Michael Jackson

Michael Jackson

środa, 13 lipca 2016

30.

Dzień dobry. :) Kolejny odcinek planowo, następny w sobotę. :) Mogę powiedzieć, że teraz będzie dość ciekawie. Chyba. Zapraszam. :)


Donata

Moje najgorsze przeczucia zaczęły się sprawdzać. A zrozumiałem to w momencie, kiedy pewnego dnia weszłam z naręczem prześcieradeł do salonu.
Kłębowisko kilku ludzi, byli w tym dwaj ochroniarze i kierowca, który rano wiózł Michaela do studia. Odbywali jakieś ostatnie próby taneczne czy cos, ja się na tym kompletnie nie wyznawałam. Był tam też facet którego nigdy wcześniej tu nie widziałam. Miał jakąś torbę ze soba a w niej dostrzegłam jakies opakowania, chyba z lekami. Jakieś strzykawki... Rękawiczki. Podręczny zestaw, musiał być lekarzem.
We fotelu dostrzegłam postać Michaela bladego jak śmierć co najmniej i natychmiast zawartość całego żołądka podjechała mi do gardła.
- Co się stało?! - podeszłam do nich rzucając to co akurat trzymałam byle gdzie byle tylko dowiedzieć się wszystkiego. Popatrzyłam na mojego mężczyznę, jak siedział oparty z przymkniętymi oczami i oddychał ciężko, a inny facet wstrzykiwał mu coś w odsłonięte ramię... - Pytam się co się dzieje!
Kierowca w końcu odciągnął mnie nieco na bok i zaczął wyjaśniać sprawę.
- Zawiozłem go rano do studia tak jak było to planowane. To była godzina 8. Po dwóch godzinach poczuł się źle. Nic nie chciał mówić na początku, ale widać było, że czuje się coraz gorzej. W końcu powiedział, że czuje ból w piersi. Po chwili minął, ale wciąz miał duszności, wezwaliśmy więc jego lekarza. Nie mógł przyjechać od razu do studia, więc przywiozłem go do domu, a pan Murray dotarł tu kilkanaście minut temu.
- Ale... - wytrzeszczałam na niego oczy. Nie wiedziałam co zrobić. Ból w piersi? Przecież to zazwyczaj oznacza tylko jedno. Serce. - Jaki lekarz, powinniście zawieźć go do szpitala! - powiedziałam trzęsącym się głosem i przepchnęłam się do Mike'a kucając obok jego fotela. - Skarbie? - szepnąłem delikatnie chwytając go za rękę. Spojrzał na mnie i jak zwykle nie przejmując się niczym uśmiechnął się do mnie. Mnie gula stanęła w gardle. - Co pan mu tam wstrzykuje? - zapytałam chcąc się czegoś dowiedzieć.
- Relanium i digoksynę. - odpowiedział. Nie miałam pojęcia co to ma znaczyć, na co to i w ogóle, ale... zabrzmiało poważnie.
- Razem?? - otworzyłam szeroko oczy. Jeszcze nie widziałam, żeby lekarze mieszali ze sobą leki...
- Proszę się nie martwić, wiem co robię.
- Na pewno?! Jeszcze nie miałam okazji widzieć, żeby lekarz mieszał ze sobą różne substancje...
- Prosze mnie nie uczyć zawodu, proszę pani. Mówię, wiem co robię, nic mu nie będzie. To tylko lekka arytmia, za pewne chwilowa. Nie powinna się więcej pojawić. - co to za bzdury w ogóle...
- Chwilowa arytmia? Co pan, debila ze mnie robi?! Jak to WIĘCEJ SIĘ NIE POJAWIĆ, moja matka jest chora na serce! Takie ataki ma średnio kilka razy w miesiącu! - poczułam jak ktoś chwyta mnie za rękę.  Spojrzałam i zobaczyłam, że to Michael.
- Spokojnie, nie denerwuj się. Naprawdę nic mi nie będzie. Czuję się już lepiej.
Głos uwiązł mi w gardle. Miałam ochotę się rozpłakać, ale się powstrzymywałam. Już nie raz widziałam, co się działo z mamą kiedy dostawała takie napady. Na stałe brała leki, a ten mi tu mówi, że to CHWILOWE???
Chwyciłam jego dłoń w swoje obie i przystawiłam sobie do ust.
- Nie martw się, mówię ci. - usłyszałam znów. - Wszystko ze mną w porządku.
Potem spał przez kilka godzin w sypialni. Identyko jak mama. Zaglądałam do niego co jakiś czas, jakbym się bała, że za którymś razem nie będzie oddychał. Autentycznie miałam takie lęki. Weszły mi chyba w krew, kiedy od najmłodszych lat musiałam patrzeć jak ojciec starał się docucić matkę. Usiadłam jednego razu obok niego na łózku i patrzyłam po prostu na niego. Wciąż coś ściskało mnie w środku. Niby już wszystko było dobrze, niby to był lekarz znający się na swoim fachu, żaden żółtodziób, ale... to nie zmieniało faktu, że się bałam.
Potem na drugi dzień czuł się całkiem dobrze. Próbowałam z nim rozmawiać, przekonać, żeby to jakoś przełożył, odsunął w czasie. Żeby nie rzucał się na to teraz. Ale skończyło sie jak zawsze.
- Kochanie, nie mogę zerwać kontraktów, wiesz ile by mnie to kosztowało?
- No ile niby, życie?!
- Nie. - westchnął. - Będę musiał płacić milionowe kary, nie mogę tego odwołać ani przesunąć. Nie bój się. - chwycił mnie delikatnie za ramiona i wpatrzył się we mnie.
- Dlaczego ty się nie przejmujesz? - zapytałam łamiącym się głosem. Spojrzał mi w oczy, a potem przytulił. Wcisnęłam się w niego uważnie słuchając jak bije jego serce. Biło spokojnie i jednostajnie. Na razie.
- Przejmuję się. Wiem, że jestem wykończony pracą, wiem, że potrzebuję odpoczynku i będę odpoczywał, ale muszę odbyć tą trasę. Nie mam wyboru, Dana. Żadnego. - pocałował mnie w czoło, a z rozpaczy nie wiedziałam już co robić. - Wiem, że twoja mama jest chora. Ale u mnie nie stwierdzono żadnej choroby serca. Jestem zdrowy i nic mi nie będzie. Rozumiesz? - mówiąc to patrzył mi w oczy. Znów przykleiłam policzek do jego klatki piersiowej.
Mimo wszystkiego co mówił bałam się. I to panicznie.


