Michael Jackson

Michael Jackson

środa, 31 sierpnia 2016

48.

Witam. :) Oto kolejny odcinek, następny w piątek, zapraszam. :)


Donata


Człowiek nigdy nie spodziewa się zwrotów akcji, a taki miał dzisiaj miejsce. Zawsze staramy się poukładać sobie wszystko, zaplanować tak by nic nas nie zaskoczyło. Trzeba jednak zdać sobie z tego sprawę, że nie zawsze i nie do końca jest to możliwe. Kiedy nie wiemy co może myśleć druga osoba, a tak naprawdę nigdy nie możemy być tego pewni, cięzko jest zaplanować cokolwiek tak, byśmy nie przeżywali później wstrząsu. A własnie tak zdarza się najczęściej, że wszystkie plany szlag trafia a my nie możemy wydostać się z szoku. Tak było i tym razem w moim przypadku.
Kiedy wstałam rano nawet się nie rozglądałam. Poszłam do kuchni zrobić sobie kawę i cos do jedzenia. Była sobota. Nie musiałam nic robić. Dzień wolny. Taa, super. Powinnam się cieszyć? Może, ale jakoś mi się nie chciało. W czasie kiedy kawa się parzyła patrzyłam niewidzącym wzrokiem w okno obok, którego stałam. Zastanawiałam się kiedy w końcu przyślą mi tu to pismo. Czas się kończył, w końcu muszą. Choć w sumie mam prawo tu siedzieć, aż nie dostanę go do ręki. Wcześniej modliłam się, by wszystko się udało. Teraz, będę przeszczęśliwa, jeśli nie zalegalizują mi tego pobytu i będe musiała wracać do Polski. O niczym innym nie marzyłam w tej chwili. Dusiłam się w tym domu i w tej sytuacji, która być może sama sobie stworzyłam, ale odrzucałam tego typu myśli. Wciąż coś mnie blokowało, wciąz coś mi w tym wszystkim nie pasowało i wciąż obwiniałam jego o wszystko. Nie przypuszczałam, że tego dnia diametralnie się to zmieni.
Ledwo zdążyłam usiaść na krześle przy stole w kuchni, a do tegoż że pomieszczenia wpadła Janet. Poznałam ją po głosie nawet nie podnosząc głowy. Ale za nią szedł ktoś jeszcze.
- O wstałaś już! To wspaniale, bo myślałam, że będziemy musiały wywalać cię z łóżka. - powiedziała Jan sadowiąc się obok mnie i patrząc na mnie uważnie. Ale ja patrzyłam na drugą kobietę, która powoli osunęła się na krzesło koło swojej byłej szwagierki. Tak, właśnie.
- A co wy, jakąś koalicję założyłyście? - byłam zdziwiona, że Janet przyszła tu z LISĄ. Tak. Obie siedziały obok siebie, a przecież powszechnie było wiadomo, że Janet nie znosi Lisy. Ja też jej w tym momencie nie znosiłam, ale to inna sprawa. Uśmiechnęły się.
- Tak jakby. - odpowiedziała Jan i spojrzała na towarzyszkę. Popatrzyłam na nie unosząc lekko brew, ale nic nie powiedziałam. - Mamy ci coś do powiedzenia. I chcę, żebyś siedziała cicho dopóki nie skończymy. - powiedziała poważnym tonem, aż popatrzyłam na nią jakoś tak podejrzliwie.
- O co chodzi? - zapytałam w końcu.
- Jako że - zaczęła Jan protekcjonalnym tonem. - sami nie umiecie ogarnąc własnych tyłków obie stwierdziłyśmy, że trzeba to zrobić za was. - teraz moje brwi już znajdowały się bardzo wysoko.
- Co takiego?
- Tak. I słuchaj mnie! Lisa sama do mnie zadzwoniła i po krótkiej rozmowie doszłyśmy do wniosku, że przyjście tu i wbicie ci wszystkiego nawet siłą do głowy to jedyne rozwiązanie. - wyjasniła. Nie miałam pojęcia o co jej chodzi, ale właśnie zdałam sobie sprawę, że Janet pojawiła się tu po raz pierwszy od dłuższego czasu. A wcześniej bywała tu bardzo często.
- O czym ty mówisz?
- O tym całym gównie, które żeście w okół siebie rozpętali! - westchnęłam.
- My? Chyba on.
- Nie powiedział ci, że chce się ze mną spotkać, bo przewidywał, że zaczniesz się w tym czegoś dopatrywać, jakichś niestworzonych rzeczy. - Lisa odezwała się po raz pierwszy. Spojrzałam na nią.
- A niby czego miała bym sie dopatrywać w takim spotkaniu, o którym by mi jasno powiedział? Co wy myślicie, że ja jakaś psychiczna jestem? Że jakies awantury bym mu tutaj robiła? Ja go na smyczy nie uwięziłam, mógł spotykać się z kim chciał, nawet z byłą żoną. Tylko to o czym mówicie brzmi po prostu śmiesznie. Bał mi się powiedzieć. - prychnęłam. Spojrzałam znów na jego byłą żonę. - Widzę, że udało ci się nawet ją omamić.
- Nikogo nie musiałam mamić, Dona. - spojrzała na mnie z uśmiechem. - To jest prawda, i każdy to widzi gołym okiem. To ty masz w sobie jakiś mechanizm samozaparcia.
- Jasne. - parsknęłam śmiechem.
- Tak. - powiedziała znów. - Ale to jest nawet proste do zrozumienia. I myślę, że Mike też się tego domyśla.
- Niby czego?
- Masz zaledwie 22 lata, nie znasz tak naprawdę świata ani niczego, weszłaś dopiero w życie. Do tego ta katastrofa po prostu u ciebie w Polsce  z tym chłopakiem. W twoim wieku to są naprawdę tragedie na miare końca świata jak nie gorzej. I o to właśnie chodzi. Zaczynasz tak naprawdę dopiero zyć, przeżyłaś cios od ukochanego, który okazał się być debilem,  i boisz sie po prostu powtórki z rozrywki. Dlatego zareagowałaś na to tak żywiołowo i kompletnie nie współmiernie do sytuacji. - patrzyłam na nią z lekko zmarszczonym czołem. Nie powiem, bo to co mówiła rzeczywiście do mnie przemawiało. Sama czułam sie tak jak mówiła. I może nawet miała racje.
- I co z tego? - zapytałam. Potwierdzając swoim zachowaniem to co mówiła. Uśmiechnęła się.
- To z tego, że oboje teraz się miotacie i popełniacie błąd za błędem. Naopowiadałaś mu jakichś kosmicznych bzdur o tym, że go nie kochasz, kiedy w tym samym czasie każdy widzi jak na niego patrzysz. Ja myślę, że ty doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że to co mówię jest prawdą. - odwróciłam od niej wzrok. Coś ścisnęło mnie w żołądku. Przez chwilę nikt nic nie mówił. - Dona... - zaczęła znów. - Nie możesz żyć wiecznie w strachu przed tym co już się stało, bo nikt nie powiedział, że taka sytuacja się powtórzy. Chyba poznałaś go już na tyle by wiedzieć, że jest stabilny w uczuciach.
- Tak, stabilny był zwłaszcza z tą PIPĄ w samochodzie! - wydarłam się aż purpurowiejąc z zazdrości. Lisa spojrzała na mnie wielkimi oczami.
- Jaką... pipą??
- Nieważne, z jaką pipą! - teraz Janet się wtrąciła. - Było minęło, był wychlany. - Lisa popatrzyła na nią wciąż wytrzeszczając oczy. Widocznie nic o tym nie wiedziała. Ale ja wiedziałam. No... nie mogłam i chyba nawet nie miałam mu tego jakoś za złe. Kto wie co ja bym zrobiła gdybyśmy sie zamienili rolami.
