Michael Jackson

Michael Jackson

niedziela, 14 sierpnia 2016

41.

Witam, kolejny jest wyjątkowo wcześniej, bo jutro wyjeżdżam. Następny najprawdopodobniej pojawi się w środę. :) Zapraszam.


Donata


Cały dzień przesiedzielismy razem w ogrodzie. Było nawet ciepło. Lato miało się ku końcowi, ale jakimś trafem było jeszcze całkiem przyjemnie, jakieś 20 stopni. Mike stwierdził, że ta temperatura chyba nawet bardziej mu odpowiada niż często trwające w nieskończoność upały Los Angeles. Napomknął nawet o tym, że myśli nad tym czy się tu nie przeprowadzić. Spojrzałam na  niego zaskoczona.
- Co takiego? - popatrzył na mnie.
- Co taka zdziwiona?
- Chcesz się przeprowadzić TUTAJ??? - zaśmiał się patrząc na moją minę.
- A dlaczego nie?
- JACKSON W POLSCE??? Kochany... Nie żebym nie chciała, ale dlaczego tak nagle wpadło ci to do głowy? Źle ci w Stanach? Słuchaj, nie zrozum mnie źle, ale tu ludzie bywają jeszcze gorsi...
- Nie chodzi o ludzi. - pokręcił głową patrząc w swoje ręce.
- A o co?
- O ciebie. - popatrzyłam na niego lekko zdziwiona.
- O mnie? Nie rozumiem...
- No przecież niedługo przyślą ci odpowiedź. - stwierdził spoglądając na mnie. Domyśliłam sie o co mu chodzi.
- No tak. Przyślą. Albo sie uda albo nie. - poczułam ścisk w żołądku.
- Nie tęsknisz za rodziną, kiedy jesteś w LA? - podpytał przyglądając mi się.
- Oczywiście, że tęsknię.
- Więc nie chciałabyś z nimi zostać? - te jego pytania były dziwne. W ogóle był jakiś dziwny.
- O co ci chodzi, Mike? - zapytałam patrząc mu w oczy. Spuścił głowę.
- Wiesz... Wcale zdania nie zmieniłem na ten temat, uważam, że bez problemu zalegalizują ci ten pobyt i będziesz mogła tam zamieszkać na stałe. Ale po co masz wyjeżdżac na drugi koniec świata, skoro tu jest twoja rodzina i wolałabyś mieć ich zawsze przy sobie? Jeśli chcesz być blisko rodziców to przecież żaden problem, żebym po prostu ja się tu przeprowadził. Polskie prawo jest inne niż nasze, już zacząłem się tym nieco interesować. Nie będe musiał się o nic martwić, wystarczy, że kupię jakiś dom i już. Nie potrzebne mi nic, żeby tu zostać na stałe, obywatelstwo ni nic. Pod tym względem Polska jest o wiele bardziej przystępna niż Stany. - mówił trochę chaotycznie. - Dla mnie to żaden problem. - spojrzał na mnie. - Nie ważne gdzie zamieszkam, ważne, żebyś była tam ty.
Nie powiem, poruszyło mnie to do głębi. Przeniesie się do Polski, do tego zadupia, wygwizdowa, tylko dlatego, że ja tu mieszkałam całe życie, bo tu jest moja rodzina? Wzruszyłam się nieco, ale...
- Mike... - uśmiechnęłam się lekko pod nosem spoglądając na niego. - To piękne co mówisz, ale...
- Ale?
- Ale czy czasem nie robisz tego, żeby wejść w tyłek mojemu ojcu? - wypaliłam patrząc na niego z lekkim uśmiechem. Spalił buraka wlepiając oczy w swoje dłonie. Zaśmiałam się i przysunęłam się do niego łapiąc go za ramię i wcisnąwszy się pod nie popatrzyłam na niego. - Królu złoty... Wolę zostać w Stanach, naprawdę.
- Wciąż nie możesz znieść tego szczyla i tego co ci zrobił? - bardziej stwierdził niż zapytał uśmiechając się smutno. Popatrzyłam na niego lekko zaskoczona.
- Co? Nie...
