Michael Jackson

Michael Jackson

wtorek, 6 września 2016

51.

Hej! :) Dzisiaj trochę krócej jak mi się wydaje, ale to nic. Mam wrażenie, że końcówka tu niektórych pewnie pocieszy. ;D Zapraszam do czytania, ale i komentowania również oczywiście. :)
Kolejny odcinek w czwartek.

Donata


Mijało już około pięciu dni jak wciąż siedziałam u Lisy. Musiałam w końcu się od niej wynieść, nie mogłam jej wiecznie siedzieć na głowie, i tak wystarczająco długo udzieliła mi schronienia. Nadszedł najwyższy czas by wrócić do tego kotła i... zmierzyć się twarzą w twarz z Michaelem, któy od pięciu dni odchodzi od zmysłów.
Lisa nie powiedziała mu, że jestem u niej choć on wydzwaniał do niej po kilka razy dziennie. Za każdym razem po zakończonej rozmowie powtarzała mi, że powinnam dać mu jakoś znać o sobie bo to zaczyna przypominać po prostu zaginięcie. Trochę śmiesznie to brzmiało, ale z jego perspektywy... pewnie tak myśli. W końcu stwierdziłam, że... Po prostu tam wrócę i już.
- Masz tak po prostu zamiar tam wejść i... już? - zapytała kiedy już się zbierałam do wyjścia. Popatrzyłam na nią przez moment.
- Tak.
- Przeciez on cię chyba... nie wiem co ci zrobi! Mówiłam ci, żebyś dała mu znać, że nic ci nie jest, tylko tyle!
- Ja mu się nie muszę tłumaczyć z tego gdzie wychodzę i na ile. - zdenerwowałam się. - Akurat go najbardziej obchodzi gdzie jestem...
- Jesteś głupia?! - krzyknęła w końcu. - Wydzwania do mnie co kilka godzin, wciąz pyta o to samo, odchodzi o zmysłów, martwi się! Szuka cię po mieście, jeździ...! A ty co?! Uciekłaś, ja to rozumiem! Pewnie na twoim miejscu zachowałabym sie tak samo, ale na miłość Boską, Dona, robisz mu krzywdę! - westchnełam.
- Ja mu robię krzywdę tak?
- Tak.
- A on? Obściskuje się z tą lafiryndą na moich oczach. Mnie nie krzywdzi?
- Sama jesteś sobie winna, po co wmówiłaś mu te wszystkie pierdoły?! Ja wcale nie popieram tego co zrobił, ale nie powinnaś być zdziwiona.
- Nieważne zresztą. - mruknełam w koncu. - Jadę tam tylko po to, żeby się spakować. Przenoszę się do hotelu. Ja tam oszaleję prędzej niż on teraz. Naprawdę.
Usiadła na łózku z którego ja przed chwilą wstałam. Westchnęła przymykając oczy. Ktoś zapukał cicho do drzwi. Okazało sie że to jedna z pokojówek.
- Przepraszam panie, ale... - zaczęła patrząc na nas. - Przyszedł pan Michael. Jest cały roztrzęsiony... co mam z nim zrobić? - zapytała patrząc na nas niepwenie.
Poczułam jak cała zawartość żołądka podjeżdża mi do gardła. Spojrzałam na Lise przerażona, na co ona tylko westchnęła.
- Powiedz mu, że zaraz do niego przyjdę. Posadź go w salonie.
- Dobrze. - powiedziała po czym wyszła. Kobieta spojrzała na mnie.
- Nie patrz tak na mnie. - mruknełam. - Wyjdę stąd choćby oknem byleby go nie spotkać.
- Będziesz go teraz unikać? Dona, to się robi naprawdę niepoważne. Ja naprawdę wszystko rozumiem, rozumiem co czujesz. Ale to jest najlepsza pora by to wszystko skończyć. Ja nawet nie chcę się zastanawiać jak on wygląda.
