Michael Jackson

Michael Jackson

czwartek, 12 maja 2016

10.

Witam. :) Krótko i zwięźle, następny w poniedziałek, a teraz zapraszam do czytania. :D Dziękuję też za wszystkie komentarze pozostawione tutaj do tej pory. :)



Donata

Weekend minął błyskawicznie. Kiedy obudziłam się w poniedziałek rano o szóstej, przez chwilę nie docierało do mnie to, że to już dziś. Pierwszy dzień w pracy. U niego. Kiedy sobie to uzmysłowiłam natychmiast poczułam, jak moje serce wali jak młot, obijając się o żebra. Wciąż ta sama reakcja... Naprawdę zaczynało mnie to martwić.
Nie miałam pojęcia czego się spodziewać po dzisiejszym dniu. Pewnie go nawet nie zobaczę... Nie wiedziałam czy to dobrze czy źle. Ale z jakiegoś powodu czułam lekkie ukłucie zawodu na myśl, że przez cały dzień... a może i tydzień, nie miałabym go w ogóle kompletnie w zasięgu wzroku, żeby chociaż przez chwilę na niego popatrzeć. Kiedy złapałam się na tej myśli, oniemiałam, przecież... to absurd.
Ubrałam się naprawdę w rekordowo krótkim czasie. W sumie to nie wiedziałam czy mam się przygotować jakoś specjalnie... Zdałam sobie sprawę, że stresuje się jeszcze bardziej niż przed swoim pierwszym razem. Masakra.
Śniadanie przeszłam z prędkością światła, a potem razem ze znanym już kierowcą, pojechałam w miejsce, które od kilku dni chodziło mi po głowie. Kiedy wysiadłam przed bramą, żołądek podjechał mi do gardła. Nie wiedziałam czemu się tak stresowałam, przecież nikt mnie tam nie zje. Ale to chyba była nieodłączna część życia chyba każdego człowieka. Stres przed pierwszym dniem w pracy. A tym bardziej, jeśli pracodawcą jest KTOŚ TAKI. Nie miałam pojęcia jak oni to wszystko znoszą.
Brama była jednak zamknięta. Przeczuwałam, że będę miała kłopoty z dostaniem się na posesję, a co dopiero z dotarciem do domu. I się nie myliłam.
Ci ochroniarze byli chyba jacyś... niedorozwinięci umysłowo... albo rzeczywiście...
- Ale my nic nie wiemy o nikim nowym. Proszę stąd odejść, bo wytłumaczymy to ręcznie. - wytrzeszczyłam oczy na faceta. Przez chwile nic nie mówiłam.
- Proszę bardzo. Zapraszam. - zaczęłam warczeć. Było już po dziewiątej, a te tłumoki chyba nie rozumieli języka angielskiego. - Dotknij mnie choćby palcem, to zobaczysz co będzie.
Uśmiechnął się głupio pod nosem.
- Właściciel posesji nie przyjmował ostatnio nikogo do pracy, z resztą nie ma tu już miejsca dla nikogo nowego. - rzucił. Myślałam, że eksploduje. - Chyba ktoś zrobił pani jakiś żart.
- Być może i być może był to właśnie twój szef. - warknęłam. - Proszę, zobacz sobie to. Jeśli umiesz czytać. - dodałam złośliwie.
Miałam przy sobie teczkę z umową. Kiedy ją zobaczył, zrobił wielkie oczy, a usta ułożyły mu się w idealne O.
- Wpuścisz mnie w końcu?!
- Proszę, panienko... - mruknął z lekkim uśmiechem patrząc na mój wkurw.
- Dobrze się bawisz, co nie? - warknęłam znowu wchodząc w końcu na posesję i ignorując go już całkowicie poszłam przed siebie jedną z alejek, która jak poprzednio zaprowadziła mnie pod same drzwi. Zapukałam w nie nerwowo pewna, że dostane porządny ochrzan...
