Michael Jackson

Michael Jackson

wtorek, 9 sierpnia 2016

39.

Witam. :D Oto kolejny, zapraszam. :D Następny w piątek. :)



Donata


Iwa przyleciała do mnie jak tylko do niej zadzwoniłam. Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Przywlokła ze sobą torbę smakołyków na widowisko, które mieliśmy oglądać w tv. Oczywiście, był to koncert Michaela. Uparła sie by go oglądać, chociaż mu to obiecałam, powiedzmy sobie szczerze, że troche mi to już obrzydło. Wątpiłam by przywiązywał do tego wagę, ale skoro już obiecałam... Z Iwą będzie pełno smiechu i paplaniny, więc jakoś przeżyję. A potem w końcu koniec tego wszystkiego i powrót do LA. Pewnie jeszcze zostanę tu parę dni, a potem będziemy lecieć.
Już teraz wiedziałam, że rodzice i Iwa nie będą tym zachwyceni. Mimo wszystko pewnie chcieliby żebym została na miejscu. Ale to było nie wykonalne. On mieszkał w Stanach, więc ja też chciałam tam być. Razem z nim. I nic nie było od tego ważniejsze. Nic.
Koncert miał się zaczynać dopiero o dwudziestej, więc miałyśmy jeszcze sporo czasu tylko dla siebie. Oczywiście nie obyło się bez wypadku do miasta, pojechałyśmy do Warszawy na małe zakupy. Kupiłam sobie pare ładnych ciuszków... Mike pewnie będzie zadowolony z tej kolekcji bielizny... Każda na każdy dzień tygodnia. Iwa poszturchiwała mnie z szerokim uśmiechem kiedy oglądałam inne. Powiedziała, że sama mi coś wybierze. Mogłam się spodziewać, że wygrzebie z tego wszystkiego coś co mi się kompletnie nie podoba. Zawsze tak było. Ale tym razem, mimo pierwszej konsternacji, to co mi pokazała przypadło mi do gustu.
Był to komplecik majteczek z gorsetem. Nie pasował mi tylko kolor. Krwisto czerwony...
- Nie, daj spokój, gdyby mnie w czymś takim zobaczył dostałby zawału! - mruknęłam wypychając ją, żeby odniosła to na miejsce.
- Są jeszcze dwa inne kolory.
- Jakie? - zapytałam ciekawa. Pokazała mi komplet w kolorze czarnym i granatowym. - No, to już wygląda trochę lepiej... - wymruczałam z zadowoleniem oglądając. Wziełam czarny mimo zawstydzenia.
- No nie krępuj się tak! Jestem pewna, że będzie zachwycony.
- Tak myślisz? - czułam się nieco... stłamszona.
- No pewnie! Masz 22 lata, piękna, zgrabna, masz co pokazywać. Będzie zadowolony.
No cóż, dałam się namówić i kupiłam jeszcze parę rzeczy. Ale to już były zwyczajne drobiazgi.
Kiedy wróciłyśmy do domu była godzina 12. Akurat zdążyłyśmy przed obiadem. Mama kazała nam się szykować, natomiast Iwa jak zawsze nie chcąc się narzucać powiedziała, że poczeka u mnie na górze. Sama własnoręcznie posadziłam ją do stołu i podałam jej talerz. Zawsze się tak zachowywała, ale potem dziękowała. Moi rodzice ją lubili.
- Pewnie już nie możesz się doczekać, aż wrócicie do Stanów, co? - zapytała niby się uśmiechając, ale tak jak myślałam, zauważyłam, że jej to nie leży. Siedziałyśmy już same w moim pokoju z włączonym telewizorem. Do koncertu było jeszcze trochę, ale już czatowałyśmy. Uśmiechnęłam się patrząc na nią.
- Iwa. Będe tu przyjeżdżać. Może nawet zjawię się tu na dłużej szybciej niż myślisz. - powiedziałam czując ucisk w żołądku.
- Dlaczego?
- Tydzień przed wyjazdem w trasę złożyłam wszystkie potrzebne dokumenty... Odpowiedź o legalizacji pobytu szybko nie nadejdzie, ale na pewno przed upływem sześciu miesięcy, od momentu kiedy się tam pojawiłam.
- Myślisz, że ci tego nie zrobią?
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Mike jest święcie przekonany, że się uda. Że nie mają powodu, żeby mi tego nie zalegalizować. Mam mimo wszystko umowę o pracę z NIM. - zaśmiałyśmy się obie. - Ale i tak się boję. Co potem? Jak będziemy się widywać? Jak to wtedy będzie wyglądać? Rozmowy telefoniczne? Z czasem pewnie coraz rzadsze, a potem...
- Ej! - fuknęła na mnie. - Myślisz, że on z ciebie tak łatwo zrezygnuje? Jestem takiego zdania, że w takich okolicznościach stanąłby na głowie, na rzęsach ale i tak by cię tam z powrotem ściągnął!
- Mam nadzieję, że nie będzie musiał stawać ani na głowie ani na rzęsach. - odpowiedziałam z uśmiechem.
Autentycznie czułam strach przed tym, że będę musiałą tu wrócic na stałe. Ponownie wyjechać do Stanów i znów się o to starać w takim wypadku będę mogła dopiero po roku czasu. I nie bałam się już samego powrotu do Polski. Tylko rozłąki z nim. Miałam dziwne przeświadczenie, że to zniszczyłoby wszystko co jest między nami. Związki na odległość nie funkcjonują dobrze. Miałam nadzieję, że słowa mojej przyjaciółki naprawdę są prorocze.


