Michael Jackson

Michael Jackson

piątek, 30 września 2016

63.

Witam. :) Na kolejny odcinek zapraszam w niedzielę. :)



Donata


Od tamtego dnia minął już miesiąc. Wszystko toczyło się spokojnym rytmem, Mike chodził do pracy... a wracał z niej co dzień to co raz mniej z niego... Ale mogłam mu mówić, ale on nadal swoje. Że da radę. Że sobie poradzi. Że nie dzieje się absolutnie nic czym on mógłby sie przejmować. Za jakieś dwa tygodnie płyta miała iść do sprzedaży a on był dopiero w połowie. Nie miałam pojęcia jak on to sobie wyobraża.
Nie spałam po nocach, kiedy on wracał dopiero gdzieś o trzeciej nad ranem. Był zły, że czekam na niego, ale choćbym chciała zasnąć to nie mogłam. Denerwowałam się. Ten jego Murrey zaczął podawać mu jakieś dziwne substancje, po których wyglądał bardziej jak trup, nie jak żywy człowiek. To miało mu podobno służyć na odpoczynek. Prychałam za każdym razem, kiedy o tym mówił.
- Jaki odpoczynek, Mike, po czym?! To nie jest sen, to jest jakaś kilkuminutowa spiączka! - któregoś razu pokłóciliśmy się o to.
- Muszę być przytomny, Dona!
- Wyglądasz po tym coraz gorzej, widziałes sie ostatnio w lustrze?!
- Tak, widziałem! - powiedział wściekły wychodząc z sypialni.
- Gdzie idziesz?! Zaczekaj! - popędziłam za nim. - I co? Nie widzisz jak się wykańczasz?! Głupia płyta jest tego warta?!
- Dzięki tej głupiej płycie będę mógł to wszystko w dalszym ciągu utrzymywać! - warknął nawet się na mnie nie odwracając.
- Nie bądź śmieszny, Mike! I bez tego dasz rade to utrzymać! Chcesz się zabić czy co?!
- Nie bądź głupia, proszę cię! - wycedził spoglądając na mnie przez ramię.
- Ja?! To ty zapomniałes jak się używa mózgu! Michael, proszę cię!
- O co znowu?!
- Gdzie ty w ogóle idziesz znowu?!
- Do studia! A gdzie wychodzę ostatnio dzień w dzień?!
Ręce mi opadły.
- Prosze cię, zostań w domu. - powiedziałam patrząc na niego i łapiąc go za rękę. Popatrzył mi w oczy, a po chwili westchnął ciężko. Chyba nie wiedział co powiedzieć. W końcu spojrzał na mnie i chwycił moją twarz w swoje dłonie.
- Dona. - zaczął patrząc mi prosto w oczy. - Nic mi nie będzie. Proszę cię ja, nie martw się tak o mnie. Nakręcasz się nie potrzebnie, mnie naprawdę nic się nie stanie.
- Mike... - jęknęłam. Już nie wiedziałam co i jak mu powiedzieć, żeby wbić mu to do głowy.
- Co twoim zdaniem powinienem zrobić, co?
- Rzucić to wszystko w cholere! - powiedziałam w końcu patrząc mu w oczy ze złością. - Ja nie mogę cię stracić...
- Nie stracisz, Dona, co ty za bzdury opowiadasz... - powiedział przyciągając mnie do siebie i mocno przytulając.
- Ja nie jestem ślepa. - wymamrotałam w jego pierś. - Widzę, jak się wykańczasz. Prawie nie śpisz, nie masz kiedy spokojnie na tyłku usiąść... Jak długo chcesz jeszcze tak ciągnąc...
- Dam radę. - powiedział chcąc mnie przekonać. I chyba siebie jednocześnie też. - Jak zawsze.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
- Mike. Ty albo udajesz, albo naprawdę niczego nie dostrzegasz. Ja już nie mam siły ci tego wbijać do głowy...
Popatrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem pocałował mnie pojedynczo i wyszedł... Potem wrócił wykończony o pierwszej w nocy. No, troche lepiej. W końcu to już nie trzecia. Prychnęłam pod nosem leżąc w łóżku.
Tego dnia wyglądał naprawdę wyjątkowo marnie. Blady... wciąż siedząc przy stole podpierał czoło na ręce, zamykał oczy. Był wykończony. Ja nie mogłam na to patrzeć. Nie było, cholera, nic co mogłam sama zrobić, mogłam tylko go takiego oglądać. A on wciąż powtarzał te swoje brednie, że da radę ze wszystkim, i wykańczał sie dalej.
- Jadę do studia. - mruknął podnosząc się. Przysunął się chcąc mnie pocałować, ale odwróciłam od niego twarz. Popatrzył na mnie przez chwilę, a potem westchnął cicho i poszedł... Schowałam twarz w dłoniach. Dlaczego on się tak zawziął?
