kiedy Janet się tu dobijała...
- Nie chciałam nikogo widzieć. Miałam wrażenie, że zwariowałam... Chyba naprawdę by się tak stało, gdybyś tu teraz nie przyszedł... a raczej, wtedy w nocy. - uśmiechnąłem się.
- Wyłaziłem ze skóry w tym szpitalnym łózku. Jeden telefon, Dona. I byłabyś spokojna. A tak musiałem witać się z twoją pocztą głosową. Byłem wkurwiony bo nie miałem telefonu do nikogo z twojej rodziny...
- Podam ci na wszelki wypadek na przyszłość. - szepnęła spoglądajac mi w oczy. Cały czas się uśmiechałem. Teraz kiedy była ze mną, kiedy trzymałem ją w ramionach wszystko przestało być ważne,
- Twoja mama była tu niedawno. Mówiła cos o śniadaniu.
- Nie jestem głodna. Mimo wszystko wciąż jestem rozdygotana w środku... Nic nie przełknę. To naprawdę mną wstrząsnęło.
- Rozumiem. Ale musisz zacząć jeść. Twój brzuszek nie zacznie znowu normalnie funkcjonować, jeśli nie zaczniesz dostarczać mu jedzenia. - stwierdziłem spoglądając jej w oczy. Uśmiechnęła się. W końcu! - Uśmiechasz się. - sam sie wyszczerzyłem jak debil.
- Jesteś tu, zaczynam się powoli odprężać... - wyszeptała znów przyklejając się do mojego ciała. Natychmiast oplotłem ją ramionami i przycisnąłem do siebie mocniej.
- No dobrze. Ale dosyć juz tego moczenia się, bo za chwilę się rozpuścimy. - powiedziałem i odwróciłem ją przodem do wyjścia z kabiny klepiąc lekko w goły tyłeczek by wyszła. Spojrzała na mnie przez ramię lekko marszcząc nosek, ale po chwili się uśmiechnęła. Wyszedłem za nią.
Zacząłem zbierać swoje ciuchy, które ze mnie wręcz zdarła, ale zabrała mi je i wrzuciła gdzieś w kont, gdy weszła do pokoju. Obserwowałem ją uważnie idąc za nią do łózka. Położyłem się obok niej nie zakrywając się nawet. Ona natomiast nasunela na siebie nieco materiału tak, że zakrywał to i owo. Ale i tak więcej odkrywał.
Leżeliśmy po prostu obok siebie z początku nic kompletnie nie mówiąc. Patrzyłem tylko na nią, a ona na mnie, w kompletnej ciszy. Kiedy położyłem dłoń na jej brzuchu natychmiast objęła ją swoimi dłońmi. Ta cała sytuacja naprawdę miała na nią duży i negatywny wpływ. Momentami zachowywała się tak, jakby się bała, że za chwilę zniknę. Ale ja się nigdzie nie wybierałem.
Cudownie było widzieć ją nagą, dotykać jej ciała. Widziałem jak przechodziły ją dreszcze. Przymknęła oczy i pozwoliła badać mi palcami jej skóre na ramionach, udach, brzuchu i dekolcie. Nie chciałem się rozkręcać, ale... Powiedzmy sobie szczerze, to nie wiele dało. Samo to, że byłem tak blisko niej i że oboje byliśmy nadzy działało na zmysły. Leżała taka spokojna oddychając miarowo... Pozwalała się dotykać. To działa zawsze i wszędzie.
W pewnej chwili sama zaczęła błądzić opuszkami palców po mojej skórze i to już nie mogło przejść u mnie bez echa. Kochałem ją strasznie. A z tego wywodziło sie pożądanie. Musiałem się hamować, byliśmy przecież u niej w domu. Ale to nie przeszkadzało by moje ciało nie zaczeło reagować...
- Widzę, że masz mały problem... - szepnęła w pewnym momencie patrząc na dolne partie mojego ciała. Zagryzłem lekko wargę.
- To twoja robota. - uśmiechnęła się patrząc mi teraz w oczy i musneła mnie lekko palcami... Przeszedł mnie prąd, przez całe moje ciało. Po chwili znów to zrobiła... aż w końcu... po prostu chwyciła... - Dona... - szepnąłem czując na sobie jej ciepłą dłoń. Popatrzyła na mnie przez chwilę po czym powoli zaczęła nią przesuwać wzdłuż całości... - Jesteśmy w twoim domu...
- I co z tego? - szepnęła przewracając się na bok przodem do mnie i zajmując sie dalej tą konkretną częścią ciała.
Patrzyła mi przy tym w oczy. Zacząłem płytko oddychać, co jakiś czas przymykałem oczy. Mówiłem jej, że powinna przestać...
- Zaraz ktoś tu wejdzie...
- No to co? - odpowiedziała znów. Przymknąłem oczy. Czułem... To były złożone doznania.
- Powinnaś go zostawić...
- Twojego małego przyjaciela? Co ty... Ktoś musi się nim przecież zaopiekować... Nie sądzisz?
- Tak, ale... - jęknąłem cicho. - Ale nie TUTAJ...
