Michael Jackson

Michael Jackson

niedziela, 21 sierpnia 2016

43.

Witam i z góry przepraszam, że rozdział nie pojawił się planowo wczoraj a dopiero teraz, niespodziewany wyjazd. Nie sprawdzałam go nawet jako tako, więc za błędy z góry przepraszam. Następny będzie we wtorek. Zapraszam. ;)



Donata


Od czasu tamtej kłótni a już w ogóle od czasu POGODZENIA SIĘ, było co raz lepiej. Chociaż jak każda kobieta chyba z zasady uważałam, że seks nie jest metodą przeprosin to musiałam stwierdzić, że spisał się fantastycznie. Przez bite sześć czy siedem godzin głowe miałam tak zajętą PRACĄ Z NIM, że nie było czasu na nic innego. Zresztą, kto by się wtedy zajmować czymś innym.
Zabrał mnie też na romantyczną kolację. Chyba chciał dać mi do zrozumienia, że zrobi teraz wszystko byle bym tylko całkowicie mu odpuściła. Odpuściłam. Już dawno, ale on wciąż obsypywał mnie a to kwiatami, a to jakimiś słodkościami, zabierał do drogich restauracji, aż w końcu musiałam mu powiedzieć, że nie potrzebuję tego wszystkiego, że nie musi aż tak wychodzić ze skóry, bo wszystko jest w porządku. Co nie znaczy oczywiście, że mi  się to nie podobało. Bardzo mi się to podobało.
Ale szczerze powiedziawszy wolałabym po prostu któregoś wieczoru usiąść z nim przed kominkiem w salonie i po prostu tak posiedzieć przytulona, nic więcej. Tylko on i ja.
Wróciły też dwie sprawy. Po pierwsze i chyba najważniejsze, sprawa tych podrzuconych zdjęć. Policja już dawno utknęła podobno w martwym punkcie, ale Mike miał pewne znajomości. Dowiedział się czegoś, mianowicie, że to nie ma nic wspólnego z Arvizo. To nie na ich polecenie zostało to mu podłożone. Nie wiadomo jednak, kto to zlecił i dlaczego. Mike zastanawiał się nad tym bardzo często. To bowiem znaczyło, że znalazł się ktoś nowy kto chce go zniszczyć. Do tej pory wojowali tylko z Arvizo, nikt nie miał pojęcia KTO jeszcze chciałby jego krzywdy. Mnie samej śmierdziało to jakimś spiskiem i... Czułam, że wyniknie z tego coś niedobrego i to bardzo. Postanowiłam to na razie jednak zostawić i to samo powiedziałam Michaelowi. Żeby nie martwił się tym za dużo dopóki nie dowiemy się znów czegoś nowego konkretnego.
Druga sprawa jednak bardzo mnie interesowała. MADONNA. Komuś coś to mówi? Tak? To bardzo się cieszę, bo ta suka, za dużo sobie pozwala.
Ostatnio w gazetach ukazał się kolejny artykuł traktujący o tym, jakoby Mike miał być z nią widziany gdzieś tam, w jakiejś restauracji czy coś. Nie było żadnego zdjęcia. Zresztą, Mike od czasu powrotu do Stanów nie odstępował mnie na krok, więc jak miałby się z nią spotykać? Napisali, że ona sama twierdzi, że Mike robi wszystko byleby tylko nikt sie nie dowiedział, ale...

'...ale chyba czas najwyższy, by to wyszło na jaw. Nie chodzi mi tylko o siebie i o Michaela, ale też o tą młodą dziewczynę, która myśli, że są 'razem'. Michael nie chce ruszać tego tematu. Powtarzam mu wielokrotnie by zakończył tą farsę, którą jest ten pseudozwiązek i  powiedział głośno, że jesteśmy razem. Nie chce krzywdy tej dziewczyny. Powinna wiedzieć, że to co ona nazywa miłością tak naprawdę nie istnieje, a Mike po prostu nie chce jej ranić, dlatego wciąż tkwią w tej ułudzie. Lepiej będzie, gdy się dowie, wtedy cierpienie nie będzie aż tak wielkie. Prawda jest zawsze lepsza od kłamstwa. Dlatego mówię o tym głośno właśnie teraz, bo Michael nigdy chyba by się na to nie zdobył. Tłumaczy to tym, że nie chce by dziewczyna cierpiała. Będzie cierpieć tak czy owak. Ja życzę jej wszystkiego dobrego i by znalazła w końcu prawdziwą miłość...'

Rzygać mi się chciało. Mike kręcił tylko głową i prychał przyciskając mój tyłek do swojego krocza. Ja miałam ochotę ta sukę rozerwać.
- Dona, skarbie, daj spokój, Mad nie powiedziałaby czegoś takiego! - powiedział w końcu. Spojrzałam na niego wielkimi oczami.
- MAD?? To teraz jest MAD? MIKE. A skąd ty wiesz co ona by powiedziała?!
- Bo doskonale wie, że gdyby naprawdę coś takiego wyszło z jej ust, udusiłbym ją. - powiedział poważnie. - To są brukowce, Dona. Widzę, że jesteśmy szczęsliwi, nie ma sensacji, żadnych zdrad, więc sami je wymyślają. Nie obchodzi mnie co pisza, i ciebie też nie powinno. Kochasz mnie? - zapytał.
- Oczywiście, że tak. Debilu. - zaśmiał się pod nosem. - Ocierasz się o mój tyłek. - mruknęłam zezując na niego. Spojrzał na mnie z cwanym uśmiechem i otarł się znów mocniej. - Mike, zboczuchu... - zaśmiałam się cicho pod nosem.
Wiedziałam, że on by mnie sobie na nią nie zamienił, ale nie o to chodzi. Chyba żadna dziewczyna nie chce by jakaś pinda dowalała się do jej faceta. I nieważne czy to Madonna czy jakaś inna Marilyn Monroe. Był mój i wara komukolwiek się do niego zbliżać.