Miała rację, ale jak to ja, za wszelką cenę chciałam uniknąć spotkania z nim. Nie wiedziałam czemu... uciekłam raz i chyba już nie chciałam wracać. Spotkanie z nim oznaczało tylko kolejne cierpienie... A od tego właśnie chciałam uciec. Najlepiej to od razu wylecieć do Stanów... tak żeby nawet nie wiedział.
Wiedziałam, że gdybym coś takiego zrobiła, zraniłabym go dogłębnie. Ale z drugiej strony skoro tak mu dobrze z Madonną, skoro posuwa ją co drugi dzień, bo przecież co drugi dzień nie wraca na noc, ale wraca późno to na co mu ja? Wciąz u niego mieszkałam i była to naprawdę chora sytuacja. Powinnam się od razu wynieść... Powinnam tam nie wracać.
Ale co się stało to się nie odstanie i trzeba było coś zrobić. Musiałam wziąć się w garść.
Lisa wstała i wyszła do salonu, gdzie kazano mu na nią poczekać, zostałam sama w pokoju. Usiadłam na łózku i ukryłam twarz w dłoniach. To się robi coraz bardziej skomplikowane... A istnieje tyle prostych sposobów na rozwiązanie tego wszystkiego. Każdy jednak wbrew pozorom jest zbyt trudny, mimo, że istotnie łatwy.
Siedziałam tam przez jakąś chwilę. Podeszłam nawet do drzwi, chciałam może coś usłyszeć... Dowiedzieć się co mówią. Nic nie było słychać. No tak, salon jest zbyt daleko... Uchyliłam więc ostrożnie drzwi, ale i to nie wiele dało. Wszystko jakby przeciwko mnie, jakby chciało, żebym wyszła po prostu z tego pokoju.
Westchnęłam. Może właśnie to powinnam zrobić. Ale już widziałam w swojej wyobraźni co zrobi jak mnie tu zobaczy. Co zrobi mnie i Lisie, kiedy dowie się, że przez cały czas tu byłam, a ona kłamała mu w żywe oczy. Może i  będzie miał rację, ale to nie zmienia faktu, że nie jestem od niego w żaden sposób uzalezniona i moge robić co mi się żywnie podoba. Nie musze mu się tłumaczyć.
Zamknęłam za sobą drzwi i powoli po cichu zrobiłam kilka kroków czując jak serce wali mi w piersi. Rozedrze mnie na strzępy, pomyślałam, ale nie można już było dłużej sie ukrywać jak jakiś zbieg z zakładu dla obłąkanych. Przystanęłam na moment tak by pozostać jeszcze niewidoczną. Słyszałam jak rozmawiali... a raczej jak Mike cicho coś mówił. Bo Lisa tylko stała, patrzyła na niego i nie odzywała się. Co miała mu powiedzieć...
Wzięłam w końcu głęboki wdech i wyszłam zza tej ściany. Od razu poczułam jakby kilkadziesiąt ostrych sztyletów wbijało się w moje ciało. Tak nieprzyjemny i parzący był jego wzrok. Wiedziałam, że się wścieknie. I nie myliłam się.


Michael


Wariowałem. Gdzie bym nie poszedł, nie zapytał, tam nigdzie jej nie było. Byłem już chyba na skraju załamania nerwowego. Ile można wytrzymać... Najpierw mnie zostawiła po kilku cudownych miesiacach bycia razem, po tych wszystkich szczęśliwych wspólnie spędzonych chwilach, tak po prostu... Potem wmówiła mnie i sobie chyba też przy okazji, że nic już do mnie nie czuje. Ból jaki wtedy czułem był nie porównywalny z niczym co czułem do tej pory. Nikt mnie tak nie zranił, nie skrzywdził po prostu przez całe moje życie. Mówiła, że mnie nie kocha, ale jej zachowanie mówiło zupełnie co innego. Mętlik, który miałem w głowie, chaos po prostu, spowodował, że wszystko cholernie się zagmatwało, a przecież... Wystarczyłoby tylko kilka prostych słów z jej strony... Była jednak uparta. Teraz ode mnie uciekła. Nie wiedziałem już gdzie jej szukać. Bałem się, zaccząłem już tworzyć sobie różne czarne scenariusze tego co mogło się z nią stać. Widziałem ją gdzieś zamkniętą, bitą, nie wiem, wszystko co najgorsze, włącznie z tym, że ktoś ją gdzieś przypadkowo bądź nie zabił.
