Michael Jackson

Michael Jackson

czwartek, 28 kwietnia 2016

6.

Witam. :D Oto następny. Zapraszam do czytania i komentowania, a kolejny odcinek w poniedziałek. ;)



Donata


Czas już chyba był najwyższy, by się pożegnać. Wciąż czułam się nieswojo, kiedy tak na mnie patrzył. Co najmniej jakby mnie oceniał... Chociaż nie. To nie to. Dostrzegłam w jego wzroku coś zupełnie innego, i w ogóle mi sie to nie spodobało... Chociaż nie, właśnie, że mi sie to BARDZO spodobało i z tego właśnie powodu byłam niezadowolona.
- W takim razie - zaczął po kilku minutach ciszy. - zapraszam panią od przyszłego tygodnia. Sporządzę przez ten czas umowę, i w poniedziałek od razu, jak tylko się tu pani pojawi ją podpiszemy. Możemy tak zrobić? - zapytał z wciąz tym samym wzrokiem przechylając lekko głowę.
- Możemy. - zgodziłam się kiwając lekko głową. - Będę na dziewiątą. - uśmiechnął się po czym wstał.
- W takim razie bardzo się cieszę i mam nadzieję, że będzie się nam dobrze razem pracowało. - powiedział. Dziwne to było.
- To raczej ja będę pracować dla pana... Spora różnica. - stwierdziłam podnosząc się z fotela, na którym siedziałam. Znów się uśmiechnął. Wciąz nie odrywał ode mnie wzroku. Nie wiedziałam, może już tak ma?
- Ja jednak wolę to nazywać wspólną pracą. Nie lubię rozdzielać kryteriów... U mnie pracownik jest taki sam jak ja, nie ma równych i równiejszych. - wytłumaczył.
- Naprawdę? - zabrzmiało to chyba mało przekonująco.
- Wiem, że mi pani nie ufa, ale proszę mi wierzyć, że zrobię wszystko by to zmienić.
No to już było naprawdę... dziwne.
- Nie musi pan nic robić, ja... - zaczęłam ale znów spojrzał na mnie w ten swój sposób. - Naprawdę ma pan niespotykane podejście. - uśmiechnął się.
- To źle czy dobrze?
- Jeszcze nie wiem. - uśmiechnęłam się.
Ruszyłam do drzwi chcąc wyjść, a on poszedł za moim przykładem. Może nawet dobrze... Nagle poczułam mdłości i strasznie zakręciło mi sie w głowie. Orientacyjnie wyciągnęłam przed siebie rękę, by się czegoś przytrzymać, nogi mi się poplątały, chciałam się o coś oprzeć, ale nagle poczułam jak czyjeś ręce łapią mnie w pasie... JEGO ręce.
- Dobrze się pani czuje? Choruje pani na coś? - od razu zaczął się wypytywać.
- Nie... - mruknęłam wciąż czując zawroty głowy, kiedy posadził mnie z powrotem w fotelu, z którego chwilę wcześniej wstałam. - To nic. Nic się nie stało.
- Jak to nic? O mało pani nie zemdlała. - przykucnął obok mnie. Wydawał się być autentycznie zainteresowany moim samopoczuciem.
- Naprawdę nic mi nie jest. Po prostu nie wiele dzisiaj zjadłam. - przyznałam się.
- Nie wiele to znaczy ile? - spytał znów przekrzywiając lekko głowę przyglądając mi się.
- Jedną kanapkę na śniadanie. - wydukałam. Co go to interesowało, przesłuchiwał mnie jak nie wiem kogo... Jego mina od razu lekko stężała.
- No to wszystko wyjaśnia. - wstał. Popatrzyłam na niego wielkimi oczami. - Proszę tu chwileczkę zaczekać, zaraz wrócę. - i odwróciłem się do drzwi.
- Gdzie pan idzie? - bąknęłam. Nie miałam zamiaru robić tutaj cyrku. Spojrzał na mnie przez ramię.
- Do kuchni. Musi pani coś zjeść, coś PORZĄDNEGO, jest pani bledsza od śmierci. Gosposia zaraz nam coś przyniesie. - zamierza jeść ze mną? Zgłupiał. Nie miałam zamiaru tam zostawać. Podniosłam się znów z fotela.