- Wszystko ci tu go przypomina. Najdrobniejsze rzeczy przywołują wspomnienia. - zaczął znów. Zmarszczyłam brwi.
- O czym ty mówisz, Michael?
- O tym, że w Stanach nic ci nim nie pachnie. Nie musisz tego przeżywać... Łatwiej ci nie myśleć. A ja... Ja przynajmniej w pewien sposób pomagam ci zapomnieć... - zerwałam się z miejsca i bez słowa nawet na niego nie patrząc weszłam z powrotem do domu. Przeprysłam przez wszystkie pomieszczenia po czym gdy znalazłam się w korytarzu założyłam tylko jakieś sandałki.
- Wybieracie się gdzieś? - zapytała mama wychodząc do korytarzyka.
- Nie. Idę się przewietrzyć. - i już mnie nie było.
Jak mógł coś takiego pomyśleć... Że jest jakimś moim środkiem zastępczym za Darka? Prychnęłam przechodząc przez ulicę i po zaledwie pary minutach weszłam do pobliskiego lasku. Nie był zbyt duży, ale lubiłam tu spacerować. Co kawałek przy ścieżce poustawiane były drewniane ławki. Z początku szłam szybko, zdenerwowana jego słowami. Miałam ochotę zdzielić go w łeb, może dobrze, że po prostu wsatałam i poszłam, bo chyba bym go tam zapierd... Jak w ogóle można pomyślec cos takiego!
Zastanawiałam się od kiedy on tak uważa. Od samego początku? A może odkąd zobaczył tu tego mojego byłego. Idiotę. Miałam ochotę coś rozwalić, czymś rzucić, ale akurat nic nie pchało mi się w nogi. Bardzo go kochałam, był dla mnie wszystkim, całym życiem, kiedy w tym szpitalu powiedzieli, że zmarł, o mało nie odeszłam od zmysłow, a on twierdzi, że lecze się nim z mojego byłego?! Widział w jakim byłam stanie, kiedy się tu pojawił, to nic dla niego nie znaczy, nic mu nie mówi? Pragnęłam go jak niczego, nic nie było mi droższe niż, on, a on co? Byłam tak wściekła, że nawet nie zauważyłam osoby idącej w moim kierunku.
Ktoś coś powiedział, ale ja tak prułam wściekła przed siebie, że nawet tego nie skontaktowałam i wyrżnęłam w tego człowieka jak w słup.
- Dona! - przytrzymał mnie za ramiona żebym sie nie przewróciła.
- Przepraszam, nie zauważyłam... - mruknęłam chcąc wyminąć człowieka, zerknęłam na niego i...
- Czy ty mnie prześladujesz?! - prawie krzyknęłam, choć w lesie nie wolno krzyczeć.
Wpadłam na Darka. Dlaczego on mi się pałęta pod nogami?! Nie miałam ochoty na jego towarzystwo, na nic co ma cokolwiek wspólnego z nim. Chciałam pobyć sama, ochłonąć, a potem wrócić do domu i nabić temu gamoniowi do głowy, co czuję, tak żeby więcej nie ważył się o tym zapominać. A tu na łeb zwala mi się znowu ten debil.
- Mówiłem do ciebie, ale szłaś przed siebie jak perszing, co się stało? - westchnęłam.
- Nic się nie stało, nic co by ciebie mogło obchodzić, daj mi wreszcie spokój! - warknęłam wściekła i wyminęłam go idąć dalej. Niestety, zatrzymał mnie chwytając za łokieć. - Nie dotykaj mnie! - warknęłam znów wyrywając mu rękę z uścisku.
- Dona, proszę cię, porozmawiaj ze mną. - spojrzał na mnie błagalnie. Westchnęłam. Może jak dam mu trzy minuty to się odwali.
- Masz dosłownie trzy minuty na powiedzenie tego co tak cie gryzie w dupe. A potem spadaj, rozumiesz?! Daj mi spokój!
