Michael Jackson

Michael Jackson

wtorek, 20 września 2016

58.

Witam. :) Kolejny odcinek ukaże się w czwartek. Zapraszam! :)



Donata


Kiedy weszliśmy do tej restauracji, poczułam jak serce podjeżdża mi do gardła. Sala była miło ustrojona, na samym środku był zastawiony stolik dla nas. Na pozostałych były białe obrusy i małe świeczki, które się paliły i roznosiły miły kwiatowy zapach. Przymknęłam oczy i zaciągnęłam się tym zapachem. Mruknęłam cicho...
- Podoba ci się? - usłyszałam jego szept tuż przy moim uchu. Spojrzała na niego z dołu, mimo, że miałam wysokie buty, to i tak byłam od niego niższa. Uśmiechnełam się, ale...
- Mike... To jest biznes, a ty zaaranżowałeś to jak randkę... - mruknęłam podchodząc do stolika. O dziwo, zaśmiał się.
- Biznes? - powtórzył idąc za mną. Kiedy stanęłam przy naszym stoliczku poczułam jak obejmuje mnie w talii. - To tylko połowa całej sprawy. - szepnął znów. Przeszły mnie ciarki. Jego ciepły oddech zawsze tak na mnie działał.
- Mike... - odwróciłam się do niego przodem, ale od razu pomyślałam, że to błąd. Był tak blisko... Czułam zapach jego perfum. Używał wciąż tych, które najbardziej mi się podobały.
- No co? Nie oszukuj się, Dona. Gdybyś tego nie chciała nie zgodziła byś się. - powiedział dotykając koniuszkami palców mojego policzka.
- Zgodziłam się, bo chcę wrócić do Stanów, nic poza tym. - odpowiedziałam odsuwając się w końcu od niego i siadając na swoim krześle. - Proszę cię, żebyś nie utrudniał.
- To ty utrudniasz. Od kilku tygodni. - powiedział siadając na przeciw mnie. - Mówiłem ci to wielokrotnie. Ty jednak wolałaś co rusz o kawałek przekręcać mi nóż w sercu. - westchnęłam cięzko.
- Zabrałeś mnie tu, żeby mi teraz wszystko wypominać? Będziesz to robił przez cały rok? To ja pieprze to wszystko i wole czekać te miesiące w spokoju... - zdenerwowałam się od razu, chociaż tak naprawdę nie było o co. Podniosłam się naprawdę wściekła z miejsca z zamiarem wyjścia stamtąd i powrotu do domu nawet pieszo po ciemku.
- Zaczekaj. - powiedział łapiąc mnie za rękę. Chciałam mu ją wyrwać, ale trzymał mnie mocno. Spojrzałam mu w oczy. Te moje wahania nastrojów... - Nie chcę ci niczego wypominać. Nie będę też tego robił później. Stwierdziłem po prostu fakt, i myślę, że wiesz, że mam rację.
- Jasne. Kolacja przy świecach i pierwsze co to wyrzuty. Niesłychanie romantycznie. - warknęłam wciąż stojąc.
- Uspokój się, kochanie...
- Nie mów tak do mnie! I puść mnie.
- Ale ty nerwowa... Gdyby nie to, że położnik wykluczył ciążę pomyślałbym, że coś jest na rzeczy. - wytrzeszczyłam na niego oczy momentalnie zapominając o co byłam zła.
- Co?! Skąd...?!
- Twoja mama mi powiedziała, zanim zeszłaś do mnie na dół. - odpowiedział. Zacisnęłam wargi. Przyglądał mi się przez moment. - Powinnaś mi powiedzieć o swoich przypuszczeniach. - mruknął cicho po chwili. Usiedliśmy z powrotem.
- Nie miałam pewności. Nie chciałam ci robić niepotrzebnie nadziei.
- Mimo wszystko wolałbym, gdybyś mi powiedziała od razu. Niezależnie od tego, czy coś by było czy nie. Sypialiśmy ze sobą dość regularnie...
- Dość regularnie? - mruknęłam unosząc wysoko brwi do góry patrząc na niego. - Mało powiedziane... Prędzej wyliczyłabym i to na palcach jednej ręki te noce, podczas których nic nie było. - zaśmiał się.
- No ostatnio może zaniedbaliśmy tą rozrywkę. Ale... - mruknął znów. - poszłaś znów ze mną całkiem niedawno. O ile nie miałaś innych przygód - odwrócił ode mnie wzrok. - można być pewnym, że gdyby lekarz to potwierdził... to...
- Nie spałam z nikim innym niż z tobą odkąd wyleciałam do Stanów i zaczęłam... spotykać się z toba. Ty jednak masz się czym pochwalić. Ciekawa jestem, która z nas była lepsza i w czym konkretnie, ja czy Madonna. Tej pustej laski z baru nie liczę. - powiedziała chociaż chętnie wytargałabym ją za kudły.
Patrzył na mnie tak jakoś dziwnie... Co to był za wzrok? Czekałam, aż coś na to odpowie...
- Nie sypiałem z nią. - powiedział w końcu. Teraz ja patrzyłam na niego wielkimi oczami przez jakiś czas. Czekał, aż odpowiem.
- Proszę cię. Mike, nie wracałes na całe noce, albo tarabaniłeś się do pokoju o 3 nad ranem... to co robiłeś i gdzie...
- Siedziałem w studiu. Nawet gdybym chciał sobie na niej poużywać, nie miałbym na to czasu. Ten wyjazd teraz może mieć pewne konsekwencje. - mruknał patrząc na swoje ręce. - Ale była to idealna wymówka by nie musieć się z nią spotykać. - oczy miałam wielkie jak cebule.
- To po cholere sie z nią związałeś?
- Miałem nadzieję... - zerknął na mnie, a potem znów spuścił wzrok. - Miałem nadzieję, że to coś zmieni. Że wrócisz do mnie... nie wiem. To była głupota, ale chyba nie myślałem wtedy racjonalnie. - teraz ja spuściłam wzrok. - Wyobrażam sobie co wtedy sobie pomyślałaś. Skoro już o tym mówimy... - złapał mnie za rękę. - to chcę, żebyś wiedziała... Nikt ci nigdy nie dorówna. Przespałem się z nią raz... i długo tego potem żałowałem, bo przykleiła się do mnie jak rzep... ale przede wszystkim... Bardzo cię kocham. Mimo wszystko.