- Nie, nie, naprawdę, czeka na mnie kierowca z hotelu, zawiezie mnie z powrotem, dam sobie radę...
- Ledwie się pani trzyma na nogach. - rzeczywiście, wciąz kręciło mi się w głowie, a żołądek chyba przeżywał zanik.
- Nic mi nie jest, poradzę sobie, panie Jackson... - mruknęłam znów i chciałam podejść do tych drzwi, żeby pokazać mu, że naprawdę dam sobie radę. Ale on nie miał chyba zamiaru ze mną dyskutować.
- Nie chcę o tym słyszeć. - powiedział dość surowo i podszedł do mnie chwytając mnie delikatnie za ramiona. Posadził mnie z powrotem i popatrzył głęboko w oczy. - Pani tu zaczeka, nie wypuszczę pani stąd w takim stanie. Zaraz wracam. - i poszedł.
Miałam ochotę zapaśc się pod ziemię. Pochyliłam lekko głowę obejmując kolana rękoma. Wstyd. Pomyślałam, że moge stąd uciec póki go nie ma, ale jakby czytał mi w myślach pojawił się znów w środku.
- Proszę bardzo. Smacznego. - postawił mi przed nosem kwadratowy talerz z czymś bardzo apetycznym. Ale wciąz było mi głupio.
- Nie musiał pan, naprawdę. - on naprawdę był jakiś... inny. Nigdy nie spotkałam sie z taką troską u całkiem obcego człowieka. Uśmiechnął się siadając z drugiej strony.
- Ale chciałem. - skwitował tylko. - Niech pani je. - usadowił się wygodnie patrząc na mnie.
- Będzie mi się pan tak przyglądał? - trochę mnie to krępowało.
- Powiedzmy, że będę pilnował by pani wyszła stąd cała i zdrowa i o własnych siłach. A do tego talerz musi zostać tutaj pusty po pani wizycie. - poczułam, że się czerwienie. Jego pogłębiający się uśmiech tylko mi to potwierdził.
- Ja nie chcę zostać tu ani chwili dłużej niż to konieczne. - na te słowa uniósł brwi wysoko do góry. - Mam wrażenie, że pcham się tam gdzie nie powinnam i sprawiam kłopot. Zwłaszcza teraz, z tym jedzeniem.
- Gdyby sprawiała mi pani jakikolwiek kłopot, z pewnością bym o tym pani powiedział. Jest pani teraz moim gościem. Więc chyba jasne, że nie chcę by pani wyszła stąd co najmniej jakby pani przewaliła tonę ziemi. - uśmiechnął się znowu. Miał bardzo piękny uśmiech... I piękne brązowe oczy... Piękniejszych nigdy w życiu nie widziałam... Z konsternacją przyłapałam się na tym co myślę. Zaczęłam więc jeść. Smakowało bosko, więc już więcej nie narzekałam. Czułam się jedynie dziwnie, bo cały czas na mnie patrzył. Ciekawe czy na innych pracowników też tak zawieszał wzrok. Może uda mi się do tego przyzwyczaić.
- Widze, że pani smakuje. - mruknął z uśmiechem wciąż wlepiając we mnie oczy. Zerknęłam na niego tylko i uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
- Tak, jest bardzo pyszne. Ale więcej już nie przełknę. - powiedziałam biorąc glęboki wdech. No cóż, połowa zniknęła, powinien być zadowolony. On jednak znów spojrzał na mnie unosząc brwi.
- Zjadła pani tyle co wróbelek. Nic dziwnego, że pada pani na wyjazdach.
- Nie, naprawdę, nie dam rady więcej... - czułam się jak kiedyś jak byłam mała i mama wmuszała we mnie jedzenie.
- A jeżeli ładnie poproszę? - wymruczał przechylając się lekko w moją stronę na swoim fotelu i patrząc na mnie. No... on przynajmniej robi to w skuteczniejszy sposób niż moja mama...
Wzięłam znów widelec do ręki i znów zaczęłam jeść. - Dziękuję. - mruknął. Spojrzałam na niego.