Michael



Miałem nadzieję, że w dniu koncertu jeszcze zobaczę się z Doną, ale nie dałem rady. Najpierw ostatnia papierkowa robota, potem długa próba i wreszcie przyszedł czas na koncert. Musiałem zadowolić się wyłącznie kilkuminutową rozmową telefoniczną.
- Przepraszam, obiecałem ci, a teraz... - powiedziałem nie chcąc by miała do mnie jakoś żal.
- Przestan, o czym ty mówisz w ogóle. - zaśmiała się. Sam się uśmiechnąłem ciesząc się, że nie ma żadnych pretensji. - Zobaczę cię w telewizji.
- To nie to samo. - burknąłem. - Ty mnie może zobaczysz, ale ja ciebie nie.
- Och Mike... - zachichotała. - Zobaczymy się przecież niedługo. A jak się czujesz? Wszystko w porządku? - zmieniła nagle temat.
- Tak, wszystko w jak najlepszym porządku. Czemu pytasz?
- Nie, tak tylko. - powiedziała cicho.
- Dona... Znowu te twoje leki? Naprawdę nic mi nie jest. - zapewniłem ją gorliwie. Bardziej poczułem niż usłyszałem jak się uśmiecha.
- No dobrze, dobrze. Po prostu... Ostatnio jak się widzieliśmy byłeś taki jakby blady... O ile ty w ogóle możesz być...
- To było niemiłe.- wtrąciłem.
- Daj spokój. - zaśmiała się i tak. - Mówię, po prostu, że widać gołym okiem, że jesteś wykończony. Ty możesz sobie mówić co tylko chcesz, Mike, ale ja wiem, że ty coś masz z tym sercem. I żadem twój konował mnie nie przekona, że jest inaczej. Wiem, że zasłabłeś po pierwszym koncercie w Nowym Jorku. - zatkało mnie. Jak... Niby SKĄD ona o tym wie?!
- Ale.. jak... kiedy ty...
- Całkiem niedawno. Powinnam cię za to rozedrzeć, że mi nic nie powiedziałeś. Ale odpuściłam, bo i tak widziałam, że masz już tego dosyć. Nie chcialam ci jeszcze dokładać swoim zrzędzeniem. Ale nie martw się, nadrobię to jak już wrócimy. - uśmiechnąłem się niepewnie pod nosem.
- Ale... kto ci powiedział... Nie chciałem byś wiedziała, nie chciałem, byś się nie potrzebnie martwiła...
- Nie potrzebnie? Mike, czy ty słyszysz co ty mówisz? Mówili o zawale... A ty kazałeś się pocałować w dupę. Poza tym... Jak najbardziej mam prawo się martwić. Janet jest tego samego zdania co ja. Powinieneś wtedy wyjechać stamtąd na sygnale...
- A więc Janet ci powiedziała! - wtrąciłem się. - Co ja menda! Już ja jej...!
- Już ty nic jej, bo wiesz, że mam rację! Bardzo dobrze, że mi powiedziała! Wcale nie musiałam jej ciągnąc za język. Powiedziała, że czekała aż do niej zadzwonię, żeby mi na ciebie nakablować. Sama by nie doniosła, ale skoro zadzowniłam... to już co innego. - westchnąłem.
- Przepraszam, kochanie. - zacząłem pokornie skruszonym głosem. - Wiesz, że nie chcę fundować ci zmartwień. - znów westchnąłem. - Znów mam wrażenie, że nie jesteś z odpowiednim mężczyzną.
- Niby dlaczego?! - odpowiedziała od razu zła na te słowa.
- Dzieli nas zbyt spora różnica wieku. Ja już zaczynam nawalać mechanicznie, a co dopiero będzie...
- Ty nawalasz mechanicznie? - doszukałem się w jej słowach podtekstu. - Nie zauważyłam. Sprawujesz się wzorowo.
- Dona... - burknąłem, ale i tak się zasmiałem. - Cieszę się, że jestem jeszcze w stanie sprostować twoim wymaganiom.
- Oczywiście, że jesteś. Więc przestań pleść takie bzdury.
- To nie są bzdury, kochanie, wbrew wszelkim pozorom. Kocham cię strasznie... Znów zaczynam myślec, że jestem dla ciebie po prostu za stary. Naprawdę powinnać się zastanowić... - zaczałem mówić szeptem. - Pomyśleć czy...
- Ty chyba lubisz cierpieć. - wybuchnęła niespodziewanie. - Posłuchaj mnie, do tej pory użalałeś się nad sobą, bo byłeś sam, ze wszystkim byłeś sam, nie miałeś nikogo kto pomógłby ci to wszystko podźwignąć, a gdy taki ktoś się pojawił, wymyślasz niestworzone rzeczy! Kochasz cierpieć, Mike! A skoro tak bardzo lubisz jak cie boli, to ja cie zaraz tak kopne w dupe, że będzie cie boleć przez tydzień! Masz się w tej chwili uspokoić, rozumiesz?! - słyszałem jak oddycha cięzko. Moje oczy wyglądały teraz dosłownie jak cebule. I to nie byle jakie.
- Dobrze, skarbie. - powiedziałem tylko.
- No. To już się lepiej słyszy. - westchnęła. - Po tym wszystkim chcę cię widzieć u siebie. Już ja ci wybiję do końca te brednie z głowy, zobaczysz. - uśmiechnąłem sie lekko.
- Oczywiście, kochanie.
Niedługo potem zostałem zagnany do garderoby. Do występu została tylko godzina. Czułem jak wali mi serce dziwnym nieregularnym rytmem. Ale ignorowałem to. Pomyślałem, że to wina tremy. Ile by w tym nie siedzieć, zawsze jest ona obecna. Ale kiedy już wyjdę na scenę, szybko o niej zapomnę. Będzie tylko muzyka... i moja Dona siedząca w domu przed telewizorem pod Warszawą.



