Michael Jackson

Michael Jackson

wtorek, 28 czerwca 2016

25.

Witam. :) Kolejny odcinek ukazany, następny w piątek. :)
Co do tego rozdziału, jak już ktoś go przeczyta to pewnie będzie wiedział o co mi chodzi, że pewnie pewne rzeczy są tu mocno przekoloryzowane, z resztą ja w ich skórze nie siedziałam, więc nie wiem, aczkolwiek tak ubrałam pewne rzeczy. Zapraszam do czytania. :)


Donata

Dni mijały bardzo szybko, uświadomiłam to sobie pewnego wieczoru, kiedy do powrotu do Stanów został już tylko jeden dzień. Przyjęłam to z niejakim smutkiem. Michael będzie musiał znowu wrócić do studia i nie będę miała go na wyłączność. Ale nie miałam zamiaru robić mu w z tego powodu jakichś wyrzutów. Cieszyłam się, że znów odzyskał radość życia i pracy także. Wieczór wcześniej powiedział mi, że postanowił zmienić cały zarys płyty.
- Kiedy teraz czytam te teksty, niedobrze mi się robi. - powiedział przeglądając pliki tekstowe w swoim telefonie. Wszystko zawsze miał gdzieś przy sobie na jakimś nośniku. - Dno totalne. Napisałem od nowa wszystkie... A tak naprawdę to zupełnie stworzyłem co innego. Zostawiłem tylko kawałek tytułowy "Bad". Reszta to była jakaś katastrofa...
- Dlaczego? Twoja poprzednia płyta przyjęła się nadzwyczaj dobrze.
- Cieszę się, że tak się stało, ale sam nie jestem z niej zadowolony. Nic już z tym nie zrobię. Mógłbym przeprowadzić jakiś remake... Ale nie mógłbym tam za wiele zmienić. Do dupy, kompletnie. Dlatego teraz zdecydowałem się wszystko zmienić dopóki plik głosowy nagrany jest tylko jeden. Nie dałbym rady tego zaśpiewać jak było, nie podoba mi się, a jak mi sie nie podoba, to nie chcę tego robić. Więc myślę, że prezes będzie nawet bardziej niż zadowolony z tych zmian. - wciąż przeglądał jakies strony. Nagle zauważyłam tekst z podkreślonym nagłówkiem "Liberian Girl". Zajrzałam mu bardziej przez ramię, ale natychmiast zasłonił mi widok.
- No ej! - naburmuszyłam się. Zachichotał.
- Nie ma spoilerów, kochanie. - wyszczerzył się radośnie.
- Pokaż mi tytuły chociaż... - zaczęłam jęczeć, aż w końcu dał się urobić.
Same tytuły nie wiele mówiły o treści, ale... na pewno były dobre. Patrząc na niego, mogłam być tego pewna. Byłam pewna, że tym krążkiem wywoła wokół siebie istną burzę. I znów stanie na szczycie.
- Cieszę się, że znów czerpiesz przyjemność z tego wszystkiego. - uśmiechnęłam się tuląc się do jego pleców gdy akurat stał przy oknie. Chwycił mnie za ramiona i dosłownie przestawił mnie sobie tuż przed swój nos. Popatrzył mi w oczy z uśmiechem po czym pocałował czule, delikatnie.
- Jesteś dla mnie natchnieniem. - szepnął. - Ale widzę, że masz niewyraźną minkę. - zmartwił się lekko patrząc mi uważnie w oczy.  Spuściłam wzrok.
- Po prostu... twój urlop się kończy, będziesz musiał wrócić do studia... Potem pewnie będzie trasa, więc nie będzie cię pewnie ze dwa, trzy miesiące... - objął mnie ciasno w pasie i przytulił. - Jakaś fanka się wtedy koło ciebie zakręci...
- Daj spokój. - szepnął. - Kocham cię. I bądź pewna, że będę się starał ciebie nie zaniedbywać. A jeśli chodzi o trasę... to chcę cię zabrać ze sobą. - wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Co?
- No tak. - uśmiechnął się. - Myślisz, że wytrzymałbym trzy miesiące bez ciebie? - sama się teraz uśmiechnęłam. - Chcę wcisnąć w to znów przynajmniej jeden koncert w Polsce. Będziesz mogła pobyć trochę z rodzicami. - roześmiałam się.
