Michael Jackson

Michael Jackson

wtorek, 28 czerwca 2016

25.

Witam. :) Kolejny odcinek ukazany, następny w piątek. :)
Co do tego rozdziału, jak już ktoś go przeczyta to pewnie będzie wiedział o co mi chodzi, że pewnie pewne rzeczy są tu mocno przekoloryzowane, z resztą ja w ich skórze nie siedziałam, więc nie wiem, aczkolwiek tak ubrałam pewne rzeczy. Zapraszam do czytania. :)


Donata

Dni mijały bardzo szybko, uświadomiłam to sobie pewnego wieczoru, kiedy do powrotu do Stanów został już tylko jeden dzień. Przyjęłam to z niejakim smutkiem. Michael będzie musiał znowu wrócić do studia i nie będę miała go na wyłączność. Ale nie miałam zamiaru robić mu w z tego powodu jakichś wyrzutów. Cieszyłam się, że znów odzyskał radość życia i pracy także. Wieczór wcześniej powiedział mi, że postanowił zmienić cały zarys płyty.
- Kiedy teraz czytam te teksty, niedobrze mi się robi. - powiedział przeglądając pliki tekstowe w swoim telefonie. Wszystko zawsze miał gdzieś przy sobie na jakimś nośniku. - Dno totalne. Napisałem od nowa wszystkie... A tak naprawdę to zupełnie stworzyłem co innego. Zostawiłem tylko kawałek tytułowy "Bad". Reszta to była jakaś katastrofa...
- Dlaczego? Twoja poprzednia płyta przyjęła się nadzwyczaj dobrze.
- Cieszę się, że tak się stało, ale sam nie jestem z niej zadowolony. Nic już z tym nie zrobię. Mógłbym przeprowadzić jakiś remake... Ale nie mógłbym tam za wiele zmienić. Do dupy, kompletnie. Dlatego teraz zdecydowałem się wszystko zmienić dopóki plik głosowy nagrany jest tylko jeden. Nie dałbym rady tego zaśpiewać jak było, nie podoba mi się, a jak mi sie nie podoba, to nie chcę tego robić. Więc myślę, że prezes będzie nawet bardziej niż zadowolony z tych zmian. - wciąż przeglądał jakies strony. Nagle zauważyłam tekst z podkreślonym nagłówkiem "Liberian Girl". Zajrzałam mu bardziej przez ramię, ale natychmiast zasłonił mi widok.
- No ej! - naburmuszyłam się. Zachichotał.
- Nie ma spoilerów, kochanie. - wyszczerzył się radośnie.
- Pokaż mi tytuły chociaż... - zaczęłam jęczeć, aż w końcu dał się urobić.
Same tytuły nie wiele mówiły o treści, ale... na pewno były dobre. Patrząc na niego, mogłam być tego pewna. Byłam pewna, że tym krążkiem wywoła wokół siebie istną burzę. I znów stanie na szczycie.
- Cieszę się, że znów czerpiesz przyjemność z tego wszystkiego. - uśmiechnęłam się tuląc się do jego pleców gdy akurat stał przy oknie. Chwycił mnie za ramiona i dosłownie przestawił mnie sobie tuż przed swój nos. Popatrzył mi w oczy z uśmiechem po czym pocałował czule, delikatnie.
- Jesteś dla mnie natchnieniem. - szepnął. - Ale widzę, że masz niewyraźną minkę. - zmartwił się lekko patrząc mi uważnie w oczy.  Spuściłam wzrok.
- Po prostu... twój urlop się kończy, będziesz musiał wrócić do studia... Potem pewnie będzie trasa, więc nie będzie cię pewnie ze dwa, trzy miesiące... - objął mnie ciasno w pasie i przytulił. - Jakaś fanka się wtedy koło ciebie zakręci...
- Daj spokój. - szepnął. - Kocham cię. I bądź pewna, że będę się starał ciebie nie zaniedbywać. A jeśli chodzi o trasę... to chcę cię zabrać ze sobą. - wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Co?
- No tak. - uśmiechnął się. - Myślisz, że wytrzymałbym trzy miesiące bez ciebie? - sama się teraz uśmiechnęłam. - Chcę wcisnąć w to znów przynajmniej jeden koncert w Polsce. Będziesz mogła pobyć trochę z rodzicami. - roześmiałam się.
- Dziękuję. Jesteś niesamowicie szlachetny.  - szepnęłam gładząc go po piersi i zaczynając bawić się guzikiem od koszuli. Po chwili jednak zostawiłam ten guzik w spokoju. - Chciałabym o czymś porozmawiać. - mruknęłam niepewnie spoglądając na niego.
- O czym? - zapytał zwyczajnie.
- O... - zająknęłam się. - Ale jak nie chcesz, nie musisz...
- Chodzi ci o chorobę skóry? - zapytał przyglądając mi się. Pokręciłam głowę.
- Nie. O twojego ojca. - od razu zobaczyłam, że totalnie nie ma ochoty o tym rozmawiać. - Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz...
- Nie chcę. - powiedział nie patrząc na mnie i odchodząc kawałek odwracając się do mnie plecami. Zawahałam się ale po chwili zblizyłam się do niego o objęłam od tyłu jego ciało. Bardziej poczułam niz usłyszałam jak wzdycha.
- Mike... - szepnęłam. - Przepraszam. Po prostu chciałam... chciałam bardziej to wszystko poznać...
- Nie przepraszaj, nie zrobiłaś nic złego. - powiedział cichym aksamitnym głosem. Odwrócił się w końcu i popatrzył na mnie. - Ojciec nigdy nie liczył sie z naszym zdaniem. Chcieliśmy czy nie, musieliśmy robić to co on nam kazał. Bez zająknięcia, bo inaczej... pas. Taki gruby, skórzany z ciężką klamrą. Po czymś takim ciągnie aż do szpiku. Nie jestem w stanie policzyć ile razy tak dostałem. - patrzyłam na niego wielkimi oczami. Odwrócił się i przeszedł kilka kroków, usiadł na łózku. - Bił tak, żeby nie pozostawić trwałych śladów. Nigdy nie polała się krew, choć czasami miałem wrażenie, że rozdarł mi skórę na żebrach. Pulsujący ból. - stałam w miejscu wciąz na niego patrząc. Nie wiem czy strach miałam wymalowany na twarzy, ale serce zaczynało walić mi jak młot. - Wymyślił ten cały zespół The Jackson 5. On i czterech synków. Kiedy uznał, że już czas mu na emeryturę - prychnął. - wsadził mnie na swoje miejsce. Miałem siedem lat. Z dnia na dzień wyrwał mnie ze spokojnego rodzinnego domu, pozbawił możliwości posiadania spokojnego beztroskiego dzieciństwa i wrzucił do tego kotła. Pierwszy raz dostałem łomot właśnie wtedy bo za żadne skarby tego nie chciałem. Natrzaskał mi na gołą dupę kablem od żelazka. Przez dwa tygodnie miałem ślady. Chłopaki nauczyli się robić wszystko tak, żeby dostawać jak najmniej. Jakoś im to wychodziło. Ale ja nie chciałem robić wszystkiego pod jego dyktando. Nie przychodziłem na próby, nie ćwiczyłem w domu, nie tańczyłem, nie uczyłem się nut ani tekstów, nic... a potem dostawałem lanie. Zależnie od tego co uznał, czy należy mi się bardziej siarczyście czy nie. Bracia próbowali mnie bronić, mówili, że mam tylko siedem lat, nie rozumiem o co w tym wszystkim chodzi. Odpuszczał, ale następnym razem walił dwa razy mocniej. Matka też nie miała nad nim żadnej władzy. Kiedy urodziła się LaToya, a potem Janet, wszyscy zastanawialiśmy się, jak je będzie traktował. Ale szybko domyśliliśmy się, że nie weźmie ich do zespołu a poprowadzi je na kariery solowe. Wyszły na tym najlepiej, robiły co chciały, a ojciec nie tknął zadnej z nich nawet palcem. Nigdy nie uderzył dziewczynek. Nas lał jak popadnie. Może uważał, że samców można. - prychnął, po czym westchnął i przetarł twarz. Spojrzał na mnie, wciąż stojąca w tym samym miejscu. - Jesteś blada. - zauważył. Zamrugałam. Co miałam powiedzieć?
Nastała chwila ciszy, po której ciągnął dalej...
- W końcu jakoś wdrożyłem się w to wszystko i zaczęło mi się to podobać. Stałem się rozpoznawalny, każdy znał moje imię i nazwisko, fakty z życia... Byłem tym naprawdę podjarany. Ale czego można było sie spodziewać po chłopcu mającym dziesięć lat w tym momencie. Bracia mówili mi, że to nie będzie wcale takie różowe. Nie będę mógł spokojnie wyjść nawet do spożywczaka, ale im nie wierzyłem. Wystarczył jeden spacer, żebym uwierzył. Nic wielkiego się nie stało, ale od tamtej pory nie ruszałem się nigdzie sam. Tak szybko jak mi się to spodobało, tak szybko ten zespół zaczął mnie obrzydzać.  Najstarszy z nas miał wtedy dwadzieścia lat, a stary zlał go pasem bo na jednym z występów potknął się o kabel od gitary. Mojej. Więc ja też dostałem. Jeszcze bardziej niż Randy, który prawie się obalił, bo przeciez po cholerę tam stanąłem? - znów prychnął. - Miałem stać dwa kroki dalej. Kiedy któryś z nas zafałszował... to był największy grzech. Tresował nas po prostu, jak zwierzęta w zoo. Ja buntowałem się najbardziej. Chociaż wiedziałem co mi za to grozi i każdy z braci mi o tym przypominał, to i tak się stawiałem. Potem przez tydzień zakrywałem siniaki. - nagle uśmiechnął się. Nie był to wesoły uśmiech. - Gnój. Po jakimś czasie zorientowałem się, że co raz rzadziej wyładowuje się na moich braciach, a bardziej skupia na mnie. Swoje 'wychowanie' jak to nazywał. - prychnął. - Bardzo szybko zrozumiałem dla czego. Zespół stał się bardzo sławny, ale zawsze to ja byłem wyciągany na pierwszy plan. Uważano, że jestem z nich wszystkich najbardziej utalentowany. Może to i prawda, ale fakt był taki, że stary nie szczędził mi razów przez to jeszcze bardziej. Pamiętam jak miałem dwadzieścia jeden lat... - zamyślił się. - Znów coś mu się nie spodobało. Chciał, żebym jakis fragment zaśpiewał tak a nie inaczej, ja jednak uważałem, że to zupełnie nie pasuje do reszty. Powiedziałem, że albo będzie liczył się z tym co mówię, albo odejdę z tego zakichanego zespołu i ich wszystkich szlag trafi. To było jak klątwa, po prostu. - teraz już się trzęsłam słuchając tego wszystkiego. - Nawet nie zauważyłem, kiedy dostałem pierwszy raz. Poczułem tylko palący ból na żebrach z lewej strony. Potem to już spadało na mnie jedno za drugim, aż spotkałem się z podłogą. Omijał głowę, tak by nie zrobić mi większej krzywdy... - parsknął jadowitym śmiechem. - Okładał mnie tak chyba z dziesięć minut, aż nie umiałem nawet zlokalizować, gdzie mam ręce a gdzie nogi. I zawsze ta klamra... Pamiętam, że zawsze bił nas jednym i tym samym pasem, z tą metalową cięzką klamrą.
Znów zamilkł na moment. Ale po chwili zaczął dalej.
- Leżałem tam na tej podłodze i nie mogłem się podnieść. Matka zbierała mnie z podłogi razem z małą Janet. Która wyła wniebogłosy. Przez pierwsze trzy dni nie mogłem chodzić. Mama wystraszyła się, że naprawdę coś mi zrobił i zawołała prywatnego lekarza. Nie mogłem przeciez trafić do szpitala. Gdyby wydało się to co się działo, sława jego zespołu natychmiast runęła by na pysk, a na to nie mógł sobie przeciez pozwolić, co nie? - uśmiechnął się kpiąco. - Przeciez tyle pracy w to wszystko włożył. Krwi, potu i łez, jak to się mówi. Na szczęscie nic mi nie było, a ból minał po paru dniach na tyle, że mogłem normalnie funkcjonować. Matka oświadczyła mu wtedy, że jeśli jeszcze raz tak mnie urządzi, rozwiedzie się z nim i wsadzi go do pierdla. Trochę się powściągnął. Bardziej obawiał się tej paki niż rozwodu bo i tak ją zdradzał od lat. Nawet córka mu się urodziła. Próbował ją z nami poznać, ale żadne z nas jej nie chciało. Nawet Janet, która do wszystkich z otwartymi ramionami idzie... - popatrzył na swoje ręce. - Niedługo potem postanowiłem nieodwołalnie odejść z tego gnoju i zacząć grać na własną rękę. Ojciec, kiedy o tym usłyszał znów się wściekł i powiedział, że w życiu mi na to nie pozwoli. Że zostanę w tym zespole, choćby miał mnie trzymać związanego w worku. Zaśmiałem sie tylko wtedy i powiedziałem, że już podpisałem kontrakt na płytę z Quincy'm Jonesem. Zapowietrzył się co najmniej jakby połknął balon. Byłem wtedy z siebie bardzo dumny i on to widział. Grali dalej pod tą samą nazwą, ale już tylko we czterech. Potem całkiem sie to rozeszło, każdy zaczął iśc swoją drogą... - wyszeptał. - A potem wydałem płytę 'Thriller' i już było wiadomo kto tu rządzi. Te wszystkie nagrody, które za nią zebrałem... Co chwilę podrywałem tyłek z krzesła i wychodziłem przed publikę, Quincy potem się śmiał, że równie dobrze mogliśmy stać tam i czekać na kolejne statuetki, wcale nie wracać na miejsce. Ojciec wydawał się być nagle taki dumny, ale chyba bardziej z siebie. Znów chciał mi się wpieprzać we wszystko... Gdybym wtedy mu się nie postawił to nie wiem co by dzisiaj było. Ten człowiek do dzisiaj potrafi mi przylać. - spojrzał na mnie. - Kilka dni przed tym jak spotkałem cię pierwszy raz, Janet zbierała mnie z podłogi w salonie. - tego już było za wiele. Rozpłakałam się pod natłokiem tego wszystkiego.
Moi rodzice nigdy mnie tak nie traktowali. Kiedy ojciec raz jedyny w życiu mi przylał, bo zrobiłam coś naprawdę... no zasłózyłam po prostu, mama mi potem po kilku latach opowiadała, że w kiblu siedział i wył, żebym ja tego przypadkiem nie zauwazyła, że przetrzepał swojej córce tyłek. Mnie się to wtedy wydawało końcem świata! Ale te kilka klapsów było niczym w porównaniu z tym, o czym mówił mi Mike. To się nie mieściło w głowie.
Podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. Poczułam jak całuje mnie w czubek głowy i głaszcze.
- Teraz już wiesz wszystko. To nigdy nie wychodzi poza mury domu. Nikt o niczym nie wie na dobrą sprawę, a te plotki które na ten temat krązą, są sporym niedopowiedzeniem. Wiem, że nas kocha. Ale nigdy nie umiał tego należycie okazać. Chyba tylko bijąc nas umiał to wyrazić, w swoim mniemaniu. Ja miałem ochotę go czasami po prostu zabić. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, kiedy kupiłem tą działkę i rozpoczęła się budowa domu, w którym teraz mieszkam. Kiedy w końcu był gotowy prawie biegiem leciałem ze wszystkimi bagażami, które mogłam zabrać pod rękę, byleby tylko uciec raz na zawsze od starego. To było dziesięć lat temu. A nawet jeszcze teraz w moim własnym domu czasami... - zacisnął zęby, a ja patrzyłam na niego oczami zalewanymi przez łzy.
Spojrzał na mnie i znów mocno przytulił.
- Nie płacz. Jesteś ze mną i to jest moje szczęscie. To co było mi go nie odbierze. - uśmiechnął się w koncu tak jak lubiłam.


