Michael Jackson

Michael Jackson

piątek, 22 lipca 2016

33.

Witam. :) Zapraszam na kolejny odcinek, następny w poniedziałek. Wszystkich anonimów proszę o pozostawienie po sobie śladu w postaci komentarza, to naprawdę motywuje, o wiele bardziej niż sama liczba wyświetleń. :)



Donata

Następny tydzień był spokojny. Wywiad, którego udzielił Mike jeszcze nie trafił do druku ani na żadne strony internetowe, więc tak naprawdę nic się nie działo. Byłam zdziwiona, ale wyczekiwałam tego dnia opublikowania go z zapartym tchem. Byłam ciekawa co się stanie. Byłam pewna, że wybuchnie wrzawa. Michael Jackson nie dość, że ponownie w coś wplątany, to jeszcze pokazał całemu światu swoją pannę.
Każdy kto przeczyta ten tekst będzie mógł mnie sobie dokładnie obejrzeć. Zostało nam zrobione jedno jedyne zdjęcia, na którym stoimy blisko siebie obejmując się i patrząc w obiektyw aparatu. Oboje byliśmy wyraźnie widoczni. Wiedziałam, że paru osobom skoczy gul, ale nie interesowało mnie to. Tak jak jeszcze niedawno się tego bałam, tak teraz miałam to w nosie.
Powiedziałam o wszystkim rodzicom, by nie byli tym zszokowani. Ojciec nie był tym faktem zachwycony. Chciał nawet rozmawiać z Michaelem, ale mu go nie podałam do telefonu. Oczywiśćie uznał to za kompletny brak odpowiedzialności z jego strony. Jak mógł mnie pokazać całemu światu?? Mnie samej to nie obchodziło. Interesowało nas tylko to, by wyjasnić tą sprawę, a ten wywiad był dobrym tego początkiem.
Kiedy już nastał dzień druku, cały czas chodziłam nerwowa. Wciąż przewijałam sobie w głowie możliwe reakcje. Ojciec burczał, że nie po to wbijali wszystkim sąsiadom do głów, że to nie ja, bym teraz od tak się pokazała. Co mnie obchodzą sąsiedzi. Kiedy już coś było wiadomo, dowiedzieliśmy się, że przynajmniej w Stanach został pobity chyba rekord sprzedanych egzemplarzy gazet, a strony internetowe są oblegane. Mogłam sobie wyobrażać dosłownie wszystko. Nawet nie zaglądałam do internetu.
- No to teraz nie wychodzimy z domu przez miesiąc. - mruknęłam patrząc na Michaela, który się uśmiechał.
- Jedziesz ze mną w trasę, będziesz bezpieczna, nie bój się. - zaśmiał się gładząc mnie po policzku.
Tak, już rozmawiał z kim trzeba i oficjalnie zabierał mnie ze sobą. Nie będę musiała się ukrywac w jego walizce jak jakies zwłoki.
Pierwszy sygnał jaki dostałam to był telefon od rozgorączkowanej Iwy. Zapomniałam jej nawet o tym wszystkim powiedzieć, nie miała o niczym zielonego pojęcia, więc miała prawo się na mnie drzeć. Poza tym dowiedziałam się czegoś ciekawego...
- Słuchaj, nie gadaj mi o byłym, bo wolę pogadać  o czymś przyjemniejszym i ciekawszym, naprawdę. - stwierdziłam słysząc coś o Darku. Pewnie nie mógł znieść panującej rzeczywistości. Ale to już jego problem.
- Ale to jest ciekawe, i dotyczyć może nawet tego twojego Michasia. - uwielbiała spolszczać jego imię.  Zmarszczyłam lekko brwi.
- Jak to? - teraz już naprawdę byłam ciekawa. - A co mój były może mu takiego zrobić?
- No nie chodzi tu stricte o twojego byłego czy o to co mógłby mu zrobić, bo on to se może podskoczyć najwyżej. Chodzi o tą pindę, z którą się... ten. No wiesz.
- Wiem. I co? - co niby ta suka mogła?
- Wiesz przeciez że to jest ta z typu blachar. Dokoptowali koncert w Warszawie, więc jak już tu będziecie to na niego uważaj. - zaczełam się śmiać w głos.
- Iwa, no co ty? On nawet nie zawita w moje strony, to tylko ja się zjawię w domu. Co ty myślisz, że ona będzie próbowała go sobie uhaczyć tak jak Darka? Będzie mogła go obejrzeć najwyżej w domu w tv albo na żywo z odległości kilkudziesięciu metrów, jeśli stac ja na bilet.
- No ja tam nie wiem. - mruknęła.
- A czemu ci to w ogóle przyszło do głowy?
- No bo tzw. wspólna znajoma - parskneła śmiechem. - coś mi powiedziała. Nie mówiła ona nic konkretnie, ale zachowuje sie tak samo jak wtedy, kiedy zaczęła się kręcić wokół Darka. Pamiętasz?
- Pamiętam. - przyznałam. Pamiętałam doskonale, jak się przymilała. Niby tam jakaś koleżeńska rozmowa, a to tu go gdzieś dotknęła, a to tam... Teraz mnie to nie obchodziło, ale jeśli zobaczę te same symptomy w stosunku do Michaela... Nie, no o czym ja mówie, przecież ta ściera nie będzie miała nawet możliwości popatrzec na niego z bliska.
- No więc właśnie. Chyba ją aż swędzi, rozumiesz, JACKSON i TY.
- A co mnie to obchodzi? I dobrze, niech ją swędzi. - zaśmiałam się. - Zazdrośnica pieprzona. Zdybała Darka to niech na nim siedzi.
- Pffffffff, Darek! Gdzie ona będzie patrzeć na Darka, jak tu Michael Jackson do Polski zawita. Ja nie wiem, ona chyba ma jakiś syndrom, obrała sobie za życiowy cel i punkt honoru odebrania ci każdego faceta. Uważaj.
