Michael Jackson

Michael Jackson

piątek, 10 czerwca 2016

19.

Hallo. :) Oto kolejny. :D Następny ukaże się w poniedziałek. Zapraszam do czytania... I nawet udało mi się tu wcisnąć aż trzy zdjęcia, z których jednego po prostu nie mogłam się powstrzymać, by go tu nie dać. xD Na pewno wszyscy domyślą się które to. :D 


Donata


Denerwowałam się strasznie. W dodatku spokoju jeszcze nie dawało mi to co wydarzyło się w hotelu. W sumie to nie wiedziałam, czemu to powstrzymałam. Może to jakiś wewnętrzny lęk. To wcale nic dziwnego po tym jak się dowiedziałam, że mój chłopak sypia z osiedlową dziwką.
Ale nie powinnam bać się tego, jeśli chodzi o Michaela. Był taki czuły i troskliwy. Jego dotyk sprawiał, że momentalnie wszystko znikało. Wszystkie wątpliwości, strachy, inne blokady. Kiedy tak dotykał mojego ciała, czułam jakby nade mną panował. Był władcą całego mojego ciała, każdego nerwu, który drżał domagając się więcej i więcej.
Kiedy dotarłam do tylnych drzwi, jasne się dla mnie stało, że przynajmniej część zaproszonych jest już w środku. A może nawet i wszyscy. Było już za piętnaście druga, więc... chyba czas najwyższy, żeby się wszyscy pojawili.
Poczułam się jeszcze nie pewniej niż pierwszego dnia, kiedy tu się znalazłam. Spojrzałam za siebie z nadzieją, że może Mike idzie gdzieś kawałek za mną, ale nikogo nie było widać. Przełknęłam ślinę. W co ja się władowałam. Może uda mi się stąd czmychnąc niepostrzeżenie? Ręce mi drżały na samą myśl o tym, że mam się spotkać z tymi wszystkimi ludźmi.
- Jesteś już! Nareszcie! Gdzie Michael? - usłyszałam z wnętrza domu. Janet! Tyle szczęścia w tym wszystkim...
- Gdzieś na chwilę odbił... - mruknęłam. - Ale zaraz pewnie też się pojawi.
Popatrzyłam na nią. Z jakiegoś powodu wydawało mi się, że jest wkurzona. Strzelała oczami po ogrodzie, albo łypała wściekle do wnętrza domu. Patrzyłam na to z lekko uniesionymi brwiami. Nigdy wcześniej jej takiej nie widziałam. Byłam ciekawa, co takiego musiało się stać, żeby taką wesołą i nieprzeciętnie żartobliwą osobę wytrącić z równowagi. Ta mina aż jej nie pasowała.
- Coś się stało, Janet? - odważyłam się zapytać. Spojrzała na mnie.
- Nie. - burkneła. - Tylko... szlag mnie zaraz trafi. - fukneła pod nosem.
- Czyli coś się stało. - mruknełam. - To ma coś wspólnego z tym, że mnie tu zaciągnął? - miałam na myśli oczywiście Michaela. Parsknęła śmiechem. No chociaż tyle!
- Co ty! Bardzo dobrze zrobił. I cieszę się, że się w końcu pojawiłaś, bo... - znów łypnęłam w głąb mieszkania. - Tylko gdzie ON jest?!
- Janet? Nadal się dąsasz? - jakiś facet wyłonił się nagle zza rogu i stanął patrząc najpierw na Jan a potem na mnie. - A co to za młoda dama? - teraz oboje na mnie spojrzeli.
- To jest Dona, przyjaciółka Michaela. Dona, to Randy, nasz brat. Jeden z wielu zresztą. - dodała z uśmiechem.
- Ou. Witam, miło pana poznać. - uścisnął mi dłoń z lekkim uśmiechem.
- Niezbyt podobni co? - Jan wreszcie zarechotała. - Chyba nikt nie jest już do niego podobny. Przez te kilka operacji plastycznych.
- Chyba nawet wygląda nieco lepiej niż przed nimi. - bąknęłam na co się zaśmiała, a facet dziwnie na mnie spojrzał. Chyba nic nie wiedzą. I dobrze.
- Jesteś przyjaciółką naszego brata, jak się tu znalazłaś? Mike obwarował się tutaj jak w jaskini, łatwiej dotrzesz do Świętego Graala niż tutaj! - uśmiechnęłam się.
- Spotkaliśmy się przypadkiem. Przyjął mnie do pracy. - bąknełam znów. Nie miałam pojęcia, ale jakoś nie wzbudzał we mnie zbytniej sympatii. Od razu było widać, że jest zupełnie inny niż Michael. Chyba w ogóle nie postrzegał świata tak jak on. Ciekawa byłam czy cała reszta rodzieństwa, z wyjątkiem Janet, która była z jeszcze innego świata, też dzieli taki kosmos.
- Tak od razu dał ci robote? Pewnie mu się spodobałaś.
- RANDY. - Janet zawarczała na niego. - Jak zwykle tylko jedno ci we łbie. Zaraziłeś się od Jermaine. - ten na to wybuchnął śmiechem.
- Tylko żartowałem. Może przejdziemy do środka? - spojrzałam za siebie, ale Janet chwyciła mnie za rękę i poprowadziła ze sobą. Przynajmniej ją mam obok siebie, mam nadzięję, że tu nie zginę...
Dopiero kiedy znalazłam się w wielkiej sali, którą czasem odwiedzałam, by po przecierać meble z kurzu, zdałam sobie sprawę, że to naprawdę nie był dobry pomysł. Rozsiedli się już na krzesłach, a kiedy każdy z nich wbił we mnie swoje spojrzenie, myślałam, że umrę na zawał.
Gdzieś ty polazł, zawołałam w myślach rozpaczliwym tonem. W tej chwili nie pragnęłam niczego tak bardzo, żeby Mike w końcu się tu zmaterializował, nawet osoba Janet mi nie pomagała.
Popatrzyłam po nich po kolei. Chyba w większości byli zaskoczeni widząc tu tak młodą dziewczyne. Ale chyba żaden o niczym nie wiedział, nic nie podejrzewał, że... ja i właściciel tej posesji... coś, że tak powiem  świrujemy. Janet chyba tym razem trzymała język za zębami. I chyba dobrze.
Moje spojrzenie w końcu spoczęło na jednej z kobiet i automatycznie moje oczy otworzyły się szerzej. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z Janet. Ja byłam zaskoczona, ona wyraźnie wściekła. Nie ma się co dziwić. Chyba naprawdę nie znosiła Lisy Presley.