Michael



Była przerażona tymi rewelacjami. Nie dziwiłem się wcale. Ja sam już chyba do tego przywyknąłem i kiedy dostawałem nawet teraz, nie robiło to już na mnie praktycznie żadnego wrażenia. Dla niej mogło się to wydawać czymś niepojętym. Ale my żyliśmy w tym tyle czasu, że stało się to rutyną.
Pamiętałem bardzo dokładnie tamten dzień... Tydzień, przed jej przyjazdem...

- Szlag mnie zaraz trafi... - warknąłem po cichu siedząc w jednym ze swoich gabinetów próbując dojść do ładu z jednym z utworów. Miałem ochotę to wszystko rzucić, zebrać najpotrzebniejsze rzeczy i po prostu zniknąć. Tak by nikt nie wiedział, gdzie jestem, z kim i po co. Nie mogłem jednak tego zrobić, termin wydania płyty zbliżał się wielkimi krokami, a ja wciąż guzdrałem się w tym... gównie. Perspektywa płacenia milionowych kar też była trochę motywująca, by jednak nie znikać. 
W końcu jednak musiałem od tego odejść, inaczej chyba bym się zapalił ze złości. Postanowiłem wrócić do tego później, albo w ogóle jutro. Teraz, wściekły, nie byłem w stanie nic konstruktywnego z tym zrobić. Cieszyłem się, że Janet nie ma, jej obecność ostatnimi czasy naprawdę zaczynała mnie drażnić. Ile razy może mnie wyciągać w domu, targać po jakichś spelunach, widząc, że to i tak nic nie daje? Z jednej strony ją podziwiałem. Nie raz wyładowywałem na niej swoją złość, a ona i tak wciąz wracała. Jak bumerang. W głębi byłem jej za to bardzo wdzięczny. 
Wyszedłem z tego pomieszczenia trzaskając drzwiami. Udałem się do salonu mając zamiar napić się czegoś mocniejszego... Może po dobrej whisky pójdzie mi lepiej. Spotkałem tam jednak kogoś, kto był ostatnią osobą, z którą chciałbym teraz rozmawiać. Teraz i w ogóle. 
- Co tu robisz?! - zaatakowałem natychmiast podchodząc do mężczyzny, który stał przyglądając się całemu wystrojowi. 
- Przyszedłem do syna, chyba mi wolno? -  odpowiedział w miarę spokojnym tonem. Mnie jednak ściskało od środka. Zawsze potrafi wybrać sobie taką porę, w której para bucha mi uszami. 
Prychnąłem.
- Do syna, tak? Więc dobrze. Słucham, o co chodzi. - powiedziałem w końcu podchodząc do barku i nalewając sobie sporą porcję do szklanki. Odwróciłem się i popatrzyłem na niego upijając łyk. Przyglądał mi się nieokreślonym wzrokiem.
- Za dużo pijesz. - stwierdził w końcu.
- I co z tego? - warknąłem patrząc na niego i błagając Boga by sobie stąd poszedł. 
- To z tego, że nie jesteś już w stanie stworzyć nic co nadawałoby się do puszczenia na rynek. - powiedział. - Jeszcze się nie zdarzyło by pijany artysta zdołał coś osiągnąć.
- Nagle obudził się w tobie kochający tatuś? Nie jestem pijany. Nie piję tyle, by co drugi dzień musieć uzupełniać zawartość minibaru. Jakim prawem tu przychodzisz i próbujesz uczyć mnie życia, o którym sam nic nie wiesz?! - oczywiście, że nie wytrzymałem i musiało dojść do kłótni. 
- Spuść z tonu, chłopcze. - powiedział poważniejszym tonem. Takim, którego zawsze używał, kiedy komuś z nas chciał przyłożyć. Odstawiłem z hukiem pustą szklankę na stolik. 
- Bo co? - warknąłem. Ruszyłem chcąc go wyminąc i wrócić do gabinetu albo chociaż schować się w swojej sypialni. - Co mi zrobisz, co? Znowu zlejesz pasem, aż nie będę mógł wstać? Jesteś już stary, tatusiu, obyś się nie przeliczył... - zacząłem kpić, ale on popchnął mnie niespodziewanie aż uderzyłem plecami w filar stojący akurat za mną. 
- Trochę więcej szacunku, ty nic nie warty szczeniaku! - wysyczał, aż obryzgał mnie śliną. Skrzywiłem się.
- Na szacunek trzeba sobie zasłużyć. - powiedziałem patrząc mu prosto w oczy.
Zapalnikiem mogło być wszystko. Jedno słowo, jeden ruch czy grymas na twarzy. Przed pierwszym uderzeniem udało mi się obronić. Odepchnąłem go aż się zachwiał.
- Myślisz, że możesz patrzeć na mnie z góry tak samo jak dwadzieścia lat temu?! Ja już nie jestem małym chłopcem! Nie będę ci ulegał jak wrzodowi na dupie, nie pozwolę się nade mną znęcać w moim własnym domu! 
- W twoim własnym domu! - zakpił. - Gdyby nie ja, nie miałbyś nawet na tekturowy karton, żeby się w nim schować przed deszczem pod najbliższym mostem! Beze mnie byłbyś nikim! Myślisz, że gdybym się wami nie zajął, ktokolwiek by o was usłyszał?! Byliście jednym wielkim zerem! ZEREM! To ja was prowadziłem i to dzięki mnie cokolwiek wygrywaliście! Myślisz, że sam sobie zapracowałeś na te wszystkie statuetki? Beze mnie mógłbyś jedynie pastować buty tym, którzy te statuetki odbierają! 
- Ty...! - zapowietrzyłem się na moment. Wściekłość buzowała we mnie jak bomba zegarowa. - Gdyby nie ty, moje życie wyglądałoby o wiele lepiej! Gdybyś zdechł gdzieś pod płotem byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Wmawiaj sobie, że to wszystko do czego każde z nas doszło należy się tobie, wmawiaj sobie! Ale prawda jest taka, że to ja tu jestem Królem! I dorobiłem się tego tytułu SAM! SAM BEZ NICZYJEJ POMOCY! A już na pewno bez twojej. Ty jedyne co mi dałeś to marne nazwisko na dźwięk którego połowa kobiet na świecie mdleje. Ale to nie ciebie wtedy widzą tylko mnie, WIĘC WYNOŚ SIĘ Z MOJEGO DOMU, DOPÓKI JESZCZE MAM TYLE CIERPLIWOŚCI BY CIĘ TU NA MIEJSCU NIE ZABIĆ! 
- To jest właśnie dowód na to, że nie potrafisz poradzić sobie ani ze sobą samym, ani z tym czego oczekują od ciebie odbiorcy! - zaczął znów warczeć. Dyszałem ciężko ostatkami sił trzymając się od niego z daleka. - Czas się za ciebie wziąć, kochany chłopcze, byś całkiem się nie stoczył. Reaktywujemy z chłopcami zespół The Jackson 5. - prychnąłem.
- I co z tego? Reaktywujcie sobie, co mnie to obchodzi? 
- Obchodzi cię, bo ty też do niego wrócisz czy ci się to podoba czy nie! Potrzeba ci dyscypliny, chłopcze! Masz czterdzieści lat, a nie potrafisz się ogarnąć! Ale nie martw się, już ja cię wezmę w obroty! - nie wierzyłem własnym uszom. On chyba kpi!
- Chyba postradałeś zmysły. - wydyszałem. - Do żadnego zespołu nie wrócę, słyszysz? Nie dam się poniewierać, katować, i gram na własny rachunek, SAM! A tobie wara od tego!
- Powiedziałem raz i więcej powtarzać nie będę chłopcze. - stwierdził jakby sprawa była już załatwiona. - Jutro chcę cię widzieć u nas w domu w samo południe. Chłopcy też będą, obgadamy całe przedsięwzięcie. I radzę ci się nie spóźnić. - wytrzeszczałem na niego oczy.
- Nie przyjdę. - wysyczałem. 
- Co powiedziałeś? - popatrzył na mnie przez moment.
- Nie przyjdę, słyszysz? Nie będzie żadnego The Jackson 5, nic nie będzie, rozumiesz?! Jak tak bardzo ci zależy na tym zespole, sam się w niego baw! Nie przyjdę na żadne spotkanie, nie wrócę do żadnego zespołu, i wynocha! - ledwie skończyłem dostałem pierwszy raz. Nawet nie wiedziałem skąd on wytrzasnął ten kabel. Może przyniósł go tu ze sobą? Nie wiedziałem, może w mgnieniu oka odłączył go od jakiegoś urządzenia. W każdym razie zgiąłem się trzymając się za brzuch i wtedy dostałem po plecach. 
Jedyne co pozostało to osłaniać głowę. Już po zaledwie chwili kuliłem się przed nim na podłodze czując siarczyste uderzenia gdzie popadnie. W krótkim czasie doprowadził do tego, że piekło mnie i rwało dosłownie wszystko. 
Usłyszałem tupot nóg i lanie się skończyło. Zamrugałem patrząc co się dzieje. Ochroniarze i Alan operator kamer wyprowadzali mojego ojca na zewnątrz. Nabrałem głęboko powietrza do płuc czując jak klatka piersiowa pulsuje bólem w proteście. W następnej chwili ktoś do mnie dopadł.
- Michael?! Mike! Wszystko w porządku?! Wstawaj, wstawaj! - ktoś zaczął zbierać mnie z tej podłogi. Oczywiście była to Janet.
- Skąd się tu wziełaś? - spytałem podnosząc się powoli do siadu. Nie byłem w stanie swobodnie oddychać. Miała łzy w oczach, powstrzymywała się by się nie rozpłakać. Znów czułem się tak jak wtedy, gdy miała dziesięc lat i znalazła mnie w podobnej sytuacji i z płaczem biegła do mamy...



Wyswobodziła się z moich objęć i sama mnie do siebie przytuliła. Po chwili poczułem jak gładzi mnie po włosach, na co westchnąłem cicho. Lubiłem, kiedy to robiła. Kiedy wplatała w nie swoje palce i bawiła się moimi lokami. Które mnie samego krótko mówiąc, momentami wkurwiały. Ale ważne, że jej się podobały.
Westchnąłem znów i odsunąlem się od niej dosłownie na milimetr. Patrząc w jej oczy widziałem strach i współczucie. Jak miałem jej wytłumaczyć, że nie musi się o mnie bać ani martwić? W sumie rozumiałem, że to może być co najmniej nie do przyjęcia, ale... byłem do tego przyzwyczajony. Nie mówiłem o tym, z resztą nie było o czym.
- Hej, mała. - szepnąłem ujmując jej podbródek delikatnie w dwa palce i patrząc na nią. - Przestań.
- Co mam przestać? - mruknęła i pociągnęła noskiem.
- Przestań się zamartwiać. - musnąłem lekko jej usta swoimi by ją uspokoić. Miałem nadzieję, że podziałało choć odrobinę. - Nic mi nie jest jak widać, a... to i tak nie robi już na mnie wrażenia...
- Nie robi na tobie wrażenia?! - aż cała zesztywniała. - Masz czterdzieści pieprzonych lat, a ojciec leje cie jakbyś miał pięć. I to nie robi na tobie wrażenia?!
- On się starzeje, w zastraszającym tempie. Gdybym wtedy chciał, zabiłbym go nawet niechcący, uwierz mi. W przeciwieństwie do niego, nie podnoszę ręki na rodzinę. Jaka by ona nie była. - warknąłem. Nie chciałem się na niej wyżywać, a chyba tak to odebrała... - Nie przejmuj się po prostu. - szepnąłem stykając jej czoło ze swoim. - Najlepiej zapomnij o tym co ci powiedziałem.
- Jak mam zapomniec o czymś takim?! Gdybym kiedyś była świadkiem czegoś takiego, to nie wiem co bym zrobiła! Zasób kryształowych wazonów w twoim domu zostałby chyba poważnie uszczuplony! A każdy z nich rozbiłby się na pustym łbie twojego ojca! - mimo wszystko zaśmiałem sie pod nosem z jej słów.
- To urocze, że tak się mną martwisz. - spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem. - Naprawdę... nie chce byś się zamartwiała, rozumiesz? Jesteśmy w Hiszpanii więc się tym cieszmy. O takich rzeczach będziemy myśleć, jak już wrócimy do szarej i nudnej codzienności.
- Nie potrafię teraz tak od tak tego zostawić. Wciąz próbuję sobie to wyobrazić, i powiem ci szczerze, że nie potrafię.
- Więc przestań próbować. Przestań, bo tylko rozboli cię od tego głowa. To naprawdę nie jest sprawa, którą ty powinnaś się interesować i przejmować. - spojrzała na mnie znowu wściekłym wzrokiem.
- Jak to nie?! To kto ma się tym interesować jak nie ja, co?! Jesteśmy w końcu razem! Sam mi o to jeszcze przed chwilą głowe suszyłeś, a teraz odsuwasz mnie od TAKICH faktów w swoim życiu?!
- Bo nie chcę, żebyś się biedziła po nocach! - powiedziałem poważnie. - Kocham cię. Moim zadaniem jest sprawić, żebyś była bezpieczna. Nie potrzeba ci moich zmartwień.
- Teraz to już nie są tylko twoje zmartwienia, Michael! Jesteśmy RAZEM, rozumiesz istotę tego stwierdzenia?
- Rozumiem, skarbie...
- Żadnego ALE! - wykrzyknęła jeszcze zanim zdążyłem wypowiedzieć to ALE. - I koniec dyskusji. Ja chcę wiedzieć wszystko. O wszystkim co cię będzie trapiło i trapi nadal. - spojrzała mi w oczy. - Chciałabym porozmawiać też o tej sprawie z tym młodym Avizo czy jak mu tam... Ale dopiero kiedy stwierdzisz, że jesteś gotowy mi powiedzieć jak i co było, po kolei. - popatrzyłem na nią marszcząc lekko czoło. - Wiem, że jesteś niewinny. Do tego nie mam absolutnie żadnych wątpliwości. Chcę tylko wiedzieć. Wiedzieć, dlaczego ktoś tak cię skrzywdził.
- Ja sam chciałbym to wiedzieć, Dona. - odpowiedziałem wciąż na nią patrząc.
Nic już nie powiedziała tylko przytuliła się do mnie wzdychając. Objąłem ją i delikatnie potarłem po pleckach wyglądając za okno, ale tak naprawdę nic poza nim nie widząc. Powiedzieć jej o tym dzieciaku? Nie chciałem o tym rozmawiać. Nie czułem tego... Nie byłem gotowy.

sobota, 25 czerwca 2016

24.