- Czemu nie? Jesteśmy sami... - szepnęła i skubnęła lekko moją brodę.
Poddałem się. Co miałem zrobić? Zresztą, sam tego chciałem. Chciałem czuć na sobie jej dotyk, jej ciepło. Ją.
Nie spieszyła się z niczym. Robiła to powoli, co jakiś czas przerywała zostawiając mnie zupełnie w spokoju. A potem znów zaczynała gdy trochę ochłonąłem. To było wspaniałe...
W pewnym momencie jakoś tak sami na wzajem odnaleźliśmy swoje usta i zaczęliśmy namiętnie się całować. Czułem, że ona autentycznie potrzebuje tego zbliżenia, by ostatecznie dogłębnie mnie poczuć, że naprawdę żyję i jestem tu z nią. To potrzeba bardziej na poziomie psychicznym... Potrzebowała tego, potrzebowała takiego symbolicznego podpisu na swoim ciele i nawet to rozumiałem. Dlaczego tylko domaga się tego kilka metrów od swojego ojca?
W pewnej chwili zdrowy  rozsądek przestał być w ogóle dopuszczany do głosu, a stery przejęło ciało. Usadowiłem się wygodnie między jej rozchylonymi udami i zacząłem czule calować skórę na jej szyi. Pachniała cudownie, po prostu sobą. Nakryłem jej pierś swoją dłonią wyczuwając sjak drży, spina się lekko. Oddech uwiązł jej w gardle, reagowała na każdy bodziec. Przypadkowe otarcia sprawiały, że dreszcze niemal przez cały czas biegały nam po plecach. Zwłaszcza kiedy wplotła palce w moje włosy...
- Dona...? Jak sie czujesz...? UAAAAAA!!! - usłyszałem i jak jeden mąz i ja i Dona skoczylismy w tym łózku jak dwa zające. Popatrzyłem na drzwi. Stała w nich jej przyjaciółka i wlepiała w nas oczy wielkie jak gały z rękami na policzkach i rozdziawioną gębą. W pierwszej chwili nie wiedziała gdzie podziać te oczy, była przerażona. Ale po chwili jej oczy znalazły sobie miejsce by się na nim zawiesić. Moje przyrodzenie.
Jej mina automatycznie się zmieniła, wyrażając teraz lekką konsternację zaistniałą sytuacją, ale i zainteresowanie. No tak... Nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Zanim zdązyłem przyciągnąć do siebie skopaną na podłogę pościel zdązyła sobie troche popatrzeć. Natomiast Dona...
Tak jak ja szukałą czegoś do zakrycia się, ale w tym samym czasie krzyczała coś do koleżanki. Ta jednak wciąż patrzyła na mnie w lekkim szoku. Teraz ja nie wiedziałem gdzie podziać oczy.
- IWA, WYNOCHA, MÓWIĘ! - rzuciła poduszką w dziewczynę. Ta jakby się ockneła i spojrzała na Donę, po czym na jej twarz wpełzł szeroki uśmiech podczas którego można było zobaczyć jej wszystkie zęby.
Dona wyskoczyła z łóżka owijając się prześcieradłem i zaczęła wypychać ją z pokoju. Ruda zaczęła chichotać i szeptać jej coś do ucha zerkając na mnie...
- Niezłe gabaryty, dobrze wybrałaś!
- IDŹ STĄD!
- Ale opowiesz mi potem?
- IDŹ!
- Ale opowiesz mi potem, zadzwonie do ciebie.
- SPADAJ!
- Dobra, już idę, ale zadzwonię potem! - i poleciała.
Dona zatrzasnęła drzwi i odwróciłą się do mnie zakrywając twarz dłońmi. Cienkie prześcieradło opadło na podłogę...
Wstałem z tego łóżka i podszedłem do niej. Spojrzała na mnie.
- Jezu, przepraszam cię... - zaczęła, ale przyłożyłem jej palec do ust. Sięgnąłem do drzwi i przekręciłem w nich zamek, tak by już nikt tu nie wszedł... dopóki nie skończymy. Tak, miałem zamiar skończyć to co zacząłem.
Chwyciłem ją za rekę i poprowadziłem do łózka. Tam, kiedy już ułożyła się na jego środku, znów ułożyłem się pomiędzy jej nóżkami i zacząłem mocno kochać wypełniając ją całą. Patrzyła mi w oczy przez cały czas trzymając się moich ramion. Nic więcej się nie działo. Tylko ten wzrok, jej dłonie uczepione moich rąk i nie poruszające się ani o milimetr, ruchy moich bioder przy których moje ciało rytmicznie się nad nią poruszało, cichy szelest pościeli i jej westchnięcia... Ciche jęki... I moje imię, które wyszeptała w pewnej chwili.
Nie trwalo to zbyt długo, może około godziny zanim doszła i ja też skończyłem. Całowałem ją potem długo stapiając nasze usta razem i chyba nawet nie potrzebowaliśmy oddychać. Kiedy potem na nią spojrzałem uśmiechała się, a w jej pięknych oczach znów dostrzegłem znajome błyski. Była szczęśliwa. W końcu wszystko wróciło do normy.