Może powinnam być z niego dumna, że wciąż daje radę, ale jakoś nie potrafiłam. Szkodził sobie i to miałam pochwalać? Przecież niemożliwością jest jak sam kiedyś stwierdził wyrobienie się w czasie! A jednak próbował. I po co? Nie rozumiałam tego... Aż tak się bał utraty tego wszystkiego? A ja? O mnie chyba nie myślał.
Wrócił wyjątkowo wcześnie, bo o dziesiątej. Aż się zdziwiłam. Wszedł do sypialni akurat w momencie kiedy ja przygotowywałam sobie łóżko do spania. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Co? Nie spodziewałaś się mnie tak wcześnie? - szepnął z lekkim uśmiechem. Był zmęczony. Jak zawsze i każdego dnia bardziej, ale wciąż starał się tego tak bardzo nie pokazywać. Podszedł do mnie i objął mnie od tyłu. Chciałam go odepchnąć jak często mi się to zdarzało ostatnimi czasy, ale przytrzymał mnie przy sobie. - Nie odtrącaj mnie. - szepnął znów. Westchnęłam cicho czując jak przytula sie do mnie.
- Oczekujesz, że będę skakać z radości?
- Myślałem po prostu, że się ucieszysz. Porozmawiasz ze mną tak jak kiedyś. - wymruczał cicho.
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że pozbawiłam go swojego wsparcia. Ale jak miałam go wspierać? Było mi cięzko... patrzeć jak się wykańcza. Miałam go jeszcze dopingować? Westchnęłam.
- Cieszę się. Naprawdę. Że choć raz pozwolili ci na spanie. - mruknęłam cicho.
- Dona...
- Nie próbuj mi znowu wciskać tego swojego 'poradzę sobie'. Nie radzisz sobie z tym, Mike. - puścił mnie i odszedł zakrywając twarz dłońmi. Frustracja chyba właśnie z niego wyszła.
- Myślisz, że nie wiem? Wiem! Ale dlaczego wszyscy mi o tym przypominają! Dlaczego nikt nie chce mnie wesprzeć, powiedzieć czegoś innego niż tylko to co wszyscy w kółko mi powtarzają?!
- Mike, wszyscy się o ciebie martwią! Może nie okazują tego w najlepszy na świecie sposób, ale jesteśmy tylko ludźmi. I ty też jesteś tylko człowiekiem, Mike. Nie dasz z tym rady. Zamęczysz się. Pomyśl trochę o swojej rodzinie, o mnie...
- Nic innego nie robię ostatnimi czasy tylko właśnie myślę o tobie! - wydarł się na mnie. Popatrzyłam na niego wielkimi oczami. Usiadł we fotelu w rogu pokoju. Po chwili namysłu podeszłam do niego i przyklęknęłam obok chwytając go za rękę.
- Michael, kochanie...
- Wiem, zaniedbuję cię, nigdy mnie nie ma, kiedy byś chciała, żebym był, wciąz siedze w tym zasranym studiu, ale...
- Przestań... gadać głupoty. - przerwałam mu przykładając sobie jego dłoń do policzka.
- Zasługujesz na lepszego męża...
- Nie ma nikogo lepszego niż ty, najdroższy. - szepnęłam i pocałowałam jego dłoń. - Kocham cię.
- Ja ciebie też. - odpowiedział po czym przygarnął mnie do siebie.
- Zostań jutro w domu. - wyszeptałam błagalnym głosem. - Odpocznij chociaż jeden dzień...
- Dona... błagam cię... nie chcę się kłócić. Wiesz dobrze, że będę musiał rano jechać do studia. - oparłam głowę o jego kolano całkiem pokonana. - Proszę cię. Jeśli przestaniesz się zachowywać tak jak do tej pory, będzie mi o wiele łatwiej.
- To co mam robić? - spojrzałam znów na niego.
- Po prostu mnie przytul. Chodź do mnie. - wyszeptał pociągając mnie lekko do siebie. Usiadłam mu na kolanach po czym przycisnął mnie do siebie wtulając nos w moje włosy. - kocham cię nad życie...
- Mike... - jęknęłam żałośnie.
I zrobił tak jak powiedział. Rano jak tylko sie obudził od razu pojechał do studia. I tak dzień w dzień. Ale postanowiłam mu przynajmniej trochę ułatwić. Od tamtego czasu kiedy wracał to pierwsze co widział to mój uśmiech. Powiedział mi, że o wiele łatwiej mu znosić to wszystko kiedy wie, że w domu czekam na niego ja i może po prostu choć na te pare godzin zasnąć właśnie w moich ramionach. Starałam się jak mogłam. Ale czułam, że to się nie skończy dobrze.



Michael


Czas leciał. Nowy właściciel wytwórni wspaniałomyślnie zgodził się dać mi na to wszystko jeszcze miesiąc. Mogłem przynajmniej na chwilę odetchnąć. Ale jeśli myśli nie zajmowała mi płyta, robiło to zupełnie coś innego, równie poważnego.