Michael



Była przerażona. Widziałem to gołym okiem, nawet nie musiałem z nią już o tym rozmawiać. Czułem się nieswojo, zdawałem sobie sprawę, że sam jestem odpowiedzialny za to, że obserwuje mnie tak jakbym dosłownie zaraz miał umrzeć. Starałem zachowywać się tak jakby nic się nie stało, bo w końcu... nic mi nie było. Mój osobisty lekarz wie co mówi i na pewno ma rację mówiąc, że to tylko pojedynczy wybryk mojego serca.
Nie było też tak, że kompletnie mnie to nie obleciało. Przestraszyłem się i trochę bardziej niż trochę, ale w końcu nie mogłem przeciez wszystkiego rzucić. Dona mogła uważać swoje i rozumiałem to, ale nie mogłem tak po prostu zerwać wszystkich kontraktów, odwołać całej trasy i siedzieć w domu na dupie. Na to też przyjdzie czas, ale najpierw muszę odbyć te czterdzieści koncertów.
Zdawałem sobie sprawę, że ten atak mógł wyglądać o wiele straszniej niż był w rzeczywistości. Wiedziałem też, że matka Dony choruje na serce odkąd ona pamięta, widywała ją w podobnym stanie pewnie dość często. Ale tak jak jej powiedziałem, nie byłem chory na serce, jedynie byłem zmęczony. Ale nie bałem się. Znałem siebie i wiedziałem, że jak tylko wyjdę na scenę zapomnę o zmęczeniu i ta trasa zleci mi jak z bicza strzelił. Stało się to już po części rutyną. Potem zrobię sobie wakację od tworzenia czegokolwiek i moge nawet całymi dniami nie wyłazić z wyra jeśli to tylko Donę usatysfakcjonuje. Teraz jednak muszę wziąć się do pracy.
Zauważyłem w jej zachowaniu też coś jeszcze. Wieczorami, kiedy wracałem do domu i kładłem się już do łózka ona wciąz nie spała, nieważne która mogła być godzina. Czekała, aż ułoże się obok niej, a potem przytulała się do mnie z głową na piersi i tak zasypiała. Z początku nie widziałem z tym nic dziwnego, ale potem się domyśliłem. Słuchała bicia mojego serca. Jeśli biło spokojnie sama się uspokajała i zasypiała. Jeśli coś jej nie pasowało była nerwowa.
W końcu oficjalnie prace nad płytą zostały ukończone. Odetchnąłem lekko, jakieś dwa tygodnie luzu mi się przydadzą i to bardzo. Zastrzegłem sobie, że przez ten czas nie chcę o niczym słyszeć, odpoczywam, żeby naprawdę się nie przekręcić. Mimo wszystko czułem, że mocno się nadwyrężyłem. Te dwa tygodnie powinny wystarczyć na zregenerowanie sił.
- Teraz możesz być juz spokojna. - mruknąłem pewnego razu podchodząc do niej i całując ją w uszko. - Mam dwa tygodnie spokoju i nigdzie się nie wybieram. Ani do studia ani nigdzie. Nawet do własnego gabinetu tutaj. Tylko błogie leniuchowanie. - uśmiechnąłem się.
- I myślisz, że dwa tygodnie wystarczą ci, żebyś porządnie odpoczął? - odwróciła się do mnie przodem. Westchnąłem.
- Dona... Wiem, że się martwisz. Ale uwierz mi, że nie jestem obłożnie chory. - powiedziałem już nieco poirytowany odwracając się od niej i odchodząc w głąb salonu, w którym byliśmy. - Jeszcze trochę i ty sama się pochorujesz od tego ciągłego wałkowania tego wszystkiego.
- No, bynajmniej dla mnie to nie jest takie dziwne zjawisko jak dla ciebie. - odpowiedziała dziwnie drżącym głosem. Nie, tylko nie płacz.
- Wiesz co mam na myśli. - powiedziałem patrząc na nią. - Odpuść, odpręż się... przestań wciąz o tym myślec. Wrócę z tej trasy nawet się nie obejrzymy.
- Tak. - uśmiechnęła się mało wesoło pod nosem.  - A ja przez ten czas będę tu siedzieć i się zastanawiac.
- Nad czym? Poza tym powiedziałem ci, że zabieram cię ze sobą. - spojrzała na mnie lekko zaskoczona.
- A wolno ci w ogóle brać kogokolwiek ze sobą? Wiedzą, że coś takiego planujesz? Czy to kolejny spontan w twoim wykonaniu?
- Trochę spontan, a trochę wiedzą. - uśmiechnąłem się. Podszedłem do niej i chwyciłem ją delikatnie za podbródek. - Nic mi nie będzie. - musnąłem lekko jej wargi. - Jesteś przewrażliwiona przez swoją mamę. Nie dziwię ci się wcale. Ale nie możesz zamknąc mnie w puszcze i schować.
- Szkoda. - mruknęła odwracając ode mnie swoje spojrzenie. Uśmiechnąłem się znów.
- Daj spokój. Proszę cię, uwierz mi. Wszystko będzie dobrze.
Zmusiłem ją by na mnie spojrzała, a potem pocałowałem czule.