A ta właśnie siedziała obok LaToyi i przyglądała mi się tak samo zdziwionym wzrokiem jak ja jej. Ciekawe czy Mike wie, że ona tu jest, nagle przyszło mi na myśl. Sam ją zaprosił? Nie, chyba... mówił, że ze sobą nie rozmawiają, więc jak... Coś mi tu bardzo nie pasowało.
- O! Kelnerka? Wspaniale, możesz porozlewać nam kawę.
Wcięło mnie. No, z LaToyą to ja się chyba tak łatwo nie dogadam...
- Słucham? - odezwałam się patrząc na nią wielkimi oczami. Janet aż parowała obok mnie. Lisa zerknąła na Toyę kontem oka, ale nic poza tym. Aż mi skóra na ramionach zaczęła cierpnąć.
- Ona jest tu gościem. - fuknęła Jan na swoją siostrę, która zdziwiła się autentycznie.
- Gościem? Od kiedy młode dziewczyny są tu gościem?
- Od kiedy ON je tu zaprasza! - fuknęła znowu Janet.
- Spokojnie, Jan... - próbowałam ją uspokoić, ale oczywiście się nie dało.
- Po cholerę JĄ tu przyprowadziłaś?! - zaczęła krzyczeć.
I zaczęły na siebie jechać równo. A podobno tak dobrze się dogadują między sobą. Lisa chyba była tego samego zdania co, czyli, że nie powinno jej tu być. Lekko skrępowana patrzyła po wszystkich aż jej wzrok znów spoczął na mnie. Nie wiedziałam nic o niej, ale nagle zdałam sobie sprawę że pomimo wszystkiego co istnieje nie zaprzyjaźnię się z nią, w życiu! Widziałam w niej konkurencję i to nie byle jaką.
Zdałam sobie sprawę, że się boję, że między nimi znów coś zacznie się dziać. Iwa miała rację. W co ja się, kurwa, wpakowałam? Będzie dokładnie tak jak mówiła. Znowu będę cierpieć. W końcu postanowiłam im przerwać tą wesołą tyradę na siebie nawzajem.
- Jan... Janet... - potrząsnęłam ją lekko odwracając się. Poszła za mną. Para prawie buchała jej z nosa i uszu. - Ja się zbieram. Powiedz Michaelowi... z resztą nic mu nie mów. Niech porozmawia z żoną... - zbierało mi się na płacz.
- Ty jesteś głupia! - syknęła. - Nigdzie nie pójdziesz! Usiądziesz z nami i już, bez dyskusji! A jeśli ktokolwiek ma stąd wyjść to wyleci stąd ta flądra, a jak komuś się to nie podoba to może wyleciec razem z nią! - zaczęła wrzeszczec odwracając się do korytarza za sobą.
- Przestań, Janet. - zaczęłam znów. - Ja tu nie pasuję, to widać na kilometr. Wracam do hotelu...
- Nigdzie nie pójdziesz. - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się na pięcie patrząc w twarz Michaelowi. Przyciągnął mnie do siebie i mocno pocałował. Oddałam z pasją pocałunek delikatnie przykładając dłoń do jego policzka.
Janet wytrzeszczała na nas oczy. Pierwszy raz całowaliśmy się przy kimkolwiek. Po chwili usłyszałam jej cichy rechot pełen samozadowolenia. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, spojrzałam na nią. Uśmiechała się tak szeroko, że widać jej było wszystkie zęby.
- Denerwujesz się. - mruknął cicho patrząc na mnie. - Przecież Janet była cały czas z tobą...
- Tu nie chodzi o Janet. - odpowiedziałam nie patrząc na niego. Chyba nie wiedział o co mi chodzi. No bo i skąd miał wiedzieć, skoro jeszcze nie wszedł dobrze do domu?
- A o co? Dona, ja naprawdę chcę, żebyś tu ze mną była. - powiedział patrząc mi przy tym głęboko w oczy. Nie mogłam się mu oprzeć. Podejrzewam, że wypiłabym nawet truciznę, gdyby to on mi ją podał, z własnej ręki. - Chodź. Nie martw się.
- Czeka cię niespodzianka. - Janet zabrała głos po raz pierwszy od dłuższej chwili. Spojrzał na nią zaciekawionym wzrokiem. - Chodź to się sam przekonasz. - jej zachowanie chyba też tak jak mi powiedziało, że coś jest nie tak. Spojrzał na mnie, ale ja nic nie powiedziałam.
Może dobrze, że akurat nie trzymaliśmy się za ręce. Przecięliśmy salon jak strzała i weszliśmy do sali, w której wszyscy siedzieli. Po jego minie od razu poznałam, że zauważył.