Odpowiedni ludzie, z którymi utrzymywałem cichy kontakt od czasu pierwszego oskarżenia o molestowanie, już zaczęli drążyć sprawę. Od czasu tej paczki ze zdechłym szczurem nic nowego nie dostałem. Żadnego listu ani prezentu jak tamten. Miałem nadzieję, że ktoś po prostu zrobił mi głupi dowcip i może się przestraszył, że za daleko się posunął i będę miał z tym chociaż spokój. Ale po ostatnim spotkaniu ze starymi znajomymi doszedłem do wniosku, że to musi być naprawdę... gruba sprawa.



Wciąż jednak nie miałem pojęcia, kto aż tak mnie... nie lubi..., że tak stara się uprzykszyć mi życie. Nic niekomu złego nie zrobiłem, niby kto i za co chciałby się tak mścić? Żeby wysłać mi gnijącego szczura i to kurierem?
Chłopcy sprawdzili po cichu tego dzieciaka, który mi to przyniósł. Stały pracownik firmy kurierskiej od kilku lat, sama firma też czysta. Więc ktoś po prostu wsadził do tekturowego kartonu zdechłego szczura, zaniósł do określonego punktu, tak go jeszcze dodatkowo w coś owinęli i dostarczyli do mnie. Jednak kto to zrobił... nie udało im się dowiedzieć. Firma nie sprawdza zawartości paczek przynoszonych do punktu, spisuje tylko dane... Ten, kto to wysłał mógł być każdym.
- Nawet jeśli w końcu dotrzemy do tego kto to wysłał, nie będziemy mieć pewności, że to on jest wykonawcą tego wszystkiego. Że to on coś do ciebie ma, może być po prostu jakimś gościem z ulicy, któremu ktoś dał paczkę do wysłania. Pewnie okaże się, że to jakiś szczyl. Takie dzieciaki za dyche zrobią coś takiego, w końcu nic złego w wysłaniu za kogoś jakiejś zwykłej paczki. - powiedział facet patrząc na mnie wymownie.
- No tak, masz rację. - przyznałem. Czułem się już trochę... osaczony. Pocieszałem się tylko, że ic nie przyszło do mnie do domu i Dona tego nie znalazła. Huragan jaki by mi za to zrobiła, że jej znowu o niczym nie powiedziałem byłby nie do pokonania, byłem pewny.
- Nadal trzymasz żonkę w niewiedzy? - jakby czytali mi w myślach.
- Tak. - odpowiedziałem krótko.
Siedzieliśmy w ich biurze. Oficjalnie byli firmą zajmującą się nieruchomościami. Nikt nie będzie nabierał żadnych podejrzeń widząc mnie tu, w końcu mogę inwestować... Tak naprawdę byli wywiadowcami. Tak zwani tajniacy.
- Powinieneś ją ostrzec. - spojrzałem na niego. - Nie sądzę, by coś jej groziło skoro nikt nie wie o jej istanieniu, ale...
- Wiesz coś konkretnego? - zapytałem natychmiast prostując się we fotelu. Facet nie od razu chciał odpowiedzieć. - Mów! Jeśli coś dotyczy jej...
- Nie, nic czego się dowiedzieliśmy nie dotyczy jej w żaden sposób bezpośrednio. Nic jej nie grozi. - odetchnąłem. - Natomiast to czego się dowiedzieliśmy... Nie chcę ci na razie nic mówić, ponieważ sami z tego jeszcze nic nie rozumiemy, musimy drążyć głębiej. Kiedy coś będziemy z tego wiedzieć, od razu sie o tym dowiesz. Mogę ci tylko powiedzieć, że to ma dużo wspólnego z tymi podrzuconymi zdjęciami, które twoja żona znalazła u ciebie w domu. - wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Jak to?
- Za jedną i drugą sprawę prawdopodobnie odpowiada ta sama osoba lub grupa osób. Tego jeszcze nie wiemy na sto procent... ale skłaniam się ku temu, że jest to raczej grupa osób. Zorganizowana.
- Mafia? - wydusiłem patrząc na niego wielkimi jak spodki oczami.
- Nie wiemy czy mafia. Ale są zorganizowani. Mało prawdopodobne by bawiła się w to pojedyncza jednostka... za wiele do zrobienia... tak więc... Mówię, nie wiemy jeszcze wszystkiego, nie chcę gdybać, bo może się okazać coś zupełnie innego. To tylko nasze podejrzenia.
Opadłem we fotelu przeczesując włosy palcami. Pięknie... Jeszcze tego mi brakowało.
- Ale czego oni mogą ode mnie chcieć?
- A to jest dobre pytanie. - mruknął z lekkim uśmiechem. - Myślę, że chodzi o kasę, jak zawsze. Byc może mają po swojej stronie już paru innych takich jak ty, nie wiem w sumie na co byś im się przydał, ale... widocznie oni sobie sami coś takiego wykoncypowali. Trudno powiedzieć na chwilę obecną. Będziemy kopać dalej, aż dokopiemy się do sedna tego wszystkiego. - zapewnił mnie.
