Michael Jackson

Michael Jackson

sobota, 16 lipca 2016

31.

Jestem z następną notką. :D Kolejna ukaże się we wtorek. Ciąg dalszy smutasów jak myślę. xD Zapraszam. :)


Donata

Wróciłam do Neverland późnym wieczorem razem z Janet. Kiedy usłyszała te rewelacje, które jej przyniosłam złapała się za głowę. Tak jak ja nie mogła uwierzyć w to, że znowu chcą udupić jej brata. Najpierw była w szoku, potem się rozpłakała, a na końcu się wkurzyła. Ja sama wciaż czułam gulę w gardle.
Alan pewnie już mu powiedział. Zastanawiałam się jak on się czuje. Pewnie jest załamany. Kiedy wchodziłyśmy do środka od razu stało się to dla mnie jasne. Siedział w salonie z Alanem i jeszcze jednym jakimś gościem, za pewne z ochrony i podpierał głowę na rękach.
- O, jesteście! - Alan mruknął z wciąz wielkimi oczami. Chyba szok go jeszcze nie opuścił. Mnie też.
Mike podniósł głowę i spojrzał na mnie przekrwionymi oczami. Po chwili z powrotem spuścił głowę na ręce i to by było na tyle. Podeszłam do nich i usiadłam rzucając to gówno na stolik przed nami. Mike zareagował na to co najmniej jakbym tam postawiła kosz z jadowitymi weżami. Nie dziwiłam się.
- Spokojnie. - szepnęłam i objęłam go przytulając do siebie. Wtulił się jakby szukając potwierdzenia na to, że tu jestem. Gładziłam go po głowie kołysząc lekko, nie miałam pojęcia co zrobić tak naprawdę. Nawet nie umiałam sobie pewnie wyobrazić jak się czuł. Cały koszmar powraca...
- To my tego... pójdziemy. - mruknął jeden facet i oboje się ulotnili. Zostałam z nim tylko ja i Janet. Ta usiadła z jego drugiej strony.
- To jest nieprawda. - usłyszałam w pewnej chwili. - To nie ja... nie moje... - zaczął szeptać gorączkowo, na co przycisnęłam go do siebie mocniej.
- Wiem przecież, Mike. - odnalazłam jego usta i pocałowałam go czule. Westchnął.
- To amatorszczyzna. - usłyszałam głos Janet po czym spojrzałam na nią. - Zostawić to w takim miejscu, przecież to było jasne jak słońce, że to komuś wpadnie w ręce. I to bardzo szybko. Poza tym, takie rzeczy to ludzie chowają głęboko, nie na pierwszej lepszej półce, oni myśleli, że to przejdzie? - prychnęła. Byłam tego samego zdania.
- Mamy ich na filmie, więc wygraliśmy. - powiedziałam cicho. - Pytanie tylko co z tym wszystkim zrobić? Mike? - szepnęłam zmuszając go by na mnie spojrzał. - Jutro będziemy musieli zanieść to na policję. - zareagował tak jak się spodziewałąm.
Odsunął się ode mnie kręcąc głowa.
- Nie, ja nie chcę drugi raz przez to przechodzić, przesłuchania... - uciszyłam  go kładąc mu palec na ustach.
- Skarbie, nikt nie będzie cię teraz traktował jak podejrzanego. Kochanie, przychodzisz na policję z czymś co ci podrzucono. To zupełnie inna sytuacja. - popatrzył na mnie z obłędem w oczach. Z nim naprawdę było niedobrze.
- Inna sytuacja? Myślisz... Czy ty naprawdę myślisz, że im to zrobi róznice?! Byli w siódmym niebie wtedy, kiedy mogli mnie tak przetrzymywać w nieskończoność!  A teraz co, mają się nagle zamienić w moich obrońców?! Nigdzie nie pójdę. Spalę to ani śladu po tym nie zostanie!
- Nie możesz! - powstrzymałam go, bo by zrobił to chyba natychmiast. - Musisz to zgłosić, bo inaczej zaraz tu ktoś wpadnie, ty dobrze o tym wiesz. Znowu zaczną obrzucać cię błotem. A to ty tu jesteś ofiarą w tym momencie, nie żaden szczeniak z wątpliwymi dowodami przeciw tobie. - popatrzył na mnie po czym znów schował twarz w dłoniach.
- Nie dam rady. - usłyszałam po chwili. Serce mi pękało, ale co mogłam zrobić? Jedynie siedzieć przy nim i próbować podnieśc jakoś na duchu. Przekonać, że ja i Janet mamy rację i, że on musi zrobić to o czym mówię.
- Dasz radę. - szepnęłam obejmując go znów i całując za uchem. - Musisz się wziąć w garść bo zniszczą cię doszczętnie. Spójrz na mnie. - zmusiłam go poniekąd, żeby to zrobił. - Jestem z tobą. Na policję tez z toba pojadę, przecież nie jesteś sam. - westchnał ciężko odwracając ode mnie twarz. - Skarbie... - szepnęłam zrozpaczona jego stanem.
Janet w końcu wyszła z niechęcią zostawiając brata. Miałam zamiar zając się nim, by choć odrobinę odciągnąc go od ponurych myśli. Poszedł pod prysznic i siedział tam tak długo, że aż zaczęłam się zastanawiac czy się nie utopił. Wahając się lekko w końcu postanowiłam tam zajrzeć. Nagle pomyślałam, że jak to tak panna facetowi do łazienki... ale machnęłam na to ręką i po prostu wparowałam do środka patrząc jak stoi w kabinie pod strumieniem wody. Z przymkniętymi oczami, chyba nawet nie zauważył, że weszłam.
Mimo wszystko uśmiechnęłam się na ten widok. Wyglądał naprawdę... pięknie? Serce mi zabiło mocno i zapragnęłam tak po prostu się do niego przytulić, do jego pleców. Nie wiele myśląc zrobiłam to o czym myślałam, zrzuciłam z siebie wszystkie ubrania i weszłam do niego pod prysznic.
Spojrzał na mnie lekko zaskoczony, włosy kleiły mu się do twarzy. Odgarnęłam jego niesforne kosmyki i uśmiechnęłam się lekko samej będąc już cała mokra.
Oczy miał takie smutne. Nie było to chyba nic dziwnego biorąc pod uwagę to co miało miejsce. Objęłam go w pasie przysuwając się maksymalnie blisko aż moje piersi zetknęły się z jego ciałem po czym pocałowałam go delikatnie. Odwzajemnił pocałunek, ale jego usta drżały, wciąż to przeżywał...
- Chyba... nie dam dzisiaj rady, Dona... - mimo tego wszystkiego parsknęłam śmiechem. Spojrzał na mnie wiekszymi oczami.
- Nie każdy pocałunek musi kończyć się seksem, kochany. - pogładziłam go po policzku, a potem dotknęłam palcem jego dojnej wargi. - Chce być przy tobie, po prostu.
Popatrzył mi w oczy po czym przymknął swoje zagryzając wargę. Widziałam jak ciężko przełyka ślinę. Spuścił nieco głowę, woda zalewała mu twarz, zresztą mnie też.
- Nawet... nie chcę sobie wyobrażać co sobie wtedy o mnie myślałaś. - wyszeptał. Widać było, że cierpi. Poczułam ścisk w sercu. Objęłam jego twarz swoimi dłońmi i wpiłam sie w jego usta. Ale nie próbowałam pogłębiać pocałunku. Po prostu tak trwałam kiedy poczułam jak mnie obejmuje i wtula twarz w moje ramię. Pogładziłam go po włosach, na co tylko mocniej się do mnie przycisnął.
Westchnęłam. Co miałam mu powiedzieć? Że w pierwszej chwili naprawdę w niego zwątpiłam? Robiło mi się niedobrze na samą myśl o tym, ale przecież w końcu nie dałam się omamić.
- Robiłam wszystko, żeby to wyjaśnić. - powiedziałam chcąc jakoś załagodzić tą sytuację. Wyprostował się i zobaczyłam jak smutno się uśmiecha,
- Nie udawaj, Dona... - mruknął. - Doskonale wiem, że poczułaś co najmniej obrzydzenie w stosunku do mojej osoby.
- Przestań, prosze cię...
- Ale to prawda.
- Nie! - podniosłam głos. - W pierwszej chwili byłam w szoku...
- Takim, że aż przetrząsnęłaś mi wszystkie spodnie, koszule i komputer. - wytknął mi. Poczułam się naprawdę podle. Wypuściłam go z objęć.
- Ja sama czuję sie źle z tą myślą, więc nie musisz mi dokładać. - powiedziałam cicho odwracając się od niego i wychodząc z kabiny. Zanim jeszcze zdążyłam owinąc się ręcznikiem poczułam na swoim mokrym ciele jego ręce. Spojrzałam na niego przez ramię.
Przylgnął do moich pleców i pocałował czule skórę na ramieniu. Raz, potem drugi i trzeci... Nam obojgu było cieżko w tej chorej sytuacji. Nie miałam nawet z kim o tym postronnym porozmawiać... Z Janet. Ale potrzebowałam kogoś bardzo bliskiego... Dawno nie rozmawiałam z nikim z domu... Rozmowa z rodzicami pewnie dobrze by mi zrobiła. Mama dodałaby mi otuchy a tata pewnie coś konstruktywnego poradził. Mama dzwoniła, ale tatuś cały czas był obrażony. I co ja miałam zrobić?
Odwróciłam się do niego przodem i przytuliłam go do siebie. Chętnie z tego skorzystał. Czułam, że nie zmrużę oka tej nocy ani na chwilę. Zresztą on sam pewnie też nie będzie mógł zasnąć. Nie mogłam pojąć dlaczego komuś az tak bardzo zależy, żeby go zniszczyć. Pieniądze są tego aż tak warte?