Donata


- Zaczyna się! - usłyszałam krzyk Iwy z pokoju. Akurat byłam w toalecie, więc po chwili wyleciałam z niej i wskoczyłam na łóżko obok przyjaciółki i wpatrzyłam się w telewizor. Jednak nie miałam racji. Oglądanie go nigdy mi się nie znudzi. Wyszedł na scenę tak jak zawsze witany gromkimi krzykami publiczności. - Że tez on nie ma tego dosyć. - powiedziała z niesmakiem. - Oglądałas każdy koncert do teraz? - zwróciła do się do mnie.
- Mniej więcej. - zaśmiałam się. - Jeśli były późno zazwyczaj potem zasypiałam, ale kiedy wracał od razu się budziłam. - roześmiała się głośno. Jednym uchem słuchałam tego co działo się na ekranie telewizora. Słuchałam jego śpiewu, który wydawał się mnie wewnętrznie uspokajac.
- Mogę się tylko domyślac, PO CO się budziłaś. - zarechotała patrząc na mnie jednoznacznie. Szturchnęłam ją aż obaliła sie na łóżko wciąz się śmiejąc. - No co?!
- Nic. Tylko jedno ci we łbie. Głodnemu chleb na myśli, wiesz o tym?
- Co ty! - udała oburzoną. - Taki wykończony miał jeszcze siłę? - zachichotała znów.
- IWA! No przestań...! - mimo wszystko też się zaśmiałam wpychając sobie ciastko do ust.
- A tak a propos... - zaczęła innym zupełnie tonem. - Dlaczego tak na niego wrzeszczałaś przez telefon? - westchnęłam.
- Czasami po prostu mu odwala. - mruknęłam cicho przyglądając się swojemu ciastku.
- Jak odwala? - spojrzała na mnie marszcząc czoło.
- Jakiś czas był spokój. Po prostu czasami potrafi sobie ubzdurać pewne głupie i niedorzeczne rzeczy. Na przykład teraz  znowu wyjechał mi z tekstem, że jest dla mnie za stary, że powinnam się dobrze zastanowić czy mam z nim w dalszym ciągu być. - westchnęłam znów. Natomiast Iwa wybuchnęła śmiechem. Popatrzyłam na nią wielkimi oczami. - To takie śmieszne?
- Nawet bardzo. - parsknęła śmiechem. - Istny kryzys wieku średniego. On ci jeszcze pewnie nie raz tak zawali. - prychnęłam.
- Nie chcę, żeby tak mówił, bo ja nie mam się nad czym zastanawiać.
- No dobrze. Ale Widocznie on ma jakiś kompleks na tym punkcie. - mruknęła z gębą pełną słodyczy.
- Co? - zapytałam patrząc na nią z krzywą miną.
- Normalnie. Kiedy on się urodził ciebie jeszcze na świecie nie było. Pewnie zaczyna się zastanawiać czy aby na pewno daje ci radę we wszystkim. - łypnęła na mnie z uśmiechem. - W łózku też. - walnęła. Zaśmiałam się.
- Daje radę, daje. I to nie byle jak. - wyszczerzyłyśmy się obie równocześnie patrząc na siebie. - Jeśli chodzi o te rzeczy to jest po prostu niesamowicie. - powiedziałam lekko się czerwieniąc i wbijając oczy w swoje ręce.
- No opowiadaj! - wycedziła poszturchując mnie. W tle zaczęła lecieć piosenka, która dla mnie napisał. Idealnie.
- To skomponował dla mnie. - rzuciłam chcąc nieco odejśc od tematu. Wsłuchała się na chwilę...
- Dobra, super, zajebiście, a teraz opowiadaj. - zakryłam twarz dłońmi.
- Ale co ja mam ci opowiedzieć, ze szczegółami?!
- No nie! - parsknęłam śmiechem. - W porównaniu z Darkiem. Chyba zauważyłas jakieś różnice? - prychnęłam.
- Tutaj nie ma czego porównywać. - wywaliła na mnie oczy.
- Aż tak? Ale że co?
- No co co? - uśmiechnęłam się pod nosem. - Posiadanie starszego faceta, dużo starszego faceta to duża satysfakcja. - zaczęła rechotać jak głupia, ja tez w końcu. Krępowało mnie trochę gadanie o tym, ale z kim miałam o tym rozmawiać jak nie z nią właśnie?
- A konkretnie co masz na myśli?
- To, że... Darek przy nim to miętka dętka. - znów się zasmiałyśmy. Wyśmiewałam się z walorów seksualnych swojego byłego, super. I sprawiało mi to przyjemność. - Nie wiem czemu to jest aż tak... niesamowite. Mike w gruncie rzeczy chyba nie robi nic  nie z tej ziemi. Oczywiście, że ma więcej doświadczenia... Boże... - zakryłam znów twarz.