- A co ja mam robić?
- Nic. - powiedział z naciskiem. - Przede wszystkim zachowuj się tak jakby nic się nie stało. Jeśli coś nie daj Boże wycieknie do mediów, zrobi się afera, gnoje się spłoszą i będzie jeszcze trudniej. Jesteśmy blisko, ale nie na tyle by pozwolić sobie na beztroskę. Siedź cicho i postaraj się opanować nerwy. Resztą zajmiemy się my. - powiedział wbijając we mnie oczy. Wiedział, że potrafię robić różne głupoty, kiedy coś mnie przerasta. Westchnąłem.
- Jak mam siedzieć cicho... Mam żonę... Nawet nie chcę myśleć co może się stać, jak się o tym dowiedzą...
- Podejrzewam, że nic się nie stanie, bo to o ciebie im chodzi...
- Ślepy byłeś?! W tym liściku napisali... wygrażają mojej rodzinie! Myślisz, że jej nie wezmą pod uwagę?!
- Spokojnie...
- Jak mam być spokojny?!
- Uspokój się. - to Quincy. Był tam razem ze mną. Ostatnio zbyt wiele osób dowiedziało się o tym małżeństwie, ale nie miałem wyboru. Sam chyba w ogóle bym tu nie wysiedział. Był dla mnie ogromnym wsparciem. Co najmniej takim samym jak właśnie Dona. Położył mi rękę na ramieniu. - Jeszcze nic wielkiego się nie stało.
- Mam czekać aż się stanie?!
- Słuchaj, możemy przydzielić jej jakąś cichą ochronę, nie ma problemu. - powiedział facet przyglądając mi się. - Gdziekolwiek by się nie ruszyła, tak jeden z naszych za nią pójdzie. - westchnąłem znów.
- Niech będzie. Tylko... pilnujcie jej wtedy! - musiałem być nadpobudliwy. Jeśli o nią chodziło nie umiałem inaczej. Włosy mi dęba stawały, kiedy myślałem, że ktoś mógłby jej coś zrobić.
- Będziemy. Spokojna twoja rozczochrana.
Po tym spotkaniu wróciłem do studia. Nie miałem głowy do tego wszystkiego, ale na siedzenie na dupie w domu też nie miałem ochoty. Dona od razu by wyczuła, że coś się ze mną dzieje i najprawdopodobniej wszystko ze mnie wyciągnęła. Zakląłem Janet by pod żadnym pozorem jej nic nie mówiła i jak dotąd dotrzymywała słowa. Nie chciałem by dziewczyna jeszcze czymś się denerwowała. I tak już nie spała po nocach.
Czułem się temu winny, bo... sam sobie tego nagotowałem. Co prawda te anonimy itd, to nie była moja wina, ale reszta... już przy najmniej po części tak. Zawsze jestem taki ugodowy, ale rzadko na tym dobrze wychodzę. Tak jak teraz. Zamiast od razu postawić jakieś swoje warunki... Pokręciłem głową z westchnieniem...
- O jesteś... - usłyszałem za sobą. Prezes właśnie wszedł do sali nagraniowej. Taszczył ze sobą jakis stos papierów. Popatrzyłem na niego przez chwilę, a potem wróciłem do swojej pracy. Wciąz coś mi nie pasowało w utworze, sprawdzałem różne kombinacje dźwięków, ale wciąż mi czegoś brakowało. Byłem naprawdę sfrustrowany.
- Cholera mnie zaraz weźmie.
- Co się znowu stało? Znowu ktoś przysłał ci śmierdzący upominek?
- Nie. - mruknąłem machając ręką.
- Wiesz już coś na ten temat? - oczywiście prezes nic nie wiedział. Ani o małżeństwie z Doną ani nic wielkiego na temat tych wydarzeń.
- Nie specjalnie się dowiaduję. - wymamrotałem roztargniony.
- Jak... nie specjalnie się dowiadujesz? Olałeś to?! - stał przede mną jakieś pół tora metra i wlepiał we mnie wybałuszone gały. Westchnąłem prostując się i spoglądając na niego przez chwilę.
- Nie, nie olałem, ale jeszcze nic nie wiadomo.
- Policja. - prychnął podchodząc do swojego biurka. Nie odezwałem się. Po co dodawać, że policja o niczym nie ma pojęcia?
Przez kolejne dwie godziny panowała względna cisza. Względna bo ja wciąż próbowałem dojść do tego co mi tak nie pasuje w tym jednym konkretnym utworze i wciąż odtwarzałem od nowa w kółko dany fragment próbując dobrać do niego coś co będzie mi pasowało. On natomiast spoglądał na mnie od czasu do czasu. Starałem się nie zwracać na to uwagi, ale nie dało się.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz? - zapytałem w końcu dalej grzebiąc swoje.
- Ja? Skądże znowu! - udał. Uśmiechnąłem się pod nosem mimo wszystko.