Donata

Minęło kilka dni. Nic wielkiego się nie działo, Mike tak jak powiedział siedział całymi dniami w domu i nic dosłownie nie robił. Nawet się uśmiechnęłam pod nosem. Któregoś razu stwierdził, że jeśli kiedyś nadejdzie moda na trasy koncertowe, w których gwiazda będzie mogła jednocześnie śpiewać i leżeć w łózku to on się na to pisze. Śmiałam się z niego pytając czy śpieszno mu do pokazania światu swojej gołej dupy. Uśmiechnął się, ale po chwili umilkł i zrobił się nieco milczący.
Patrzyłam na niego nie wiedząc czy powiedziałam coś źle... Średnio sto pięćdziesiąt razy na dzień żartowaliśmy o gołych tyłkach, więc... chyba to nie moja wina.
- Hej, co jest? - zapytałam wskakując na łózko obok niego i przyglądając mu się. Leżał wyciągnięty na brzuchu z poduchą pod brodą obejmując ją rękami i wpatrywał się w ścianę kawałek przed sobą.
- Nic. - odpowiedział cicho.
- No przecież widzę. - ułożyłam się obok niego i wlepiłam w niego oczy. Spojrzał na mnie z westchnieniem.
- Nie każ mi o tym rozmawiać. - mruknął w pewnej chwili chowając twarz w poduszce do której się przytulał.
- O czym? - podchwyciłam biorąc w palce kosmyk jego skręconych włosów.
- O tym szczeniaku Arvizo. - wywarczał, aż mi się włoski na karku zjeżyły. Tyle jadu i nienawiści włożył w te kilka słów, że aż żołądek podjechał mi do gardła. Jakaś gula zaczęła rosnąc mi w gardle uniemożliwiając przez chwilę oddychanie. Wplotłam palce w jego włosy chcąc go jakoś uspokoić, ale chyba za mocno temat został poruszony, bo odskoczył ode jak oparzony, wściekły i wyszedł z łóżka. Chyba nie wiedział co ze sobą zrobic, ja z resztą też. Patrzyłam tylko na niego jak podszedł do okna i wpatrzył się w przestrzeń za nim. - Smarkacz. - usłyszałam jak cicho na niego bluzga.
Wahałam się przez chwilę, ale w końcu wyszłam sama z tego łóżka i powoli podeszłam do niego obejmując od tyłu jego ramiona. Podparł głowę na rękach stojąc przy parapecie.
- Cii... - szepnęłam. Ale to chyba nie wiele pomogło.
- Jakim trzeba być człowiekiem... żeby podrzucić komuś swojego bachora, kazać mu pchać mi się do łóżka, stwarzać różne dziwaczne sytuacje... a po co to wszystko?
- Jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. - mruknęłam wciąż tak z nim stojąc.
- Tak. Byłem i chyba wciąz jestem zbyt naiwny. Dałem się wyrolować jak nikt na ziemi chyba. Jeden dzień, dosłownie jeden dzień w którym ich poznałem zrujnował mi całe życie. Już nie chodzi mi o karierę. Ale trzy czwarte świata postrzega mnie teraz jak jakiegoś potwora, a wyrok uniewinniający niczego tu nie zmienia. W końcu kasa to najwyższa władza na tym świecie. - prychnął. - Przecież mogłem dać w łapę komu trzeba, prawda? Łatka się do mnie przykleiła i chyba już do śmierci będę się z tym męczył... - westchnął ciężko chowając twarz w dłoniach. - Nikomu nie życzę czegoś takiego.
- Opowiedz mi o wszystkim. - poprosiłam cicho, ale zareagował jakby coś go oparzyło. Odskoczył ode mnie kręcąc głową.
- O nie, nie, nie, Dona, ja nie będę o tym rozmawiał.
- Ale skarbie...
- Nie! Rozumiesz?! NIE! - krzyknął, aż zabolały mnie uszy i wyszedł z sypialni trzaskając drzwiami. Szczerze powiedziawszy, nie byłam ani zdziwiona jego zachowaniem ani jakoś specjalnie urażona. Martwiłam się tylko bo... Może myślałam, że gdyby mi o tym powiedział poczułby się lepiej. Nie miałam pojęcia czy z kimkolwiek o tym rozmawiał poza kimś z rodziny. Może powinien zastanowić się nad jakąś terapią?
Po kilkunastu minutach siedzenia na łóżku, patrzenia w swoje ręce i zastanawiania się w końcu wstałam i wyszłam z sypialni chcąc go odszukać i porozmawiać, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Dom był wielki więc równie dobrze mogliśmy się mijać przez ścianę, ale wyszłam do wielkiego ogrodu z frontu domu. Usiadłam mniej więcej w połowie całego budynku na czymś co można by nazwać tarasem. Przed sobą miałam piękną i wielką kombinację kwiatową usadzoną na kształt zegara wskazującego jakąś godzinę. Była to prawdziwa finezja i ludzie, którzy się tym zajmowali musieli naprawdę się bardzo starać by to tak fantastycznie wyglądało. Po obu stronach tego tworu były białe schody wznoszące się aż pod dwoje drzwi, a po ich bokach rosły pięknie przystrzyżone zielone żywopłoty. Widziałam to wiele razy w domu na zdjęciach, ale w rzeczywistości robiło to piorunujące wrażenie. Mnie osobiście nie chciałoby się czymś takim zajmować, ale on miał od tego ludzi. Trawnik rozciągał się dookoła zielonym morzem. Popatrzyłam po tym wszystkim i z oddali zauważyłam zmierzającego w moją stronę Alana, operatora kamer. Uśmiechnął się pod nosem widząc mnie, gdy podszedł na kilka metrów.
- Hej. - przywitałam się z uśmiechem. Był całkiem sympatyczny i inteligentny. Uwielbiałam go tu najbardziej, poza Michaelem oczywiście. - Co słychać?
- O to samo chciałem zapytać. - powiedział ze śmiechem siadając obok mnie. - Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać. Co ty taka markotna? - zrobiłam krzywą minę.
- Mike się trochę przeze mnie... wkurzył. - stwierdziłam.
- Tak? To dlatego wydarł jak oparzony do studia. - mruknął po czym spojrzał znów na mnie. No tak, że też o tym nie pomyślałam. - Pokłóciliście się?
- Nie... nie wiem co to było. Teraz już wiem, dlaczego nie mogłam go do tej pory znaleźć. Pewnie będzie tam ślęczał nad wyimaginowanymi bzdurami do późnego wieczora.
- Przejdzie mu. A o co poszło? - popatrzyłam na niego po czym zdecydowałam się powiedzieć. Jeśli Mike nie chce gadać to dowiem się czegoś od kogoś innego. Może zapytam też Janet?
- O Arvizo. - zrobił wielkie oczy.
- Jak to o Arvizo?? Przecież ten szczeniak jest stracony w otchłani piekieł już na zawsze! - parsknęłam śmiechem.
- Żartowaliśmy dosłownie o dupie... i nagle zrobił się taki... inny. Cichy, smętny... Taki jakiego go zobaczyłam, kiedy byłam tu pierwszy raz. Chciałam z nim o tym porozmawiać, ale... uciekł, jak sam widziałeś. - popatrzyłam z krzywą miną na chłopaka.
- To dla niego temat bomba, Dona. Lepiej go wcale nie ruszać.
- Bomba. - prychnęłam. - To on nie długo zamieni się w tykającą bombę. W końcu wybuchnie, a ja... ja się martwię, kocham faceta, i chciałabym, żeby mi powiedział. Moze poczuje się po tym lepiej...
- On już nie raz o tym rozmawiał nawet z psychologiem. Nie wiem, może ten psycholog był trefny, że mało co pomógł.... ale... fakt jest taki, że Mike zachowuje się jak furiat kiedy tylko usłyszy o tym dzieciaku. A gdyby się tu pojawił, oooo!