Michael


Co ONA sobie myślała? Natychmiast się domyśliłem, że to kolejny durnowaty pomysł siostrzyczki LaToyi. Czy ta kobieta nie mogła zrozumieć, że między mną a Lisą wszystko definitywnie i nie odwracalnie skończone z dniem rozwodu? Chyba nie. I co ja miałem w tej sytuacji zrobić. Z jednaj strony stoi Dona, a zdrugiej nabuzowana Janet, a to nigdy nie wróży dobrze, pełna chata ludzi, i jeszcze moja była. Cudownie.
Moi rodzice siedzieli w tyle i przyglądali mi się. Nie obchodziło mnie co sobie myśli stary, ale mama patrzyła na mnie w ten swój rodzicielski sposób. Chyba zauważyła we mnie jakąś zmianę. Zdziwiłbym się gdyby tak się nie stało.
Sytuacja zrobiła się naprawdę napięta. Co ja miałem zrobić, zacząć z nią rozmawiac jakby nigdy nic? Jak? O czym? Nie mogłem na nią patrzeć, i chyba ona na mnie też, a co dopiero rozmawiać. Miałem ochotę dosłownie przyłożyć mojej siostrze za te głupie pomysły.
Wciąż i wciąż mnie przekonywała, że jeszcze wszystko może się między nami ułożyć. Lisę chyba też karmiła tymi głupawymi tekstami skoro dała się tu zaciągnąć. Tylko... jakim cudem Lisa wciąż myślała o mnie w taki sposób? Przecież wszystko było jasne. Nie łączyło nas już nic. Zupełnie nic. Cieszyłem się tylko, że jest tu Dona. Może to nawet lepiej, że LaToya i Lisa ją tu zobaczą, ze mną. Może głupia siostra w końcu sobie odpuści. Ale znając ją i życie... Zacznie mi jeszcze bardziej wiercić dziurę w brzuchu.
Westchnąłem pod nosem idąc dalej. Zamierzałem trzymać Donę przy sobie, tak by przypadkiem ktoś jej nie dorwał. A przejmowałem się głupimi końskimi zalotami brata. Naprawdę...
Posadziłem ją obok siebie i już po chwili panie z kuchni zaczęły znosić potrawy. Nawet nie chciało mi się jeść. Na drugim końcu stołu siedzi moja była. Idealna konfiguracja. LaToya naprawdę kiedyś zginie z moich rąk.
Popatrzyłem na swoją ukochaną. Tak, ukochaną, już co raz częściej myślałem o niej w ten sposób. Nie była już tylko przyjaciółką. Była miłością, która uderzyła we mnie jak grzmot, oszałamiając mnie całkowicie. Znałem ją zaledwie chwilę, ale wiedziałem, że to jest to... To jest właśnie kobieta mojego życia. Nie żadna Lisa ani inna panna. Tylko ona. I wiedziałem, że cokolwiek się stanie dla niej zrobię wszystko.
Była moją miłością i klątwą jednocześnie. Mogła sprawić, że będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, a za chwilę wbić mi nóż w brzuch i jeszcze go przekręcić. Ale właśnie dla tej miłości, jaką mogłaby mnie obdarzyć... pozwoliłbym się jej ranić do woli. Pozwoliłbym zadawać sobie ból, by potem móc odczuć jej miłość. Pozwoliłbym zdeptać swoje uczucia, by potem ona pozbierała je ponownie ukochała. Pozwoliłbym rozedrzeć swoje serce na milion kawałków, by potem ona poskładała je znów w całość. A tylko ona byłaby w stanie to zrobić. Tylko ona była w stanie uleczyć mnie z tego odrętwienia jakie mnie ogarnęło. Tylko ona mogła zniwelować tą truciznę która mnie wciąż jątrzy od środka. Tylko ona... Bez niej... znowu spadnę na samo dno, ale już nie podniosę. Ani trochę.
Patrzyła na mnie wystraszonym wzrokiem. Serce musiało łomotać  w jej piersi, byłem tego pewny. Uśmiechnąłem się pocieszająco i dyskretnie chwyciłem ją za dłoń pod stołem. Odwzajemniła mój uścisk.
- Odpręż się. Niedługo cię stąd zabiorę. - szepnąłem jej na ucho po czym wyprostowałem się. Moje spojrzenie zetknęło się ze wzrokiem Lisy. Natychmiast odwróciła twarz. I co ta LaToya chciała osiągnąć? Widząc, że Lisa najwidoczniej nie ma zamiaru nic zrobić, moja siostra Toya pochyliła się do niej i chyba zaczęła ją do czegoś przekonywać. Westchnąłem. Co ja mam zrobić, żeby ta dziewczyna dała sobie w końcu spokój... Sobie i mnie przy okazji. To było naprawdę bardzo męczące. A nie wierzyłem prezesowi, kiedy mówił, że Lisa wciąz o mnie myśli. Parsknąłem śmiechem w duchu. Widać wciąz coś było na rzeczy. Ale z mojej strony wszystko było jasne i klarowne. Lisa musiała zrozumieć, że nic więcej między nami nie będzie, nigdy.
Było mi trochę przykro, bo... tak jak wcześniej mówiłem to Donie, brakowało mi naszej przyjaźni. Naszych spotkań i rozmów długimi wieczorami. To wszystko zostało utracone. Z naszej przyjaźni nie zostało praktycznie nic. A ona nadal chciała w wszystko brnąć? Nie nauczyła się niczego? To bez sensu...
Nagle wyczułem na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciłem się i napotkałem swoim wzrokiem brata. Titto chyba jako jedyny mniej więcej mnie przypominał. Próbował nawet naśladować mnie na scenie co średnio mu wychodziło, i budził raczej nie podziw a... rozbawienie. Trudno. Był dość cichy. Ostatnio całkiem mnie przypominał, bo ja też siedziałem tylko w czterech ścianach. Zamierzałem to zmienić. Randy był typem luzaka. Podrywał laski na całego nie przejmując się nawet tym czy kogoś już mają. Niektóre kazały mu spadać, co było dla niego tak nie zrozumiałe jak teoria kwantowa. Przeciez nazywa się Jackson! Jak te panny moga na niego nie lecieć?! Na mnie wszystkie lecą, czy na nie patrzę czy nie, a na niego nie chcą! Śmiać mi się chciało z jego zrzędzenia. Ale nie martwiłem się nim. Od kobiet swoich braci zawsze trzymał ręce z daleka. Natomiast Jermaine...