Witam. :) Kolejny odcinek tak jak obiecany. Kolejny we wtorek.
Dzisiaj może dam coś więcej w przedsłowie, chciałabym nawiązać do tego artykułu, który niedawno się pojawił i z całą pewnością mogę uważać, że dosłownie każdy już go czytał. Ja też, trąbili już o tym nawet w telewizji z tego co słyszałam. I własnie zastanawiam się po co to po tylu latach, odgrzewanie starych kotletów tylko po to, żeby znów narobić trochę szumu.
Dowiedziałam się też, że ma być znowu kręcony jakiś film o tym naszym Michaelu, w którym ma być opowiedziana jego historia między innymi o wybielaniu skóry, co jest po prostu śmieszne, bo nie istnieje coś takiego jak zabiegi mające na celu zmianę barwy skóry w większym lub mniejszym stopniu. Kto bardziej doinformowany to będzie wiedział, że ten facet niczego sobie nie wybielał, a już na pewno nie na własną rękę jakimiś wybielaczami, jak to ktoś mi kiedyś powiedział, tylko po prostu miał coś takiego co się nazywa Vitiligo, bielactwo. I wszystko jasne, a ten film to coś mi się wydaje, że będzie takim samym za przeproszeniem gównem co ten który został nakręcony za jego życia. 'Living with Michael Jackson' czy jakoś tak. W sieci można sobie o tym poczytać i wręcz można się popłakać. Nie wiem jak inni, ale mnie to uwiera, bo największym wrogiem człowieka jest tak naprawdę drugi człowiek. I tu to widać bardzo wyraźnie. To co się dzieje to jest po prostu pazerność i znieczulica ludzka, co weszło już niektórym chyba głęboko w krew i naprawdę czasami chciałoby się już wykrzyczeć coś takiego...






Donata

Mike opowiedział mi dokładnie swoją rozmowę z moim ojcem. Nie podobały mi się jego słowa, ale odpuściłam tak jak mnie prosił Michael. Miałam ochotę znów sama zadzwonić i zwymyślać tatusia, zapytać się go co jest dla niego ważniejsze; moje szczęscie czy to co ludzie będą mówić czy już mówią. A gazety? Wcześniej obawiałam się tego co mogą pisać na ten temat i nadal się tego bałam, ale stwierdziłam, że nie mogę pozwolić by strach kierował moim życiem. Zdawałam sobie sprawę, że Michael nie będzie czekał na mnie do śmierci i któregoś dnia zjawi się jakaś odważniejsza i co ja wtedy zrobię? Nie będę tchórzem, postanowiłam sobie i tego postanowienie miałam zamiar się trzymać. Miałam nadzieję, że mi sie uda.
- Powinien usłyszeć co o nim myślę. - burczałam wciąż z założonymi rękami na piersiach.
- Zrozumie. - powiedział łagodnie podchodząc do mnie i gładząc uspokajająco po twarzy. - Sama to powiedziałaś. To twój ojciec, ma prawo się martwić. Ma prawo mieć obawy.
- Ale jakie obawy?! Ja nie mam piętnastu lat. - burknęłam znów.
- Dla niego zawsze będziesz małą dziewczynką. - uśmiechnął się. - Dla mnie też jesteś moją małą dziewczynką, ale w zupełnie innym tego słowa znaczeniu. - wyszczerzył się. Sama się w końcu uśmiechnęłam.
- Tak? Hm... - mruknęłam powstrzymując uśmiech. - To ciekawe, co powiedziałeś. - wymruczałam znów. Zaśmiał się w ten swój charakterystyczny sposób i pocałował mnie czule, lekko. Ale tylko pojedynczo. - Ej! - zaprotestowałam, gdy sie odsunąl.
- Co? Chcesz przesiedzieć cały dzień w tym pokoju? W Madrycie pchałaś się na dwór a teraz co?
- Robisz atmosferę, a potem uciekasz. - wyburczałam znów niezadowolona. Znów się zaśmiał. Uwielbiałam ten śmiech. Na początku, kiedy się poznaliśmy w ogóle się nie uśmiechał. A teraz? Zmiana o 180 stopni.
- Nauczyłem się tego od ciebie. - walnął na co znów się naburmuszyłam. Uśmiechnął się lekko pod nosem łapiąc mnie za rękę i przyciągając bliżej mnie. - Rozchmurz się. - spojrzałam mu w oczy.
- Lubię, kiedy się uśmiechasz. - szepnąłem unosząc powoli rękę i gładząc nią jego policzek. Przymknął oczy i docisnął moją dłoń bardziej do swojego policzka.
- Nie mogę się nie uśmiechać, kiedy jesteś ze mną. - spuściłam wzrok. To tak dziwnie zabrzmiało...
Jak coś całkowicie nowego. A przecież byłam już w związku. Ale wszystko co było związane z nim było całkowicie nowe dla mnie.
- Jestem z tobą... - powtórzyłam jego słowa cichym głosem nadal patrząc w podłogę.
- A nie jesteś ze mną? Nie jesteśmy razem? - bałam się teraz na niego spojrzeć, ale i tak to zrobiłam. I zobaczyłam to czego się spodziewałam. Bał się, że zaraz mu powiem to co powtarzałam cały czas do tej pory. Swoje zafajdane nieśmiertelnie 'Nie, Jackson, nie'. - Dona, jeżeli teraz powiesz mi, że z jakiegoś tylko sobie tak naprawdę znanego powodu nie możesz być ze mną... ja wysiadam. - powiedział patrząc mi w oczy poważnym wzrokiem. I wiedziałam, że mówi poważnie. - Ja mam swoje granice. Nie zniosę więcej twojego odtrącenia. Więc dobrze się zastanów zanim mi teraz odpowiesz.
- Ale ja nie muszę się nad niczym zastanawiać, Mike. Ja bardzo dobrze znam swoją odpowiedź. - zaczęłam patrząc mu w oczy. - Nie czytałam jeszcze tego co napisali o tym jak nas przydybali nad tym oceanem, ale rozmawiałam o tym z przyjaciółką z Polski. Zadzwoniła do mnie i to ona mi o tym powiedziała. I ta sprawa mi wszystko uświadomiła, nie muszę się nad niczym głowić. - patrzył na mnie uważnie pewnie ze ściśniętym żołądkiem. Ja też czułam w brzuchu pewne dziwne uczucie... ale to było miłe i pozytywne doznanie. - Niech piszą, co chcą Mike. Niech robią ze mnie gówniarę, z ciebie starą zardzewiałą rurę, proszę bardzo. Niech mój ojciec gada i myśli sobie co chce. Ja już nie chcę się przed tobą bronić. Po prostu przytul mnie i powiedz, że mnie kochasz i nigdy nie zostawisz i będzie dobrze. - poprosiłam wyciągając już sama do niego ręce.
Porwał mnie w ramiona przyciskając do siebie mocno. Czułam bicie jego serca, waliło mocno i szybko zapewne pompując teraz adrenalinę. Ja też ścisnęłam go najmocniej jak umiałam tuląc się do niego jakby miał zniknąć.
- Kocham cię i nigdy, przenigdy nie zostawię. Przysięgam. - usłyszałam tuż przy swoim uchu i natychmiast wpiłam się w jego usta. Oddał pocałunek zapalczywie wciąz mnie mocno trzymając abym nie oddaliła się ani o milimetr. Wplotłam palce w jego włosy, uwielbiałam te niesforne loki, które w jego wydaniu były po prostu jedyne w swoim rodzaju. Nigdy nie pociągali mnie faceci z kręconymi włosami. Iwa zawsze się ze mnie śmiała, bo zawsze mówiłam, że przypominają mi najprawdziwsze na świecie barany. Ale akurat Michael nie miał nic wspólnego z żadnym baranem.
Uśmiechnęłam się na te myśli. Pozwoliłam mu sie zdominować w tym pocałunku i badać do woli wnętrze moich ust. Zamruczałam cicho, czując jak ciarki zaczynają biegać mi po plecach. Pewnie przeszlibyśmy do sedna sprawy gdyby nie jego telefon.
- Mm... Mike... - wysapałam kiedy zdołałam odsunąc się od niego dosłownie na milimetr. - Telefon... twój.... - wpił się znów we mnie dając mi tym samym do zrozumienia gdzie ma swój telefon. - Michael... - zachichotałam w jego usta. Rozpływałam się już w tym pocałunku, ale dźwięk jego telefonu, któy wibrował wściekle na stoliku doprowadzał mnie do szału.
- W dupie mam ten telefon, Dona. - wysapał lekko zachrypłym głosem. Zachichotałam znów cicho. Popchnął mnie na łózko dobierając się już na całego. A telefon wciąż dzwonił.
- Mike, no ja tak nie mogę!
- Wyłącz uszy, nie będziesz słyszeć. - zaśmiał się. Wszystko byleby się tylko nie oddalać ode mnie. Co najmniej jakbym była jego ulubionym tortem bezowym.
- Nie posiadam akurat tej opcji. - parsknęłam śmiechem próbując nie zwracać uwagi na gnoja wibrującego na stole. Oparł czoło o mój dekolt. Mruknął coś niewyraźnie, czego nie zrozumiałam a potem wstał. Wziął telefon do lekko drżącej ręki po czym spojrzał na niego i przystawił sobie do ucha.
- Janet... Poprzysiągłem sobie, że jeśli to ty to cię zamorduję. I dokonam tego, przysięgam. - wyrecytował na co wybuchnęłam śmiechem wciskając twarz w poduszkę. Mogłam się spodziewać. kto inny ma TAKIE wyczucie czasu?? Tylko Janet.
Usłyszałam szmer dochodzący z jego telefonu.
- Nie przepraszaj tylko mów.
- ...
- Jak to?
- ...
- CO?! - wydał się być nagle czymś bardzo zdenerwowany.
- ...
- Chyba kpi...
- ...
- Niech zapomni...!
- ...
- Jak wrócę, będę rozmawiał z DAILY MIRROR, wszystkiego się dowiedzą, a przynajmniej tego co ja chcę, żeby wiedzieli...
- ...
- Nie denerwuj się. Już ja z nią sobie pogadam przy najbliższej okazji. - Janet jeszcze coś mu powiedziała, po czym pożegnali się i rozłączyli. Fuknął coś pod nosem. Usiadłam podpierając sie na łokciach lekko sfrustrowana. Z jednej strony chciałam, żeby tam do mnie wrócił, a z drugiej widziałam, że jest czymś zdenerwowany i przynajmniej na razie nic z tego nie wyjdzie.
- Co się stało? - zapytałam wyciągając do niego rękę. Podszedł, chwycił ją i usiadł blisko mnie. Moje ręce natychmiast bez udziału mojej woli zaczęły gmerać w jego włosach i przy pasku od spodni. Przymknął lekko oczy.
- Nic. - mruknął spoglądając na mnie. - Nic czym musiałabyś sie przejmować.
- Znowu nie chcesz mi czegoś powiedzieć. - mruknęłam patrząc mu w oczy. Spojrzał na moją ręką drapiącą akurat jego brzuch. Uśmiechnął się.
- To nic takiego. Po prostu, jak zawsze przy takich okazjach, jeszcze nic nie wiedzą a już układają sobie jakieś swoje wersje. I oczywiście są przekonani, że wszystko wiedzą lepiej ode mnie. - uśmiechnął się patrząc na mnie.
- A co to za ONA, z którą będziesz musiał sobie pogadać przy najbliższej okazji? - zapytałam niewinnym tonem spoglądając na niego i bawiąc się klamrą od jego paska na biodrach. Zagryzł lekko wargę. - No mów. - ponagliłam go.
- To naprawdę nieważne. Po prostu, wypisują coraz więcej głupot. Nie wiem czy to prawda czego się dowiedziałem, dlatego musze z  tym kimś o tym pogadać, by wiedzieć...
- Ale kto to? - ciągnęlam go dalej za język z niewinną minką rozpinając mu już rozporek. Uśmiechnął się przymykając na chwilę oczy.
- A po co ci to wiedzieć, maleńka?
Zmrużyłam oczy. Trzeba zastosować ostrzejsze argumenty...