- Czemu miałby się tu pojawiać?
- Nie wiem. Ale nie raz już życie mi pokazało, że wszystko się może zdarzyć. Może chciałby go przeprosić, że tak mu napsuł życia. Ten szczeniak do dzisiaj twierdzi, że on go molestował i koniec, nie wiem czemu ci rodzice każą mu to robić...
- Myślisz, że to rodzice?
- Tak. Nikt im tego nie udowodnił, ale Michaelowi też niczego nie udowodnili a kasę wzięli. - westchnął.
- W sumie... to nawet logiczne. - mruknęłam spuszczając głowę. - Ale trudne do pojęcia. - pokręciłam głową.
- Gdyby ich nie spotkał, albo gdyby umiał powiedzieć dość i zakręciłby im kurek, może to wszystko by się nie wydarzyło... A może wręcz przeciwnie, może gdyby im nie płacił, nie utrzymywał wręcz, byłoby jeszcze gorzej. Cholera wie, po co to wszystko. W każdym bądź razie udało im sie od niego wyciągnąć 20 milionów.
- Słyszałam. Zamiast procesu. - pokiwał głową.
- Ale mało im było i do procesu doprowadzili. Mike powinien od razu jak tylko to się zaczęło sam rządać postępowania, bo wygrałby ten proces od razu. Ale jak zawsze, on ma łagodną naturę, nie chciał się z nimi ciągać po sądach. I to dla każdego zdrowego na umyśle człowieka od razu było jasne, że gdyby on naprawdę skrzywdził to dziecko, a matka tego dziecka byłaby normalna, to za wszelką cenę wsadziłaby go do pierdla na 20 lat. A ona wolała kasę. Mówi samo za siebie. - pokiwałam głową. - Temat niby zakończony, ale... - skrzywił się lekko. - Boję się, że on jeszcze dostanie w dupe.
- Oby nie.
- Oby. - westchnął znów. - Musze wracać do pracy bo jeszcze mi się oberwie. - uśmiechnął się w końcu. - Do zobaczenia. - pomachałam mu na do widzenia.
Nie widząc dalej sensu w siedzeniu na dworze na zimnym twardym podłożu, pozbierałam się i wróciłam do środka do domu. Z westchnieniem myślałam co tu zrobić, żeby jakoś do niego dotrzeć, ale nie chciałam też naciskać, bo bałam się, ze sie na mnie zamknie, a tego nie chciałam. Za żadną cenę. Pomyślałam więc, że żeby zabić czas i czymś się zając, zrobię coś pożytecznego i trochę posprzątam.
Mike kręcił trochę nosem, kiedy widział mnie pracującą, chrząkał czasami tak głośno stercząc mi nad uchem, że momentami zaczynał przypominać mi świnię. Powiedziałam mu jasno, że nie przestanę pracować i już. Czuła bym się kompletnie jak jakaś pijawka. A on jeszcze chciał dawać mi swoje karty bankomatowe. Oszalał.
Udałam się więc do salonu z zamiarem pościerania tego i owego, ale okazało się, że już ktoś to zrobił wcześniej. Nie chciałam po nikim poprawiać więc zaczęłam szukać pomieszczenia, które byłoby jeszcze nie tknięte. Przechodziłam akurat obok pomieszczenia, w którym pierwszy raz z nim rozmawiałam. Na tej pamiętnej rozmowie kwalifikacyjnej. Podczas której na futrował mnie obiadem. Uśmiechnęłam się pod nosem i weszłam do środka.
Pomieszczenie było takie jak je wtedy zapamiętałam i puste. Nikogo w nim nie było. Zamykając za soba drzwi rozejrzałam się po stosunkowo małym pomieszczeniu i przeszłam głębiej. Naprzeciw drzwi było wielkie okno na całą ścianę. Bardzo mi się takie podobały, ale u nas w Polsce takich się nie stosuje, zwłaszcza w małych powojennych domkach. Takich w jakich ja mieszkałam z rodzicami.
Zaczęłam przecierać różne meble, figurki, aż dotarłam do sporego regału na którym poustawiane były kolorowe segregatory. Każdy kolor był ustawiony obok siebie, a każdy z nich określał kilka sztuk takich segregatorów. Na przykład, zielone z plakietkami 'Thriller' stały obok siebie w rzędzie, a było ich trzy. Dalej jakieś inne niebieskie, białe, a na samym końcu czarne z naklejkami 'Bad'. Musiał tu trzymać zapiski z całych prac, pomyślałam, że się nie obrazi, jeśli sobie je pooglądam.
Tak jak myślałam, w pierwszym opisanym tytułem Thrillera, były wpięte kopie umów, kontraktów, ale także kserokopie projektów strojów scenicznych. Było to bardzo ciekawe i po jakimś czasie siedziałam po turecku na podłodze wertując jeden za drugim. Sama bym się w tym nie połapała, ale on to już chyba miał wszystko w małym paluszku.
Segregatory z Bad były jednak cienkie jeśli chodzi o zawartość. Błagałam Michaela, żeby mi pokazał kiedyś jakies prace z tego krążka, ale powiedział, że dopiero po trasie. Więc domyślałam się, że gdzies je schował w obawie, że kiedyś będę tu grzebać. No jak widać nie pomylił się, cwaniak. Dwa dni wcześniej też tam sprzątałam, ale nie odważyłam się nigdzie zaglądać.Wyciągnęłam wszystkie trzy, ale tylko w jednym coś było, tylko umowy, nic poza tym, a dwa kolejne były puste. W momencie jak je wyciągałam na ziemię spadła jakaś inna cienka czarna teczka, która była wetknięta między dwa czarne. Pomyślałam, że może tu coś będzie. I przekonałam się, że ciekawość to naprawdę pierwszy krok do piekła.
Dziarsko zdjęłam gumeczkę z teczki strzelając nią jeszcze radośnie po czym ją otworzyłam. I oczy autentycznie wyszły mi na wierzch.
- O FUCK! - zakrzyknęłam bezgłośnie wybałuszając oczy jak gały na zawartość czarnej teczki.
Ręce automatycznie zaczęły mi się trząść. Ja sama zaczęłam się trząśc, wręcz dygotać. Czułam jak każdy pojedynczy nerw targa mięśniami, które momentalnie się spięły boleśnie. Gapiłam sie na to co miałam przed oczami i nie mogłam uwierzyć... Przecież to jest NIEMOŻLIWE. Niemożliwe. Nie okłamałby mnie tak... Odrzuciłam to od siebie z obrzydzeniem, po czym dźwignęłam się jakoś na drżące nogi i zaczęłam kręcić się w kółko nie mając zielonego pojęcia co robić. Łzy cisnęły mi się do oczu. Nie, na pewno nie, myślałam. To na pewno nie jest tak... Nie!
Wyleciałam z tego gabinetu trzaskając drzwiami, dobrze, że akurat nikogo nie było  w pobliżu. Wpadłam do naszej sypialni i zaczęłam otwierać wszystkie szafy. Zaczęlam wywalać jego wszystkie ubrania, koszule, spodnie, wszystko przetrząsać, szukałam sama nie wiedziałam czego, ale w końcu coś znalazłam. Laptop zakitrany w ciuchach na najwyższej półce. Ściągnęłam go nie wiele myśląc i usiadłam z nim na łózku drżącymi rękami odpalając go.
Jak mogłam się spodziewać, był zabezpieczony hasłem. Mike miał jeden komputer, korzystałam czasem z niego, nie miał hasła... Dlaczego drugi chował w szafie i w dodatku zabezpieczył go hasłem?? Zaczęłam wstukiwac jakies przypadkowe słowa, ale nic to nie dało. Zagryzłam wargę i spróbowałam z jego imieniem i nazwiskiem w kilku różnych konfiguracjach. W końcu po którejś próbie wyświetliła mi się podpowiedź.