- Na nic nie muszę uważać, mówię ci. On jest dla niej całkowicie nie osiągalny.
- No ja cię tylko informuję, że znowu jej odwaliło.
- Dzięki. - zaśmiałam sie.
Zastanawiałam się po tym nad tym przez chwilę, ale przyznałam sobie rację. Ona nie zbliży się do niego ani na milimetr. No bo jak? Zresztą wystarczy jedno spojrzenie.
A sam Mike był tak szczęśliwy, że nie musi rozstawać się ze mną na całe trzy miesiące, że to było aż niewiarygodne. Uśmiech nieschodził mu z twarzy, kiedy bym tylko na niego nie spojrzała to miał banana. Aż w końcu mu się zapytałam czy się nie naćpał.
- Haha! - roześmiał się po czym przyciągnął mnie do siebie i pocałował namiętnie. - Upiłem się. - stwierdził następnie.
- A wiec jednak! - udałam wkurzoną, ale i tak parsknął śmiechem.
- Upiłem się miłością do ciebie. - no to było... Spurpurowiałam momentalnie. Takie poetyckie wyznania czasami mu się zdarzały i całkowicie wbijały mnie w ziemię.
- Jesteś niesamowity. - wymruczałam na co uśmiechnął się i po prostu mnie przytulił.
Pod bramą coraz częsciej dało się dostrzeć jakiś gapiów. Każdy miał na szyi zawieszony aparat. Mogłam się domyśleć, że to jacyś fotoreporterzy. Następnego dnia Mike zaczynał trasę, starali się więc coś zdobyć zanim poleci w świat. Nie wychodziłam z domu na krok. Wylot następnego ranka był bardzo wcześnie, więc miałam nadzieję, że o czwartej rano nikogo koczującego pod bramą nie zastaniemy. I nie myliłam się.
Pod bramą nikogo nie było, ale pełno ich było na lotnisku. Ochroniarze sprawnie nas poprowadzili nie dopuszczając bliżej nikogo. Padały jakieś chaotyczne pytania, niektórzy podskakiwali nawet w miejscu wymachując mikrofonem. Śmiać mi sie chciało.
Wbrew pozorom dobrze się przygotowałam. Miałam idealnie wyprostowane włosy, z natury trochę mi się splatały, zwłaszcza na końcach, do tego ciemne okulary na nosie. Założyłam buty na wysokich szpilach, byłam niska więc sięgałam Michaelowi zaledwie nieco ponad ramię, więc nadal był ode mnie wyższy. Ale i tak zauważyłam różnicę. Przyzwyczaiłam się do zadzierania głowy w górę. Do tego obcisłe dżinsy uwydatniały zgrabne nogi i on chyba nad tym ubolewał. Twierdził, że każdy, dosłownie każdy jego zdaniem facet ślinił się na mój widok. Śmiałam się z jego nadąsanej miny.
Najwazniejsza jednak była góra. Bluza z długim rękawem, ale nie gruba, w ciemnym odcieniu szarości z kapturem, który założyłam na głowę. W ten sposób przynajmniej nie pokazałam się w takiej stuprocentowej okazałości. Ci co mnie znają nie dadzą się nabrać, ale reszta będzie miała mały problem z dopasowaniem mnie do tej ze zdjęcia. A zresztą... czy to takie ważne?
- Mike, przestań się dąsąc. - powiedziałam ze śmiechem siedząc obok niego i patrząc jak wciąz kręci nosem. Nic nie powiedział. - Nie ubrałam się tak dla facetów tylko dla ciebie. - dodałam przybliżając się do niego. Położyłam mu rękę na kolanie i powoli przesunęłam w górę... w stronę biodra. Spiął się cały i spojrzał na mnie wielkimi oczami. Od tej pory nie był już obrażony.
Przez pierwsze kilka godzin rozmawialiśmy. Opowiadał mi jak to będzie wyglądać. Będziemy się dużo i szybko przemieszczać. Pierwszy przystanek to pierwszy koncert, w Nowym Jorku.
- To się tylko tak wydaje, że to kawał czasu. Trzy miesiące. Ale zajęć będzie tyle, że nie będzie nawet czasu myśleć. Nawet się nie obejrzymy jak wrócimy do LA. Znaczy - zaśmiał się. - Ja będę miał co robić, bo ty będziesz mogła wylegiwać sie całymi dniami i nocami w łóżku w hotelowym pokoju. - parsknęłam śmiechem.
- Cudowna perspektywa. Fajnie by było, gdybyś mi towarzyszył. - uśmiechnęłam się. - Będę cię oglądać w telewizji. Tylko...
- Hm...? - zamruczał mi do ucha.
- Nie wpuszczaj żadnych zwariowanych panienek na scenę, dobrze? - na te słowa wybuchnął śmiechem. Śmiał się chwilę po czym popatrzył na mnie.
- Dlaczego? To tylko fanki. Nic więcej.
- Może, ale ja nie chcę, żeby ŻADNA TYLKO FANKA cię obłapiała. Może jeszcze jak jej się uda skraść ci całusa, będzie sobie wyobrażać, że jest królową całego świata. - parsknęłam drwiącym śmiechem.
- No zdarzało się już coś takiego. - przyznał. - Ale nie martw się. - popatrzył na mnie i trącił lekko palcem mój nos. - Dla mnie to nic nie znaczy.
- Dobrze, ale ja sobie nie życzę, żeby jakaś pinda obłapiała a już w ogóle, żeby całowała mojego mężczyznę. Koniec, kropka. - powiedziałam patrząc na niego poważnie. Uśmiechnął się.
- No dobrze. Ochrona zawsze pilnuje, ale czasami jest tak ,że nie wiadomo jak i skąd ktoś wpadnie. Nie odpowiadam za nikogo, ani za to co robi. Moge ci tylko obiecać że sam czegoś takiego nigdy bym nie sprowokował. W moim mniemaniu to byłoby chyba... równoznaczne ze zdradą. - zamyśliłam się na moment.
