Michael Jackson

Michael Jackson

piątek, 2 września 2016

49.

Witam. :) Dzisiaj dość wcześnie, bo potem mnie nie ma. Kolejny odcinek ukarze się w niedzielę. Zapraszam. ;)



Donata



Zaczął się chyba najgorszy okres w moim życiu. Wcześniej tak nazywałam czas po rozstaniu z Darkiem, ale to było nic w porównaniu z tym co działo sie teraz. Od tamtej pory jak ją tu przyprowadził po raz pierwszy minęły dwa tygodnie. Nie widziałam jej tu często. Chyba woleli spotykać sie u niej. Zresztą to chyba nic dziwnego, miałby się przejmować, że jego była zaraz gdzieś wyjdzie zza rogu i ich zobaczy? Na jego miejscu chyba też bym tak postępowała.
Próbowałam udawać, że w ogóle mnie to nie obchodzi. Że nie interesuje mnie to, że nie wraca do siebie na noc, że w gazetach co rusz pokazują się ich zdjęcia z jakichś uroczystości, gdzie trzymają się za rękę. Próbowałam ignorować głupie docinki wypisywane dodatkowo na mój temat. W gruncie rzeczy to chyba nawet prasa się podzieliła. Jedni szykanowali ich drudzy uwiesili się na mnie. Na przykład. Dwa dni po tym jak sobie ją przyprowadził ukazał się artykuł w jednej z gazet, ze zdjęciem wielkim prawie na całą stronę jak się całowali. Kiedy zobaczyłam to po raz pierwszy próbowałam udać, że w ogóle mnie to nie dotyczy. Jedna z pań, z którymi pracowałam próbowała jakoś dodac mi otuchy, ale powiedziałam jej, żeby się nie przejmowała bo mnie to wcale nie obchodzi. Ale moje zachowanie musiało dawać innym do myślenia zupełnie co innego, bo choćby Alan, z którym łaskawie sie pogodziłam patrzył na mnie jakby czekał na coś, nie wiem, na wybuch bomby? Może.
Ale to, że to zlewałam wcale nie oznaczało, że rzeczywiscie nie miało to na mnie żadnego wpływu. Czułam sie wykończona. I jeszcze ta świadomosć, że sama sobie to wszystko zafundowałam. Ale jak to miałam w zwyczaju, od razu uruchomiłam odpowiedni mechanizm obronny byleby tylko nie musieć aż tak tego przeżywać. Skoro tak szybko sobie kogoś przygruchał, to widocznie aż tak mu nie zależało. I to jeszcze kogo? Może rzeczywiście wcześniej w tych tekstach było trochę prawdy, może rzeczywiście jakoś się z nią spotykał, a ja głupia... i tak dalej. Za każdym razem kiedy dopadała mnie większa chandra powtarzałam to sobie jak litanie i nawet skutkowało. Najlepiej zwalić coś na kogoś, ale nie obchodziło mnie to wtedy wcale, czy on winny czy ja. Musiałam się jakoś psychicznie obronić, bo inaczej bym zwariowała widząc te wszystkie zdjęcia, ich, jego jak rozmawiał z nią przez telefon.
Zmęczenie psychiczne po pewnym czasie zaczęło przekładać się na fizyczne. Bóle głowy stawały się coraz częstsze, nie jadłam, jedynie piłam, w nocy nie mogłam spać. Czułam mdłości na widok jedzenia, a już gdy poczułam zapach to w ogóle... Ale to chyba nie było nic dziwnego biorąc pod uwagę taki fakt.
W dzień potrafiłam przejść obok niego i nawet zamienić z nim zdanie lub dwa, jeśli akurat nie miałam wyjścia. Normalnie, na neutralnej stopie. Potrafiłam przeczytać taki kolejny artykuł, w zależoności jaki, czy z tych które jadą na niego, że mnie tak szybko kopnął w tyłek i zastąpił Madonną czy te które pisały o mnie jako o pustej dziewczynie, która już wyciągnęła troche kasy i postanowiła spieprzyć. Tylko ani w jednym ani w drugim za wiele nie zgadzało się ze stanem faktycznym. Ale nie o to chodziło. Potrafiłam to przeczytać, obejrzeć te zdjęcia jak się śmieją lub robia co innego, wzruszyć ramionami i isć dalej. Nie powiedzieć nawet słowa. Dalej iść robić swoje, pracować, po drodze może znowu odpowiedzieć na jakies jego durne pytanie, nawiasem mówiąc, zastanawiałam się po chuja on mnie zaczepia, i tak aż do wieczora. A wieczorem... No właśnie.