- Dobra. - Lisa widocznie postanowiła pozostawić to bez komentarza. - Jak myślisz, przychodziłabym tu do ciebie, gdyby to co usilnie sobie wmawiasz było prawdą? On by się tak do ciebie dobijał? Przecież to nie ma sensu. A Janet? Siedziała by tu ze mną zadowolona? - popatrzyłam na nie znów nie wiedząc już co zrobić. - Pomyśl.
- Nie wiem...
- Czego znowu nie wiesz, do cholery?! - znów Janet. - Gdzie on  w ogóle jest?
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Pojechał gdzieś wczoraj i jak do tej pory go nie ma. - nagle mnie to zastanowiło. One też chyba pomyślały coś podobnego bo spojrzały na siebie.
- Dobra, jak wróci to z nim porozmawiasz. Wszystko przecież da się wyjasnic. Jak ja dałam rade porozumiec się ze szwagierką to ty z nim chyba też. - uśmiechnęły się ale mnie wcale nie było do śmiechu. Złapałam się za głowę juz nie wiedząc co myśleć. Z jednej strony chciałam, żeby już tu był żebym mogła mu powiedzieć... a z drugiej wciąż cos mnie blokowało. Nerwy znów zaczęły dawać o sobie znać. Dłonie mi drżały...
- Kurwa mać. - zaklęłam pod nosem po polsku.
- Co? - westchnęłam. - Klniesz? - Janet się zaśmiała. O dziwo sama też się uśmiechnęłam.
- Nie wiesz gdzie on wczoraj pojechał? - pokręciłam głowa na nie patrząc na Lisę.
- Nie rozmawiałam z nim... od dłuższego czasu. Jeśli gdzieś go widziałam to głównie z daleka. - westchnęła.
- W niezłą kabałę się wpakowaliście, nie ma co...
Podparłam głowę na ręce i wpatrywałam się w blat stołu. Co ja miałam zrobić? Nagle wszystko się zagmatwało jeszcze bardziej, czułam się kompletnie rozbita, nie miałam pojęcia co powinnam zrobić. Miałam jeden wielki chaos w głowie. Jak miałam się teraz odnaleźć w swoim szambie? Miały rację, narobiłam sobie bigosu... Najtrudniej jest to sobie uświadomić.
I co ja miała bym mu teraz raptem powiedzieć? Przepraszam? Przecież to nie wystarczy. To co zrobiłam... Ja nie wiem czy to w ogóle można wybaczyć. W sumie to było nieporozumienie, ale... Przecież mam swój rozum. Bałam się, że on mi nie wybaczy. Przestał mnie zaczepiac gdzie tylko mnie zauważył, przeciwnie, znikał wtedy prawie natychmiast. Coraz rzadziej go widywałam w domu. Teraz też go nie było. Katastrofa.
Dziwił mnie też fakt taki, że w mediach było o nas cicho. Nikt nic nie wie? Nie napisali o naszym rozstaniu ani słowa, o niczym nic nie napisali. To było aż dziwne.
- Doszłaś już do jakiejs konkluzji? - odezwała się Jan po jakimś czasie.
- Taa. - mruknęłam.
- Jakiej? - podpytała. Obie patrzyły na mnie w oczekiwaniu.
- Że tu nie pomoże nawet pielgrzymka do Częstochowy po kolanach. - mruknęłam wciąz patrząc w blat przed nosem.
- Co? - zaśmiała się. Spojrzałam na nią. Jego siostra we wszystkim doszukiwała się powodów do smiechu. Bo to pewnie było śmieszne co odwaliłam, ale ja nie miałam ochoty na chichoty.
- Nie będzie tak źle, na pewno, uwierz mi. - poczułam jak Lisa chwyta mnie lekko za rękę. Uśmiechała się do mnie. Odwzajemniłam jej ten uśmiech choć nie wiedziałam czy mi wyszedł. Znów poczułam gulę w gardle, ale to było cos  o wiele gorszego niż wcześniej. Uświadomiłam sobie, że sama wszystko spartoliłam, a jego wina w tym wszystkim była jedynie taka, że skłamał, że zamiast na spotkanie z przyjaciółką jedzie do studia. Zakryłam twarz dłońmi. Jak się z tego wyplątać...
Rozległ się jakiś hałas. Wszystkie spojrzałyśmy w stronę korytarza, ktoś wchodził do domu. Chyba dwóch ludzi. Coś mówili, ale przyciszonymi głosami, więc nic nie zrozumiałam... a potem mnie wmurowało.
I chyba nie tylko mnie, bo Janet i Lisa też patrzyły na to jakby zobaczyły obcego. Do kuchni wszedł Mike. I nie byłoby to nic dziwnego gdyby nie to kto mu towarzyszył. Jan i Lisa pewnie pomyślały to samo co ja, że mają zwidy. Ale to nie były zwidy. Razem z nim do kuchni weszła Madonna. I to jeszcze trzymała się jego ramienia...
Popatrzyłyśmy po sobie wszystkie trzy, a potem znów na nich. Cała zdrętwiałam momentalnie więc pewnie nic poza zaskoczeniem graniczącym z szokiem, takim samym jak u dwóch pozostałych kobiet, nie było widać. Ale to co poczułam... albo raczej czego się domyślałam...
- O witam kochane panie! - zaświergotała z szerokim uśmiechem. Popatrzyłam na nią unosząc jedną brew do góry. - Janet każdy zna. Witaj, moja droga. - podeszła do niej wyciągając rękę. Ta popatrzyła na nią, a dopiero potem lekko nią potrząsneła. Tak jakby starała się ją jak najmniej dotykać. - Lisa Presley też. Miło poznać. - Lisa uścisnęła jej dłoń w identyczny sposób jak Janet.
Mike cały czas patrzył na mnie. A może raczej na moją minę. Nie odrywałam oczu od kobiety, która w końcu zwróciła się do mnie.
- A ta piękna młoda dama? - normalnie bym prychnęła, ale nic nie zrobiła.
- To jest Dona. - odezwała się w końcu Jan. Nie wiedziała czy coś dodać.
- Dona...? - chyba próbowała sobie coś przywołać w pamięci.
- Moja była. - odezwał się w końcu. I w końcu spojrzałam na niego. Nie patrzył już na mnie tylko na nią.
- Kolejna. - zaśmiała się. - Ale to się na szczęście zmieni.
- Co się zmieni? - znów Janet. Lisie chyba na dłużej odebrało mowę. Tak jak mnie. 'Królowa' spojrzała na niego...
- No, powiedz. - szturchnęła go lekko.
- Jesteśmy razem.
Cisza.
A po chwili...
- PFFFFFFFFFFFFFFFF!!! - oczywiście że Janet. Po prostu go wyśmiała. Ja natomiast podobnie jak Lisa siedziałam i wlepiałam w niego oczy. Nie powiem co myślałam... Nie miałam nic w swojej głowie.
Kobieta jednak nic sobie z tego nie zrobiła. Uśmiechnęła się tylko z triumfem wymalowanym na twarzy patrząc po nas wszystkich. To ja już wiem, gdzie był od wczoraj. Teraz mnie samej zachciało się śmiać. Po prostu.
- Siadaj... kochanie. - powiedział i posadził ją obok siebie a sam usiadł koło Janet. Ta wyglądała jak naładowana torpeda, ale starała się uśmiechać.
- Szarmancki jak zwykle. Cały Michael. - miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę. Natomiast mina Lisy się zmieniła. Z twarzy nic nie dało sie wyczytać, ale oczy... Wbiła je w Michaela i jasno było w nich widać co myśli. Wyglądały jak stal po prostu.
- Oczywiście. - zaświergotała Janet naśladując ją. Idealnie jej to wyszło. - Od kiedy to mój brat... ekhem... znalazł sobie taką... królowa? - i spojrzała na niego jak na zdechłą rybę.
- Mam nadzieję, że nie wierzyłyście w to co pisali w gazetach? Dopiero wczoraj wieczorem dograliśmy się, prawda? - uśmiechnął się gdy na niego spojrzała.
- DOGRALIŚCIE. Rozumiem. - mruknęła znów jego siostra. Kobieta przeniosła wzrok na mnie. Teraz się zacznie.