Michael


Ja i Madonna? Znowu? Naprawdę? To już się robi nudne... Ale w sumie z kim mieliby mnie zeswatać, że się tak wyrażę? Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ten tekst, wściekłem się. To naprawdę potrafiło obrzydzić. Ale potem stwierdziłem, że najlepiej jest mieć wylane, tym bardziej, że dobrze wiedziałem, że to nie prawda. Madonna może wcale nawet nie zwracała uwagi na to co wkładają jej w usta. Nie ważne co piszą, ważne, że piszą. Pierwsza, najważniejsza i jedyna tak naprawdę zasada show-biznesu.
Na dodatek Dona też się wściekała. Uśmiechałem się pod nosem widząc to. Była tak zazdrosna, cięta i miała na nią tak długie pazury, że aż miło było popatrzeć. Lubiłem to... Wyglądała wtedy szczególnie pociągająco i aż nie mogłem się powstrzymać by nie dobrać się do jej tyłka. Tyle radości sprawiało mi bycie z nią. Bywały momenty kiedy po prostu nawalaliśmy się poduszkami w sypialni do tego stopnia, że pierze fruwało w powietrzu, a jej włosy były go pełne. Wtedy siadałem z nią i wyskubywałem je z jej włosów, a ona najczęściej przysypiała wtedy. Lubiła kiedy ktoś grzebał jej we włosach. Ktoś, znaczy ja. Oczywiście.