Coś ściskało mnie za serce. Czułam jak oczy mnie szczypią. Patrzyłam na nasze splecione dłonie...
- Studio to była idealna wymówka, miałem i mam mnóstwo pracy. Mogłem spokojnie jej unikać. - dodał wciąz mi się przyglądając. - Nabzdyczała się jak parowóz. - mruknął znów.
- Wiem, że to wszystko moja wina. Od początku do końca. Wiem, że cię skrzywdziłam... i to nie raz przez ten cały czas... Że raniłam cię niemal bez przerwy. Ale ja już po prostu nie wierzę...
- W co? - przerwał mi patrząc mi w oczy. Poczułam jak mocniej zaciska palce na mojej dłoni.
- Że będzie tak jak kiedyś. To się znów potem samo rozpadnie. - puścił moją dlon... ale po chwili przyłożył ją do mojego policzka.
- Opowiadasz bzdury, kochanie. - szepnął pochylając się w moją stronę. Stolik był mały, więc niemal stykał się ze mną czołem. - Niczego tak nie pragnę jak ciebie. Nic nie jest skazane z góry na niepowodzenie. Jest w tym wszystkim też troche mojej winy. Wina zawsze leży gdzies po środku. - wyszeptał tuż przy moich ustach. Bezwiednie przysunęłam się do niego bardziej złączając ze sobą razem nasze usta.
Nie odpuścił takiej okazji. Zaczął całować mnie namiętnie wkładając w to tyle uczucia... Nie miałam pojęcia co mi się stało, ale momentalnie się rozpłakałam.
- Hej... dlaczego płaczesz, zrobiłem coś nie tak? - zapytał zaniepokojony. Pokręciłam głową.
- Nie, nic złego nie zrobiłes. - pociągnęłam nosem. - Nie wiem... od jakiegoś czasu tak mam... potrafię rozbeczeć się bez jakiegoś konkretnego powodu albo wściec... tak jak przed chwilą, kiedy tu przyszliśmy. - patrzył na mnie z troską wymalowaną w oczach.
- Nie podoba mi się to. - szepnął.
- Nie martw się. To pewnie sposób w jaki odreagowuje tą całą sytuację, która sama stworzyłam. Niedługo wszystko wróci do normy.
- I tak się martwię. - powiedział wciąz mi się przyglądając.
Patrzyłam w jego oczy i pomyślałam, że mogłabym się już od nich nie odrywać.
- Wiesz czego najbardziej mi brakowało przez ten cały czas? - zapytałam wciąz na niego patrząc.
- Czego? - zapytał chyba autentycznie ciekawy.
- Twoich oczu. - odpowiedziałam cicho. - Ich ciepłej barwy. - spuściłam na chwilę, a potem znów na niego spojrzałam. - Masz najpiękniejsze oczy na świecie. - wychlipiałam jak głupia znowu rycząc. Uśmiechnął się i pogładził mnie po policzku.
- Są rzeczy piękniejsze.
- Jakie? - zapytałam, jakbym naprawdę uważała, że nie ma nic co mogłoby to pobić. Zresztą, właśnie tak uważałam.
- Ty. Ty cała. - szepnął wplatając swoje palce w moje włosy aż przeszły mnie ciarki. Przymknęłam oczy i wtuliłam się w jego rękę. - Tęsknisz za mną. - powiedział znów bardzo cicho. - Widać to w każdym twoim geście.
- Bardzo tęsknie. - mruknęłam czując że zaraz znów się rozbuczę.
- A wiesz, że jest na to bardzo prosty sposób? - unikałam patrzenia na niego. Nic nie powiedziałam. - Po kolacji zabiorę cię ze sobą do hotelu. - mruknął, na co jednak na niego spojrzałąm.
- Nie, Mike... Poza tym nie mam nic ze sobą.
- Niczego nie potrzebujesz. - powiedział z uśmiechem.
- Nie świntusz. - burknęłam obierając policzki z łez.
- To źle, że chcę spędzić z tobą jak najwięcej czasu?
- Nie... Po prostu... ja już w to nie wierzę.
- Wmawiasz to sobie, Dona. Proszę cię, żebyś pozbyła sie tego swojego spaczonego instynktu samozachowawczego, bo on do niczego dobrego ci nie służy. - wydęłam usta.
- Jak dotąd sprawuje się bardzo dobrze.
- Jasne. Widać właśnie. - parsknął śmiechem. - Wyleciałas, ani nie pisnęłaś słowa.
- Przepraszam. - mruknęłam zwieszając głowe. Poczułam, że się uśmiecha. Znów przyłożył dłoń do mojego policzka. A ja znów się w nią wtuliłam.
- Zabiorę cię ze sobą. Chcę po prostu byś była, nic więcej. Mogę spac nawet na podłodze. - teraz to ja parsknęłam śmiechem. - No co? Naprawdę.
- Wierze ci. Jesteś do tego zdolny. - zmrużył oczy.
- Jestem zdolny do wielu rzeczy. - powiedział, a potem się uśmiechnął.
- Zauważyłam... - mruknęłam przypominając sobie pewną sytuacje, jeszcze zanim się rozstaliśmy...
- Co dokładnie? - podchwycił. Zerknęłam na niego.
- Nie powiem tego głośno.
- Ale co? - wydawał się zaintrygowany tym o czym moge myśleć.
- Dobrze wiesz. - burknęłam.
- Nie wiem. Powiedz. - popatrzyłam na niego, ale pokręciłam głową.
- Nie.
- Bo pomyślę sobie, że myślisz o czymś naprawdę... paskudnym.
- Paskudne to to nie było, przynajmniej moim zdaniem. - mruknęłam zdawkowo wzruszając ramionami.
- Więc o co chodzi? - pokręciłam znów głowa. - Ale jesteś uparta! Skazujesz mnie na takie męki...
- Ja ciebie? Na męki?! A kto mnie przywiązał do łózka swoim własnym krawatem?! - wybuchnął smiechem.
- To o to ci chodzi?
- Tak! - burknęłam.
- Przynajmniej mamy co wspominać...
- Świnia.
- Byłaś zadowolona...
- Przejdźmy może do sedna sprawy, co?! - czułam, że robię się czerwona. Zaśmiał się pod nosem.
Westchnęłam. Na amory mu się zebrało...