- Tak? No to chodź tu i mi pomóż, bo mnie nagła krew zaleje. - mruknąłem. Podźwignął się i podszedł do mnie zaglądając mi przez ramię.
- Co jest?
- Próbuję do końca sklecić 'Black or white'... Powiedz mi... - nie pozwolił mi dokońcczyć myśli.
- Przesłuchiwałem całość wczoraj. Wszystko jest dobrze. Niczego ci tu nie brakuje. - popatrzył na mnie. - To z tobą jest coś nie tak, nie z tym utworem, Jackson. - wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Co?
- Tak. Chodzisz podminowany. Rozwalasz się gdzie tylko staniesz, burdel mi tu robisz. - zaczął wymieniać. - Wrzeszczysz jak tylko coś ci za pierwszym razem nie wyjdzie, ostatnio nawet zjechałeś Bogu ducha winną sprzątaczkę. Co się z toba dzieje, chłopie?
Westchnąłem ciężko podpierajac głowę na ręce. No... miał rację. To nie o utwór tu chodziło. Choć na tym szczególnie mi zależało. Tekst może nie do końca odpowiadał wydarzeniom, które ostatnio miały miejsce, ale byłem pewny, że ten co mądrzejszy będzie umiał czytać między wierszami. Chciałem wyrazić przez to, że nie boję się żadnych świrów jak ci, którzy przysłali mi tego szczura. Ale czy tak do końca to prawda?
- Masz rację. Utwór jest ok. - powiedziałem w końcu składając wszystko z zamiarem zajęcia się kolejnym na liście.
- Jeszcze coś. - powiedział znów. Spojrzałem na niego. - Do tego wszystkiego, kłamiesz. - wytrzeszczyłem na niego oczy.
- CO?!
- Oszukujesz.
- Siedze od rana do nocy...!
- Nie o płycie teraz mówię. - wciąz patrzył mi prosto w oczy.
- A o czym?
- O tym. - złapał mnie za rękę i podetknął mi ją pod mój własny nos. Zobaczyłem swoją obraćzkę. Przeniosłem na niego lekko niepewne spojrzenie.
- I?
- I? - zaśmiał się. - Słuchaj... Ja nie jestem idiotą. Ślub to nie grzech, chłopie. Dlaczego to ukrywasz? - przewróciłem oczami zrezygnowany. Przed nim nic się nie ukryje.
- Powiem ci... ale obiecaj, że nie podasz tego dalej. I tak już byt wiele osób o tym wie...
- Dobra. Nie jestem pindzią, jeśli nie zauwazyłeś jeszcze. - uśmiechnąłem się lekko.
- No więc...
- Ożeniłeś się. Z tą twoją z Polski, zgadłem? - popatrzyłem na niego przez chwilę milcząc.
- Tak.
- I czemu tak skrzętnie to ukrywasz?
- To skomplikowana sprawa. - zacząłem znów grzebać w papierach. - Teraz jest już dobrze. Ale była masakra... Poza tym wiesz co by było gdyby wyszło na jaw, że ożeniłem się ze swoją byłą tydzień po rozstaniu z Madonną?
- A co mnie to obchodzi? To wasza sprawa co nie?
To jest właśnie prezes. Wszystko dojrzy, niczego nie da się przed nim ukryć. Z jednej strony to dobra cecha, zaleta. Z drugiej przeklęta wada. Bo choćby ktoś nie chciał to on i tak się zawsze wszystkiego dowie.
Siedziałem w studiu do późna. Kiedy wróciłem do domu było około północy. Dona oczywiście nie spała, ale nie powiedziała na ten fakt ani słowa. Wyszła z łóżka i po prostu mnie przytuliła. Tego własnie potrzebowałem. Poczuć jej bliskość i tak po prostu na chwilę  o wszystkim zapomnieć. Była moim wytchnieniem. Gdyby dowiedziała się o tym co się ostatnio działo chyba w ogóle nie kładłaby się do łóżka. Nie chciałem by się denerwowała jeszcze bardziej. To by się jej wcale nie przysłużyło.
Ale miałem powód do zadowolenia. Przestała w końcu wymiotować. Zaczęła normalnie jeść, co prawda małymi porcjami, ale zawsze. Do jej jadłospisu wróciło mięsko przede wszystkim, na które wcześniej nie mogła nawet patrzeć. Nadal nienawidziła zapachu kawy... Ale poza tym powoli wszystko wracało do normy. Cieszyłem się, że jest chociaż coś co mnie pociesza, nie jeszcze bardziej dołuje.
Ale jej wahania nastrojów jednak pozostały.
Nie wiedziałem co się dzieje, ale kiedy opowiedziałem przy jakiejś okazji o tym Murreyowi... tak, znów podawał mi propofol... spojrzał na mnie z taką miną, jakby patrzył na obcego. Zanim odleciałem zdążyłem tylko zarejestrować właśnie to jego zdziwienie, jakbym mówił o czymś tak oczywistym, a sam na to nie wpadłem. Kiedy dokładnie pięć minut później sie ocknąłem czując się jak robak którego rozjechała opona samochodowa zapytałem o co mu chodzi, dlaczego tak na mnie patrzył.