Wieczorem po kąpieli, kiedy juz nie miałam absolutnie nic do roboty poza położeniem się do łózka przychodziła rozpacz. Zamykałam drzwi i okna by nikt mnie nie słyszał. Przyciskałam poduszkę do twarzy i tak ryczałam jak głupia do wczesnych godzin rannych. Potem i tak nie zasnęłam, tylko leżałam wpatrując się w jeden punkt na ścianie i czując jak mnie to wszystko wykańcza nerwowo. Nigdy jednak nie rozkleiłam się przy kimś. Nawet gdy przyjechała tu do niego i widząc mnie na moich oczach się do niego przyssała. Jak odkurzacz. Przeszłam tylko obok nich jak gdyby nigdy nic wychodząc do ogrodu akurat po to po co szłam. Byc moze nie o to jej chodziło, a raczej na pewno chciała wzbudzić u mnie jakąś reakcję, ale jakoś... Udawało mi się jej nie usatysfakcjonować.
Potem rano, kiedy wstawałam czułam sie jakbym piła przez tydzień. Zataczałam się prawie idąc do łazienki, a ból w skroniach stopniowo zwiększał się każdego dnia. Kiedy weszłam na wagę stwierdziłam, że znów schudłam. I on to chyba też zauważył, bo kiedyś nawet o to zapytał. Znowu. Powiedziałam mu, że nic sie ze mna nie dzieje.
Czułam jednak, że długo to juz nie potrwa. Nie będę w stanie znosić tego wszystkiego w nieskończonosć. Odreagowywałam to na rózne sposoby, płacząc w nocy, organizm radził sobie za pomocą bólów głowy, a nawet zdarzały się już wymioty. Dobrze, że nikt tego nie zauważył. Naprawdę nie miałam pojęcia że to może tak wykończyć człowieka. Czułam się strasznie, po prostu katastrofalnie, to było nie do porównania z tym co sie działo kiedy tu wyjeżdżałam. A jeszcze moi rodzice i Iwa.
Iwa pałała do Michaela czystą nienawiścią. Nigdy go jakoś specjalnie nie lubiła, wyrażała się raczej umiarkowanie, ale od tamtego czasu po prostu... Ja nie wiedziałam, że ona potrafi wymyśleć TAKIE epitety na faceta. Nie powiem bo nawet troche poprawiało mi to humor na początku, ale dawno przestało działać.
- Spakuj się i wracaj do domu! Ja nie wiem po co ty tam jeszcze siedzisz?! Przyłazi z tą ku... - warknęła - Chyba celowo, żebyś na nią patrzyła! A ty co?! Stoisz i nic nie robisz! On cie wykończy!
- Iwa, wrócę do domu, nie martw się, ale najpierw muszę dostać to jebane pismo. Jeszcze nie przyszło.
- Ja zaczynam mieć takie wrażenie, że to jest tylko twoja wymówka, żeby tam wciąz siedzieć! Ile to już tam siedzisz?! Siódmy miesiąc, a niby można tylko sześć! Pakuj się i wracaj, nie czekaj na żaden papier, bo na chuja ci on?! - przetarłam twarz. Była wściekła. Nawet się cieszyłam. Przynajmniej ona umiała sie wściec na niego, ja jakbym utraciła tą możliwość. Nie umiałam już przeżywać chyba żadnych emocji. Zbyt wiele tego wszystkie zdusiłam w sobie. Już nie umiałam nawet tego z siebie wyrzucić. Nie wiedziałam czym to się skończy, może trafię do psychiatryka. Nie zdziwiłabym się.
- Poczekam jeszcze dwa tygodnie. Jak nie przyjdzie to... naprawdę pakuje manele i wyjeżdżam stąd. - westchnełam. - Dłużej tu naprawdę nie wytrzymam.
- W końcu! Tylko żeby za te dwa tygodnie nie było, że powiesz jeszcze dwa tygodnie!