Usłyszałam szybkie kroki i drzwi otworzyły się zamaszyście i zobaczyłem w nich... jego.
- Chryste, co tak długo?! - tak jak się spodziewałam, pewnie teraz będzie mnie łajał. - Co się stało, czekam już dobre - spojrzał na zegarek - pół godziny na ciebie.
- Przepraszam... - zaczęłam.
- Nie przepraszaj tylko mów. - patrzył mi w oczy. Wpuścił mnie do środka nie spuszczając ze mnie wzroku, który był... Byłam lekko skołowana.  Wydawało mi się, że dostrzegłam w jego oczach strach, powodowany tym moim spóźnieniem... Martwił się...? O co? Serce podskoczyło mi do gardła.
- Twój pies nie chciał mnie wpuścić. - powiedziałam w końcu na powrót się denerwując na samo wspomnienie o tym kretynie, który tyle trzymał mnie przy bramie.
- Jaki pies? - chyba zbiłam go z tropu.
- Ochroniarz. - powiedziałam patrząc mu w oczy ze wściekłą miną. - Ja nie wiem, może to i zabawne, ale mnie nie było do śmiechu tłumaczyć mu jak głupiemu, że mam tu pracować. Siedem razy i za każdym razem inaczej. A i tak nie zrozumiał. - zmarszczył lekko czoło.
- Niczego nie rozumiem, przecież mówiłem im, że pojawi się nowa dziewczyna. - prychnął. - Zaczekaj w kuchni, jest tam Janet, zajmie się tobą. - stwierdził nagle, na co spojrzałam na niego zdziwiona. Chyba miał zamiar wyjść z domu.
- Ale... gdzie ty się wybierasz? Myślałam, że będziesz mnie łajał...
- Ciebie? - zapytał stając w otwartych drzwiach z zaskoczonym wyrazem twarzy patrząc na mnie. - Martwiłem się... Myślałem, że coś się stało... - zamrugałam powiekami. Nie spodziewałam się tego... - Idź do środka, zaraz wrócę. - rzucił w końcu wyskakując z domu w białej koszuli, która lekko za nim powiewała. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że przez te kilka minut miałam przed oczami nagi fragment jego klatki piersiowej... Momentalnie wrosłam w podłogę.
- No, jesteś już! - usłyszałam za sobą głos Janet. Spojrzałam na nią i mimowolnie się uśmiechnęłam. - Chodź, zrobię ci herbaty, zanim on wróci minie trochę czasu. - trajkotała z uśmiechem prowadząc mnie do kuchni.
- Mówił, że zaraz wróci.
- U niego to zaraz trwa znacznie dłużej. - zaśmiała się. - Będzie ich tam łajał co najmniej przez pół godziny, a my zdążymy sobie przez ten czas porozmawiać. - mówiła cały czas krzątając się przy szafkach.
- Mieszkacie tu razem, ty i Michael? - zapytałam ciekawa, rozglądając się dyskretnie po pomieszczeniu. Usłyszałam znów jej wesoły śmiech.
- Nie, ja mam swój własny dom, ale często tu wpadam. W przeciwieństwie do całej reszty. - mruknęłam i odchrząknęła lekko. Zdziwiło mnie to nieco.
- Nikt inny go nie odwiedza?
- Odwiedzają, owszem. Ale nie wnoszą tymi swoimi wizytami niczego pozytywnego. Mam wrażenie, że po tych męczarniach z procesem, wszyscy i rodzeństwo i nasi rodzice pogodzili się z jego stanem. W czasie tego wszystkiego staliśmy za nim wszyscy murem... A teraz domagają się od niego jakiejś wdzięczności za to... - westchnęła. - Jesteśmy rodziną. On miał prawo oczekiwać od nas wsparcia i nie musi się niczym za to rewanżować. Nagrywa z przymusu. Ostatnia płyta przypominała wypociny w porównaniu z tym, co robił wcześniej, ale jego fani i tak ją pokochali, w końcu ich Król wrócił z nowym krążkiem. - uśmiechnęła się lekko, ja też. - Tylko ja próbuję coś zrobić, żeby wrócił do siebie. Kiedyś był zupełnie inny. - usiadła przede mną i postawiła nam po kubku herbaty. Owocowej, przyjemnie pachniała. - Promieniał radością na każdym kroku, wszędzie go było pełno... W studiu rozwalał system, a teraz? Czasami odnoszę takie wrażenie, że... on znienawidził to kim jest. Kim się stał dla świata. Stał się najpopularniejszym człowiekiem na świecie, chyba uważa, że właśnie dlatego to go spotkało. Komuś nie pasował i postanowił go zniszczyć... Prawie mu się udało. - ściszyła głos.
