Michael Jackson

Michael Jackson

sobota, 4 czerwca 2016

17.

Dzień dobry. :D Oto kolejny odcinek, tak myślę, że w końcu będziecie zadowoleni z Donaty, przynajmniej w jakiejś części. xD Zapraszam więc do lektury. :)
Kolejny odcinek ukaże się we wtorek.
:)

Donata


Dalszą część drogi, aż do samej restauracji, o której mówił, pokonaliśmy we względnej ciszy. Nie ciążyła ona nam jednak. Nie potrzebowaliśmy żadnych słów, przynajmniej w tamtej chwili. Tylko zakłócałyby ten prąd, który między nami przepływał.
To było niesamowite uczucie, móc tak bezkarnie na niego patrzeć, siedząc obok, jak sprawnie kierował autem tylko jedną ręką. Nie zwracał twarzy w moją stronę, nie zerkał, a i tak wiedziałam, że jest cały zaabsorbowany moją osobą. Skąd to wiedziałam? Wciąż trzymałam na swoich kolanach jego dłoń w swoich rękach. Od momentu jak mi ją podał nie zabrał jej ani razu, ani na moment, nawet by zmienić bieg. Z resztą nie musiał tego robić, bo jego samochód posiadał automatyczną skrzynię biegów. Gładziłam delikatnie palcami wierzch jego dłoni, a on co jakiś czas mocniej ją zaciskał, dając mi tym znać, że doskonale zdaje sobie sprawę z tej atmosfery, która nagle między nami zaistniała.
Nie próbowałam tego przerywać. Chciałam, by to trwało bez końca, bałam się, że gdy zatrzymamy się już pod tą restauracją, wszystko pryśnie i nie będzie już tak samo jak teraz. Moje obawy były jednak całkowicie bezpodstawne.
Kiedy zatrzymał auto, po raz pierwszy wyswobodził swoją dłoń z mojego uścisku i spojrzał na mnie. W jego oczach czaiło się tyle emocji i pragnień. W moich pewnie też. Wyskoczyłam z auta czując jak serce dudni w mojej piersi i spojrzałam na budynek. Szczęka lekko mi opadła.
- Mike... ta restauracja ma pięć gwiazdek. - uśmiechnął się zakładając okulary i podchodząc do mnie.
- Zgadza się. - przytaknął cicho rozglądając się dyskretnie i ruszył ze mną do przodu lekko obejmując mnie od tyłu w pasie.
- Nie boisz się, że ktoś cię tu zobaczy? Ze mną? - mruknęłam zdając sobie nagle sprawę z tego, że w każdej chwili ktoś może nas tu rozpoznać.
- Nie. - odpowiedział natychmiast z uśmiechem, który uwielbiałam. - Chciałbym, żeby cały świat wiedział, jaką cudowną istotę los pozwolił mi spotkać... Ale oczywiście - zaczął znów. - Dla mnie najważniejsza jesteś ty i twoje bezpieczeństwo. - spurpurowiałam troche na te słowa. - Więc będę się starał, żeby nikt o niczym za dużo nie wiedział, dopóki ty sama mnie nie zechcesz... i się nie zgodzisz by wiedzieli. - zakończył nie patrząc na mnie... A może zerkał, ale przez ciemne okulary nie było tego widać. Uśmiechnęłam się spuszczając głowę.
- Poza tym - dodał cicho otwierając mi drzwi. - Muszę ci się do czegoś przyznać.
- Co, już mnie zdradzasz? - powiedziałam żartując. Zaśmiał się.
- Nie, skądże. Po prostu troche to sobie wszystko ukartowałem i...- spojrzałam na niego. - Cały lokal jest na naszą wyłączność  na ten dzień. - wywaliłam na niego oczy.
- Co takiego? Jak to na naszą wyłącznosć... Cały dzień?!
- Tak. - potwierdził na co aż się zapowietrzyłam.
- Przecież to musiało kosztować.. majątek...!
- Trochę mnie to wyniosło, ale mój budżet niezbyt to odczuł. - powiedział z uśmiechem.
- No tak. - mruknęłam dając się prowadzić dalej. - Mogłes mi powiedzieć.
- Nie zgodziłabyś się.
- Też prawda.
Restauracja pod względem wystroju była naprawdę... ekskluzywna. Nigdy nie było mnie stać na rozbijanie się w takich miejscach, a teraz on od tak sobie, wynajął CAŁĄ na CAŁY DZIEŃ! Stoliki stały w schludnych rzędach poustawiane pod ścianami poprzykrywane białymi obruskami, tak by jakoś się prezentowały. Pomieszczenie było duże i przyciemnione. Na samym środku stał pojedynczy stolik zastawiony dla dwóch osób ze... świecami.
- Michael... - wydusiłam w końcu z siebie podchodząc z nim razem do stolika.
- Podoba ci się? - zapytał patrząc na mnie niepewnie. Z całą pewnością zdawał sobie sprawę, że mogę nie być do końca zadowolona.
- To wszystko wygląda cudnie. Mogłam pomyśleć trochę, ubrałabym się lepiej...