- No może nie od razu zdrada, ale byłoby to co najmniej niesmaczne. Co koncert ma cię obmacywać inna baba? To ja cię wtedy nie dotykam. - znów się rozesmiał.
- Dona, skarbie... - nie wytrzymał i znów się zaśmiał. - No nie zamierzam tego sprawdzać, ale... spójrz na mnie. - szepnął mi do ucha co zrobiłam i natychmiast moje usta spotkały się z jego. Całował mnie przez moment czule muskając wargi. Reszta ludu leciała w innej klasie, oprócz nas było tam tylko parę osób, wiec chyba się nie krępował... Zresztą on nigdy się nie krępował. - Jesteś niepoprawna. - uśmiechnął się. - Takiego spokoju nie znajdę u żadnej innej.
Teraz to ja się uśmiechnęłam i oparłam głowę o jego klatkę piersiową. Pogładził mnie po włosach, na co przymknęłam oczy. Lubiłam kiedy tak robił. I nawet nie wiedziałam, kiedy zasnęłam.
W NY znaleźliśmy się późnym  popołudniem. Kiedy mnie obudził w pierwszej chwili nie wiedziałam gdzie jestem. Otrzeźwiałam do końca dopiero kiedy wyszliśmy na dwór. Nie powiedziałabym, że było tam świeże powietrze. Miałam wrażenie, że autentycznie widzę jak w powietrzu unoszą się jakies smugi... czegoś. To chyba był właśnie ten smog. Skrzywiłam się.
- Otrujemy się tutaj. - mruknęłam. Spojrzał na mnie z błyskiem w oczach.
- Skutecznie cię zreanimuję, jeśli będę musiał, nie martw się. - uśmiechnęłam się, ale zaraz o czymś sobie przypomniałam. Nie było to nic przyjemnego.
- Żeby tylko ciebie nikt nie musiał reanimować, Mike. - poczułam jak mocniej ściska moją dłoń w swojej.
- Tłumaczyłem ci. Czuję się świetnie, nie masz się o co martwić. Zaufaj mi. - poprosił cichym szeptem, kiedy podchodziliśmy do czarnej limuzyny wywleczonej już z samolotu.
- Ufam ci, Mike. Ale to nie ma nic do rzeczy.
- Jak to nie? Ma i to dużo! - upierał się wciąż. - Naprawdę wiem na ile mnie stać. - mówił dalej gdy już wsiedliśmy. Kierowca udawał, że nie słyszy. Za nami jechali odrębnym wozem ochroniarze. Wyglądaliśmy przynajmniej w moim odczuciu dość dziwacznie. - I dam radę tym kilku koncertom. - spojrzałam na niego wielkimi oczami jakbym zobaczyło UFO co najmniej.
- KILKU  koncertom? Przesłyszałam się chyba.
- Nie kłóć się ze mną, proszę. Bo ci zamknę usta! - parsknęłam śmiechem.
- Mówię poważnie, Mike. Ja nie wiem co gorsze, jeździć razem z tobą po świecie i obserwować jak się czujesz, czy gdybym została w LA i nie spała po nocach i zastanawiała się co się z tobą dzieje. Czy jeszcze żyjesz czy już ledwo zipiesz. - naprawdę zatkał mi usta dłonią. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął szeptać do ucha.
- Zakleję ci te słodkie usteczka, jak będziesz dalej tak bredzić. - śmiał się. Ale mnie wcale nie było do śmiechu.
- Martwię się, a ty sobie robisz jaja. - westchnął.
Być może, że go drażniłam już trochę tym swoim zrzędzeniem, ale co ja mogłam? To źle, że się martwiłam? Przecież gdyby coś mu się stało, to ja nie wiem co bym zrobiła, ale ktoś z pewnością zostałby zamordowany, za to, że go wypchnęli niemal siłą w tą trasę.
- Wiem, że cię wkurzam...
- Nie wkurzasz. - wtrącił siedząc obok mnie już nawet nie dotykając nawet palcem. Wiedziałam, że go denerwuję.
- Wkurzam.
- Nie. - powtórzył.
- Tak. - zakrył twarz dłonią i parsknął śmiechem.
- Dona, czy twoje zawsze musi być ostatnie? - spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Uśmiechnęłam się tak samo jak on w odpowiedzi. Objął mnie w końcu i przytulił do siebie. Położyłam otwartą dłoń na jego torsie i pogładziłam delikatnie klatkę piersiową. - Przestań... wydziwiać. - mruknął. - Masz naprawdę wybujałą wyobraźnię. Nic mi się nie stanie, obiecuję ci to.
- Obiecujesz? - raczej wątpiłam, by mógł być tego pewien. Chyba wyczuł to w moim głosie.
- Obiecuję. - powiedział dobitnie. Spojrzałam na niego bacznie.
- Dobrze, ale jeśli coś się stanie to tak ci nakopię do dupy, że pierwsze co potem zrobisz to pomyślisz o emeryturze, bo ruszyć już się nie będziesz mógł. - wytrzeszczył na mnie oczy, ale potem i tak zaczął się śmiać. Jak zawsze.
Nie miałam pojęcia dlaczego on tak bagatelizuje swoje zdrowie. Wydaje mu się, że jest z żelaza? A może to moja wina? Związał się z młodą panną, to poczuł, że odmłodniał co najmniej o połowę. Może to i dobrze, nie ma w tym nic złego, problem pojawia się dopiero, kiedy zaczyna lekceważyć swój faktyczny wiek. Rozumiałam, że musi pracować. Że to kocha, może nawet bardziej niż mnie, ale nie o to mi chodziło. Niech jeździ po świecie i koncertuje. Ale na milość Boską, niech myśli, kurwa, też troche o sobie!