Widać było, że to przeżywa. Że tęskni za bratem takim jaki był kiedyś. Uśmiechnęłam się lekko chcąc dodac jej otuchy.
- Nie jest słaby. Da sobie radę. - spojrzała na mnie.
- Dzięki. - uśmiechnęła się. - Tak, Michael jakoś daje sobie rade... Od zawsze muzyka stanowiła dla niego remedium na wszystko. Teraz traktuje to tak samo, ale... Chyba już mu to nie wystarcza. Robi to wszystko, bo tego oczekuje od niego cały świat, a nawet nasza rodzina. Momentami widać, że najchętniej rzuciłby to wszystko w cholere... Ale wtedy całkiem by się pogrążył, w ogóle nie wychodził z łóżka. - prychnęła udawanym śmiechem. - Najlepsze podejścia ma moja siostra. Zawsze tylko byle ręce i dupa miały spokój. Wszyscy powinni radzić sobie sami. Ale kiedy ona ma jakiś problem, to do kogo leci? Oczywiście, do Michaela. A on wtedy musi zakasać rękawy i rozwiązywać za nią jej kłopoty i wyciągać ją z gówna, w które wdepnęła świadomie bądź nie. - westchnęła kręcąc głowa i gapiąc się w swój kubek z herbatą. Upiłam ze swojego.
- Wasza rodzina chyba po prostu od zawsze żyje w tym wszystkim. Może dlatego chcą, żeby tak szybko wrócił do tego co robił przedtem. - powiedziałam ostrożnie.
- Pewnie tak. Ale on powinien odpocząć. Odciąć się od tego chociaż na jakiś czas, od całego świata. Jeszcze ta Presleyowa. - prychnęła. - W najgorszej chwili zachciało jej się romansów. - otworzyłam szerzej oczy.
- To dlatego się rozwiedli?
- Tak, dlatego. - westchnęła cięzko. - Ale za porozumieniem, nie wojowali ze sobą. Mike miał już dość wymiaru sprawiedliwości. Od tamtej pory jest jałowy... Ale to nic dziwnego.
- Będzie dobrze, zobaczysz. Długo go gnębili, potrzeba jeszcze raz tyle czasu, żeby to przetrawić, ale poradzi sobie. - uśmiechnęła się znów do mnie z wdzięcznością.
- Jesteś nawet fajną dziewczyną, wiesz? - wypaliła nagle z zupełnie innej paki.
- Tak? - speszyłam się nieco.
- No! Chyba jesteś tego świadoma, co? Zgrabna dupa z ciebie, a mój brat... lubi pocieszyć oko mimo wszystko.
- Proszę cię! - przewróciłam oczami śmiejąc się.
- No co? Wiesz, od jakiegoś czasu zauwazyłam u niego pewną zmianę. Nie chodzi tu o to, że może nagle zaczął się wiecznie śmiać. Zaczął po prostu przeżywac jakieś emocje, to widać. Nie wiem jakie, ale ostatnimi czasy coś się z nim dzieje. A to chyba dobry znak, w porównaniu z tym, jak do tej pory wszystko po nim spływało. Nic sobie z niczego nie robił, chciał mieć tylko święty spokój. A teraz, gdybyś go tu widziała, zanim się w końcu pojawiłaś! Chodził w kółko, miał jechać do studia, nie pojechał, bo nie wiedział czemu cię jeszcze nie ma. Wcześniej się tak nie zachowywał.