- Wyglądasz ślicznie. - powiedział natychmiast. Wciąż przyglądał mi się z niepokojem. Uśmiechnęłam się nerwowo.
- Zdajesz sobie sprawę, że to za dużo?
- Niby dlaczego? Jesteś... pierwszą osobą, która zdołała obudzić we mnie życie... Należy ci się wszystko co najdrogocenniejsze na tym świecie. Choćby za to, że jesteś.
Mówił szeptem musiałam się do niego przybliżyć, żeby wszystko zrozumieć. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko moich. Choć wcześniej sama go pocałowałam, co było kompletnie niezrozumiałe dla mnie, a potem on zrobił to samo sam, teraz odwróciłam od niego twarz nie pozwalając nam na to.
- Może usiądźmy w końcu... - szepnęłam. Ledwie zajęliśmy miejsca, pojawił się kelner. Podał nam menu i zapytał w czym służyć.
Kiedy zobaczyłam te ceny, myślałam, że umrę. Z powodu szoku. Miałam rację myśląc, że w życiu nie byłoby mnie na to stać. Nigdy nie zapłaciłabym takich pieniędzy za naparstek żarcia. No, ale ON mógł sobie na to pozwolić. Na to i na o wiele więcej. Miałam wrażenie, że z tego wszystkiego cierpnie mi skóra na ramionach. Jednocześnie to było takie słodkie. Widziałam, że mu zależy. Nikt jak do tej pory tak się nie starał... Ale z drugiej po co marnować na mnie takie pieniądze? To bez sensu.
Zdecydowałam się w końcu na coś, cokolwiek tak naprawdę. Podejrzewałam, że i tak będzie smacznie, to nie była byle jaka miejscówka, więc o to się nie martwiłam.
- Jestem bardzo ciekawa - szepnełam czym sprawiłam, że Mike natychmiast wbił we mnie swoje oczy. - jak ja ci za to wszystko zwrócę...
- W naturze. - walnął. Wystarczyło mi jedno spojrzenie, by wiedzieć, że żartuje. Nawet się uśmiechnęłam.
- To nie jest śmieszne, Mike. Mówię poważnie.
- A ja mówię poważnie, mówiąc, że za nic nie musisz mi nic oddawać. Chcę sprawić ci przyjemność, byś się uśmiechneła.
- Nie potrzebuje takich rzeczy, żeby było mi miło i przyjemnie. - mruknęłam patrząc jak delikatnie chwyta moją dłoń w swoją opartą na stoliku.
- A czego potrzebujesz? - wyszeptał patrząc na mnie. - Dam ci wszystko.
Milczałam przez chwilę. Unikałam jego wzroku, ale było to praktycznie niemożliwe, by na niego nie patrzeć. Czego mogłam chcieć?
- Ciebie. - szepnęłam tak cicho, że nawet pomyślałam, że tego nie usłyszał. Ale kiedy na niego spojrzałam i zobaczyłam ten uśmiech, wiedziałam, że doskonale usłyszał.
Opuściłam wzrok lekko speszona. Miałam się trzymać od niego z daleka, a tym czasem daje się zapraszać do drogich restauracji i składac sobie takie deklaracje. Miałam kompletny mętlik w głowie. NIe wiedziałam już czego naprawdę chcę... Wiedziałam, że chcę jego. Ale nie wiedziałam już co z tym robić. Czy nadal mam z tym walczyć, czy rzucić to wszystko i dać się w to wciągnąć. Ścisnął bardziej moją dłoń, patrząc na mnie, ale nic nie powiedział. W tym samym momencie kelner przyniósł nam nasze zamówienia i nalał do kieliszków czerwonego wina.
Kiedy odszedł Michael wziął do ręki swój kieliszek i przyjrzał mu się dokładnie.
- Polecane, więc na pewno dobre. - stwierdził oglądając je wciąż. Chyba na siłę chciał na czymś zawiesić oko, byleby nie gapić się bez przerwy na mnie. - Wypijemy? - zapytał w końcu na mnie patrząc.
- Za co? - zapytałam, trochę obawiając się jego odpowiedzi.
- Za nas, oczywiście. - zaśmiał się. Stuknęliśmy się szkiełkami. Zaśmiałam się pod nosem. - Co? - podchwycił natychmiast.
- Nic, nic... po prostu... czuję się jak na jakiejś randce. - mruknęłam cicho pod nosem. Unikałam tego by na niego teraz patrzeć. Ale wyczułam, że znów się uśmiecha.
- A nie jesteśmy na randce? Może z mojej perspektywy wygląda to nieco dziwacznie, mając czterdzieści lat nie powinienem uganiać się za panienkami, ale... - chyba zaczął się miotach we własnych zeznaniach.
- Więc dlaczego uganiasz się za mną? - zapytałam prosto z mostu, na co zaróżowił się znów słodko. Zaśmiał się widząc mój uśmiech na twarzy. Doskonale wiedział, dlaczego się uśmiecham.
- Bo jesteś tego warta. Cokolwiek ktokolwiek kiedykolwiek by powiedział, nieważne. Jesteś tego warta. - teraz to ja poróżowiałam.
- Zawstydzasz mnie, Jackson. - burknęłam ale uśmiechnęłam się lekko pod nosem po chwili.