- Dona, kochanie... - zaczął się jąkać. Westchnęłam wkurzona. Teraz będzie stękać. - Czego bym nie powiedział to i tak będzie źle. Ja wiem, że zrobiłem ci krzywdę, zdradziłem cię, jestem chujem, tak. Zgłupiałem, ale... nawet nie wiesz jak za tobą tęsknię. Zrozumiałem błąd, wiem, że jeśli to w ogóle możliwe to ciężko będzie mi cię odzyskać, tym bardziej, że uczepiłaś się tego Jacksona.
- Nie waż się mówić o nim. - wycedziłam wygrażając mu palcem przed nosem.
- Ale taka prawda. Może tobie sie wydaje, że to jakaś wielka miłość, ale spójrz prawdzie w oczy. Może i ci z nim dobrze w pewien sposób, ale nie oszukuj siebie i jego, jesteś z nim tylko dlatego, żeby łatwiej ci było zapomnieć o wszystkim.
Patrzyłam na niego wielkimi jak spodki oczami. Zmówili się czy co?
- Nauczyłeś się telepatii?
- Co? - spojrzał na mnie krzywą mordą.
- Pytam czy przypadkiem nie zacząłeś czytać w myślach. Mike przed chwilą zasugerował mi to samo. Powiedział, że jest moim środkiem zastępczym.
- Tak ci powiedział?
- Nie uzył dokładnie tych samych słów, ale o to mu chodziło.
- Widzisz? Nawet on to dostrzega. Zostaw to wszystko i wróć do mnie proszę. - chwycił mnie za rękę i pocałował ją kilka razy. Serce mi waliło... Może rzeczywiście żałował? Ale co mnie to obchodzi?
Przyłożyłam mu swoją dłoń do policzka i pogłaskałam lekko z uśmiechem. A potem tą samą ręką strzeliłam mu liścia.
- Jeśli jeszcze raz powiesz mi coś takiego, oberwę ci jaja. Przestaniesz być mężczyzną, rozumiesz? A teraz zejdź mi z oczu. - warknęłam i odwróciłam się chcąc iść dalej w las.
- Zaczekaj! - po chwili już znów był przede mną tarasując mi drogę. - Zapomniałaś już? Chodziliśmy tu razem na spacery... Tutaj pierwszy raz cię pocałowałem, pamiętasz? - skrzywiłam się. Na wspominki mu się zebrało.
- Tutaj pewnie też pierwszy raz bzyknąłeś blond pindę. - stwierdziłam chcąc iść dalej ale mi nie pozwolił.
- Nie. - nie wiedział co powiedzieć.
- Nieee? No to super. Słuchaj. - spojrzałam mu w oczy. - Masz raz na zawsze się ode mnie odwalić, rozumiesz? Nie wrócę do ciebie. I to nie chodzi wcale o to czy ci wybaczę czy nie.
- A o co innego może chodzić, co?
- O to, że ja go kocham. - powiedziałam patrząc na niego. - Kocham tego faceta i nic tego nie zmieni, rozumiesz? O to tu chodzi.
- Nie wierzę. Jeszcze nie dawno mnie wyznawałaś miłość. A teraz nagle zakochałaś się w nim? - chyba był nie pocieszony.
- Nieważne kiedy tobie to mówiłam, ważne, że teraz to on jest najważniejszy. To on jest przy mnie, troszczy się o mnie. To za nim tęsknię, dbam o niego i z nim chodzę do łóżka! Odwal się!! - podniosłam w końcu głos.
- Dona, błagam cię. - jęknął prawie. Prychnęłam i ruszyłam dalej, ale po chwili znów mnie zatrzymał. Chwycił mnie za rękę.
-Puść mnie. - powiedziałam patrząc na niego.
- Błagam cię, przecież wiesz, że cię kocham.
- Ale ja cię nie kocham!
- Nie wierzę w to.
- To masz problem. Pusć mnie. - powtórzyłam szarpiąc rękę, ale nie pozwolił mi odejść.
- Zrobię wszystko o co mnie tylko poprosisz.
- Taaak? To spadaj!
- Kocham cię, rozumiesz? - złapał mnie za ramiona i przycisnął do siebie. Tego już było za wiele. Zaparłam się o niego ramionami. - Dlaczego nie chcesz w to uwierzyć? Kocham cię jak wariat!