- Za co?
- Że się ze mną pani nie kłóci tylko ładnie je. - uśmiechnęłam się.
Nigdy nie poddawałam się pierwszemu wrażeniu, ale on... Wydawał się być naprawdę w porządku. Miał moze nieco dziwny sposób obycia, ale nie było to niczym złym. Zaintrygował mnie natomiast co się rzadko zdarza. Mój wzrok co chwila przyciągały jego oczy i usta, kiedy się uśmiechał. Karciłam sie w myślach, że zachowuję się jak te śmieszne nastolatki.
Kiedy mój talerz zrobił się już pusty, odłożyłam sztućce i spojrzałam znów na niego.
- No. To teraz możemy uznać, że sobie pani poradzi. - stwierdził wstając szybko i łapiąc za talerz przede mną. Wyszłam za nim z gabinetu. Skręcił w zupełnie inną stronę niż tak, z której ja przyszła, więc poszłam tak by dotrzeć do wyjścia. On jednak migusiem mnie dogonił i zrównał ze mną. Zauważyłam, że jestem od niego o ponad głowę niższa. Górował nade mną, postawny i przystojny... Znowu, skarciłam się w myślach i odwróciłam od niego wzrok. Jednak na drodze stanęła nam jego siostra.
- O, już po? Zobaczę cię tu jeszcze, czy już dałaś kosza mojemu bratu? - zapytała ze śmiechem. Kosza? Czyżby miała na myśli coś konkretnego? Nie, nigdy w życiu nie wdałabym się z nim w romans. Był przystojny, męski, miał przepiękny usmiech i oczy, brązowe, a takie uwielbiam u facetów, ale mimo wszystko nie. Nie  z nim.
- Janet. - rzucił ostrzegawczo, ale kiedy na niego spojrzałam patrzył na mnie i uśmiechnął się lekko.
- Myślę, że zobaczymy sie w przyszłym tygodniu. - odpowiedziałam patrząc na kobietę. Nie chciałam się od razu pouchwalać, ale nie mogłam być też nie miła. Kobieta wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Jej brat natomiast niespodziewanie chwycił mnie lekko pod łokieć, na co przeszły mnie lekkie dreszcze. Wyzezowałam na niego, kiedy poprowadził mnie do drzwi. Jego siostra została w tyle.
- Niech pani daruje mojej siostrze. Ma wybujałą wyobraźnię. - powiedział przyglądając mi się wciąz i wciąż. Uśmiechnęłam się na znak, że nic się nie stało.
- Nic nie szkodzi. Jest bardzo miła. To... do widzenia. - powiedziałam i odwróciłam się by wyjść, ale poszedł razem ze mną do samiuteńkiej bramy.
- Do widzenia. - dopiero tam się pożegnał i zamknął bramę jak tylko wsiadłam do auta. Nie odszedł od razu jednak, tylko patrzył jak odjeżdżamy. Czułam na sobie jego wzrok, chociaż sama unikałam spoglądania na niego. Nie podobało mi sie moje skaczące tętno.
- I jak? - zapytał kierowca patrząc na mnie we wstecznym lusterku. Ocknęłam się z zamyślenia i popatrzyłem w jego odbite oczy.
- Wszystko dobrze. Od przyszłego tygodnia zaczynam.
- Widzi pani? Mówiłem. - rzucił z uśmiechem.
- Tak, mówił pan. - uśmiechnęłam się lekko i znów pogrążyłam się w zamyśleniu.
O czym myślałam? Na początku o wszystkim i o niczym, potem o tym co się działo w Polsce zanim tu przyleciałam. O Iwie, mojej przyjaciółce, która zaledwie usłyszy gdzie byłam od razu wyciśnie ze mnie wszystko, o mamie i tacie... aż w końcu o NIM. Jakimś sposobem barwa jego oczu wryła mi się w pamięć a uśmiech zapadł tak samo głęboko. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale uznałam, że za chwilę mi przejdzie. Widać, on naprawdę coś w sobie ma.