- Będę cię zawstydzał. Rumieńce dodają ci uroku. - walnął.
- Tobie też. - odwdzięczyłam mu się, na co znowu się zarumienił. - O właśnie, tak jak teraz! - zaśmiałam się, na co on też zachichotał cicho pod nosem.
Zaczęliśmy jeść. Byłam nawet zadowolona z tego co miałam na talerzu, po pierwsze, bo rzeczywiście było pyszne, a po drugie, bo miałam co robić i mogłam się opamiętać, bym przez cały czas nie wodziła wzrokiem po jego twarzy. Pierwszy raz byliśmy tak całkiem sami w takiej atmosferze. Dokładnie oglądałam jego usta, nos, oczy... Jaki mają kształt. Największe palpitacje powodowały u mnie właśnie jego oczy. Tak ciepło brązowe.
Kiedy talerze zrobiły się już puste piliśmy już tylko wino. Nie wiedziałam, ale butelka szybko się opróżniała...
- Chcesz mnie upić? - zamruczałam w pewnym momencie patrząc jak znów nalewa nam do kieliszków.
- Skądże... - odrzekł z uśmiechem.
- Może chcesz mnie wykorzystać później... w samochodzie. - zaśmiałam się cicho przyglądając się zawartości swojego kieliszka. Patrzył na mnie w nieokreślony sposób, ale po chwili sam się uśmiechnął.
- Jeśli wyrazisz na to zgodę...
- A więc będziesz pytał o zgodę?
- Oczywiście! - powiedział zbulwersowany tym, że mogłam pomyślec, iż postąpiłby inaczej.
- Chyba już dość wypiliśmy. - powiedziałam w końcu odstawiając swoje szkiełko opróżnione do połowy.
- Już czujesz się dość pijana bym mógł się za ciebie zabrać? - zażartował. Parsknęłam pod nosem.
- Nie zupełnie. Raczej mam na myśli to, że jeszcze trochę i znikną wszystkie hamulce.
- No to nie krępuj się, pij dalej. - mruknął na co zaśmiałam się cicho pod nosem.
- Jesteś naprawdę bardzo subtelny. - wyszczerzył się w uśmiechu.
- Wiesz, że bym tego nie zrobił.
- Wiem. - mruknęłam.
- Chciałbym ci coś pokazać. - odezwał się w pewnej chwili zaaferowany widocznie.
Popatrzyłam na niego nieco podejrzliwie, na co się uśmiechnął.
- Co takiego chcesz mi pokazać?
- Zobaczysz. Chodź. - to już było naprawdę podejrzane. Ale nie zawahałam się, wstałam i podając mu rękę pozwoliłam się mu poprowadzić. Zaprowadził mnie z powrotem do samochodu. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam, że słońce jest już tak nisko. Było już późno... nawet się nie obejrzałam...
- Czemu masz taką markotną minę? - zapytał pół szeptem, kiedy oboje już siedzieliśmy w aucie.
- Nie, nic... - mruknęłam patrząc na swoje kolana. Chwycił mnie znów za dłoń, tak jak wcześniej, kiedy jechaliśmy do restauracji.
- Zrobiłem coś nie tak? Chcesz wracać do hotelu?
- Nie, nie! - odpowiedziałam szybko, chyba zbyt szybko. Ale nie chciałam się z nim rozstawać. - Nic złego nie zrobiłeś...
Popatrzył na mnie przez chwilę.
- Zawiozę cię do hotelu.
- Nie. - powiedziałam natychmiast ściskając mocniej jego rękę. Jego oczy zrobiły się trochę wieksze. - Nie chcę się z tobą rozstawać, Mike. - powiedziałam patrząc prosto na niego. Uśmiechnął się tak ładnie, że aż miałam ochotę... go pocałowac. I zrobiłam to całkiem niespodziewanie.
- Mmm... - zamruczał, gdy tak bez ostrzeżenie przyciągnęłam go do siebie i przywarłam do jego ust. Ale nie oponował wręcz przeciwnie. Delikatnie rozsunął językiem moje wargi torując sobie powoli drogę do mnie. Pocałunek stał się głębszy i namiętny. W samochodzie... przemknęło mi nagle przez myśl. Jak para niewyżytych nastolatków. I nagle to słowo, samochód, uderzyło we mnie tak, jakby doniczka spadła mi na głowę...
- Mike...! - oderwałam się od niego raptownie. Zdezorientowany popatrzył na mnie wielkimi oczami. Jego usta nabrzmiały kusząco od pocałunku... przyknęłam oczy. - Jesteśmy w aucie, zaraz nam tu ktoś cały album zdjęć napyka...!
- Spokojnie. - zamknął mi usta dotykając ich delikatnie palcem, tym samym przerywając moją paniczną paplaninę. - Auto ma przyciemniane szyby... Nikt nic nie zobaczy. - wymruczał przysuwając się do mnie znów i patrząc na mnie uważnie, jakby prosił o zgodę. Kiwnęłam lekko głową samej nie wierząc, że sobie na to wszystko pozwalam. Nie potrafiłam go odtrącić. Byłam chyba egoistką. Za dobrze się przy nim teraz czułam, by to przerwać.