- Dziękuję. Jesteś niesamowicie szlachetny.  - szepnęłam gładząc go po piersi i zaczynając bawić się guzikiem od koszuli. Po chwili jednak zostawiłam ten guzik w spokoju. - Chciałabym o czymś porozmawiać. - mruknęłam niepewnie spoglądając na niego.
- O czym? - zapytał zwyczajnie.
- O... - zająknęłam się. - Ale jak nie chcesz, nie musisz...
- Chodzi ci o chorobę skóry? - zapytał przyglądając mi się. Pokręciłam głowę.
- Nie. O twojego ojca. - od razu zobaczyłam, że totalnie nie ma ochoty o tym rozmawiać. - Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz...
- Nie chcę. - powiedział nie patrząc na mnie i odchodząc kawałek odwracając się do mnie plecami. Zawahałam się ale po chwili zblizyłam się do niego o objęłam od tyłu jego ciało. Bardziej poczułam niz usłyszałam jak wzdycha.
- Mike... - szepnęłam. - Przepraszam. Po prostu chciałam... chciałam bardziej to wszystko poznać...
- Nie przepraszaj, nie zrobiłaś nic złego. - powiedział cichym aksamitnym głosem. Odwrócił się w końcu i popatrzył na mnie. - Ojciec nigdy nie liczył sie z naszym zdaniem. Chcieliśmy czy nie, musieliśmy robić to co on nam kazał. Bez zająknięcia, bo inaczej... pas. Taki gruby, skórzany z ciężką klamrą. Po czymś takim ciągnie aż do szpiku. Nie jestem w stanie policzyć ile razy tak dostałem. - patrzyłam na niego wielkimi oczami. Odwrócił się i przeszedł kilka kroków, usiadł na łózku. - Bił tak, żeby nie pozostawić trwałych śladów. Nigdy nie polała się krew, choć czasami miałem wrażenie, że rozdarł mi skórę na żebrach. Pulsujący ból. - stałam w miejscu wciąz na niego patrząc. Nie wiem czy strach miałam wymalowany na twarzy, ale serce zaczynało walić mi jak młot. - Wymyślił ten cały zespół The Jackson 5. On i czterech synków. Kiedy uznał, że już czas mu na emeryturę - prychnął. - wsadził mnie na swoje miejsce. Miałem siedem lat. Z dnia na dzień wyrwał mnie ze spokojnego rodzinnego domu, pozbawił możliwości posiadania spokojnego beztroskiego dzieciństwa i wrzucił do tego kotła. Pierwszy raz dostałem łomot właśnie wtedy bo za żadne skarby tego nie chciałem. Natrzaskał mi na gołą dupę kablem od żelazka. Przez dwa tygodnie miałem ślady. Chłopaki nauczyli się robić wszystko tak, żeby dostawać jak najmniej. Jakoś im to wychodziło. Ale ja nie chciałem robić wszystkiego pod jego dyktando. Nie przychodziłem na próby, nie ćwiczyłem w domu, nie tańczyłem, nie uczyłem się nut ani tekstów, nic... a potem dostawałem lanie. Zależnie od tego co uznał, czy należy mi się bardziej siarczyście czy nie. Bracia próbowali mnie bronić, mówili, że mam tylko siedem lat, nie rozumiem o co w tym wszystkim chodzi. Odpuszczał, ale następnym razem walił dwa razy mocniej. Matka też nie miała nad nim żadnej władzy. Kiedy urodziła się LaToya, a potem Janet, wszyscy zastanawialiśmy się, jak je będzie traktował. Ale szybko domyśliliśmy się, że nie weźmie ich do zespołu a poprowadzi je na kariery solowe. Wyszły na tym najlepiej, robiły co chciały, a ojciec nie tknął zadnej z nich nawet palcem. Nigdy nie uderzył dziewczynek. Nas lał jak popadnie. Może uważał, że samców można. - prychnął, po czym westchnął i przetarł twarz. Spojrzał na mnie, wciąż stojąca w tym samym miejscu. - Jesteś blada. - zauważył. Zamrugałam. Co miałam powiedzieć?