Michael

Byłem w wyśmienitym nastroju. Nawet zrzędzenie Dony, które zaczynało działac mi na nerwy jakoś tego dnia mnie nie ruszało. Swoją drogą byłem chyba nawet trochę zdziwiony, że tak panicznie się boi. Przecież nie umieram. Mogłem jej tłumaczyć, ale to nie wiele dawało. Choroba matki chyba tak bardzo wbiła jej się w umysł, że nie potrafiła już tego kontrolować.
W sumie to nie miałem co narzekać bo ja też się tak nad nią trząsłem.

- Cholera... - usłyszałem z kuchni jeszcze zanim dobrze do niej wszedłem. Dochodziły z niej całkiem przyjemne zapachy, więc z całą pewnością obiad będzie dzisiaj pyszny. Zresztą zawsze był. Kobieta która rządziła w kuchni była znakomitą kucharką. Uwielbiałem ją po prostu, jej niekiedy sprośne żarty potrafiły doprowadzić mnie do łez. Kiedy po raz pierwszy zostałem oskarżony, śmiała sie w głos z patelnią w ręce. W kilku prostych słowach wyraziła na ten temat swoje zdanie i nawet ja sam śmiałem się jak głupi razem ze wszystkimi. To był chyba wtedy ostatni raz, kiedy śmiałem się szczerze. Dopiero Dona przypomniała mi jak się to robi...
Właśnie, Dona. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem ją klęczącą obok stołu. Chyba zbierała cos z ziemi. Która notabene była... czerwona. Od krwi. 
Doskoczyłem do niej natychmiast patrząc jak potrząsa palcem jakby chciała z niego coś wyrzucić. 
- Co się stało? - zapytałem łapiąc ją za dłoń ze zranionym palcem, z którego kapała krew. Tkwił w nim mały kawałeczek szkła. 
- Zbiłam szklankę, chciałam pozbierać szkła i to małe... - wymruczała coś pod nosem zła  - wbiło mi się w palec. Nie powinno boleć tak jak boli. - miała łzy w oczach. 
Popatrzyłem tylko na nią i delikatnie próbowałem usunąć szkło, ale tkwiło dość mocno, choć nie głęboko, a ona podrygiwała za każdym razem gdy tego dotykałem. 
- Spokojnie... Zaraz będzie po wszystkim. - powiedziałem uspokajającym tonem i uniosłem lekko jej dłoń przywierając delikatnie ustami do jej palca. Nawet nie drgnęła, gdy po prostu wyssałem szkło z jej palca razem z krwią. Patrzyła na mnie lekko skonsternowana. 
- Proszę i po wszystkim. - mruknąłem oglądając szkiełko na palcu. Było małe, ale ostro zakończone. Spojrzałem na nią. - Ciekawe, że teraz nie skakałaś. - prychnęła. Ale po chwili uśmiechnęła się. 
- Ma pan ciepły język, panie doktorze. - mruknęła patrząc na mnie z lekkim uśmiechem błąkającym jej się na ustach.
- Chcesz się bawić w pana doktora? - otworzyła szeroko oczy. Zaśmiałem się pociągając ją by wstała. - Trzeba się tym zająć...
- To tylko palec, Mike...
- To nic, że palec, Susan! - zawołałem. Po chwili pokazała się pulchna kobieta z miłą twarzą wyrażającą zainteresowanie. - Przynieś apteczkę.
- A co sie stało? Ta panna jest niereformowalna, mówiłam, żeby się nie babrała w zlewie bo ja to zrobię! - to jest właśnie Susan, władczyni kuchni w Neverland. Zaśmiałem się cicho kiedy wyszła. 
- Widzisz? - mruknąłem wciąż chichocząc.
- No co, chciałam jej pomóc...
- Dałabym sobie radę, kochanie, naprawdę. - usłyszeliśmy. Susan podała mi małą apteczkę, a ja nie zważając na kulawe protesty Dony troskliwie zająłem się jej paluszkiem...