Musnął lekko moje usta swoimi, by po chwili przywrzeć do nich całkowicie i znów spleść swój język z moim. Rwałam się do niego, najchętniej to wlazłabym mu tam na kolana, podejrzewałam, że nie miałby absolutnie nic przeciwko temu. Ale powstrzymałam swoje zapędy. Musiałam się, powstrzymywać, bo inaczej... skończyłoby się to w niezwykle spektakularny sposób. Ale nie ograniczałam się zbytnio. Wplotłam zachłannie place obu dłoni w jego włosy tym samym stwarzając sobie możliwość przyciągnięcia go bliżej, gdyby chciał się oddalić. Ale pod tym kontem chyba było to zbędne, bo on tak jak ja chyba, ciągnął do mnie by być jak najbliżej.
Ale o dziwo po chwili... odsunął się sam!
- Ej... - zaprotestowałam mrugając powiekami. Uśmiechnął się.
- Jesteś niezwykle słodka. - szepnął. - Ale miałem ci coś pokazać. Musimy jechać, bo się spóźnimy. - odsunął się całkiem z czego nie byłam zadowolona. Zerkał na mnie od czasu do czasu uśmiechając się pod nosem.
Wyjechaliśmy znów na autostradę. Nawet nie zauważyłam, że opuściliśmy miasto... dopiero po chwili zapytałam go...
- Gdzie mnie wieziesz? - uśmiechnął się szeroko.
- Zobaczysz.
- Ej! - szturchnęłam go lekko w bok. - Bo zacznę podejrzewać, że chcesz mnie uprowadzić. - zaśmiał się.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, gdybyś tego chciała. - powiedział patrząc na mnie przez chwilę. Teraz to ja się zaśmiałam.
- Porwałbyś mnie na moje własne życzenie??
- Oczywiście!
- Dobrze, w takim razie uznaję ten wyjazd za porwanie w biały dzień, panie Jackson! - zarechotałam, a on razem ze mną. - Więc teraz powiesz mi, gdzie mnie porywasz? - domagałam się tej informacji z uśmiechem.
- Nad ocean. - odpowiedział. Otworzyłam szerzej oczy.
- Przecież to spory kawałek!
- Dlatego musimy się spieszyć. - wyszczerzył się. - Tym pocałunkiem sprawiłaś, że na chwilę zupełnie straciłem rozum, więc teraz musimy pędzić.
- Sam nie jesteś lepszy. - mruknęłam cicho z uśmiechem rumieniąc się. No prosze. Pozbawiam go zdolności myślenia? Cudownie!
- Tak? To znaczy? - podchwycił.
- To znaczy, że na sam twój widok zapominam co chciałam zrobić z tym, co akurat trzymam w ręce. - roześmiał się radośnie. - No tak!
- Wierzę, wierzę! Mam to samo gdy patrzę na ciebie.
- Przestań. - machnęłam ręką wciąz się śmiejąc. Atmosfera była bardzo przyjemna. Nawet zaczęłam myślec, że może... może by się to udało? Może rzeczywiście nie byłoby tak źle... Potrzeba jego bliskości zaczęła przeważać, nad tym co sobie umyśliłam.
- Wiesz... - zaczęłam cicho patrząc znów w swoje ręce. Spojrzał na mnie przelotnie dając do zrozumienia, że mnie słucha. - Jeszcze nie tak dawno chciałam ci powiedzieć...
- Co takiego? - wtrącił aksamitnym szeptem. Poczułam skurcz w żołądku.
- Chciałam ci powiedzieć... a raczej skłamać... że cię nie chcę. Że nigdy nic między nami nie będzie, że... Że nic dla mnie nie znaczysz. - głos mi zadrżał. Spojrzałam na niego. Patrzył przed siebie, twarz miał nieprzeniknioną. - Nie jestem w stanie tego zrobić. - dodałam wciąż na niego patrząc i błagając w myślach by on spojrzał na mnie.
- Dlaczego?
- Bo bym wtedy tego nie zniosła. - wciąz nie odrywałam od niego oczu. - Umyśliłam sobie, że powiem ci to, żebyś trzymał się ode mnie z daleka. Że jeśli cię zranię, to odpuścisz, bałam się... tego co może z tego wszystkiego wyniknąć. - spuściłam głowę. - Błądzę w tym wszystkim wciąż, ale nie mogę cię tak oszukać, bo zacznę oszukiwac samą siebie. A kiedy przysłowiowa karma do mnie wróci, nie będę mogła już tego wszystkiego udźwignąć, a ty mi już wtedy nie będziesz chciał pomóc.
Nagle zatrzymał auto. Spostrzegłam, że jesteśmy już na plaży. Była pusta, nigdzie nie było widać ani jednego człowieka. Wysiadł z auta, ja zrobiłam to samo.
Nie miałam pojęcia czemu mu to powiedziałam. Zaczęłam się bać, że coś w ten sposób zniszczyłam. Może lepiej powinnam zachować to dla siebie.
Wpatrzył się w zachodzące słońce, które było teraz chyba najpiękniejszą rzeczą na świecie... Odbijało czerwone i złote promienie w tafli wody...