Dziad już gapił się na Donę. Wbiłem w niego wzrok co chyba poczuł bo spojrzał na mnie i wyszczerzył się radoście. Posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie miałem zamiaru dłużej tolerować jego zalotów. Każdą, dosłownie każdą moją kobietę musiał kokietowac. Co dziwne, tylko moje partnerki bo Marlona, Titto czy Randy'iego baby jakoś nie interesowały. Chyba był po prostu zazdrosny o to jaki jestem popularny. Chętnie bym mu tą popularność oddał.
Atmosfera była co najmniej napięta. Starałem się jednak robić dobrą minę do złej gry, tak by Dona nie czuła sie taka skrępowana. Posunąłem się nawet do tego, że zdobyłem się na miłą wymianę zdań z ojcem. Wszyscy chyba byli tym zaskoczeni, ale akurat w tym momencie mało mnie to obchodziło. Czekałem tylko, aż będę mógł zabrać stąd Donę. Nie chciałem od razu wychodzić bo to by było po prostu niemiłe. Ale siedzieć tu też nie zamierzałem. Janet już sobie tu poradzi.
W końcu wszyscy się rozkręcili i zaczęli swobodnie jak na moje oko między sobą rozmawiać. Jeden z moich braci nawet przyjaźnie zagadał Donę. Ja musiałem na chwilę ją odstąpić, ale nie bałem się jej zostawiać. Akurat ten osobnik był całkowicie nieszkodliwy. Poszedłem do kuchni, w której wszędzie gdzie to tylko możliwe poustawiane były ciasta i innego rodzaju słodkości. Dziabnąłem czegoś niepostrzeżenie na próbę, zawsze tak robiłem doprowadzając tym naszą mamę do szewskiej pasji. Uśmiechnąłem się pod nosem. Usłyszałem, że ktoś puścił jakąś muzykę. No to teraz się zacznie. Będą tu siedzieć do nocy, jak zawsze z resztą.
- Pyszności, ciekawe tylko kto to zje. - usłyszałem za sobą w pewnej chwili i odwróciłem się gwałtownie. No ładnie, pomyślałem. Kolejny pomysł LaToyi?
Przede mną stała w drzwiach Lisa z lekko niepewną miną. Patrzyła po tych wszystkich tortach, nie tortach i całej reszcie.
- Pewnie ktoś się znajdzie. - odpowiedziałem spokojnie otwierając lodówkę by wyciągnąć to po co tu przyszedłem, wódkę. Chciałem ją wyminąć i wyjść. Nie miałem ochoty tu sterczeć. Rozmowa z nią byłaby piekłem. Ale ona zatrzymała mnie w przejściu.
- Chciałabym porozmawiać, Mike. - powiedziała patrząc mi w oczy. Wciągnąłem powoli powietrze do płuc.
- Chyba nie mamy zbytnio o czym... - mruknąłem.
- Mylisz się. Ja wiem, że twoja siostra cię w kurza i to co wymyśla... Ma pewnie jakieś swoje powody...
- Ona na wszystko ma jakieś swoje pomysły i tylko jej znane powody by to robić. - wtrąciłem jej troche nieprzyjemnie, ale chciałem uciąć tą rozmowę zanim Lisa zacznie mówić o czymś absurdalnym.
- Może jednak ma rację? - wiedziałem. - Mike, znamy się tak długo, może po prostu za szybko się poddaliśmy. Nie zastanawiasz się nad tym?
- Teraz już nie. Jedyne nad czym się teraz zastanawiam, to to dlaczego ty wciąz chcesz w to się pakować. Bardzo mnie to dziwi, biorąc pod uwagę to co się między nami wydarzyło.
- Ja wiem, że... To moja wina, tak, ale może udałoby się nam... - odwróciłem się i odszedłem od niej w głąb by nie mieć z nią bliższego kontaktu.
To było nieprawdopodobne. Myślałem, że oszalała. Patrzyłem na nią nie mając pojęcia co powiedzieć, by dałą temu spokój.
- Lisa... nie. Nie, nie, nie. Rozumiesz?
- Dlaczego? - szepnęła głosem pełnym bólu spuszczając głowę i patrząc na swoje dłonie.
- Bo to nigdy nie miało sensu. Lisa... Masz przecież faceta, dlaczego chcesz ładować się ze mną znowu w jakieś bagno? Między nami nigdy nie było miłości...
- Nie mów tak. - spojrzała na mnie w końcu i podeszła bliżej. Z westchnieniem odwróciłem twarz. - Przecież na początku było dobrze...
- Tak? To było tylko złudzenie. To co się działo potem jest tego najlepszym dowodem.
- Wiem, że moje zdrady cię raniły, ale... - zaczęła, chyba chciała za wszelką cenę mnie przekonać.
- Nie chodzi o twoje zdrady. Nie chodzi TYLKO o twoje zdrady, Lisa. Tu przede wszystkim chodzi o to, że ja cię nigdy nie kochałem. - musiałem jej to powiedzieć w prost. Zaboli ją to, wiedziałem o tym, ale innego sposobu nie było. Przymknęła oczy.
- Mike... - westchnęła ciężko. Wcale nie było mi przyjemnie na to patrzeć. Ale kiedy zaczęła się przybliżać zrobiłem się o wiele bardziej podejrzliwy. Co chciała zrobić? - Nie mówisz tego poważnie...
- Jestem jak najbardziej poważny, Lisa. W życiu nie byłem bardziej poważny niż teraz. - odpowiedziałem.
- Mówiłeś tyle razy, że mnie kochasz. Ja cię kocham, Mike. Dlaczego nie chcesz w to uwierzyć... - przymknałem na chwilę oczy. Już nie miałem pomysłu jak jej wytłumaczyć tak oczywistą rzecz.
- Lisa. Tylko ci się zdaje, że mnie kochasz. Między nami nigdy nie było, nie ma i nigdy nie będzie żadnej miłości. Pomyliliśmy przyjaźń z miłością. Oboje byliśmy zagubieni i wdepnęliśmy w bagno... Przestań się oszukiwać, dziewczyno. Masz faceta, ciesz się nim.
- Nie chcę jego tylko ciebie. - powiedziała spoglądając mi w oczy ze łzami. Nigdy nie chciałem jej ranić. Ale nic innego nie mogłem zrobić jak tylko to wszystko jej powiedzieć. A ona i tak chciała brnąć w stare sprawy. Westchnąłem.
- Wydaje ci się. - powtórzyłem. Chciałem odejść ale znów mnie powstrzymała.