- Nie, nie powiem. Chyba bym tu oszalała. Patrzeć na niego bez przerwy... - westchnęłam. - Gdyby nie ten zakichany papier już by mnie tu nie było.
- Ja na twoim miejscu nie przejmowałabym sie tym papierem! Jakby przyszedł to kazałabym se go przesłac do siebie pocztą i już! A nie siedzieć tam nie wiadomo poco...! A on może jeszcze śmieje się z ciebie razem z nią.
- Możliwe. - powiedziałam kładąc się na łóżku. Jęknęłam cicho.
- Co ci jest?
- Głowa mnie boli.
- No zaczyna się. Teraz cię głowa boli, a co będzie później?
- Nic mi nie będzie. Jakoś dam sobie radę. To tylko dwa tygodnie. Poza tym mogę się wynieść do hotelu. Nie zbankrutuję. I tak wracam, więc... nie siedziałabym tam długo.
- To zrób to najlepiej dzisiaj. Zaraz.
- Teraz to ja nawet nie mogę się z łóżka podnieść. - syknęłam kiedy prąd przeszył mi skronie.
- Ładnie cię urządził. Nie zasługiwał nawet na skrawek twoich gaci! - parsknełam śmiechem, o dziwo.
- Iwa, proszę cię...
- No co, mam rację! Taki zakochany był! Jak prawie wykitował to co potem wyprawiał?! Do chałupy ci się nie mógł dobić, to prawie wyszedł z siebie, aż go normalnie z gołą dupą naszłam! A teraz co?! Zachciało mu się Madonny?! Na zdrowie, kurwa, niech go wydupczy ze wszystkiego.
- Iwa... - westchnęłam.
- Powinna zrobić z niego takiego wała jakich mało. Frajer. - warczała.
I tak za każdym razem kiedy dzwoniła. Ale o wiele dziwniejsza sytuacja była z moim ojcem.
Rozmawiałam z rodzicami bardzo często. Mama wciąż przeżywała. Mike jakoś jej nie interesował, wciaz powtarzała to samo co Iwa, żebym wracała do domu. Ale tata... Spodziewałabym sie raczej kataklizmu z jego strony a on...
- On ma swoje lata, widać wie co robi. - powiedział w końcu. Aż zaniemówiłam. - Ty jesteś młoda. Jeszcze ułożysz sobie życie. I znam cię bardzo dobrze i wiem, że to ty zaczęlaś tą szopkę.
- Będziesz go bronił?? - byłam zdumiona.
- Tylko nie krzycz.
- Nie krzyczę... Jestem w szoku...
- Ja go nie bronię, mówię tylko, że od początku wydało mi sie to wszystko dziwne. Ale widać tak miało być. Jeśli coś się będzie miało zmienic to się zmieni. Na razie staraj się nie myślec.
- Mam zamiar niedługo wrócić do domu. - powiedziałam cicho. - Jeśli mnie chcecie.
- Co ty opowiadasz, pewnie, że cię chcemy! - ucieszył sie wyraźnie. - Może to i dobrze. Rozłąka czasami jest lekarstwem na wiele 'schorzeń'.
- Tutaj nie będzie lekarstwem na nic, tato. Gdyby mu tak zajebiście zależało, to nie wiem... Może to jest moja wina, ale wydaje mi się, że na jego miejscu zrobiłam bym wszystko... A ten od razu... I to jeszcze kto? Zrobił mi to na złość, wie doskonale, że nie znosze tej baby. Zrobił to celowo i z premedytacją. Zresztą tego i tak nie dałoby się już odkręcić.
- Niby czemu?
- Bo za dużo goryczy już w tym wszystkim. - westchnął.
- Jak wrócisz do domu, odpoczniesz.
- Tak. Będzie mi brakowac Janet. Z nią jako jedyną mam dobry kontakt z nich wszystkich. No, i jeszcze Lisa, ale to inna bajka.
- Z jego byłą?
- Przyajźnią bym tego nie nazwała, ale kiedy spotkałam ją w centrum handlowym, pogadałyśmy. Ale to wszystko.
- No dobrze... - westchnał.
Tak, nawet z Lisą potrafiłam się dogadać. A to już było źle, skoro najchętniej uciekłabym z tego domu jak najdalej od niego. Ale cóż. Widocznie tak miało być, jak powiedział mój tata.