- To chciałeś mi pokazać...? - szepnęłam podchodząc do niego. Patrzył na złotą tarczę chowającą się za horyzontem. Gdy tak na niego spojrzałam stwierdziłam, że się myliłam. To nie to słońce było tu najpiękniejsze, tylko właśnie on. Wiał lekki wiatr, rozwiewał jego włosy. Loki pięknie układały się wokół jego twarzy. Ale na mnie nie patrzył.
- Przepraszam. - szepnąłem.
- Za co? Za prawdę? - odrzekł wciąz patrząc w słońce. 
- To nie byłaby ta prawdziwa prawda. To by była zbrodnia przeciw uczuciom. Nie wiem dlaczego ci o tym powiedziałam... - zająknełam się. 
- Dobrze, że mi o tym powiedziałaś. Oboje mamy jakieś wątpliwości. - w końcu na mnie spojrzał. - To nie tak, że ja ich  w ogóle nie posiadam, że to jakiś mój kaprys. Nie. - znów umilkł. Ja cały czas na niego patrzyłam. - Pieniądze szczęścia nie dają. - zaczał znów cicho szeptem, po czym ruszył przed siebie. Ja za nim. - Na oślep szukałem miłości u kogoś kto nigdy by mi jej nie dał. 
- Mówisz o Lisie?
- Tak. Z resztą ona była w takiej samej sytuacji. W pewnym momencie chyba całkiem się zgubiliśmy... Pomyśleliśmy, że skoro tyle czasu się przyjaźnimy, od dziecka... a żadne z nas nie potrafi sobie z nikim ułożyć życia... ciągłe porażki, niepowodzenia... to może właśnie ze sobą nam się uda. Ubzduraliśmy sobie miłość, której nigdy nie było. Pomyliśmy jedno z drugim. - westchnał. - Brakuje mi jej. Była moją przyjaciółką od dziecka. Teraz chyba oboje nie wyobrażamy sobie spojrzeć w oczy. Na początku było dobrze, chyba nawet uwierzyłem, że to jest naprawdę to. Wciąż ciązyły na mnie te absurdalne oskarżenia, była przy mnie tak samo jak cała moja rodzina. Chyba dlatego wynikła ta cała szopka ze ślubem... - wydawał się być taki zamyślony kiedy o tym mówił. - Seks... nigdy wcześniej nie myślałem o niej w kategoriach kandydatki na partnerkę. Może też i dlatego teraz nawet ze sobą nie rozmawiamy. Brakuje mi tych rozmów. Jej. - zmarszczył lekko czoło.
- Może rzeczywiście ją kochasz. - powiedziałam choć gula zatykała mi gardło. 
Czy nie jest tak, że w takich chwilach ten drugi zawsze sobie coś wyolbrzymia? Jego szczerość w pewien sposób mnie zraniła. Mówił o niej w taki sposób, jakby naprawdę ją kochał. Byłam pewna że tak jest w istocie, tylko oni nie umieją się w tym odnaleźć. Pogubili się i całkiem utoneli... Bolało, bo zaczęłam sama w to głębiej z nim wchodzić, a tu się okazuje... że jego uczucia są całkiem inne, i to nie w stosunku do mnie a do jego byłej żony. Byłam pewna, że ją kocha. Byłam gotowa się odwrócić i odejść, ale wtedy się odezwał patrząc mi prosto w oczy.
- Kocham, ale nie ją. 
Zmroziło mnie. Mózg ludzki potrafi stwarzać sobie różne iluzje, tak jak przed chwilą wyolbrzymiałam jego słowa, które mówiły o tęsknocie do starej przyjaciółki a nie do kobiety. Teraz wbiło mnie w ziemię. Nie powiedział o kogo mu chodzi ale ja wiedziałam. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. 
Wtedy on zbliżył się do mnie i pogładził opuszkami palców obu rąk oba moje policzki. Doskonale wiedziałam co zamierza zrobić i nie miałam ochoty się temu przeciwstawiać. Kiedy się pochylił sama wyszłam mu na przeciw obejmując go w pasie i całując żarliwie. Nigdy w życiu nie czułam czegoś takiego. Kiedy byłam z Darkiem, myślałam, że go kocham... ale tamto uczucie było tak dziecinne w porównaniu z tym co czułam w tej chwili... Kiedy to Michael trzymał mnie w bezpiecznych ramionach i całował tak jak całuje się tylko miłość swojego życia. Świat wokół przestał istnieć. Słońce mogłoby umrzeć skazując nas na śmierć, ale w tej chwili, z nim, ta śmierc była by cudowna. Byłaby najpiękniejszą rzeczą na świecie.