Żołądek miałem zaciśnięty, nie mogłem jeść, spać... Nic. I tak od pięciu dni. Chodziłem tylko od jednego do drugiego, sam już nie wiedziałem, chyba w nadziei, że za którymś razem u kogoś będzie. Janet sama już się denerwowała i łaziła tak razem ze mną. Zaczynałem już naprawdę histeryzować...
- Boże, co ja mam jeszcze zrobić... - wyszeptałem ostatniego wieczoru. Janet siedziała obok mnie z wielkimi oczami. Trzymała w ręce kubek z kawą, ale ta już dawno ostygła. Nie upiła ani łyka. Pewnie tak samo jak ja miała zaciśnięte gardło. Nic mi nie odpowiedziała. - Mogę nawet zaprzedać duszę samemu diabłu, byleby tylko się odnalazła. - szepnąłem znów z ciężkim westchnieniem podpierając głowię na rękach.
Byłem zmęczony. Po prostu zmęczony tym co się działo, jej milczeniem, nie wiedziała, że umieram ze strachu? Nie domyślała się tego? Celowo to robiła...? Naprawdę chciała bym tak cierpiał? Zadała mi już tyle bólu... i nie dość?
Mimo tego całego cierpienia, nadal ją kochałem. Nadal wciąż śniła mi się w nocy, nadal czułem jej zapach wokół siebie, nadal tęskniłem, a teraz... Teraz umierałem z niepokoju i niewiedzy co się z nią dzieje. Każdego kolejnego dnia to uczucie, ta miłość potęgowała się, a wraz z nią cierpienie. To chyba zawsze idzie w parze... Choćby nie wiadomo jak człowiek chciał, nigdy tego od siebie nie oddzieli, nigdy się od tego nie uwolni.
Przyjechałem do Lisy znów z nadzieją, że to coś da. Dało. Ale...
Wpatrywałem się w dziewczynę, o której szczęśliwy powrót modliłem się od prawie tygodnia i czułem jak coś ciężkiego i zimnego opada mi na dno żołądka. Lisa natomiast lekko pobladła, kiedy zdała sobie sprawę, że Dona mi się pokazała. Byłem skołowany... Tyle razy z nią rozmawiałem i mówiła, że nic absolutnie nie wie...
- Nic mi nie jest. Możesz się uspokoić. - powiedziała cicho i spojrzała na swoje stopki... Otworzyłem szeroko oczy wbijając je w nią.
- Możesz się uspokoić...? - powtórzyłem po niej głuchy na cokolwiek innego i ślepy na cokolwiek innego niż ona. - Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - czułem jak serce łomocze mi w piersi... Co to miało znaczyć...?
- A co więcej mam ci powiedzieć? Chyba widzisz, że wszystko ze mną w porządku. - powiedziała znów unikając patrzenia na mnie. Ja natomiast wpatrywałem się w nią jak w obraz. Nie wierzyłem... Przeniosłem wzrok na Lisę, która chyba nie wiedziała co ze sobą zrobić... I wszystko stało się jasne.
- Byłaś tu przez cały czas? - zapytałem znów przenosząc swój wzrok na Donę. Przełknęła ślinę.
- Wiem, że się martwiłeś...
- Pytam, byłaś tu przez cały czas?! - podniosłem głos czując jak wszystkie nerwy w ciele zaczynają mnie szarpać. Dudniło mi w uszach.
- Tak. - odpowiedziała cicho.
- Od momentu jak wyszłaś z domu przez całe pięć dni?? - dopytałem znów wciąż wwiercając w nią swoje spojrzenie. Chwila ciszy...
- Tak. - odpowiedziała znów.