- To masz problem, mówię ci, bo ja kocham kogoś innego! Michaela Jacksona, który tak ci leży na wątrobie! I powiem ci coś jeszcze! - nagle wpadło mi to do głowy.
- Co?
- Pobraliśmy się. - wytrzeszczył na mnie oczy.
- CO ZROBILIŚCIE?!
- Wyszłam za niego za mąż.
- Chyba się przesłyszałem... - powiedział patrząc na mnie wielkimi oczami.
- Nie, dobrze słyszałes, jestem jego ŻONĄ. Mało tego. Jestem z nim w ciązy. - teraz już musiałam powstrzymywać śmiech. Jego mina była przekomiczna. Nie musi wiedzieć, że to blef.
- Teraz sobie żartujesz.
- Nie, mówię prawdę. W przeciwieństwie do ciebie! Jestem w szóstym tygodniu ciązy. - kłamanie mu szło mi jak z płatka. Była to dla mnie rozrywka, ale chodziło mi przede wszystkim o to by się odwalił.
Wciągnął powoli powietrze do płuc po czym ze świstem je wypuścił. Przeczesał włosy palcami. Chyba naprawdę go zaszokowałam.
- Ty kłamiesz. - powiedział w końcu. - Znam cię bardzo dobrze, powiesz wszystko, byleby tylko wyszło na twoje...
- Być może masz rację, ale mówię ci prawdę. Ja i Mike jesteśmy małżeństwem od kilku miesięcy i będziemy mieli dziecko.
- Niby kiedy ty za niego wyszłaś, skoro on był w trasie. I niby kiedy zrobił ci to dziecko skoro to szósty tydzien.
- Zabrał mnie razem ze sobą w trasę. - uśmiechnęłam się. - Dlatego teraz tu jestem. Gdyby nie to siedziałabym w Stanach. I nie musiała na ciebie teraz patrzeć. A pobraliśmy się tydzień przed wyjazdem. Nie było hucznego wesela tylko kameralnie, tylko rodzina.
- Rodzina? - parsknął smiechem.
- Tak. Kupiłam bilet rodzicom i przylecieli na nasz ślub. Z wnuka też się cieszą. Zwłaszcza tata.
Pokręcił głową z niedowierzaniem. Miałam nadzieję, że to poskutkuje.
- A teraz wybacz, wracam do swojego MĘŻA. - powiedziałam po czym odwróciłam się by odejść, ale ZNOWU mnie zatrzymał. - Czy do ciebie nie d... - nie zdołałam dokończyć myśli.
Wpił się w moje usta aż mi oczy wyszły na wierzch. Zaczęłam go odpychać, próbowałam się odsunąć, ale to nie było byle chuchro. Nie miałam siły mu uciec. Odkręciłam głowę na bok krzycząc, żeby spadał.
- Zostaw mnie, słyszysz?!
- Spójrz na mnie!
- Zostaw...! - krzyknęłam znów i rzeczywiście mnie puścił... Chociaż nie. Został siłą ode mnie odciągnięty. Ani się nie obejrzałam, jak dostał w zęby... od mojego MĘŻA.
Darek zalał się krwią a Mike stał nad nim z rządzą mordu w oczach. Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się w ramiona na co zagarnął mnie sobie zaborczo wciąz patrząc na tego debila.
- Mike, kochanie! - zaświergotałam tuląc się do niego i chowając twarz w jego szyi. Na to trochę złagodniał i spojrzał na mnie.
- Nic ci nie jest? - zapytał cicho. Pokręciłam głowa na nie. Popatrzył na mnie przez chwilę, a potem gwałtownie przywarł do moich ust. Zamruczałam obejmując go, a mój były na to wszystko patrzył. Po chwili się pozbierał ocierając krew z twarzy. - Zatłukę cię. - warknął mój MĄŻ patrząc na tego idiotę.
- Daj spokój, nie warto. - szepnęłam mu do ucha po czym pocałowałam go pojedynczo. Darek chyba naprawdę nie mógł na to patrzeć. Tym bardziej ostentacyjnie zaczełam całować Michaela po szyi. Chłopak prychnął patrząc na nas.
- Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia. - syknął do Mike'a i poszedł gdzieś w las. Patrzyliśmyc chwilę za nim po czym spojrzałam na swojego 'męża' a po chwili wyminęłam go bez słowa chcąc wrócić do domu. Chwycił mnie za rękę.
- Przepraszam. - powiedział patrząc mi w oczy. - Przepraszam. - powtórzył po chwili i powoli przyciągnął mnie do siebie. Chciałam pozostać nie wzruszona, ale... Po chwili uśmiechnęłam się i przytuliłam się do niego mocno.
- Nigdy więcej tak nie mów. Kocham cie nad życie, nikt mi ciebie nie zastąpi. Zawsze chcę być z tobą. Rozumiesz? - mruknęłam.
- Tak, wiem, rozumiem. Nie wiem co mi odbiło... Bardzo cię kocham... Nie chcę cie stracić. - szepnął tuż przy moim uchu i pocałował.
- Nie stracisz.
- Wracając do tego imbecyla... - zaczął, ale zmarszczyłam nos.
- Nie, proszę cię, nie chce o tym rozmawiać. - westchnełam. - Im szybciej wrócimy do USA tym prędzej przestanie mnie dręczyć.
- Nie chcesz zostać jeszcze kilka dni z rodzicami?
- Chcę. Ale...
- Spokojnie, jestem pewny, że do wyjazdu już cie nie zaczepi. Będe cię pilnował. - roześmiałam się. - A tak poza tym... Przysłuchiwałem się waszej rozmowie ale nic z tego nie zrozumiałem. Mogłabyś mi w skrócie opowiedzieć...? - zakłopotałam sie nieco. Tego męża to jakoś da się zrozumiec. Ale ta ciąża... Mike bardzo pragnie dziecka. Nie powinnam tego mówić...
- Mike... Tylko proszę cię, żebyś się nie denerwował. - popatrzył na mnie wyczekująco. Westchnęłam. - Nie wiedziałam jak się go pozbyć, więc... Powiedziałam mu...
- Co mu powiedziałaś?
- Że wyszłam za ciebie za mąż.
- Co?! - wytrzeszczył na mnie oczy po czym uśmiechnął się szeroko. - Naprawdę?
- Naprawdę.
- Ale nie rozumiem dlaczego miałbym być zły...
- To nie wszystko. Nie chciał uwierzyć i... Powiedziałam coś jeszcze. - spojrzałam na niego z niepewnością wymalowaną na twarzy.
- Co?
- Że... - zająknęłam się.
- Że...?
- Że jestem z tobą w ciąży.
Nastała cisza. Nie patrzyłam na niego, ale czułam na sobie jego wzrok.
- A jesteś? - spojrzałam w końcu na niego. Pokręciłam głową na nie. Spuścił wzrok.
- Wiem, że bardzo chcesz dziecka. Uda się nam niedługo. - starałam się go pocieszyć.
- Może coś jest ze mną nie tak.
- Nie, przestań. Jesteś zdrowym mężczyzną w kwiecie wieku. To nie zawsze idzie tak prosto. Będziemy sie starać, seks nie ma daty przydatności do spożycia, zobaczysz, że niedługo będę wyglądać jakbym połknęła piłkę lekarską. - starałam się go rozweselić i chyba mi się udało, bo się zaśmiał.
- Będziesz pięknie wyglądać z brzuszkiem. - teraz ja się zaśmiałam. - Wracamy? - zapytał spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem. Kiwnęłam na zgodę i poszliśmy.
Trzymaliśmy się za ręce. W pewnej chwili z uśmiechem pociągnęłam go na siebie tak że aż się nieco zatoczył i zderzył lekko ze mną. Pocałowałam go czule obejmując za szyję. Byliśmy sami. Żadnych ciekawskich oczu, tylko on i ja. Nieporozumienie poszło w niepamięć. Ta cała sytuacja ze szpitala jeszcze trochę mi rzutowała, ale byłam już spokojna. Jak mogłam nie być, skoro był ze mną, cały i zdrowy?



Michael


Nie wiem co mi się stało i dlaczego to powiedziałem. Przecież nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło coś takiego. Byłem pewien jej uczuć do mnie. Nie zastanawiałem się nad niczym, byliśmy szczęśliwi, kochaliśmy się i aktywnie staraliśmy się o dziecko. A tu nagle walnąłem coś takiego...