Michael

- Czy ja mam wyciągnąć to z ciebie torturami? - zapytała słodkim głosem tuż przy moim uchu. Od kilku już minut moja erekcja rozpierała spodnie, ale wciąz byłem w lekkim szoku.
Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałem się czegoś takiego. Ten temat był już dawno zamknięty, zdążył już dosłownie zardzewieć, a tu... Cała Madonna. Jeśli czegoś nie dostanie potrafi na to czekać tak długo aż się jej to dostanie. Jak Czarna Wdowa.
To był typ kobiety drapieżnej. Próbowała zastawić na mnie tą swoją sieć, ale udało mi sie ją ominąć. Nie powiem, była piękna i w ogóle, ale jej charakter mnie odstraszał. Była zbyt dosadna i zbyt dzika, wolałem łagodne kobiety. Takie jak moja kotka, która teraz próbowała wszelkimi sposobami wyciągnąć ze mnie o co chodzi.
Nie chciałem jej mówić, nie chciałem by się tym denerwowała, by się zastanawiała czy ma szansę z taką rzekomą konkurencją. Koleżanka po fachu miała podobno stwierdzić, że ta dziewczyna ze zdjęcia to tylko przykrywka, dla naszej cichej zażyłości. Aż mi się niedobrze zrobiło, kiedy Janet to powiedziała. Niech to tylko dotrze do Polski do ojca Dony to zakatrupi mnie nie ruszając się nawet z własnego domu. Musiałem to wyjaśnić.
Miałem nadzieję, że to tylko wymysły tabloidów i ona naprawdę niczego takiego nie powiedziała. Nie raz wyczytywałem w czaropisnach słowa, któych ja sam nigdy nie wypowiedziałem, a zostały mi one włożone w usta. Musiałem się potem tłumaczyć, co i tak nie wiele dawało, bo ludzie wierzyli we wszystko co wyczytali w tych piśmidłach. Żałosne, ale takie były realia. Mało było ludzi, którzy podchodzili do tego z dystansem albo w ogóle machali na to rękami. Nie chciałem by Dona poczuła się zraniona.
- Kotku... - mruknąłem spoglądając na nią teraz. - Próbuj ile wlezie. Chętnie posmakuję tych twoich tortur. - szepnąłem tuż przy jej ustach muskając je lekko. Uśmiechnęła się lekko... Był to bardzo tajemniczy, drapieżny i pewny siebie uśmiech.
Jęknąłem cicho zaciskając zęby, kiedy ścisnęła lekko dłonią moje krocze. Byłem cały rozpalony, wiec ten dotyk obfitował w cudowne doznania. Poczułem jej ciepły oddech na mojej szyi i z poł przymkniętymi oczami odwróciłem twarz w jej stronę szukając jej ust... ale ich nie znalazłem.
Spojrzałem na nią płonącymi oczami. Uśmiechała się triumfalnie widząc, jak pragnę pocałunku. Już chyba zrozumiałem na czym będą polegać te jej tortury... Aż zamruczałem. Jak prawdziwy tygrys.
Roześmiała się wesoło.
- Jackson Mru-mru! - zachichotała znów tuż przy moim uchu. I znów odwróciłem twarz w poszukiwaniu jej ust i znów mi uciekła. Zagryzłem wargę.
Jej dłoń zsunęła się z mojego pulsującego już krocza i zaczęła powoli pełznąć w górę. Z brzucha przemieściła się na tors i rozpięła powolutku kolejno wszystkie guziki koszuli. Jeden za drugim... Okrutnie mnie przy tym drażniąc.
- Wiesz, że w każdej chwili mogę cię po prostu porwać, przyszpilić do tego łóżka i wziąć...? - wyszeptałem lekko ochrypnięty. Spojrzała mi zalotnie w oczy.
- Jeżeli to zrobisz, nie dostaniesz przez miesiąc. - wymruczała słodko się uśmiechając i gładząc skórę na moich piersiach. Westchnąłem odchylając głowę do tyłu. Jej palce zaczęły muskać Jabłko Adama, a skórę na odkrytym ramieniu i szyi zaczął drażnić jej gorący język. Byłem pewny, że jeszcze moment i oszaleję. I co miałem zrobić? Wolałem nie ryzykować spełnienia jej ostrzeżenia, o miesięcznym szlabanie...
- Przysięgam, że jak już się do ciebie dobiorę, będziesz biedna! - wyszeptałem oddychając nierówno. Zachichotała znów. Ten jej chichot jeszcze bardziej mnie nakręcał.
- Jestem bardzo ciekawa. - szepnęła mi do ucha owiewając jej gorącym oddechem. Przełknąłem ślinę. - To jak... powiesz mi co to za jedna? - zapytała znów. Spojrzałem jej w oczy...
- Nie. - odpowiedziałem ciekaw tego co zrobi dalej. Uśmiechnęla się słodziutko z błyszczącymi oczkami i...
- Och... - jęknąłem.
Z jednej strony poczułem się trochę lepiej, bo mój mały kumpel został uwolniony w końcu z więzienia jakim były dla niego moje spodnie. Ale już po chwili zdałem sobie sprawę, że to jeszcze nie wszystko...
Zaczęła powoli mnie pieścić. Tak kurewsko powoli, że nie umiałem tego znieść. Ciepło jej dłoni sprawiało, że miałem wrażenie jakbym się palił. Zacisnąłem zęby a ręce w pięści na pościeli.
- Mówiłam ci już, że posiadasz miło dla oka i ciała gabaryty? - wyszeptała mi znów do ucha. Przeniosłem na nią swoje wielkie oczy. Zagryzłem wargę po raz kolejny. Potrafiła wyciągnąc ostre pazurki... Podobało mi się to. Cicha woda brzegi rwie...
Jak mówiłem wcześniej. Koleżanka Madonna przypominała mi istną pajęczycę. Pazury miała długie i  ostre, sieci mocne i lepkie, a ja wolałem innego rodzaju polowanie... Tak jak teraz Dona, jak lwica dobierała mi się do skóry... Najpierw uwodziła, a potem dobijała jednym uderzeniem, sprawiając, że zapominałem gdzie jestem i jak się nazywam. Takie kobiety uwielbiałem. Subtelne w swoich poczynaniach ale jednocześnie zdecydowane co do tego. Nie to co Królowa Popu. Bezwzględnie pożerająca swoje ofiary. Być może są faceci ,którzy to lubią. Ja do nich nie należałem.
Byłem już blisko finału i dawałem to wyraźnie znać. Wbiłem wzrok w to co robiła i zacząłem błagać przez zaciśnięte zęby by przyspieszyła.
- Nie. - odpowiedziała wciąz tym słodkim głosikiem zadowolona z siebie. - Dopóki mi nie powiesz, co to za baba.
- Nic ci nie powiem. - wydyszałem patrząc teraz na nią i czując, że już dłużej tego nie wytrzymam. I nagle... skończyło się... - Dlaczego przerwałaś? - zapytał kompletnie zaskoczony i sfrustrowany. Uśmiechnęla się znów. Niespodziewanie popchnęła mnie na łózko przez co klapnąłem płasko patrząc na nią. Usiadła na mnie okrakiem i popatrzyła na mnie zadowolona. Pochyliła się nade mną nisko omijając jednak to moje strategiczne miejsce, które domagało się rozpaczliwie uwagi... Tuż przed nosem miałem jej biust. Objąłem ją, ale złapała mnie za ręce i przycisnęła do łóżka.
- Nie wolno ci mnie dotykać. - szepnęła patrząc mi w oczy i znów uśmiechnęła się w ten sposób. Otworzyłem szerzej oczy. Bez słowa znów położyłem ręce na jej tyłku, na co ona bardziej agresywnie je z siebie zdjęła i przycisnęła znów do pościeli. - NIE WOLNO, rozumiesz? - powtózyła tuż przy moich ustach po czym przywarła do mnie gwałtownie, całując, ale tylko przez moment. Odkleiła się niemal natychmiast patrząc na moją twarz wyrażającą tysiąc pragnień.
- Jak możesz tak się nade mną pastwić... - wydyszałem znów. Zagryzła dolną wargę.  Zbliżyła swoje usta do moich i skubnęła je lekko dwa razy ząbkami.
- Będę się pastwić tak długo, az się wszystkiego dowiem.
- Nie wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
- Widać, nie jesteś jeszcze tak podniecony, skoro potrafisz jeszcze tak pyskować... - wymruczała po czym przeciągnęła językiem po mojej skóze od obojczyka przez szyję po same moje usta.
- Jeśli zejdę na zawał to będzie twoja wina...
- Nie zejdziesz, nie zejdziesz... - zaśmiała się. - Na pewno nie umrzesz z przyjemności. Prędzej byś się przekręcił, gdybym teraz tak po prostu wstała i sobie poszła zostawiając cie takiego niespełnionego. - otworzyłem szeroko oczy.
- Nie zrobisz mi tego. - szepnąłem.
- A chcesz się przekonać? - wyszczerzyła się. - Masz rację, nie zrobię. Za bardzo mi sie podoba to pastwienie się nad toba.... - znów przeciągnęła językiem po moich wargach. Usta miałem nadzwyczaj wrażliwe, więc o mal nie odleciałem.
- Pozwól mi się dotknąć... - wyszeptałem kiedy wciąż przytrzymywała moje ręce nad moją głową.
- Nie ma nic za darmo, kochanie.
- Dobra... powiem ci... - wychrypiałem w końcu. Uśmiechnęła się zadowolona.
- No? Co to za pinda? - mimo wszystko się uśmiechnąłem.
- A taka jedna... - chciałem się podroczyć, ale obróciło się to przeciwko mnie.
Zachłysnąłem się powietrzem otwierając usta, zaciskając oczy i wbijając głowe w pościel, kiedy znów zaczęła mnie pieścić. Tym razem jednak robiła to mocno. - Nie waż się przerywać! - syknąłem, ale... i tak przerwała. - Dona! - zajęczałem z bezsilności.
- Co, kotku? - usłyszałem tuż przy uchu.
- Przestań mnie już tak męczyć... - sapnąłem. - Nie mam już dwudziestu lat... - parsknęła śmiechem.
- No może i nie masz... ale jak to się mówi... Stary, ale jary. - popatrzyłem na nią wielkimi oczami.
- Stary??? - roześmiała się pięknie.
- Dla mnie jesteś idealny. Właśnie taki. - pocałowała mnie, tym razem czule. Ale za chwilę znów zaczęła się nade mną pastwić.
Bądź co bądź, było to coś cudownego. Jeszcze nigdy nie czułem takiego żaru i podniecenia. Zaskakiwała mnie. Nie sądziłem, że potrafi być taka... ociekająca seksem. Ale tylko dla mnie i tylko kiedy byliśmy sami...
- Chyba muszę posunąc się jeszcze dalej, skoro wciąż nie chcesz mi powiedzieć... - mruknęła jakby zastanawiała sie na głos. Po czym spojrzała mi w oczy i znacząco oblizała usta. Fuknąłem. Nie, no tego to na pewno nie zdzierżę.
- Powiem ci wszystko, tylko już... przestan. - wyszeptałem nie mogąc poradzić sobie z nadmiarem podniecenia. Zacząłem wiercić się niespokojnie.
- Szybko się poddałeś. - uśmiechnęła się po czym pocałowała mnie namiętnie kładąc się cała na moim ciele. Puściła w końcu moje ręce i w końcu mogłem ją dotknąć. Natychmiast przekoziołkowałem się z nią na łózku będąc teraz na górze. No, nadszedł czas zemsty...
- Mówiłem ci, że będziesz biedna. - wymruczałem wciskając ją niemal w materac.
Popatrzyła na mnie rozpłomienionymi oczami.
- No dalej, ulżyj sobie, Mike... Wcale nie mam zamiaru cię powstrzymywać... - poruszyła zadziornie brewkami. - Dla mnie to sama przyjemność... - fuknąłem znów kręcąc głową z niedowierzaniem, po czym zaatakowałem jej usta swoimi.
Dwie kolejne godziny były naprawdę bardzo przyjemne. Kochaliśmy się dziko, przy czym nie za każdym razem pozwalałem jej od razu dojść. Zemsta jest słodka, myślałem z uśmiechem patrząc jak sama porusza biodrami łaknąć spełnienia. Cały czas nad nią górowałem wbijając ją w materac łóżka. Jej jęki i błagania były najcudowniejszą melodią dla moich uszu... Kiedy skończyliśmy na naszych twarzach był tylko jeden wielki uśmiech.
- W życiu nie podejrzewałem, że potrafisz być taka... drapieżna. - wymruczałem, kiedy ułożyliśmy się wygodnie obok siebie, a ona wtuliła się w moją pierś. Wyczułem jak się uśmiecha.
- Szczerze? To ja sama siebie też o to nie podejrzewałam. - usłyszałem jak mruczy.
- Nigdy wcześniej tak nikogo...
- Nie. Bo i kogo miałabym tak dręczyć? - spojrzała na mnie. - Jesteś drugim mężczyzną w moim życiu, z którym poszłam do łóżka. Wcześniej robiłam to tylko z tym cymbałem, i to, że tak powiem... po bożemu. - parsknęła śmiechem. - A wydawało mi się, że to było COŚ. Teraz dopiero wiem ile przyjemności mogę z tego czerpać.
- Jakby ci to powiedzieć... - zacząłem nie chcąc jej urazić. - Może nie byłem w wielu związkach... ale w łózku miałem dość kobiet by wiedzieć co robić. Mam te swoje czterdzieści lat więc i doświadczenie też dość spore. To chyba zaleta.
- Jedna z wielu. - mruknęła z uśmiechem wciąz na mnie spoglądając. - Nie ró takiej miny, myślałem, że ja nie wiem, że przez twoje łóżko musiały przewinąc się tabuny kobiet?
- Nie no nie o to chodzi... - zacząłem kulawo. - Nie chcę po prostu byś myślała, że jesteś kolejną. Jesteś tą jedyną, ja to czuję.
- Nie myślę, że jestem twoją kolejną, Mike. - parsknęła śmiechem. - Zastanawiam się tylko co by było, gdybym tu nie przyjechała.
- Wolę nie gdybać. - mruknąlem gładząc ją po głowie. - Teraz nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię nie spotkać. Tyle zmieniłaś w moim życiu, we mnie. Zmieniłaś cały mój świat. I dziękuję ci za to. Pod wpływem tego wszystkiego napisałem nawet jedną z piosenek na płytę nad którą teraz pracuję. - spojrzała na mnie zaskoczona.
- Tak? A jaką? Tą, którą mi śpiewałeś wcześniej?
- Tą też, ale nie ma już miejsca by ją tam umieścić. Żeby wcisnąć tą, o której mówie, musiałem wykopać Ala Capone. - uśmiechnąłem się.
- Musiałeś wykopać Ala Capone. - powtórzyła ze śmiechem.
- No tak. Chociaż troche ich oszukałem, bo całkowicie przetworzyłem ten kawałek i widnieje na liście jako 'Smooth Criminal'. - znów się zaśmiała.
- Jednak nie jesteś taki grzeczny. Ja widzę, że ty lubisz broić. - mruknęła chichocząc pod nosem. Uśmiechnąłem się nieśmiało pod nosem.
- Wiesz... już ci mówiłem, że nie jestem święty.
- Więc co to za piosenka? - zapytała patrząc na mnie swoimi ciemnoniebieskimi oczkami. Pokręciłem głową z uśmiechem.
- Chyba nie myślisz, że ci to teraz powiem.
- A czemu nie? - naburmuszyła się śmiesznie.
- Niespodzianka. Na pewno będziesz wiedziała, kiedy ją usłyszysz. Że to właśnie ta.
- Ale ja chcę wiedzieć teraz. Bo znowu zacznę cię maltretować!
- Dobra, dobra! - zaśmiałem się z jej miny. - Powiem ci tytuł, ale nic poza tym. Już ci mówiłem, że chcę cię chronić, ciebie i twoją prywatność, więc nikt nawet tego utworu z tobą nie skojarzy. A przynajmniej nie powinien. Nazwałem go 'Liberian Girl.' Ty nie jesteś liberyjską dziewczyną. - parsknęła śmiechem chowając twarz w mojej szyi.
- Zadajesz sobie dużo trudu, żeby mnie ukryć.
- Kocham cię. - to była odpowiedź na wszystko. Pocałowałem ją w czubek głowy przytulając mocniej.
Leżeliśmy tak jakiś czas, aż na dworze temperatura spadła dość, by móc wyjść na plażę. Przez ten czas zastanawiałem się jak rozegrać sprawę z Madonną. Nie podobały mi sie rewelacje Janet. Z tego mógł wyniknąć niezły bigos, pytanie tylko kto go potem będzie musiał zjeść... Miałem zamiar spotkać się z nią zaraz po powrocie do Stanów, porozmawiać krótko i na temat. Jeśli naprawdę to powiedziała, chciałem wiedzieć co chce przez to osiągnąć. Mnie? Otrzyma taką samą odpowiedź jak kilka lat temu. Nic nas nigdy nie połączy.

środa, 22 czerwca 2016

23.

Kochani moi drodzy! xO Jakiego ja stresa przed chwilą przeżyłam! :O Jak ja uwielbiam swój komputer w ogóle, przeglądarka wyczyściła mi całą pamięć i byłoby, że nie dostałabym sie na bloga bo nie pamiętałam do końca haseł do logowania. o.O Nienawidze takich niespodzianek, być może że sama coś wczoraj tu narobiłam, chociaż chyba nie, bo nie znam sie aż tak na informatyce. x.x Całe szczęście, że jednak udało mi się dokopać do starego notesu ze wszystkim, bo chyba bym usiadła i umarła. o.o Nie ma nic gorszego jak stracić cały zapisany tekst na zapas, wersje robocze, nie pisuję w żadnych zeszytach tylko od razu tu, bo by mi chyba ręka odpadła. xp Teraz widac czym to grozi. :D 
Ale na szczęście Pan Bóg mnie kocha i jestem i od razu dodaję notkę z radością, że nie będę musiała płakać. xD Zapraszam. :D Następna w sobotę.