- No nie krępuj się! Sami swoi. - i znów wpakowała sobie ciastko do buzi.
- No po prostu zna kilka dobrych sposób na to, żebym zapomniała jak się nazywam, o! I wystarczy.
- Jakie sposoby?
- Daj już z tym spokój!
- No co?! To źle że chcę wiedzieć? Wszystko trzeba z ciebie siłą wyciągać.
- Wystarczy ci! Mam tylko nadzieję, że już po tym wszystkim nie rzuci się znowu na jakiś nowy krążek. Ledwo chodzi, zobacz. - wskazałam brodą na telewizor.
- Jak ledwo, normalnie. - powiedziała patrząc tak samo jak ja. Ale ja już go dośc dobrze poznałam by wiedzieć. Pokręciłam głową.
- Nie. Normalnie, to on by tam fruwał. I jeszcze ten jego doktorek od siedmiu boleści. - prychnęłam.
- Co z tym doktorkiem?
- Mike już kilka razy zasłabł. Wyglądał kropka w kropkę jak moja mama, kiedy ojciec ją składał do kupy, a ten konował mi mówi, że to CHWILOWE. Wyobrażasz sobie? CHWILOWE! I że JUŻ SIĘ NIE POWINNO WIĘCEJ POWTÓRZYĆ. Tyle, że powtórzyło się już dwa razy od tamtego czasu. - westchnęłam czując ucisk w sercu. - Jak tak teraz na niego patrze...
- To co?
- To zaczynam dostrzegać pewne symptomy.
- Jakie znowu symptomy? Dona, nie wmawiaj sobie niczego na zapas! - popatrzyłam na nią.
- Niczego sobie nie wmawiam, Iwa, on jest wykończony. Niech już ten koncert się skończy co odetchnę trochę z ulgą. - pokręciłam głową.
- Nakręcasz się. Nie umrze od razu, powinnaś się rozluźnić.
- Gadasz teraz dokładnie tak samo jak on! - zdenerwowałam sie trochę. - Martwię się. - spuściłam głowe.
- Na zapas. - powtórzyła. - Nie wywołuj wilka z lasu, proszę cię, Dona. Licho nigdy nie śpi. - pogroziła mi palcem.
Popatrzyłam na ekran jak Mike starał się utrzymać fason. Ludzie pewnie nie zwracali na to większej uwagi, byli wniebowzięci, że ich idol zjawił się w Polsce. Że moga go zobaczyć i posłuchać. Ale doskonale widziałam, że on już jedzie na ostatnich oparach. I im dłużej na niego patrzyłam tym bardziej czułam ucisk w piersi.
- Która to godzina w ogóle? - spojrzałam na zegarek w telefonie. - Jeszcze godzina, ja pierdole...
- Zleci nawet się nie obejrzysz. - starała się mnie pocieszyć. Przyglądała mi się z lekko zmarszczonymi brwiami.
- Mam nadzieję. - odpowiedziałam cicho i ugryzłam ciastko.
Czułam jak mi skóra cierpnie na karku. Nie wiedziałam czemu nagle odczułam taką reakcję. Nic się niby nie działo. Mike jakoś dawał radę, ale... widziałam wyraźnie, że najchętniej to zszedłby już ze sceny. Nie mógł jednak tego zrobić. Z westchnieniem starałam się uspokoić, wbić sobie do głowy, że za jakieś pięćdziesiąt minut będzie w końcu po wszystkim.
Spuściłam znów głowe i zaczęłam obracać w palcach swoje nadgryzione ciasteczko. Iwa wiedziała co kupić, uwielbiałam kruche z cukrem, ewentualnie jeszcze takie z kawałkami czekolady. Oprócz tego przyniosła jeszcze galaretki w czekoladzie, wiśniowe i pomarańczowe. Malinowe sama po drodze wszamała, przyznała mi się od razu. Nie mogła się powstrzymać. Łasuch jakich mało...
- Dona... - powiedziała tylko wskazując na telewizor. Przeniosłam wzrok z niej na ekran i... cała zawartość żołądka podjechała mi do gardła.
Muzyka grała dalej, ale nie było słychać jego głosu, urwał dosłownie w pół słowa. Widziałam jak podnosi rękę do twarzy jakby nagle dostał jakichś zawrotów... Pewnie dostał... Za chwilę przykucnął na scenie łapiąc się za pierś... A potem...
- Chryste, LEŻY! - wydarła się Iwa, a zaraz po niej cała widownia zaczęła krzyczeć coś nie zrozumiale. Dwóch facetów wleciało na scenę, podbiegli do niego, chyba starali się go ocucić... Ale nie kontaktował. W ogóle... się nie poruszał...