- No widzisz, mówie, że będzie lepiej. Potrzeba mu tylko czasu. - stwierdziłam popijając znów herbatę.
- Mnie się wydaje, że to chodzi o to, że... - zaczęła i uśmiechnęła się. - Podobasz mu się.
- Prosze cię, Janet.
- No co? Nie zauwazyłaś tego?
- Przestań, nie mam zamiaru bawić się w facetów. - mruknęłam. - Muszę raczej od nich odpocząć.
- To dlatego wyjechałas z Polski?
- Można tak powiedzieć. - uśmiechnęłam się słabo.
Nie chciałam o tym rozmawiac. Mimo że teraz mój umysł był zajęty czym innym, to wciąz nie był łatwy dla mnie temat. Wolałam go omijać.


Michael

Boże, co się dzieje? Jest już piętnaście po, a jej nadal nie ma. Chodziłem po salonie, co chwila podchodząc do okna by zobaczyć czy może gdzies jej nie widać. NIc. Nie ma jej.
Dwadzieścia po, i jeszcze jej nie ma. Zaczynałem się mocno denerwować. A moze zrezygnowała? Ale wtedy chyba powinna się ze mną skontaktować! A jeśli coś rzeczywiście się stało? Ja muszę o tym wiedzieć, do cholery!
Janet wlepiała we mnie swoje oczy z fotela jak sroka w gnat. Nie zwracałem nawet na to uwagi. Miałem jechać do studia, byłem już sporo spóźniony. Ale nie było mowy, żebym jechał gdziekolwiek jeśli nie będę wiedział co się z tą dziewczyną dzieje. Jeżeli nie pojawi się do dziesiątej... to nie wiem.
Nie miałem pojęcia dlaczego aż tak się przejąłem. Wiadomo, że... Ale żeby aż tak? Postanowiłęm to przemyślec później teraz skupiając się na tym co za oknem, czy nie idzie. Ale wciąz nic nie widziałem.
Zaledwie odszedłem od okna usłyszałem pukanie do drzwi. Zerwałem się z miejsca i  niemal biegiem ruszyłem do drzwi słysząc za plecami cichy chichot Janet. Kiedy otworzyłem, poczułem niewysłowioną ulgę.
- Chryste, co tak długo?! Czekam już dobre pół godziny na ciebie! - prawie krzyknąłem widząc ją w końcu na progu mojego domu. Minę miała skruszoną. Spóźnienie w pierwszy dzień, super. Ale nie obchodziło mnie to wcale, teraz chciałem się tylko dowiedzieć, czemu nie przyszła na czas...
- Przepraszam. - bąknęła widocznie zmieszana i chyba lekko wystraszona moją miną. Westchnąłem.
- NIe przepraszaj, tylko mów. - rzuciłem patrząc na nią. Serce waliło mi w piersi, myślałem, że mi wyskoczy. Kiedy w końcu opowiedziała mi co się stało, myślałem, że rzeczywiśćie mi wyskoczy, ale z wściekłości.
Co za durnie! Mówiłem im dokładnie co i jak, a oni urządzili sobie jaja?! NIe, tego ja tolerował nie będę...
Kazałem jej iść do środka, ale kiedy stwierdziła zaskoczona, że myślała, że będę ją za to wyzywał, ja sam się zdziwiłem... Za co miałem ją wyzywać? Za głupotę tych debili? Już oni popamiętają cały ruski rok.
Kiedy szedłem alejkami ogrodu w stronę budynku w którym zazwyczaj siedzieli, czułem jak kotłuje się we mnie cała mieszanina emocji. Już dawno się tak nie czułem. Już chyba nawet zapomniałem, jak to jest przeżywać jakiekolwiek emocje. Wcześniej olewałem to wszystko... Od jakiegoś czasu coś zaczęło się ze mną dziać... Od czasu... jak spotkałem tą dziewczynę...