Nawet nie wiedziałem kiedy to się stało. Nagle poczułem jej usta na swoich. Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. Tego było już za wiele... Osłupiałem na chwilę nie mając pojęcia co robić. Nie robiła nic więcej jak tylko trzymała delikatnie dłonie na moich policzkach i wciąż do mnie przywierała. Ale nie trwało to zbyt długo.
Nagle poczułem lekkie szarpnięcie i kobieta się ode mnie odkleiła. Zamrugałem powiekami i oczy jeszcze bardziej wyszły mi na wierzch.
Dona stała obok nas i skakała wielkimi oczami ode mnie do Lisy i z powrotem. Automatycznie poczułem jak żołądek zawija mi się w ciasny supeł. No pięknie... Tego mi brakowało. Cudownie. Lisa chyba też była zdezorientowana, ale chyba nie zamierzała dać temu spokoju...
- Co ty robisz?! - zaczęła patrząc na młodą dziewczynę. Ta zmrużyła oczy.
- Co robię? Ja ci zaraz pokażę co robię. - powiedziała nadzwyczaj spokojnym głosem, ale czułem, że to nie zapowiada nic dobrego. Zamachnęła się i z trzaskiem zdzieliła Lisę po twarzy. Ta złapała się za policzek i wlepiła w nią zaskoczone spojrzenie. - Trzymaj się do niego z daleka, wydro. - moja mała zaczęła wygrażać jej palcem przed nosem.
- Co?
- To co słyszałaś. Nie jesteś warta psa z kulawą nogą, a co dopiero jego. - sytuacja zrobiła się ognista, takie miałem wrażenie. Ale prawdziwy ogień wybuchł, kiedy w kuchni pojawiła się znikąd Janet.
- Co tu się dzieje?! - to co tu zastała musiało wydać się dziwne. - Poszedłem po te flaszki, myślałam, że na Księżyc... Co się dzieje?? - powtórzyła patrząc podejrzliwie na Lisę. Chciałem coś powiedziec, ale wtedy Dona spojrzała tylko na mnie i wymaszerowała z kuchni. Supeł w brzuchu tylko jeszcze bardziej się zacieśnił. Czułem panikę. Jak ona mogła to odebrać?
- Co się dzieje?! - usłyszałem znów Janet.
- Nieporozumienie... - mruknąłem, w tym samym momencie Lisa chyba chciała opuścić to pomieszczenie.
- A ty dokąd?! Zostaniesz tu, ja chce wiedzieć co się stało.
- Jan... - westchnąłem i wybiegłem z kuchni. Czułem, że pali mi się grunt pod nogami. A gdy wpadłem do sali jadalnej napatoczyłem się jeszcze oczywiście na Jermaine, który chyba próbował namówić Donę do tańca. - Jermaine, dziadu! - syknąłem podchodząc do nich i odpychając go od zdenerwowanej dziewczyny.
- Co? - roześmiał się wesoło. Uwielbia mnie wkurzać, ale teraz nie byłem skory do żartów. - Chciałem tylko damę zaprosić do tańca, ale lekko mówiąc, mnie zlewa.
- Idź gdziekolwiek, gdzie nie ma mnie, dobrze?! - warknąłem.
- Chcę wracać do hotelu. - usłyszałem cichy głos Dony. Nie patrzyła na mnie, czułem, że chyba będzie nieciekawie.
- Odwiozę cię.
- Nie, zamówię sobie taksówkę. - odwróciła się i poszła w stronę wyjścia. Nie myślałem wcale, tylko poszedłem za nią.
- A ty gdzie uciekasz? - zapytał mnie ktoś, ale nawet nie spojrzałem.
- Idę odwieźć Donę do hotelu. - rzuciłem i wypadłem za nią z sali. Przeprysła przez korytarze, potem przez salon, aż w końcu wypadła na dwór. - Dona! Zaczekaj, hej! - dobiegłem do niej i złapałem delikatnie za ramię. Wyrwała mi je idąc dalej.To nie wróżyło najlepiej. - Kochanie...
- Przestań. - mruknęła.
- Co mam przestać?
- Zostaw mnie.
- Dona! - zatrzymałem ją przy bramie. - Chcesz iść pieszo?
- Nawet! Daj mi spokój! - trzymałem ją mocno, kiedy próbowała mi znów uciec.
- Przecież wiesz, że między mną a Lisą nic nie ma!
- Nie chodzi tu o to czy coś jest czy tego czegoś nie ma! - zawołała w końcu mi się wyrywając. Westchneła. Widziałem, że powstrzymuje płacz. Chciałbym tylko wiedzieć czy płakała ze złości czy z żalu.
- Więc o co?
- O to, że miałam rację! My do siebie nie pasujemy, nieważne co czujemy! To nie ma racji bytu! Ty Lisie mówiłeś, że to się nie uda?! Z nami tym bardziej nie wypali! Czy ty naprawdę nie widzisz tych kolosalnych różnic?! Do kogoś masz pretensje, a sam chcesz ładować się w...
- Przestań! - podniosłem nieco głos. - Odwiozę cię do hotelu, tam porozmawiamy.
- Nigdzie z tobą nie pojadę! - teraz łzy ciekły juz jej po policzkach. Nie mogłem tego znieść.
- Pojedziesz, albo z własnej woli albo cie do tego zmuszę, wybieraj!
Dała mi się w końcu zaciągnąć do samochodu. Usiadła obok mnie od razu odwracając głowę do okna i nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem. Byłem rozstrojony całkowicie. Nie mogłem jej teraz stracić, chyba bym tego nie zniósł. Odpaliłem silnik i wyjechałem w końcu na drogę. Nie przejmowałem się brakiem jakichś ochroniarzy.
- Więc według ciebie uczucia są nieważne. - odezwałem się w końcu nie mogąc tego znieść. - Więc co jest według ciebie ważne, jak nie szczere uczucia?
- A ty  do mnie co takiego czujesz, co?! - odezwała się patrząc w końcu na mnie.
- Nie wierzę, że naprawdę postrzegasz to w takich kategoriach. - powiedziałem czując jak ból zaczyna jątrzyć mnie od środka. - Że coś nas dzieli. Co nas dzieli czy różni?! Język? Status majątkowy?! Nie wiem... Nie mam pojęcia co nas może dzielić!
- Naprawdę  nie wiesz? - zachlipała. - Kim ja jestem, żeby na ciebie zasługiwać. - musiałem zatrzymać samochód. Nieważne, że był zakaz, nie byłem w stanie prowadzić. Schowałem twarz w dłoniach. Słuchałem jej cichego łkania obok i nie wiedziałem co robić. Siedziałem tak nie wiem ile, kiedy ona wciąz płakała.
- Kocham cię. - powiedziałem w końcu wciąz zakrywając twarz dłońmi. Miałem ochotę wyskoczyć w własnej skóry. - Kocham cię, i mógłbym to wszystko rzucić nawet teraz od ręki, dla ciebie. Nic nie jest dla mnie tak ważne i nie daje takiego szczęscia jak to, że jesteś ty. - spojrzałem w końcu na nią. Przestała płakać, patrzyła na mnie wielkimi oczami chyba w szoku. - I nikt nigdy wcześniej nie zadał mi takiego bólu swoimi słowami jak ty teraz. Jak możesz myślec, że na mnie nie zasługujesz?! Dlaczego?! Bo nagrałem te wszystkie zasrane płyty?! I co z tego?! Powiedz mi, co mi po nich i tych wszystkim dolcach, jeśli nie będzie ciebie ze mną! Do czego mi to wszystko potrzebne?! Do życia?! Do życia potrzebne mi jest tylko powietrze, nic więcej! Którym ty jesteś. Myślisz, że branża w której się obracam definiuje jakoś to jak mam żyć i z kim?! Wcale nie! To ja sam decyduję co robię! Jeśli pewnego cholernego dnia się obudzę i stwerdzę że końćzę z tym wszystkim to tak zrobię! I zrobię to nawet w tej chwili, do kurwy nędzy, wystarczy tylko jedno twoje słowo! - zakończyłem uderzając przy tym ręką w kierownice aż zawył klakson. Podskoczyła lekko na siedzeniu. Ja sam znów ukryłem twarz w dłoniach i pochyliłem się do przodu opierając lekko o kierownicę.