Michael


Kiedy wyszedłem na scenę publiczność wrzeszczała jak szalona, co było nieodłącznym elementem tego wszystkiego. Byłem już do tego przyzwyczajony... Choć i tak w dalszym ciągu przyprawiało mnie o ciężkie zakłopotanie, kiedy jakąs pannę trzeba było wyciągać z tłumu, bo zemdlała. Nie rozumiałem co takiego powoduję to w tych ludziach...
Miałem jednak coś ważniejszego na głowie niz rozmyślanie o tym co czują inni ludzie. A mianowicie to jak sam się teraz czułem. Jeszcze pół godziny temu wszystko było w najlepszym porządku, z resztą tak jak mówiłem Donie przez telefon. Nagle ni z tego ni z owego poczułem się po prostu strasznie.
Ktoś podszedł do mnie z pytaniem co się dzieje. Co miałem mu powiedzieć? Nie miałem pojęcia co się stało. Po prostu nagle jakby ktoś zacisnął mi dłoń na sercu w pięść. Nie bolało. Był to raczej jakiś rodzaj prądu, który aż porażał. Każde uderzenie serca było takim kopnięciem jak przez prąd.
Starałem się zachowywać spokój, oddychać głęboko i miarowo. Nawet pomogło, poczułem, że dziwne i niespodziewane uczucie zaczyna mijac i wszystko wraca do normy. Ucieszyłem się, bo napędziło mi to lekkiego stracha. Czułem się wytrącony z równowagi, nigdy wcześniej nie przydarzyło mi się coś podobnego. To było coś nowego...
Postanowiłem sie tym nie przejmowac. Jak zawsze. Powiedziałem, żeby nikt się mną nie martwił, że to za pewne nerwy i za chwile mi wszystko przejdzie. Posłuchali. Ostatnie minuty przed rozpoczęciem koncertu wydawały się zapowiadać, że wszystko będzie dobrze. I było tak mniej więcej do połowy występu. Wtedy znów poczułem, że dzieje się coś dziwnego. Niedobrego. Poczułem mdłości. Serce waliło mi w piersi, obijało się wprost o żebra, miałem wrażenie, że za chwilę po prostu je wypluję. To nie było nic przyjemnego, a do tego musiałem jeszcze śpiewać. Nie nadążałem łapać oddechu. Czułem się jakbym przebiegł maraton, a tak naprawdę nic wielkiego nie zrobiłem. Brakło mi tchu, jakby ktoś odessał zewsząd powietrze.
Starałem się mimo wszystko jakoś się utrzymać i śpiewałem dalej. Starałem się zrobić wszystko by tylko nikt nie zauwazył, że coś jest ze mną nie tak. Powtarzałem sobie w myślach, że jeszcze trochę i zejdę z tej zasranej sceny, nie będzie żadnych bisów, ni niczego, po prostu... zejdę stąd i w końcu odpocznę.
Te myśli jednak nie pomagały. Czułem, że tracę siły, chociaż to co robiłem to był nikły wysiłek. Nie było tańców choreograficznych. Nie musiałem skakać z tyłkiem, biegać, a mimo to czułem się jakbym miał osiemdziesiąt lat i właśnie wszedł po trzech stopniach w górę. Podświadomie czułem, że dzieje się coś niedobrego, bardzo niedobrego, ale wciąż starałem się przekonać, że za chwilę to minie i będzie dobrze. Zdenerwowanie jakie mi towarzyszyło chyba jeszcze to wszystko pogarszało, krew krążyła mocno w żyłach a serce starało się ją nieudolnymi próbami jakoś okiełznać.
Odczuwałem jednocześnie wiele rzeczy. Począwszy od uderzeń zimna i gorąca, przez prąd w całym ciele, po coś co wydawało mi się jakby... jakby ktoś podłączył moje serce do prądu ze zbyt wielkim natężeniem. Ono już nie biło. Ono się po prostu szarpało w mojej piersi tak jakby chciało się z niej wyrwać za wszelką cenę. Stawało się to wręcz bolesne.
Do tego dołączyło uczucie drętwienia w prawej ręce. Tak jak wtedy w Nowym Jorku, ale wtedy nie czułem się aż tak tragicznie. Nabierałem powietrza do płuc, ale czułem się tak jakby go w ogóle nie było. Jakby krew w ogóle go nie pobierała. Albo tak jakby płuca się w sobie zapadły uniemożliwiając cokolwiek...
Zawroty głowy, które również się pojawiły dodatkowo wywołały mdłości. Żołądek jakby zwariował. Miałem wrażenie, że zaraz się porzygam tak jak stoję i nie zdziwiłbym sie gdyby to sie stało. Ale to nie były tego rodzaju mdłości... To było czyste uczucie jakby ktoś wysysał ze mnie życie, dosłownie. Starając się jakoś uspokoić pomyślałem o wampirach energetycznych, czytałem kiedyś te brednie... Ale ten żarcik jednak mi nie pomógł. Czułem się jakbym nosił w piersi bombę zegarową.
Czułem, że ta bomba zaraz wybuchnie, nie wiedziałem tylko jak, w jaki sposób. Pomyślałem już nawet o tym, żeby po prostu przerwać śpiew i powiedzieć po prostu do mikrofonu, że czuję się fatalnie i muszę przerwać występ. Już nawet miałem to zrobić, kiedy kolejny zawrót sprawił, że omal się nie przewróciłem...
Co najmniej jakby ktoś wsadził mnie do jakiegoś kotła i zakręcił nim porządnie. Miałem wrażenie, jakby ziemia sama osuwała mi sie spod nóg. Przestałem śpiewać podnosząc dłoń do twarzy, ale ciało nie chciało mnie słuchać. Jest źle, pomyślałem... Nie potrafiłem dobrze skoordynować ruchów ciała, cała prawa strona zdrętwiała mi do tego stopnia, że prawie jej nie czułem. Nie czułem już nawet mrówek. W następnej chwili pojawił się ból.