Nastała chwila ciszy, po której ciągnął dalej...
- W końcu jakoś wdrożyłem się w to wszystko i zaczęło mi się to podobać. Stałem się rozpoznawalny, każdy znał moje imię i nazwisko, fakty z życia... Byłem tym naprawdę podjarany. Ale czego można było sie spodziewać po chłopcu mającym dziesięć lat w tym momencie. Bracia mówili mi, że to nie będzie wcale takie różowe. Nie będę mógł spokojnie wyjść nawet do spożywczaka, ale im nie wierzyłem. Wystarczył jeden spacer, żebym uwierzył. Nic wielkiego się nie stało, ale od tamtej pory nie ruszałem się nigdzie sam. Tak szybko jak mi się to spodobało, tak szybko ten zespół zaczął mnie obrzydzać.  Najstarszy z nas miał wtedy dwadzieścia lat, a stary zlał go pasem bo na jednym z występów potknął się o kabel od gitary. Mojej. Więc ja też dostałem. Jeszcze bardziej niż Randy, który prawie się obalił, bo przeciez po cholerę tam stanąłem? - znów prychnął. - Miałem stać dwa kroki dalej. Kiedy któryś z nas zafałszował... to był największy grzech. Tresował nas po prostu, jak zwierzęta w zoo. Ja buntowałem się najbardziej. Chociaż wiedziałem co mi za to grozi i każdy z braci mi o tym przypominał, to i tak się stawiałem. Potem przez tydzień zakrywałem siniaki. - nagle uśmiechnął się. Nie był to wesoły uśmiech. - Gnój. Po jakimś czasie zorientowałem się, że co raz rzadziej wyładowuje się na moich braciach, a bardziej skupia na mnie. Swoje 'wychowanie' jak to nazywał. - prychnął. - Bardzo szybko zrozumiałem dla czego. Zespół stał się bardzo sławny, ale zawsze to ja byłem wyciągany na pierwszy plan. Uważano, że jestem z nich wszystkich najbardziej utalentowany. Może to i prawda, ale fakt był taki, że stary nie szczędził mi razów przez to jeszcze bardziej. Pamiętam jak miałem dwadzieścia jeden lat... - zamyślił się. - Znów coś mu się nie spodobało. Chciał, żebym jakis fragment zaśpiewał tak a nie inaczej, ja jednak uważałem, że to zupełnie nie pasuje do reszty. Powiedziałem, że albo będzie liczył się z tym co mówię, albo odejdę z tego zakichanego zespołu i ich wszystkich szlag trafi. To było jak klątwa, po prostu. - teraz już się trzęsłam słuchając tego wszystkiego. - Nawet nie zauważyłem, kiedy dostałem pierwszy raz. Poczułem tylko palący ból na żebrach z lewej strony. Potem to już spadało na mnie jedno za drugim, aż spotkałem się z podłogą. Omijał głowę, tak by nie zrobić mi większej krzywdy... - parsknął jadowitym śmiechem. - Okładał mnie tak chyba z dziesięć minut, aż nie umiałem nawet zlokalizować, gdzie mam ręce a gdzie nogi. I zawsze ta klamra... Pamiętam, że zawsze bił nas jednym i tym samym pasem, z tą metalową cięzką klamrą.
Znów zamilkł na moment. Ale po chwili zaczął dalej.
- Leżałem tam na tej podłodze i nie mogłem się podnieść. Matka zbierała mnie z podłogi razem z małą Janet. Która wyła wniebogłosy. Przez pierwsze trzy dni nie mogłem chodzić. Mama wystraszyła się, że naprawdę coś mi zrobił i zawołała prywatnego lekarza. Nie mogłem przeciez trafić do szpitala. Gdyby wydało się to co się działo, sława jego zespołu natychmiast runęła by na pysk, a na to nie mógł sobie przeciez pozwolić, co nie? - uśmiechnął się kpiąco. - Przeciez tyle pracy w to wszystko włożył. Krwi, potu i łez, jak to się mówi. Na szczęscie