Whisper three words and I'll come runnin
And girl you know that I'll be there
I'll be there.
Liberian Girl. 

Przeczytałam to lekko oszołomiona. Co to ma znaczyć? W pierwszej chwili nawet tego nie zrozumiałam. Zmusiłam się, żeby się skupić i w końcu przypomniało mi się, że są to słowa tej piosenki, którą Mike często lubił mi śpiewać. A Liberian Girl? To podobno tytuł piosenki dla mnie. Więc go wpisałam. Ale to też nic nie dało.
Wściekła miałam ochote rozwalić tego kompa, ale się powstrzymałam. Zakryłam twarz dłońmi głęboko oddychając i...
- No a jakże by inaczej... - szepnęłam po czym wpisałam po prostu swoje imię i nazwisko z dużych liter. W końcu uzyskałam dostęp. Pojawił się pulpit. A na nim kilka folderów. W sumie to nawet mądre zabezpieczyć komputer hasłem, które w rzeczywistości jest imieniem i nazwiskiem dziewczyny z Polski. Jaki Amerykanin będzie umiał napisać od tak słowa 'Donata Leszczyńska'??
Zaczęłam po kolei otwierać pliki. W pierwszym podpisanym 'nieistotne' znalazłam przygotowane umowy kupna i sprzedarzy działki, na której stoi cały Neverland. Dwa dni wcześniej do Mike przyszło dwóch facetów. Oznajmili ni z tego ni z owego, że ich jakiś szef chce odkupić od niego tą ziemię wraz ze wszystkim w zamian za godziwą sumkę. Mike jednak kategorycznie odmówił i faceci po jakiejś godzinie próbowania go przekonać w końcu sobie poszli. Oprócz tego było tam mnóstwo innych starych śmieci. Wszystko tu zapisywał, by mieć pod ręką. Też mądrze. W drugim folderze znalazłam elektroniczne wyciągi bankowe i inne tego typu duperele. Ale trzeci folder z kolei znów wprawił mnie w zdumienie. Ale było tam zupełnie co innego niż w teczce, która przed chwilą znalazłam.
Były tak teksty źródłowe dotyczące zapładniania in vitro. A także przykładowe umowy dla kobiet, które miałby dać się zapłodnić by urodzić komuś dziecko... Patrzyłam na to wielkimi oczami.
- On chce mieć dziecko... - mruknęłam sama do siebie, czując jak serce mi wali. Ale zaraz.... to mi do siebie kompletnie nie pasowało. To co zobaczyłam przed chwilą i to teraz. Kompletny bezsens...
Nic de facto nie znalazłam w tym laptopie więc w końcu go wyłączyłam i odrzuciłam na bok. W sypialni panował bałagan jakby przeleciało przez nią stado nosorożców. Ale nie przejmowałam się tym. Głowę miałam wielką jak sklep, nie miałam pojęcia co robić. I jak to gówno się tu dostało.
Jak w ogóle to jest możliwe, przecież to nieprawda... Wciąz zadawałam sobie to pytanie. Wałkowałam w pamięci ostatnie dni. Cały czas siedział ze mną. Nigdzie  nie wychodził, z niczym się nie chował po kontach... Cały czas ze mną. Aż nie pojawili się ci faceci od kupna Neverland...
I wtedy to we mnie uderzyło. Tak. To musi być, inaczej... Inaczej go chyba zabiję.
Zerwałam się z łóżka na którym siedziałam i pognałam z powrotem do gabinetu i pozbierałam zawartość teczki i wybiegłam stamtąd. Skierowałam się od razu na zewnątrz do innego mniejszego budynku, gdzie siedział Alan i obserwował monitoring. Głównie ten zewnętrzny bo w domu nic się nie działo.
Wbiegłam do środka przytulając do siebie tą zasraną teczką jakby była co najmniej ze złota. Rozejrzałam się, ale nikogo nie było widać, nigdy wcześniej tu nie byłam.
- Alan, jesteś?! - wrzasnęłam cała się trzęsąc, chciałam jak najszybciej dobrać się do monitoringu.
- Co się stało?! - wyskoczył z jakiegoś małego pomieszczenia wybałuszając na mnie oczy. - Co jest?
- Ja...
- Co ci jest?!
- Muszę obejrzeć zapis z kamer w domu. Sprzed dwóch dni. - popatrzył na mnie zdziwiony.
- Po co? I co ty tam trzymasz? - wyciągnął rękę, ale odskoczyłam od niego. - Co się z toba dzieje?
- Muszę zobaczyć monitoring, chłopie, nie utrudniaj mi! - wciąż stał w miejscu i patrzył na mnie ogłupiały.
- Ale co się stało? Zginęło coś?
- Nie. - pokręciłam gwałtownie głową na boki.
- No to o co...
- Ktoś nam zostawił... prezent. - powiedziałam wciaż drżącym głosem.
- Jaki prezent?! - chyba pomyślał o czymś... wybuchowym. - Gdzie?! Jak?!
- To chcę właśnie zobaczyć...
- Gdzie to jest?!
- Tutaj. - mruknęłam machajać teczką, którą trzymałam obiema rękami. Znów chciał ją zabrać ale mu nie pozwoliłam. - Alan, miałes bardzo dobre przeczucie, że ktoś będzie chciał dać mu znowu porządnie w dupę, naprawdę. - wytrzeszczył na mnie oczy rozdziawiając buzię. Wskazał paluchem na teczkę z otwartymi lekko ustami jakby nie wiedział jak ubrać w słowa to co chciał powiedzieć. Ale chyba już się domyślał. - Możesz się domyśleć co tu jest. Domyślam się czegoś, ale muszę zobaczyć ten monitoring.
Bez słowa dopadł do komputerów i odszukał proszony zapis.
- Z całego dnia będziemy tu siedzieć do nocy. - powiedział trąc brodę.
- Nie. Przełącz na godzinę czternastą. - powiedziałam wciąz ściskając w ramionach tą teczkę. Około czternastej pojawili się faceci.
- Myślisz, że ktoś tą świnie tu podrzucił? - pokiwałam nerwowo głową. Wciągnął głęboko powietrze do płuc, a następnie ze świstem je wypuścił przeczesując sobie włosy palcami.
- To w najbliższym czasie możemy się spodziewać kolejnego najazdu policji. Kurwa, czy ci ludzie nie mają dosyć?! - trzasnął pięścią w blat na którym po ustawiane były urządzenia. Miałam ochotę wyć, ale najpierw musiałam zobaczyć ten film.
W końcu pokazało się to na co czekałam. Dwaj faceci wchodzący przez bramę, widać to było na jednym z monitorów, a po kilku minutach na innym pojawili się w salonie. Chwila względnej ciszy i pokazał się Mike. Jeden z facetów trzymał w ręce teczki. Dwie. Jedną białą, a drugą... czarną.
- Tu patrz. - wskazałam mu palcem. - To chyba ta sama. Dwa dni temu sprzątałam ten gabinet w którym to teraz znalazłam, nie było jej tam. A dzisiaj wleciała mi w ręce.
- A co ty tam robiłas w ogóle?
- Poszłam troche ogarnąć i zaczęłam oglądać segregatory z prac nad krążkami. Myślałam, że może jest w niej coś z 'Bad', ale... - uciełam otwierając szeroko oczy na myśl o tym co zobaczyłam.
- Coś naprawdę... bad?? - pokiwałam głową patrząc na niego.
Wbijaliśmy oczy w monitory, aż w którymś momencie facet z teczkami coś powiedział i oddalił się.
- Nie ma tu głosu? - pokręcił głową, westchnęłam. - Jakim prawem wałęsał się po domu?!
- Nie wiem, może zapytał czy może skorzystać z kibla. - Alan sam chyba był w szoku.
- Kibel jest w drugą stronę. - zauważyłam wciąż czując jak wszystko w środku mi się zaciska. Wzruszył ramionami trzymając się za głowę. - Ale idioci... przecież są kamery...
- Za pewne o nich nie wiedzieli. - zasugerował. Popatrzyłam na niego wielkimi oczami. - Mike założył je niedawno. Na wszelki wypadek. Wtedy trudno było mu udowodnić swoją niewinność bo nie mógł pokazać tego jak ten bachor wciskał mu się do wyra. W sypialniach, łazienkach i gabinetach nic nie ma, ale ten dzieciak obłapiał go nawet na środku korytarza. - zakryłam oczy dłonią nawet nie chcąc sobie tego wyobrażać. - Mike tłumaczył mu, że to co najmniej niestosowne no to się uspokajał. Ale za dwa trzy dni znowu. Zazwyczaj jak wracał do niego od rodziców. - spojrzał na mnie wymownie. Teraz już naprawdę trudno było mi sie powstrzymać od wycia.
Śledziliśmy drogę faceta z teczkami, aż doszedł do drzwi feralnego gabinetu, którego w tym momencie nienawidziłam. Rozejrzał się dookoła  po czym od tak sobie wszedł do środka.
- Mamy go... chyba. - mruknął kamerowy. Serce waliło mi jak młot. - Wychodzi...
Wbiłam oczy w jego ręce... nie miał już czarnej teczki. Tylko białą. Odetchnęłam wybuchając zaraz płaczem. Kto na moim miejscu nie miałby wątpliwości? Ale ulżyło mi momentalnie. Usiadłam na jakimś krzesełku powoli się uspokajając.
- Zrobię ci herbaty. - powiedział sam będąc w szoku i po kilku minutach podał mi kubek. Wzięłam go i popiłam trochę, poczułam się lepiej. - Tylko co teraz, kurwa...
- Nie mam zielonego pojęcia. - powiedziałam kręcać głową. - Chyba... Chyba pojadę z tym do Janet. Kurwa mać. - zaklęłam po polsku.
Kiedy wyszłam od Alana czułam się względnie spokojna. Pozostawała tylko kwestia tego co z tym zrobić. Miałam ochotę wrzucić to do ognia w kominku, ale coś mi mówiło, że to nie jest dobry pomysł. Musiałam porozmawiać z Janet, może coś wymyślimy...