Michael

Ile zła może pomieścić w sobie człowiek, a ile drugi może znieść od niego cierpienia? Zadawałem sobie to pytanie przez całą nieprzespaną noc, kiedy leżałem z Doną w łóżku, a ona przez cały czas gładziła mnie albo po policzku albo wplatała palce we włosy. Nie byłem wcale jakoś zdziwiony tym, że w pierwszej chwili zbombardowała dosłownie wszystko w poszukiwaniu czegoś jeszcze, czegos podobnego do tego co znalazła w tym gabinecie. Nie chciałem nawet patrzeć na to co jest w tej teczce. Niedobrze mi się robiło.
Cieszyłem się, że wciąz ze mną była, choć może nie było tego po mnie widać. Chyba coś we mnie pękło... Myślałem, że się nie podniosę. Czy ja o tak wiele proszę? Nic nie zrobiłem, dlaczego wciąż musze przeżywać ten koszmar... To było nie do zniesienia.


Rano następnego dnia czułem się chyba jeszcze gorzej. Noc nie przespana, wyglądałem gorzej niż zombie, a o tym co działo się w moim wnętrzu nawet nie wspomnę.
Nigdy chyba nie zrozumiem co powoduje tymi ludźmi. Dlaczego chcą mnie wykończyć. Ledwo co zacząłem odzyskiwać równowagę... Dodatkową drzazgą chyba była ta myśl, że to Dona to znalazła i co ona sobie myślała... Nie chciałem sobie tego nawet wyobrażać. Mogła mówić co chciała. Ja wiedziałem, że w pierwszej chwili po prostu mnie znienawidziła. Byłem szczęśliwy, że jednak nie dała się do końca omotać i mi wierzy. Gdyby ona się ode mnie teraz odwróciła... zostałby mi już chyba tylko stryczek.
- Mike... - usłyszałem za sobą, kiedy siedziałem w salonie i piłem trzecią szklankę mocnego alkoholu. Wiedziałem doskonale o co jej chodzi. Nie chciałem, po prostu nie chciałem jechać na tą zasraną policję. Wiedziałem, że ma rację, ale po prostu nie chciałem. Czułem się jak małe dziecko, całkowicie bezbronny, którego ktoś zostawił w jakimś obcym ciemnym miejscu.
Odchrząknąłem cicho. Błagałem by nie poruszała tego tematu. Usiadła obok mnie patrząc na mnie lekko wystraszonym wzrokiem. Czułem, że jestem już lekko wstawiony i chyba powinienem już odstawić tą flaszkę. Była dopiero godzina jedenasta.
Nigdy nie byłem jakiś agresywny po alkoholu, ale teraz jej wzrok zaczął mnie denerwować. Nie chciałem wyglądać jak jakiś wrak człowieka, ale tak się czułem i nie umiałem nic z tym zrobić. Kiedy podniosła rękę, by dotknąć za pewne mojego policzka, odtrąciłem ją.
- Mike...
- Daj mi spokój. - warknąłem. Miałem ochotę uciec, ale nie miałem siły wstać. Patrzyłem tylko lekko błędnym wzrokiem w wielkie okno naprzeciw nas, ale i tak za wiele nie dostrzegałem z tego co znajdowało się poza nim. Sięgnąłem po butelkę, ale mi ją zabrała.
- Chyba już dosć wypiłeś. - powiedziała.
- Powiedziałem, daj mi spokój! - warknąłem znów chcąc jej ją odebrać, ale sobie nie pozwoliła. Zaczęliśmy normalnie walczyć o tą flaszkę co najmniej jakby była coś warta. Ja starałem się jej ją odebrać, ona z kolei robiła wszystko bym jej nie dosięgnął. Udawało jej się tym bardziej, że byłem już naprawdę... podpity i lekko się chwiałem. Nie byłem jednak zalany i wiedziałem co robię. - Oddasz mi to czy nie?!
- Nie! - warknąłem coś wściekły pod nosem. Znów próbowałem jej ją zabrać, ale skończyło się to tym, że popchnęła mnie na wielkie narożnik, na którym klapnąłem i już tak zostałem. Dodatkowo butelka była otwarta więc z jej zawartości nie wiele już zostało.
- Schlałeś się. - mruknęła stojąc nade mną i patrząc jak próbuję podnieść się do siadu. Prychnąłem. Odstawiła butelkę i pochyliła się chcąc mi pomóc, ale odepchnąłem ją... trochę za mocno. Klapnęła tyłkiem na podłogę.
Powiedzieć, że poczułem się jak gówno, to kosmiczne niedopowiedzenie. Zrezygnowałem z dalszych prób podnoszenia się i ległem tak jak długi nie mając już siły ruszyć nawet ręką. Rozpłakałem się nawet się z tym nie kryjąc. Ktoś robi ze mnie pedofila, brakuje jeszcze, żeby ktoś powiedział, że podnoszę rękę na swoją kobietę. I wcale by pewnie nie skłamał w tym konkretnym temacie. Bo jak to wyglądało?
Pozbierała się z podłogi i uklęknęła przy mnie łapiąc mnie za rękę i jakimś sposobem unosząc nieco, po czym usiadła, a moja głowa znalazła się na jej kolanach. Objąłem jej nogi tuląc się, miałem wrażenie, że zaraz wybuchnę. Gładziła mnie po włosach cicho coś mrucząc, starając się zapewne jakoś mnie uspokoić.
- Przepraszam. - szepnąłem, kiedy łzy wciąż zalewały mi oczy. Ledwo cokolwiek widziałem. Płynęły same, chyba nie miałem nad nimi żadnej kontroli... Zamruczała cicho uspokajająco i pochyliła się całując mnie w policzek. Jej włosy opadły mi na twarz wycierając przy okazji mokre od łez policzki.
- Musisz się pozbierać, Mike. - usłyszałem. - Nie możesz pić, musisz się wziąc w garść, jestem przy tobie, nie chcę cię stracić. Sam mi się teraz odbierasz. - wyczułem w jej głosie strach i obawę. Co miałem z tym zrobić? Już nie wiedziałem co począć... Najchętniej to bym zasnął. Nic nie śnił, po prostu zasnął i już najlepiej się nie obudził.