Michael


Po wszystkim niczego nie rozpamiętywałem jak to miałem wcześniej w zwyczaju. Ot, zwykły seks, nic więcej. Sam nawet nie wiedziałem czemu wpakowałem się w coś takiego. Nikt nigdy jakoś długo z nią nie wiekował, pewnie ja też niedługo zostanę zastąpiony kimś innym, ale jakoś ta myśl mnie nie bolała. Sam nie wiedziałem po co to wszystko... Po co wiozłem ją właśnie do siebie do domu. Po co chciałem ją jej pokazać? Czy był to jakiś desperacji krok z mojej strony? Chęć zwrócenia na mnie jeszcze jej uwagi? Może nadzieja, że jak to zobaczy to cos się stanie? Być może tak. Ale na pewno nie spodziewałem się tego, co naprawdę się stało niedługo po tym jak pojawiliśmy się w tej kuchni.
Pierwsze co to zdziwiłem sie niezmiernie widząc przy jednym stole w kuchni Donę, Janet i Lisę. Coś mi od razu nie spasowało. Co one robią tu razem? Przecież Janet nie może patrzeć na Lisę, a w ogóle ta cała sytuacja... Wszystkie trzy wlepiły w nas oczy aż poczułem ucisk w żołądku. Już ja dobrze wiem co pomyśli sobie o mnie teraz moja siostra. Ale co myślała Dona?
Patrzyłem na nią, ale ona jak dwie pozostałe, zdziwiona wbijała oczy w Mad stojąca obok mnie. A raczej uwieszającą się na mnie tak, jakby od razu chciała zaznaczyć, że jestem jej. I wara się do mnie komukolwiek zbliżać. Jak mówiłem, pajęczyca. Dałem się w końcu złapać w jej sidła. Trudno.
Twarz Dony nie wyrażała absolutnie nic... Nie ruszyło jej to wcale? Wiec chyba nie mam czego żałować, ani nad czym się więcej zastanawiać. Serce mnie bolało, bo zdałem sobie sprawę, że cokolwiek bym nie zrobił to już nie wróci. Mogę sobie przyprowadzać po kolei wszystkie gwiazdy Hollywoodu, ale to nic nie da. Przełknąłem gulę, która tworzyła mi sie w gardle i usiedliśmy po krótkim powitaniu i pochwaleniu się naszym 'związkiem'. Rzygać mi się chciało, ale... Nad czym mam się zastanawiać...
Janet aż parowała. Wiedziałem, że będzie wściekła, ona zawsze się łatwo wścieka. Ale wzrok Lisy mnie niepokoił. Wyraźnie coś mi on mówił, ale... nie miałem pojęcia co. A może po prostu nie chciałem się już nad tym zastanawiać... Możliwe. W każdym bądź razie przeniosłem znów spojrzenie na Donę, która akurat teraz siedziała niedaleko Mad.
Kolejnym szokiem, i to chyba nie tylko dla mnie, ale i dla Janet i Lisy było to, jak się zaczęły obie zachowywać, Dona i Mad. Zaczęły ze sobą rozmawiać jakby znały się latami. A przecież Dona nienawidziła jej... Zawsze to mówiła. Przyglądałem się temu ze ściśniętym sercem. Co to miało znaczyć? Śmiały się i chichotały jak najlepsze przyjaciółki, do tego stopnia, że w pewnym momencie Donie pociekły łzy z oczu. Nie wiedziałem co w tym wszystkim było takiego smiesznego. Może dlatego, że byłem facetem, ale tak czy owak wyczuwałem, że coś się stało, zanim się tu pojawiliśmy. Ten wzrok Lisy, parzący. Oczy zimne jak stal. Znałem ten wzrok, obdarowywała mnie nim nie raz, nie dwa podczas całej naszej znajomości i nigdy nie wróżył on nic dobrego. Coś musiało się stać.
Natomiast Janet momentalnie umilkła. Nie patrzyła na nikogo, dosłownie nie reagowała na nic. Siedziała cicho jak struna wyprostowana i patrzyła tylko w jeden punkt gdzieś ponad nami. Wyczuwałem ten prąd wypływający od niej. Co sie tu dzieje, do cholery?
Spojrzałem znów na Donę i Mad, rozmawiały wciąż śmiejąc się ale nie już tak bardzo. Zauważyły mój wzrok. Natychmiast pod stołem wyczułem rękę Mad na swoim udzie, przesunęła ją powoli w górę... Opanowałem chęć odsunięcia się.
- Dobra, ja wracam do pracy, bo 'Pan i Władca' patrzy na mnie jakby chciał mnie zjeść. - rzuciła Dona w pewnym momencie zupełnie nie spodziewanie wstając, czym zwróciła na siebie uwagę wszystkich. Odwróciła się i po prostu sobie poszła... Nie wiedziałem co o tym wszystkim sądzić. W następnej chwili to samo zrobiła Jan... Ale bez jednego słowa. Po prostu podniosła się, zarzuciła swoją torbę na ramię i wymaszerowała z domu jak żołnierz. Popatrzyłem za nią przez moment.
- Wszyscy nas opuszczają, Mike. - usłyszałem tuż przy swoim uchu, odwróciłem sie i od razu tego pożałowałem. Była bardzo blisko. Ale nic nie zrobiła... na szczęście? Po chwili odsunęła się z lekkim westchnieniem i również wstała. - Ja też musze się zbierać. Wpadłam tylko na chwilkę przy okazji... Mike był tak dobry, że zgodził się mnie zabrać ze sobą. - spojrzała na mnie z usmiechem. Nikt nic nie powiedział. - Cały tydzień będę miała zajęty, ale w przyszłym możemy się spotkać. Znasz numer. - wstałem by ją odprowadzić. - Nie kłopocz się, zostań ze swoim gościem. - znów się uśmiechnęła. - Pa, kochanie. - cmoknęła mnie i poszła. Usiadłem z powrotem wzdychając cięzko.
- Co ty wyprawiasz? - usłyszałem natychmiast pytanie. Spojrzałem na kobietę, która wbijała we mnie oczy jak szpile.
- O co ci chodzi? - odmruknąłem tylko odwracając od niej wzrok.
- O to, że chyba oszalałeś!
- Słuchaj... - wkurzyłem się trochę. - Przychodzisz tu nie wiadomo po co, z Janet jeszcze, która się do mnie nie odzywa, posiadujecie sobie tutaj z Doną... O co ty masz do mnie pretensje?!
- Ja? O nic, w żadnym wypadku. - powiedziała z wciąż tym samym spojrzeniem. Westchnąłem kręcąc głową. - Rozumiem, że Dona już cię nie obchodzi. - tym stwierdzeniem rozsierdziła mnie do żywego.
Zerwałem się z krzesła, omal się nie przewróciło. Spojrzałem na nią wściekły.
- Jakim prawem tak do mnie mówisz?! To ja ją zostawiłem?! To ja jej powiedziałem, że mam ją gdziesz i żeby spadała?! To ona ma mnie w dupie i pokazuje to na każdym kroku! Mam chodzić za nią po kolanach?! Błagać, prosić, poniżać się?! Dość już się przed nią napłaszczyłem! I co?! Dało to coś? Sprawiło, że do mnie wróciła?! Nie będę się nikogo o nic prosił!
- Zachowujesz się jak dziecko, Mike. - powiedziała niewzruszona. Zawsze to jej opanowanie. Wkurzało mnie, że mnie wszystko rozwala od środka, a ona sobie tak siedzi spokojnie. Prychnąlem.
- Ja się zachowuje jak dziecko, tak? A ona? Jak ONA się zachowała w stosunku do mnie?! Rozkochała w sobie, narobiła nadziei nie wiadomo na co, pożyła sobie w luksusach, a potem... potem wyrzuciła jak zabawkę, która jej się znudziła.
- Dobrze wiesz, że to nie prawda. - powiedziała znów spokojnie, ale patrząc na mnie już też trochę łagodniej. - Mówisz tak o niej tylko dlatego, bo cię zraniła, nie dlatego, że tak myślisz. - usiadłem z powrotem i schowałem twarz w dłonie.
- Nie potrafię sobie... z tym poradzić. - szepnąłem spoglądając przed siebie. O dziwo... zaśmiała się. - Z czego sie śmiejesz?