Kiedy wpadłem jak huragan do tej kanciapy, w której koczowali, po mojej minie od razu poznali, że będą mieć kłopoty.
- Który maglował dziewczynę przed bramą przez pół godziny? - starałem się panować nad głosem, ale płytki urywany oddech i tak wszystko zdradzał. Miałem nadzieję, że będzie umiał się tłumaczyć, bo mnie szlak trafi.
- Eee myyy... - zaczął jeden.
- KTÓRY? Bo wiem, że jeden z was, idioci. - warknąłem. Jeszcze mnie chyba nie widzieli w takim stanie.
- Ja, panie Jackson. - przyznał się w końcu. Co prawda, dobrych miał kolegów, że go od razu nie wsypali. Chociaż tyle, że sam się przyznał. Podszedłem do niego.
- Synek - zacząłem. - czy tobie się wydaje, że ja nie mam nic innego na głowie tylko latać od okna do okna i wyczekiwać dziewczyny, która miała być na czas a ślad po niej zaginął?! - z każdym kolejnym słowem podnosiłem głos, aż po prostu zacząłem na niego wrzeszczeć. A mój głos czasami potrafił zbić szklankę. Zwłaszcza kiedy byłem wściekły, wtedy potrafiłem wydobyć z siebie prawdziwie wibrujące dźwięki. - Czy tobie się wydaje, że jestes tu nie zastąpiony?! Czy wyobrażasz sobie, że możesz lekceważyć to co mówie do twojej zakutej pały?! Powiedziałem wyraźnie, co ma być i kto ma przyjść! Pytam się, do jasnej cholery, dlaczego polecenie nie zostało wykonane!!!
Facet był blady jak ściana. Zawsze przymykałem oko na ich głupie wybryki, kiedy nie chcieli wpuścić Janet i ślęczała z nimi przez czterdzieści pięć minut zanim ją łaskawie wpuścili. Ale teraz to było przegięcie.
- Słucham, do kurwy nędzy. - wycedziłem. Rzadko zdarzało mi się tak siarczyście kląć. Nie wiedziałem, dlaczego akurat teraz byłem taki wściekły. - Cały dzień mam zawalony pracą, nie to co ty! - dziabnąłem go palcem w pierś. - Miałem jechać do studia, nie pojechałem, bo przez twoje durnoty sterczałem jak widły w gnoju przy oknie, bo dziewczyna nie przychodzi! Tobie sie wydaje, że to śmieszne, tak?! Rozwalać komuś cały plan dnia, bo ciebie się żarty trzymają! Teraz będę cały dzień do tyłu, bo w takim stanie to ja nic dzisiaj nie zrobie. I to ty będziesz się z tego tłumaczył prezesowi. - wywarczałem. - Masz telefon, dzwoń i opowiedz o swoim wspaniałym pomyśle. - złapałem za telefon leżący obok i wcisnąłem mu go w rękę.
Prezesem nazywaliśmy szefa grupy nagraniowej. To on nad wszystkim panował, ustawiał nas po kontach, poprawiał, jeśli nie dociągnąłem jakiegoś dźwięku, montował teledyski itd. Nie dość, że ja gościa złajałem, to jeszcze teraz dostanie mu się od niego.
Stałem tam i patrzyłem na niego chyba ze dwadzieścia minut słuchając, jak nasz kochany prezes daje mu do wiwatu.
- Jak to, pan Michael chyba nie przyjdzie dzisiaj do pracy?? - usłyszałem w telefonie. Ochroniarz zaczął się tłumaczyć.
- WYnikła pewna sytuacja i... pan Michael bardzo się zdenerwował...
- Jaka znowu sytuacja?!
- No... Pan Michael czekał na pewną damę, która miała dzisiaj zacząc u niego pracę, a my... No... Zrobilismy sobie dowcip w nie odpowiednim momencie.