Jednak to nie zmieniało faktu, że czułam się coraz gorzej. Bóle głowy się nasiliły i któregoś dnia naprawdę nie mogłam rano podnieść sie z łóżka. Kiedy w końcu udało mi się podźwignąć zobaczyłam mroczki przed oczami. Zawroty... Myślałam, że zemdleje. Podeszłam jakoś do drzwi i w szlafroku dotarłam jakoś do kuchni. Akurat chyba na moje szczęście była tam Susan, pani, która zajmowała się kuchnią. Kiedy mnie zobaczyła ręce jej opadły.
- Dziecko drogie, jak ty wyglądasz? - spojrzała na nią, a raczej zamrugałam w jej strone. Kuchnia pełna była światła, które raziło mnie boleśnie. Syknęłam.
- Ale co...? - nawet nie do końca kontaktowałam.
- Wyglądasz jak siedem nieszczęść! Siadaj! - podeszła do mnie i poprowadziła do krzesła przy stole.
- Niech pani nie krzyczy... - mruknełam. - Głowa mi zaraz peknie...
- Boli cię głowa?
- Tak... - odpowiedziałam. Nie mogłam nia nawet swobodnie poruszyć, bo miałam wrażenie, że mózg obija mi się o czaszkę...
- Zaraz ci coś podam, spokojnie... - popatrzyła na mnie przez chwilę. - Pokaż gdzie cię boli... - wskazałam jej na całe czoło i skronie. - Migrena. Zaraz poczujesz się lepiej, zobaczysz. - starała się mówić cicho. Każdy głośniejszy dźwięk sprawiał, że z bólu żołądek podjeżdżał mi do gardła. A jeszcze to światło...
- Dlaczego pani pali śwaitło w dzien... - zapytałam nie mogąc noramalnie patrzeć.
- Światło? To słońce, kochanie. - no tak. Jeszcze gorzej. Podała mi jakieś dwie tabletki i szklankę wody.
- Dziękuje... - szepnęlam po czym jakoś je połknęłam i popiłam wodą.
- Chcesz posiedzieć tu ze mną czy iść się położyć? - popatrzyła na mnie.
- Nie wiem... nie umiem myśleć, tak boli...
- To zostań tutaj, oprzyj się ładnie o ścianę, o tak... - pomogła mi. - Za pół godziny powinnaś poczuć pierwszą różnicę. Pogadamy, szybciej zleci i poczujesz się lepiej, ok?
- Dobrze... - zgodziłam się. Zgodziłabym sie na wszystko byleby tylko ten ból minął, albo chociaż zelżał... Ale wtedy... Chyba na złość mi...
- Dzien dobry! - lampucera wparowała do kuchni jak do siebie, a za nią Mike. Nawet nie starałam się na nich patrzeć. Dosłownie wszystko sprawiało, że łeb mi pękał... - Ładny szlafroczek. - powiedziała jak dla mnie o wiele za głośno...
- Ciszej prosze, proszę pani. - upomniała ją kucharka. Suka spojrzała na nią jakby rzuciła w nią zgniłym jajem. Ktoś śmiał jej zwrócić uwagę.
- A co się stało?
- Boli ją głowa, ma migrenę. I jeśli panienka nie potrafi obniżyć tonu to prosze mi stąd wyjsć! - wysyczała i... dosłownie wygoniła ją z kuchni! Od razu poczułam się lepiej. Nie widziałam co zrobił Mike... nie powinno mnie to obchodzić... Po chwili dało się słyszeć jakieś szepty na korytarzu, ale nic nie zrozumiałam, natomiast pani Susam naczęła prychać cicho pod nosem.
- Co sie tam dzieje...? - zapytała zerkając jakoś na nią.
- Obraza majestatu! - mruknęła. - Królowa od siedmiu boleści! Skarży mu się teraz na mnie, biedna! Jak ja tak mogłam ją potraktować! - spojrzała na mnie z uśmiechem, sama się uśmiechnęłam.. i jakby ból też trochę zelżał... Nastała chwila ciszy, w której zamknęłam oczy i starałam się rozluźnić... o ile można w jakiś sposób rozluźnić mózg? Bo miałam wrażenie jakby mi się skręcał wewnątrz czaszki...
- Jak się czujesz? - usłyszałam ciche pytanie. Nawet nie spostrzegłam kiedy wrócił do kuchni. Otworzyłam lekko oczy, Susan gdzieś zniknęła...  Był tylko on i ja.