Patrzyłem na nią oniemiały wręcz... A Lisa? Dlaczego mi nie powiedziała, przecież wydzwaniałem do niej jak głupi, błagałem, prawie płakałem jej do telefonu a ona?! Miała ją cały  czas pod nosem i nie pisneła nawet słówka! Jeśli Dona nie chciała mnie widzieć, mogła kazać jej to po prostu powiedzieć, że jest u niej i tyle... Ale po co... Po co miałbym wiedzieć, lepiej żebym odchodził od zmysłów.
Miałem ochotę po prostu dolecieć do niej i nie wiem co z nią zrobić... Ale najbardziej chciałem... po prostu... przytulić. Byłem jednak zbyt wściekły, by tak po prostu wziąć ją w ramiona.
- Powiedz mi... Dona. - wycedziłem jej imię, aż się wzdrygnęła i popatrzyła na mnie z pewną obawą. - Długo masz jeszcze zamiar sprawdzać ile jestem w stanie wytrzymać? - o dziwo mówiłem całkiem spokojnie. Ale musiałem wyglądać na naprawdę wkurwionego... i byłem. Popatrzyła na mnie większymi oczami.
- Ja niczego nie sprawdzam... - nie zdążyła dokończyć swojej myśli. Zerwałem się z miejsca.
- Nie? A co to twoim zdaniem jest? Nie będę... nie chcę tego znosić, rozumiesz?! Bawiłaś się chociaż dobrze moim kosztem, wiedząc, że jeszcze chwila i zwariuję? - zmrużyła oczy. O... będzie odwet...
- Ja się bawiłam twoim kosztem? - warknęła. - Masz chyba co robić. Nudziło ci sie, że się tak 'zamartwiałeś' o mnie?
- Akurat nie miałem nic lepszego do roboty.
- Aha, no to powinieneś raczej porozmawiać o tym z Madonną, w końcu to ona jest od zapewniania ci rozrywek, prawda? - usłyszeliśmy czyjeś westchnięcie. To Lisa ukryła twarz w dłoniach i wyszła. Zostaliśmy sami.
- Temat Madonny zostaw w spokoju. - warknąłem. Miałem wrażenie, że zaraz się zapalę. Do tego właśnie ta Madonna ostatnio jeszcze bardziej uprzykrzała mi życie...
- O przepraszam. Szanownej królowej nie wolno tykać. - uśmiechnęła się ironicznie. Przymknąłem oczy starając się jakoś nad sobą zapanować. - Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak to przeżywasz. Powinieneś się raczej cieszyć. - znów otworzyłem szeroko oczy.
- Co?
- No tak. Masz mnie cały czas na głowie, śmiechu warte, naprawdę. Powinieneś się raczej starać mnie pozbyć z własnego domu, ale nie wychodzić ze skóry kiedy sama wpadłam na ten genialny pomysł, by się ewakuować. Na pare dni ale jednak...
- Przestań... gadać głupoty!
- To nie są głupoty, Mike. Popatrz na to sam. Miałam i tak zamiar dzisiaj wrócić, jestem już nawet spakowana. Za wiele tu ze sobą nie miałam zresztą... reszta jest u ciebie. Ale nie martw się to też zabiorę. - coś mnie ukuło...
- O czym ty mówisz...?
- O tym, że przenoszę się do hotelu, jeszcze dzisiaj.
Nastała cisza. Nie czułem już żołądka. Nie zdziwiłbym się gdyby skurczył się do niezidentyfikowanych rozmiarów. Gdyby dosłownie zniknał. Chciała się ode mnie wynieść...? Tak na dobre? W życiu.
- Nigdzie nie pójdziesz. - powiedziałem po chwili na co podniosła na mnie swój wzrok.
- Co takiego?
- Nigdzie nie będziesz się przenosić. - teraz patrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Będziesz mnie u siebie więził?!
- Tak, jeśli będę musiał, to będę cię trzymał nawet związaną i zakneblowaną w szafie!
- Jesteś chory!