Donata

Byłam na niego naprawdę wściekła, ale kiedy zrobił się taki milczący i te oczy takie jak u zbitego psa, miałam ochotę przygarnąc go i utulić jak kotka. Szliśmy trzymając się za ręce ulicą, nikt nie krzyczał za nami, nie gonił. Mike bardzo dobrze się postarał o kamuflaż. Schował włosy pod czapką z daszkiem, na nos wsadził okulary, a na sobie miał dość obcisłą bluskę bez rękawów i spodnie.
- Mówiłeś, że nie bardzo możesz wystawiać skórę na słońce. - zauważyłam chcąc jakoś zacząc rozmowę. Mruknął przytakując. Zacisnęłam zęby. - Więc? Czemu masz odsłonięte ramiona?
- Na rękach jeszcze nic się nie pojawiło. - odpowiedział mrucząc pod nosem. Powstrzymałam się od prychnięcia.
- Mike. - zaczęłam znów po paru minutach.
- Mhm. - mruknął na znak, że mnie słyszy.
- CZY MOŻESZ PRZESTAĆ SIĘ DĄSAĆ JAK STARA KWOKA? - wypaliłam wbijając w niego oczy jak szpile.
- Kwoka? - chyba udało mi się go nieco rozweselić.
- Tak, dokładnie. Wiesz, że mam rację, a boczysz się jak małe dziecko, co najmniej jakbym zjadła ci obiad. - roześmiał się nie mogąc się już powstrzymać.
- Dlaczego nie możesz zrozumieć, że zrobiłem to tylko po to by cię ochronić? Aż tak bardzo chcesz się przejmować tymi bzdurami które wypisują? - zapytał patrząc na mnie.
- Nie chodzi o to co piszą. Ani o to czy bym się tym przejęła. Chodzi o to, że mnie okłamałeś, Mike. Jeszcze dobrze nie zagrzałam na tobie miejsca, a ty już mnie okłamujesz.
- Nie przesadzaj. - skrzywił się lekko. - Nie zrobiłem tego by ukryć jakieś swoje przewinienie.
- Nieważne. - burknęłam.
- Ważne! - teraz on zaczął oponować. - Nie chcę byś zawracała sobie głowę bzdurami.
- Taki jesteś mądry? A kto przejmował się bzdurami wypisywanymi na twój temat?
- To już zupełnie co innego, Dona.
- Nie, to jest dokładnie to samo. Ja powinnam wiedzieć, ponieważ dotyczy to mnie, rozumiesz? - westchnął.
- Dobrze, może masz rację.
- Nie może, tylko na pewno. - burknęłam znów.
- Nie zajmujmy się tym teraz może, co?
- A czym mamy się zajmować? Jestem ciekawa ile wywiadów już ci zaproponowali. - mruknęłam pod nosem.
- Jak na razie wiem o jednym. DAILY MIRROR. Chcieli ze mną rozmawiać jutro, ale to akurat nie wypali. - spojrzałam na niego wielkimi oczami.
- Widzę, że jesteś na bieżąco. - warknęłam.
- Dona, kochanie... - westchnął.
- Dobra. Już nieważne. Ale następnym razem jak coś się wydarzy, ja chcę wiedzieć. Cokolwiek by to nie było.
Widać było, że nie jest zadowolony z obrotu sytuacji, ale wiedziałam, że to ja mam rację. Ale już nic nie powiedział.
- I co im powiesz na tym wywiadzie? - zapytałam po kilku minutach milczenia.
- Zależy o co będą pytać. Tego nigdy nie wiadomo. Na pewno będą chcieli wyciągnąć ode mnie twoje dane osobowe i inne informacje. - spojrzał na mnie. - Niczym nie musisz sie martwić, nie powiem im nic, przez co mogliby jakoś do ciebie dotrzeć.
- Jesteś kochany, naprawdę, ale wydaje mi się, że w końcu i tak znajdą na to sposób. - mruknęłam patrząc przed siebie.
- Przepraszam. - westchnął mocniej ściskając moją dłoń. - Byłem kompletnie nie odpowiedzialny. - spojrzałam na niego. - Powinienem był bardziej uważać, nie jestem żółtodziobem, powinienem wiedzieć, że ktoś nas zauważy... Zachowałem się jak...
- Daj spokój, Mike. - przerwałam mu tą radosną tyradę na samego siebie. - Jesteś tylko człowiekiem. I wydaje mi się, że też chciałbyś czasami chociaż nie musieć się kamuflować. Na każdym kroku. - uśmiechnął się blado.
- Tak, masz rację. Ale naprawdę kocham to co robię, więc w jakiś sposób jest mi to wynagradzane.
- Chodź, usiądziemy tutaj. - szepnęłam ciągnąć go pod wielkie parasole. Siedziało tam mnóstwo ludzi, każdy zajęty swoim towarzystwem, więc uznałam, że nic nam się tu stać nie może. - Siedź tu ja coś zamówie, bo jak ciebie usłyszą to od razu wszyscy się zlecą. - wyjaśniłam. - Na co masz ochotę? - zapytałam patrząc w jego okulary przeciwsłoneczne.
- Na loda. - powiedział cicho po czym powoli rozciągnął usta w jednoznacznym uśmiechu. Spurpurowiałam natychmiast, postanowiłam jednak nie dać się zaczepce.
- Jaki smak? - kontynuowałam patrząc na niego. Pochylił sie do mnie.
- Twój.
- Nie bądź świnia. - mruknęłam, ale uśmiechałam się cały czas.
- Ja? Świnia? Co ty! - zaśmiał się cicho.
- MICHAEL.
- No dobrze, dobrze. A więc po proszę śmietankowe z polewą czekoladową i orzechami. Ciekawe czy będą coś takiego mieć.
- Co za KRÓLEWSKIE wymagania, kochany. - parsknęłam śmiechem i poszłam. Żeby było śmieszniej, kobieta za ladą nie mówiła po angielsku. Starałam się jej wyjaśnić na migi o co mi chodzi, ale po chwili jakiś facet za mną przetłumaczył jej to na hiszpański. Kobieta kiwnęła głową. Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się do mnie.
Był całkiem przystojny. Na oko mógł mieć jakieś trzydzieści lat. Nie więcej. Popatrzył na mnie przez chwilę.
- Dziękuję. - bąknęłam odwracając się od niego w oczekiwaniu na swoje zamówienie.
- Biegle znasz angielski. Niestety nie zawsze się przydaje. - zagadał. Wyzezowałam na niego.
- Jak widać. - odparłam. Nie chciałam wdawać się z nim w dyskusje. Nagle zdałam sobie sprawę, że choćby nie wiem jak wyglądał, do Michaela było mu tak daleko jak stąd na Marsa. I z powrotem.
- Czy to nie ty jesteś przypadkiem tą dziewczyną od Jacksona? - wbiło mnie w ziemię. Zajebiście po prostu. Spojrzałam na faceta.
- A kto to jest Jackson? - zapytałam nieco podwyższonym głosem. Uniósł brew do góry.
- Nie wiesz kim jest Michael Jackson??
- Jak widać nie. - starałam się na niego patrzeć z uprzejmym zdziwieniem.
- Więc to chyba jednak nie ty. - odetchnęłam. - Chociaż... jesteś podobna do tej dziewczyny ze zdjęcia.
- Czysty przypadek. Przyjechałam tu tylko na wakacje, za tydzień wracam do domu, do Włoch. - skłamałam na prędce.
- Więc nie mieszkasz w Stanach?
- Nie. - odpowiedziałam obserwując panią niosącą moje lody.
- No to chyba mam szczęście. - uśmiechnął się. Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami.
- Bo?
- Bo nie muszę konkurować z Królem Popu. - co takiego??
- E... słucham?
- Z natury jestem bezpośredni, wybacz. - uśmiechnął się znów. - Może usiądziemy razem, pogadamy? - jeszcze zalotów mi potrzeba.
- Sorry, ale jestem tu z kimś.
- Z koleżanką? - zapytał patrząc na dwa pucharki lodów śmietankowych.
- Nie. Z mężem. - powiedziałam i natychmiast odeszłam chcąc jak najszybciej dostać się do stolika, przy którym siedział mój 'mąż'. Prychnęłam, gdy w końcu usiadłam.
- Co się stąło? - podchwycił od razu.
- Jakiś gość chciał mnie zaprosić do swojego stolika. - zobaczyłam jak unosi brew do góry. - Odmówiłam, jak widać. - wyburczałam nie chcąc tu scen zazdrości. Ale on się tylko uśmiechnął.
- Jakoś jestem spokojny o twoją wierność, ślicznotko.
- Naprawdę? To bardzo się cieszę. - uśmiechnęłam się wyraźnie zadowolona. - Ale mnie rozpoznał. Zapytał czy nie jestem przypadkiem tą dziewczyną od Jacksona.
- Żartujesz. - przestał się uśmiechać.
- Naprawdę myślałeś, że jesteś w stanie temu zapobiec?
- Przepraszam. - szepnął znów chwytając mnie za rękę.
- Przestań. To nie twoja wina. - spojrzałam na nasze splecione dłonie. - Powiedziałam mu, że jestem tu z MĘŻEM. - stwierdziłam patrząc na niego wymownie. Uśmiechnął się szeroko.
- To masz męża? Czemu nic o tym nie wiem? - zarechotał. Sama parsknęłam śmiechem.
- Nie miałam zamiaru sie z nim pieprzyć, więc od razu wytoczyłam najcięższy kaliber.
- Nie miałaś zamiaru się pieprzyć? Duży plus dla ciebie. - zarechotał znów. Trzepnęłam go przez ramię.
- Przestań, zboczeńcu i jedz te lody bo zaraz będziesz miał tam zupe śmietankową! - ze śmiechem oboje zaczęliśmy pochłaniać zawartość naszych pucharków.
Po zjedzeniu pysznych lodów i tuzinie seksualnych aluzji Michaela, poszliśmy jeszcze na spacer po ulicach miasta. Znał je całkiem dobrze. Ale nie byłam tym aż tak zdziwiona. Zjeździł cały świat kilkakrotnie. Trzymaliśmy się cały czas za ręce, aż nie mogłam się nadziwić, że w końcu dałam spokój tym swoim wydumanym przeciwnościom i tak sobie z nim chodzę za rączkę. Ale jednocześnie byłam najszczęśliwsza na świecie.
W końcu jednak wróciliśmy do hotelu ponieważ upał dawał się we znaki. Nawet nie wiedziałam, że się opaliłam dopóki nie weszłam do chłodnego klimatyzowanego pomieszczenia, naszego pokoju, i poczułam jak szczypie mnie skóra na ramionach.
- Przysmażyłaś się. - uśmiechnął się delikatnie dotykając skóry na moim ramieniu.
- Nic mi nie będzie. Posmarowałam się kremem z filtrem, ale tutaj praży takie słońce, że i tak mnie oparzyło. - po zaledwie chwili poczułam chłodny mokry ręcznik na skórze, który przyniósł i czule mnie nim obkładał.
Kazał mi usiąść na łózku i zdjąć bluzkę, co powoli zrobiłam. Nie czułam bólu, jedynie gorąco i lekkie pieczenie.
- Nie założyłaś stanika... - wymruczał przykładając mi znów mokry ręcznik do ciała.
- Ugotowałabym się w nim.
- Już wiadomo czemu ten gach zwrócił na ciebie uwagę. - mruknął pod nosem. Zaśmiałam się pod nosem.
- Jesteś zazdrosny? - zerknęłam na niego przez ramię.
- Jesteś moja. - wyszeptał mi do ucha obejmując od tyłu moje na pół nagie ciało.
- Nie potrzebuję nikogo innego poza toba. - odpowiedziałam takim samym szeptem spoglądając na niego. Ucałował moje zaczerwienione ramię.
Z uśmiechem oparłam głowe na jego ramieniu i przymknęłam oczy. Kiedy zaczął powoli i zmysłowo pieścić moje piersi, wiedziałam, że dzisiaj znów do wieczora nie wyjdziemy z łóżka. I tak się stało.
Wystarczyła zaledwie chwila by mnie rozpalił. Pragnęłam go jak nigdy niczego w życiu. Wystarczyło, że mnie dotknął w ten określony sposób, a ja już płonęłam. Byłam chyba po prostu młoda, niedoświadczona jeszcze tak naprawdę, dopiero on pokazał mi prawdziwy seks. Nigdy wcześniej tak nie szczytowałam jak z nim. Ale może to też dlatego, że tak bardzo go kochałam. Chciałam oddać mu wszystko. Oddałam to co miałam najcenniejsze, samą siebie. Otoczył mnie taką czcią i czułością, że już się nie bałam, że wyjdzie z tego jakaś katastrofa. Zaczęłam wierzyć, że będziemy naprawdę szczęśliwi. A brukowcami mogę sobie tyłek w kiblu wytrzeć.
- Kocham cię. - szepnęłam, kiedy leżeliśmy oboje w rozkopanym łózku tuląc się do siebie. Popatrzył na mnie  z uśmiechem, który ostatnimi czasy w ogóle go nie opuszczał. Pocałował mnie w odpowiedzi, która mówiła wszystko.
Pamiętałam go kiedy po raz pierwszy pojawiłam się w Neverlandzie. W jego oczach nie było wtedy takich iskierek. Nie rozświetlało ich żadne światło, a teraz błyszczały i widać było w nich całą jego dusze. Trochę okaleczoną, ale też taką, która ma znów siłę się pozbierać. Pogładziłam go po policzku.
- Tak szybko się zmieniasz. Nie było w tobie tyle radości, co teraz, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy. - zauważyłam.
- Nie miałem wtedy zbyt wielu powodów do radości, Dona. - stwierdził patrząc mi w oczy.
- A teraz masz?
- Mam. - uśmiechnął się. - Jeden, ale wystarczający za wszystkie czasy. Ciebie.
- Nie przestawaj się tak uśmiechać, choćby nie wiem co się stało. - poprosiłam i wcisnęłam twarz w jego szyję. Poczułam jego pocałunki na swoim uchu.
- To ty sprawiasz, że chcę się uśmiechać. - szepnął.
Leżeliśmy tak jeszcze jakiś czas, aż nasze brzuchy znów dały nam o sobie znać. Uznaliśmy zgodnie, że nie ma sensu już o tej porze się ubierać, wiec Mike tak jak poprzednio zamówił kolację do pokoju. Po poł godzinie usłyszeliśmy pukanie i oddalające się kroki.
- Przywieźli nam chyba cały stół szwedzki. - zaśmiałam się widząc to wszystko.
- Mamy w czym wybierać. - wyszczerzył się sam też i zaczęliśmy zajadać. Na półmisku były też świeże owoce. Zaczął karmić mnie truskawkami.
- Pycha. Ale więcej już nie zjem. - westchnęłam z uśmiechem kładąc się płasko.
- Brzuszek pełen? - parsknęłam śmiechem.
- Przy tobie zapominam dbać o linię. Jeszcze trochę i nie zmieszczę się w drzwi. - roześmiał się głośno.
- Przesadzasz. Jesteś chudziutka. Te pare kilo ci się przyda.
- Tak, a potem mi powiesz, że lepiej, żebym jednak te pare kilo zrzuciła.
- Nigdy w życiu! - zaśmiałam się.
Po zjedzonej kolacji zakopałam się pod cienką pościelą z zamiarem ucięcia sobie krótkiej drzemki. Poczułam jak mój ukochany układa się za mną ostrożnie i obejmuje mnie całując w ucho. Uśmiechnęłam się. Nie długo jednak było mi dane tak poleżeć bo nagle znów zadzwonił mój telefon.
- Kto to nie daje ci spokoju o tej porze? - wymruczał mi do ucha obejmując zaborczo, kiedy chciałam się wychylić po telefon, czym mi to uniemożliwił. Zaśmiałam się pod nosem.
- Mike. Przestań świrować! - zaczęłam się z nim szamotać, aż w końcu udało mi się mu uciec. Zrobił obrażoną minkę.
- Jakiś telefon ważniejszy ode mnie, super. - roześmiałam się i spojrzałam na aparat. Przestałam się uśmiechać.
- To mój tata. - mruknęłam patrząc na Michaela, który nie krępując się z niczym leżał na łózku cały odsłonięty. Podniósł sie na łokciu.
- Odbierz. - powiedział patrząc na mnie. Tak zrobiłam.
- Cześć, tato. - bąknęłam do telefonu.
- Dona! Córka, ty mi to wyjasnij, ja tego nie rozumiem, chyba mam jakieś problemy ze wzrokiem, może nie dowidzę albo juz nie potrafię rozpoznać własnego dziecka! Dziecko! Co ty wyprawiasz?! - zaczął od razu. Z szeroko otwartymi oczami popatrzyłam na Michaela.
- Ale o co chodzi, tatuś?
- Jak to o co?! Nie wmawiaj mi, że nie wiesz, wszystkie gazety o tym piszą, telewizor już się robi czerwony od tych wesołych donosów! Dziecko, w co ty się władowałaś, powiedz mi! - westchnęłam.
- Więc wy też już wiecie? - mruknęłam ostrożnie. Chwila ciszy.
- Czyli to prawda?? Naprawdę szlajasz się z tym starym prykiem?! - nie umiałam się nie uśmiechnąć. Cały tata. Michael patrzył na mnie nie pewnie za pewne nie rozumiejąc z tego wszystkiego ani słowa.
- Stary, ale jary. - mruknęłam cicho przygotowując się na następny atak.
- Słucham??
- On nie jest wcale taki stary, tatusiu. - powiedziałam starając się go w jakiś sposób urobić. Nie dał się jak zawsze.
- Jak to nie?! Co ty opowiadasz w ogóle...! Dziecko! Ten facet jest ledwie pięć lat ode mnie młodszy! Co ty sobie myślisz, dziewczyno, powinnaś znaleźć sobie kogos w swoim wieku albo nie wiele starszego, nie jakiegoś dziadka, który zaraz wyciągnie kopyta!
- Jaki dziadek, tata, Michael ma dopiero czterdzieści lat! - no teraz to musiałam zacząć się bronić.
- DOPIERO?! Dona, tobie się wydaje, że to mało?! Jemu już z górki leci, a ty jeszcze przed chwilą byłaś dzieckiem!
- Nie przesadzaj, tata, jestem dorosłą kobietą, i całkowicie wiem co robię.
- Tak ci się tylko wydaje! Dziecko kochane, ty zostaw tego rupiecia i wracaj do domu! Póki jeszcze możesz! Pakuj manele i zapomnij o tym facecie!
- Tata, naprawdę przesadzasz. Poza tym ja nie mam zamiaru nigdzie się stąd ruszać. Dobrze mi  w Stanach... i z nim.
- Ty nawet tak nie mów! Jakie Z NIM?! Naobiecywał ci pewnie złotych gór! Córcia, ja widzę, że ty uwierzyłaś w te jego brednie. Wracaj do domu! Póki jeszcze nic się nie stało!!! - jak zawsze histeryzował. Byłam jego jedyną córką i oczkiem w głowie. Ale czasami naprawdę przesadzał.
- Tata... ja wiem, że tobie się to wydaje kosmicznym nieporozumieniem... ale ja go kocham. Po prostu...
- KOCHASZ?! Dziecko, jeszcze dwie minuty temu kochałaś tamtego szczyla!
- To jest zupełnie co innego! Tata, nie zostawię go, nie wyjadę z Ameryki. Zrozum wreszcie, że ja już dorosłam.
- Ja to rozumiem, naprawdę. Nie rozumiem tylko dlaczego chcesz mu pozwolić zmarnować sobie życie!
- Przesadzasz, mówie ci. Mike też mnie kocha. Nawet sobie nie wyobrażasz co wyprawia. - spojrzałam z uśmiechem na mężczyznę, który sam też cały czas mi się przyglądał.
- No niby co takiego wyprawia.
- Troszczy się o mnie jak tylko może. Brukowce nie wiedzą kim jestem i się nie dowiedzą, już on o to zadba.
- Tak, jasne, oczywiście. Ufasz mu ślepo.
- Tatusiu, trochę więcej wiary w ludzi, proszę. - zaczęłam pojednawczo. - To nie tak, że nagle owinął sobie mnie w okół palca bo miał taki kaprys. Janet musiała wołami go ciągnąc, żeby chciał się do mnie zbliżyć. Ja też mu uciekałam.
- Moda na sukces. - warknął. - Co ty mi tu opowiadasz w ogóle! Ja ci mówię, żebyś wracała do domu! Naprawdę chcesz czytać co drugi dzień bzdury na swój temat?!
- Właśnie utrafiłeś w sedno. Bzdury. Nic mnie nie obchodzi co będą pisać. Niech piszą, niech mi zazdroszczą. - znów spojrzałam na Michaela, który przysunął się bliżej mnie. - Odważyłam się i nie żałuję.
- Jeszcze.
- Tata... więcej optymizmu! Powinieneś się cieszyć, że jestem szczęsliwa. Mike jest trochę starszy, ale przez to bardziej odpowiedzialny. Nie skrzywdzi mnie.
- Jakoś mu nie wierzę. - stwierdził opryskliwie. Westchnęłam. - Gdzie ty jesteś teraz w ogóle? U niego w tej chałupie?
- Nie. Jesteśmy w Hiszpanii.
- Gdzie?!
- W Hiszpanii. Zabrał mnie tu siłą prawie. Zawsze chciałam tu przyjechać, więc mnie tu zabrał. Wierz mi, że próbowałam się sprzeciwiać.
- Żeby przypadkiem CZEGO INNEGO SIŁĄ nie musiał robić!
- Niczego nie robił wbrew mojej woli. Na wszystko miał moje pozwolenie.
- SŁUCHAM?!
- Nie żyjemy w średniowieczu, tato. - zauważyłam z podniesioną brewką.
- Ty całkowicie straciłaś rozum!
- Przestań. Naprawdę jest mi z nim dobrze. Możesz się cieszyć.
- Cieszyłbym się gdyby on miał przynajmniej 10 lat mniej!
- Wiek chyba nie ma tu wielkiego znaczenia. - westchnęłam. - Muszę już kończyć. Zadzwonię później.
- No taak, pan Jackson czeka. - prychnął. Parsknełam śmiechem.
- Żebyś wiedział. - znów zerknęłam na swojego mężczyznę.
Kiedy w końcu pożegnałam się z tatą minę miał nie pewną gdy na mnie patrzył. Ułożyłam się tuż obok niego.
- I? - zapytał.
- Nadopiekuńczy jak zwykle. Ale nie przejmuj się. Przejdzie mu niedługo. - uśmiechnęłam się.
- Rozumiem, że nie jest zadowolony.
- No nie bardzo. W jego oczach jesteś starym grzybem. - wyszczerzyłam się szeroko. Sam się zaśmiał.
- Kocham cię. - szepnął. Z uśmiechem przysunęłam się jeszcze bliżej niego i pocałowałam czule.