Panie które potem to sprzątały powiedziały mi, że jak chcemy urządzać sobie bitwy na poduszki to mamy wyjść na dwór, wiatr wszystko zdmuchnie. Piórka wgryzły się w chodniczek i nie mogły ich z niego wydostać. Sam się z tego śmiałem. Potrafiłem ganiac ją po całym domu, ogrodzie, raz zwiała mi nawet do zoo. Mam tam takiego jednego niesfornego zwierzaka. Orangutana. Jedyny taki egzemplarz. Od samego początku dupek mnie nienawidzi, nie wiedziałem czemu. Ale ją od razu wręcz pokochał. Kiedy ją tam znalazłem siedziała z nim w jego klatce, a małpa na jej kolanach. Wyszczerzyła się do mnie. Byłem przegrany, ten skurczybyk mi jej tak łatwo nie odda.
Kiedy próbowałem się zbliżyć, wyszczerzył na mnie zęby. Jedyne zwierze, które mnie nie lubiło, nie wiem czemu.
- Każde, dosłownie każde zwierzę cię kocha, a ten? Co mu zrobiłeś jak był mały?
- Nic. - odpowiedziałem patrząc na zwierzaka, który uwiesił sie Donie na szyi z zamiarem ucięcia sobie drzemki. O nie, tak to nie będzie. Wlazłem do tej klatki. Ten jak tylko to zobaczył znów pokazał zęby. Gęba wywinęła mu się pokazując dosłownie wszystkie... Zwątpiłem.
- Mike, może on cię po prostu o coś prosi?
- Tak prosi? Pokazując mi jakie ma ostre kły? No naprawdę...
- No spróbuj... Na mnie też pokazywał.
- Ciebie natychmiast pokochał.
- Haha! Nie od razu. Ale potem rzeczywiście.
- Dobra. Więc o co on mnie może prosić?
- Może żebyś go przytulił? - wytrzeszczyłem oczy.
- A on pierwsze co zrobi, odgryzie mi łeb. - roześmiała się.
- Nie przesadzaj. Dalej chodź.
- No nie wiem... - mruknąłem, ale zrobiłem krok do przodu, małpa znów pokazała zęby. - Dona...
- No chodź.
W końcu podszedłem na tyle blisko by móc ją dotknąć. Serce troche mi waliło, ale... małpiszon tylko sie na mnie patrzył.
- Dobra, ja wychodzę...
- Zaczekaj! - Dona złapała mnie za rękę. Małpa zaczęła się z niej gramolić i już po chwili siedziała na mnie. Objęła mnie w pasie a łeb położyła na ramieniu. Byłem lekko zdziwiony.
- Widzisz? On się chciał poprzytulać, a ty mu uciekałeś. Dlatego był zły. Hhahaa! - zaczęła się ze mnie śmiać.
- Bardzo śmieszne. Jego wina. Po co pokazywał kły? Wolałem nie ryzykować. - zaśmiała się znów.
Wtedy zadzwonił mój telefon.
Kiedy spojrzałem na wyświetlacz zdziwiłem się wyraźnie.
- Co się stało? - zapytała Dona siedząc obok, zwierzak zlazł ze mnie i usiadł z powrotem na niej.
- Nic, skarbie. Zaraz wrócę do ciebie. - cmoknąłem ją lekko i wyszedłem z klatki.
Odebrałem dopiero kiedy znalazłem się na zewnątrz. Dzwoniła Lisa. Czego mogła chcieć? Miałem nadzieję, że nie znowu... Ale odebrałem.
- Halo?
- Hej, Mike. - rzuciła. -Słuchaj... wiem, że na pewno jesteś zdziwiony moim telefonem, ale...
- No powiem szczerze, że masz rację. Coś się stało?
- Nie, nic się nie stało. - odpowiedziała, ale czułem, że o coś jej chodzi.
- Więc czemu...
- Posłuchaj. Wiem, że ostatnio kiedy się widzieliśmy zachowałam się jak przedszkolak. Chcę żebyś wiedział, że... mnie zajęło to trochę więcej czasu niż tobie, ale do mnie to też w końcu dotarło. Miałeś rację, Mike. - ulżyło mi. - My się dla siebie nie nadajemy. Wiesz... ale brakuje mi naszej przyjaźni.
- Mnie też, Lisa, naprawdę.
- Dzwonię właśnie dlatego, żeby ci to powiedzieć i... nie chcę, żebyś się czegoś w mojej propozycji doszukiwał, po prostu chciałabym się spotkać i porozmawiać. Jak za dawnych czasów. Wyjaśnić sobie do końca wszystko... Męczy mnie to.
- Lisa... - uśmiechnąłem się. - Wiesz doskonale, że mimo wszystko jesteś mi bliska, jesteś moją przyjaciółką. Cieszę się, że w końcu zrozumiałaś.
- No, przyznam się, że ja też się cieszę. - wyczułem, że się uśmiecha. - Zbierałam się na ten telefon już jakiś czas... Było mi wstyd...
- Przestań. Nic złego nie zrobiłaś.
- No niby nie, ale...
- Lisa - zaśmiałem się. - Pamiętasz co kiedyś powiedział ci Jermaine? - zaśmiała się. - Nie wstydź się, wstydzić się będziesz po śmierci jak ci pokażą slajdy z twojego życia!
- Powiedział to po pijaku.
- Ale powiedział prawdę.
- Więc jak? Spotkamy się?
- Kiedy?
- Dzisiaj, jutro, pojutrze, za tydzień. Kiedy masz czas.
- Mam czas dzisiaj... o siedemnastej, może być? Tam gdzie zawsze, pamiętasz...
- Pamiętam, pamiętam. - zaśmiała się znów.
A więc się umówiliśmy. Do godziny siedemnastej było jeszcze trochę czasu...
- Do kogo się tak śmiałeś przez ten telefon? - usłyszałem nagle za sobą. Janet... jak zwykle znikąd.
- O, siostrzyczka! - spojrzała na mnie wielkimi oczami.
- Coś piłeś? Nigdy się tam nie cieszyłeś z moich wizyt.
- Zawsze się cieszyłem. Cieszę się, że przyszłaś. - przytuliłem ją. Poklepała mnie po ramieniu.
- Więc z kim rozmawiałeś?
- A z... ktoś ze studia. Czegoś tam chcą, będe musiał później pojechać. - nie powiedziałem, że to Lisa, bo Janet natychmiast napompowałaby się jak indor. Nie cierpiała jej. Wolałem skłamać, w końcu i tak nic wielkiego to nie było.
- Aha. A twoje druga lepsza połowa gdzie? - parsknąłem śmiechem.
- W zoo, zdradza mnie z jednym gościem, właśnie widziałem. - udałem niepocieszonego.
- Co robi?! - wybuchnąłem śmiechem.
- Idź i zobacz.
- Śmiejesz się bo baba cię zdradza?! - fuknęła i poleciała. Jak ją łatwo we wszystko wkręcić.