- Przepraszam. - szepnąłem znów. Nie wiedziałem czemu tak bardzo chciałem ją przeprosić. Za co. Za to, że ją odepchnąłem... Że cierpi teraz przeze mnie. Że musiała oglądać te świństwa, które ktoś mi tu podłożył. - Jak twój ojciec się o tym dowie...
- Nie dowie się, dopóki sama mu nie powiem. - odpowiedziała i starła z mojego policzka kolejną łzę. - Ale musisz sam z tym iść... wiesz gdzie, prawda? Nie możesz znowu próbować obejść tego bokiem, musisz pokazać, że nie masz z tym nic, absolutnie nic wspólnego. Pojadę z tobą, jutro. Bo dzisiaj nie wyglądasz najlepiej.
- Wiem. - mruknąłem czując wstyd, ale co miałem zrobić.
Dzień później łeb bolał mnie tak jak nigdy. Tępe pulsowanie, kojarzyło mi się z waleniem, jakby ktoś dobijał mi się do głowy. Dona zerkała na mnie co jakiś czas z pewną obawą. No nie byłem tym faktem zaskoczony. Wczorajszy dzień widziałem jak przez mgłę, więc w pewnym momencie nawet się przeraziłem. Czy mogłem zrobić coś czego nie pamiętałem? Uderzyłem ją?
- Dona... skarbie... - mruknąłem podchodząc do niej gdy ścieliła łóżko w którejś sypialni. Pominąłem nawet to, że wciąz nie chciałem by pracowała. Czułem się, jakbym robił sobie z niej służącą. Ale mniejsza teraz o to...
Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Czy ja wczoraj zrobiłem coś... niewybaczalnego? - gula stanęła mi w gardle. Zmrużyła oczy przyglądając mi się z wielką poduszką w ręce. Po czym się... uśmiechnęła.
- Pytasz czy mnie zgwałciłeś czy co? - zachichotała. Przewróciłem oczami. Akurat o to byłem spokojny...
- Wątpię czy technicznie byłbym w stanie zrobić cokolwiek w tym stylu. - burknąłem. Parsknęła śmiechem po czym podeszła do mnie i pocałowała lekko gładząc po policzku.
- Nic złego nie zrobiłeś. Poza tym, że się schlałeś. - powiedziała po czym wróciła do swojego zajęcia. Odetchnąłem z ulgą. Dobrze wiedzieć... Chociaż tyle.
- Dona czy ty naprawdę musisz... - zacząłem znowu wskazując na pościel i łózko i w ogóle na to co robiła.
- Pracować? - wpadła mi w słowo. - Tak, Mike, muszę. I rozmawialiśmy o tym milion razy i zapewniam cię, że zdania nie zmieniłam. - westchnąłem.
- Ale skarbieee... - zacząłem jęczeć obejmując ją od tyłu. Dostrzegłem, że się uśmiecha.
- Nie, powiedziałam, i przestań psioczyć. Bo to nic nie da.
Chyba naprawdę sprawa była przegrana z mojej strony. Westchnąłem i przytuliłem się do niej bardziej.
- Czuję się, jakbyś była moją sprzątaczką. Jesteś moją KOBIETĄ, w dodatku panią w tym domu...
- I co z tego? - spojrzała na mnie tak jakoś... jakbym gadał do niej o zasadach pojawiania się wirów czasoprzestrzennych.
- To z tego, że mam wystarczająco dużo ludzi od takich rzeczy!
- Ale ja nie będę siedzieć na tyłku i nic nie robić! - nabuzowała się od razu. Wyglądała zabawnie w takich momentach, naprawdę. Uśmiechnąłem się. Chyba po raz pierwszy od jakiegoś czasu. Nie chciałem wspominać jakiego.
- Ale nikt ci nie każe siedzieć tylko i  nic nie robić. Ale bez przesady...
- Więc co twoim zdaniem miała bym robić? - wciąz patrzyła na mnie zła.
- Jest wiele ciekawszych rzeczy niż bycie sprzątającą we własnym domu.
- To nie jest mój dom, tylko twój, Mike...
- O nie! - tu pogroziłem jej palcem. - Od kilku tygodni to jest NASZ dom, Dona. - westchnęła opierając głowę o moją klatkę piersiową. Poza tym po głowie chodziła mi z grubsza inna rzecz. Chciałem to załatwić jak najszybciej, by jak najszybciej mieć to z głowy.
- Trzeba jechać na tą zafajdaną policję. - mruknąłem z obrzydzeniem. Skręcało mnie na samą myśl o tym, ale zrozumiałem, że nie mogę popełniać starych błędów. Zaraz zrobią mi kolejny wjazd na chatę, a to będzie podejrzane. Media się dobiorą do tego i rozdmuchają swoją spaczoną wersję. Musiałem ruszyć z kopyta sam tym razem, gdybym wtedy zrobił to samo, być moze dzisiaj nie byłbym w takiej rozsypce. Dona i Janet miały rację.
Moja kobieta spojrzała na mnie zostawiając tą poduszkę, która akurat jeszcze trzymała. Nie patrzyłem jej w oczy. Nie chciałem, żeby dostrzegła w moich jakąs słabosć. Bo czułem się słaby. Tak słaby jak jeszcze nigdy. Ale mówiłem sobie, że jeśli ona będzie ze mną to ze wszystkim dam sobie rade. Nie może być inaczej.
- Pojadę z tobą. Tylko się przebiorę... - zaczęła na co przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem tym samym przerywając jej myśl. Wtuliłem następnie twarz w jej pachnące włosy.
- Dziękuję. - szepnąłem po czym odsunąłem się delikatnie. Uśmiechnęła się, na co i ja poczułem sie trochę lepiej. Jej bliskosć zawsze działa na mnie kojąco.
- Nie dziękuj, przecież to oczywista rzecz, że nie zostawię cię z tym samego. - powiedziała patrząc na mnie zwyczajnie. Objęła mnie gdy znów przycisnąłem sie do niej pragnąc być blisko.
Nigdy mi tego nie szczędziła. Nigdy nie bolała jej przysłowiowa głowa. To śmieszne, ale prawdziwe.