Michael


Uświadomiłem sobie istotę rzeczy. Tak naprawdę, stało się to już dawno, ale... który facet na moim miejscu tak łatwo, po pierwsze, dał by wiarę samemu sobie, a po drugie... pozwoliłby sobie nawet pomyśleć, by dopuścić to do jakiejś swojej wiadomości? To było coś co mogło przeczyć wszystkim logikom. Ale czy miłość martwi się jakimikolwiek prawami społecznymi, moralnymi czy jakimikolwiek innymi? Nie, nigdy. Miłość prowadzi się we własny sposób, nie zależnie od wszystkiego. Od poglądów, reguł, panujących zasad, nie zwraca uwagi na kolor skóry, język czy przynależność religijną. Nie interesuje jej status majątkowy, wygląd zewnętrzny, posiadane wady. Często nawet idealizuje swój obiekt. Widzi w nim perfekcyjność dorównującą nawet samemu Bogu, a potem boleśnie się przekonuje o jego zwyczajnym człowieczeństwie. 
Ale istotą miłości, tej prawdziwej, najgłębszej nie jest ignorowanie wad drugiego człowieka i wyolbrzymianie jego wątpliwych często zalet by zakryć przeróżne skazy na jego osobie. Jej istotą nie jest ślepa wiara w każde jego słowo, choćbyś widział coś na własne oczy, a on temu zaprzecza. Jej istotą nie jest przywiązywanie do siebie kogoś siłą, staranie się go przy sobie zatrzymać, bo gdy kochamy prawdziwie, jesteśmy w stanie pozwolić temu komuś odejść, choćby do kogoś innego, by był tak szczęsliwy, jak nigdy nie byłby przy nas. Choćbyśmy sami z tego powodu cierpieli. Właśnie to jest istotą prawdziwej miłości. Zdolność do najcięższych poświęceń. Współodczuwanie bólu drugiej ukochanej osoby tak, jakby to był mój własny ból. Zadawanie bólu samemu sobie, by ten drugi nie musiał go odczuwać zbyt mocno. 
Często nawet dowodem szczerej miłości bywa samo kłamstwo. Choć samo w sobie jest złem, które może ją zniszczyć, bywa także pocałunkiem, który koi nerwy i uspokaja. W pierwszej chwili budzi złość i żal, ale gdy ktoś da sobie czas na przemyślenia łatwo i szybko dochodzi do wniosku, że ukochana osoba chciała oszczędzić mu wielu rzeczy. Tyle ile razy więź zostanie zerwana, tyle razy, gdy znów się zacieśnia, staje się silniejsza. Stajemy się sobie coraz bliżsi.
To tak jak z Bogiem. Tak twierdzi wiara. Każdy grzech oddala człowieka od Boga i jego miłości, ale żal za niego znów przywraca go do Boga sprawiając, że więź z nim staje się coraz trwalsza i mocniejsza, przybliża człowieka do niego coraz bardziej. Miałem bardzo dużo czasu na te przemyślenia podczas procesu. Tych wszystkich rozpraw, kłamstw opowiadanych na mój temat... Bardzo raniły, ale każda zadana rana czyniła mnie silniejszym, dodawała mi siły. Myślałem, że mi ją odbiera, ale tak naprawdę otrzymywałem jej nowe pokłady, tylko zostawała ona ukrywana głęboko we mnie. Musiałem nauczyć się ją odnajdywać i z niej korzystać. W końcu mi sie to udało. Kiedy poznałem Donę. 
Wszechświat ma swoje zasady i nimi się kieruje. Nic w przyrodzie nie ginie, odradza się i powraca do zycia w zmienionej postaci ale istota tego istnienia się nie zmienia. Tak samo jest w życiu każdego człowieka. Od zawsze wyznawałem zasadę "Całe zło, które wyrządzisz drugiemu człowiekowi, kiedyś do ciebie powróci." Nigdy nie skrzywdziłem żadnego dziecka. Teraz TO DZIECKO, które mnie o to oskarżyło, musi walczyć z własnymi demonami. Ja już swoje pokonałem.