Michael

No pięknie. Spodziewałem się tego. Miałem szczęście, że chociaż jej mama jest w pewien sposób po mojej stronie. Nie chciałem stawać między nią a jej rodzicami. Nie mógłbym pozwolić na to, by z mojego powodu może urwała z nimi kontakt. Ale jednak sytuacja nie wyglądała aż tak beznadziejnie i miałem cichą nadzieję, że jej mama jakoś uspokoi jej ojca.
Miałem też nadzieję, że w końcu się do mnie przekona i zrozumie, że pragnę tylko szczęścia jego córki, która jest dla mnie wszystkim. Naprawdę miałem dylemat odnośnie swojego wieku. Może powinienem ją zostawić by mogła związać się z kimś młodszym. Ale byłem pod tym względem pieprzonym egoistą i wiedziałem, że nie będę w stanie się na to zdobyć. Zbyt bardzo pragnąłem jej bliskości, miłości... Pragnąłem też jej ciała. Ale szło to w parze z uczuciami. Seks jeszcze nigdy tak nie smakował.
- Przejmujesz się tym. - mruknęła w pewnej chwili. Westchnąłem spoglądając na nią.
- Oczywiście, że tak. Nie chce być powodem, dla którego będziesz się kłócić z ojcem. - usiadłem w tej pościeli i wpatrzyłem się w sufit. Usadowiła się natychmiast obok mnie.
- Ej. - wplotła palce w moje włosy. - Przestań. Znam swojego ojca, teraz panikuje, ale za kilka dni mu przejdzie. - uśmiechnąłem się spoglądając teraz na nią.
- Może powinienem z nim porozmawiać? Może gdybym sam mu powiedział, jak bardzo cię kocham to by odpuścił. Chociaż trochę. - uniosła brwi.
- Chcesz lecieć do Polski? - parsknęła śmiechem.
- Możemy jeśli chcesz zobaczyć się z rodzicami. A jeśli nie to po prostu do niego zadzwonię. Podaj mi tylko jego numer telefonu. - popatrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Wolę zostać z toba tutaj, bo tam posadzą nas na przeciwnych końcach stołu. To po pierwsze, a po drugie nie radzę ci dzwonić z własnego telefonu.
- Dlaczego? - zdziwiłem się.
- Bo mój tata zapisze twój numer i nie da ci żyć. - roześmiałem się.
- Jeśli to mu poprawi nastrój. - parskneła śmiechem.
- Rozumiem twoje poświęcenie, ale naprawdę odradzam.
- Dobra, pomyślimy o tym później. Na przykład jutro rano. A teraz chodź. - pociągnąłem ją lekko wychodząc z łóżka Poszła za mną.
- Gdzie mnie ciągniesz? - wymruczała.
- Do wspólnej kąpieli. - odmruknąłem w ten sam zaczepny sposób i wciągnąłem ją do łazienki.
Wanna i wypełniająca ją woda posłużyły nam jednak do czegoś więcej niż tylko sama kąpiel.
- Musiałeś naprawdę bardzo długo pościć, Mike. - rzuciła ze śmiechem ubrana już w podomkę, a zmoczone włosy wycierając w suchy ręcznik. Na podłodze był po prostu potop.
- Trochę. - przyznałem podchodząc do niej i przyciskając do swojego mokrego ciała. Popatrzyła mi w oczy po czym się uśmiechnęła.
- Chodź. - mruknęła łapiąc mnie za rękę i wyciągając do sypialni. Zdjęła na szczęście tą podomkę i nago weszła do łóżka. Z radością zrobiłem to samo.
Przyjemności jak na razie oboje mieliśmy dosyć. Wtuliła się we mnie i po zaledwie chwili już słodko spała. Mnie też wiele czasu nie zajęło zanim zasnąłem. Byłem padnięty.
Rano, kiedy się obudziłem słońce już było dość wysoko. Promienie zalewały całą sypialnię. Pomacałem połowę łóżka obok siebie, ale była pusta. Usiadłem rozglądając się.
- Już się obudziłeś? - usłyszałem i po chwili poczułem jak wskoczyła na łózko i objęła mnie ciasno całując w policzek. Uśmiechnąłem się spoglądając na nią. Miała na sobie bluzeczkę na ramiączkach w ślicznym turkusowym kolorze i krótkie dżinsowe spodenki.
- A ty? Co taki ranny ptaszek?
- Ranny ptaszek? - zaśmiała się. - Jest dziesiąta, Mike. - przeczesała mi włosy palcami na co przymknąłem znów oczy.
- Uwielbiam, kiedy to robisz. - mruknąłem. Uśmiechnęła się ale po chwili uciekła mi z łóżka. - Hej...
- Masz zamiar przeleżeć cały dzień w łóżku?
- Nie. A co chciałabyś robić?  - zapytałem wstając i się przeciągając. Zmierzyła całe moje ciało z flirciarskim uśmiechem.
- Chciałabym... - zaczęła nieśmiało. Podszedłem do niej i przytuliłem.
- No mów śmiało.
- Zobaczyć morze. - spojrzała mi w oczy. - Ale nie chcę cię na nic znowu...
- Naciągać? - zakończyłem za nią. - Daj spokój. Wystarczy jeden telefon.
- Ale... - zaczęła niemrawo.
- Żadnego 'ale'. - zamknąłem jej usta pocałunkiem, kiedy znowu chciała się zapierać. - Co byłby ze mnie za facet, gdybym miał kompletnie w dupie to co czujesz?
- Mnie chodzi o to, że za darmo nic nie ma. - mruknęła nie patrząc na mnie.
- Przestań. - uniosłem jej twarz ku sobie. - Wykonam telefon, a ty spakuj swoje rzeczy. Za trzy godziny będziemy na wybrzeżu. - znów chciała coś powiedzieć, ale znów zamknąłem jej buzię pocałunkiem. - Dalej, szybciutko. - nie miała zbyt wiele do gadania.
Nie całą godzinę później już pędziliśmy przed siebie w stronę wybrzeża. Morze Śródziemne o tej porze jest gorące i piękne. Z resztą ci co nad nim mieszkają twierdzą tak dniem i nocą nieważne o jakiej porze roku się ich o to zapyta.
Podróż zajeła nam mniej więcej tyle ile powiedziałem, około trzech godzin. Dona w tym czasie przysnęła na fotelu pasażera. Miejsce w hotelu miałem już zarezerwowane, kto by odmówił Michaelowi Jacksonowi? Nawet w szczycie sezonu. Dodatkowo im dopłaciłem za dyskrecje. Gdyby brukowce dowiedziały się, że wożę tą dziewczynę po świecie dopiero by się do nas przyssali.
- Dona... - poszturchałem ją lekko na co spojrzała na mnie totalnie małymi oczkami ze spojrzeniem 'Czego?'. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. - Jesteśmy na miejscu. - ożywiła się nieco i przetarła oczy, po czym spojrzała na wielki moloch przed nami.
- Kolejny luksus. Mike czy na tym świecie nie ma nic co nie miałoby pięćdziesięciu gwiazdek? - znowu zrzędzi.
- Dona, przestań, bo będę musiał ci zatkać buźkę. - powiedziałem patrząc na nią uważnie.
- Ciekawe jak? - parsknęła śmiechem. Chwyciłem ją niespodziewanie za ramię i przyciągnąłem do siebie dość gwałtownie na co zapiszczała i wpiłem się w jej usta.
- Za każdym razem kiedy znowu zaczniesz marudzić, będę zatykał ci usta. Rozumiesz?
- Zawsze w ten sam sposób co teraz? - wydyszała patrząc mi w oczy. Uśmiechnąłem się szerko.
- Dokładnie w taki sam.
- To muszę więcej zrzędzić.
Pokręciłem głową ze śmiechem.
Zakwaterowaliśmy się w końcu swoim pokoju. Widok za oknem zapierał dech w piersiach, widać było plażę i morze. Dona od razu otworzyła okno na oścież wpuszczając do pokoju świeżą bryzę.
- Pięknie. - szepnąłem podchodząc do niej blisko. Wtuliłem noc w jej włosy lekkow rozwiewane przez letni wiatr.
- Tak. - odpowiedziała. Westchnęła.
- Czas chyba rozwiązać sprawę z twoim ojcem. - mruknąłem cicho obejmując ją.
- Aż tak bardzo chcesz z nim rozmawiać? - zaśmiała się cicho.
- Chcę go uspokoić, że jego córka jest w dobrych rękach, że kocham ją  nad życie i że będe o nią dbał najlepiej jakby tylko potrafię. - wyrecytowałem uśmiechając się lekko i całując ją w uszko.
- Nie uwierzy ci.
- I tak muszę spróbować. Może najlepiej będzie zadzwonić z twojego po prostu telefonu. - spojrzała na mnie.
- No ja nie widzę żadnych przeciwwskazań. Musze cię tylko uprzedzić, że może być dla ciebie nie miły ten mój tato. - znów sie uśmiechnąłem by ją uspokoić.
- Dam radę. Wybierz numer to z nim pogadam.
- Jak sobie życzysz. Mój tata uczył angielskiego, więc swobodnie się z nim dogadasz. Tak myślę.
Podała mi swój telefon z lekkim uśmiechem patrząc mi prosto w oczy. Nie wiedziałem jak ona, ale ja poczułem nagle lekki ucisk w okolicy żołądka. Jakby nie było to jej ojciec... Miałem nadzieję, że przynajmniej pozwoli mi dojść do słowa zanim rozkaże mi trzymać się z dala od jego córki. Naprawdę zależało mi by go przekonać do prawdziwości i co najważniejsze uczciwości moich intensji. Może to nie było poprawne z mojej strony... ale uważałem siebie w tej całej sytuacji za pewnik. Uważałem, że to raczej Dona może mnie odwalić jakąś kaszanę. Ale wolałem w ten sposób nie prorokować.
- Nie módl się już tak do tego telefonu. - parsknęła śmiechem. Połaskotałem ją ze śmiechem, na co uciekła ode mnie. Przyłożyłem aparat do ucha. Długo nie musiałem czekać. Spojrzałem na Donę. Siedziała na łózku za mną i uważnie mi sie przyglądała.
- No córcia, poszłaś już po rozum do głowy? - usłyszałem w słuchawce i oczywiście nie zrozumiałem z tego ani słowa. Przepiękny język polski.
Głos miał mocny i zdecydowany. Widać było, że często i łatwo daje się ponieść nerwom. Starałem się zacząć tak, by już na wstępie go nie wpienić. Ale wątpiłem bym miał takie szczęście.
- Ee... - zacząłem kulawo. - Pan wybaczy, z tej strony Michael... Michael Jackson, pańska córka mówiła, że zna pan biegle język angielski. - cisza. Zrobiłem wielkie oczy do Dony, która patrzyła na mnie z wysoko uniesionymi brwiami.
- Tak. Oczywiście. Panie Michael. - odezwał się w końcu głosem ociekającym jadem. Tak jak się spodziewałem. Cholera...
- Może powiem od razu o co chodzi... Dona powiedziała mi o pana stanowisku na...
- Tak? W takim razie, inteligentny człowieku, powinieneś dogłębnie to zrozumieć i już w tej chwili trzymać ręce z dala od mojej córki. - wpadł mi w słowo napastliwym tonem. Z nim nie da się normalnie perswadować chyba.
- Nie zostawię pańskiej córki. - odpowiedziałem twardszym głosem. Usłyszałem prychnięcie z drugiej strony.
- Zostawisz,  ja ci to mówię. Jeśli nie chcesz zmarnować jej życia swoją czterdziechą. - pominąłem to walenie sobie na ty. Przymknąłem oczy wzdychając.
- Prosze pana... Niech mi pan wierzy, że nie rzuciłem się na Donę jak na kawał mięsa.
- Odnoszę wrażenie, że jednak właśnie tak było.
- Więc odnosi pan bardzo złe wrażenie. Zdaję sobie sprawę z różnicy wieku. Ale kocham pańską córkę...
- Kochasz? To ją zostaw. Niech ułoży sobie życie po ludzku. - zająknąłem się. Co miałem mu powiedzieć?
- Próbowałem. - powiedziałem znów. - Próbowałem trzymać się z daleka, Dona też wiele razy mnie odtrącała... ale nie rezygnowałem. I nie zrezygnuję teraz. Choćby mi pan wygrażał śmiercią.
- Ja ci nie będę wygrażał żadną śmiercią. Ja cię proszę, żebyś nie niszczył życia mojej córce. Popatrz na to kim jesteś.
- Co ma pan na myśli?
- To w jakim świecie żyjesz. Dona jest bardzo delikatna, nie wytrzyma w tym w czym ty żyjesz od zawsze.
- Będę ją chronił...
- Jak? Już wypisują bzdury.
- Właśnie, bzdury. Nic mnie nie obchodzi prócz pańskiej córki. Niech piszą co chcą.
- A więc nic cię nie obchodzi że będą po niej deptać.
- Nikt nie będzie po niej deptać. Dopilnuję by nikt nie wiedział o niej nic. Kompletnie nic. Proszę pana tylko o odrobinę zaufania. Powtarzam, kocham pańską córkę i zrobię wszystko by była szczęśliwa i bezpieczna.
- Zobaczymy co ci z tego wyjdzie. - odpowiedział.
Rozłączyłem się. Patrzyłem przez chwilę w ten telefon po czym oddałem go Donie.
- Przejdzie mu. Martwi się jak każdy rodzic, ale w końcu wrzuci na luz.
- On ma rację, Dona. - spojrzałem na nią. Popatrzyła na mnie wielkimi oczami. - Ale za bardzo pragnę twojej bliskości, by zrobić to o co mnie prosił. Ba! Nakazał mi. - dodałem obejmując ją i przytulając. - Kocham cię. - szepnąłem spoglądając jej w oczy. Odpowiedziała mi najsłodszym uśmiechem.