- Już lepiej. - skłamałam, bo za dobrze to nie było. Chciałam się go pozbyć.
- Powinnaś się położyć. - szepnął znów.
- Tu mi dobrze.
- W łóżku będzie ci lepiej. Zobaczysz. - to zabrzmiało co najmniej dwuznacznie. Spojrzałam na niego jednym okiem. Przyglądał mi się uważnie.
- Dobra... idę do pokoju. - powiedziałam i powoli się podniosłam. Każda zmiana pozycji owocowała w nowe silniejsze fale bólu. Zamroczyło mnie...
- Dona?! - ktoś coś do mnie mówił, ale nie wiele do mnie docierało, dopiero po chwili dotarło do mnie, że chyba na moment omdlałam z tego wszystkiego. A na dodatek trzymał mnie w ramionach. Momentalnie cała ścierpłam.
- Co się stało? - wymruczałam rozglądając się.
- Prawie mi sie tu przwróciłaś. - poczułam jego palce na policzku. - Zaniosę cię do sypialni...
- Dam sobie radę... - chciałam od razu zaprzeczyć, ale nie wiele to dało.
- Własnie widziałem. - bezceremonialnie wziął mnie pod kolana i starając sie mną za dużo nie bujać podniósł. - Obejmij mnie za szyję. - mruknał cicho. Serce zaczynało walić mi w piersi. Pierwszy raz od długiego czasu był tak blisko...
Objęłam go powoli się poruszając, ból wciąz pulsował mi w głowie. Choć może już troche mniej po tych tabletkach, ale wciąż miałam wrażenie, że wszystko mi się lasuje. Poszedł powoli a ja nawet nie zauważyłam w która stronę. Po kilku minutach poczułam jak kładzie mnie na łóżku. Uchyliłam lekko oczy...
- Gdzie ty mnie zaniosłeś...?
- Do swojej sypialni. - serducho przyspieszyło mi do 170. Leżałam w jego łózku...
- Pomyliłes zakręty czy co?!
- Nie. - zaczął zdejmować ze mnie szlafrok. Wstrzymałam oddech. - Chcę cię mieć po prostu na oku. Mam trochę pracy w biurze, ale przyniosę to sobie tutaj. A ty odpoczywaj... - stwierdził po czym spojrzał na mnie. Chwycił cienką kołdrę i przykrył mnie nią, po czym... pocałował delikatnie w policzek.
Zostałam na chwilę sama. Oczy miałam wielkie jak spodki. Pocałował mnie! Tylko w policzek, ale wywołało to u mnie taką palpitacje, że na chwilę zapomniałam o bólu. Szybko jednak dał o sobie znac i zwinęłam się w kulkę sycząc.
Czułam jego zapach. Marzyłam o tym od dawna by go znów poczuć. Czemu on się chcę mną zajmować? Przecież... Westchnęłam. Ten zapach był lepszym lekiem niż te tabletki, które dała mi Susan. Po jakimś czasie ból rzeczywiście zelżał na tyle, bym mogłam się nieco odpręzyć i zasnelam wykonczona.
Nie spałam chyba długo. Było mi dobrze w jego pościeli przesiąkniętej jego zapachem i żadnym innym. Zwinięta w kłebek rozłożyłam się potem prosto wygodnie na samym środku i dziękowałam Bogu za to, że łeb już mnie tak nie morduje. Myślałam, że nie wiem... ale było to nie do zniesienia.
W pewnym momencie coś poczułam... Byłam lekko otumaniona więc nawet się nie poruszyłam ani w pierwszej chwili nie domyśliłam się co to. Ale czułam wyraźnie... na swoich ustach. Po chwili to do mnie dotarło.
Tego nie dało się z niczym pomylić. To były jego usta. Tak samo słodkie jak przedtem, tak samo miękkie i czułe... Całował mnie przez kilka chwil po czym się odsunął... Nawet nie drgnęłam. Nie pchał się do środka po  prostu muskał mnie delikatnie... składał drobne pocałunki... Usłyszałam jak westchnął, po czym chyba wyszedł...
Otworzyłam oczy. Głowa już mnie nie bolała w ogóle. Za to serce... biło mocno obijając się o żebra.