nic mi nie było, a ból minał po paru dniach na tyle, że mogłem normalnie funkcjonować. Matka oświadczyła mu wtedy, że jeśli jeszcze raz tak mnie urządzi, rozwiedzie się z nim i wsadzi go do pierdla. Trochę się powściągnął. Bardziej obawiał się tej paki niż rozwodu bo i tak ją zdradzał od lat. Nawet córka mu się urodziła. Próbował ją z nami poznać, ale żadne z nas jej nie chciało. Nawet Janet, która do wszystkich z otwartymi ramionami idzie... - popatrzył na swoje ręce. - Niedługo potem postanowiłem nieodwołalnie odejść z tego gnoju i zacząć grać na własną rękę. Ojciec, kiedy o tym usłyszał znów się wściekł i powiedział, że w życiu mi na to nie pozwoli. Że zostanę w tym zespole, choćby miał mnie trzymać związanego w worku. Zaśmiałem sie tylko wtedy i powiedziałem, że już podpisałem kontrakt na płytę z Quincy'm Jonesem. Zapowietrzył się co najmniej jakby połknął balon. Byłem wtedy z siebie bardzo dumny i on to widział. Grali dalej pod tą samą nazwą, ale już tylko we czterech. Potem całkiem sie to rozeszło, każdy zaczął iśc swoją drogą... - wyszeptał. - A potem wydałem płytę 'Thriller' i już było wiadomo kto tu rządzi. Te wszystkie nagrody, które za nią zebrałem... Co chwilę podrywałem tyłek z krzesła i wychodziłem przed publikę, Quincy potem się śmiał, że równie dobrze mogliśmy stać tam i czekać na kolejne statuetki, wcale nie wracać na miejsce. Ojciec wydawał się być nagle taki dumny, ale chyba bardziej z siebie. Znów chciał mi się wpieprzać we wszystko... Gdybym wtedy mu się nie postawił to nie wiem co by dzisiaj było. Ten człowiek do dzisiaj potrafi mi przylać. - spojrzał na mnie. - Kilka dni przed tym jak spotkałem cię pierwszy raz, Janet zbierała mnie z podłogi w salonie. - tego już było za wiele. Rozpłakałam się pod natłokiem tego wszystkiego.
Moi rodzice nigdy mnie tak nie traktowali. Kiedy ojciec raz jedyny w życiu mi przylał, bo zrobiłam coś naprawdę... no zasłózyłam po prostu, mama mi potem po kilku latach opowiadała, że w kiblu siedział i wył, żebym ja tego przypadkiem nie zauwazyła, że przetrzepał swojej córce tyłek. Mnie się to wtedy wydawało końcem świata! Ale te kilka klapsów było niczym w porównaniu z tym, o czym mówił mi Mike. To się nie mieściło w głowie.
Podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. Poczułam jak całuje mnie w czubek głowy i głaszcze.
- Teraz już wiesz wszystko. To nigdy nie wychodzi poza mury domu. Nikt o niczym nie wie na dobrą sprawę, a te plotki które na ten temat krązą, są sporym niedopowiedzeniem. Wiem, że nas kocha. Ale nigdy nie umiał tego należycie okazać. Chyba tylko bijąc nas umiał to wyrazić, w swoim mniemaniu. Ja miałem ochotę go czasami po prostu zabić. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, kiedy kupiłem tą działkę i rozpoczęła się budowa domu, w którym teraz mieszkam. Kiedy w końcu był gotowy prawie biegiem leciałem ze wszystkimi bagażami, które mogłam zabrać pod rękę, byleby tylko uciec raz na zawsze od starego. To było dziesięć lat temu. A nawet jeszcze teraz w moim własnym domu czasami... - zacisnął zęby, a ja patrzyłam na niego oczami zalewanymi przez łzy.
Spojrzał na mnie i znów mocno przytulił.
- Nie płacz. Jesteś ze mną i to jest moje szczęscie. To co było mi go nie odbierze. - uśmiechnął się w koncu tak jak lubiłam.