Michael


Przebywanie z nią w jednym pomieszczeniu jak widać nie wróżyło nic dobrego, bo od razu włączały się nam obu tematy z grubsza niecodzienne. Tak jak wtedy, w tej sytuacji, o której wspomniała... Cokolwiek by nie powiedzieć, ja wspominałem to bardzo miło. I byłem pewny, że ona również.
Wiedziałem też, że nie dam jej teraz tak łatwo się wymknąć. Musiałem zacząć działać już teraz. Może nie było to jakieś znowu subtelne, wiedziała o co mi chodzi, ale nie mogłem odpuszczać. Jeszcze przez jakiś czas będzie sobie wmawiać te brednie, ale potem byłem pewien, że w końcu uda mi się pokonać tą jej tyradę.


Także ja sam czułem się o wiele lepiej. Powinienem być może trochę ostrożniejszy w szafowaniu swoim dobrym samopoczuciem, ale nie umiałem się nie uśmiechać. Widziała to doskonale, że radość powoli zaczyna do mnie wracać. Jak mogłoby być inaczej? Pytanie tylko czy odważy się znów zrobić coś co znów mnie załamie...
Nie zniosę, jeśli naprawdę będzie chciała odejść...
Nic takiego się nie stanie, wbijałem sobie to do głowy za każdym razem, kiedy ogarniały mnie jakieś lęki. Czułem w kościach po prostu, że koniec tego kryzysu zbliża się wielkimi krokami. Takie rzeczy się wie, po prostu. Ja wiedziałem. Wiedziałem, że ona jedzie już na ostatnich oparach tego swojego absurdu i niedługo uda mi się w końcu zbliżyć do niej na tyle, że to wszystko pójdzie w końcu w niepamięć. Byłem gotów wybaczyć jej wszystko. Już wybaczyłem.
Człowiek, który naprawdę kocha jest w stanie znieść nie wyobrażalny ciężar. A nie ma nic gorszego niż cierpienie, które zada mu najbliższa osoba. Ta ukochana, która zawsze ma być przy nim, wspierać go i kochać ponad wszystko w każdej minucie swojego życia. I nagle zawodzi... To zawsze bardzo boli. Kiedy ufamy komuś, wiemy, że jest wyjątkowy, że ma w sobie coś z nas samych, i nagle okazuje się, że jest zupełnie kimś innym... jakbyśmy go nie znali...
Z Doną było trochę inaczej, ale jednak podobnie. Jedyne co jeszcze mnie uwierało to to, że... nie rozumiałem jak można być tak upartym i ranić wciąż kogoś i na dodatek siebie samego. Przecież też przez to cierpiała. Nie mogła tego zakończyć choćby dla siebie samej? Nie mówię już nawet o sobie... Dla mnie zawsze ona będzie na pierwszym miejscu, ona i jej bezpieczeństwo, jej dobro, nie moje. Konkretnym tego dowodem było zignorowanie kolejnego anonimu.
Nie miałem pojęcia co się dzieje, ale zaczynało mnie to już powoli niepokoić. Zastanawiałem się jakim cudem, ktoś wie gdzie jestem... No tak wiedzieli, że wyjeżdżam do Polski, w końcu powiedziałem o tym... ale nie sądziłem by ktoś wiedział dokładnie gdzie jade i po co. Ale mimo to ta koperta zjawiła się w hotelu, w którym się zatrzymałem i znalazła się w moim pokoju. Nie miałem pojęcia jak, bo nie posiadała żadnego adresu. Ktoś musiał ją tu po prostu wnieść, kiedy mnie nie było. Ale jak? Nie wiedziałem. Chyba nie wpuszczają od tak nikogo do czyjegoś pokoju...
Chociaż, jak mówiła Dona, w tym kraju wszystko jest możliwe.
Treść była trochę bardziej odważna od poprzedniej. W pierwszej chwili miałem ochotę wrzucić to do palącego sie kominka, ale powstrzymałem się. Zamiast tego schowałem to z zamiarem zabrania tego ze sobą z powrotem do Stanów. Musiałem pokazać to odpowiednim osobą... Ciekawe co z tego wyniknie.
Ktoś znów powycinał litery z gazet i ułożył z nich nieco koślawy napis, po którego przeczytaniu byłem naprawdę skonsternowany. A znalazłem to dzień po tym jak odwiedziłem Donę w jej domu.

23 listopada. Masz dwa tygodnie. Spotkanie w starej opuszczonej szkole tanecznej, I piętro sala nr III. BĄDŹ jeśli zależy ci na spokojnej starości.