Michael


Władowałem się w niezłe gówno to teraz musiałem sobie jakoś radzić. I gdyby tylko chodziło o sam fakt. Te wszystkie artykuły... Świat show-biznesu oszalał po prostu. Król i królowa Popu razem! Nikt się chyba tego nie spodziewał, choć mówiono o tym nie raz. Że 'pasowalibyśmy do siebie'. Tylko z nazwy.
Madonna była kobietą tak skrajnie odmienną od Dony, że to się w głowie nie mieściło. Wszędzie wlazła. Dosłownie potrafiła się pojawić w moim domu o każdej porze dnia i nocy. Starałem się nie narzekać... choć sam nie wiedziałem po co w tym dalej siedzę.
Starałem się ratować jak mogłem. A ona zaczęła mi zarzucać brak czasu. Że ją olewam, że odwołuje każde spotkanie a ona nie ma zamniaru żyć w celibacie. Nikt jej nie każe, pomyślałem sobie. Uciekałem i chowałem się w studiu. Oficjalnie rozpocząłem już pracę nad kolejnym krażkiem. Nie zdążyłem jeszcze napisac wszystkich utworów, ale się zrobi. Czasu było mnóstwo. Pozornie.
Wytwórnia zmieniła szefostwo. Byli to ludzie tak skrajnie zasadniczy, że nie tolerowali najmniejszego potknięcia. Wszystko musiało chodzić jak w zegarku. Tak więc miałem wymówkę dla Mad gotową.
- Ile jeszcze czasu będziesz mnie ignorował? - zapytała któregoś razu, kiedy wpadła do mnie do domu. Powiem ochronie, żeby nastepnym razem mówili jej ,że mnie nie ma. Westchnąłem.
- Nie ignoruję cię.
- Nie?
- Nie. Mam napięty grafik w pracy. Zresztą ty też pracujesz, powinnaś więc wiedzieć o czym mówię...
- Tak, pracuję, ale nie wytwarzam takich cyrków jak ty! - czasami zachowywała się jak księzniczka, której wszystko się należy.
- Mad... - westchnąłem znów. - Wytwórnia zmieniła szefostwo. Panują zupełnie inne zasady, nie mogę robić tego co robiłem wcześniej, a więc przekładać wszystkiego tak jak mi sie podoba, albo całkiem sie urywać! Możesz to zrozumieć? - dała w końcu za wygraną, ale wiedziałem, że sie jej tak łatwo nie pozbędę.
A przecież istniało proste rozwiązanie. Kazać jej spadać i już. Wszyscy mi to mówili. Począwszy od Lisy. A Janet... Byłem u niej ostatnio. Powiedziała, że nie chce mieć ze mną nic do czynienia dopóki nie pójdę po rozum do głowy. I to była cała rozmowa z nią. Wiedziałem doskonale o co jej chodzi. Uważa mnie za ostatniego chama. Sam podzielałem jej zdanie. Ale chyba jakoś oboje i ja i Dona nie umieliśmy sie już z tego wszystkiego wyplątać.
Tego dnia znów wparowała do środka, ale była uśmiechnięta więc chyba nie będzie ciskać żadnych pretensji... ale powód zawsze się znajdzie.
Nie było mnie od wczesnego rana. Oczywiście, że siedziałem w studiu nad nutami. Pierwsze trzy utwory już zaczęły być zgrywane. Wciąż coś mi nie pasowało w tej melodii i zaczynałem wszystko od nowa. Ale byłem co raz bliżej efektu końcowego, tak czułem. Tylko w pracy umiałem się odprężyć i zapomniec o problemach. Które czekały na mnie w domu. Ale potrafiły też wcisnął się do studia, a jakże! W postaci Madonny.
Dopadła mnie jak wychodziłem ze studia. Zabrała sie więc ze mną i tak znaleźliśmy się w tej kuchni. Wpadła jak do siebie, nawet już tego nie komentowałem. Chyba uważała Neverland za swoją drugą rezydencję.
Pierwsze co zobaczyłem w kuchni to Donę siedzącą pod ścianą w białym szlafroku. Była blada jak ściana. Po oczami miała potężne cienie i w ogóle wyglądała słabo. Zmartwiłem się...
Mad oczywiście musiała wcisnąć swoje trzy grosze. Te jej pretensje jak moja SŁÓŻBA ją traktuje!
- Zrób coś z nimi, tak nie może być! Kto to widział, że kucharka tak się odzywała do twojej kobiety! Do tej panny mogła sobie pozwalać, ale...
- Jakiej panny? - wtrąciłem czując, jak się najeżam.