No więc... Palec to nic, ale zaburzenia rytmu serca... to już coś. I chyba jednak ma prawo się denerwować. Chyba muszę zacząć bardziej starać się ją zrozumieć. Ją i jej zamartwianie się. Co nie znaczy, że pozwolę jej wiecznie biadolić.


Apartament w hotelu był już z góry zamówiony i opłacony. Za dwa dni miał się odbyć koncert. Dona nie wiedziała czy ma się na nim normalnie pojawić. Zastanawiała się czy powinna. Ja sam uważałem, że lepiej będzie jeśli zostanie w hotelu.
- Zostań tutaj. Wiesz jacy są młodzi ludzie, niektóre dziewczyny naprawdę potrafią sobie coś ubzdurać, nie chcę, żeby ci wydrapały oczy. - powiedziałem. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
- A może nie chcesz mnie tam, żeby móc sobie poromansować z jakąś na zapleczu, co? - popatrzyłem na nią unosząc brew do góry.
- Daj spokój, żadna inna nie potrafi zrobić takiego użytku ze swoich ust jak ty. - natychmiast oblała się szkarłatnym rumieńcem. Zaśmiałem się. - No co?
- Potrafisz być świntuchem, Mike. - pochyliłem się i pocałowałem ją w policzek. - O, i dżentelmenem też jak widzę. - teraz to ja się zaśmiałem.
Był wieczór, zakwaterowaliśmy się raptem godzinę temu a ja już musiałem wychodzić.
- Już? - zapytała zdziwiona. Pogładziłem ją lekko po twarzy.
- Występ za dwa dni. Muszę przeprowadzić ze dwie, trzy próby. Dzisiaj, jutro i przed koncertem.
- Zamęczysz się. - znowu. Przymknąłem oczy i uśmiechnąłem się. Przyciągnąłem ją do siebie i szczelnie zamknąłem w swoich ramionach. Wtuliła się w nie ochoczo wzdychając i mrucząc cicho.
- Nic mi nie będzie, kochana moja. Obiecałem ci to, pamiętasz?
- Rozkażesz swojemu sercu bić cokolwiek by się nie działo? - znów się zaśmiałem.
- Dona, naprawdę przesadzasz. Za dużo o tym myślisz. - chwyciłem delikatnie jej twarz w swe dłonie. - Odpręz się. I nie myśl tyle.
- Łatwo powiedzieć, nie myśl. - mruknęła. Zmusiłem ją by ponownie na mnie spojrzała.
- Dona. To ja tu jestem facetem i ja tu jestem od zamartwiania się, o ciebie. Nie na odwrót. - popatrzyła na mnie nic nie mówiąc przez kilka chwil.
- Aha, czyli rozumiem, że mam mieć na ciebie po prostu wylane. - przewróciłem oczami.
- Nie o to chodzi...
- A o co? Ja wiem, że przesadzam, wbrew pozorom zdaję sobie sprawę z tego faktu, ale to nie moja wina, że odkąd pamiętam przynajmniej kilka razy w miesiącu widziałam swoją matkę w identycznym stanie jak wtedy ciebie... - zaczęła mówić i z każda chwilą jej głos stawał się coraz bardziej płaczliwy.
- Cii, cii... - szepnąłem tuląc ją natychmiast. Moi bracia, a ojciec to już w ogóle, jakoś nie przykładali wagi do tego, kiedy ich kobiety płakały. Machali na to ręką mówiąc, że baby tak mają. Może i mają, ale ja nie mogłem tego znieść. Tym bardziej, że co by nie powiedzieć, to poniekąd teraz ja byłem powodem jej łez, które starała się powstrzymać. - Przepraszam.
- Nie przepraszaj, nie masz za co. - objęła mnie w pasie i ścisnęła lekko. - Jak długo będziesz siedział tam?
- Nie wiem dokładnie ile nam zejdzie, ale na pewno trochę. Kilka godzin. - westchnęła. - Szybko wrócę. - popatrzyła na mnie zadzierając głowę.
- No dobrze. - westchnęła. - Więc idź, żebyś się nie spóźnił. Tylko proszę cię, żebyś uważał na siebie. Nie mam zamiaru stać nad twoją trumną. - znów przewróciłem oczami.
Odsunęła się ode mnie i usiadła na łózku zaczynając wypakowywać swoją walizkę. Oprócz niej miała jeszcze podręczną torbę na ramię.
- Co ty ze soba zabrałaś, cały dom towarowy? - próbowałem zażartować i chyba mi się udało bo spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. W końcu.
- No przeciez musiałam się porządnie spakować, nie? Nie wyjechaliśmy na weekend tylko na cały kwartał. - no niby tak... - Ja wiem, że tobie wystarczyły by tylko jedna para gaci i skarpet, ale w przypadku kobiet wygląda to zupełnie inaczej.