- Nie wpuściliście jej. - odgadł już sam.
- No... tak... Bardzo pana przepraszam... - zaczął jęczeć, ale prezes wszedł mu w słowo.
- Dawaj Jacksona, miernoto społeczna. - podał mi słuchawkę nawet nie pyskując.
- Tak? - mruknąłem.
- No, słyszę, że jesteś nieźle wkurzony. Na pewno nie dasz dzisiaj rady? Wiesz, że zbliżamy się już do końca, za chwilę zaczynamy teledysk... Im szybciej skończymy z nagraniem głosowym tym lepiej.
- Wiesz dobrze jak mi idzie, kiedy nie mam do tego głowy. - westchnąłem. - Ostatnio nawet sam mnie wygnałeś, pamiętasz?
- Pamiętam. - prychnął.
- No więc sam widzisz... Najlepiej będzie, jeśli dzisiaj mi odpuścisz a jutro weźmiemy się brawurowo do pracy.
- Terminy nas zeżrą żywcem, Mike. - powiedział ostrzegawczo.
- SPokojnie... Zdążymy. A jak nie to nikt nie umrze. Damy radę.
- NIkt nie umrze! - zawołał zły. - Dobrze, że ty jeszcze kozła nie wywinąłeś. - uśmiechnąłem się.
- Poradzimy sobie. Zobaczymy się jutro.
- Czyli nie przyjedziesz? Zamorduję cię, Jackson, zabiję cię jak psa, jeśli się nie wyrobimy, już teraz ci to mówię! - narwany jak zwykle.
- Damy radę! Nie załamuj się, potrafisz narzucić nam takie tempo, że jeszcze wyrobimy się przed czasem. Do zobaczenia, pa. - rozłączyłem się w końcu. Patrząc na tego kretyna, który wciąż stał przede mną, skrzywiłem się.
- Panie Jackson... - zaczął.
- Zamilcz i najlepiej nie pokazuj mi się dzisiaj przez cały dzień. Dla własnego dobra, a jeśli jeszcze odwalisz taki numer, wylecisz. - warknąłem i wyszedłem stamtąd wracając do domu.
Gdy wszedłem do środka usłyszałem rozmowy z kuchni. Janet chyba zajęła się tą dziewczyną. Chichotały na jakiś temat, jak to baby.
- O, jesteś już. Skończyłeś tyradę? - zawołała Janet jak tylko mnie zobaczyła. Uśmiechnąłem się sztucznie. Popatrzyłem na dziewczynę. Przyglądała mi się niepewnie.
- Możesz jechać już do tego studia. - mruknęła nadal mi się przyglądając.
- Teraz? - prychnąłem siadając przy stole obok niej. - Gdybym tam teraz pojechał, rozpieprzyłbym chyba cały system.
- Dlaczego? - zapytała lekko zdziwiona.
- Bo jestem wściekły. - warknąłem odwracając do niej swoją twarz.
Spojrzała na mnie unosząc lekko brwi, po czym wstała.
- Dzięki za herbatę, Janet... idę do pracy.
- Wiesz co, Michael? Jesteś świnia, niby prawie zrobiłes pod siebie, bo jej nie było, a teraz za debili wyżywasz się na niej, nie zwykle mądre. - teraz to Janet zaczęła warczeć na mnie. I miała rację.
- Ale nic się nie stało. - mruknęła... Dona? Chyba tak. Wstała i odstawiła swój kubek do zlewu.
- Wiesz co masz robić? - zapytałem nieco łagodniej.
- Tak, przed chwilą była tu jedna pani i umówiłam się już z nią co na dziś należy do mnie. - odpowiedziała rzeczowo i poszła. Jej ton był nieco... za szorstki. No tak...
Napotkałem wzrok mojej siostry, który aż parzył. No co, przecież nie zrobiłem tego celowo.
- No co się tak na mnie patrzysz?