Opuszczona szkoła taneczna? Znałem jedną... W dzieciństwie uczęszczałem do jednej razem z braćmi, ojciec kładł duży nacisk na taniec... Po kilku latach ją zamknęli i więcej nie otworzyli. I to jest jedyna taka właśnie opuszczona szkoła tańca w LA...
Starałem się tym zbyt nie przejmować mając na uwadze to co miałem teraz na głowie. Anonimami będę się przejmował później.
- Więc dobrze, przechodzimy do sedna sprawy. - zgodziłem się patrząc na nią lekko rozbawiony. Cieszyłem sie spędzanym teraz z nią czasem, ale i perspektywą zatrzymania jej u siebie na noc oczywiście. Albo przede wszystkim tym. Powstrzymałem kolejny szeroki uśmiech.
Sięgnąłem po teczkę, którą zabrałem ze sobą z auta i podałem ją jej.
- To wstępny wzór umowy. Są w niej zawarte punkty, które oboje będziemy musieli spełnić. Przeczytaj. Ja już znam to na pamięć.
- Nie próżnowałeś, widzę... - mruknęła i otworzyła teczkę. Była tam umowa w dwóch kopiach, po jednym dla mnie i dla niej. Popatrzyła na mnie. - Będzie można w razie czego tu coś zmienić?
- Oczywiście. - pokiwałem lekko głową. - Jeśli tylko uznasz, że coś ci nie pasuje...
- Ok. - mruknęła i zaczęła czytać. Trwało to kilka minut, podczas których obserwowałem ją uważnie. Punktów nie było wiele. Może raptem z pięć i to była cała umowa.
Na wstępie napisane było czego dotyczy całość oczywiście, potem reszta. Ile musi minimum trwać małżeństwo, by cała sprawa doszła do skutku. Kiedy Dona dostanie dokumenty do ręki i decyzję o nadaniu obywatelstwa. Było też tam najwidoczniej coś, co jej się chyba nie spodobało.
- Mike... - wydukała patrząc na mnie wielkimi oczami.
- Słucham?
- Chyba przesadziłeś...
- Z czym? - zapytałem marszcząc lekko czoło i wyciągając rękę po drugi egzemplarz. Przeczytałem go szybko i spojrzałem na nią. - Wszystko się zgadza.
- No niby tak. - wybąkała znów.
- Więc o co chodzi?
- Po pierwsze to mówiłeś, że nikt nie ma się o tym dowiedzieć. - stwierdziła.
- No tak. - pokiwałem głową.
- Myślisz, że będzie to możliwe, jeśli przyjmę twoje nazwisko? - zapytała patrząc na mnie wielkimi oczami.
Oboje zamilkliśmy na chwilę.
- Masz rację. - powiedziałem choć nie uśmiechało mi się to. Chciałem, by nosiła moje nazwisko.
- No... raczej nie umknęłoby to uwadze publicznej tak czy owak... w końcu ktoś by się do tego dokopał. - mruknęła przyglądając się mi.
- Masz rację. - powtózyłem spoglądając teraz na nią. - Reszta pasuje czy...?
- Jeszcze jeden punkt. - zacisnęła usta.
- Co?
- Nie wyobrażam sobie, żebym mogła dziedziczyć po tobie COKOLWIEK z twojego majątku. - wytrzeszczyłem na nią oczy.
- Jak to nie? Będziesz moją żoną, nieważne z jakiego powodu będzie ten ślub, prawnie będziesz miała prawo do całego mojego majątku jesli coś mi sie stanie.
- A co ma ci się stać, Mike?! Umierasz już?! Śpieszy ci się na tamten świat czy co?! - zareagowała bardzo emocjonalnie. Usmiechnąłem się.
- Oczywiśćie, że nie, kochanie. - pogładziłem ją czule po policzku. - Myślę przyszłościowo.
- Tak! Przez rok będę miała prawo dziedziczyć twoje kolorowe gacie! Ale racz sobie przypomnieć, że za rok nie będziemy już małżeństwem!
- To się okaże. - mruknąłem patrząc na nią. Uwagę o moich kolorowych gaciach puściłem mimo uszu.
- Zmień ten punkt.
- Nie.
- Jak to nie?!
- Po prostu. Jeśli chcesz wrócić do Stanów, zaakceptujesz ten warunek. Nazwisko mogę ci darować.
- Jesteś szalony. - burknęła.
- Nie. - uśmiechnąłem sie znów. - Po prostu chcę o ciebie zadbać na przyszłość.
- Ale mnie nic się nie stanie! I tobie też nie! Przestań! Ten punkt zostanie usunięty z tej umowy...!