- No, nie trzeba być geniuszem, naprawdę. - odparł. - To sa klasyczne objawy ciąży, proszę pana. Z tego co usłyszałem trwa to już jakiś czas... Prawdopodobnie będzie drugi miesiąc...
- Zaraz, nie rozpędzaj się tak. Ojcem w najbliższym czasie nie zostanę niestety. - mruknąłem leżąc wciąz tak jak leżałem jak sflaczała dętka.
- Nie? - spojrzał znów na mnie jak na idiotę.
- Nie... Była u lekarza. Wykluczył...
- A no chyba, że tak. - powiedział w końcu. - Więc trzeba szukać innego powodu. - mruknął pod nosem chyba nie zamierzając się tym dłużej zajmować.
Lekarz, którego sprowadziłem już ją zbadał. Wyniki krwi wykazały tylko lekkie wahania nic więcej. Była zdrowa. Kazał jej odpoczywać, jeść to na co tylko ma ochotę, bo tak jak sama powiedziała, najwidoczniej organizm potrzebuje czegoś co znajduje się w dość nie typowych rzeczach. Jak na przykład sok z buraków i kwaśne cukierki. Gębę mi wykręcały, a ona jadła je całymi garściami.
Mogłem trochę odetchnąć. Ale dodatkowo i tak miałem znowu kolejny problem. Dona wściekała się za każdym razem, kiedy doktor podawał mi lek. Mówiła, że wyglądam wtedy jak zwłoki i ona nie ma najmniejszego zamiaru mnie więcej takiego oglądać. Więc nie chcąc jej wkurzać nakazałem mu przyjeżdżać wtedy, kiedy jej akurat nie ma w domu. Nie siedziała wciąż na tyłku. Częśto gdzieś wychodziła i często właśnie z Janet. Ostatnio nawet były gdzieś z LaToyą... Aż byłem zdziwiony.
W każdym bądź razie wciąż utrzymywałem, że dzięki temu jeszcze jakoś funkcjonuję. Podejrzewałem, że gdyby nie to, nie wstałbym któregoś razu z łóżka. Nie miał bym siły. I wtedy był by naprawdę poważny problem. Dzięki temu jestem jeszcze w stanie pracować.
- Ciekawe jak długo będziesz w stanie. I jak długo masz zamiar ją oszukiwać? - to słowa Lisy. Spotkaliśmy się któregoś pięknego dnia, miała do mnie pretensje. Dlaczego wszyscy się tak na to uwzięli?
- Nie chcę jej oszukiwać. Po prostu nie chcę, żeby się denerwowała. - odpowiedziałem spokojnie. Siedzieliśmy w jakiejś restauracji. W jakiejś wnęce, gdzie nie było nas widać.
- To masz szczególnie trudne zadanie do wykonania.
- Lisa. - burknałem. - Chociaż ty mogłabyś stanąć po mojej stronie, naprawdę! Nawet LaToya drze swoją papkę! - parsknęła śmiechem.
- Jeden z nielicznych momentów, kiedy ma rację. Dlatego nie mam zamiaru jej powstrzymywać. - mruknęła z lekkim uśmiechem na twarzy. Zrobiłem krzywą minę. - Nie zachowuj się jak dziecko, Mike. Wiesz, że wszyscy dookoła mają rację. Trujesz się, nic więcej. Myślisz, że to na dłuższą metę coś da? Być może, że wykończysz sie jeszcze szybciej niż bez tego...
- Nie sądzę. - zaoponowałem. - Gdyby nie to JUŻ nie dałbym rady się ruszyć. A Dona jest młoda.
- A co to ma do rzeczy? - zaskoczyłem ją chyba tym stwierdzeniem. Spojrzałem na nią wymownie.
- No daj spokój, Lisa. Może to zabrzmi co najmniej śmiesznie... ale nie tylko w pracy muszę wykazywać formę. - zaczęła się śmiać. - Śmiej się, śmiej... - burknąłem.
- Masz rację, TO JEST ŚMIESZNE, Mike. - parsknęła śmiechem znów. Pokręciła głową.
- No co, może nie mam racji? Chociażby ten jej były. Wiesz co ostatnio wymyślił? - i opowiedziałem jej sytuację z telefonem. Śmiała się prawie do rozpuku. - Wiem, że to dureń, ale to tylko przykład. Nie koniecznie on sam musi się tu wpierdzielić, ale...
- Sądzisz, że zamieni sobie ciebie na nowszy model?
- Tak mniej więcej.
- I dlatego pozwalasz sobie podawać to paskudztwo?!
- Nie tylko dla tego. - wycedziłem przez zęby.
Patrzyła na mnie przez chwilę jakby oceniając moją poczytalność.
- Jesteś nienormalny. - tak myślałem.
- Lisa. Kobiecie trzeba mieć co zaoferować. - odchyliłem się opierając się o swoje krzesło. - Pamiętasz Rose? - kiwnęła głową z kwaśną miną.