- Tutaj właśnie przechodzimy do sedna sprawy, Mike.
- Jakiej sprawy?
- Jak myślisz, po co się tu znajwiłam? I to jeszcze razem z Janet? Nie wydało ci sie to dziwne?
- Wydało, owszem. Ona cię nie znosi.
- Właśnie. I tak po prostu wprowadziłeś sobie tutaj Madonnę. Swoją nową dziewczynę. - parsknęła śmiechem.
- O co ci chodzi znowu, Lisa? - popatrzyłem na nią podejrzliwie. Chyba nic jej znowu nie przyszło do głowy głupiego? Znów się uśmiechnęła.
- Podobno jesteś inteligentny, ale w tej chwili zaczynam w to powaznie wątpić.
- Przestań mówić zagadkami!
- W normalnej sytuacji Dona i Janet rozdrapałyby mnie tu na miejscu, rozumiesz?! Zadzwoniłam do Janet. Mimo tego, że się do ciebie nie odzywała cały czas próbowała przemówić Donie do rozsądku. Bo też jej się nie chciało wierzyć, że masz ze mną romans. - parsknęła śmiechem.
- Nic kompletnie z tego nie rozumiem... - patrzyłem na nią z lekkim strachem.
- Zaraz zrozumiesz. Dogadałyśmy się, że przyjedziemy tu do niej razem i ja osobiście jej wszystko wytłumaczę. Rozumiesz? Rusz trochę głowa, Mike. To nie jest pusta laska, tylko młoda troche zagubiona dziewczyna, ale mądra dziewczyna. I udało nam się przebić przez ten jej pancerz, którym znowu się owinęla.
- Jaki znowu pancerz... - zaczynałem się bać... bo chyba zaczynało do mnie docierać o czym mówi. Zaczęła się znów śmiać. - Dlaczego się śmiejesz?
- Bo to jest śmieszne! To jest tak śmieszne... że aż tragiczne! - powiedziała patrząc na mnie już bez uśmiechu. - Rozmawiałyśmy tutaj zanim się nie pojawiłes z tą lampucerą. Uwierzyła w końcu, rozumiesz? UWIERZYŁA. Chciała cię na kolanach o wybaczenie błagać, a tu za chwilę wchodzi szanowny Król Popu od siedmiu boleści z pierwszą dziwką Hollywood. Brawo, Michael. - powiedziała wstając i ściągając swoją torebkę z krzesła. Nie zwracała najmniejszego uwagi na szok wymalowany na mojej twarzy.
- Ale... jak... przeciez mówiła...
- No co ci takiego mówiła? - spojrzała znów na mnie.
- Że nic do mnie nie czuje... - znów zaczęła się śmiać.
- Wiesz co? Ty nparawdę jesteś dzieckiem w skórze dorosłego faceta. Ja myślałam, że ty wiesz... - pokręciła głową.
- Co wiem?
- Przecież to jest młoda dziewczyna! Ledwo co wkroczyła w dorosłość, ty nie możesz jej traktowac tak jakby miała co najmniej tyle samo lat co ty! Ona uczy się własnie na błędach, narobiła głupot bo sama siebie jeszcze dobrze nie zna, nie zna świata w jakim wszyscy żyjemy, jest młoda i głupia, ja byłam pewna, że ty to dostrzegasz! To jest oczywista rzecz i tak waląca po oczach że tylko skończony idiota mógłby to przeoczyć, którym ty zresztą jesteś, i płakać bo dziewczyna powiedziała mu, że go nie kocha! Przeżyła swoje z chłopakiem w Polsce, może ci sie to wydaje teraz niczym, ale dla niej to była katastrofa, może tego na pierwszy rzut oka nie widać, ale przez cały czas bała się powtórki z rozrywki! A ty zamiast kawałek po kawałku wyważać ten mur, który sobie stworzyła przygruchałeś sobie Madonnę! Brawo, Mike! Najpierw ona narobiła sobie bigosu i teraz go zjada, a teraz ty sobie narobiłeś jeszcze lepszego, więc teraz ty będziesz zjadał swój. Mam nadzieję, że będzie ci smakował. - patrzyłem na nią z oczami wielkimi jak cebule. Najgorsze było to, że miała racje. Tylko niektórzy naprawdę nie dostrzegają oczywistych rzeczy, dopóki ktoś im ich nie pokaże palcem. Tak jak teraz zrobiła to Lisa. Pokazała wyraźnie o co chodzi, ba, nie dość że wskazała palcem dokładnie to co sam miałem zobaczyć, to dosłownie podała mi to na tacy wykazując dokładnie o co chodzi. Sam nie umiałem tego dostrzec, ani zrozumieć...
Nie, to nie było najgorsze. Najgorsza była świadomość, która po chwili do mnie dotarła. Jeszcze chwilę temu chciała mnie przepraszam i błagać, a w chwilę później...
Ukryłem twarz w dłoniach, ale długo na tyłku nie siedziałem. Poderwałem się w ułamku sekundy, ale zatrzymała mnie.
- Dokąd się wybierasz?
- Jak to dokąd?! Muszę ją znaleźć...!
- Daruj sobie. - powiedziała znów się śmiejąc kręcąc głową jakby nad czyjąc jeszcze większą głupotą. Popatrzyłem na nią znów nie rozumiejąc. Przeciez musze jej powiedzieć... - Po co ty chcesz teraz do niej iść? Mike, nie masz czego u niej teraz szukać. - popatrzyłem na nią wielkimi oczami. - No co tak na mnie patrzysz? Mówiłam, że teraz będziesz jadł swój bigos. Ona swój już zjadła.
- O czym ty do mnie mówisz...?
- O tym, że możesz się pocałować w dupę, jeśli dosięgniesz. - zawsze była bezpośrednia aż do bólu.
- Przecież musze z nią porozmawiać!
- Nie masz o czym z nią rozmawiać, rozumiesz?
- Dlaczego?!
- Bo wyraźnie jej pokazałeś gdzie ją masz. Powiem inaczej. Pocieszyłeś się bardzo szybko. Ona nie znalazła sobie nikogo na twoje miejsce, bynajmniej ja o tym nic nie wiem. Mimo tego wszystkiego ciągle miała w głowie tylko ciebie. A ty? Jakimi słodkimi słówkami ją wcześniej karmiłeś? Za pewne teraz wypisuje je sobie wszystkie po kolei na liste i podkreśla dopisując: Kolejny stek bzdur od kolejnego kretyna. Idealnie jej teraz nakreśliłeś jak bardzo ci na niej zależało. Kazała ci spadać raz lub dwa, a ty już poleciałeś biegiem do następnej panny! Chociaż tutaj to nie jest panna tylko stara kwoka. Gdybyś chociaz wybrał lepiej. Naprawdę.
- To co ja mam zrobić...
- Nie wiem! Nie wiem. Tu masz wszystko czego sobie teraz na gotowałeś, to się teraz tym zajmuj. SAM. - powiedziała patrząc na mnie przez chwilę jeszcze i wyszła.
Patrzyłem za nią jeszcze jakiś czas stojąc w miejscu, a potem opadłem na krzesło aż zaskrzypiało. Podparłem głowe na jednej ręce i nie wiedziałem co zrobić lepiej... Walnąć nią w ten stół... czy może zacząc rwać sobie włosy z głowy. Byłem wściekły. Wściekły na siebie, że się nie domyśliłem... Może to i jest jej wina, ale nie do końca. Powinienem był wiedzieć... W końcu nie raz mi o tylu rzeczach mówiła. Powinienem był być przy niej, kiedy mnie wyrzucała, powinienem był wracać jak bumerang. Gdy wywaliła mnie drzwiami powinienem wejsć oknem, i tak aż do skutku. Nie zrobiłem tego. Zamiast tego wolałem się wypiąc, obrazić jak mały dzieciak i pieprzyć się ze słodką idiotką, która miało pół miasta. Rzygać mi się chciało, dosłownie. Zaczynał boleć mnie żołądek.
Byłem o jeden maleńki krok od odzyskania tego o czym tylko mogłem marzyć przez ostatnie tygodnie. I jak zwykle sam to wszystko zaprzepaściłem. A Sevie mówił... pokręciłem głową śmiejąc się teraz sam z własnej głupoty.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