- Nie, nie zostanie i koniec dyskusji. - powiedziałem twardo patrząc na nią. Znów spojrzała na mnie wielkimi oczami.
- Nie zgadzam się.
- Masz prawo, ale to nic nie zmieni. Ten punkt tu zostaje. Czy oprócz tego coś jeszcze chcesz zmienić? - zapytałem rzeczowym tonem podpierając brodę na ręce i patrząc wciąz na nią.
- TAK!
- Co takiego? - zapytałem znów tym samym tonem.
- WŁAŚNIE TEN PUNKT!!! - zaśmiałem się cicho.
- Ten punkt nie podlega żadnym zmianom. - oświadczyłem zabierając jej papiery i chowając je z powrotem do teczki z szerokim uśmiechem na twarzy, kiedy ona wbijała we mnie wzrok ze złością.
- Michael...!
- Koniec dyskusji, Dona, naprawdę. - powiedziałem już teraz poważnie. Zrobiła zrozpaczoną minę. - To normalnie. Nie wiem czym ty się tak przejmujesz.
- Wyjdę na taką co to czeka na twoją kasę!
- Gówno mnie obchodzi co kto powie. Naprawdę. - powiedziałem znów poważnym tonem. - Należałoby dodać jeszcze coś, ale to można umówić się na gebę.
- Co takiego znowu?!
- Wypadałoby... tak z czystego szacunku do drugiego... unikać przez ten czas przygód na boku. Tak mi powiedział prawnik, z którym to załatwiam.
- Nie mam zamiaru tworzyć sobie żadnych romansów. - warknęła, po czym oparła się o swoje krzesło zakładając ręce na piersi i nogę na nogę. Wyglądała niesamowicie seksownie... - Skończyłam z mężczyznami! - to stwierdzenie wywołało u mnie napad śmiechu. - Naprawdę, nie śmiej się!
- Tak, oczywiście. - mruknąłem przyglądając się jej znów. - Dona, skarbie... z innymi możesz sobie kończyć, ale ja jestem nieskończony, kotku... - wymruczałem pochylając się do niej lekko.
- Z tego co zauważyłam to TY TEŻ jesteś MĘŻCZYZNĄ, Mike.
- Owszem. Nie da się nie zauwązyć. - mruknąłem powstrzymując śmiech.
- Tak więc z tobą też skończyłam!
- Ale ja z toba nie skończyłem, ślicznotko. I to się liczy. Czas już chyba coś zjeść, co? - zmieniłem nagle temat. Ożywiła się. - Jesteś głodna...
- Trochę. - mruknęła zaglądając do swojego menu. - O, mają sałatki owocowe...
- Wciągasz te owoce... nigdy wcześniej też nie kochałaś tak marchewki... - wymamrotałem widząc jak oczy jej się świecą.
- Widocznie brakuje mi jakichś witamin.
- Pewnie tak.
Kelner jakby czytał nam w myślach, pojawił sie i szybko przyjął zamówienia. Po około dwudziestu minutach otrzymaliśmy je.
Posiłek nie zajął nam zbyt wiele czasu. W pewnym momencie Dona spojrzała na zegar wiszący na jednej ze ścian i widocznie się przeraziła.
- Co sie stało? - zapytałem.
- Późno już, muszę wracać do domu! - powiedziała i zaczęła grzebać w swojej małej torebce.
- Czego szukasz?
- Pieniędzy a czego?! - spojrzała na mnie jak na idiotę. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem.
- Wszystko jest już opłacone z góry, kochanie. - wytrzeszczyła na mnie oczy zastygając na moment.
- Zwariowałeś?
- Nie. Zabrałem cię na kolacje. Chyba nie myślałaś, że pozwole ci za cokolwiek płacić. - dla mnie było to tak oczywiste jak to że jutro rano wstanie słońce.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. A teraz chodź. - powiedziałem wstając i wyciągając do niej rękę. Popatrzyła na mnie spod byka, ale wstała i podała mi swoją dłoń. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem prowadząc ją do swojego samochodu.
Zrobiło się już ciemno. Rzeczywiście długo siedzieliśmy w tej knajpie. Spojrzałem na swój zegarek. Była godzina dwudziesta pierwsza.
- Mama pewnie się denerwuje. O ojcu nie wspomnę. - mruknęła zezując na mnie. Zaśmiałem się cicho.