Na komendę jechałem ze ściśniętym zołądkiem patrząc wszędzie tylko nie na jej kolana, na których trzymała to... gówno. Bo inaczej tego nazwać nie można. Od czasu jak to zostało znalezione ani razu nie zaglądałem do środka. Nie miałem pojęcia jak zareaguję jeśli jakiś policjant otworzy to przy mnie. Chyba zwymiotuję.
Kiedy zostałem o to oskarżony poraz pierwszy roześmiałem się. Myślałem, że to jakiś żart, że coś się komuś pomyliło i że za chwilę cała sprawa zostanie wyjaśniona. Pojechałem nawet do tego dzieciaka, żeby to wyjąsnić, co się dzieje i o co chodzi i to chyba też mnie pogrązyło. Ale skąd mogłem wiedzieć co się będzie potem działo... Kiedy drzwi otworzyła mi jego matka zaczeła na mnie krzyczeć, że mam czelność do nich przychodzić. Że mi ufali, bla bla bla, jak śmiałem się pojawić pod ich drzwiami. Wytrzeszczałem na nich oczy nie mając kompletnie pojęcia co się dzieje wokół mnie. Jakby nagle coś opętało tych ludzi.
Próbowałem rozmawiać, ale ci jeszcze zagrozili mi sądem. Co miałem zrobić, poszedłem stamtąd głowiąc się jak głupi co się stało. Ten dzieciak musiał coś źle zrozumieć, myślałem, chciałem to wyjaśnić, Niestety nie było mi dane. Po kilku dniach pojechałem tam znowu mając nadzieję, że ochłonęli i ten dzieciak wszystko odwołał ale rezultat był taki sam. Nawet gorszy. A potem zaproponowali ugodę pieniężną. Dwadzieścia milionów. Dla mnie pikuś. Mogłem to nadrobić w mgnieniu oka.
Każdego psiego dnia mogłem się obudzić i zażyczyć sobie, że chcę zagrać koncert tu albo tam. I tak było, grałem gdzie chciałem. Nikt się nie zastanawiał czy się godzić, gdziekolwiek bym się nie udał z taką propozycją, wszyscy witali mnie z otwartymi ramionami. Widząc entuzjazm w tych ludziach, pomyślałem naiwnie, że może nikt nie uwierzy w te brednie które opowiadali Arvizo, ale boleśnie się zawiodłem. Już wkrótce zacząłem otrzymywać pierwsze kopniaki. Jakoś sobie to tłumaczyłem. W końcu zawsze znajdą się jacyś tępi ludzie... Ale takich tępaków wciąz przybierało i w pewnej chwili stwierdziłem, że ci ludzie naprawdę w to wierzą. Chcą wierzyć, że to zrobiłem, że skrzywdziłem tego dzieciaka.
Próbowałem dorwać tego bachora samego gdzieś. Jednego razu zatrzymałem go w pewnym miejscu by porozmawiac, ktoś to zauwazył i już po kilku dniach znów wybuchł chaos, że próbowałem go uprowadzić, porwać, nie wiem... Zadałem mu tylko jedno pytanie; dlaczego? Chyba nie umiał mi na nie odpowiedzieć i podejrzewam, że i dzisiaj nie byłby w stanie tego zrobić. Być może Quincy miał rację. Większość, w tym moja własna rodzina uważała, że to rodzice są za to wszystko odpowiedzialni. Że uknuli sobie to od samego początku. W którymś momencie nawet ja to zauważyłem. Że wszelakie dziwne sytuacje powtarzają się w pewien regularny sposób. Zawsze gdy wracał od nich do mnie, by pomieszkać u mnie przez parę dni, pobawić się, pobyć ze zwierzętami zaczynał się kleić. Z początku nie widziałem w tym nic dziwnego, przytulał się. Buziaki też nie były niczym nadzwyczajnym, ale w pewnym momencie, zrobiło się to... dziwne. Powiedziałem mu, że nie powinien tak się zachowywać w stosunku do mnie, że tak nie wolno i już. Przestał i wszystko było w porządku. Wrócił do rodziców, po trzech czy czterech dniach wracał do mnie i zaczynało się to samo. Z tym, że po pewnym czasie dochodziły jakies nowe dziwaczne elementy, sytuacje stawały się naprawdę... dziwne.
Zaczął mi się pchać do łóżka. Mówił, że się boi, że nie może spać, że źle się czuje, nie chce być sam itd. Nigdy nie pozwoliłem na coś takiego, żeby spać z tym dzieciakiem w jednym łózku. Kiedy spał w moim łózku ja kładłem się na podłodze na materacu. I chyba dobrze, bo gdybym całkiem to zlekceważył to nie wiem... wolałem nie myślec, co mógłby wymyślec. Niedobrze mi się robiło.
Znów mu powiedziałem, żeby tego nie robił, bo to źle, że tak nie wolno. I znów przestał, zachowywał się normalnie. I znów pojechał do rodziców i znów po powrocie zaczął odstawiać szopki.