Siedzieliśmy tak przez jakiś czas w zupełnej ciszy. Nie miałem pojęcia ile to trwało. Może kilka minut, a może godzinę. Powiedziałem jej w końcu wprost o wszystkim co czuję. Bałem się, że sam zakręciłem na siebie haka. Nie wiedziałem co zrobi. Bałem się, że ucieknie. Byłem zszokowany tym co powiedziała. Nie rozumiałem i chyba nawet nie chciałem próbować zrozumieć, dlaczego tak myślała. Była wszystkim czego potrzebowałem, wszystkim czego tylko mogłem zapragnąć. Niczego więcej nie potrzebuję. Raniło mnie dogłębnie to co o tym wszystkim myślała.
Po jakimś czasie jednak poczułem jak ostrożnie kładzie mi rękę na ramieniu, jakby się bała, że za chwilę wybuchnę. Nie zareagowałem. Nadal siedziałem pochylony czując jak cała sytuacja mnie przygniata. Jej dłoń zacisnęła się na moim ramieniu, ale to było wszystko.
W końcu postanowiłem wziąć sie w garść. Westchnąłem głęboko i nie patrząc nawet na nią odpaliłem znowu silnik i ruszyłem dalej. Wpatrywałem się w drogę przede mną. Usiłowałem jakoś poukładać sobie moje rozwichrzone wnętrze, ale nie było to takie łatwe. Dona zabrała swoją rękę i siedziała ze spuszczoną głową na siedzeniu obok. Nic nie mówiła, i ja też się nie odzywałem. Beznadziejność która mnie ogarneła była straszna.
W końcu zajechaliśmy pod hotel, w którym wciąż mieszkała. Zatrzymałem wóz nie wyłączając zapłonu.
- Jesteśmy. - powiedziałem cicho patrząc na budynek. Sięgneła ręką do klamki otwierając drzwi, a widząc, że ja się nie ruszam, zapytała...
- Nie idziesz ze mną?
Jej głos pełen był bólu i niemej prośby bym z nią został. Spojrzałem na nią w końcu. W oczach miała wypisane te same emocje...
- A chcesz, żebym poszedł z tobą? - zapytałem patrząc jej w oczy. Pokiwała głową przyłykając ślinę. Odnosiłem wrażenie, że łzy wciąz ją dławią.
Westchnąłem i wysiadłem z auta. Skierowałem się powoli w stronę wejścia nawet nie zaprzątając sobie głowy jakimś przebraniem. Oboje weszliśmy do środka. W recepcji nikogo nie było, może i lepiej. Dona miała klucz przy sobie, więc poszliśmy prosto do jej pokoju. Nie miałem pojęcia co powiedzieć, kiedy znaleźliśmy się już w środku. Podszedłem do okno i patrzyłem się w obraz za nim. Panowała piękna pogoda. Szkoda, że ja nie mogłem powiedzieć, że też czuję się tak wyśmienicie.
- Przepraszam. - usłyszałem za plecami. Odwróciłem się i zobaczyłem jak znów płacze. - Jesteś dla mnie po prostu za dobry. Nikt nigdy nie napawał mnie takim spokojem i przekonaniem o bezpieczeństwie jak ty. - chlipała. - Boję się, że to wszystko zaraz zniknie.
Podszedłem do niej i przytuliłem ją mocno. Wcisnęła się we mnie jeszcze bardziej, ufnie pozwalając mi zamknąć się w moich ramionach.
- Ja się nigdzie nie wybieram, skarbie. Zawsze będę przy tobie, jeśli tylko będziesz tego chciała. - wyszeptałem całując ją czoło.
- Chcę. - usłyszałem jak cicho szepcze. Przycisnąłem ja jeszcze mocniej do siebie, kiedy poczułem jak się lekko chwieje.
- Dona? Dobrze się czujesz? - popatrzyłem na nią zaalarmowany. Pokiwała głową.
- Tak. Nie przejmuj się. - pociągneła noskiem. - Zawsze przy takich okazjach robię się senna i... jestem zmęczona... głowa mnie boli i... w ogóle. - wymruczała patrząc na swoje ręce.
Popatrzyłem na nią i podszedłem do komody kawałek dalej, na której leżały chusteczki. Wróciłem z jedną z nich i delikatnie otarłem jej łzy z policzków.
- Nie płacz juz. Rozchorujesz się. - spojrzałem na zegar. - Jest wcześnie, ale... może będzie lepiej jak już teraz położysz się do łóżka. Idź do kąpieli, przebierz się...
- A zostaniesz tu? - zapytała cicho, ledwie słyszalnie spoglądając na mnie. Uśmiechnąłem się.
- Jeśli tego chcesz.
- Chcę. - odpowiedziała trochę pewniej. Podeszła do tej samej komódki co ja i wyciągnęła z niej potrzebne rzeczy. Spojrzała na mnie. - Na pewno?
- Na pewno, kochanie. - uśmiechnąłem się znów.
Kiedy schowała się w łazience, z westchnieniem usiadłem na łózku i przetarłem twarz. Ja też czułem się zmęczony.
Nic tak nie trawi energii jak gorące uczucie do drugiego człowieka. Zawsze wtedy wszystko boli bardziej niż powinno, zawsze wtedy każdą sytuację się wyolbrzymia, przetwarza w myślach tysiąc niepotrzebnych razy. Zawsze towarzyszy wtedy człowiekowi strach. Całkowicie irracjonalny, jakby od jakiegoś nieważnego drobiazgu, który na nic nie ma wpływu, miało zależeć dosłownie wszystko. Ja tak się właśnie czułem. Siedziałem tam podpierając głowe na rękach i patrząc w podłogę. Ale byłem już spokojniejszy.