- Do tej twojej laluni, która notabene cię sama zostawiła! Do niej mogła stosować takie odzywki, ale ja sobie nie pozwolę...!
- A wiesz na co ja sobie nie pozwolę? - spojrzała na mnie. - Nie pozwolę, by w moim własnym domu kogoś obrażano, co właśnie robisz.
- JA KOGOŚ OBRAŻAM?!
- Tak.
- Przed chwilą to ktoś MNIE obraził, a ty mi mówisz, że ja kogoś obraziłam?! I to jeszcze kogo? - prychnęła. - Jakąś dziewuchę nie wiadomo skąd!
- Będzie lepiej jak sobie już pójdziesz. - czułem, że zaraz wyjdę z siebie.
- Wurzucasz mnie?!
- Nie, proszę, żebyś wyszła, bo mam coś do zrobienia...
- No tak, musisz pocieszyć swoją byłą! Chcę cię uświadomić, że ja nie jestem tak pusta jak wszyscy myślą. Ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego PO CO ty się zacząłeś ze mną spotykać.
- O czym mówisz? - zapytałem patrząc na nią w napieciu.
- Powiem ci tylko... żaden środek zastępczy tu nie pomoże. Ani tobie, ani jej. Ja nie mam zamiaru czekać na nic wiecznie, nie jesteś jedynym facetem na świecie. Myślałeś, że jak pokażesz jej jakąś kobietę to coś zmieni. Powiem ci tylko tyle, że oddaliłeś ją od siebie już tak bardzo, że od dawna nie widać jej już na twoim horyzoncie. Więc dobrze się zastanów czy chcesz dalej marnować mój czas. Jutro wieczorem będę w domu. Tak dla twojej wiadomości, gdybyś jednak się zdecydował. - i poszła.
Patrzyłem na nią przez chwilę. Jeśli już nawet ona mi o tym mówi... Westchnąłem głęboko i wróciłem do kuchni. Susan jakby na komendę gdzieś poleciała zostawiając nas samych. Dona wciąż siedziała w tym samym miejscu...
Kiedy potem wziąłem ja na ręce, poczułem zapach jej skóry... Taki delikatny, kiedy mnie objęła. Nie mogłem postąpić inaczej. Chciałem znów mieć ją w swoim łózku... choć przez chwilę. By móc na nią popatrzeć. Droga do sypialni była najprzyjemniejsza z tego wszystkiego. Oparła głowe na moim ramieniu i tak ją trzymałem. Jak mogłem przypuszczać, nie była zadowolona z tego, gdzie ją zaniosłem.
Wiedziałem, że tak będzie, ale chciałem... Chciałem na nią popatrzeć. Pobyć z nią. Chociaż chwilę. Chciałem się nią zaopiekować. I zrobiłem to. Serce biło mi mocno w piersi kiedy zdejmowałem z niej szlafrok. Przypomniały mi się natychmiast wszystkie noce spędzone z nią. Jak zakazany owoc krązyły mi  teraz w głowie. Nie zdązyłem się opanowac i pocałowałem lekko jej policzek. Chyba była tym zaskoczona. Ale nic nie powiedziała.
Wyszedłem z pkoju wychodząc do jednego z moich gabinetów. Wziąłem jakiś pusty stary notes, ołówek i wróciłem do sypialni. Kiedy wszedłem leżała zwinięta w kłebek pod moją kołdrą. Siedząc w koncie w fotelu patrzyłem na nią i przypominałem sobie te wszystkie wieczory, kiedy razem leżeliśmy w tym łózku. Czasami całując się namiętnie, pieszcząc, potem kochając mocno, a czasami tylko rozmawiając. Uśmiechała się wtedy promiennie. Pomyślałem, że chciałbym... chciałbym by to wróciło. Oddałbym wszystko za jedną noc z nią. W jej ramionach. By znów poczuć jej gorący oddech na karku... Palce we włosach...
Przymknąłem oczy i po chwili w mojej głowie pojawiły się pierwsze słowa. Zacząłem je spisywać. Wystarczyło, że spojrzałem na nią taką w piżamce leżącą w moim własnym łóżku, by do głowy przychodziły mi gotowe kolejne wersy. rzadko mi się coś takiego zdarzało, bym od razu natychmiast napisał gotową piosenkę lub przynajmniej jakąś jej część co jest jej podwaliną, nie nanosząc potem praktycznie żadnych poprawek. Teraz właśnie to się działo. Była moją prywatną inspiracją w tym momencie, patrzyłem na jej twarz, na dłonie... Na drobną stópkę, która wystawiła spod pościeli... Serce biło mi mocno w piersi. A słowa po kolei pojawiały się na kartce papieru...