Wtedy nie łączyłem tego z jego rodzicami. Ale teraz po czasie i namyśle stwierdziłem, że to całkiem możliwe. Skoro jego matka wolała ciągnąc ze mnie pieniądze jako zadośćuczynienie za to co rzekomo zrobiłem... To było bardzo wymowne. Nie dostrzegałem tego wtedy, z resztą chciałem załatwić calą sprawę jak najszybciej, nie chciałem ładować się w procesy sądowe. Chciałem się od nich uwolnić raz na zawsze i teraz stwierdzam, że popełniłem wtedy błąd. Powinienem sam wytoczyć im proces. O fałszywe oskarżenie. Bez problemu dowiódłbym niewinności, tak jak to zrobiłem podczas procesu, który oni wytoczyli z tym porąbanym prokuratorem, który za wszelką cenę chciał mnie wsadzić do kryminału przed pójściem na emeryturę. To chyba stało się jego obsesją. A może miał do mnie jakąś osobistą urazę... Nigdy wcześniej się z nim nie spotkałem, więc nie mam pojęcia jaką krzywdę mógłbym mu wyrządzić.
Z kolei ten dzieciak... Nienawidziłem go serdecznie chociaż być może to rodzice kazali mu to wszystko robić. Natura ludzka jest jednak tak uformowana, że serce nie zastanawia się kto prowokował, ale patrzy na fakt tego co zostało zrobione. To ten dzieciak opowiadał kłamstwa, snuł jakieś obrzydliwe historie czego to mu nie robiłem, nie opowiadałem i tak dalej. Kiedy policjanci przedstawiali mi jego zeznania, myślałem, że się porzygam. Było mi wstyd, choć nic nie zrobiłem, ale sam fakt, że ktoś posądzał mnie o  coś takiego... A ta łatka została mi do dzisiaj i chyba nie ma już sposobu na to bym sie od tego uwolnił. Co jakiś czas pojawiają się jakieś złośliwe kąśliwe uwagi na mój temat lub artykuły traktujące o tym czego to nie znaleźli u mnie w domu. A prawda jest taka, że gówno znaleźli bo nic tu nigdy nie chowałem. Żadnej pierdolonej pornografii.
To wszystko mnie załamało. Starałem się żyć normalnie, podnieśc sie po tym jak wdeptali mnie w ziemię, ale prawda była taka, że nie miałem na to siły. Do dziś nie wielu ludzi jest świadomych, że nie na wszystkich oficjalnych imprezach pojawiłem się we własnej osobie. Niekiedy ojciec musiał wynajmować sobowtóra, bo ja powiedziałem, że nie dam rady temu podołac. Nie miałem ochoty na nic poza siedzeniem, albo w ogóle leżeniem w łózku. Czysta depresja. Niektórzy nawet po cichu mówili, że już się z tego nie podniosę. Sam nawet tak myślałem i podzielałem ich zdanie w stu procentach. Aż pojawiła się Dona.
W tej chwili, kiedy to sobie uświadomiłem poczułem nagle przypływ jakiejś energii. Spojrzałem na nią. Patrzyła w boczną szybę wciąz trzymając to gówno na kolanach. Sięgnąłem i chwyciłem ją za rękę. Spojrzała na mnie, a gdy zobaczyła mój uśmiech, taki sam pojawił sie na jej twarzy. Wiedziałem, że dam temu radę. Z nią u mego boku wszystko było możliwe. Jak mogłem sądzić, że się złamię po raz drugi? Podniosłem się z ziemi choć wielu mówiło, że nie dam rady odbić sie od dna. Nie pozwolę się teraz z powrotem na nie zepchnąć. Niech no tylko kto próbuje.
Zatrzymaliśmy się w końcu a ja popatrzyłem na budynek w którym mieściła się rzeczona komenda. Poczułem lekki ucisk w żołądku, ale nie dałem się temu poczuciu, postanowiłem sobie załatwić to jak należy.
- Pracuje tu całkiem przyjemny naczelnik. - usłyszałem od kierowcy. - Może trochę burkliwy, ale inteligentny. Kiedy ten cały ambaras się zaczynał, jeszcze nie awansował, powtarzał wszystkim, że w tej całej sprawie wszystko śmierdzi na kilometr, ale bynajmniej nie ty sam, ale nikt go nie chciał słuchać. Teraz objął rządy, więc myślę, że będzie dobrze. - uśmiechnąłem się. Kto by to nie był, będzie dobrze, pomyślałem, trzymając wciąż w swojej dłoni rękę Dony.
- To co, idziemy? - zapytała patrząc na mnie. Kiwnąłem głową i wysiedliśmy.
Nie wiem czy ktokolwiek z nich się mnie tam kiedykolwiek spodziewał, ale kiedy wszedłem, wszystkie oczy zostały wbite we mnie jak szpile. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem witając się przelotnie i kierując się od razu w stronę gabinetów wyższych stanowisk. To musiało wyglądać co najmniej podejrzanie, tak myślałem. Pewnie nie długo media już znowu będa huczeć, że Jackson znów stawił się na policji. Byłem pewny, że znowu dobiorą mi sie do dupy, ale nie miałem zamiaru teraz się tym martwić, będzie na to czas później.
Kiedy zostaliśmy wpuszczeni do pomieszczenia, w którym urzędował ów człowiek, o którym mówił mój kierowca, spojrzał na nas, najpierw na mnie, potem na Donę wielkimi oczami.
- Prosze, słucham. - powiedział wciąz na mnie patrząc z oczami jak cebule wskazując krzesła przed swoim biurkiem. Usiedliśmy więc. Niespodziewanie nawet się tego po sobie sam nie spodziewając, zabrałem teczkę z gównem dziewczynie i rzuciłem facetowi na blat tuż przed jego nosem ze słowami...