Michael

Zajechałem do studia wściekły. Trzaskając drzwiami wpadłem do biura, teraz pustego, nie było tu prawie nikogo. Pozbierałem papiery i zacząłem je przeglądać chcąc sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
Nawet nie wiedziałem do końca o co jestem taki zły. Nie chciałem jej o tym mówić, nie chciałem by wiedziała cokolwiek. Może bałem się, że zmieni o mnie zdanie. Że zacznie porównywać to co mówię z tym co pisały gazety. Że mi nie uwierzy i zostawi. Ale z drugiej strony... jeśli ktoś jej opowie spaczoną wersję... to skończy się tak samo. Czy ja już nigdy nie zaznam choć odrobiny spokoju?
Odrzuciłem w końcu te papiery na bok wzdychając. Zachowałem się jak cham, nie chciałem się na niej wyżywać, ale... Poniosło mnie.
- Jestem chujem. - mruknąłem do siebie podpierając głowę na ręce i wpatrując się w blat stołu. Po kilku minutach wstałem i podszedłem do okna. Była piękna pogoda, ciepło. Chciało się wyjść na dwór. Ja jednak musiałem unikać wciąz słońca. Nowe plamy zaczęły pojawiac się w zastraszającym tempie... Dziś rano zauważyłem wielką za lewym uchem. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać jak będę wyglądał jak wejdzie mi to na twarz. Tony makijażu... a wystarczy, że wyjdę w tym przed gorące reflektory, jak mi to z mordy spłynie... Jak nie jedno to drugie.
Będe musiał ją przeprosić. To, że nie potrafię sam sobie ze sobą poradzić nie znaczy, że mam prawo wyładowywania się na niej. Bardzo ją kochałem. Nie chciałem jej stracić przez własną głupotę... chyba nie byłoby nic gorszego. Znamy się tak krótko... Przyjechała tu raptem dwa miesiące temu. I mniej więcej tyle jesteśmy razem. Niektórzy wciąz są sceptyczni. Mówią, że to jest zbyt piękne, żeby mogło trwać długo i niedługo coś się wydarzy i ta dziewczyna ode mnie ucieknie, odejdzie. Nie chciałem o tym myślec, zbywałem tych ludzi, kazałem zając się swoimi tyłkami, swoim życiem. Na pewno nie pozwolę jej odejść.
Zebrałem te papiery i włożyłem z powrotem tam, gdzie były zanim je porwałem. Po drodze do domu odwiedziłem kwiaciarnię. Kupiłem wielki kosz z czerwonymi różami. Kupiłem też piękny zdobny papier, na którym napisałem odręcznie tekst piosenki i opatrzyłem go tytułem jaki nosi, 'Liberian Girl'. Zakochałem się w tej piosence po prostu.