Donata


- DONA!!! - usłyszałam w pewnym momencie wrzask. Rozpoznałam w nim głos Janet. Ale czemu tak wrzeszczy? - Mówie do ciebie, gdzie jesteś?!
- Tutaj... - powiedziałam, a gdy stanęła naprzeciw mnie wytrzeszczyła oczy w zdumieniu.
- CO ty robisz?!
- Siedzę.
- To widzę! - usłyszałam cichy chichot. To Mike przyszedł za nią do zoo. - Podobno go zdradzasz z jakimś gościem tutaj!
- CO?!
- Sam mi to przed chwilą powiedział! - popatrzyłam na Michaela, którzy szczerzył się głupio.
- Widzisz Janet? Ona chyba lubi rudych. - zrobił smutną minkę, spuszczając głowę. Siostra spojrzała na niego, a potem znów na mnie. Kiedy zorientowała się, że trzymam na kolanach RUDĄ małpę... spojrzała znów na brata jak na debila.
- Ty nie masz równo pod sufitem, Mike. - powiedziała w końcu. - To ja lece ją objechać, że sobie rozmansuje, a tu co sie okazuje? Że mój brat robi mnie w konia! Dobre sobie!
- Właśnie. - mruknęłam odsuwając lekko małpę i wychodząc z klatki. - Zdradzam go z orangutanem. - zabrzmiało to tak absurdalnie, że wszyscy troje się zaśmialiśmy. - A ty? Kto dzwonił? - zapytałam patrząc na niego. Odpowiedział natychmiast.
- Ze studia.
- Ze studia? - zdziwiłam sie. - Przeciez ty nie masz tam nic do roboty.
- No tak, ale... Nie wiem dokładnie czego chcą. Może myślą już o jakimś wstępnym zarysie na nową płytę. Mam kilka napisanych kawałków...
- Mike, dopiero co wróciłes z trasy.
- Miesiąc temu.
- To mało! Masz odpocząć. Twój doktorek o mało cię nie zabił, pamiętasz co powiedział lekarz? Co najmniej kilkanaście miesięcy siedzenia na tyłku! I już ja tego dopilnuje. - zdawał się być niepocieszony.
- Przecież nie lecę niczego nagrywać, tylko porozmawiać. Spokojnie. - przyciągnąłem mnie do siebie za szyję i pocałował w czubek głowy. Westchnęłam.
- Porozmawiać, jasne. A jutro pierwsze co zrobisz...
- Nic nie zrobię, obiecuję ci to. Ok? - spojrzał mi w oczy i pocałował lekko ale z namiętnością.
- Dobra. - warknęłam. Zaśmiał się pod nosem i przytulił chowając nos w moich włosach.
- Dobra, to skoro ty wybywasz, to ja ją też zabieram! - wypaliła nagle Jan. Popatrzeliśmy na nią. - No co się tak gapicie? Dawno nie byłyśmy gdzieś razem ,tak żeby poplotkować. Jedziesz ze mną, robimy sobie babski wieczór.
- Ale Janet...
- Cicho! Siedzisz z nim wiecznie, jeszcze się pobzykacie, nie martw się! - zaczerwieniłam się.
- Nie to miałam na myśli...
- Jasne, janse. - pociągnęła mnie do wyjścia, Mike śmiał sie jak głupi.
- Nie śmiej się! Bo za pewne ma rację, tylko byś się bzykał.
- JA???
- A kto ja???
- A kto mnie wtedy zaciągnął do łóżka?
- To... - zająknęłam się. - To była wyjątkowa sytuacja!!! - roześmiał się.
- Oczywiście. Dzisiaj wieczorem też będzie sytuacja wyjątkowa, może nawet stan wyjątkowy. Janet. - zwrócił sie do siostry. - Tylko mi jej nie schlej.
- Jasne, jasne. Nikt nie lubi posuwać trupa. - powiedziała patrząc na mnie, na co zakryłam twarz dłońmi. Błagam.
- Janet, opanuj się. - mruknałem.
- Nie gadaj tylko chodź. - i to by było na tyle. Za chwile wyciągnęła mnie z domu i pojechaliśmy w miasto.
- Janet... - zajęczałam, kiedy ciągnęła mnie do jakiegoś klubu.
- Nawet mi nie piszcz! - fuknęła i posadziła mnie przy barze.
- Nawet mnie tu samej nie zostawiaj! - warknęłam. Ale uśmiechnęła się i usiadła obok mnie na krześle.
- Nie mam zamiaru, nie martw się.
- No po tobie wszystkiego się można spodziewać. - spojrzała na mnie krzywo.
- Ha ha ha.
- No tak!
Zaczęłysmy rozmawiać i zamawiać drinki. Wypiłam dwa, nie chciałam sie upić. Janet wcale nie piła, bo prowadziła samochód. Głównie to on mnie próbowała coś zamówić, ale odmawiałam.
- Co ty taka sztywna?
- Janet, jesteśmy w mieście. Zaraz ktoś nas rozpozna i będa jaja. A ty jeszcze ładujesz we mnie alkohol. Ciekawe kto mnie obroni, kiedy jakiś buc się do mnie przyczepi...
- Ja cię chętnie obronię. - usłyszałam za soba i poczułam na karku goracy oddech jakiegoś faceta. Chyba nie od razu poznał moją towarzyszkę, ale przynajmniej końcówkę naszej rozmowy usłyszał. Spojrzałam za siebie przez ramię. Facet był może nawet i przystojny... ale waliło od niego wódą. Miał może z 25 lat... Z takimi to już ja przeszłam swoje. Zresztą. Mężczyzn to ja już miałam dość. Swojego w Neverland, a kochanka w zoo w Neverland.
Spojrzałam na Janet, która w krótkich wyprostowanych i nieco natapirowanych włosach w ogóle nie przypominała siebie. Patrzyła na tego gacha jak na kosmitę.
- Dzięki, mam już bodyguarda. Poradzę sobię. - odpowiedziałam dając mu wyraźny sygnał, że nie jestem zainteresowana.
- Wydaje mi sie jednak, że taka piękność sama sobie nie poradzi... Drinka? - zaproponował stojąc cały czas blisko mnie.
- Nie, dziękuję. - powiedziałam trochę ostrzejszym tonem.
- Ja stawiam. - mruknął znów kładąc dłonie no mojej talii. Tego już było za wiele.
- Rozumiesz jak się do ciebie mówi po angielsku, baranie?! - wydarłam się zeskakując z krzesła i patrząc na niego. - Czy mam ci to powiedzieć w swoim ojczystym języku?!
- A jaki jest twój ojczysty język, skarbie? - zamruczał znów.
- Suahili. Kretynie. - odezwała się Janet stojąc za mną. - Ta dziewczyna jest już zajęta, spadaj stąd.
- Oo, przez ciebie? - zapytał z lekkim uśmiechem patrząc na nią.
- Nie. Przez mojego brata. - odpowiedziała. Widać czuła się pewnie w tej sytuacji.