- Mam tego dosyć.
Popatrzył najpierw na rzecz mu pokazaną, a potem kolejno na nas.
Był to człowiek w średnim wieku, mniej więcej w moim, ale ja nie posiadałem takiego mięśnia piwnego. Guziki przyciasnawej koszuli chyba ledwo zipały, a za biurkiem ledwo sie mieścił. Ale w obyciu chyba naprawdę był w porządku, bo nie zaczął udawać takiego chojraka jak tamta banda kretynów, która dobrze się bawiła przesłuchując mnie jak kryminalistę.
Wziął ostrożnie teczkę w palce obu rąk, popatrzył na nią, a potem zerkając na mnie, z czego domyśliłem się że i on się domyślił zawartości, otworzył ją. Oczy prawie wyszły mu na wierzch, brwi podjechały wysoko, a usta utworzyły idealne komiczne O.
- No to już chyba wszystko rozumiem. - mruknął zamykając z obrzydzeniem teczkę po czym odkładając ją na bok i patrząc na mnie.
- Co pan rozumie? - zapytałem. Splótł przed sobą dłonie na biurku.
- Dzisiaj rano dostaliśmy anonimowy cynk, że w pańskim domu podobno znajduje się pewna rzecz. Krótko mówiąc zdjęcia z udziałem małych dzieci. - przymknąłem oczy na te słowa wzdychając ze zrezygnowaniem. Domyślałem się że tak będzie...
- I co? Pewnie właśnie znów plądrujecie mi dom. - powiedziałem znów na niego patrząc.
- A wiedziałby pan, że wcale nie. - odparł. Byłem lekko zaskoczony. - Pracuję już dość długo, by wiedziec, że nie każdy cynk musi być prawdziwy, a to co znajdzie się na miejscu autentycznym dowodem. Ja pamiętam pana sprawę, panie Jackson. I mogę panu powiedziec, że chyba ma pan szczęscie, że ja tu teraz rządzę. Młodzi i starzy również az palili się do tego by pana odwiedzić. Nawiasem mówią, od dawna nie widziałem w nich takiego zapału do pracy. - parsknął śmiechem.
- Ciekawe. - mruknałem zły.
- Prosze się nie potrzebnie nie denerwować. Ja rozumiem, że to nie łatwe, ale nikt panu plądrować domu nie będzie. Rozumiem, że zostało to u pana podrzucone?
- Tak, mamy nawet na filmie tego co to przyniósł. - odpowiedziała Dona. Wyciągnęła z małej torebki dysk CD i podała go facetowi. Przyjrzał mu się po czym wsadził do stacji dysków w komputerze i odpalił. A raczej próbował odpalić. Po chwili dało się słyszec jego burczenie i klątwy po czym wrzasnął;
- Młody, chodź tutaj, to cholerstwo znowu mnie nie słucha! - zerknąłem ukradkiem na Donę w tym samym momencie co ona na mnie. Powstrzymałem uśmiechem. Rzeczywiście całkiem przyjemny gość.
Do pokoju wpadł jakiś dzieciak, który wywalił na mnie oczy, po czym pogrzebał coś i wyszedł.
- No. Ja jestem człowiekiem starej generacji, za moich czasów pisało się długopisem, ewentualnie ołówkiem, nie na jakichś pudłach... - mruczał po czym wpatrzył się w ekran. - To chyba ten. - odwrócił monitor w naszą stronę po czym wskazał paluchem na faceta wychodzącego już z gabinetu.
- Tak, to ten. - potwierdziłem. Westchnąłem, po czym zacząłem mówić dalej. - Przyszli kilka dni temu z zapytaniem czy odsprzedam im cały teren na którym stoi mój dom. Proponowali nawet intratną sumę, ale nie zgodziłem się. Próbowali mnie przekonywać, ale po jakimś czasie stwierdzili że szkoda. Jeden z nich, ten własnie, zapytał czy może się napić czegoś zimnego, było gorąco... Pokazałem mu droge do kuchni. Prowadzi obok tego gabinetu właśnie.
- No do kuchni nie dotarł jak widać. - powiedział policjant patrząc wciąz na ekran. - Zastanawia mnie tylko ich brawurowa odwaga, ma pan kamery prawie w całym domu.
- Od niedawna. Wcześniej były tylko na zewnątrz. - chyba nie musiałem tłumaczyć po co je założyłem w środku.
- Rozumiem. Zajmiemy się tym, niech pan będzie spokojny. Młody! - wrzasnął znów. Pojawił się w mgnieniu oka. - Zrób coś z tym tatałajstwem. - mruknął chrząkając cicho pod nosem. Widać, gubił się w technice. Kiedy chłopak wyszedł popatrzył na mnie jeszcze.
- To my już pójdziemy. Bardzo panu dziękuję... - zacząłem, ale mnie zatrzymał.
- Pan poczeka. - mruknął po czym zaczął za czymś grzebać. - Proszę dla córki. Udusi mnie jesli sie dowie, że pan tu był a ja nie wziąłem od pana dla niej autografu. - podetknął mi jakis marker i kartkę papieru pod nos. Spojrzałem na Donę wielkimi oczami po czym podpisałem tą kartkę z lekkim uśmiechem na twarzy.