4 komentarze:

  1. Jestem i ja! :D
    Chyba nawet pierwsza, mamy dzisiaj jakieś święto? XDD
    Rozdział...o matko petarda...
    NA końcu ostatniego rozdziału ryczałam w poduszkę i jestem zła, że te łzy na darmo leciały! xD Myślałam, że Michaela opłakuje, a dałam się nabrać. No tak ten stażysta dojebał po całości nie powiem....no cóż Polska, no cóż polskie szpitale, no cóż Michael jednym słowem witamy w Polsce XD Przyzwyczajaj się pomału 😂 a mówił, że to takie piękny kraj...masz ten swój piękny kraj, tak Cię ten kraj wkurwi, że pojedziesz stąd szybciej niż przyjechałeś xD Ale nie zapomnij mnie wziąć ze sobą w walizkę podręczną! 😂 No dobra chyba się jednak nie zmieszczę...coś się wymyśli xD
    Wgl też się czułam jak Dona, jakbym się jakiś prochów nabrała normalnie. Ona sobie schodzi na dół, a tam Michael stoi...ja bym chyba padła jak długa i już nie wstała. Michaś tam nieźle nawstawiał jej ojcu, miałam oczy jak pięć złoty xD Noooo nie spodziewałam się po nim takiego wybuchu, ale miał prawo się wkurwić. Ty już nikogo nie uśmiercaj dobrze? XD
    Bo ja tu szału dostanę...oczywiście nie widzieli się tylko tydzień i już musieli się do siebie dopaść...a raczej Dona do Michasia, to było słodkie <3 On: "nie, nie, nie teraz, nie tutaj" ale koniec końców dał się urobić :D
    Najlepsza była Iwa! Ale dziewczyna widoki miała! 😂 Hahahah jak wyobraziłam sobie tą sytuację to rykłam śmiechem, a przypominam że czytałam w nocy xDDD
    Biedny Michael XD Biedna I...nie ona akurat miała fajnie 😂 szkoda, że nie dałaś żadnego zdjęcia uwieczniającego tą jakże śmieszną scenę 😂 taaa żeby jeszcze takie było nie xD
    Super przezajebiście wyszedł Ci ten rozdział :D Tylko błagam niech oni jak najszybciej wylecą już do Stanów, bo w tym naszym kraju to tylko same problemy xD Mam nadzieję, że Dona zjebie Michaela i to ostro, bo rozumiem że wcześniej musiała się nim nacieszyć. Postąpił bardzo nieodpowiedzialnie i rozumiem że siebie i swoje zdrowie ma głęboko w tej swojej pięknej dupci, ale mógłby chociaż ze względu na Donę o siebie dbać, ma dla kogo żyć. I niech ona jeszcze zrobi porządek z tym jebanym doktorkiem, bo prawie co mi Jacksona na grobu wpędził, a ten mu na to pozwolił. Michael zauważyłam, że naprawdę rzadko używa mózgu, a częściej czegoś innego...wiem że ma się czym pochwalić i wgl, ale Michael myślenie nie boli naprawdę xD
    Mam nadzieję, że już nie będzie takich akcji, bo...sama co na zawał tutaj nie zeszłam xD
    Niech zakochani wrócą do robienia dzieci 😂 i tak będzie najlepiej xD Aaaa z tymi jajami co ojciec Dony wyjechał o Michaelu to było dobre 😂 Amerykę kurde odkrył xD
    Czeka na nexta ;)
    Pozdrawiam cieplutko! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm. xD Ja bym tu mogła sporo zaspoilerować, ale lepiej zamknę buźkę. xD Niedługo będzie się działo, tyle mogę powiedzieć, ale powtarzam to od jakiegoś czasu. :D Mogę jedynie dodatkowo nadmienić, że koniec, który już widzę na horyzoncie będzie przynajmniej w moim odczuciu spektakularny. Potem przyjdzie czas na część 2 tego opowiadania na osobnym blogu, kontynuacja, a tam to już w ogóle. xD Ale to tyle. :D
      Również pozdrawiam. :)

      Usuń
  2. Ale żem się spóźniła, ale lepiej późno niż wcale. Tak to jest jak wyjeżdżasz do ciotki na żniwa.
    I to się nazywa zmartwychwstanie. Wielki come back w wielkim stylu. Takie rzeczy to tylko w Polsce i polskiej służbie zdrowia.
    Tego to na tym łóżku nieźle szlag trafiał. Ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
    Szkoda było mi Dony. Nie wiem co bym zrobiła gdyby ukochana osoba "zmarła". Jej załamka była moją załamką. Ale wszystko nabrało żywszych kolorów gdy do niej przyszedł. I wszystko było cacy.
    Hit rozdziału? Zdecydowanie Iwa.
    Po prostu padłam. Boszzz jej reakcja i teksty. Nic tylko turlać się ze śmiechu.
    I te zakończenie. Dla innych to był tydzień, ale dla nich wieczność.
    Weny życzę i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Komentarz motywuje! :)