- Oo... to może trójkącik, co powiesz malutka? - wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Mój brat może ci zapewnić nawet tetrakwartet jak będziesz chciał.
- A kim jest twój brat, ślicznotko, co?
- Królem Popu. Mówi ci to coś? Janet Jackson, miło mi. Idziemy, Dona. - mruknęła do mnie i wyprowadziła na zewnątrz. Byłam w szoku.
- Przyznałaś się kim jesteś??
- A co? Może miałam patrzeć jak cię obmacuje? Na końcu jeszcze do mnie by sie dobrał, burak jeden. Nie o to chodzi, nie martw się, nic się nie stanie. - uśmiechnęła się. - Ma szczęście, że Michael został w domu, bo chyba by mu nogi z dupy powyrywał. Zresztą jak sie dowie to też mu powyrywa.
- Daj spokój, to tylko bezmózgi bubek, nic więcej. - powiedziałam wsiadając do jej samochodu.
- Tylko? Chyba aż! Powinien dostać w łeb! Następny, który myśli, że mu wszystko wolno! Mój brat chociaż jest kimś, a on?! Pfffffffffffffffffffffffff!!! - roześmiałam się w głos.
- Twój brat też czasami przegina. - spojrzałam na nią. - Ostatnio mu powiedziałam. Że może sobie nosić nie tylko złote gacie, może nosić nawet z ołowiu, ale nie będzie robił tego co chciał, jeśli ja się nie zgodzę.
- A na co nie chciałaś się zgodzić? - wyszczerzyła się. Popatrzyłam na nią z krzywą miną.
- Jacksonland w Polsce mu się przyśnił. - prychnęłam. - On chyba na łeb upadł. Pytanie tylko kiedy.
- A co w tym złego?
- Że upadło na głowę? - żarty mi się trzymały. Parskneła śmiechem kierując.
- Nie, w Jacksonlandzie w Polsce co jest złego.
- To, że Polska to jest bogaty kraj, ale biednych ludzi. Ciekawe kto by mu tam poszedł. Chyba tylko prezydent z premierem. - prychnęłam.
- No dajże spokój.
- No tak. Przecież ci złodzieje naliczyliby sobie takie ceny za wstęp, że to głowa mała. A on sam miałby gówno do gadania bo Polska to kraj w którym wszystko można. Jak jakaś stara babcia zapomniała z wózka kostkę masła wyłożyć na taśmę w sklepie i z nia wyszła, to ją do pudła chcieli wsadzić, osiemdziesiątletnią babcię, rozumiesz? Ale jak inny mafiozo nakradł osiemdziesiąt tysięcy to mu wykazali niską szkodliwość czynu. - zaczęla się smiać.- No taka jest prawda. Oskubali by naszego Michaela nawet nie wiedziałby kiedy. Poszedłby z torbami. To jest właśnie ta Polska którą on tak pokochał.
- No on już tak euforycznie się o niej nie wypowiada.
- Bo go utemperowałam. - zaśmiałyśmy sie obie.
Było jeszcze jasno, spojrzałam na zegarek. Dopiero osiemnasta. Westchnęłam. Ciekawe czy ten nasz Michael już wrócił z tego studia. Pewnie nie. Po jaką cholerę oni go tam ciągną teraz już?
- Nad czym tak debatujesz? - usłyszałam znów Janet.
- Nad tym, że wytwórnia muzczna chce mi faceta wykonczyć. - burknęłam. Zaśmiała się znów.
- Nie przesadzaj. To normalne. W przerwie między jedną a druga płytą jeszcze nie raz poleci do nich na takie rozmowy. To wcale nie znaczy, że zaraz będzie rył po nocach tak jak wtedy.
- Jasne. Nie znasz swojego brata? - spojrzałam na nią porozumiewawczo. Usmiechnęła się. - No właśnie. - odwróciłam głowę do okna parskając śmiechem. I wtedy mina mi zrzedła.
Nie jechałyśmy szybko bo droga była ruchliwa, przejeżdżałyśmy chyba przez centrum. Dlatego mogłam się dobrze przyjrzeć. Nie wierzyłam własnym oczom...
- Janet, patrz... bo chyba mam zwidy. - powiedziałam łapiąc ją lekko za ramię. Samochody przed nami akurat się zatrzymały. Daleko przed nami pokazało sie czerwone światło, więc pewnie postoimy trochę... Gdy spojrzała w stronę, która jej wskazałam, oczy wyszły jej na wierzch a buzia roztwarła.
- Co to, kurwa??
- Ja też chce to wiedzieć... - mruknęłam. Samochód Jan miał przyciemniane szyby, więc nikt z zewnątrz nas nie widział... ale my widziałyśmy wszystko dokładnie.
Niedaleko przed nami była jakaś kawiarnia? Coś w tym stylu, a przynajmniej tak mi to wyglądało. Szyby były wielkie i widać w nich było wszystko jak na dłoni. Wszystkich ludzi siedzących w środku. Tak się złożyło, że tuż przy oknie wychodzącym prosto na nas siedział... Michael. Ale nie sam.
- Co to ma być...  - mruknęła znów Janet wychylając się lekko by lepiej widzieć. Ja widziałam to aż za dobrze.
Naprzeciw Michaela siedziała Lisa. Smiali się w najlepsze, opowiadali sobie chyba coś... Dobra, pomyślałam, przeciez to jeszcze nic nie znaczy... Ale serducho i tak mi waliło, a żołądek był ściśnięty na maxa. Po chwili jednak poczułam moje serce rozpada się na miliard kawałeczków... Janet zaklęła siarczyście na miejscu obok.
W tym momencie podnieśli się z krzeseł. Lisa podeszła do niego i przytuliła się stanąwszy na palcach i uwiesiła sę na jego szyi. To wyglądało jednoznacznie. Całował ją... Nie widziałam czy tam obok nich siedzą jeszcze jacyś ludzie... W tym momencie widziałam tylko jego i ją... Stali tak dłuższą chwilę, po czym powoli się od siebie odsunęli.
Miałam wrażenie, że świat się kończy. A mój to już na pewno. Usiadłam wyprostowana jak struna ale po chwili jakbym zapadła się w sobie. Wbijałam wzrok w szybę przed soba, ale nic nie widziałam, żadnych innych samochodów jadących przede mną ani przechodniów po bokach. Przed oczami miałam tylko tą scenę... Do studia... Miał jechać do studia... Oczy zaszły mi momentalnie łzami, nawet się nie ruszyłam, by je powstrzymać. Same zaczęły spływać mi po policzkach. Janet wciąż siedziała w tej amej pozycja co dotychczas gapiąc się na swojego brata i jego byłą żonę...