4 komentarze:

  1. Jestem!
    Już myślałam, że nie uda mi się dzisiaj napisać koma.
    Za dużo na głowie, do tego ten wyjazd na praktyki się zbliża, zakupy i wszystko inne i w ciagłym pośpiechu jestem.
    Rozdział mega, chociaż znów smutny. Nie dziwię się Michasiowi, że mu ciężko i się podłamuje. Dobrze, że Dona jest przy nim i go wspiera. Nawet jego odtrącenia jej nie zniechecają, wie dobrze, że Mike nie robi nic umyślnie, a takie oskarżenia potrafią pogubić człowieka w jego czynach i słowach.
    Dobrze, że zamiast drzeć się jeszcze na niego to olała to odepchnięcie i była przy nim bez względu na wszystko.
    Końcówka trochę mnie zaskoczyła, w sensie ciekawa jestem czy ten policjant serio im pomoże. Kto wie, może życie Mike'a w końcu będzie dzięki niemu oczyszczone i spokojne.
    No nic, dużo weny Ci życzę <333
    Pisz i wstawiaj jak najwięcej, chce mieć co czytać nim wyjadę potem taka przerwa ... O.o
    Buziaki;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha. xD
      No ja mogę wstawiać częściej, ale wtedy notki mi się błyskawicznie skończą a ostatnio mam lenia na pisanie. x.x Ale się zobaczy. Zastanowię się. :D
      Pozdrawiam. :)