Nie chciałem jej zranić. Kiedy tak wydarła z domu bez słowa nawet nie zdązyłem nic powiedzieć. Chciałem ją zatrzymać, ale kiedy dotarłem do kuchni już jej nie było. Jej mama zapytała co się stało, że  tak nagle wyskoczyła. Powiedziałem, że palnąłem coś niemądrego...Niemądrego to mało powiedziane. Byłem w tym momencie po prostu skończonym idiotą.




Kiedy już wróciliśmy do domu razem trzymając się za ręce jej matka uśmiechnęła się na ten widok domyślając się, że wszystko jest już w porządku. Jej ojca akurat nie było w domu, wyszedł po coś. Ale nie długo wrócił. Wkurwiony.
- DONA! I TY TEŻ, CHODŹCIE TU DO MNIE! - wydarł się jeszcze zanim zdążył dobrze zamknąc drzwi. Nie zdążyliśmy nawet wstać, kiedy wpadł do salonu. Patrzyłem na niego nie wiedząc co się dzieje, Dona chyba też nie miała pojęcia.
- Tato, co...
- Ja ci dam zaraz tato! Mogę wszystko zrozumieć, ale to, że moja córka potajemnie wyszła za mąż i zaszła w ciążę nie zrozumiem! Tą ciązę tak, ale ten ślub nie!!! - wytrzeszczyliśmy na niego oczy. Jej mama tez na niego popatrzyła po czym przeniosła spojrzenie na nas.
- Ale... co... - wyjąkałem patrząc na niego. Był wściekły.
- Przed chwilą napatoczył mi się Darek gratulując mi zięcia! - wydarł się. I wszystko było już jasne. Oboje z Doną zaczęliśmy się śmiać. - To takie zabawne?!
- Tak, biorąc pod uwagę to, że Dona nakłamała mu o nas by się od niej raz na zawsze odczepił. - powiedziałem spoglądając na dziewczynę z czułością. Natomiast jej ojciec jakby zgłupiał.
- Jak?
- Normalnie, tatuś. - wstała z kanapy, na której razem siedzieliśmy i podeszła do niego przytulając się. - Powiedziałam mu, że ja i Mike się pobraliśmy i że jestem w szóstym tygodniu ciązy. Ale to nieprawda, nie martw się. Gdybyśmy naprawdę mieli brać ślub pierwsi byście się o tym dowiedzieli. O bobasie też. - jej matka pokręciłą głową ze śmiechem.
- Boże kochany, dzieci! Córko, bo ty jesteś stary dziad. - dodał złośliwie. Nie wiedziałem czy się roześmiać czy jednak pozostać poważnym.
- Tata! - Dona szturchnęła go lekko. - Co do tej ciązy... - zaczęła.
- Co?! Jednak?! - wsiadł na nią od razu, zaśmiałem się pod nosem.
- Nie. - zaśmiała się spoglądając na mnie przez ramię. - Nie jestem w ciąży, tak jak powiedziałam.
- No to o co chodzi?!
- O to, że się o tą ciążę staramy. - bąkneła patrząc na ojca i skubiąc sobie palce. Wstałem z kanapy i podszedłem do niej przytulając. Ryzykowałem w swoim odczuciu bo jej ojciec stał kawałek obok. - Chciałam, żebyście wiedzieli. - jej ojciec wytrzeszczył na nią oczy. Popatrzył na mnie a potem na swoją córkę.
- Ja tu czegoś nie rozumiem. - powiedział w końcu. - Znacie się zaledwie pół roku, niecałe jeszcze. Temu nałgałaś o jakimś ślubie, którego nie było i ciązy która nie istnieje, a teraz nam mówisz, że staracie się o dziecko? Gdzie tu logika i pomyślunek? Macie takie widzimisie na dzieci?