47.

Witam. :) Ten odcinek wyjątkowo mi się podoba. xD Następny w środę. Zapraszam. :)



Donata


W życiu nie widziałam Janet takiej wkurzonej. Zrobiła mi taką awanturę po tym jak wpadła do mnie do pokoju, że aż nie wiedziałam co powiedzieć. Wiedziałam, że tak będzie, spodziewałam się. Było jasne, że prędzej czy później o wszystkim się dowie. Ale tak jak jej powiedziałam tak też twierdziłam. Że to jedyny sposób na to, żeby on dał mi spokój. Miałam tylko nadzieję, że nie zacznie znów błagać mnie... Przeliczyłam się.
- Dona... - usłyszałam w pewnym momencie, kiedy akurat rozwieszałam pranie na dworze. Nie przestałam robić tego co robiłam tam do tej pory. Cały czas pracowałam tak jak dotychczas. Nie śmiał nawet powiedzieć na to ani słowa.
Odwróciłam się i zobaczyłam oczywiście jego, jak podchodził do mnie powoli. Patrzyłam na niego przez moment, a potem odwróciłam się wracając do swojej czynności.
- Czego chcesz? - zapytałam nawet nie niego nie zerkając. Sięgnęłam po kolejne prześcieradło.
- Porozmawiać. - stanął kilka metrów dalej wciąz na mnie patrząc. Czułam jego wzrok na sobie. Aż parzył.
- O czym?
- O nas.
- Nie ma czegoś takiego, Mike. - usłyszałam jak westchnął. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że tak będzie. Nie opędze sie teraz od niego. Dlaczego on mi to robi? I sobie? To nie ma najmniejszego sensu...
W sumie to... To co mówiła Janet i on też miało w sobie jakiś sens. Lisa chciała się pogodzić, to wszystko. Ale wciąż coś nie dawało mi spokoju i blokowałam się. Nie chciałam... drugi raz w to wchodzić. Ani teraz ani nigdy więcej. Wciąz i wciąz każdemu to powtarzałam... że gdyby to co oni mówią było prawdą, powiedziałby prosto z mostu. Przecież wtedy nie miałabym żadnych powodów do podejrzeń, no bo jakich? Ale nie powiedział, Janet też skłamał prosto w oczy, a ta mu wierzy mimo wszystko. Ale to rodzina, zrozumiałe. Nie dziwiłam się.
Ale mnie nikt tego nie wmówi. Powtarzałam to nie tylko Janet, ale i na przykład Alanowi, który też mnie na dzień dobry zaatakował. Wszyscy tylko wieszali na mnie psy, ale nikt nie zastanowił się nad tym co ja czuję. Zawsze tak jest. Panna zawsze jest winna, bo przecież facet nigdy nie ma nic na sumieniu. Jemu wszystko wolno. A jak kobieta się postawi, to oczywiśćie jest zaraz szykanowana. Może nie było aż tak źle, ale dosłownie każdy miał jakies swoje trzy grosze do dodania. Aż w końcu się wkurzyłam i powiedziałam wszystkim, że jak chcą niech mu dupę liżą, ale mnie mają dać spokój. I skończyło się.
Alana zawsze bardzo lubiłam, ale ostatnim razem powiedział za dużo. Co to było? Ach tak...
- Może byś jednak spróbowała przejrzeć na oczy. - popatrzyłam tylko na niego przez chwilę.
- Właśnie przejrzałam.
- Jasne! Wszystkim to powtarzasz, chyba tylko po to, żeby przekonać o tym samą siebie. Znudził ci się czy co? Kasy wyciągnęłaś z niego już dość sporo żeby móc spieprzyć? - spojrzałam na niego wielkimi oczami jak cebule. Nie zdążył się zreflektować, chociaz chyba chciał...
- Wynoś się stad! - usłyszałam za sobą wściekły głos Michaela i w ciągu kilku sekund wypadł na dwór gdzie stałam z Alanem też wściekła, ale teraz lekko oniemiała. Popchnął kamerowego, aż się o mało nie obalił. - Mówiłem ci! Mówiłem ci, żebyś nie ważył się więcej mówić o niej jednego złego słowa! - ach więc teraz już wiem. No tak jak mówiłam, teraz wszystko moja wina, oczywiście. Jakże by inaczej. Byłam tylko zszokowana, że tak mnie broni...
- Przepraszam... Ona i ty dobrze wiecie, że to nie prawda. I ja też jestem tego świadomy. Zastanawiam się tylko czemu ona tak zawzięcie chce w to brnąć! - spojrzałam na niego tylko jak na gówno i wróciłam do środka.
Skoro tak to prosze bardzo. Włożyłam w kopertę łańcuszek, który Mike podarował mi przed wyjazdem do Hiszpanii. O dziwo, wciąz go nosiłam, ale nie miałam zamiaru uchodzić za blacharę, co to to nie. Do tego dołożyłam pieniądze, ktore wydał na tamten wyjazd. Akurat tyle miałam na swoim koncie po tym jak przelewał mi co miesiąc. Zaniosłam to do jego sypialni. Akurat go tam nie było, może nawet i lepiej. Ale niedługo potem to znalazł. Przyleciał do mnie trzymając to w ręce.
- Dona... - znowu, pomyślałam.
- Czego chcesz...
- Co to jest?! - spojrzałam na kopertę, którą trzymał w drżącej ręce. Popatrzyłam na niego.
- Wisiorek i pieniądze. - odpowiedziałam krótko.
- To widzę! Co to robi w kopercie u mnie w sypialni?
- Ktoś tu zaczął coś mi insynuować, postanowiłam, że nie pozwolę się tak obrażać. To jest kasa za wyjazd do Hiszpanii. A Wisiorek możesz oddać do jubilera, sprzedać, kasę odzyskać albo zrobić z nim cokolwiek innego chcesz.
- Chyba zwariowałaś. - powiedział patrząc na mnie wielkimi oczami. - Przeciez nikt cie tu za taką nie uważa...
- Nie?? Ostatnio odczułam coś innego.
- Daj spokój, on nie mówił tego poważnie!
- Nie wydaje mi się. Zresztą, nieważne. I tak tego nie chcę. - i poszłam zostawiając go z tym. Potem dowiedziałam się, że poszedł z tym do Alana i zrobił mu taki armagedon, że facet nie pokazał się w robocie aż przez tydzień. Westchnełam. Zaczynałam żałować, że tu wróciłam. Szukałam lokum dla siebie, ale wszystko było takie drogie. W końcu złapałam sie po prostu na tym, że szukam czegoś blisko domu Michaela. O wiele tańsze były przedmieścia, bardzo oddalone. Ukryłam twarz w dłoniach...
Teraz stałam z nim znowu z tym praniem... Co ja miałam mu jeszcze powiedzieć?
- Wiem, że to co powiedziałaś mi wtedy w kuchni to nieprawda.
- Tak? A ja wiem, że bzyknąłeś trzy dni później jakąś pannę w swoim samochodzie. I co z tego? - wytrzeszczył oczy jakby mnie pierwszy raz w życiu widział.
- Ale skąd...
- Skąd wiem? Słyszałam, jak Janet się na ciebie darła wtedy jak... przygwoździłeś mnie do podłogi. - nie wiedział chyba co powiedzieć.
Kiedy o tym usłyszałam, myślałam że wypluję płuca ze złości. Powinnam mieć na to wylane, ale nie mogłam tego zdzierżyć. Nie dość mu Lisy chyba. Ale nie byłam zadowolona przede wszystkim z tego faktu, że... po prostu byłam zazdrosna... On miał być tylko mój, do cholery! A tym czasem widze, że on nie przebiera w środkach. No tak, wolność.
- Dona, kochanie... - podszedł i złapał mnie za ramiona co momentalnie mnie sparaliżowało. Spojrzałam na niego przestraszona. - Wybacz mi... - co takiego...? - Wybacz mi, nawaliłem się jak autobus, nawet nie wiedziałem co się dzieje...
- Ty mnie prosisz o wybaczenie, że przeleciałeś jakąś dziewczynę?
- Tak. - odpowiedział patrząc mi w oczy. Westchnął cięzko jakby naprawdę nie mógł oddychać.
- Ale ty nie musisz mnie za nic przepraszać w tym momencie. - powiedziałam w końcu.
- Jak to? - chyba się bał tego co mam mu znowu do powiedzenia. I dobrze. Chciałam to zakończyć raz na zawsze.
- Tak to. Nie jesteśmy już razem, możesz robić co chcesz i z kim chcesz. Nie moja sprawa. - oswobodziłam się z niego i wróciłam do powieszania prania. Gardło mi się zatykało, ale co innego miałam zrobić. Starałam się stłamsić w sobie uczucie do niego... i nawet zaczynało mi to wychodzić. Zaczynałam powoli uczyć się go nie kochać. Choć to tylko tak z nazwy to jednak wszystko można sobie wmówić, prawda?
- Ale... - położył mi ręce na barkach. Przysunął się bliżej. Zadrżałam pod jego dotykiem, bliskością... - Nie tęsknisz za mną w ogóle...? - westchnęłam. Chciałam powiedzieć mu prawdę, naprawdę chciałam... ale...
- Nie. - powiedziałam patrząc mu w oczy. - Nie wiem jak to dokładnie nazwać... Mike, nie ma tego co było między nami. Nie mogę za toba tęsknić w taki sposób o jakim ty mówisz. Zrozum to w końcu.
- Ja w to nie wierze. - powiedział kręcąc głową i błądząc wzrokiem po okolicy. Odsunął sie na dwa kroki. - Nie wierze...
- I to jest właśnie twój problem. Janet ci coś znowu powiedziała, a ty chwytasz się wszystkiego. Pogódź się z tym w końcu, to może będziemy mogli tu jakoś razem żyć dopóki się nie wyprowadzę do siebie.
- Dlaczego mnie tak ranisz... - wyszeptał nabierając łapczywie powietrza do płuc.
- Nie chcę cię ranić... - nie wiedziałam sama co powiedzieć. Mimo wszystko nie chciałam by cierpiał. Ale co ja mogę...
- To nie rób tego... Proszę cię.
- O co mnie prosisz.
- Pocałuj mnie po prostu... - spojrzałam na niego wielkimi oczami czując jak serce podchodzi mi do gardła.
- Mike...
- Zrób to proszę, bo nie wytrzymam tego.
- Myślisz, że to ci coś da?!
- Da bardzo wiele.
- Nic ci to nie da. - warknęłam i starając się mu uciec pobiegłam gdzieś nawet nie patrzyłam gdzie. Dogonił mnie między wysokimi i gęstymi świerkami. Złapał mnie w pasie i przycisnął do siebie... - Nie rób tego, prosze cię... - wyszeptałam, kiedy tak na mnie patrzył ze łzami w oczach. Nic nie powiedział.
Przywarł do mnie ustami cisnąc mnie do siebie mocno tak bym nie mogła mu uciec. Nie miałam siły się bronić. Zaczęłam odwzajemniać pocałunek, choć to mnie jeszcze bardziej bolało. Rozluźnił trochę uścisk i pozwolił mi się objąć. Sama zaczęłam go przyciskać do siebie jak głupia, ale potem odskoczyłam od niego jak oparzona...
- Dona...
- Nie. Nic nie mów. I nigdy więcej tego nie rób.
- Ale...
- Powiedziałam nie! Rozumiesz? Nie chciałam tego! - otarłam łzę która spłynęła mi po policzku.
- Nie chciałaś? To dlaczego odwzajemniłaś?
- Z litości! - powiedziałam nienawidząc siebie za to. Pokręcił głową zakrywając twarz. Naprawdę nie mógł tego znieść. Zaśmiał się... a może zapłakał... nie umiałam określić.
- Nie wierzę w to. - powiedział stłumionym głosem.
- To uwierz. Zakończyłam to już dawno, a ty wciąz szukasz dziury w całym... Powiedziałam ci... im szybciej zapomnisz tym lepiej...
- Zapomnę? - spojrzal na mnie. Nie chciałam na niego patrzeć. Nie chciałam widziec tego bólu. - Myślisz, że jestem o tym wszystkim w stanie zapomnieć?! Wryłaś mi się w mózg jak jakiś narkotyk! Nie potrafię się bez ciebie odnaleźc, robię jedną głupotę za drugą!
- Ja nie jestem ci potrzebna do powstrzymywania się od robienia głupstw, od tego masz rozum.
- Przestań. Błagam cię, przestań w końcu...
- Co mam ci powiedzieć, żebyś w końcu dał mi spokój, co? - popatrzeliśmy na siebie przez chwilę. - Nic do ciebie nie czuję, nie będę z toba, choćbyś nie wiem co zrobił, rozumiesz?! Nie chcę! Jesteś mi obojętny. Już to mówiłam. Ile razy jeszcze mam powtórzyć?
Patrzył na mnie przez chwilę, widziałam łzy w jego oczach... Już chyba nawet nie miał siły płakac. Albo nie chciał przy mnie. Nie wiedziałam.
- Dobrze. Dam ci spokój. Nie będziesz musiała więcej się mną przejmować ani się denerwować. Jeśli naprawdę mnie nie kochasz...
- Naprawdę. - powiedziałam natychmiast.
- Tak? - przełknął slinę, po czym spojrzał mi głęboko w oczy. - Powiedz to jeszcze raz. Ostatni, teraz w tej chwili patrząc mi prosto w oczy. Powiedz mi, że mnie nie kochasz, że nie czujesz kompletnie nic. Wtedy zostawię cię w spokoju. Kiedy się wyprowadzisz, więcej się nie zobaczymy, tak jak tego chcesz. - przeraziło mnie to. Ale ja chyba mam to w swojej naturze... Kiwnęłam głową.
- Dobrze, dziękuję, że w końcu zrozumiałeś...
- Powiedziałem, powiedz, że mnie nie kochasz. - wtrącił podniesionym głosem. - Patrząc mi w oczy. - dodał, kiedy opuściłam głowe. Serce mi waliło... ale zrobiłam to. Powiedziałam mu to.
- Nie kocham cię.
Patrzył na mnie przez chwilę... a potem odwrócił się i odszedł. Tak jak chciałam...
Stałam tam przez chwile nie wierząc, że znów to zrobiłam. Przykucnęłam między tymi świerkami i zakryłam sobie usta by nikt przechodzący nie usłyszał mojego płaczu...