I tak stałem z nią w ramionach, nawet nie rejestrując sobie upływającego czasu. Już dawno temu zrozumiałem, że miłość nigdy nie jest tak różowa, jak ją wszyscy obrazują. Często miewa barwę głębokiej czerwieni, jak krew, i wcale nie jest odbiciem szczęścia na ludzkiej twarzy. Wręcz przeciwnie. Czasem jest obrazem cierpienia. 
Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Miałem w swoim życiu kilka kobiet, z którymi starałem się stworzyć jakiś związek, z lepszym lub gorszym skutkiem. W większości były to kobiety, które zajmowały się tym samym co ja, muzyką. Nie było to nic dziwnego. Pod tym względem, aż do tej pory nie odstawałem za bardzo od reszty kolegów po fachu. Tak już jest chyba przyjęte... że od razu krytykuje się, jeśli artysta zwiąże się z kimś innym. A już w ogóle, jesli to będzie ktoś zupełnie światu nie znany. I wiedziałem, że tak będzie postrzegana Dona, jeśli to wyjdzie na jaw. Pozostawało tylko rozwikłać podstawowy problem: będzie musiała podjąć ostateczną decyzję, bo z mojej strony klamka już zapadła. 
Zastanawiałem się tylko nad jednym. Co zrobię i jak będę się czuł, jeśli ostatecznie mnie odrzuci. Właśnie to jest największym minusem miłości do drugiej osoby. Nic nie boli tak jak, moim zdaniem, dwie rzeczy: odrzucenie i zdrada. Jak dotąd żadna kobieta mnie nie odtrąciła. Mało tego, każda pchała się do mnie sama. Te wszystkie fanki, ale to troche inna sprawa... Bywały męczące, ale pod pewnym kontem jest to na swój sposób urocze. Natomiast bycie zdradzonym... To przeżyłem z Lisą. Ale po czasie stwierdziłem, że chyba nie bolało mnie to nawet w połowie tak jak powinno. Nie była osobą, którą kochałem, bym mógł tak cierpieć... Oczywiście, że nie byłem z tego faktu zadowolony. Ale... zdałem sobie właśnie sprawę z faktu, że gdyby to była Dona, wymordowałbym chyba cały świat i pół Ameryki. Z żalu po złamanych uczuciach i zerwanym zaufaniu. Zdałem sobie sprawę, że ten ból byłby zbyt dotkliwy, by go znieść. 
Ale była też i jasna strona tej sytuacji. Dona była dziewczyną tak niesamowicie oddaną i uczciwą, że to mi się nie mieściło w głowie. Od razu jak tylko pierwszy raz z nią porozmawiałem jasne się dla mnie stało, że jest to osoba z tej zdecydowanej mniejszości, która stawia czyjeś dobro ponad swoje własne. Zawsze. I sie nie pomyliłem. Świadczą o tym najlepiej nie wielkie czyny, ale najmniejsze drobiazgi. Można by sądzić, że nie znam jej zbyt długo by być tej opinii pewny. To prawda. Ale intuicja podpowiadała mi, że mam rację. 
Jedyne co mogło mi sprawić ból, to jej odpowiedź. Na pytanie... które będę jej musiał w końcu zadać. Ale jeszcze nie dzisiaj, to wiedziałem doskonale. Wciąż była niepewna, tą niepewność wyczuwałem w każdym jej ruchu. Ale była w niej też pasja. Ta pasja dawała mi nadzieję, że jednak nie będę musiał starać się o niej zapomnieć, jeśli powie mi 'nie'. 
Odsunęliśmy się w końcu od siebie, ale na odległość nie większą niż kilka centymetrów. Zetknęliśmy się czołami i tak staliśmy bez słowa. Żadne nie były potrzebne. Patrzyliśmy sobie w oczy, raz po raz muskałem jej usta swoimi wargami, aż na koniec przyciągnąłem ją do siebie i wtuliłem twarz w jej włosy. Przywarła do mnie ciasno z noskiem w mojej szyi. 
- Uwielbiam te perfumy. - mruknęła po chwili. - Specjalnie ich używasz? - uśmiechnąłem się.
- Nie wiedziałem, że ci się podobają. Ale ja też je bardzo lubię. 
- Więc mamy całkiem zgodny gust. - powiedziała ze śmiechem. 
- Jeszcze jeden dowód na to, że do siebie pasujemy. - odwróciła ode mnie twarz, ale uśmiechała się wciąż, co wziąłem za plus. 
- We wszystkim znajdziesz dla siebie korzyść. - mruknęła rozbawiona. Wyszczerzyłem się zadowolony.
- Kolejna moja zaleta. - wymruczałem. 
- Tak. W tym jesteś bardzo podobny z Janet. Ona też umie wykorzystać każdą sytuację. - roześmiałem się cicho.
- Masz na myśli to, że przywiozła ci wszystko tylko nie piżamkę?
- Między innymi. - parsknąłem śmiechem. 
Nawet nie zauważyłem, że zrobiło sie ciemno. Słońce chyba już dawno schowało się za horyzont pogrążając całą okolicę w ciemności. Nawet nie wiedziałem, która jest godzina. Pewnie coś koło 22. Może nawet później. Ona chyba nagle też o tym pomyślała. 
- Która godzina? Muszę wracać do hotelu, bo mi go zamkną...
- Możesz wrócić ze mną do Neverland. - mruknąłem, choć czułem, że się nie zgodzi. - Albo w ogóle... możesz u mnie zamieszkać. Ta propozycja jest wciąz aktualna. 
- Moja odpowiedź też jest wciąż aktualna. - powiedziała patrząc na mnie. Przymknąłem oczy, chcąc zatuszować ukłucie bólu. Co wtedy powiedziała...? Tak... że nie może u mnie mieszkać... ani ze mną być...- Co do mieszkania z tobą. - uściśliła. A więc jeszcze nie wszystko stracone... Uśmiechnąłem się.
- No dobrze. Ale na tę noc mogłabyś pojechać ze mną. Jak sama powiedziałaś, jest późno. - zacząłem wiercić jej dziurę w brzuchu. 
- Podobno jutro chcesz, żebym przyszła na to całe twoje spotkanie rodzinne. Jedno z dwóch, Jackson. - powiedziała głosem nabrzmiałym śmiechem. Automatycznie uśmiechnąłem się szeroko.
- Więc jednak się zgadzasz?
- No chyba... Chyba, że uprzesz się, żebym została u ciebie na noc to wtedy nici. 
- Ej. - zaśmiałem się. - No co ty...
- No tak. - jej śmiech był dla mnie najpiękniejszym dźwiękiem na świecie. - Mike, oboje dobrze wiemy czym się skończy noc spędzona u ciebie. 
- Nie przeczę. - szepnąłem patrząc jej w oczy. - Nie będę kłamał, że tego nie chcę, ale... chcę przede wszystkim, żebyś ty tego chciała, wiec nie będę cię zmuszał. W takim razie przyjadę po ciebie jutro o dziesiątej. - zarządziłem. 
- Czemu tak wcześnie? - zdziwiła się. Uśmiechnąłem się pod nosem na widok jej minki.
- Bo chcę spędzić z tobą troszkę czasu sam zanim zwalą mi się wszyscy do domu, a Jermaine zacznie mi cię chamsko podrywać. - wybuchnęła śmiechem. - No tak, nie śmiej się. 
- Chyba nie ryzykowałby starcza ze swoim bratem.
- Czego on już nie ryzykował... - parsknąłem śmiechem. Zachichotaliśmy oboje. 
W końcu zebraliśmy się do powrotu. Tak jak obiecałem odwiozłem ją do hotelu, który był jeszcze otwarty. Doskonale wiedzieli z kim jest dziewczyna. 
- To do jutra. - mruknąłem pod drzwiami jej pokoju. Pogładziłem jej policzek. Przeczesałem palcami jej włosy. 
- Do jutra. - odpowiedziała, ale żadne z nas nie kwapiło się by odejść. 
Chciałem jej powiedzieć co czuję... Chciałem, powiedzieć 'kocham'... Ale wiedziałem, że ją tym wystraszę. Sam byłem pewny, że się tego domyśla, ale domyślać się a wiedzieć to zupełnie co innego. Stwierdziłem, że jeszcze przyjdzie na to czas i pochyliłem się tylko by ostatni raz dzisiaj ją pocałować. Nie oponowała już. Pozwoliła mi na to natychmiast oddając pojedynczy pocałunek. 
Kiedy w końcu zajechałem do domu, byłem pewny, że wrażenia dzisiejszego dnia nie pozwolą mi tak łatwo zasnąć. Od pewnego czasu sypiałem co raz lepiej. Wcześniej miałem z tym problemy, wiercenie się i kręcenie z boku na bok przez pół nocy było normalne. Teraz niemal każdej nocy śniła mi sie ona. Uśmiechnąłem się. 
Najważniejszą decyzję już podjąłem, z mojej strony nie było już odwrotu. Ta świadomość napawała mnie względnym spokojem. Reszta zależała od niej. Czas pokaże co z tego wyjdzie.