Michael



Była przerażona tymi rewelacjami. Nie dziwiłem się wcale. Ja sam już chyba do tego przywyknąłem i kiedy dostawałem nawet teraz, nie robiło to już na mnie praktycznie żadnego wrażenia. Dla niej mogło się to wydawać czymś niepojętym. Ale my żyliśmy w tym tyle czasu, że stało się to rutyną.
Pamiętałem bardzo dokładnie tamten dzień... Tydzień, przed jej przyjazdem...

- Szlag mnie zaraz trafi... - warknąłem po cichu siedząc w jednym ze swoich gabinetów próbując dojść do ładu z jednym z utworów. Miałem ochotę to wszystko rzucić, zebrać najpotrzebniejsze rzeczy i po prostu zniknąć. Tak by nikt nie wiedział, gdzie jestem, z kim i po co. Nie mogłem jednak tego zrobić, termin wydania płyty zbliżał się wielkimi krokami, a ja wciąż guzdrałem się w tym... gównie. Perspektywa płacenia milionowych kar też była trochę motywująca, by jednak nie znikać. 
W końcu jednak musiałem od tego odejść, inaczej chyba bym się zapalił ze złości. Postanowiłem wrócić do tego później, albo w ogóle jutro. Teraz, wściekły, nie byłem w stanie nic konstruktywnego z tym zrobić. Cieszyłem się, że Janet nie ma, jej obecność ostatnimi czasy naprawdę zaczynała mnie drażnić. Ile razy może mnie wyciągać w domu, targać po jakichś spelunach, widząc, że to i tak nic nie daje? Z jednej strony ją podziwiałem. Nie raz wyładowywałem na niej swoją złość, a ona i tak wciąz wracała. Jak bumerang. W głębi byłem jej za to bardzo wdzięczny. 
Wyszedłem z tego pomieszczenia trzaskając drzwiami. Udałem się do salonu mając zamiar napić się czegoś mocniejszego... Może po dobrej whisky pójdzie mi lepiej. Spotkałem tam jednak kogoś, kto był ostatnią osobą, z którą chciałbym teraz rozmawiać. Teraz i w ogóle. 
- Co tu robisz?! - zaatakowałem natychmiast podchodząc do mężczyzny, który stał przyglądając się całemu wystrojowi. 
- Przyszedłem do syna, chyba mi wolno? -  odpowiedział w miarę spokojnym tonem. Mnie jednak ściskało od środka. Zawsze potrafi wybrać sobie taką porę, w której para bucha mi uszami. 
Prychnąłem.
- Do syna, tak? Więc dobrze. Słucham, o co chodzi. - powiedziałem w końcu podchodząc do barku i nalewając sobie sporą porcję do szklanki. Odwróciłem się i popatrzyłem na niego upijając łyk. Przyglądał mi się nieokreślonym wzrokiem.
- Za dużo pijesz. - stwierdził w końcu.
- I co z tego? - warknąłem patrząc na niego i błagając Boga by sobie stąd poszedł. 
- To z tego, że nie jesteś już w stanie stworzyć nic co nadawałoby się do puszczenia na rynek. - powiedział. - Jeszcze się nie zdarzyło by pijany artysta zdołał coś osiągnąć.
- Nagle obudził się w tobie kochający tatuś? Nie jestem pijany. Nie piję tyle, by co drugi dzień musieć uzupełniać zawartość minibaru. Jakim prawem tu przychodzisz i próbujesz uczyć mnie życia, o którym sam nic nie wiesz?! - oczywiście, że nie wytrzymałem i musiało dojść do kłótni. 
- Spuść z tonu, chłopcze. - powiedział poważniejszym tonem. Takim, którego zawsze używał, kiedy komuś z nas chciał przyłożyć. Odstawiłem z hukiem pustą szklankę na stolik. 
- Bo co? - warknąłem. Ruszyłem chcąc go wyminąc i wrócić do gabinetu albo chociaż schować się w swojej sypialni. - Co mi zrobisz, co? Znowu zlejesz pasem, aż nie będę mógł wstać? Jesteś już stary, tatusiu, obyś się nie przeliczył... - zacząłem kpić, ale on popchnął mnie niespodziewanie aż uderzyłem plecami w filar stojący akurat za mną. 
- Trochę więcej szacunku, ty nic nie warty szczeniaku! - wysyczał, aż obryzgał mnie śliną. Skrzywiłem się.
- Na szacunek trzeba sobie zasłużyć. - powiedziałem patrząc mu prosto w oczy.
Zapalnikiem mogło być wszystko. Jedno słowo, jeden ruch czy grymas na twarzy. Przed pierwszym uderzeniem udało mi się obronić. Odepchnąłem go aż się zachwiał.
- Myślisz, że możesz patrzeć na mnie z góry tak samo jak dwadzieścia lat temu?! Ja już nie jestem małym chłopcem! Nie będę ci ulegał jak wrzodowi na dupie, nie pozwolę się nade mną znęcać w moim własnym domu! 