- Ta naprawdę była ciebie warta.
- Podaję tylko przykład tego jak funkcjonuje świat. Rose trzymała się mojej kieszeni bo mogłem z niej coś wyciągnąć i jej dać. A Dona...
- Sugerujesz, że jest z tobą głównie dlatego, że jesteś starszy i bardziej doświadczony? Co ci znowu wpadło do tej pustej głowy...
- Nie twierdze tego wcale, mówię tylko, że jest młoda, a więc i wymagająca pod tym konkretnym względem... - pociągnąłem nosem jak małe dziecko. - Myślisz, że będzie AŻ TAK wyrozumiała na dłuższą metę?
- Boże, Mike! - zaczęła się śmiać. - Wystarczy porozmawiać.
- I co mam jej powiedzieć?
- Prawdę, po prostu. Że jesteś zmęczony i nie zawsze masz siłę i ochote na te rzeczy.
- Raz, drugi trzeci zadziała, a potem?
- Przestań, bo mam naprawdę ochote zdzielić cię w łeb. - powiedziała z poważną miną. - Wiesz, że to co o niej teraz mówisz jest krzywdzące? Zasugerowałeś, że jest z tobą tylko dla seksu. Wiesz KTO wchodzi w takie związki? Madonna właśnie. Porównałes ją do pierwszej dziwki w Hollywood. - zapowietrzyłem sie od razu.
- Wcale nie! Nieprawda! Powiedziałem ci tylko czym się martwie, że może poszukać sobie kiedyś kogoś innego! Ja nie robię się coraz młodszy! Jest początek grudnia! Za pół roku będzie już 41!
- Uważaj, bo się nie uwleczesz. - zaśmiała się. Założyłem ręce na piersi. - Mówię ci, po prostu porozmawiaj i już. - powiedziała i podniosła swoją filiżankę z kawą do ust.
Niby racja. Kiedy wróciłem do domu miałem zamiar tak zrobić, ale coś mi przeszkodziło.
Ledwie wszedłem od razu zauważyłem, że coś się dzieje. Wszyscy byli tacy podenerwowani... Dona siedziała  w salonie i rozmawiała nerwowo z Janet. Ta już wszędzie z nią była.
- Co się stało? - podszedłem do nich. Nie podobało mi sie to wszystko.
- Mike... - Janet chyba nie bardzo wiedziała co powiedzieć.
- No co jest? Kochanie? - usiadłem obok swojej żony i złapałem ją za rękę. Popatrzyła na mnie lekko zdenerwowana.
- Tylko się nie denerwuj. - powiedziała lekko drżącym głosem. Od razu się zdenerwowałem.
- Co się dzieje?! Mów szybko! Coś z tobą?!
- Nie, Mike, mi nic nie jest! - zapewniła mnie szybko.
- Więc co u licha...
- Ktoś... przerył nam pół domu. - popatrzyłem na nią. Moje oczy robiły się coraz większe.
- Jak... przerył?
- Po prostu... Widać to na kamerach. Dwóch facetów wyłamało kilka stalowych prętów w ogrodzeniu na samych tyłach... Przewrócili wszystko do góry nogami...
- Co takiego?! - poderwałem się na równe nogi. Salon był nie tknięty. Inna część domu musiała być ruszona... - Gdzie...?!
- Uspokój się, proszę... - podskoczyła do mnie i złapała mnie za ręce.
- Jak mam się uspokoić, jak?! - doskonale wiedziałem, że to kolejne zagranie ze strony tego kogoś, kto wysłał mi anonimy i zdechłego szczura. Ale wciąż nie rozumiałem, po co to wszystko. A na głowie miałem jeszcze zbliżającą się galę rozdania nagród... - Za dużo tego wszystkiego... - westchnąłem chowając twarz w dłoniach. Przyciągnęła mnie do siebie, nie protestowałem. Wtuliłem się w nią jak dziecko szukające bezpieczeństwa... Tak właśnie się czułem.
- A ty? Gdzie wtedy byłaś...?
- Tutaj. Usłyszałam jakiś hałas... Postępowali dość metodycznie. Zaczęli od twoich gabinetów. Tam jest największy bałagan. Potem pokoje, ale tam chyba sprawdzali pobieżnie. Ale czego szukali nie mam pojęcia... - włosy stanęły mi na głowie. Przycisnąłem ją momentalnie do siebie zamykając w ramionach. Przeraziłem się. Siedziała tu sama najprawdopodobniej. Boże, gdyby coś jej zrobili...
- Mike, uspokój się. Alan bardzo szybko ich zauważył. Przybiegli tu wszyscy. Złapali jednego, drugi dał radę zwiać. - powiedziała Janet. - Dona natychmiast do mnie zadzwoniła. Miałam być na spotkaniu, ale to jest ważniejsze. - popatrzyłem na nie, ale jakoś mnie to nie uspokoiło. Natomiast uczepiłem się tego jednego gnoja...