- Zadzwoń po prostu, że nic ci nie jest, jesteś ze mną i że wrócisz raczej późno. - stwierdziłem otwierając dla niej drzwi od strony pasażera. Wsiadła, a potem także i ja zająłem miejsce za kierownicą.
- Zaraz, jak to wrócę późno? - zajarzyła w końcu. Uśmiechnąłem się znów patrząc na nią. - Masz mnie zawieźć do domu, Mike!
- Zawiozę, nie martw się.
- No. - mruknęła rozluźniając się i wygodnie opierając od fotel.
- Jutro rano. - uściśliłem. Wytrzeszczyła na mnie oczy.
- TERAZ mnie zawieziesz do domu! Mówię poważnie, Mike! - skręciłem w drogę prowadzącą do hotelu. - MICHAEL!
- Co takiego? Przecież nic złego ci się ze mną nie stanie...
- Wiem, że NIC ZŁEGO mi się z tobą nie stanie! Ale domyślam co DOBREGO moze mi się stać! Mike, proszę cię, zawieź mnie do domu!!! - roześmiałem się znów i złapałem ją za rękę.
- Dobrze, zawiozę cię. Ale później. Zostań ze mną jeszcze trochę, proszę. - wymruczałem spoglądając na nią co chwila. Przez moment nic nie mówiła.
- Jeszcze trochę? - odezwała się w końcu. - Myślisz, że ja cie nie znam? Już ja wiem, że to twoja kolejna sztuczka!
- O co ty mnie posądzasz?! - zaśmiałem się znów.
- O to, że bezczelnie chcesz mnie uwieść. - teraz już naprawdę zacząłem się śmiac w głos. No nie powiem, że utrafiła idealnie...
- Kochanie... - mruknąłem znów. - Zaufaj mi. Wytrzymasz chyba ze mną jeszcze troche, co?
- Trochę to znaczy ile? - zapytała odwracając się ode mnie.
- Nie wiem... z godzinę, dwie... trzy... - mruczałem z uśmiechem. Przeniosła znów spojrzenie na mnie.
- Siedziałam już z toba wystarczająco długo dzisiaj.
- Ale dla mnie to stanowczo za mało.
- Michael... - westchnęła przewracając oczami.
- No co? - uśmiechnąłem się.
Zajechaliśmy w końcu pod hotel. Wyszła z mojego auta z miną cierpiętnika. Uśmiechałem się cały czas patrząc na nią, jak idzie obok mnie do mojego pokoju. Tam miałem już przygotowane wino... Kolejny pretekst by tu ze mną została. Potem będę mógł powiedzieć, piłem nie jadę. Zacisnąłem usta by powstrzymać uśmiech samozadowolenia.
- Proszę, skarbie... - wpuściłem ją pierwszą przez drzwi. Natychmiast zamknąłem je na klucz gdy tylko wszedłem za nią.
- Dlaczego nas tu zamykasz? - popatrzyła na mnie podejrzliwie. Wyminąłem ją, rzuciłem płaszcz na jakieś krzesło i podszedłem do małej komódki. Wyciągnąłem z niej dwa kieliszki i butelkę czerwonego wina. - Będziesz teraz pił? O tej porze??
- To tylko wino. - parsknąłem śmiechem. - Nic wielkiego. Masz ochotę?
- To śmierdzi. - walnęła. Wytrzeszczyłem na nią oczy.
- To wino wali na kilometr, nie czujesz tego? Jakby się zoctowało...
- Co ty gadasz, to nowa butelka! - to była prawda, i miało zapach zwyczajowego wina jak zawsze. Nalałem sobie odrobinę do kieliszka i posmakowałem. W smaku też było dobre. Nie znałem się na winach, ale z całą pewnością z tego nie zrobił sie ocet winny.
- Bredzisz, Dona. Jest dobre. - skrzywiła się lekko.
- No może tak. Ostatnio wszystkie zmysły mi wariują.
- Zaraz się naprawią, zobaczysz. - nalałem do kieliszków po trochu i podałem jej ten drugi. Wzięła go ostrożnie w palce.
- Chcesz mnie upić?? - zaśmiałem się.
- Skąd. To wino nie powaliło by nawet kota. - sama sie teraz zaśmiała.
Usiedliśmy razem na łózku. Patrzyłem na nią przez jakiś czas aż... się zarumieniła. Wyszczerzyłem się lekko. Spuściła głowę. Kiedy tak się jej przyglądałem zauważyłem, że coś się w niej ostatnio zmieniło. Przybrała chyba kilka kilogramów, ale nie o to chodziło. Zaokrąglił się jej tyłeczek, ale to akurat mi się podobało. Stała się jakby... pełniejsza, ale ta zmiana, którą wychwyciłem była bardziej subtelna.