- Bo jesteś... głupi! Po prostu. A zamiast zadawać mi teraz głupie pytania, poderwał byś dupsko z krzesła i poszedł do niej i ją przeprosił, jeśli nie chcesz, żeby dała ci kosza, kiedy zaprosisz ją na randkę. - oczy aż wyszły mi na wierzch.
- Jaką randkę?!
- Tą, na która pójdziecie, jak już przestaniesz udawać, że ci sie nie podoba. - syknęła.
- Mówiłem ci...
- A ja ci mówiłam, żebyś szedł ją przeprosić.
Wstałem po częsci po to, żeby już nie mieć z nią do czynienia. Co za uparta baba! Czy ona chce mnie z nią zeswatać? Ciekawe co nagadała tej biednej dziewczynie... Będe musiał to jakoś wybadać i odkręcić. Zołza.
- Hej, zaczekaj! - zawołałem za dziewczyną, gdy dojrzałem ją na końcu korytarza. Chyba nie bardzo wiedziała gdzie się znajduje. - Zgubiłaś się?
- Nie. - odpowiedziała wojowniczo. Uśmiechnąłem się.
- Słuchaj... Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem wtedy w kuchni. Janet ma racje, jestem świnia, ale nie chciałem cię atakować. - popatrzyła na mnie unosząc lekko brew do góry. - Naprawdę.
- I po to lazłeś tu za mną przez ten cały korytarz? - kobiety... Kiedy je urazisz, automatycznie zamieniając się w drut kolczasty.
- No, po części tak...
- Po części... - chyba znowu powiedziałem coś nie tak.
- Po prostu, chciałem cię przeprosić, ale i oddalić się od Janet. - wyjaśniłem.
- Dlaczego?
- Bo bywa bardzo upierdliwa. Aż nie do zniesienia.
- Twoja siostra się o ciebie martwi, powinieneś być jej wdzięczny, a nie jeszcze utrudniać jej tu wstęp. - wypaliła, chyba zdając sobie po chwili sprawę, że powiedziała coś za dużo.
- Janet... mówiła ci coś konkretnego?
- Nie. - odpowiedziała natychmiast. Wiedziałem, że było inaczej. Janet to papla. Ale tym razem ise nie dziwiłem.
- Wiem, że zdała ci relacje ze wszystkiego, to małpiszon z językiem długim jak całe Stany. Ale nie jestem tym wcale zdziwiony. Chyba nie miała sama się komu wygadać do tej pory.  I wcale nie utrudniam jej wstępu do mojego domu. - uśmiechnąłem się lekko. - Wcześniej przymykałem oczy na ich wybryki, ale chyba będę musiał z tym skończyć. - uśmiechnęła się w końcu. Na reszcie! Już myślałem, że cały dzień będzie się boczyć. - Co ci mówiła Janet? - chyba zapytałem zbyt bezpośrednio.
- Nic konkretnego, tylko tyle, że chyba jesteś przemęczony. - odpowiedziała patrząc na mnie bez mrugnięcia wzrokiem. Jasne. Byłem głupi, jeśli myślałem, że tak po prostu mi powie.
- Nie chciałbym po prostu, żeby powiedziała coś... co nie ma miejsca w rzeczywistości.
- Nic takiego nie powiedziała. Chyba, że nie prawdą jest to, że zmuszasz się do pracy. - a to coś konkretnego.
- Zmuszam? Wcale nie...
- Ja nic nie wiem. - odparowała zdając sobie sprawę, że puściła farbę.
- Nie chcę, żebyś wyrobiła sobie o mnie fałszywy pogląd.
- Ja nie musze nic wiedzieć, naprawdę. To co robisz czy nie robisz jest tylko twoją sprawą. O co by cię nie oskarżali to nie moja sprawa. Ale tylko skończony głupek wziąłby te oskarżenia na poważnie. Nie trzeba być specem od spraw Michaela Jacksona, żeby wiedzieć, że to wszystko było grubymi nićmi szyte. - poczułem jak coś ciężkiego nagle rozpada się na kawałki w moim brzuchu. Poczułem się trochę lżej.