4 komentarze:

  1. No i jestem!
    Udało mi się przeczytać bo niedługo znajoma wpada i by lipa az do poniedziałku byla :D
    Rozdział perfectwo <333
    No Dona trochę zaplusowała, ale i tak bd miec na nią focha dopóki nie powie Michasiowi, że chce z nim być xD
    Podoba mi się, że coraz bardziej sie otwierają względem siebie. Mówią co czuli, co obecnie czują i nie ma już tyle tego przysłowiowego owijania w bawełnę.
    Kurde a mogła jechać na noc do niego no!!!
    Ale dobra, przynajmniej zgodziła się na spotkanie rodzinne ;333 Oj czuję coś że jak bracia Michasia ruszą do akcji, to będzie nasz Król zazdrosny i to bardzo xD Sam fakt jak wtedy zareagował gdy ona okna myła i myślał, że w kims innym się dłuży xD
    I prawidłowo! A Dona przy okazji zobaczy jak mu na niej zależy :D
    Sama zresztą poczuła dzisiaj lekkie ukucie zazdrości, jak Misiek nasz o Lisie wspomniał. Nie dziwię sie jej, też bym się tak poczuła, dlatego niech nie marudzi i nie zastanawia się za dużo tylko bierze go, póki ma jeszcze cierpliwość czekać na jej decyzje :D
    Już się nie mogę tego doczekać, będą emocje xD
    Wgl widzę, że zdj zaczełaś dodawać:D I super! Mega urozmaicają opo:)
    Pozdrawiam, dużo weny itd;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emocje będą w ogóle i na tym spotkaniu też niezłe. xD A jeśli chodzi o dodawanie zdjęć, mam zamiar dodawać ich więcej do postów, tylko nie do każdych mam takie które mi odpowiada. :D Mam cały folder z jego gębami, jakoś nie mogłam znaleźc nic co w jakiś sposób by mi pasowało do poprzednich części. :/ Ale jest mnóstwo innych, które aż parzą, żeby jej dodać w odpowiednim momencie, więc będzie ich więcej. xD Pozdrowienia i miłej zabawy. :D

      Usuń
  2. No w końcu dotarłam.
    Rozdział super, genialny i w ogóle...
    Doncia niech się zdecyduje co czuje, bo to się zaczyna nudne robić, no serio. Tu się z nim całuje buzi buzi te sprawy, a wmawia sobie, że nic nie czuje do Michasia. No szlag jasny na miejscu mnie trafia. No cóż są na dobrej drodze do tego by być razem. Mam nadzieję, że na rodzinnym obiadku rodzinka Michaela wkroczy do akcji, a w szczególności jego bracia no Janet może też.Ale ją zazdrość paliła na wspomninie o Lisie i kurde dobrze prawidłowo. Może w końcu coś sobie uświadomi. Że też on ma cierpliwość tak na nią czekać, ja na jego miejscu nerwicy bym dostała. Czekam na następną i ten upragniony obiadek rodzinny. Co z tego wyniknie? Jestem szalenie ciekawa co z tego będzie
    Weny życzę duuużo weny ;)
    Pozdrawiam:***

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż się boję wstawiać ten kolejny odcinek, naprawdę. xD

    OdpowiedzUsuń

Komentarz motywuje! :)