Hold my hand, feel the touch of your body cling to mine 
You and me, makin’ love all the way through another night 
I remember you and I walking though the park at night 
Kiss and touch, nothing much, let it blow just touch and go 

Love me more, never leave me alone by house of love 
People talk, people say what we have is just a game 
Oh, I’ll never let you go, come here girl 
Just got to make sweet love ‘til the break of dawn 

I don’t want the sun to shine I wanna make love 
Just this magic in your eyes and in my heart 
I don’t know what I’m gonna do I can’t stop lovin’ you 
I won’t stop ‘til break of dawn makin’ love 

Hold my hand, feel the sweat, yes you’ve got me nervous yet 
Let me groove, let me soothe, let me take you on a cruise 
There’s imagination I bet you've never been there before 
Have you ever wanted to dream about those places you’ve never know ...


Zatrzymałem się w pewnym momencie czując jak pewne uczucie rozsadza mnie prawie od środka. Kochałem ją jak szalony. Odłożyłem ołówek i notes na stolik obok. Podniosłem się powoli. Przewróciła się na plecy śpiąc spkojnie... Ból musiał ją wymęczyć... Wyglądała tak pięknie... Właśnie taka chciałem ją oglądać. Leżącą w mojej pościeli, z włosami rozrzuconymi wokół głowy, ściągnąc z niej tą kołdrę i przyglądać się jak spokojnie oddycha.
Przysiadłem obok niej na skraju łozka. Bałem się by się nie obudziła. Pragnąłem... znów być blisko, chociąz wiedziałem, że do tego już nigdy nie dojdzie. Dała mi wiele. Może nawet więcej niż zasługiwałem. Ale czy na pewno miałem rację, myśląc, że już nigdy nie będziemy razem? Nadzieja na nowo niesmiało zaczęła we mnie kiełkować... Może jednak jest szansa... Niczego tak nie pragnąłem jak tego by znów była ze mną.
Dotknąłem lekko palcem jej ust. Dolnej wargi... Rozchyliła je lekko i mruknęła coś cicho... Chyba...
- Kocham cię... - usłyszałem. Wypowiedziała te dwa słowa tak cicho, że nie byłem nawet pewny czy je naprawdę usłyszałem. Kompletnie nie panujac na tym co robię, pochyliłem się nad nią i złożyłem na jej ustach jeden jedyny pocałunek... a potem kolejny... i znów. Smakowałem jej wargi powoli i ostrożnie. Miałem ochotę wpić się w jej usta, ale powstrzymałem się. Popatrzyłem tylko na nią przez chwilę... Była piękna. Taka moja choć przez tą krótką chwilę.

2 komentarze:

  1. Dzień dobry ci cześć. Dzień dobry ci cześć!!!
    Nie pytaj, gdy jestem wypompowana tak już mam xD
    W przerwie gdy czekam na kolejną lekcję w sql muzycznej mam czas by dodać koma. JEJ! Ale super hiper fajny rozdzialik był. Taki oooooooo... Wiesz tych "o" w myślach se dopisz ile chcesz. Na pczątku takie acha, okej, świetnie. Iwa naprawdę potrafi dokopać. A propo tamtej syutacji. Przypomniałaś mi o moich przypuszczeniach dotyczących tego jakże ważnego dokumentu legalizacji. Ona dostanie pozwolenie, nie? Czy raczej nie i to będzie jeden z wielu powodów rozstania. Czy jednak oni nadal pozostaną w separacji i ze wszystkiego nici tylko pakuj manatki i do widzenia. Bo manatki chyba będą pakować? Chociaż ona. Madonna agrrrrrr.... Ona chyba wszędzie jest pokazywana jako ta ZŁA. No przecież ona się do tego nadaje idelanie. Te blond włosy, aż kuszą xD Ale nie zaskoczyła mnie tym, że wygarnęła Mikeowi to, że jest tylko pocieszeniem. Jeszcze jakby sama powiedziała koniec z nami, to już po prostu jakiś cud był i trza by się zastanawiać, czy końca świata ma nie być. Ale tak na serio to jej zachowanie jest żałosne, traktuje wszystkich przedmiotowo. Nie zdziwiłabym się jakby Michael był jej do jednego potrzebny.
    On to jednak jest troskliwy, no po prostu aż krzyczeć chciałam, żeby wszystko było cacy. Ona by się zdrowa obudziła wyjaśniliby sobie wszystko i...właśnie i co dalej. A Dona mówiła te kocham cię przez sen czy była świadoma swoich słów.
    A tak mi się teraz o jej tacie wspomniało. Kopara mi opadła. Myślałam, że on jakieś wywody będzie robić typu "a nie mówiłem". A tu takie tłumaczenie z jego strony. Wow Dzisiejszy rozdział był kolejnym dowodem na to, że warto to czytać i oj długo nie przestanę ;) No nic pozostaje czekać na niedzielę, przecież to tylko dwa dni. Damy radę... Weny ci życzę dużo...
    Pozdrawiam ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też jestem wypompowana, wierz mi. xD Rozmową o pracę.
      No cóż mam nadzieję, że dam radę jeszcze nie raz cię jakoś zadziwic. xD
      Pozdrawiam. :)

      Usuń

Komentarz motywuje! :)