W drodze do domu byłem już spokojniejszy. Wymyślałem nawet co jej powiem na przeprosiny. Może rzeczywiście powinienem z nią usiąść i wszystko po kolei jej opowiedzieć? O starym jej powiedziałem, nie uciekła bynajmniej. Może o tym gnoju też powinienem... Ale nie uśmiechało mi się wracać do tego myślami.
Ale czy kiedykolwiek moje myśli się od tego uwolniły? Chyba nie. Wciąz gdzieś tłukł mi się po głowie, a mnie trawił głęboki żal. Po pierwsze oczywiście do tego bachora i jego rodziców. A po drugie do samego siebie, że dałem się tak perfidnie zrobić. Każdy widział to czego ja wtedy nie dostrzegałem, każdy mi to pokazywał nawet palcem, ale mnie to nie wystarczyło. A kiedy zdałem sobie sprawę, że mają rację, było już za późno. Byłem już tak ugnojony, a nawet o tym nie wiedziałem.
Pamiętałem jak dziś jak policja tak po prostu sobie przyszła, zakuła mnie w kajdany i wywiozła na przesłuchanie. Przez kilka godzin im tłumaczyłem, że nie mam nic z takimi rzeczami wspólnego, że mogą splądrować nawet cały mój dom, poodzierać obrazy z ram, podłogę z paneli, a i tak nic nie znajda. I nie znaleźli. Ale co to dało... nic. Miałem żal do całego świata tak naprawdę. Do ludzi, którzy mnie nie znają a i tak mają wyrobiona o mnie opinię. Widzieli mnie tylko na ekranie telewizora, a zachowują się tak jakby znali mnie całe życie. To boli, naprawdę boli, gdy ktoś z góry cię skreśla nie zadając sobie ani odrobiny trudu by cię poznać. Poznać fakty, nie plotki w gazetach. Ale to jest własnie łatwiejsze. Przeczytać artykuł w gazecie i dać mu wiarę, to jest łatwe. Bo w kłamstwo uwierzy większość, łatwiej jest stać za większością, niż zaprzeć się w sobie i wytknąć komuś błędy. Powiedzieć, pomyliłes się.
Miałem Donę, moje światło w ciemności i chyba dlatego, że była takim moim światełkiem bałem się ją stracić. Odebrali mi już zbyt wiele bym mógł pozwolić sobie jeszcze zabrać ją.
Zajechałem do domu, zaparkowałem tam gdzie zwykle, zabrałem bukiet i wszedłem do domu. Było pusto. Pomyślałem, że może Dona jest wciąż w sypialni. Na dworze panował taki skwar, że kwiaty więdły w oczach i nawet te zraszacze nic nie dawały. Prawie. Bo gdy ja obok nich przeszedłem, to przynajmniej mnie się zrobiło chłodniej.
Pewnie jest obrażona. Jakoś ją urobię, pomyślałem otwierając drzwi do sypialni i stanąłem jak wryty.
- A co tu się stało? - mruknąłem sam do siebie wchodząc do środka. Aż tak się wściekła, że powywalała wszystko z szaf? Nawet mój drugi komputer, którego rzadko używałem bo nienawidziłem Acera, a z tej marki Janet mi go podarowała, zwalałem na niego przeważnie śmieci, leżał na łózku. O co tu chodzi?
Postawiłem kosz z kwiatami na podłodze pod ścianą i popatrzyłem na swoje flanelowe koszule i dżinsy porozwalane dosłownie wszędzie. Z kieszeniami wywalonymi na lewą strone... Nic z tego nie rozumiałem.
- Niezły bałagan. - usłyszałem i odwróciłem się. W otwartych drzwiach stał Alan, operator kamer, którego szczerze lubiłem.
- Własnie widzę. - mruknąłem. - Co tu się dzieje? - popatrzyłem na niego.
- To chyba robota twojej Dony, tak mi się wydaje. Przetrząsnęła nie tylko sypialnię, ale i jeden z gabinetów. - popatrzyłem na niego marszcząc czoło.
- Czemu to zrobiła? - poczułem skurcz w żołądku. Nie ufa mi z jakiegoś powodu?
- Jest poważny problem, Mike. - nie spodobała mi się jego mina. Patrzyłem na niego czekając, aż mi powie co się dzieje. Odetchnął głębiej przez nos.
- No mówże!
- Jak mam ci to powiedzieć, co? - naprawdę zaczynałem się bać. - Dona znalazła... coś... w twoim gabinecie. Tym najmniejszym, w którym trzymasz prace nad płytami.
- Co znalazła? Przecież ja tam nic nie mam. Co, zdjęcia z jakąs babą czy co? - westchnąłem sfrustrowany.
- Zdjęcia, owszem, ale bynajmniej nie z babą. - spojrzałem na nią.
- To jakie? - wyglądał jakby miał się zaraz porzygać.
- Pornografię dziecięcą.
Nastała grobowa cisza. Patrzyłem na niego wielkimi oczami, które chyba dosłownie wyszły mi z orbit. Poczułem jak czucie uchodzi z całego mojego ciała. Zrobiło mi się słabo. Jaka pornografia, do cholery?! Gdzie?! TU?!
- To żart, ale mało smieszny. - wysapałem siadając na podłodze tak jak stałem wśród swoich ciuchów.
- To nie jest żart...
- Gdzie ona jest? - nawet go już nie słuchałem.
- Pojechała do Janet...
- Fuck... - zakląłem. Nie wiedziałem co robić. Czułem się jakby ktoś dał mi kijem przez łeb. Jak to możliwe... Popatrzyłem na niego starając się przełknąć to co podjeżdżało mi do gardła.
- Co z tym zrobisz? - zapytał podchodząc bliżej i patrząc na mnie. Położyłem się jak długi i wbiłem wzrok w sufit. Nic nie powiedziałem. To chyba był szok... Kompletnie odciąłem się od rzeczywistości. Nie, to się nie może zacząc dziać od nowa... Wpędzą mnie do grobu... Chociaz to wcale nie byłoby takie złe... Może powinienem pomóc sobie umrzeć...? To też całkiem dobre rozwiązanie...
Alan coś do mnie mówił, ale ja nie kontaktowałem w ogóle. Patrzyłem w ten sufit, aż zakryłem twarz dłońmi choć oczu nie zamknąłem. To jest nie do zniesienia... Czego ten szczyl i jego starzy ode mnie chcą do jasnej cholery?! Czy ja naprawdę muszę przez to przechodzić? Odrętwienie mieszało się ze złością i rozpaczą. A Dona? Boże... Co ona sobie o mnie myśli... Ja się przejmuję tymi potworami? To jest nic, że podrzucili mi kolejną świnię... Ona to znalazła, jak... Jak mogło do tego dojść... Dlaczego oni chcą mnie zabić po prostu... Bo jeśli ona mnie zostawi to ja nie wiem... co zrobię...
- Mike, do cholery, mówię do ciebie, co ty robisz?! - usłyszałem w końcu głos Alana i popatrzyłem na niego błędnym wzrokiem. Chyba się mnie wystraszył w takim stanie.
- Czekam na śmierć. - odpowiedziałem bezbarwnym głosem.
- Co takiego?!
- Dona... to... widziała... Boże... nie... ja... ja nie dam rady... ludzie... dajcie mi w końcu... święty spokój... - zacząłem mamrotać znów zasłaniając twarz dłońmi.
- Co Dona, co Dona, Dona prawie stanęła na głowie! Już chyba nawet wiemy kto ci to podrzucił.
PODRZUCIŁ. To słowo zadziałało na mnie jak dopalacz. Popatrzyłem na niego.
- Wierzysz, że...
- Że ci to podrzucili? Tak, wierzę. Przerabialiśmy to już wszyscy Mike. Jesteś niewinny. - powiedział stercząc nade mną i patrząc mi w oczy.
- A ... A Dona?
- Dona przyleciała do mnie cała się telepiąca, chciała obejrzeć monitoring sprzed dwóch dni. Ci faceci, którzy przyszli do ciebie z propozycją odkupienia od ciebie całej posiadłości...
- ONI??? - podźwignąłem się znów na nogi.
- Tak. Wtedy gdy jeden odszedł na moment...
- Chciał szklankę wody... - wciąż wytrzeszczałem oczy. Perfidia...
- Taa... Idąc do kuchni mijasz gabinety. Mamy wszystko na kamerach. Wszedł do środka z dwiema teczkami, czarną i białą. Wyszedł tylko z jedną, z białą.
Boże, to śmierdzące gówno leżało tu juz DWA DNI?? Przeczesałem włosy oddychając cieżko.
- Pytałem co z tym zrobisz. Dona pojechała rozmawiać z twoją siostrą. Ja myślę, że powinieneś się z tym udać na policję pierwszy zanim oni tu znowu wbiją. Bo jestem pewny, że ktoś 'uczciwy' da im anonimowy cynk. - usiadłem na łózku trzymając się za głowę.
- Ja nie chcę drugi raz przez to przechodzić.
- Ale co masz innego do wyboru? Jeśli sam się za to weźmiesz opinia publiczna zobaczy, że to musi być coś smrodliwego, inaczej kiedy czyta sie że ktoś ci wjechał na chate a inaczej kiedy ty coś znalazłeś i sam z tym idziesz i jeszcze z mordą. - pokręciłem głową, czułem jak ogarnia mnie rozpacz.
- Boże... czego oni ode mnie chcą wszyscy...
- Za pewne mało im pieniędzy.
Miałem dość. Co za syf... Ja nawet nie chciałem tego oglądać. Rzygać mi się chciało. A moja Dona... Chryste, to widziała. Musiała mi wierzyć, że to nie ja, nie moja wina... ale ściskało mnie na myśl co sobie o mnie myślała w pierwszej chwili. Bajzel w pokoju był tego dowodem. Sądząc po wyciągniętym laptopie jego też przetrząsneła. Pewnie odgadła hasło. Trudne nie było. Pokręciłem głową i po prostu się rozpłakałem. Ile mam jeszcze tego znosić?