- Wypraszam sobie. - powiedziałem wytrzeszczając na nią oczy i podpierając się rękami na biodrach. Zaśmiała się pod nosem. - Nie śmiej się ze mnie.-  burknąłem znów. Czasami zachowywałem sie jak duże dziecko. Doskoczyłem do niej i zacząłem ją łaskotać by w końcu przestała się ze mnie nabijać. Pomogło.
- Dobrze, już nie będę się z ciebie śmiać, obiecujęęęęęę! - wyjęczała zasłaniając się bym znów nie zaatakował jej boczków. Oddychała ciężko chichocząc od czasu do czasu. Pochyliłem się i ucałowałem lekko jej policzek.
Nagle przyszło mi na myśl dość... niezręczne dla mnie przynajmniej pytanie. Może nie powinienem tego poruszać... ale co tam...
- Bierzesz jakieś tabletki? - popatrzyła na mnie nie wiedząc o co mi chodzi.
- Jakie tabletki?
- No... antykoncepcyjne. - bąknąłem czując jak się czerwienię. Fuck! Mogłem jednak tego nie tykać.
- Nie. - odpowiedziała patrząc mi w oczy uważnym spojrzeniem. - Dlaczego pytasz?
- Bo się nie zabezpieczamy. - zachowuję się jak dzieciak, chyba ja o tym powinienem myślec... ale nie o to mi chodziło...
- To ja mam sama o takich rzeczach myśleć? Może powinnam ci jeszcze kupić gumy, co? - zaśmiałem się mimo wszystko.
- Nie o to mi chodzi, kochanie. - unikałem jej wzroku.
- A o co? - złagodniała.
- Nieważne, zapomnij, że o to pytałem. - chciałem uciec ale mnie zatrzymała.
- Czekałam kiedy poruszysz podobny temat. - mruknęła. - Wiesz doskonale co znalazłam w tym zakitranym komputerze w szafie.
- Wiem. - powiedziałem kiwając lekko głową i patrząc na swoje ręce.
- Chcesz...? - nie dokończyła. Nie zdążyła.
- Bardzo. - powiedziałem patrząc jej prosto w oczy. Patrzeliśmy tak na siebie przez kilka minut po czym uśmiechnęła się i przytuliła lekko opierając głowę na moim ramieniu. - Zanim... cię poznałem, szukałem odpowiedniej kobiety, która... ale teraz... Wiem, że jesteś jeszcze młoda, że możesz nie czuć... potrzeby...
- Cii... - szepnęła przykładając mi palec do ust. - Dzieci nie znajduje się w kapuście, więc... kiedy już wrócisz z tej próby... myślisz, że będziesz miał jeszcze na cokolwiek siłę? - popatrzyłem na nią dużymi oczami przetwarzając w głowie to co powiedziała.
- Ale... To znaczy...? - pokiwała głową na 'tak' uśmiechając się. Ale nagle chyba coś przyszło jej na myśl.
- Tak naprawdę to chyba od samego początku jesteśmy do tego na dobrej drodze. - stwierdziła.
- Nie chcę byś robiła coś wbrew sobie.
- Nie robię nic wbrew sobie. - powiedziała pewnie patrząc mi w oczy. Podniosła rękę i delikatnie pogładziła mnie po policzku. - Nigdy nic nie robię wbrew sobie.
- Taak? - zaśmiałem się. - A na początku co było? Do jakich podchodów mnie zmuszałaś? - oboje się zaśmialiśmy.
- To było co innego.
- Wcale nie, bo to było własnie to! - wyszczerzyłem się po czym wpiłem się w jej usta. Poczułem rozpierające mnie szczęście. Może w końcu uda mi się poukładać sobie całe życie tak jak zawsze marzyłem. Z ukochaną kobietą u boku... i największym skarbem na świecie. Małym brzdącem biegającym dookoła nas z roześmianą buzią...
To była cudowna perspektywa. Mimo tego co podrzucono mi do domu i co może dalej z tego wyniknąć czułem w sobie niesamowity przypływ energii. A teraz, kiedy powiedziała... Jak mógłbym być nieszczęsliwy?
Wyszedłem w końcu, kiedy schowała się w łazience, inaczej chyba bym się od niej nie odkleił. Z szerokim uśmiechem na ustach wsiadłem do limuzyny, która stała przed hotelem. Oczywiście obstawa była cały czas ze mną. Nie było mowy, bym wyszedł gdzieś sam. Poleciłem jednak jednemu by został na miejscu i pilnował Dony, by nic się nie stało. Wolałem dmuchać na zimne. Podejrzewałem, że to raczej nie umknie jej świadomości i będzie mi o to później suszyć głowę, ale tym będę się martwił później. Teraz czas, żebym w końcu pojawił się tam, gdzie na mnie czekają.