- Jestem zakochany!!! - ryknąłem w końcu. Nic nie powiedziała, tylko patrzyła na mnie oczami wielkimi jak spodki. Oddychałem ciężko. Powiedziałem to... i co z tego? Wątpiłem by to coś dało... - Jestem za ciebie odpowiedzialny. - dodałem już spokojniej. Jej brewki powędrowały wysoko w górę.
- Słucham? Odpowiedzialny? Za mnie? A z jakiej racji?!
- Z takiej, że gdy wyjeżdżaliśmy od ciebie z domu z powrotem do Stanów obiecałem twojemu ojcu, że nic ci się nie stanie! Z takiej racji! - powiedziałem znów czując jak wszystko się we mnie gotuje.
- To było wtedy! - wycedziła zakładając ręce na piersi i garbiąc sie lekko, nie patrzyła na mnie.
- Nie ważne KIEDY!
- Nie będziesz mnie do niczego zmuszał! Jestem dorosła osobą i mogę decydować o sobie jak mi się podoba, a ty nie będziesz mi mówił co mam robić, pozwalał na coś bądź nie! Powiedziałam, że się od ciebie wynoszę i to zrobię, koniec kropka! A spróbuj mnie tylko zatrzymać!
- To co wtedy?
- Zostaw mnie w spokoju po prostu! - skuliła się prawie i złapała za głowę. - Daj mi żyć w spokoju, ja tego dłużej nie zniose... - usłyszałem jak cicho szepcze drżąc na całym ciele. Wiedziałem... wiedziałem, że cierpi przez to wszystko tak samo jak ja... - Masz tą swoją Madonnę to się jej trzymaj, a mi daj w końcu spokój! - usłyszałem znów. - Nie każ mi na to dłużej patrzeć.
Patrzyłem na nią i czułem jak coś rozrywa mi serce. Przecież doskonale wiedziałem, że gdyby nie mój głupi pomysł z Mad pewnie teraz bylibyśmy znów razem. Ja zamiast od razu to skończyć, kazałem jej to wszystko oglądać... Dzień w dzień, widziałem jak się wykańcza. I ja mówiłem, że ją kocham? Nie powinienem być zdziwiony, że uciekła i nie chciała by ktokolwiek w świecie wiedział gdzie jest.
Zrobiłem jeden niepewny krok w jej kierunku, a potem następny i kolejny. Spojrzała na mnie oczami mokrymi od łez, które spływały jej już po policzkach. Nigdy nie chciałem by cierpiała.... Nie przeze mnie. Tak jak teraz. Nie ważne kto to wszystko zaczął. Oboje się teraz na wzajem raniliśmy.
Podniosłem powoli rękę chcąc dotknąć jej policzka. Powoli otarłem jej łzę.
- Jedno twoje słowo, Dona i... nie będziesz musiała już na to patrzeć. - powiedziałem mając nadzieję, że może... Ale efekt był zupełnie inny.
- Nie! - krzyknęła odpychając mnie od siebie. - Nie chcę już nic, rozumiesz?! Jedyne czego pragnę to uwolnić się od ciebie raz na zawsze! Zostaw mnie! Po prostu daj mi żyć w spokoju! Wykończę się...! - zdążyłem ją złapać zanim nie upadła na podłogę. Zaczęła mnie odpychać ale jakby nagle wszystkie siły ją opuściły. - Odejdź... - zapłakała cicho odsuwając się ode mnie, ale przycisnąłem ją do siebie mocno.
Dlaczego to wszystko jest takie trudne, skomplikowane... Dlaczego nie możemy być po prostu znów razem tak jak wcześniej... Przecież oboje się kochamy, a to chyba najważniejsze. Widać to chyba jednak nie wystarczyło, bo ona wciąż nie chciała mojej bliskości.