6 komentarzy:

  1. Jestem!
    Ja pierdole az sobie przeklnę xD
    Taki dołujący rozdział, że chyba bardziej mnie wkurwić nie mogłaś xD Nie cierpię ogólnie tematu z molestowaniem, zawsze jak o nim ktoś gdzieś wspomina to mnie kurwica bierze...
    Ogólnie to zacznę od zdrowia może jednak Michasia - mam nadzieję, ze serio to nic poważnego. Ale coś tam kiedyś w komach pisałaś że nic nikt nie poumiera nam zaraz więc trzymam cię za słowo. Może faktycznie ma jakiś tylko niedobór czegoś, przemęczenie czy coś...
    A idąc dalej to tych artykułów to wgl jakie napięcie było jak Dona śledztwo robiła!
    Dobrze jednak, że doszła kto co i jak. Nawet jakby na monitoringu nic nie było, to powinna wierzyć Michaelowi, jakby powiedział że to nie jego. W związku najwazniejsze jest zaufanie.
    Nie dziwię się Michasiowi że go drażni ten temat.. To coś delikatnego i jak bd gotów to sam sie z tym otworzy przed Doną (tak samo jak z ojcem było).
    Liczę, że zaraz szybko porozmawiają i wszystko sobie wyjaśnią.
    Mike przy dowodach takich o podrzuceniu nie ma się co bać, a jeszcze im przynajmniej koło dupy narobi, że podrzucają materiały co bd od razu rzucać na niego światło niewinności, skoro go wrobić perfidnie chcą.
    No ale też spodziewam się, że Dona nie zostawi tematu invitro... No ale mnie też by 'zaniepokoił' taki folder w lapku mojego faceta.
    No nic na nn czekam <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt nie umrze jeszcze. xD Tak jak mówiłam :D Ciągniecie mnie tu nieświadomie za język, chętnie bym coś powiedziała, ale się zamknę. xD Co będzie to będzie. :D

      Usuń
  2. Hejo!
    Rozdział hmmm... No niby jak każdy inny, ale tak cholernie odstaje od tej reszty, bo gdy czytałam byłam wściekła? Chyba tak można to ująć.
    Mówiłaś, że nikt nie ma zamiaru kopać w kalendarz, a coś mi się zdaje, że po części ściemniasz. Jeżeli wykituje któryś z zakochańców to zabiję. Serio martwię się jak Dona o te serducho, bo serio tak nie powinno być. Niby przemęczenie, ale z tego może wyjść coś gorszego. Myślę, że Dona nie powinna poruszać tematu molestowań. Może byłoby lepiej, ale patrząc na to z drugiej strony to dobrze, że stało się tak a nie inaczej, bo w tedy nie mogłaby przeszukać jego gabinetu. I wtedy mnie zamurowło. Co za perfidne szuje z tych pieprzonych inwestorów.? No jak to o co chodzi w tym całym bajzlu. O pieniądza chodzi no bo o co innego. In vitro? Serio? Dobra nie wyciągajmy pochopnych wniosków, bo nie wszystko złoto co się świeci. I może nie wygląda to tak jak wygląda. No ale wkurzyłabym się na miejscu Dony. Szacun dla niej za tak szybkie przesłuchanie. Mike niech się nie martwi o to jak ona go będzie postrzegać, bo widać, że go kocha. Gdyby było odwrotnie to olałaby tą czarną teczkę, a tak nie zrobiła.
    Życzę ci dużo weny w dalszym pisaniu.
    Pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hyhyhy xD Boże. :D Ja nic nie ściemniam. xD Co ma być to będzie. Całość mam już ugłaskaną w głowie od samego początku do końca, i to i część drugą o której wspominałam wcześniej gdzieś w komentarzach. Nawet mnie samej wydaje się to hardcorem... o.O Ale hugo, jak dotąd nie spotkałam się z czymś takim, więc lece w to dalej. xD Najwyżej, jak komuś się nie spodoba to nie będzie czytał, ale myślę, że wręcz przeciwnie. :D

      Usuń
  3. No jestem! :D
    Przepraszam, że tak późno ale myślałam że nie dodałaś rozdziału w środę, a zapomniałam że nie dodałam Twojego bloga do listy moich ulubionych i na bloggerze nic mi się nie wyświetliło xD I tak bym pewnie czekała do usranej śmierci, ale mnie coś wczoraj podkusiło żeby zajrzeć i jest notka! :D Przeczytałam w nocy dlatego daje komentarz teraz :)
    Co tak smutno dzisiaj? Michael wyleciał jak burza z Neverlandu...rozumiem że Dona poruszyła delikatny temat, ale nie musiał się tak zachowywać przecież ona chciała dobrze i jest po jego stronie. Nie zapytała czy naprawdę tego nie zrobił tylko chciała poznać szczegóły tego bagna. Nie lubię tematu molestowania, chyba jest on bolesny dla wszystkich fanów i czasami jak sobie wyobrażam jak musiał się czuć Michael przechodząc przez to piekło to...płakać się chce. Ale widzę Dona na tropie xD Tak się ciągle zastanawiałam co jest w tej cholernej teczce i nie wiem czemu, ale nie domyśliłam się że to pornografia dziecięca, a przecież to było logiczne. Naprawdę to już był cios po niżej pasa. Kurwa co za gnoje! Mało kasy z Michaela wydoili? Alan ma rację niech on sam idzie z tym na policję, będzie to zupełnie inaczej wyglądać niż jakby znowu gliny zrobiły nalot na Neverland. Michael będzie wyglądał przede wszystkim inaczej i może ta łatka pedofila w końcu się od niego odklei...No przecież jak cały świat się dowie, że mu świnie podłożyli, nawet mają dowód na kamerach to może w końcu dadzą mu spokój. Jak dobrze, że Dona to znalazła pierwsza...
    Rozdział super Ci wyszedł i tak dzieje się i to bardzo xD ale ja nie takiego dziania się spodziewałam xD Oby to się wszystko wyjaśniło. I coś czuję, że Michael opowie wszystko Donie, o tym gówniarzu zasranym. Może będzie mu lepiej? Myślę że tak.
    Niech oni wyjaśnią na policji z tą gównianą teczką, bo ja tu sraczki chyba dostanę XDD
    No i mamy nową postać! Murray! Nie lubie gnoja i chyba nie tylko ja. Taa on się zna, kolejny doi kasę i w dupie ma zdrowie Michaela. Nie podoba mi się wstrzykiwanie tych dziwnych substancji, to się do szpitala jedzie a nie. Niech go Dona wypierdoli i będzie git xD Wyżej sra niż się zna.
    Ja mu tam nie ufam bynajmniej.
    Czekam z niecierpliwością na nexta! :D
    Pozdrawiam serdecznie ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi. :D Jak się czuł przy tym prawdziwy Michael to se można tylko wyobrażać, ale ten tutaj, no bynajmniej nie znam oryginału, więc staram się go wykreować na swój sposób. :D Raczej się nie załamie. Chyba. xD Murray. Ja go uwielbiam. xD Właśnie dlatego, że co drugi na niego jedzie. 'Wyżej sra niż się zna', dobre. xD Za komentarz serdecznie dziękuję kiedy by się nie pojawił i również pozdrawiam. :)

      Usuń

Komentarz motywuje! :)