Jej włosy wydawały się być miękciejsze niż przedtem i bardziej lśniące. Aż wyciągnąłem rękę biorąc w palce ich kosmyk by to zbadać. Rzeczywiście były miłe w dotyku. Niby takie same, tyle razy wplatałem palce w jej włosy... ale jednak w pewien sposób inne.
Skóra. Wydawała się jakaś jaśniejsza... bardziej jedwabista i miękka. Zmienił się chyba nawet nieco jej koloryt... Pogładziłem ją lekko po odsłonietym ramieniu. Była właśnie taka jak sobie wyobrażałem. Nie miałem tylko pojęcia skąd sie biora te zmiany.
Wypiękniała po prostu jeszcze bardziej.
Patrzyła na mnie błyszczącymi oczami i uśmiechnęła sie lekko. Zamoczyła usta w alkoholu i skrzywiła się lekko.
- Ble. - roześmiałem się cicho widząc jej reakcję.
Przysunąłem się bliżej niej. Mój kieliszek już dawno był pusty. Odstawiłem go na stoliczek niedaleko... Chciałem znów dotknąć jej włosów. Odgarnąłem je z jej szyi i złożyłem na niej delikatny pocałunek. Pachniała słodkimi perfumami...
- Mike... - mruknęła odsuwając się ode mnie nieco.
- Nie uciekaj. - szepnąłem i przysunąłem się znów i znów pocałowałem jej szyję. Poczułem jak zadrżała lekko, usłyszałem ciche westchnięcie.
- Właśnie dlatego nie chciałam tu przyjeżdżać... - wymamrotała chyba lekko skołowana.
- Nie dzieje się nic złego. - szepnąłem znów przeczesując jej włosy palcami.
- Dobierasz się do mnie. - burknęła.
- Stęskniłem się... - odpowiedziałem wciąz tym samym szeptem i pocałowałem lekko jej dolną wargę. - Zdejmij buciki. - powiedziałem w którymś momencie.
- Po co? - zapytała podejrzliwie.
- Nóżki ci odpoczną. - uśmiechnąłem się zadowolony z siebie. Zmrużyła oczy. Ale ściągnęła je i ustawiła równo obok łóżka.
- Zaraz muszę jechać do domu. - wyszeptała cicho spoglądając na mnie. - Odwieziesz mnie tak jak obiecałeś? - i tu miałem ochotę szeroko się wyszczerzyć. Ale powstrzymałem się.
- Jest późno... - zacząłem. - Nie pogryzę cię. Poza tym... piłem alkohol. - stwierdziłem z szerokim uśmiechem. Wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Ty...! Ty intrygancie, ja wiedziałam, że ty coś wymyślisz! - założyła ręce na piersi i obrażona patrzyła w sufit. Zaśmiałem się. Usadowiłem się jeszcze bliżej niej i objąłem w pasie lekko od tyłu. Nie reagowała na to.
- Nie bądź zła. - szepnąłem znów. - Przecież wiesz, że cię kocham. - spojrzała na mnie w końcu. Dostrzegłem że się waha. Chciała zostać, ale jednocześnie chciała mi stąd spieprzyć. Niedoczekanie, ślicznotko...
Miała nałożone na ramiona dżinsową kurteczkę. Ściągnąłem ją z niej powoli, nie oponowała ale i nie pomagała mi. Zobaczyłem że ma na sobie tunikę tylko pod pachy, miała gołe ramiona. Całe odsłonięte. Spojrzałem jej w oczy z uśmiechem. Zacząłem muskać je lekko swoimi ustami raz po raz całując czule. Słyszałem jej ciche westchnięcia. Zadrżała w pewnym momencie...
Starałem się robić wszystko powoli, ale nie mogłem się doczekać... Pragnąłem jej. Tu i teraz. Ale ona w pewnej chwili wstała i oddaliła się ode mnie.
- Zawieź mnie do domu. - powiedziała zakładając z powrotem swoją kurteczkę.
- Dona...
- Proszę cię. - spojrzała mi w oczy kiedy do niej podszedłem.
- To ja ciebie proszę. Zostań ze mną. - ująłem jej twarz w swoje dlonie. Westchnęła patrząc wciąż na mnie i nie wiedząc co zrobić. Pochyliłem się i pocałowałem ją namiętnie nie pozwalając sie oddalić. Ale nawet nie próbowała.
- Jesteś zmęczona. Jeśli mi nie pozwolisz, nie tknę cię palcem. Możesz mi zaufać.