      Usuń
  2. Jestem! :)
    Piszę z telefonu więc od razu przepraszam za błędy, jeżeli ten kom wgl się doda -.- i będzie dzisiaj krótko ode mnie bo trochę się spieszę.
    Notka świetna jak zwykle :) ja tak jak Michael jakoś nie miałam ochoty dzisiaj na seksy 😂
    Jackson się nachlał? Ja mu się wcale nie dziwię, musiał jakoś odreagować. I trochę się bałam że może odwalić po pijaku jakąś akcję...zrobić coś Donie... No kurde nie powinnam tak pomyśleć ale wiadomo był pijany i jednym słowem wkurwiony. Boże jak dobrze że on ma Donę, bo czuję że bez niej by się chyba nie pozbierał. Jest przy nim zawsze i wspiera go to jest piękne <3 No dobra zwątpiła na początku ale każdy by zwątpił i coś sobie durnego pomyślał na jej miejscu. Najważniejsze że jest z Michasiem, wsparcie mu teraz potrzebne. Jak czytam te wszystkie myśli Michaela to aż się płakać chce naprawdę. Biedny musi przechodzić przez to piekło jeszcze raz. I dobrze że w końcu zgodził się pojechać na tą policję, wiem że teraz się wszystko wyjaśni. Jeszcze trafili na takiego fajnego policjanta xD już lubię gościa xD
    Powiedz że to się skończy dobrze 😂 ja wiem że nie powiesz xD
    Czekam z niecierpliwością na nexta!
    Pozdrawiam serdecznie :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, masz rację, nic nie powiem, nic a nic. xD Ale za niedługo znowu będzie coś ciekawego.
      o.o
      No i powiedziałam. xD

      Usuń

Komentarz motywuje! :)