Michael


A więc już wszystko jasne. Jeśli tego chce... niech tak będzie. Nie miałem już sił walczyć. Nie wiedziałem co jeszcze mógłbym zrobić, żeby to wszystko odzyskać, ją... Mówiła to z pełnym przekonaniem patrząc mi w oczy. Przyszło mi rozpaczać nad śmiercią czegoś co miało być wieczne.
Do tego jeszcze komuś się przypomniało o jakiejś durnej imprezie... I koniecznie musiałem się na niej pojawić. Chryste, czy naprawdę nikt sobie tam beze mnie nie poradzi? Nie miałem ochoty łazić i się uśmiechać do kamer i aparatów. W środku cały umierałem, a miałem się jeszcze martwić jakimiś pierdołami...
- To nie są żadne pierdoły, Mike. Musisz sie promować. - powiedział Quincy którego razu, kiedy chciałem mu powiedzieć, ze się tam nie pojawię. - Co się w ogóle z toba dzieje? Jeszcze niedawno tryskałeś energią, a teraz co? - popatrzyłem na niego lekko zdziwiony, że jeszcze o niczym nie wie.
- To ty nic nie wiesz?
- A co mam wiedzieć? - spojrzał na mnie podejrzliwie. - Znowu jakieś świnstwa...? - pokręciłem głową śmiejąc się pod nosem. Gdyby to o to tylko chodziło... - Więc co?
- Rozstałem się z Doną. - powiedziałem starając się by zabrzmiało to tak jakby mne to wcale nie obeszło. Milczał przez chwilę lustrując mnie wzrokiem.
- Dlaczego?
- Sam nie wiem już... - westchnąłem. - Było dobrze, dopóki... Nie spotkałem się z Lisą.
- Do czego potrzebna ci była Lisa?
- Chciała porozmawiać... Dała sobie w końcu spokój z tym wszystkim... Chciała wyjaśnić wszystko do końca i odnowić znajomość na starych zasadach. Nie powiedziałem Donie, że idę na to spotkanie, a gdy nas razem zobaczyła... - urwałem, chyba będzie wiedział co było dalej. Pokiwał lekko głową.
- Chyba rozumiem. Ale nie możesz spoczywać na laurach, kariera to kariera. Jesli raz usiądziesz na tyłku już nie wstaniesz.
- Ja już leżę i robię pod siebie, nie widzisz tego? - warknąłem. Z westchnieniem ruszyłem do wyjśćia, a on za nim.
- Słuchaj. Zawsze dobrze ci radziłem i teraz też ci dobrze poradzę. Daj sobie troche luzu, zdystansuj się. Bo widze, że wciąż podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie...
- Zbyt emocjonalnie?! - stanąłem w pół kroku.
- Tak, zbyt emocjonalnie. Jeśli sądzisz, że zrobiłeś naprawdę wszystko co w twojej mocy by ją odzyskać a to i tak nie poskutkowało... to czas dać sobie spokój, bo nikogo na siłę przy sobie nie zatrzymasz. I jak widać nieważne, że nazywasz się Michael Jackson. - przymknąłem oczy. Nawet nie wiedział jak bliski jest prawdy.
- Dobrze. Pojadę tam. - powiedziałem w końcu. Uśmiechnął się zadowolony.
- No to rozumiem! Nie musisz siedzieć do samego końca, ważne, żebyś się tam pokazał i troche pouśmiechał. - prychnąłem.
- Pouśmiechał...
- Strzelił uśmiech ze trzy razy i już.
Łatwo mu było mówić. Jak ja się miałem uśmiechać, jak nawet sam na siebie w lustrze nie mogłem patrzeć. Zacząłem już nawet myślec czy czasem nie zacząc już prac nad kolejną płytą... Może to odciągnie moje myśli od tego wszystkiego... W końcu zapomnę jeśli pochłonie mnie bez reszty praca nad piosenkami. Będe musiał z nim o tym porozmawiać, ale to po tej zasranej imprezie.
Wróciłem do domu i stwierdziłem, że nie ma się co ociągać. Zacząłem się szykować. Szybki prysznic trochę rozluźnił mięśnie, ale za wiele aż nie pomógł. Serca nie rozluźnił. Przez cały czas myślałem o niej. Ale nie miałem już zamiaru błagać jej. Jeśli naprawdę mnie nie kocha... niczego już tu nie zdziałam. Pozostaje się tylko z tym pogodzić.
Własnie dopadł mnie ten rodzaj tęsknoty o którym kiedyś rozmyślałem. Nie widziałem nadziei na to, że ona do mnie wróci i znów będziemy razem szczęsliwi. Tak jak przed tem. Może rzeczywiśćie przejrzała na oczy po tym co się stało... Ale wciąz nie mogłem uwierzyć, że tak nagle... Przecież...
Westchnąłem zakrywając twarz dłonią stojąc przed lustrem w łązience. Ile jeszcze wytrzymam? Nie miałem pojęcia.
Wyszedłem w końcu i założyłem na siebie coś. Białą marynarkę i coś tam jeszcze. Nawet szczególnie nie przykładałem do tego wagi. Niech sobie potem piszą co chcą. Nie miałem nawet pojęcia kto jeszcze będzie na tym przyjęciu. Pewnie nie jeden mój kolega po fachu. Miałem zamiar szybko się stamtąd ulotnić, ale w najśmielszych snach nie przewidywałem tego co się potem stanie...
Limuzyna zawiozła mnie na miejsce. Droga trwala półtorej godziny podczas której miałem mnóstwo czasu na rozmyślania. Znów i znów o niej. Dlaczego nie mogłem przestać o niej myślęc... Dlaczego nie mogłem się po prostu wyłączyć... Życie jest naprawdę... do dupy.
- Jesteśmy na miejscu, prosze pana. - usłyszałem co wyrwało mnie z zamyślenia. Popatrzyłem przez boczną szybę.
- Tak, tak... dziękuję. - mruknąłem i wysiadłem.
Oczywiście mnóstwo fotoreporterów. Flesze błyskały co chwila, oślepiając mnie monetami. Przypomniałem sobie, że Dona zawsze się tego bała, wręcz się tym brzydziła. Zawsze mi mówiła, że jest pod wielkim wrażeniem tego, jak sobie z tym radzę. Że w ogóle daję rade jakoś żyć, kiedy co chwilę ktoś za mną krzyczy, nie mogę wejść nawet do zwykłego sklepu sam. Zawsze ją zastanawiało jak ja to znoszę. Co miałem jej powiedzieć. Musiałem to znosić, innego wyjścia nie miałem. Szło sie z ochroniarzem lub dwoma i już. Uśmiech trzeba było przykleić do twarzy, dać kilka autografów i przy odrobinie szczęścia po dwóch godzinach wychodziło się z tego sklepu. Ze śladem czerwonej szminki na kołnierzu.
Pomachałem ze sztucznym uśmiechem, oczywiście, zgromadziło sie mnóstwo fanów. Nie tylko moich, ale później ktoś mi powiedział, że najgłośniejszy krzyk rozległ się właśnie wtedy, kiedy ja się pojawiłem. Podejrzewałem, że miało to dużo wspólnego z moją ostatnią płytą 'Bad". Tak jak zapowiadałem, pobiła 'Thrillera". Wątpiłem bym dał radę trzeci raz powtórzyć taki sukces... zwłaszcza teraz.
Kiedy znalazłem się na sali od razu ją zauważyłem. Wystroiła się jak choinka na Borze Narodzenie i to na biało. Cycki prawie na wierzchu... normalne. Ale suknie miała długą, a na ramionach jakieś futerko też białe, więc... Może nie tak źle. Jestem ciekawy kto jej te wszystkie stroje doradza.
Również mnie dostrzegła. Odniosłem nie jasne wrażenie, że obserwowała wejście jakby na mnie szczególnie czekała. Popatrzyła na mnie jakby spodziewała się ze mną kogoś jeszcze... Gdyby nie to co się stało, pewnie KTOŚ by był... Zauważyłem, że się uśmiecha.
Postanowiłem ją ignorować. Ten uśmieszek mi sie nie podobał. Pełen był samozadowolenia i pewności siebie. Zostałem zagarnięty przez jakiegoś starego faceta... Nie pamiętałem bym gdzieś go już spotkał, ale zagadał do mnie tak jakbyśmy się znali lata. Rozglądałem się ukradkiem za kimś kogo istotnie bym znał, żebym nie musiał wciąż gadać o dupie marynie, ale... jak dotąd nie dostrzegłem nikogo poza...
- Witaj, Michael. - kiedy ona do mnie podeszła?? Powitała mnie z szerokim uśmiechem lustrując mnie z góry do dołu. - Wspaniale wyglądasz, widzę, że sukces ci służy i to bardzo. Należy ci się. Prawda? - zwróciła się do gościa stojącego obok mnie. Uśmiechnął się pod nosem.
- Oczywiście, bez dwóch zdań. - taa... te podlizywanie się. Stały element.
- Może się czegoś napijemy? Za twoje zdrowie. - zaproponowała i chwyciła mnie za rękę ciągnąć w stronę minibaru. Akurat nikogo tam nie było. Poszedłem nie chcąc się szarpać. Na tego typu okazjach należało cały czas się usmiechać, delektować się kieliszkiem bez przerwy pełnym i rozmawiać z każdym tak jakby był twoim najlepszym przyjacielem. Tak więc nie mogłem jej potraktować inaczej.
Nie czekała aż ja jej coś zaproponuje. Po prostu wlała sobie czegoś do wysokiej szklanki i spojrzała na mnie. Sięgnąłem po coś podobnego. Miałem nadzieję, że nie jest to cos zbyt mocnego, bo czułem, że mam dzisiaj naprawdę słabą głowe.
- No więc... Zdrowie niekwestionowanego Króla Popu. - wymruczała cały czas patrząc na mnie i wycedziła kropelkę ze swojej szklanki. Upiłem łyk rozglądając się po sali. Oczywiście, flesze wciąz błyskały, choć nieco rzadziej niż na zewnątrz. - Nie wydajesz się być zbyt zadowolony. - usłyszałem znów co wytrąciło mnie z rozmyślań. O czym myślałem? Głupie pytanie... Spojrzałem na nią.
- Hm...? - mruknąłem tylko. Roześmiała się wesoło. Patrzyła na mnie wciąż uważnie, jakby chciała coś wyczytać z mojej twarzy.
- Mówię, że nie wyglądasz na zbyt zadowolonego. - powtórzyła znów cedząc trochę ze szklanki. Co miałem jej cholera powiedzieć. Uśmiechnąłem się wymuszenie.
- Wydaje ci się.
- Tak? To dobrze. Juz myślałam, że stało się coś co cię trapi. - cały czas czułem na sobie jej wzrok.
- Nie... nic wielkiego sie nie stało. - powiedziałem chcąc uniknąć tego tematu.
Byłem autentycznie zdziwiony. Zawsze wszystko wyniuchają, a teraz nic? A może celowo nie piszą chcąc wywołać jakiś skandal... Może pstrykną mi tu zaraz jakieś dziwne zdjęcie i pojawi się artykuł-bomba. Tylko na to czekać.
- Jesteś tu sam? Chyba każdy spodziewał się tu zobaczyć twoją towarzyszkę razem z tobą. - zagadneła znów. Znowu... cholera... Milczałem patrząc wszędzie tylko nie na nią. Byłem wściekły, ale nawet nie wiedziałem czemu. - Michael? - chciała zwrócić na mnie swoją uwagę.