- Mike... - jęknęła. - Wierz mi, że właśnie dlatego chcę stąd uciec, bo chcę żebyś dotknął mnie palcem! - był oto dość komiczne wyznanie. Zaśmiałem się.
- Tylko palcem?
- Świntuch. - uśmiechnęła się lekko. Wciąz na mnie spoglądała. Objałem ją i przytuliłem na co wczepiła się sama we mnie mocno. - Kocham cię, Mike. - powiedziała w pewnej chwili tak z niczego... Poczułem przyjemny ucisk w okolicy żołądka.
- Ja ciebie też... nawet nie wiesz jak bardzo. - odpowiedziałem i pocałowałem czubek jej głowy.
- Mogę sobie wyobrazić. - usłyszałem jak chichocze. Popatrzyłem na nią odsuwajac ją dosłownie na kilka centymetrów.
- Zostań ze mną. Widzę, że jesteś już zmęczona, połóż się. - westchnęła.
- Nic tu nie mam ze sobą. - przypomniała. Wyszczerzyłem się.
- Najlepiej ci bez niczego. - palnąłem na co zmrużyła oczy. - Dam ci jedną z moich koszul. - przypomniało mi sie jak wtedy... na samym początku podstępem zaciągnąłem ją do swojej sypialni. Spała w mojej koszuli...
Dała się w końcu namówić, choć naprawdę nie wiem jak mi się to udało. Była uparta jak osioł. Ale byłem w siódmym niebie wiedząc, że będzie tu ze mną. Zadzwoniła do matki, chyba przezornie nie dzwoniąc do ojca, i powiedziała, że wróci dopiero rano. Matka zapytała się jej gdzie jest. Ale chyba kobieta sama się tego domyślała. Pożegnały się i spojrzała na mnie.
- Proszę. - powiedziałem podając jej swoją koszulę. - Możesz iść pierwsza.
- Dzięki. - mruknęła i schowała się w łazience.
Kiedy pojawiła się kilkanaście minut później nie mogłem oderwać od niej oczu. Byłem świadomy tego, że pod moim ciuchem nie ma absolutnie nic. Trudno mi będzie dotrzymać obietnicy o tym, że nie będę jej dotykał... Ale chyba sama się tego domyślała bo patrzyła na mnie podejrzliwie. Uśmiechnąłem się.
Kiedy sam przygotowałem sie już do spania, pojęcie względne, zobaczyłem po wyjściu z łazienki, że zakopała się pod kołdrą po sam nos. Zaśmiałem się patrząc na nią.
- Boisz się mnie? - zamruczałem wchodząc powoli do łóżka Oparłem się o wezgłowie i przyjrzałem się jej.
- Nie, skąd. - odpowiedziała.
- To dlaczego cię prawie nie widać spod tej pościeli?
- Już ty wiesz dlaczego. - mrukneła rzucając mi srogie spojrzenie. Uśmiechnąłem się znów.
- Nie mam zielonego pojęcia.
Przekomarzaliśmy się tak jeszcze jakiś czas, aż ona w końcu w pewnym momencie po prostu zasnęła. Zwinęła się w kulkę przodem do mnie. Mogłem ją śmiało obserwować jak spokojnie oddycha.
Ułożyłem się obok niej wciąż na nią patrząc. Twarz miała pogodną, była rozluźniona. Uśmiechnąłem się. Sam dawno nie czułem się tak dobrze. Ciekawe jak zareaguje, gdy jutro rano powiem jej, że samolot do Stanów mamy już jutro wieczorem...

2 komentarze:

  1. Hejka!
    Michael wie jakz przekonać kobietę by z nim została. Szczególnie sytuacja z alkoholem. Liczyłam na coś więcej w tej sprawie, ale cóż. Chyba jest dobrze, choć nie rozumiem zachowania Dony, ja w ogóle nie rozumiem co ona ma w głowie. Ona go kocha tak? Ja rozumiem, że już raz została zdradzona (powiedzmy, że prawie dwa, bo Mad się nie liczy) ale mogłaby mu dać drugą szansę no. Przecież widzi jak się chłopaczyna stara. Nie ma to jak umowa spisywana z Michaelem Jacksonem. Zatroszczy się o wszystko. Dosłownie wszystko. Niech się stara, bo Dona coś czuję długo z nim nie wytrzyma w separacji.
    Weny życzę i pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No istotnie długo z nim nie wytrzyma w tej separacji. xD

      Usuń

Komentarz motywuje! :)