- Gdzie jest ten co go złapali?!
- Siedzą z nim w ostatnim pokoju. Tam ich przydybali. Policja z nim rozmawia... - odezwała się Dona trzymając mnie mocno za ramiona. Chyba wyczuwała co mi chodzi po głowie.
Oswobodziłem się  zniej bardzo łatwo i ruszyłem w tamtym kierunku. Nie miałem zamiaru pozwolić, by ktoś zbliżał się do mojej żony choćby na kilometr. Byłem przerażony. Nieważne co się stało, byli tak blisko niej... Gdyby Alan wyłapał ich nawet chwilę później mogli by się na nią natknąć. A co wtedy by się stało? Wolałem się nawet nad tym nie zastanawiać.
Wpadłem do tego pokoju jak huragan, wszyscy jak jeden mąż wlepili we mnie oczy. Nie zawracając sobie głowy nikim innym od razu prosto jak strzelił podleciałem do tego gnoja. Nie zdołali mnie od razu powstrzymać. W chwile później pluł krwią, a mnie odciągnęło od niego dwóch policjantów. Być może nie było to mądre posunięcie, ale... tego było już za wiele...
- Mike... - pisnęła Dona wlatując tam za mną. Nie wiedziałem czy widziała jak dałem mu w morde, ale pewnie tak. Chwyciła mnie w pasie i ścisnęła mocniej. Wiedziała jak postąpić. Nie ruszyłbym się ani na milimetr od niej w tej sytuacji. Objąłem ją zaborczo jakbym chciał ją w sobie schować przed nim. Chciałem.
- Niezła laska. - mruknął tamten. Mógł mieć ze trzydzieści pięc lat i był... Obrzydliwy. Nie chodziło tu o wygląd zewnętrzny. Wystarczyło spojrzeć na jego zakazaną gębę i już było wiadomo kto to jest. W oczy rzucał się dziwny tatuaż na szyi... Nie miałem pojęcia co to jest ani co ma przedstawiać. Pewnie nic specjalnego. Wyglądał na takiego co to dosłownie wszędzie ma takie dyrdymały wytatuowane, pewnie pamiątki z więzienia. Poczułem, że dostaję gęsiej skórki.
- Nie waż się o niej mówić. - wycedziłem. Czułem jak ogarnia mnie furia. Uśmiechnął się tylko, a dwaj funkcjonariusze chyba na zapas ustawili się tak by w razie czego znów mnie powstrzymać. Ale ja musiałem chronić Donę. Nie zamierzałem się do niego zbliżać.
- Szkoda, że dałem się złapać tak szybko. - mruknął znów oblizując usta i wlepiając w nią oczy. Ścisnąłem ją mocniej. - Nieźle byśmy się zabawili... - powiedział z uśmiechem, a mnie wtedy puściły już wszystkie hamulce. Miałem ochotę go zabić. Puściłem dziewczynę, ale ona trzymała się mocno, uczepiła się mnie jak rzep psiego ogona i  krzyczała, żebym go zostawił. Jak miałem go zostawić?! Właśnie potwierdził to o czym wcześniej myślałem. Całe szczęśćie, że Alan był na posterunku...
Facet zaczął się szyderczo śmiać, ale długo to już nie potrwało. Wywlekli go z pokoju. Poszedłem z nimi, a Dona razem ze mną trzymając się mnie wciąż mocno.
- Trzymaj się z dala ode mnie i mojej rodziny. Rozumiesz?! - wykrzyczałem mu czując jak miejsce furii zaczyna zastępować panika. Co jeszcze może się stać? Zaczynałem się naprawdę bać...

2 komentarze:

  1. Hej
    Nie, nie i jeszcze raz NIE! Ja się NIE zgadzam na żadną organizację która ma zlikwidować Mike'a. Wspominałaś, że to jest ktoś kogo się nie spodziewamy. Więc kto? Jej były Darek? On byłby do wszystkiego zdolny byle odzyskać Donę. Jej ojciec? Dobra może nie znosi Michaela ale chce szczęścia córki. Ktoś z rodziny Michaela? Nie no nie wytrzymam tego napięcia. Dodatkowo ten włam. Alan prawdopodobnie uratował Donie skórę.
    Jak nie Dona wbija sobie coś do głowy to teraz Michael. Boże co z nimi jest. I jeszcze ten doktorek na miejscu Michaela poszukałabym lespszego. Coś typu dr House. Przynajmniej by leczył skutecznie.
    Weny ci życzę dużo bo mnie tu zaraz coś trafi. Ode wymyślać podejrzanych tego wszystkiego.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, ani Darej, ani tata, ani Madonna... :D Więc kto? xD O ile dobrze sobie przypominam to w następnym powinno sie to wyjaśnić kto to. Kolejny poryty wątek, ale wpadłam na to przypadkiem i zainteresowało mnie, od razu je tu wplotłam właśnie co widać. :D
      Pozdrawiam. :)

      Usuń

Komentarz motywuje! :)