Usłyszałem otwierające się drzwi łazienki i zobaczyłem Donę ubraną w ta blizeczkę i spodenki, w których mi wtedy otworzyła. Oczka wciąz miała wilgotne. Wstałem natychmiast i podszedłem do niej biorąc znów w ramiona.
Pocałunek chyba uspokoił nas oboje. Objęła mnie ciasno za szyję przyciskając jeszcze mocniej bym jej przypadkiem może nie uciekł. Westchnąłem gdy już się trochę odsunęła. Usłyszałem jak szepcze mi do ucha.
- Ja też... coś do ciebie czuję. - wstrzymałem oddech. - Nie jestem jeszcze pewna tego co to, ale... nie chcę , żebyś mnie zostawiał, nigdy.
- Nigdy nie zostawię, przysięgam. Cokolwiek się wydarzy. - ścisnąłem ją mocniej aż unosząc kawałek nad ziemię, aż jej stópki zadyndały w powietrzu. Poniosłem ją tak do łózka, na którym ją położyłem. Wślizgnęla się pod kołdrę i wyciągnęła do mnie rękę. Z uśmiechem chwyciłem ją i ułożyłem się obok wygodnie patrząc jak mości się tak by być jak najbliżej mnie. Przeczaseł jej włosy palcami. - Zaopiekuję się toba, nie martw się, moja słodka. - szepnąłem. Chwyciła mocniej moją dłoń ściskając ją.
- A Lisa? Co z nią zrobisz? - westchnąłem.
- Przede wszystkim będę musiał uzmysłowić mojej siostrze, że tymi swoimi pomysłami komplikuje mi życie. Nic nie łączy mnie z Lisą. Między nami nie ma już dosłownie nic. NIC. Lisa musi to w końcu zrozumieć.
- Gdybyś nie poznał mnie... - mruknęła. - Spróbowałbyś z nią znowu?
- Nie wiem co by było gdyby. Ważne dla mnie jest to co jest teraz. Że ty jesteś. Nic innego mnie nie interesuje. - nastała cisza. Nie ciążyła. Ale chciałem ją o czymś zapewnić. - To co mówiłem w samochodzie to prawda. - mruknąłem cicho. - Kocham cię i jeśli tego chcesz zrezygnuję z kariery. Ze wszystkiego. Z całej muzyki. Z koncertów, nagrywania, wszystkiego, choćby zaraz. Wystarczy, że powiesz. - popatrzyłem na nią. Minę miała nieprzeniknioną...
- Dobrze, więc mówię. - powiedziała po chwili. Otworzyłem szerzej oczy.
- Więc dobrze.
- Mówię, że jesteś NIENORMALNY, JACKSON! - fuknęła nagle podnosząc się na łokciu. - Chyba upadłeś na głowę, Mike. Nie chcę byś dla mnie z czegokolwiek rezygnował, rozumiesz? To twoja pasja, całe twoje życie, myślisz, że ja wymagałabym od ciebie tego, żebyś to wszystko porzucił? Nie, wręcz przeciwnie, jeśli kiedyś nie będzie ci się chciało ruszyć dupy to studia, osobiście cię do niego wykopię. - uśmiechnąłem się na te słowa. Zrezygnowałbym gdyby naprawdę tego chciała. Nie wahałbym się . Ale brakowałoby mi tego.
- Ty jesteś całym moim życiem, Dona.
- To co innego! Masz dalej śpiewać, rozumiesz? Dalej tworzyć i nagrywać. Nie chce nawet słyszeć o rezygnowaniu z czegokolwiek! Już na pewno nie dla mnie!
- Już dobrze, dobrze. - zaśmiałem się. - Nie zrezygnuję. Tak samo jak nigdy nie zrezygnuję z ciebie. Choćby twój tata chciał mnie zabić, że śmiałem się zbliżyć do jego kochanej córeczki. - teraz to ona zachichotała.
- Będziesz musiał się z  nim zmierzyć... kiedyś. Cieszę się, że nikt o niczym nie wie. Przynajmniej mamy spokój.
- Nawet gdyby się dowiedzieli... - zacząłem przypominając sobie o gazecie. Właśnie... Jak miałem jej o tym powiedzieć? - to i tak niczego nie zmienia. Już ja bym się postarał byś ty na tym źle nie wyszła.
- A niby co byś zrobił?
- Są sposoby. Żaden człowiek na ziemi nigdy nie ma za dużo pieniędzy. - stwierdziłem sugerując. Parskneła śmiechem.
- Racja. A... coś się stało? - podchwyciła. Uciekłem wzrokiem w bok.
- Nie. Nic się nie stało. - powiedziałem z uśmiechem.
Pierwsze kłamstwo... I to jest własnie to. Nie powiedziałem jej prawdy, bo nie chciałem by się tym martwiła. To mój problem i ja już go rozwiążę. Ona nie musi nawet o tym wiedzieć. Wiedziałem i ona pewnie też była tego świadoma, że kiedyś to się musi wydać, ale jeszcze nie teraz... Dlatego nic nie powiedziałem i nie powiem. Postaram się to załatwić jak najszybciej. Byłem tylko ciekaw jak daleko to już się rozeszło... Miałem nadzieję, że nie rzuci się na to cała krajowa prasa...