- W twoim własnym domu! - zakpił. - Gdyby nie ja, nie miałbyś nawet na tekturowy karton, żeby się w nim schować przed deszczem pod najbliższym mostem! Beze mnie byłbyś nikim! Myślisz, że gdybym się wami nie zajął, ktokolwiek by o was usłyszał?! Byliście jednym wielkim zerem! ZEREM! To ja was prowadziłem i to dzięki mnie cokolwiek wygrywaliście! Myślisz, że sam sobie zapracowałeś na te wszystkie statuetki? Beze mnie mógłbyś jedynie pastować buty tym, którzy te statuetki odbierają! 
- Ty...! - zapowietrzyłem się na moment. Wściekłość buzowała we mnie jak bomba zegarowa. - Gdyby nie ty, moje życie wyglądałoby o wiele lepiej! Gdybyś zdechł gdzieś pod płotem byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Wmawiaj sobie, że to wszystko do czego każde z nas doszło należy się tobie, wmawiaj sobie! Ale prawda jest taka, że to ja tu jestem Królem! I dorobiłem się tego tytułu SAM! SAM BEZ NICZYJEJ POMOCY! A już na pewno bez twojej. Ty jedyne co mi dałeś to marne nazwisko na dźwięk którego połowa kobiet na świecie mdleje. Ale to nie ciebie wtedy widzą tylko mnie, WIĘC WYNOŚ SIĘ Z MOJEGO DOMU, DOPÓKI JESZCZE MAM TYLE CIERPLIWOŚCI BY CIĘ TU NA MIEJSCU NIE ZABIĆ! 
- To jest właśnie dowód na to, że nie potrafisz poradzić sobie ani ze sobą samym, ani z tym czego oczekują od ciebie odbiorcy! - zaczął znów warczeć. Dyszałem ciężko ostatkami sił trzymając się od niego z daleka. - Czas się za ciebie wziąć, kochany chłopcze, byś całkiem się nie stoczył. Reaktywujemy z chłopcami zespół The Jackson 5. - prychnąłem.
- I co z tego? Reaktywujcie sobie, co mnie to obchodzi? 
- Obchodzi cię, bo ty też do niego wrócisz czy ci się to podoba czy nie! Potrzeba ci dyscypliny, chłopcze! Masz czterdzieści lat, a nie potrafisz się ogarnąć! Ale nie martw się, już ja cię wezmę w obroty! - nie wierzyłem własnym uszom. On chyba kpi!
- Chyba postradałeś zmysły. - wydyszałem. - Do żadnego zespołu nie wrócę, słyszysz? Nie dam się poniewierać, katować, i gram na własny rachunek, SAM! A tobie wara od tego!
- Powiedziałem raz i więcej powtarzać nie będę chłopcze. - stwierdził jakby sprawa była już załatwiona. - Jutro chcę cię widzieć u nas w domu w samo południe. Chłopcy też będą, obgadamy całe przedsięwzięcie. I radzę ci się nie spóźnić. - wytrzeszczałem na niego oczy.
- Nie przyjdę. - wysyczałem. 
- Co powiedziałeś? - popatrzył na mnie przez moment.
- Nie przyjdę, słyszysz? Nie będzie żadnego The Jackson 5, nic nie będzie, rozumiesz?! Jak tak bardzo ci zależy na tym zespole, sam się w niego baw! Nie przyjdę na żadne spotkanie, nie wrócę do żadnego zespołu, i wynocha! - ledwie skończyłem dostałem pierwszy raz. Nawet nie wiedziałem skąd on wytrzasnął ten kabel. Może przyniósł go tu ze sobą? Nie wiedziałem, może w mgnieniu oka odłączył go od jakiegoś urządzenia. W każdym razie zgiąłem się trzymając się za brzuch i wtedy dostałem po plecach. 
Jedyne co pozostało to osłaniać głowę. Już po zaledwie chwili kuliłem się przed nim na podłodze czując siarczyste uderzenia gdzie popadnie. W krótkim czasie doprowadził do tego, że piekło mnie i rwało dosłownie wszystko. 
Usłyszałem tupot nóg i lanie się skończyło. Zamrugałem patrząc co się dzieje. Ochroniarze i Alan operator kamer wyprowadzali mojego ojca na zewnątrz. Nabrałem głęboko powietrza do płuc czując jak klatka piersiowa pulsuje bólem w proteście. W następnej chwili ktoś do mnie dopadł.
- Michael?! Mike! Wszystko w porządku?! Wstawaj, wstawaj! - ktoś zaczął zbierać mnie z tej podłogi. Oczywiście była to Janet.
- Skąd się tu wziełaś? - spytałem podnosząc się powoli do siadu. Nie byłem w stanie swobodnie oddychać. Miała łzy w oczach, powstrzymywała się by się nie rozpłakać. Znów czułem się tak jak wtedy, gdy miała dziesięc lat i znalazła mnie w podobnej sytuacji i z płaczem biegła do mamy...