- Dziękuję. Chociaż... gdybyś przyłapała mnie na czymś, nie zgłosiłabyś tego?
- Zależy jak byś to wytłumaczył. - pokiwałem głową rozumiejąc. Konkretna dziewczyna.
Coraz więcej mnie w niej urzekało, coraz bardziej mnie do siebie przyciągała. Musiałem znajdować w sobie coraz to większe pokłady woli, by się temu magnetyzmowi nie poddawać. Nie ma nic gorszego niż odrzucenie. A ja nawet nie musze próbować by wiedzieć, że nawet nie zastanawiałaby się na tym, czy jestem wart czegokolwiek.

7 komentarzy:

  1. Brawa dla ciebie!!!! Wściekły Mike wow. Czy on się tak o wszystkich pracowników troszczy czy tylko o nią?? W końcu coś co poprawiło mi humor. Plus dla Donatki jest niezwykle wyrozumiała i to się liczy. Mam nadzieje, że Michael dowie się co w końcu czuje, bo inaczej się zmaterializuje, wejde tam (do opowiadania) i mu tyłek przetrzepie. Raz a porządnie. Niech się Janet w swatkę zabawi. Na pewno będą niezłe jaja. Czekam na ciąg dalszy, bo ciekawość zżera mnie od środka. Dużo weny życzę. Pozdrowionka
    Wecia

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawa dla ciebie!!!! Wściekły Mike wow. Czy on się tak o wszystkich pracowników troszczy czy tylko o nią?? W końcu coś co poprawiło mi humor. Plus dla Donatki jest niezwykle wyrozumiała i to się liczy. Mam nadzieje, że Michael dowie się co w końcu czuje, bo inaczej się zmaterializuje, wejde tam (do opowiadania) i mu tyłek przetrzepie. Raz a porządnie. Niech się Janet w swatkę zabawi. Na pewno będą niezłe jaja. Czekam na ciąg dalszy, bo ciekawość zżera mnie od środka. Dużo weny życzę. Pozdrowionka
    Wecia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff, dzięki, naprawdę super, że ci się spodobało, bo miałam nieodparte wrażenie, że cuś tu jest bardzo nie tak. Chyba nie do końca byłam zadowolona z tej notki. Ale skoro tak, to teraz już jestem. xD Pozdrowienia. :)

      Usuń
  3. I jestem!
    Haha czy tylko ja uważam że: wkurwiony Mike = słodki Mike? XD
    Doncia powinna częściej dawać mu powody do zmartwień - przy okazji sobie uświadomi jak bardzo go do niej ciągnie :D
    Dobrze, że między nimi jest okej po tej małej awanturze z ochroną, no ale to nie była ani Donaty, ani Michasia wina.
    Sam fakt jak się zamartwiał i aż pracę zaniedbał mówi za siebie, że jest ona dla niego coraz ważniejsza. Mike może sb wmawiać to i owo, ale jak to mówię serducha się nie oszuka :D
    Janet taka kochana <333 Uwielbiam ją tutaj, taki słodziak aniołek który dba o braciszka :D Ona chyba więcej wie o uczuciach tych dwoje niż oni sami xD
    No nic, czekam na nn i dłuższe mi pisz!!!
    Bo ja się rozkręcam a tutaj koniec zaraz no xD
    Pozdrawiam, weny<3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem! MELDUJE SIĘ
    Wkurwiony Majkuś. Chciałabym to widzieć XD aaalbo i nie. Jakby się na mnie wydarl czy co... Spierdalałabym gdzie pieprz rośnie. :D
    Ej ta Donata. Ale miała przeżycie. Dowcip se wymyślił ochroniarz. Mądre... Idiota -_- Powinien na kolanach przepraszać Donatę!
    Czekam na nn.
    Ważka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps u mnie nowa i-like-the-way-you-love-me.blogspot.com

      Usuń

Komentarz motywuje! :)