Chyba wręcz upadłem na kolana chwytając się za pierś która rozdzierał taki ból jakiego do tej chwili jeszcze chyba nie czułem. To było połączenie skurczu z rozrywaniem na strzępy. Do tego czułem jak serce łomocze o żebra, o mostek starając się jakoś utrzymać rytm, ale...
Mikrofon wypadł mi z ręki, nie widziałem gdzie się potoczył. Zresztą już nic nie widziałem, ani nie słyszałem. Jedyne czego byłem jeszcze świadomy to uczucia kompletnej niemocy w cały ciele. Mogłem się tylko domyślać, że padłem na scenę jak długi sądząc po tępym ledwo wyczuwalnym uderzeniu. W pierwszej chwili wydawało mi się, że słyszę huk, wrzask... ale wszystko cichło, zamazywało się, zlewało w jedną bezkształtną masę bodźców starających przepchać się do mózgu. Ale coś im nie pozwalało. Starałem się nabrać powietrza, ale nie mogłem. Płuca, klatka piersiowa... nic nie chciało mnie słuchać. Przeraziłem się. Nie wiedziałem czy widać cokolwiek na mojej twarzy, jakies emocje, ale byłem autentycznie przerażony. Zdałem sobie sprawę, że wszyscy dookoła mieli rację. Powinienem był... od razu coś z tym zrobić...
Resztkami świadomości przywołałem w głowie obraz mojej ukochanej...