niedziela, 19 czerwca 2016

22.

Dzień dobry. :) Oto kolejny odcinek, a następny pojawi się w środę. Bardzo się cieszę, że opowiadanie się podoba, bo momentami czytając te swoje rozdziały mam wrażenie, że są co najmniej do dupy, jak jakieś zapychacze, ale może rzeczywiście nie jest aż tak źle. :D Zapraszam do czytania i komentowania. :)


Donata


Tej nocy zrobiliśmy to jeszcze kilkakrotnie. Ale nie było już w tym takiej dzikości. Pierwszy największy ogień został ugaszony, było więcej namiętności i uczucia. Czułe pieszczoty sprawiały, że oboje wciąż nie mieliśmy dosyć. Pocałunkom nie było końca, nikt nic nie mówił, by nie zakłócić tego co się między nami urodziło.
Sen zmorzył nas dopiero nad ranem. Zasnęliśmy tak jak leżeliśmy, wtuleni w siebie, on przywierając do moich pleców. Czułam jego zapach przez sen. To był zapach męskości, seksu i pożądania. Objął mnie ciasno ramionami jakby się bał, że zaraz mu ucieknę. Nigdzie się nie wybierałam.
Kiedy się przebudziłam, wciąż mnie obejmował. Nie zmienił pozycji chyba ani o milimetr. W czułym geście trzymał moją pierś na co zaśmiałam się pod nosem widząc to. Przekręciłam się ostrożnie przodem do niego i popatrzyłam na jego twarz. Była spokojna, nie było na niej widać ani jednego zmartwienia. Spał mocno, pewnie wykończony nocnymi 'manewrami'.
Ale kiedy pocałowałam go lekko gładząc po policzku uśmiechnął się. Oszust.
- Znowu udajesz. - mruknąłem spoglądając na niego spod rzęs z delikatnym uśmiechem. Otworzył jedno oko ponownie się uśmiechnął. - Wykończony? - zamruczałam znów przyglądając mu się.
- I to jak. Ale w pozytywnym sensie. - stwierdził podnosząc się na łokciu i dokładnie oglądając każdy milimetr mojego ciała. - Podobają mi się. - mruknął cicho  w pewnej chwili ciągnąc lekko za gumeczkę pończochy i puścił ją, lekko strzeliła o moje udo.
Wciąz je na sobie miałam i to było jedyne co na siebie miałam. Do tego były podarte.
- Takie ci się podobają? - parsknęłam śmiechem. Wyszczerzył się w odpowiedzi.
- Dzieło mojego życia! Ale tylko ja mam prawo je podziwiać. - roześmiałam się głośno. Pogładził czule moje ramię opuszkami palców, by po chwili musnąć nimi moją szyję i spocząc na policzku. - Ta noc wiele dla mnie znaczy. - szepnął przysuwając twarz do mojej. Ściślej mówiąc usta...
- Wiem. - odpowiedziałam czując jak gardło mi się zaciska. - Dla mnie też. Nie chcę już przed tobą uciekać. Niech się dzieje co chce. - wyszeptałam wplatając palce w jego włosy.
- To znaczy...? - patrzył mi w oczy z namacalnym napięciem. Nabrałam głęboko powietrza do płuc.
- To znaczy, że bardzo cię kocham... chociaż to czyste szaleństwo... i wciąz nie mogę w to uwierzyć... wciąż sie boję... ale chcę być z tobą. - przyciągnał mnie znienacka do siebie i mocno przytulił chowajac swoją twarz w moich włosach. Przez kilka minut nic nie mówił. Panowała niczym nie zmącona cisza.
- Dziękuję. - szepnął w końcu patrząc na mnie. - Dziękuję, że jesteś. Dziękuję, że mnie kochasz. Dziękuję... - przyłożyłam mu palec do ust uciszając go.
- Za nic mi nie dziękuj. Nie robię tego z żadnego powodu. Po prostu, nie mogę oszukiwać siebie, że tego nie chcę. Potrzebuję cię do życia. I nie chce nic w zamian. Tylko ciebie samego.
Pocałował mnie żarliwie biorąc tęsknie w ramiona. W końcu poczułam spokój. Być może był chwilowy, ale nie martwiłam się teraz tym. teraz najwazniejszy był on. - Zrobiłabym dla ciebie wszystko.
- Tak? A nie możesz się do mnie wprowadzić? - zaśmiał się na co ja też parsknęłam śmiechem.
- Pomyślę nad tym, ok? Na razie masz mnóstwo pracy, tylko bym ci przeszkadzała. Z resztą i tak jestem całymi dniami u ciebie...
- Co ty mówisz?? Jakie przeszkadzała?! Właśnie o to chodzi, że nie ma cię wtedy, kiedy ja bym chętnie sie do ciebie przytulił. Na przykład w nocy. W moim łózku. - zaśmiałam się znów.
- Teraz przez tydzień będziesz mnie miał bez przerwy tylko dla siebie. - uśmiechnął się z zadowoleniem na te słowa.
- Kocham cię. - szepnął. Patrzył mi w oczy z takim spokojem jakiego jeszcze u niego nie widziałam. Janet miała rację. Miałam nadzieję tylko, że nie stanie się nic co ten spokój zburzy. Odpowiedziałam mu pocałunkiem, który mówił wszystko.
Nie chciało nam się wstawać. Leżeliśmy w tym łózku aż do samego południa nie niepokojeni przez nikogo. Aż ktoś ośmielił się zadzwonić z recepcji z zapytaniem czy życzymy sobie obiad do pokoju. Mike zamówił wszystkiego po trochu i kazał tylko zapukać, zostawić wózek i odejść.
- Bronisz swojego rewiru? - zaśmiałam się patrząc jak odkłada słuchawkę. Leżałam na brzuchu podparta na łokciach wachlując nóżkami w powietrzu.
- Nie mam zamiaru pozwolić, żeby ktokolwiek inny poza mną cię oglądał, księzniczko. - wymruczał pochylając się do mnie i całując czule. - W tych rajstopkach wyglądasz nie zwykle korzystnie, mała. - dodał sadowiąc się obok mnie i przyglądając się. Warto dodać, że sam nie miał na sobie absolutnie nic...
- To działa w obie strony, kochany. - powiedziałam rzucając w niego poduszką. Zaśmiał się odrzucając ją do mnie. Zaczęliśmy się nią nawzajem okładać, aż do momentu gdy wylądował centralnie na mnie, między moimi nogami, przyciskając delikatnie moje nadgarstki do łóżka. Oddech uwiązł mi w gardle. Czułam się teraz taka odsłonięta... Ale podniecało mnie to. Chciałam by na mnie patrzył. I nie krępował się z tym specjalnie.
Musnął delikatnie moje wargi wciąż spoglądając mi w oczy, jakby chciał w nich dostrzec moje przyzwolenie. Moim zdaniem nie musiał o nic pytać. Ale tym razem miałam nieco inny plan na konfigurację.
Uśmiechnęłam się tajemniczo po czym pokręciłam głową na 'nie'. Otworzył szerzej oczy, ale natychmiast się odsunął. A ja natychmiast to wykorzystałam. Zepchnęłam go na poduszki, które były rozwalone tak nawiasem mówiąc po całym łózku i usiadłam na nim. Pochyliłam się nisko i wymruczałam tuż przy jego ustach...
- Teraz ja tu troche porządzę. - popatrzył mi w oczy i uśmiechnął się lekko.