Po jakimś jednak czasie poczułem jak obejmuje mnie w pasie i tuli się mocno płacząc, chowając twarz w mojej klatce piersiowej. Dosłownie wszystko bolało mnie w środku. Przycisnąłem ją do siebie mocniej gładząc po włosach i policzku i słuchając jej cichego szlochu. Nie mogłem pozwolić jej odejść. Wtedy stracę ją całkowicie. Ledwo dawałem sobie radę teraz, a jak nie będzie jej w ogóle... Co ja wtedy zrobię? Potrzebowałem jej wciąż do zycia... Dlaczego nie chciała tego zrozumieć...
- Zawiozę cię do Neverland, położysz się... - szepnąłem na co zareagowałą tak jak się spodziewałem. Zaczęła mnie znów odpychać.
- Nie pojade do żadnego Neverland! Pojadę do hotelu! I sama zamówie sobie taksówkę! Zostaw mnie!
- Nie, nie zostawię. - szepnąłem na co rozpłakała się znów.
Zaczęła coś mówić, ale nie byłem w stanie tego zrozumieć. Naprawdę moja obecność tak ja bolała? Nie powinienem być zdziwiony. Ale nie mogłem jej na to pozwolić. Jeśli chciałem ją odzyskać, nie mogłem znów pozwolić jej odejść. Pierwsze co musiałem zrobić to pozbyć się Madonny, ale czułęm że to nie będzie zbyt proste. Ale nie zamierzałem się nią przejmować. Pragnąłem być znowu z Doną. I byłem pewny, że poruszę nawet Słońce, by tak się stało.
- Powiedziałam, że nie chcę, żebyś wiózł mnie do siebie! Chociaż nie, dobrze! Zabiorę rzeczy i wynoszę cię. - wyskoczyła z auta, kiedy zajechaliśmy pod dom, ale zdążyłem ją zatrzymać.
- Dona. Proszę cię, nie rób mi tego. - popatrzyła mi w oczy. Musiała wyczytać coś w moich bo jej wzrok nagle nieco złagodniał... - Przecież kochamy się. Co stoi na przeszkodzie, powiedz mi...
- Nie jestem ci do niczego potrzebna. - powiedziała w końcu odwracając się.
- Proszę cię, nie rób tego. - powiedziałem znów zatrzymując ją kawałek dalej.
- Mike, przestań! To jest chore, żebym wciąz tu siedziała!
- A gdzie pójdziesz, powiedz mi? Proszę cię. - spojrzałem jej prosto w oczy. Pokręciła głową.
- Nie.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham, Mike... - powiedziała w końcu, w końcu to powiedziała! Ale zaraz dodała... - Ale z tego już nic nie będzie. Ja już nie chcę w to dalej brnąć. Pozwól mi się w spokoju spakować...
- Nie pozwolę ci. Nie licz na to.
- Musisz, nie możesz mnie tu trzymać na siłę!
- Mogę! I będę! Dona, proszę cię. - chwyciłem jej twarz w swoje dłonie i pocałowałem czule. Szarpnęła się, ale nie miała w sobie zbyt wiele siły. Po chwili przytuliła sie do mnie, a ja zagarnąłem ją z cichym westchnieniem wplatając palce w jej włosy. - Jesteś zmęczona. Będziesz się teraz tłukła po zatłoczonym mieście?
- Będziesz próbował wszystkiego byleby mnie zatrzymać, prawda? -  usłyszałem jej szept.
- Tak. Będę próbował wszystkiego. - spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie. - Kochasz mnie. - stwierdziłem.
- Kocham. - potwierdziła kiwając głową i spuszczając głowę.
- Więc dlaczego powiedziałaś mi...
- Nie chcę o tym wszystkim rozmawiać, Mike. - pokręciła głową zaciskając oczy. - To już było, nie wróci. Zostanę kilka dni, aż nie dostanę odpowiedzi w swojej sprawie. Na pewno przyślą to na ten adres, więc... Ale potem się wyprowadzam. -  spojrzała mi w oczy. - I nie zatrzymuj mnie proszę. - to mówiąc odwróciła się  i weszła do środka zostawiając mnie na dworze samego... Patrzyłem w jej plecy dopóki nie znikła.
Nie. Nie wypuszczę cię stąd...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz motywuje! :)