3 komentarze:

  1. Jestem!
    Udało mi się przeczytać, bo zaraz na stajnię lecę :D
    Ej powiem Ci że cała akcja na przyjęciu mnie zaskoczyła xD W sumie spodziewałam się więcej akcji z bratem Michasia niż Lisą, ale mnie nie zawiodłaś xD
    Toya i Lisa mnie wkurwiają jak mało kto. Nie rozumieją słowa: NIE?!
    No kurde, że Lisie nie głupio, że się ze wstydu nie spali, pod ziemię nie zapadnie prosząc się tak go jak pies jakiś. Też zdziwiła mnie reakcja Dony na ten pocałunek... W sumie prędzej bym się spodziewała, że wpadnie w momencie całusa samego i z płaczem wyjdzie wkurwiona, ale sądząc po jej reakcji (tak mi się wydaje przynajmniej) widziała, że Mike chciał tą szmatę spławić a ona się na niego rzuciła jak na kawał mięcha.
    Nie dziwię sie Donie że było jej przykro i że taka wściekła była. Mimo wszystko jestem dumna z Michasia, że powiedział jej już co czuje i ogólnie że był taki stanowczy dzisiaj ;3
    Dona chyba też swoją 'nauczkę' dostała i przestanie ranić i izolować Michasia od siebie, taką mam nadzieję przynajmniej.
    I gada że nie wie co czuje do niego? Niech nie gada głupot, bo miłość jest podobna tylko do miłości i ciężko ją pomylić z czymkolwiek innym:)
    Pozdrawiam, weny dużo!
    PS: w poniedziałek mogę sie nie zjawić na notce - sesja na uczelni i pełno egzaminów, ale we wtorek powinnam zawitać i nadrobić bo środa jedyny dzień bez egzaminu akurat więc :P
    Buziaki;****

    OdpowiedzUsuń
  2. A byłam ciekawa jaka będzie reakcja na tą Lisę. A to jeszcze nie koniec jej udziału. xD Ale nic nie powiem. :D Życzę udanej sesji. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak! Jestem na tak przechodzisz dalej!
    Hej!!! tak wgl.
    No i się obiadku doczekałam. Chyba nie polubiłam tej twojej LaToyi. A Lisa? To już przegięcie. Co ona sobie myślała wbijając na tą "imprezkę"? Że wszystko będzie cacy? Coś czułam, że go pocałuje, ale nie sądziłam, że Dona walnie jej z liścia! Oj tak ha chcieć więcej takich akcji. Mam nadzieję, że ten wątek nie został już dzisiaj skończony.
    Wszystko sobie ładnie wytłumaczyli. Rozmowa działa cuda. Może i na początku nie wyglądało to dobrze. Ale heloł!!! (za dużo mariolki) Jest teraz cacy i mam nadzieję będzie dalej dobrze. Nie ładnie tak wybywać z połowy imprezki. Ciekawe co sobie pomyślała Janet. Oj, wyobraźnia pracuje xD
    No dlaczego on jej nie powiedział no... Tak ciężko? Chociaż ostrzec może, żeby uważała czy coś takiego...
    Rozdział supcio. Czekam na następną i chyba warto czekać.
    Weny życzę duuużo weny ;)
    Pozdrawiam:***

    OdpowiedzUsuń

Komentarz motywuje! :)