Donata


Wpadliśmy do szpitala jak huragan, mama, tata, Iwa i ja. Cała się trzęsłam. Nie wiem co się ze mną działo tak naprawdę, nie rejestrowałam sobie niczego z otoczenia, żadnych ludzi, odgłosów, zapachów, nic, tylko ta myśl, dostać się tam jak najszybciej i dowiedzieć się co z nim. Czy nic mu nie jest, czy wszystko z nim w porządku.
Izba przyjęc była pełna jakichś ludzi. Nie wiedziałam kim oni są, nie interesowało mnie to. Nie interesowała mnie kolejka do informacji, po prostu dopadła do baby siedzącej za ladą i zaczełam zasypywać ją pytaniami. Ludzie oburzeni zaczęli pytać mnie za kogoś się mam, ale wtedy do akcji wkroczył mój ojciec. Kazał im na mnie spojrzeć. Trzęsłam sie jak osika, wręcz dygotałam, nie umiałam nawet dobrze się wysłowić. Więc uznali chyba, że stało się coś o wiele poważniejszego niż ich badania okresowe czy szczepienia.
Pielęgniarka w końcu udzieliła nam jakichś informacji. Powiedziała gdzie go zawieźli, gdzie mamy się udać i kogo pytać o cokolwiek. Akurat znałam tego lekarza. To on wykrył chorobę serca mamy i między innymi on składał mi rękę, kiedy wpadłam pod samochód sąsiada, kiedy miałam dziesięć lat. Pognałam tam prawie że biegiem.
Oczywiście na korytarzu było pełno ludu, ochroniarze, którzy pilnowali sceny podczas występu, jacyś operatorzy i kilku innych. Kiedy mnie zobaczyli od razu ucichli. Dopadłam do pierwszego lepszego.
- Co z nim? Mówili coś, co się dzieje?! - zaczęłam szarpać jednego za ramię. Nie wiedzieli co mi powiedzieć, albo jak. - No mówże! Zawsze ci się gęba nie zamyka, a teraz co!!!
- Dona, uspokój się, córeczko... - tata próbował mnie uspokoić, ale kazałam mu spadać.
- Co uspokój się, co uspokój!! Może tobie by było na rękę gdyby się teraz przekręcił, ale ja wyobraź sobie tego nie przeżyję...!!! - mama podeszła do mnie i przytuliła mnie, a ojciec stał patrząc na mnie wielkimi oczami. Może przesadziłam. Ale szalałam z niepokoju i niewiedzy a on kazał mi się uspokoić?!
Iwa stała kawałek ode mnie i chyba też nie wiedziała co zrobić, czy w ogóle się odzywać. Ja nie chciałam niczego. NICZEGO, oprócz tego by dowiedzieć sie w końcu co się stało! Chciałam go zobaczyć...
W pewnym momencie z jednej z sal wyszedł ten własnie doktor o którym mówiła pielęgniarka. Kiedy nas zobaczył zmylił nieco krok, ale kiedy go zatrzymałam nie uciekał.
- Na razie nic jeszcze nie wiem. Nic na sto procent. Serce jest nieregularne, zatrzymuje się i rusza, kiedy je trochę popędzimy... - złapałam się za głowę. - Czy on już miał kiedyś takie problemy z sercem? - zapytał.
- Dwa miesiące temu, może troche wcześniej to się zaczęło... Przed trasą. Zasłabł kilka razy. Ostatni raz po pierwszym koncercie, był tam jakiś lekarz podobno mówił o zawale. - wyszeptałam nawet na niego nie patrząc. Myślałam, że zwariuję.
- Opowiadał o jakichś dolegliwościach? Konkretnych symptomach?
- Jego siostra coś mi mówiła, o uderzeniach goraca, dusznościach... ale nie wiem nic konkretnie bo on to całkowicie bagatelizował, kompletnie to zlał... - byłam przerażona i zrozpaczona. Lekarz zamyślił się na chwilę.
- Podejrzewam zaburzenia przewodnictwa. Ale on nie jest jeszcze taki stary, żeby potrzebowac rozrusznika. - myślał głosno. - To może być spowodowane jakimiś substancjami. - popatrzył na mnie. - Bierze jakieś leki? - pokręciłam głowa na nie. - Suplementy diety, witaminy, cokolwiek? Nieodpowiednio dobrane lub mieszane mogą spustoszyć organizm.
- Nie wiem czy coś brał takiego. Wiem, że wcześniej bral nasenne i pobudzające, bo nie wyrabiał się nagrywaniem tego wszystkiego. Nie spał, był do niczego, więc brał na pobudzenie. Ale przestał, po tym jak się o to pokłóciliśmy.
- Dobra. - zatrzymał pilęgniarkę, która wychodziła z tej samej sali. - Badania krwi, morfologia i co tylko, raz! - pognał ją, natychmiast wróciła się do sali, a po kilku minutach wyszła z kilkoma fiolkami pełnymi za pewne jego krwi.
Usiadłam na ławce obok mając wrażenie, że zaraz się przewrócę. Nic nie brał, przynajmniej ja nie widziałam...
- Prosze nie martwić się na zapas. Jeszcze nie umarł, ja tu bez biletu aniołów śmierci nie wpuszczam, proszę być dobrej myśli. - jak zwykle żarty się go trzymały.
Siedzieliśmy tak ze trzy godziny i nic. Nikt nam nic nie mówił, myślałam, że oszaleję. Co jakich czas ktoś biegał z sali i do, ale oczywiście nikt nie raczył nam nic powiedzieć. Tak bardzo się bałam, zaczęłam się zastanawiać, analizować... Nic przy mnie nie brał. Nie słyszałam też, żeby ktoś mówił, że coś bierze. Nie wiedziałam, żeby ktoś mu coś podawał... ale... zaraz...
Doktor znów pojawił się na horyzoncie...
- I co? - podniosłam się od razu z krzesła.
- Mam już wyniki. - powiedział. - Jest pani pewna, że NIC nie brał?
- Nigdy nie widziałam...
- Ma we krwi podwyższone stężenie potasu. Bierze potas na stałe? Takiego poziomu dawno nie widziałem! - wywaliłam na niego oczy.
- Nic nie wiem o żadnym potasie.
- No cóż. Musiał go sporo przyjąc przed ostatnim występem. Dlatego taka reakcja. Podajemy leki... ale zanim to spadnie minie trochę czasu. Jest gorąco, chcę, żebyście to wiedzieli.
- Może umrzeć? - zrobiło mi się słabo.
- Tak, może. - zawsze był bezpośredni. - Utrzymujemy go, ale... No starym dziadkiem nie jest, ale pierwszej młodości też już nie. Ale stawiałbym raczej na happy end, więc proszę spróbować się opanować.
Usiadłam z powrotem na ławce podpierając głowę na rękach.
- Więc musiał go przyjmować od jakiegoś czasu? - usłyszałam głos mojego ojca.
- Tak myślę. W coraz większych dawkach. Nie wiem jaki konował mu to zalecił, ale o mało go nie wykończył. Musze teraz państwa przeprosić. - i poszedł. Natychmiast pomyślałam o tym kretynie Murreyu. On widać pojęcia zielonego nie miał o medycynie!
- Wszystko będzie dobrze, kochanie. - mama usiadła obok mnie i przytuliła mocno. Objęłam ją, czując, że tego potrzebuję. Chciałam wejść do niego, ale mi nie pozwolili. Chyba umrę ze strachu zaraz, pomyślałam.
Nagle z sali w której leżał rozległo się ostre pikanie, a potem pisk... Nie miałam pojęcia o co chodzi, ale natychmiastowo zlecieli się tam lekarze, w tym ten z którym rozmawialiśmy. Byli tam też stażyści. Jakieś chaotyczne głosy, polecenia... Nic z tego nie rozumiałam. Drzwi się zamknęły i całkiem nie było nic słychać.
- Co się tam dzieje... - szepnęłam cała spięta, zaczynał mnie boleć żołądek.
Nastała kilkunastominutowa cisza, niczym nie zmącona, po czym z sali, w której go położyli wyszedł jakiś młody, chyba stażysta... Był blady jak śmierć. To chyba były jego pierwsze dni.
- No co jest? - zapytał go mój ojciec, kiedy tak stał patrząc na nas i nic nie mówił. Widziałam jak cięzko przełyka ślinę. Ręce zaczeły mi drżeć... Dlaczego do cholery nic nie mówi?!
Otwierał kilka razy usta i zamykał je, po czym w końcu wychrypiał...
- Przykro mi, ale...
- No wysłów się w końcu! - znów mój ojciec.
- Chyba już po wszystkim. - powiedział w końcu skacząc po nas oczami.
Poczułam jak serce mi staje...
- Jego serce nie dało rady i... - i to było ostatnie co usłyszałam, zanim nie runęłam na ziemię.