Właśnie... Była żona... Spotyka się z byłą żoną... Od kiedy? Kiedy to się zaczęło... Przecież ja niczego nie zauważyłam, żeby znikał, albo... Może to ona przychodziła do niego? Ale... no tak, przecież nie siedziałam bez przerwy w domu. Wyjeżdżałam na kilka godzin do miasta po jakies zakupy albo dla siebie... Albo tak jak teraz z Janet... To dlatego tak wypychał mnie z domu. Mówił, żebym jechała coś sobie kupić. Dobry patent na pozbycie się dziewczyny z domu na jakiś czas, żeby nie rzucać na siebie podejrzeń... A ja? Jak wracałam to grzecznie podchodził do mnie i się witał. Całował... nawet pytał co kupiłam.
W miejscu serca, czułam teraz jedną wielką czarną dziurę. Wiedział przez co wyjechałam z Polski. A mimo to zrobił mi to samo... co tamten. Obiecywał, że mnie nigdy nie skrzywdzi... Któremu facetowi można zaufać. Wszyscy są tacy sami...
Coś zwróciło znów moją uwagę w tamtą stronę. Wychodzili z kawiarni. Nie trzymali się za ręce, ale on cały czas ją dotykał, a to za ramię... Znów zarzuciła  mu ręce na szyję a on ją objał przyciskając do siebie mocno. Miał tam na sobie jakies przebranie, ale już ja dobrze je znałam i wiedziałam, że to on. Poza tym, Janet też go poznała... Te ruchy i w ogóle... Zakryłam oczy dłońmi, nie chciąłam na to patrzeć. Zastanawiałam sie ile razy ją już posuwał... Robiło mi się niedobrze, wręcz słabo.
- Jedź do Neverland. - powiedziałam, gdy Mike już się z nią pożegnał i wyjechał swoim samochodem w droge do domu. Janet jakby się ocknęła. Czerwone światło już dawno zmieniło się na zielone, ludzie za nami zaczęli trąbić.
- Gdzie?
- Do Neverland.
- Po co ty chcesz tak teraz jechać? - była jakby osłupiała.
- Po rzeczy. - powiedziałam tylko.
I tak zrobiłyśmy. Wcisnęła gaz i pojechałyśmy. Zastanawiałam się co zrobię jak już tam będziemy. Co on zrobi... W sumie to... wolałabym gdybyśmy go wyprzedziły i spakowałabym się zanim by przyjechał... Nie chciałam go widzieć. Jak mógł... Co ja takiego zrobiłam temu światu, że tak mnie krzywdzi? Co jemu zrobiłam? A może właśnie czegoś nie zrobiłam?
Nie, ja tu siebie obwiniać nie będę. Skończony dupek... Poczułam jak narasta we mnie złość. Rozpacz mieszała się z nią, to było nie do zniesienia. Ponaglałam Janet, żeby jechała szybciej. Chciałam to mieć jak najszybciej za sobą. Janet chyba była w szoku... Ja też. Wciąz i wciąż zastanawiałam się jak to się mogło stać... Tyle razy mówił, że mnie kocha... Ale oni wszyscy tak mówią. Otarłam łzy z policzków.
Kiedy wjechałyśmy na posesję, zobaczyłam, że jednak zajechał przed nami. Wyskoczyłam z auta Jan jeszcze zanim zdążyła się na dobre zatrzymać.
- Dona, zaczekaj! - krzyknęła biegnąc za mna.
- Nie mam na co. - mruknęłam pod nosem i wpadła do środka a ona tuż za mną.
Nie oglądałam się na nic. Był w salonie. Kiedy mnie zobaczył, chyba od razu spostrzegł, że coś jest nie tak. Minęłam go bez słowa mając w głowie tylko jedno; waliza, spakować się i wynieść się do jakiegoś hotelu. Wołał mnie, ale ja nawet go nie słyszałam. Wpadłam do sypialni, zdązyłam wyciągnąc swoją walizkę i wpadli oboje do środka.
- Dona... Dona, zaczekaj, prosze cię, wytłumaczę ci wszystko! - prychnęłam pod nosem wrzucając wszystko po kolei do środka. Nic nie odpowiedziałam. Już słyszałam coś podobnego. Nie było co wyjaśniać, sprawa była jasna jak Słońce.
Próbował mnie zatrzymać, ale za każdym razem wyrywałam mu się a jego siostra wcale mu nie pomagała. Wręcz przeciwnie odciągała go ode mnie. Spakowanie tej walizki zajęło mi rekordowo mało czasu, bo jakieś dwadzieścia minut. Zamknęłam ją i skierowałam się do wyjścia.
Za soba słyszałam kłotnie Mike'a z Janet, pobiegli oboje za mną.
- Dona, błagam cię... - złapał mnie i zatarasował mi drogę. Nie chciałam na niego patrzeć. - Proszę, daj mi pięc minut...
- Nienawidze cię. - powiedziałam.
- Co? - popatrzył na mnie jakby nie zrozumiał.
- Nienawidzę cię. Nie chcę cie znać. Nie chcę cie widzieć. Zejdź mi z oczu. I z drogi! - odepchnęłam go i pociągnęłam torbę dalej za sobą. Nie dał za wygraną.
- Dona, to jest nieporozumienie...
- Taaak? Każda zdrada podobno jest nieporozumieniem. - mówiła nadzwyczaj spokojnie.
- Ale ja nie...
- Nic do mnie nie mów! Nie chcę cię w ogóle słyszeć! - powiedziałam drżącym głosem zatykając sobie uszy. - Zniknij raz na zawsze z mojego życia!
- Co ty mówisz. - wyszeptał patrząc na mnie przerażony.
- To jest koniec, raz na zawsze, masz zniknąc z mojego życia. - powiedziałam teraz patrząc mu w oczy. - Nie byłeś wart niczego. - zastygł w miejscu jak posąg. Odwróciłam się i wyszłam szybko z walizką z domu.
Nie wiem co bym zrobiła gdyby nie Janet. Chyba poszła bym w miasto pieszo. Podbiegła do mnie i wzięła ode mnie tą walizkę.
- Pojedziesz do mnie. - mruknęła tylko wrzucając ją do bagażnika.
Wsiadłam bez słowa. Zdążyłam zamknąc drzwi, kiedy ten... dobiegła do nas i zaczął prosić, żebym wysiadła i porozmawiała z nim. Wcisnęłam blokadę w drzwiach by nie mógł się dostać do środka. Pukał w tą szybę, nie widział mnie, ale ja widziałam jego. Zakryłam twarz dłońmi.
- Janet, jedź, błagam cię, jedź stąd! - prawie wykrzyczałam. Byle tylko on i to miejsce znikneło mi z oczu. Ruszyła. I wszystko się skończyło.