Wyswobodziła się z moich objęć i sama mnie do siebie przytuliła. Po chwili poczułem jak gładzi mnie po włosach, na co westchnąłem cicho. Lubiłem, kiedy to robiła. Kiedy wplatała w nie swoje palce i bawiła się moimi lokami. Które mnie samego krótko mówiąc, momentami wkurwiały. Ale ważne, że jej się podobały.
Westchnąłem znów i odsunąlem się od niej dosłownie na milimetr. Patrząc w jej oczy widziałem strach i współczucie. Jak miałem jej wytłumaczyć, że nie musi się o mnie bać ani martwić? W sumie rozumiałem, że to może być co najmniej nie do przyjęcia, ale... byłem do tego przyzwyczajony. Nie mówiłem o tym, z resztą nie było o czym.
- Hej, mała. - szepnąłem ujmując jej podbródek delikatnie w dwa palce i patrząc na nią. - Przestań.
- Co mam przestać? - mruknęła i pociągnęła noskiem.
- Przestań się zamartwiać. - musnąłem lekko jej usta swoimi by ją uspokoić. Miałem nadzieję, że podziałało choć odrobinę. - Nic mi nie jest jak widać, a... to i tak nie robi już na mnie wrażenia...
- Nie robi na tobie wrażenia?! - aż cała zesztywniała. - Masz czterdzieści pieprzonych lat, a ojciec leje cie jakbyś miał pięć. I to nie robi na tobie wrażenia?!
- On się starzeje, w zastraszającym tempie. Gdybym wtedy chciał, zabiłbym go nawet niechcący, uwierz mi. W przeciwieństwie do niego, nie podnoszę ręki na rodzinę. Jaka by ona nie była. - warknąłem. Nie chciałem się na niej wyżywać, a chyba tak to odebrała... - Nie przejmuj się po prostu. - szepnąłem stykając jej czoło ze swoim. - Najlepiej zapomnij o tym co ci powiedziałem.
- Jak mam zapomniec o czymś takim?! Gdybym kiedyś była świadkiem czegoś takiego, to nie wiem co bym zrobiła! Zasób kryształowych wazonów w twoim domu zostałby chyba poważnie uszczuplony! A każdy z nich rozbiłby się na pustym łbie twojego ojca! - mimo wszystko zaśmiałem sie pod nosem z jej słów.
- To urocze, że tak się mną martwisz. - spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem. - Naprawdę... nie chce byś się zamartwiała, rozumiesz? Jesteśmy w Hiszpanii więc się tym cieszmy. O takich rzeczach będziemy myśleć, jak już wrócimy do szarej i nudnej codzienności.
- Nie potrafię teraz tak od tak tego zostawić. Wciąz próbuję sobie to wyobrazić, i powiem ci szczerze, że nie potrafię.
- Więc przestań próbować. Przestań, bo tylko rozboli cię od tego głowa. To naprawdę nie jest sprawa, którą ty powinnaś się interesować i przejmować. - spojrzała na mnie znowu wściekłym wzrokiem.
- Jak to nie?! To kto ma się tym interesować jak nie ja, co?! Jesteśmy w końcu razem! Sam mi o to jeszcze przed chwilą głowe suszyłeś, a teraz odsuwasz mnie od TAKICH faktów w swoim życiu?!
- Bo nie chcę, żebyś się biedziła po nocach! - powiedziałem poważnie. - Kocham cię. Moim zadaniem jest sprawić, żebyś była bezpieczna. Nie potrzeba ci moich zmartwień.
- Teraz to już nie są tylko twoje zmartwienia, Michael! Jesteśmy RAZEM, rozumiesz istotę tego stwierdzenia?
- Rozumiem, skarbie...
- Żadnego ALE! - wykrzyknęła jeszcze zanim zdążyłem wypowiedzieć to ALE. - I koniec dyskusji. Ja chcę wiedzieć wszystko. O wszystkim co cię będzie trapiło i trapi nadal. - spojrzała mi w oczy. - Chciałabym porozmawiać też o tej sprawie z tym młodym Avizo czy jak mu tam... Ale dopiero kiedy stwierdzisz, że jesteś gotowy mi powiedzieć jak i co było, po kolei. - popatrzyłem na nią marszcząc lekko czoło. - Wiem, że jesteś niewinny. Do tego nie mam absolutnie żadnych wątpliwości. Chcę tylko wiedzieć. Wiedzieć, dlaczego ktoś tak cię skrzywdził.
- Ja sam chciałbym to wiedzieć, Dona. - odpowiedziałem wciąż na nią patrząc.
Nic już nie powiedziała tylko przytuliła się do mnie wzdychając. Objąłem ją i delikatnie potarłem po pleckach wyglądając za okno, ale tak naprawdę nic poza nim nie widząc. Powiedzieć jej o tym dzieciaku? Nie chciałem o tym rozmawiać. Nie czułem tego... Nie byłem gotowy.