2 komentarze:

  1. Coś ty kurwa wymyśliła?! Wiesz co ja teraz przechodzę? Wiesz jak ja chodzę w nerwach po pokoju? Na początku wszystko pięknie ładnie śmiechy chichy, a później dupa. Musiało się to zepsuć. Nosz kurde musiało. Podwyższony poziom potasu. No jestem bardzo ciekawa kto mu to podał. Dobrze, że trafił na tego lekarza, a nie na swojego z lipnym dyplomem.
    Oprócz tego, że jestem zdenerwowana to po części chce mi się śmiać.
    Nie ma to jak porównywać genitalia. No po prostu śmiać się chce. A Iwa taka ciekawska. Pewno sama by chciała tak dobrze. xD Nie ma to jak przyjaciółka kupuje ci bieliznę. Jakby nie patrzeć Iwa zadbała o Michaela, żeby widoki miał jeszcze lepsze, ale jakby nie patrzeć w tej ciemności to zbytnio nie widzi.
    Mówiłaś, że nikt nie zamierza umierać. Czyli będzie cud, tak? Taki cud nad Wisłą? Takie zmartwychwstanie? No bo heloł innej akcji nie przetrawię.
    Następna w piątek powiadasz? Jakoś dam radę wytrzymać. Weny ci życzę dużo i pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam nic nie powiem. xD To jest nic. Później będzie ciekawie. :)

      Usuń

Komentarz motywuje! :)