Michael





To jest niemożliwe. Jak mogło w ogóle do tego dojść. To jest jakiś koszmar, z którego zaraz się obudzę... na pewno.
Siedziałem w wielkiej sali tanecznej, którą miałem  u siebie w domu. Od momentu, kiedy tam wszedłem potykając się o własne nogi, oparłem się o lustro i zjechałem po nim na ziemię, siedziałem tak nie ruszając się z twarzą schowaną w dłoniach. Nie wierzyłem... Nie wierzyłem po prostu, że odeszła. Tak po prostu, nie pozwoliła nic wyjaśnić...
Próbowałem dzwonić. Wydzwaniałem niemal bez przerwy siedząc w tej sali na podłodze, ale albo nie odbierała... potem odrzucała każde połączenie... a na koniec całkiem wyłączyła telefon. Abonent czasowo niedostępny.
Nie mieściło mi sie to w głowie. Jeszcze kilka godzin temu była tu, śmiała się, mogłem ją przytulić, pocałować... A teraz? Nie ma jej. Po prostu jej nie ma.
Jest święcie przekonana, że zdradzam ją z byłą żoną. W życiu... przecież... wiedziała. Wiedziała jak bardzo ją kocham, dlaczego nie zatrzymała się chociaż na chwilę i nie dała mi szansy tego wyjaśnić. Coś dławiło mnie w gardle. Łzy. Nie umiałem ich powstrzymać... Najgorsze było to, że nie umiałem się pozbierać. Nie potrafiłem sie uspokoić. Zostawiła mnie w ciągu jednej chwili. Nie potrafiłem się bez niej ogarnąć. Co miałem teraz zrobić...
Próbowałem dodzwonić się do Janet, ale zrobiła to samo co Dona. Zresztą Jan też nie chciała mnie słuchać. Co one niby mogły zobaczyć? Przecież myśmy tam nic nie robili. Wyjaśniliśmy sobie wszystko do końca, a potem po prostu rozmawialiśmy. Wspominaliśmy czasy, kiedy byliśmy dziećmi. Poem, kiedy już wypadało wracać, po prostu ją przytuliłem, to wszystko. To widziały?
Ale to przecież nic co mogłoby być powodem do... Zrozumiały obie wszystko na opak. Pewnie wyobraźnia dopowiedziała swoje. Ale gdyby dała mi choć chwilę...
Jak się miałem teraz podnieść? Bez niej... Osunąłem się całkiem na parkiet i tak już zostałem. Siedziałem już tak ze dwie godziny. Łzy ciekły mi z oczu zalewając je, ale już nawet się nie ruszałem. Co jeszcze mogłem teraz zrobić? Nie miałem siły się ruszyć. W końcu zrobiłem to co jedynie przyszło mi do głowy. Sięgnąłem jeszcze raz po telefon i wybrałem numer. Odebrała po drugim sygnale.
- Hej, Mike, co jest? - zapytała wesoło. Nie odpowiedziałem od razu dławiony. - Michael?
- Lisa... - szepnąlem przełykając ciężko ślinę.
- Mike, co się dzieje? - zapytała poważniejąc.
- Przyjedź do mnie teraz... proszę.
- Ale co...
- Proszę, przyjedź.
- Dobrze, niedługo będę. - powiedziała i rozłączyła się.
Ręka z telefonem opadła mi na ziemię i tak już została. Po jakiejś niecałej godzinie Lisa zajrzała do sali, w której leżałem...
- Mike? Ktoś mi powiedział, że tu jesteś... - powiedziała wchodząc  i rozglądając się. Było ciemno, ale po chwili mnie zauwazyła. - Mike, co się stało?! Wszystko dobrze?? - chyba pomyślała, że coś ze mną... w sumie to wiele się nie pomyliła.
Podbiegła do mnie i kucnęła obok biorąc mnie za rękę. Wciągnąłem powietrze głęboko do płuc. Podźwignąłem się i przytuliłem do jej brzucha.
- Mike, co się stało?
- Zostawiła mnie.
- Kto?! - w odpowiedzi usłyszała tylko jak powstrzymuję się od jęku. - Ale... dlaczego?
- Widziała nas... Lisa...
- Ciii... wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Ochłonie i sama zrozumie, że to nieprawda. - chyba domyśliła się reszty sama.
Siedziała ze mną na tej podłodze, aż chyba zasnąłem. W każdym bądź razie rano obudziłem się wciąz w tej sali, ale pod głowę miałem podłożoną poduszkę, a nakryty byłem cienkim kocem. Głowa mi pękała co najmniej jakbym dzień wcześniej wydoił cysternę wódki. Kiedy przypomniałem sobie co się stało... wszystko znów się na mnie zwaliło. Poczułem jakby coś wgniatało mnie w podłogę. Nie miałem siły się ruszyć. I wcale nie chciałem.