- Nie, proszę pana. - odezwałem się zanim zrobiła to Dona. - Rozumiem, że się pan martwi. Nie zmuszam jej do niczego, jeśli za chwilę mi powie, że to jednak dla niej za wcześnie, że czuje, że jest za młoda na bycie matką, nie będe jej zmuszał. Ale to nie zmienia faktu, że jednak mam już swoje lata i chcę mieć dziecko. Jeśli Dona czuje, że chce, to ja jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.
- Chcę. - powiedziała patrząc na mnie intensywnym wzrokiem.
- Masz dopiero 22 lata, dziecko. To wcale nie tak dużo. - powiedział patrząc na nią.
- A wy ile mieliście jak się urodziłam.
- Dwadzieścia pięc! - natychmiast powiedział. Taa, wielka różnica...
- O to rzeczywiście byłeś tylko rok młodszy od węgla. - wypaliła, na co jej mama parsknęła w szklankę z herbatą. Ojciec natomiast zrobił krzywą minę.
- Nie czepiaj się szczegółów! Mimo wszystko te trzy lata to jednak spora różnica. Tutaj w głowie wiele się zmienia, rozumiesz, dziecko? - popukał się w czoło.
- Tata. Chcę urodzić mu dziecko.
- MU. A siebie w tym widzisz? Bo wygląda to tak, jakby to dziecko miało być towarem. Ty mu je urodzisz i co dalej?
- Co ty opowiadasz w ogóle! - zdenerwowała się. - Stwierdziłam fakt! Chcę, żebyśmy mieli dziecko, byli rodziną.
- A małżeństwo widzicie w tym wszystkim?? - zapytał jej ojciec spoglądając teraz na mnie zmrużonymi oczami. Ja swoje wytrzeszczyłem.
- Małżeństwo? - wydukałem.
- Tu cie mam, panie Jackson. Na rodzenie dzieci moja córka nie jest za młoda, ale na bycie żoną już tak? A może konkretnie na bycie TWOJĄ żoną jest za młoda, co? Nie chodzi ci przypadkiem oto, żeby dostać to czego chcesz a reszta won? - patrzyłem na niego przez chwilę nie wiedząc co powiedzieć.
- Ale ja...
- Co ale ty? Krótka piłka, prosta sprawa. - powiedział odwracając się i siadając we fotelu. Strzepnął wściekle gazetę i zaczął udawać, że czyta. Dona patrzyła na mnie w jakiś nieokreślony sposób. Nie wiedziałem co powiedzieć.
To nie było tak jak on powiedział.
- Panie Leszczyński. - pociągnąłem Donę za soba za rękę. - Dobrze pan wie, że to co pan powiedział to nieprawda. - facet spojrzał na mnie uważnie. - Ja... Rozwiodłem się zaledwie dwa lata temu. Jestem wdzięczny Bogu za to, że spotkałem pańską córkę, zależy mi na niej naprawdę, ale...
- Ale masz zamiar zrobić z niej pannę z dzieckiem.
- Nie! - wkurzyłem się w końcu. - Nie chcę po prostu ładować się w kolejny URZĘDOWY związek. Papier nie jest nam do niczego potrzebny. Nie mam najmniejszego zamiaru zostawiac pańskiej córki, na pewno nikomu jej nie oddam, choćby nie wiem jak mnie gryzła, drapała i kopała, rozumie pan?! Jeśli będe musiał to ją zwiążę zaknebluję i zamknę w pokoju! Ale będę z nią! I z naszym dzieckiem. - wykrzyczałem prawie. Miałem juz dość jego jakiejś agresji w stosunku do mnie. We wszystkim potrafił sie czegoś dopatrzeć.
- W Polsce jest taki zwyczaj, że najpierw bierze się ślub, a dopiero potem robi się dzieci. - powiedział znów.
- Tato przestań już, proszę cię. - warknęła moja kochana.
- Co? Nie mam racji?
- Może i masz, ale najważniejsze żebyśmy my byli szczęsliwi. Po co nam papier, który nic nie znaczy? - cieszyłem się, że nie odebrała moich słów na opak.
- Ten papier znaczy bardzo wiele, kochanie, i przyda się nie raz.
- A Stanach jest zupełnie inaczej niż tutaj. - westchnął zrezygnowany.