Arena była ogromna. Scena wystarczyła by móc odtwarzać na niej skomplikowane układy, a także posiadała kilka ukrytych mechanizmów wznoszących itd. Jak to w NY. Miała po prostu wszystko. Próba odbywała się jednak wewnątrz, a tak naprawdę to, ja to nazywałem piwnicami. Właśnie tam schodziłem niekończącymi się schodami w dół i w dół, a gdy już stopnie sie skończyły, zobaczyłem jakies małe zamieszanie.
Kilku ludzi próbowało wywalić stamtąd jakichś dwóch facetów.
- Co tu się dzieje? - zapytałem dochodząc do nich i spoglądając po wszystkich dookoła. Ochroniarze oczywiście już chyba odruchowo poustawiali się dookoła mnie, by nikt przypadkiem nie dotknał mnie palcem.
- O! Pan Jackson, nawet nie trzeba pytać. - stwierdził jeden odwracając się do mnie za nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać. Trzymał w ręce... dyktafon? Chyba tak, a drugi obok niego aparat fotograficzny. Znowu jakiś szmatławiec, pomyślałem.
- Żaden pan Jackson, prosze stąd wyjsć, powtarzam po raz ostatni! - jakiś facet, chyba z miejscowej ekipy z którą mieliśmy pracować, pienił się już niemiłosiernie. Byłem w wyśmienitym humorze, więc stwierdziłem, że odpowiem na dwa, trzy pytania, tak by ich jakoś spławić.
- Spokojnie, spokojnie... - powiedziałem, wietrząc już, że za chwilę może tu dojsć do rękoczynów. - Świat się nie wali, zdążymy ze wszystkim. Pięć minut, bo mimo wszystko mam dużo pracy. - zwróciłem się do facetów z piśmidła.
- Wspaniale! - ucieszył się wyraźnie. - To zajmie tylko chwilkę. - zawsze tak mówią, to ich niezawodny chwyt. - Pytanie pierwsze; chciał pan ukryć tak skrzętnie tożsamość tej dziewczyny, czy ta sytuacja naprawdę wymagała tego by ją jednak ujawnić?...
- Zaraz, chwileczkę! - krzyknął znów ktoś. - Nie mamy czasu na pogaduszki. - syknął mi do ucha. Uspokiłem go.
- Zaraz będzie po wszystkim, spokojnie. - mruknąłem po czym skierowałem słowa do faceta z gazety. Bądź czegoś temu podobnego. - Sytuacja wymagała tego typu kroków, żałuję, że do tego doszło, bo wolałbym, by ta dziewczyna dalej pozostała anonimowa. Jednak sama się na to zgodziła, nie zmuszałem jej do niczego. Jest świadoma konsekwencji.
-Wielu jest zdziwionych tym, jak wielkim zaufaniem pana obdarza. Pewnie nie jeden na jej miejscu spakowałby sie po prostu.
- Zdziwieni są za pewne ci, którzy wciąz uważają mnie za winnego, a wyrok uniewinniający w ich mniemaniu niczego tu nie zmienia. Jednak Dona ma otwarty umysł i nie dała się wytrącić z równowagi. - odpowiedziałem licząc w myślach. Jeszcze jedno pytanie i koniec.
- A gdzie ona się teraz znajduje? Została w Neverland? Nie boi się pan, że pod pana nieobecność taka młoda dziewczyna zainteresuje się kimś innym? - to więcej niże jedno pytanie liczone jakos trzy...
- Nie, Dona jest tutaj ze mną, zabrałem ją w trasę ze sobą. Poza tym, gdyby chciała mnie zdradzić mogłaby zrobić to dosłownie kiedy tylko by chciała. Nie musze jej do tego zostawiać w domu na trzy miesiące. Państwo wybaczą, ale musimy już kończyć. - powiedziałem ruszając się z miejsca. Chciał jeszcze o coś zapytać, ale nie dałem mu już na to szansy.
Kiedy w końcu zostaliśmy sami w wieloosobową ekipą na horyzoncie zjawił się...
- Quincy? - zawołałem szczerze zdziwiony. Nigdy nie wybierał się ze mną w trasy. Z uśmiechem ścisnąłem mu dłoń. On także się szczerzył, musiał mieć ku temu powód.
- No nie mogłem sobie tego odmówić. Chciałem cię zobaczyć jak wyglądasz.
- Co masz na myśli?
- No to! - wskazał na mój szeroki szczerz. Zaśmiałem się. - Widziałem, że jakiś pismak cię zaczepił. Pomyślałem, że ci potowarzyszę przynajmniej tu w Nowym Jorku i w tych paru miejscach w Stanach. Na Europę już niestety nie licz! - oboje się zaśmialiśmy. - Właśnie, taki szczęśliwy, myślałem, że będziesz jak wyzuta dętka bez tej swojej księżniczki. - coś w moich oczach chyba mu podsunęło odpowiedź.