2 komentarze:

  1. To się porobiło. To jest ten kataklizm o którym wspominałaś?
    Nie no przyzna, że to było genialne. Szczena opadła.
    Z nimi gorzej jak z dziećmi. Każde ma rację i koniec.
    Na początku wszystko ładnie pięknie, ale coś się musiało zepsuć. Tak jak wspominała Dona najpierw powinna być rozmowa, a dopiero później jakieś seksy, ale weźmy pod uwagę to, że oni są inni i nie robią wszystkiego według klasycznego schematu. Więc może polecimy wyliczanką.
    Po pierwsze Michael! Po części to jego wina, że Dona odeszła. Zrobił wielką tajemnicę mówiąc, że idzie do studia, a tak naprawdę poleciał do Lisy. I nie mam do tego pretensji, bo dobija mnie zachowanie niektórych par po rozstaniach. Nagle nie istnieją i udawają, że się nie znają. A tak to se pogadają i wiedzą że nic z tego nie będzie. Dla Michaela jak dla każdego faceta reakcja "ale my nic nie robiliśmy. Tylko ją przytuliłem i nic więcej." Nic więcej tsaa... Gdyby się postawił na miejscu Dony i wyobraził sobie, że to Dona poszła na spotkanie z Darkiem. Ciekawe jakby on zareagował. I to nie jest tak, że teraz całą winę zwalam na niego, bo spokojnie do Dony zdążę się jeszcze przyczepić. Wracając. Mógł starać się jakoś to wytłumaczyć, nawet siłą mógł ją zatrzymać czy coś. A tu dupa. Ta pojechała do Janet, a ten siedział w sali tanecznej i radził się Lisy. Mam nadzieję, że ona przemówi mu do rozsądku w ten dobry sposób i żeby ta jej przyjaźń nie okazała się planem LaToyi, bo zdążyłam zauważyć, że twoja Toya jest wredna i zdolna do wszystkiego.
    Po drugie Dona! No po prostu jak każda kobieta (no prawie każda) widzi faceta z inną zapala się lampka ZDRADA! ON CIĘ ZDRADZA! Czy już sobie nie może pogadać? Rozumiem jej wściekłość. No przyznaj czy nie byłabyś wściekła gdyby twój facet mówił ci że leci załatwić coś do pracy, a chwilę później widzisz go z inną? To jest normalne zachowanie kobiet. Mogła dać mu się wytłumaczyć, ale nie. Chociaż co kolwiek. Chwała Bogu była tam Janet i ona może coś zaradzi, bo chyba że ona też się wypnie na Michaela. Super wyprowadziła się i co dalej? Właśnie nie wiem. Uważa, że wina tego rozstania jest po obu stronach równo.
    U Michaela bo nakłamał o spotkaniu, a u Dony, bo nie słuchała wyjaśnień.
    Coś mi się dzisaj na psychologię ludzką wzięło. No nic weny ci życzę i czekam na nexta, bo nic innego chyba mi nie pozostało.
    Pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiadając na pytanie, tak to jest właśnie ten kataklizm. xD Ale to dopiero początek. :) Co kto jeszcze namiesza to się dowiemy. xD
      Pozdrawiam również. :D

      Usuń

Komentarz motywuje! :)