- Tak się jakoś złożyło. - powiedziałem obdarowując kolejnym wymuszonym usmiechem.
- Na pewno czytałes ostatnio prasę. Zabawne co insynuowali.
- Bardzo. - odmruknąłem. Już mi nawet było obojętne z kim rozmawiam. Byle tylko wytrzymać te godzinę dwie i wracać do domu...
- Nie zastanawiałeś się, czy rzeczywiście to co opisywali przypadkiem by się nie udało? Oczywiście, gdyby nie twoja... dziewczyna. - uśmiechnęła się. - Masz szczęście. Taka młoda... - zdawała się ją chwalić, ale wyczuwałem w tym wszystkim drugie dno. Uśmiechnąłem się tylko.
- Wiesz, Mad... - zwróciłem się do niej. - Ostatnio nie miałem zbyt wiele czasu na tego typu rozmyślania. - roześmiała się i patrząc mi w oczy stuknęła szklanką w moją i upiła łyczek.
Taa. Madonna. Jak pająk wyczekiwała na potencjalną ofiare i jak widac ma już ją w zasięgu wzroku. Musiałem być ostrożny...
Ale w pewnej chwili przyszła mi do głowy pewna myśl. Na co ja mam się teraz oglądać? Dziewczyna, która kocham na życie mówi, że mnie nie kocha i tylko czeka, żeby się ode mnie wyprowadzić i nie musieć na mnie więcej patrzeć. Co mi stoi na przeszkodzie? Absolutnie nic.
Uśmiechnąłem się patrząc na nią.
- No wreszcie się uśmiechasz!
- Ostatnio... to nie był chyba mój czas... - zacząłem.
- Jak to nie twój? Twoja płyta bije rekordy! Dotrzymałeś słowa. Bum na miarę Thrillera, jeśli nie jeszcze większy. Powinieneś być z siebie dumny.
- Jestem. - przyznałem cały czas się uśmiechając. - Ale nie chodzi tu o płytę... a o moją towarzyszkę, jak to nazwałaś. - otworzyła szerzej oczy.
- A co z twoją towarzyszką?
- Nic. Rozstaliśmy się. - teraz już miała oczy wielkie jak cebule.
- Naprawdę? - chyba się nie spodziewała. Może myślała, że będzie musiała ostro polować...
- Tak.
- Ale... nic nie słyszałam, żeby...
- Też mnie to dziwi. Ale zapewniam cię, że to prawda. - powiedziałem sącząc ze swojej szklaneczki.
- No ja ci wierzę... - mruknęła patrząc na mnie jak w obrazek. Po chwili uśmiechneła się refluktując się trochę. - Co się stało? - podniosła swoją szklankę do ust.
- Czy to ważne? Ważne, że nie jesteśmy już razem.
- No w sumie masz rację. - powiedziała z uśmiechem.
Może jednak nie będę się zmywał tak szybko.
Wkrótce kazano nam się porozsiadać. Komuś składali jakiegoś gratulacje czy coś... Mad oczywiście cupnęła obok mnie przy stoliku dla dwóch... Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Urodziny! W tym wieku powinno się już sobie odejmować, nie dodawać! - szepnął do mnie ktoś z tyłu. Odwróciłem się i automatycznie po raz pierwszy dzisiaj uśmiechnąłem się prawdziwie.
- Stevie! - ucieszyłem się niezmiernie. Powitaliśmy się jak przyjaciele. Jakiś czas temu spotkaliśmy się na planie do piosenki 'We are the world'. Wiele z tamtych znajomości pozostało. - Co słychać?
- U mnie stara bieda. Zresztą, co ty sie mnie pytasz o takie pierdoły! Jak tam twoja lalunia z Polski? - wyszczerzył się, ale gdy zobaczył moją minę szybko mu zrzedła. - Oj, Jacko Jacko...
- Nie mów tak do mnie. - mruknąłem po czym znów lekko się uśmiechnąłem.
- Nadal tego nie cierpisz? - zaśmiał się. - Pół świata tak na ciebie woła, człowieku.
- Wiem i niezmiernie mnie to wkurza. - powiedziałem znów się uśmiechając.
- No więc co z tą twoją?
- Daj spokój. Nie ma o czym gadać. - powiedziałem tylko.
- Rozumiem. - przeniósł wzrok na Mad, która ukradkiem obserwowała mnie uważnie. - Witam szanowną królową. - posłała mu lekki uśmiech. Wlepiliśmy znów wszyscy oczy w to co pokazywali nam z przodu.
Super. Jakies durne pokazy czegoś... nawet nie miałem pojęcia czemu ma to służyć. Ale wypadało udać że ogląda się wszystko z wielkim zainteresowaniem. Po tym całym przedstawieniu zrobi sie luźniej i będzie można czmychnąć...
- Nudy co? - usłyszałem znów obok siebie. Spojrzałem na nią. Już ja dobrze wiedziałem co jej chodzi po głowie. Usmiechnęła się tylko i odwróciła z powrotem do pokazu.
Był śmiertelnie nudny. Moje myśli błądziły sobie swobodnie co jakiś czas zahaczając o bolesne tematy. Wciąz nie mogłem się od tego uwolnić. W takim momentach szybko wynajdywałem sobie  coś innego na czym mógłbym chwilę podebatować. Nie wiele to dawało na dłuższą metę, ale jednak. W końcu gdy ta cała szopka się skończyła odetchnąłem lekko.
- Widze, że tobie też zrobiło się lżej. - zagadnęła mnie znów.
- Chyba każdemu na tej sali. - powiedziałem z uśmiechem.
- Najgorsza część za nami, teraz możemy się rozluźnić. Wyjdziemy na taras? - zaproponowała spoglądając na mnie.
- Jasne. Idź zaraz do ciebie dołączę. - powiedziałem mając zamiar wziąć coś do picia. Uśmiechnęła się i poszła z wdziękiem. Westchnąłem tylko. Nie nad jej wdziękami bynajmniej.
- Mam nadzieję, że ty wiesz co ty robisz. - usłyszałem obok głos Steva. Nie musiał być geniuszem. Każdy wiedział jak się kończą związki z tą kobietą. Uśmiechnąłem się tylko do niego.
- Jasne, nie martw się, przyjacielu.
- Wiesz, ja ci nie będę mówił co masz robić, ale... - popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami. - Twoja panna już cię nie oblatuje? - zacisnąlem usta.
- To ja nie oblatuję jej. - mruknąłem po czym pożegnałem się z nim.
- Jesteś już. - powiedziała biorąc ode mnie kieliszek białego wina, kiedy już się tam dostałem. Uśmiechnąłem się przepraszająco.
- Wybacz. Każdy chce porozmawiać.
- Coś o tym wiem. - westchnęła lekko. - To bywa bardzo męczące. Ale coś za coś, prawda? - dodała z uśmiechem i wzniosła swój kieliszek. Stuknąłem o niego.
- Tym razem za co? - zastanowiła się.
- A potrzeba do tego jakiejś okazji? Nie potrzeba niczego szczególnego. Nie uważasz? - mruknęla poprawiając mi kołnierzyk. Jasne... niby nic takiego, a jednak już coś robi.
- Za pewne masz rację. - stwierdziłem i wypiliśmy.
- To ty tu jesteś największą gwiazdą. Chyba jesteś tego świadomy?
- Jest tu wiele innych znakomitych osobistości.
- Tak. - mruknęła patrząc na moje usta. Aż poczułem jak mrowią. - Ale Król i Królowa moga być tylko jedni. - stwierdziła znów przywołując na twarz swój słodki uśmiech. Pozornie słodki i niewinny.
- Uważasz nas za taka parę królewską na tej uroczystości? - zapytałem opierając sie o barierkę obok której staliśmy.
- Byc może. I pewnie nie ja jedna. To chyba nie przypadek, nie uważasz?
- Co masz na myśli? - popatrzyłem znów na nią.
- Michael... - zawsze pełnym imieniem. Dona lubiła je zdrabniac... - Chyba pamiętasz co ci mówiłam, kiedy widzieliśmy się ostatni raz? Po premierze płyty "Thriller".
- Tak, pamiętam doskonale. - uśmiechnęła się znów.
- Pewnie do dziś jest wielu, któzy widzieliby nas obok siebie. Te wszystkie artykuły w gazetach są tego najlepszym dowodem. - teraz to ja się uśmiechnąłem.
- Przyznam się, że zastanawiałem się czy rzeczywiście coś takiego powiedziałaś. - zaśmiała się.
- Lubię zadziwiać. Naprawdę. Ale nie do tego stopnia. - upiła łyczek. - Nic bym nie zyskała w takim przypadku, wręcz przeciwnie. Po co mówić coś przez co można się tylko ośmieszyć? Może gdyby sytuacja była nieco inna... to może coś by nam z tego przyszło.
- Zdaje się, że teraz moja sytuacja jest zupełnie inna niż wtedy. - zauważyłem patrząc na nią z uśmiechem. Wciąż tym samym.
- Nie próbujesz dogadać się ze swoją dziewczyną? - zapytała patrząc na mnie uważnie. Badała teren.
- Próbowałem. Ale nie zmusze jej do niczego. - popatrzyłem gdzieś przed siebie.
- Masz świętą rację. Nie zmusisz. - usłyszałem, a potem poczułem jak dotyka mojego ramienia. Zerknąłem na nią. Stała bardzo blisko. - Nie warto w takim razie dłużej w to brnąć. - uśmiechnałem się znów po raz kolejny.
- Cóż... Już to sobie uświadomiłem. Wszystko co dobre szybko się kończy, jak to się mówi.
- Jedno się kończy, drugie może się zacząć. - stwierdziła patrząc na mnie i wypiła znów maleńki łyczek ze swojego kieliszka.
- Tak, w istocie masz rację. - i wciąz te uśmiechy... - To co? Może wrócimy do środka? - mina jej nieco zrzedła, na co nie mogłem się powstrzymać naprawdę się usmiechnąłem pod nosem. Poszła jednak ze mną.
Usiedliśmy przy jednym z pustych jeszcze stolików a było ich sporo. Po chwili w tle rozbrzmiała całkiem przyjemna muzyka. Podniosłem się z krzesła.
- Pani pozwoli..? - z wdziękiem podała mi swoją dłoń i pozwoliła zaprowadzić na parkiet. Oczywiście natychmiast usłyszałem pstrykania aparatów. Będziemy mieli co czytać w najbliższym czasie. Może i dobrze.
Muzyka wolno płynęła, a my posuwaliśmy się w jej rytm. A razem z nami kilka innych par. Patrzyła na mnie cały czas widocznie zadowolona. Nie musiałem na nią spoglądać by to wiedzieć. To było czuć. Wwiercała we mnie swój wzrok po prostu. Czułem się nieco skrępowany, ale... kto się tym będzie przejmował. Najwyżej później się będę nad tym zastanawiał.
Zeszliśmy z parkietu trzymając się za ręce. Tak jakoś samo to wyszło... a może po prostu ona celowo się mnie nie puszczała. Kilkoro ludzi znów nas zatrzymało by porozmawiać. Spojrzałem na zegar wielki wiszący na jednej ze ścian. Wskazywał godzinę dwudziestą. Cała impreza zaczęła sie dość wcześnie bo o siedemnastej. Zwykle to zaczynały się własnie teraz. Widocznie komuś się tak podobało.