Michael


- Już dawno twoje ślepka tak nie błyszczały. - usłyszałem gdy tylko wszedłem z powrotem do domu. Spojrzałem na Janet, która z lekkim uśmiechem pod nosem przyglądała się cały czas, jak odprowadzałem pannę pod samą bramę.
- Słucham?
- To co słyszałeś. - odpowiedziała wciąz na mnie patrząc. - Ostatni raz ci się tak świeciły na ślubie z Lisą. A to już dawno było.
- O czym ty mówisz, Janet? - wyminąłem ją i skierowałem się do mojego gabinetu. Zupełnie innego niż ten, w którym spędziłem ostatnie pół godziny.
- Dobrze wiesz o czym. Nie krępuj się! - nie dawała za wygraną. Odwróciłem sie do niej przodem w pół kroku.
- Janet. Prosze cię, kochana siostro, powstrzymaj trochę swoją wyobraźnię. Nie ma nic, rozumiesz?
- No. Jeszcze nic nie ma, zobaczysz, ta panna nie da ci żyć! - krzyknęła za mną.
- Niby dlaczego? - spojrzałem na nią przez ramię.
Uśmiechnęła się i wzięła z małego stolika w roku swoją torebkę.
- Bo sam będziesz wciąz o niej myślał.
Patrzyłem jak wychodzi. Może nawet dobrze, że się zmyła. Jej sugestie były po prostu smieszne, albo w ogóle nie na miejscu. Nie zamierzałem pakować się  w romans z tą dziewczyną. Była młoda, za młoda. Owszem piękna, co widać gołym okiem, ale mogła mieć każdego w swoim wieku. Dzieliła nas gigantyczna przepaść dwudziestu lat. Nagle złapałem się na tym, że próbuję się z tego powodu pocieszać. Jakbym naprawdę żałował, że do niczego między nami nie dojdzie.
Potrząsnąłem lekko głową. Nie zamierzałem teraz bawić sie w kobiety. Miałem na głowie płytę, a to było dla mnie teraz najważniejsze. Z tą myślą schowałem się w końcu w pokoju, w którym pracowałem w domu.
Nie mogłem się jednak na niczym skupić. Ta dziewczyna siedziała mi wciąz w głowie, nie mogłem się jej pozbyć. To przez jej urodę, a ja chyba zaczynam przechodzić kryzys wieku średniego, skoro serce zaczyna mi bić mocniej na samo wspomnienie o niej. Westchnąłem tylko. Na szczęscie praca nad płytą jest dosć pochłaniająca. Niedługo zaczniemy nagrywać pierwszy teledysk... Pracy będzie tyle, że nie będzie czasu nawet myśleć.
Jednak tego wieczoru robota mi nie szła. Zacząłem przechadzać się po pokoju co chwila podchodząc do okna to otwierając je i zamykając. Nie miałem co ze sobą zrobić. Ta dziewczyna naprawdę mnie zaintrygowała. Była nie codzienna, jej zachowanie dawało mi pewne wyobrażenie o jej charakterze. Była nieśmiała, choć chciała wyglądać na odważną. Była ufna, co pokazała mi pozwalając mi się tu na chwilę zatrzymać. I w pewien sposób nieodpowiedzialna. Jak można nie jeść przez pół dnia i wyjeżdżać jeszcze na jakies spotkanie bez niczego?

3 komentarze:

  1. No hej!
    Ale fajny rozdzialik. Naprawdę mi się podobał. Czy ona trzyma go na dystans czy mi się tylko wydaje. Szkoda, że tak szybko czytam, ale nie mogłam wytrzymać.

    Niech się Mike nie martwi różnicą wieku, bo nie takie pary ten świat widział;) On i te jego pomysły. Że tak powiem głodnego posilił. Chyba ktoś mu zawrócił w głowie...

    A nasza kochana Donatka nie je śniadań? Nie ładnie... Co jak się przewróci a Mikea nie będzie w pobliżu z talerzem???

    Janet jest the best. Jak wypaliła ze swoim tekstem to myślałam, że padne.

    Naprawde nie wiem jakby ci tu jeszcze osłodzić. Kierowcy taxówek znają się na wszystkim xD
    Życzę duuużo bardzo dużo weny i powodzenia w pisaniu.
    Pozdrowionka😃

    OdpowiedzUsuń
  2. Udało mi się przeczytać więc walę na koniec wszybkiego koma, bo jutro wyjeżdżam i wiesz :P
    Rozdział świetny!
    Widać, ze Ci dwoje od pierwszego wejrzenia wpadli sobie w oko. Co do wieku - zawsze powtarzam że wiek i odległość: to są tylko liczby. Tylko, i przy uczuciu nie mają żadnego znaczenia.
    Donatka za te 'głodzenie się' powinna kopa w tyłek dostać.
    Liczę, że między tą dwójką będzie coraz to ciekawej i coraz więcej porządanej akcji :D
    Pozdrawiam!
    PS: Liczę, że jak wrócę za te 10 dni do Polski, to będzie tutaj coś nowego ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Mike jaki uroczy i pomocny. :) Jak zawsze.

    ~Arco Iris

    OdpowiedzUsuń

Komentarz motywuje! :)