Michael

Przejęła inicjatywę, co mi się bardzo spodobało, naprawdę. Okazało się, że potrafi być uległa, niemal poddana, ale ma też pazurki. Odpychała moje ręce od tych jej stref, które szczególnie mnie interesowały i robiła to z wielkim złośliwym uśmiechem na twarzy. Cwaniara!
Swoimi ustami zaczęła znaczyć wilgotną ścieżkę w dół mojego ciała. Przymknąłem oczy przyjmując wszystko czym mnie obdarowywała. Ciepło dłoni, które myszkowały tu i ówdzie było bardzo przyjemne, a usta składające czułe pocałunki wokół pępka szczególnie zmysłowe.
Odprężyłem się całkowicie. Mruczałem raz po raz, kiedy zasysała jakiś kawałek mojego ciała pozostawiając na nim widoczny ślad swojej działalności. No cóż, ja też jej zrobiłem parę takich ciekawych zdobień. Powoli dawałem porwać się podnieceniu, które we mnie narastało.
W następnym momencie jednak niemal zadławiłem się powietrzem, kiedy zupełnie niespodziewanie poczułem wilgoć i ciepło na swoim przyrodzeniu. Nie wymagałem tego od niej, ale sama to zrobiła. Wbiłem pożądliwy wzrok w to co robiła, a wszystkie mięśnie w ciele się napięły. Płuca zapomniały od oddechu już dawno...
Miałem w życiu wiele kobiet i wiele z nich robiło tą konkretną rzecz, ale jeszcze nigdy nie czułem przy tym takiej ekscytacji. Ciepło i wilgoć jej ust doprowadzało mnie do obłędu. Co najmniej jakby to był pierwszy raz w życiu.
Ale ona cała była takim moim pierwszym razem. Pierwszą prawdziwą i szczerą miłością, którą nie darzyłem jeszcze tak naprawdę żadnej kobiety. To co czułem do każdej z tamtych wydawało mi się teraz być czymś tak płytkim... Chciałem, by Dona odczuła to w każdym calu. Jak bardzo jest mi bliska, co ze mną wyprawia nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Kiedy w następnej chwili powoli opuściła się na mnie biodrami, wypełniłem ją natychmiast całą. Jej drobne ciało było dla mnie cudownym schronieniem, w którym nie było absolutnie żadnych trosk i zmartwień. Mogłem odetchnąc nie niepokojony dosłownie niczym. Świat i wszyscy ludzie przestawali istnieć i nic sie nie liczyło...
Miłość potrafi mieć kolor czystej krwi, kolor cierpienia i zdrady, ale w tej chwili miała po prostu kolor jej oczu, w które patrzyłem przez calutki czas, aż do samego końca. Tak morski kolor jak najczystsza woda. I był to najpiękniejszy kolor na świecie...


Donata

Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że jestem w stanie posunąc się do czegoś takiego, ale byłam z siebie tak dumna jakbym co najmniej na własnych plecach przeniosła Mount Everest. W końcu głód dał nam się porządnie we znaki i w tej właśnie chwili usłyszeliśmy pukanie do drzwi, skrzypienie ustawianego wózka pod drzwiami i ciche oddalające się kroki. A więc postąpili dokładnie tak jak życzył sobie Michael. Wyszczerzyłam się szeroko wskakując pod cienką kołdrę i okrywając się nią. Była zrobiona z przyjemnego chłodzącego materiału, który był czymś niezastąpionym o tej porze roku, gdzie panowały gorączki. W Polsce pewnie temperatura wyglądała teraz podobnie...
- Nie chowaj się. - mruknął z uśmiechem patrząc jak podciągam materiał pod pachy.
- Chyba już dość się napatrzyłeś co nie? Nie słyszałeś, że co za dużo to niezdrowo? - parsknął śmiechem.
- Kochanie, ciebie nigdy nie będzie mi za dużo. - puścił mi oczko i poszedł po wózek z obiadem. Dopiero po chwili skonsternowana skontaktowałam, że poszedł po to z gołym tyłkiem.
- Mike! - zawołałam za nim.
- Jestem jestem! - zaśmiał się wracając z tym wszystkim i wskakując do łózka obok mnie. Popatrzył na mnie przez chwilę widząc moje wielkie oczy. - Co jest?
- Czujesz się aż tak wyzwolony, że wyszedłes na korytarz z gołą dupą? - wybuchnął głośnym śmiechem słysząc moje słowa.
- Jesteś zazdrosna?
- Nie. - burknęłam odwracając głowę. Zaśmiał się znów i pocałował mnie w policzek.
- Wózek zostawili w przedsionku, nie na korytarzu hotelu, kochanie. - natychmiast się rozchmurzyłam. - No tak o wiele lepiej. - szturchnęłam go lekko w ramię próbując się nie uśmiechnąć, ale mi się nie udało.
- Jesteś okropny. A jakby tak naprawdę zostawili na korytarzu?
- Nigdy tak nie robią. - był naprawdę bardzo rozbawiony moim bulwersem.
Jedzonko było przepyszne, wolałam sie nie zastanawiać ile go będzie kosztował ten cały wyjazd. Nie widziałam już sensu w rozmawianiu z nim o tym, bo on i tak zamknie mi buzię. Pocałunkiem, albo tym jedzeniem.
Po południu, kiedy temperatura minimalnie sie obniżyła, wygramoliliśmy się w końcu z tego łóżka z zamiarem wyjścia gdzieś na miasto pozwiedzać. Ale właśnie wtedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam nawet nie sprawdzając kto to.
- Idę do recepcji, zaraz wracam. - szepnął mi tuż obok telefonu i cmoknął w ucho. Uśmiechnęłam się.
- Czy to był TEN FACET, o którym mi wtedy mówiłaś??? - natychmiast rozpoznałam głos Iwy. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Iwa! Nawet nie spojrzałam, że to ty! Co słychać? - cisza. - Iwa?
- Ty mnie pytasz co U MNIE słychać?? - zamrugałam. Wydawała sie byc czymś obrażona.
- Nadal jesteś zła, że wyjechałam?
- Nie, już nie. Teraz mam nowy powód, by sie na ciebie gniewać. JAK MOGŁAŚ MI NIE POWIEDZIEĆ?! - krzyknęła, aż odsunęłam telefon od ucha.
- Ale o czym? - zapytałam lekko podwyższonym głosem.
- Jak to O CZYM?! Ty nie zgrywaj, wariatki, ty dobrze wiesz o czym mówie! - kompletnie nie rozumiałam o co jej biega.
- Iwa... nie mam bladego pojęcia co ci się stało.
- MICHAEL JACKSON, mówi ci to coś? - walnęła, aż mi oczy wyszły na wierzch.
- Ee... obawiam się, że te dwa słowa mówią coś dosłownie każdemu, ktoś żyje na tym świecie, Iwa... - zawarczała.
- DONA. Ja cię ostrzegam. TY NIE RÓB ZE MNIE DEBILA! - nagle pomyślałam, że skądś się o nas dowiedziała. Ale niby jak? - Cała Polska huczy! Co ja mówię, Polska. CAŁY ŚWIAT! Czytałaś ty ostatnio gazety? Zaglądałaś na Papilota albo Pudla?? Czy robiłaś cokolwiek innego poza migdaleniem się z nim?? - teraz odebrało mi mowę.
- Że... ŻE CO?! - teraz ja prawie krzyknęłam. Zaśmiała się.
- Ty naprawdę nic nie wiesz?
- O CZYM???
- Ktoś wam pstryknął zdjęcie na plaży. W IDEALNEJ CHWILI. Buzi buzi. - parsknęła śmiechem.
Musiałam usiąść. Do głowy przyszło mi tylko jedno pytanie... CZY ON WIE O TYM??? Odpowiedź nadeszła sama. NA PEWNO.
- Iwa... nie miałam pojęcia, że nas...
- Czyli to naprawdę ty?! - wykrzyknęła. - No nie chciało mi się do końca wierzyć, że ta laska z nim na zdjęciu to ty, ale pomyłki chyba być nie może.
- Nie, nie może.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?!
- A co miałam ci mówić? - burknęłam. Byłam wściekła. Niech on tu tylko wróci...
- Jesteś wściekła, nie powiedział ci.
- Żebyś wiedziała. Teraz już wszystko rozumiem. - zaśmiałam się nieprzyjemnie. - Wywlókł mnie nawet do Hiszpanii, żebym czasem czegoś nie zauważyła.
- Do Hiszpanii?
- Tak. Uparł się, że pojedziemy, bo Janet mu powiedziała, że z kolei ja powiedziałam jej, że chciałabym tu przyjechać chociaż na kilka dni. Co za człowiek! Już ja mu urządzę taki teatrzyk, że się nie pozbiera. - zaśmiała się.
- No proszę. Kto by pomyślał, że nasza Dona obezwładni kogoś takiego.
- To raczej on obezwładnił mnie pierwszą. - uśmiechnęłam się mimo wszystko. Co nie znaczyło, że mi przeszło. Wcale nie.
- Rozumiem. - w jej głosie doszukałam się dwuznaczności.
- To się w głowie nie mieści... - zaczęłam chodzić po pokoju. - Powinien był mi powiedzieć, do cholery! Ja jestem w stanie zrozumieć tą jego nadopiekuńczość, ale teraz przesadził.
- Słuchaj, Dona... - zaczęła niemrawo. - A powiedz mi... czy wy coś na poważnie? Czy to tylko takie... wiesz. Ja mam nadzieję, że ty wiesz w co się z nim ładujesz.
- Jak najbardziej poważnie, Iwa. Próbowałam go odegnać na wszelkie sposoby, to chciał nawet karierę dla mnie rzucać.
- Żartujesz!
- Poważnie. Zatłukę go! - znów się roześmiała.
- Nie przejmuj się. W tym co napisali nie ma nawet jednego słowa prawdy.
- Domyślam się.
- Zdegradowali cię do poziomu nastolatki. - obie parsknęłyśmy śmiechem.
- Naprawdę? - szkoda, że nie zabrałam swojego laptopa.
- Tak. Kiedy to przeczytałam wydało mi się, że to kolejna próba uwalenia go gównem gatunku 'pedofil'. Wiesz co mam na myśli.
- Wiem. - warknęłam. - Ale ja nie jestem jednak małą dziewczynką, mają pecha.
- Poszczęściło ci się. Szkoda, że nie widziałaś miny Darka. Hahaha! - była bardzo zadowolona mówiąc mi o tym.
- To znaczy?
- Nie może tego znieść. Rozmawiałam z nim ostatnio. Złapał mnie na mieście. Nie może przełknąc faktu nie takiego, że to Jackson akurat, ale samo to, że jakiś facet cię zakręcił.
- Jego problem.
- Chyba miał nadzieję, że jeszcze do siebie wrócicie.
- Nadzieja matką głupich. - w życiu nie rzuciłabym Michaela dla niego. Aż tak głupia nie byłam. Westchnęłam ciężko. - Już nie mogę się doczekać, aż on wróci z tej recepcji. - warknęłam.
- Naprawdę aż tak cie to denerwuje? I co z tego, że ci nie powiedział? Po co masz sie tym przejmować. Z resztą... - parsknęła śmiechem. - I tak zna cie tylko garstka osób.
- Nie o to chodzi, Iwa. Chyba jednak powinnam wiedzieć, co nie?
- E tam.
- U ciebie wszystko jest e tam!
- Wyluzuj. - zaśmiała sie znów. - Ja będę kończyć. Idę z mamą na wielkie zakupy. Zadzwonię później. Znajdujesz się w naszej, chyba, strefie czasowej, więc nie będę musiała dzwonić w nocy. - uśmiechnełąm się.
Kiedy się pożegnałyśmy usiadłam z powrotem na łóżku próbując się nieco uspokoić, bo inaczej go pogromię. Naprawdę nie potrafiłam pojąc dlaczego mi nie powiedział, tylko wyciągnął na drugi kontynent. Z drugiej jednak strony było w tym coś uroczego.
W końcu usłyszałam jego kroki i po chwili ukazał mi się cały zadowolony.
- Widzę, że humor ci dopisuje, kłamczuchu. - najechałam na niego od razu, aż zatrzymał się w pół kroku.
- Kłamczuchu??
- KŁAMCZUCHU. - powtózyłam nadal siedząc na łózku i patrząc na niego. - Powiedz mi, KOCHANIE, czy jego COŚ, co POWINNAM wiedzieć? Zastanów się dobrze. - popatrzył na mnie badawczo.
- Nie, dlaczego?
- Ach, NIE. - pokiwałam głową. - A ja myślę, że jednak TAK!
- O co chodzi, skarbie? - przykucnął przy mnie i złapał za rękę, która jednak wyszarpnęłam z jego uścisku. Spojrzał na mnie wielkimi oczami kiedy wstałam gwałtownie z łóżka.
- Ty dobrze wiesz, o co chodzi, SKARBIE! - zaczęłam krzyczeć. - I jeszcze kłamiesz mi bezczelnie prosto w oczy. Pytam po raz ostatni,  CZY MASZ MI DO POWIEDZENIA COŚ CO MUSZĘ WIEDZIEĆ!
- Na prawdę nie wiem o co ci chodzi... - zaczął podchodząc do mnie. Storpedowałam go poduszką.
- O GAZETY! O PRASĘ, MEDIA I CAŁĄ RESZTĘ TEGO TATAŁAJSTWA! A PRZEDE WSZYSTKIM O TO, ŻE MI NIE POWIEDZIAŁEŚ! - wrzasnęłam. Otworzył szeroko oczy. No, chyba już mu świta.


Michael

Dowiedziała się. Ale JAK? Przecież... Kurwa. Była wściekła jak osa. Właśnie dlatego nie chciałem by wiedziała, nie chciałem by się denerwowała, przejmowała tymi bzdurami.
- Kochanie... - zacząłem łagodnie podchodząc bliżej.
- NIE ZBLIŻAJ SIĘ DO MNIE! - pogroziła mi palcem. - Kłamałeś mi cały czas i nawet siłą do Hiszpanii mnie zataszczyłeś!
- Chciałem cię chronić.
- Przed czym?! Wiesz przed czym powinieneś mnie chronić?! Jest TYLKO JEDNA rzecz przed którą powinieneś mnie chronić! - miałem wrażenie, że zaraz para pójdzie jej uszami. - TWOJA GŁUPOTA, JACKSON!!! - wrzasnęła aż zamrugałem. Dysząca zaczęła chodzić po całej sypialni, az w końcu usiadła na łóżku i chwyciła poduszkę, którą zwinęła jakimś sposobem w kulkę i przycisnęła sobie do brzucha. W tej furii zaczęła kołysać się lekko w przód i w tył. A w następnej chwili dała sobie upust w postaci okładania mnie tą poduszką gdzie popadnie. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż szybko się zmęczyła i usiadła z powrotem na łózku.
Nastała cisza w której słyszałem tylko jej oddech, który powoli się uspokajał. Nic nie mówiłem, tylko na nią patrzyłem.
- Powinieneś mi powiedzieć. - mruknęła w końcu przecierając twarz. Natychmiast przy niej przyklęknąłem.
- Nie chciałem, byś to czytała i sie tym martwiła. - chwyciłem jej twarz w swoje dłonie. - Chciałem, byś była ze mną szczęśliwa. - wciąż tarła twarz i czoło. Westchnęła.
- Jestem z tobą szczęśliwa, Mike. Bez względu na to czy jakiś szmatławiec robi ze mnie gówniarę.
Spojrzała na mnie zmęczonymi oczami.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłam ci większej krzywdy tą poduszką?
- Nie. - uśmiechnąłem się.
- Twoje włosy są innego zdania. - stwierdziła wplatając w nie palce i poprawiając lekko. Znów się uśmiechnąłem.
- Przeżyją. - mruknąłem po czym wstałem i przytuliłem ją siedzącą do swojego brzucha. Po chwili wstała i wtuliła się we mnie sama jeszcze bardziej.
Ta dziewczyna ma naprawdę ognisty charakter, pomyślałem z uśmiechem. Pocałowałem ją w czubek głowy przymykając oczy czując jej zapach. Spojrzała na mnie, pochyliłem się by ją pocałować, ale ode mnie uciekła.
- Nie zasłużyłeś. - burknęła, ale po chwili uśmiechnęła się lekko. - Idziemy na miasto. - zasądziła i wyminęła mnie wychodząc. Cudowna płomienista kobieta...