- Ja wiem, że pan chciałby, żeby Dona została tutaj. Ale niestety muszę pana rozczarować i postawić sprawę jasno. Zabieram ją ze sobą do Los Angeles. - powiedziałem w końcu. Facet popatrzył na mnie jakoś tak... inaczej.
- Ja wcale nie chcę was rozdzielać. Choć dalej cie nie mogę zdzierżyć, stara ruro! - przewróciłem oczami. - Ale widzę, że jest naprawdę szczęsliwa. Chodzi mi tylko o to, żeby nie było żadnych ceregieli!
- Jakich znowu ceregieli, tato... - westchneła.
- Jesteś jeszcze młoda, wielu rzeczy nie znasz. To, że wyprowadzisz się do Stanów na stałe tak naprawdę nie wiele zmienia. Tu nie chodzi o miejsce do życia tylko o twoją psychikę.
- A co ja walnięta jestem?! - prychnął.
- Nie, słuchaj mnie, do kurwy nędzy! - warknął. - Jesteś młoda. Teraz ci się wydaje, że to dobry czas, ale jak przyjdzie co do czego, przerazisz się bo dotrze do ciebie, że to jeszcze nie czas! Ale wtedy będzie za późno.
- Powiedziałem panu, że nie zmuszam jej, jeśli powie, że nie...
- Jeśli powie, kiedy ci to powie? A zanim ci to powie cały czas będziecie 'pracować' na dzieci, co nie? Wydawałoby się, że powinieneś być odpowiedzialny.- westchnąłem.
- Tato. - Dona przybrała poważny ton. - Ja naprawdę chcę zajsć w ciążę. Naprawdę chcę urodzić dziecko, nie tylko dla Michaela, ale i dla siebie, rozumiesz? Chcę być matką! Chcę wychowywać naszą córeczkę albo synka! Chcę patrzeć jak rośnie, jak zaczyna chodzić, biegać, mówić. I chcę miec to dziecko właśnie z nim. - wyrecytowała na co jej ojciec popatrzył na nia jakoś tak... po ojcowsku.
- To twoja decyzja. Zrobisz jak uwazasz. Ja chcę tylko, żebyś wiedziała, że to nie jest zabawa. Nie można być w ciąży tylko trochę, albo przez chwilę. Jeśli już sie to dziecko pojawi...
- To będe najszczęśliwsza na świecie. - wpadła mu w słowo. Przysunąłem się do niej bliżej i pocałowałem w czubek głowy.
Jedyne czego pragnąłem to własnie to o czym mówiła. Byśmy stali się rodziną. Ona, ja i nasz mały berbeć. Mogłem mieć tylko nadzieję, że jak już do tego wszystkiego dojdzie, jej ojciec troche ochłonie i zobaczy, że to dla nas tylko kolejny powód do szczęścia.

1 komentarz:

  1. Hello!
    Lubię takie akcje przy których pękam ze śmiechu.
    Z początku taki "co on znowu wymyślił?" Ja rozumiem, że on może mieć pewne wątpliwości i zmartwienia, że Dona go może zostawić. Ale chyba nie zrobi tego w najbliższym czasie. A może jednak zrobi, bo jeżeli pamięć mnie nie myli to coś kombinujesz. Ach ten Darek mówić do niego jak do słupa. Ta mu mówi o kozie, a ten dalej o wozie i nie dotrze do nie że "NIE". Jeżeli tak bardzo ją kocha to powinien w końcu zobaczyć, że ona jest szczęśliwa z kimś innym i się do tego nie wtrącać. Wiedziałam, że z Dony jest niezły kłamczuch ale żeby to aż tak. Nie powiem, że nie, ale to było nawet urocze. No i akcja Michaela, który w szybki sposób pokazał, że to jego teren.
    Jednak chyba wygrał wszystko ojciec Dony. Musiał mieć niezłą minę, gdy spotkał Darka, a ten mu z gratulacjami wyskoczył. I te jego przesłuchanie i pretensje, ale nie lepiej siąść i ukryć się za kawałkiem gazety.
    Rozdział jako całość wyszedł super. Chyba jak zawsze. Życzę dużo weny!
    Buziaki :***

    OdpowiedzUsuń

Komentarz motywuje! :)