- Zabrałem ją ze sobą. Znam siebie tak samo dobrze jak ty i wiem doskonale, że nie wytrzymałbym bez niej tyle. - parsknął śmiechem.
- To może po wszystkim wyskoczymy na jakieś piwo? Wszyscy jesteśmy pełnoletni, skończymy późno, ale jutrzejsza próba będzie dopiero po południu. - uśmiechnąłem się.
- Kusząca propozycja, ale nie sądzę. Obiecałem Donie, że wrócę jak najszybciej.
- Już wszedłes pod pantofel?? - zaśmiał się.  Uśmiechnąłem się pod nosem. Też coś.
- Przestań. Po prostu... Dzieci nie robią się same. - mruknąłem poruszając brwiami patrząc na niego. Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Dzieci???
- Tak. - ludzie przemieszczający się dookoła nas zerkali na nas zainteresowani. Nigdy wcześniej nie widzieli mnie na żywo. A przynajmniej ja sobie ich nie przypominałem. - Powiedziałem, jej że chcę... a ona się zgodziła, więc...
- Już rozumiem. Ale po alkoholu można dłużej. - zasugerował spoglądając na mnie wciąz z tym wielkim uśmiechem. Prychnąłem.
- Nie bądź świński, prosze cię. - burknąłem, ale po chwili już śmialiśmy się oboje.
- W końcu zaczęło się wszystko stabilizować. - powiedział w pierwszej chwili. - Ta cała sprawa z molestowaniem nie tylko ciebie niemal wykończyła nerwowo, my wszyscy też to odczuliśmy. Miejmy nadzieję, że nic tego nie spierdoli.
- Ja też mam tą nadzieję, uwierz mi. Długo na to wszystko czekałem. Na taką kobietę. Jeżeli mnie zmuszą to...
- To co?
- To jestem w stanie nawet 'umrzeć', byśmy mieli święty spokój. - powiedziałem cicho by tylko on to usłyszał kreśląc w powietrzu palcami cudzysłowy. Wybałuszył na mnie oczy jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu.
Człowiek, którego zapędzi się w kozi róg jest w stanie zrobić naprawdę bardzo dużo. W tej chwili czułem się pełny sił i nie miałem zamiaru się poddawać. Miałem rodzine. Kochającą matkę, braci, którzy czasami grali mi na nerwach, roztrzepaną Janet, której jeszcze nie podziękowałem, a powinienem, nabzdyczoną LaToyę, którą i tak kochałem mimo tej jej ogromnej nieodpowiedzialności. Oczywiście, co najważniejsze, Donę, która była jakby mój osobisty katalizator do ponownego odrodzenia się. I nawet ojciec. Ostatnimi czasy jakby zaczął rozkminiać sens swego zycia. Co mogło mu z tego wyjść, nie wiedziałem. Byle tylko trzymał się ode mnie z daleka, tak będzie najlepiej.

2 komentarze:

  1. I jestem! <3
    Czy tylko ja uważam za urocze to, jak Dona truje mu głowę a on to obraca w żart i się cieszy jak głupi do sera?XD
    I to jest facet! Laska drze na niego ryja, a on zachowuje zimną krew i woli dać buziaka niż odpysknąć xD <333
    Ach ta trasa. Jestem ciekawa ile Dona wysiedzi w hotelowym pokoju, chociaż jak po występach mają się zajomać robieniem dzieci, to to nie jest taka zła opcja xD
    A właśnie! Dzieci!<3
    I w końcu poruszony ten temat. Ogólnie mega się cieszę, że Dona chce dać mu dziecko <3
    W końcu kochają się, co stoi na przeszkodzie?:D
    Pozdrawiam i masy weny!<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. XD W rzeczywistości to chyba mało jest takich facetów, któzy chętnie cmokają ukochaną która drze ryja a nie odpyskują. xD Ale to nic! :D W sumie to sama nie moge się doczekać końca tej trasy. xD
      Pozdrawiam. :p

      Usuń

Komentarz motywuje! :)