3 komentarze:

  1. Hej!
    No w końcu mogę skomentować.
    Co ja mogę dużo mówić. Chyba powoli zaczyna mi brakować słów typu: wspaniałe, genialne itp. Notka jak zawsze wyszła zaczepiście hiper fajniście. Czy to było przekoloryzowane? Nie, moim zdaniem było idealne. Nawet jeśli podkoloryzowałaś tę historie. No ale przecież nie byliśmy w ich skórze więc nie wiemy. No co ja tu dłużej mogę biadolić. Rozumiem reakcję Dony. Pewnie sama bym po usłyszeniu takiej historii rozwaliła parę wazonów na czyjejś głowie. No ale teraz są razem więc przejdą przez to wszystko co zgotował los wspólnie. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na następną. Weny życzę ;)
    Pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta dam, nadchodzę! xD
    Ej mnie się ryczeć dzisiaj normalnie chciało ;C
    Zdecydowanie wolę Donę znęcającą się nad zawartością majtek naszego Michasia xD
    Jak on to opowiadał to tak w serce uderzało. Czuć było niemal ten ból, smutek i cierpienie. Tego się nie zapomina, ale dobrze, że Mike nauczyl się stawiać ojcu, nie daje się już 'doić' i ma go szeroko w dupie.
    Dona się martwi i ją rozumiem. Mike może nie chce niańki, ale powinien też zrozumieć, że dona go kocha i chce mu pomóc, jakkolwiek.
    Wgl szkoda mi, że pobyt w Hiszpanii się skończył... Mieli siebie na wyłączność a teraz szara rzeczywistość. Ale miłość w końcu jest bez względu na kraj czy kontynent.
    Pozdrawiam i masy weny!
    Szybko mi nn pisz <3

    OdpowiedzUsuń
  3. O ulżyło mi, bo miałam wrażenie, że ktoś mnie tu zjedzie za ten opis tego wszystkiego. :) Mnie samej było tak jakoś dziwnie o tym pisać. :/ Ale nawet nie zagłębiałam się zbytnio w ten temat bo nie lubię takich rzeczy, od razu jestem wkurzona. Oparłam się na tym co już gdzieś słyszałam. Może prawda, może nie, nie wiem.
    Dzięki za komentarze. :)

    OdpowiedzUsuń

Komentarz motywuje! :)