- Państwo wybaczą... - powiedziałem w pewnym momencie odstawiając swój kieliszek na jakiś stolik gdzie stało mnóstwo innych podobnych. Ona natychmiast na mnie spojrzała. - Na mnie już czas.
- Już? Na ciebie tu wszyscy najbardziej czekali i już uciekasz? - zapytał ktoś. Chyba ten facet, który jak tylko wszedłem od razu mnie zaczepił. Uśmiechnąłem się.
- Naprawdę chciałbym zostać, ale... jutro czeka mnie spotkanie w wytwórni.
- W wytwórni?
- Tak. Rozpoczynamy pracę nad nowym krążkiem...
- Prężnie przesz do przodu! - zasmiał się. - Jeszcze nie odparowałeś po ostatnim, a już bierzesz sie za następny! Cały Mike! - skwitowałem to tylko uprzejmym uśmieszkiem.
- Nic się samo nie zrobi. Miło było poznać... - to był oczywiście blef ale coś musiałem powiedzieć. A ona jakby miała radar w głowie.
- Ja też już musze uciekać... O kimś media muszą w końcu pisać, prawda? - powiedziała równiez odstawiając kieliszek tam gdzie ja.
- Chyba się umówiliście! - zaśmiał się tamten. - Oboje nam uciekają, widzieliście? - parsknąłem smiechem, nie zdążyłem się powstrzymać, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Wyszedłem w końcu. A ona oczywiście za mną.
- Lizusy. - mruknęła pod nosem. Spojrzałem na nią. - To jest chyba wpisane już w cały schemat tego wszystkiego.
- Tak myślisz? - podjąłem temat. - Pewnie masz rację.
- Ta wytwórnia był tylko wymówką, żeby się stąd wydostać, prawda? - wymruczała z usmiechem patrząc na mnie spod rzęs. Zaśmiałem się.
- Jak zwykle jesteś bardzo spostrzegawcza.
- Owszem. Masz rację. Powiem więcej. - stwierdziła i przysunęła sie do mnie bliżej. Patrzyłem jej w oczy z odległości kilku centymetrów. - Widze okazje i je wykorzystuję.
- Ach tak?
- Oczywiście. Trzeba mieć zawsze oczy szeroko otwarte. - uśmiechnąłem się znów pod nosem. Położyła mi ręce na ramionach. - Powinieneś o tym wiedzieć.
- Och, zdaję sobie z tego doskonale sprawę.
- W takim razie bardzo się cieszę. - powiedziała zadowolona i wspięła się na palce. Była dośc niska. Po chwili poczułem jej wargi na swoich.
Odwzajemniłem pocałunek. Bo czemu nie? Objąłem ją lekko w pasie kładąc dłonie na biodrach i całowałem namiętnie. Ale uczucia w tym nie było żadnego. Nie miałem pojęcia do czego jej potrzebne coś tak pustego i płytkiego, ale widać takie związki najbardziej preferowała. Objęła mnie za szyję ale na szczęscie włosy zostawiła w spokoju. Czułem, że tej nocy nie wrócę do Neverland. A przynajmniej nie tak jak sobie zaplanowałem.
Po kilku minutach odkleiła się ode mnie, ale niezbyt oddaliła. Popatrzyła na mnie z delikatnym uśmiechem i zadowoleniem w oczach. Nikogo w pobliżu nie widziałem... ale nie zdziwiłbym sie gdyby jednak ktoś już nas tu przydybał. W sumie... chyba nawet o to chodziło, prawda? Im głośniej tym lepiej. W pewnym sytuacjach.
- Król i królowa, tak jak powinno być, nie uważasz? - wymruczała znów nie odsuwając się już ani na milimetr. Król i królowa?
- Być może. - mruknąłem tylko cały czas patrząc jej w oczy.
- I nie można było tak od razu? - mruknęła znów.
- Nie można mieć wszystkiego od razu. - usmiechnęła się bardziej.
- Masz rację. - zgodziła się po chwili. - Trzeba być wytrwałym. - dodała i pociągnęła mnie za rękę. Wyszliśmy do podziemnego parkingu gdzie wszystkie auta zostały zaparkowane. A raczej limuzyny bo tych zwykłych było tu bardzo mało. Zauważyłem swoją. Ale pociągnęła mnie w zupełnie innym kierunku. Do srebrnej, moja była czarna.
- Mad...
- Słucham? - uśmiechnąłem się lekko patrząc na nią.
- Daj mi chwilę.
- W porządku. - została przy swoim aucie, a ja tym czasem podszedłem do swojego kierowcy. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Jedź do Neveralnd. Ja wrócę później inaczej. - powiedziałem tylko. Dostrzegł w oddali czekającą kobietę i skinał tylko głową.
- Ok. - odparł i odpalił silnik. Po kilku minutach odjechał. Wróciłem do niej, patrzyła na mnie wyczekująco.
- Zapraszam do środka. - powiedziała i wsiadła, a ja za nią. - Jedź. - rzuciła władczo do faceta i ruszyliśmy. Szyby były przyciemniane, więc nikt na ulicy nie widział kto jedzie. Może to dobrze może nie... nie zastanawiałem sie wtedy nad tym. Patrzyłem na nią lustrując wzrokiem jej figurę. Była mniej więcej w moim wieku. Ciało za pewne wciąz miała niczego sobie. Przynajmniej w tej sukni to pokazywała. Jakoś wcześniej sie nad tym nie zastanawiałem. Teraz zacząłem jej się bacznie przyglądać. Mieszkała na samych obrzeżach miasta. W wielkim domu ogrodzonym murem, oblepionym kamerami, nikt nie proszony na pewno by sie tam nie dostał. No cóż... ja chyba byłem bardzo proszonym gościem.
Wjechaliśmy przez bramę, po czym wysiedliśmy przed samymi drzwiami do jej domu. Wszystkich traktowała z góry. Gdy weszliśmy do środka ktoś podleciał i wziął od niej małą torebkę i futerko. Spojrzała na mnie i pociągnęła za sobą rzucając tylko by nikt nam nie przeszkadzał. Jej słóżba pewnie była zadziwiona moją obecnością tam. Być może ja sam też powinienem być, ale nad tym myślec będe później.
Jej sypialnia mieściła się na samej górze dwupiętrowego domu. Jak jakaś komnata, istna królowa. Kiedy zamknęły się za nami drzwi momentalnie zrobiło mi się gorąco.
- Nikt nie będzie nam przeszkadzał. - powiedziała odrzucając swoje pantofelki i podchodząc do mnie. Odwróciła sie do mnie plecami. - Mógłbyś mi pomóc? - zapytała. Chwyciłem za suwak i powoli go rozsunąłem muskając przy tym delikatnie jej skórę na plecach. Uśmiechnęła się kiedy zerknęła na mnie przez ramię. Suknia była z dość sztywnego materiału więc nie opadła od razu. Odwróciła sie do mnie przodem. Powoli zdjęła ze mnie marynarkę...
- Mogłes zostawić to na dole. - stwierdziła odrzucając ja na fotel  w koncie.
- Nie pomyślałem. Miałem akurat inne rzeczy na głowie. - mruknałem patrząc na nią.
- Rozumiem. - stwierdziła zadowolona. Teraz bez tych swoich obcasów była jeszcze niższa.
Chwyciła mnie znów za ręke i pociągnęła do swojego łóżka z baldachimem. Było ubrane w białe pościele. Baldachin również był tego samego koloru. Rozsunęła kotary i wspięła się na nie ciągnąc mnie za sobą. Płótna opadły miekko zasnuwając nas cienkim materiałem...
Powoli zdjąłem z niej tą sukienkę. Nie miała stanika, prawie od razu moim oczom ukazały się jej piersi. Dalej miała bieliznę składającą się ze skąpych majtek i rajstop na podwiązkach. Aż dziwne, że w ogóle je miała, pomyślałem.
Rozpiąłem powoli swoją koszulę a ona leżała przede mną patrząc na mnie zadowolona w oczekiwaniu. Zrzuciłem ją byle gdzie i pochyliłem sie nad nią. Rozsunęła sama nogi i oplotła mnie nimi w biodrach. Skórę na udach miała nawet przyjemną...
Poczułem jak lekko przeciąga paznokciami po moim torsie.
- Jednak to prawda, że masz to bielactwo. - mruknęła na co spojrzałem na nią wisząc nad nią. - Jesteś jeszcze bardziej wyjątkowy. - dodała z uśmiechem. No tak, podliz... Nieważne. Uśmiechnąłem się i pochyliłem niżej.
- Zaraz ci pokażę JAK... wyjątkowy. - zachichotała cicho wciąz lekko mnie drapiąc.
Była zupełnie inna niż Dona. Ale tu w ogóle nie było porównania. Żadna kobieta nie mogła równać się z Doną. Ale co z tego?
- Czekam z niecierpliwością... - odpowiedziała.
Zacząłem od jej biustu i zacząłem schodzic niżej. Kiedy natrafiłem na materiał bielizny od razu ją ściągnąłem razem z rajstopami. Żadne z nas nie bawiło się w zbytnie czułości. Widziałem, że była już gotowa.
Popchnęła mnie na co położyłem sie płasko na pościeli. Chwyciła mnie delikatnie w rękę i przesunęła kilka razy wzdłuż całości po czym zastąpiła dłoń ustami i językiem.
Porno branża czegoś ją nauczyła. Brała mnie głęboko prawie do samego końca. Ale robiła to zupełnie inaczej niż... Nie. Nie chciałem teraz myśleć.
Cóż, dostała to czego chciała, ale jakoś nad tym nie płakałem. Pewnie nie jednemu to już robiła, ale mało mnie to obchodziło. Podniosła sie w pewnej chwili i powoli opuściła na mnie przez co cały ja wypełniłem. Westchnąłem. Zaczęła sie poruszać...
Nie wiedziałem która mogła być godzina, ale chyba oboje się nad tym nie zastanawialiśmy próbując kolejne pozycje. Cholera, była niezaspokojona. Pod tym względem nawet się nadawała. Nie narzekała, kiedy brałem ją mocno w skopanej pościeli, wręcz przeciwnie.
Zapomniałem kompletnie o wszystkim. W głowie miałem kompletną pustkę, sercu kazałem się zamknąć i najlepiej się schowac, gdzies gdzie go nigdy nie odnajdę. Seks powinien wywodzić się z uczucia. Tutaj jedynym 'uczuciem' było tylko pożądanie, nic więcej. Ale to nic. Samą przyjemnością też mozna żyć, jak widać.

sobota, 27 sierpnia 2016

46.

Hej! :D I jest kolejny. Na następny zapraszam w poniedziałek. :)



Donata


W pierwszej chwili nie wierzyłam, że naprawdę zdołałam mu to powiedzieć. Nie wiedziałam, że potrafię być tak bezwzględnie okrutna. Tak po prostu powiedziałam mu, że mi na nim nie zależy... To było największe kłamstwo w moim życiu.
Od tamtego czasu minął tydzień. Tak mniej więcej. Nie widziałam go przez ten czas prawie wcale. Mogłam się tylko domyślać gdzie on chodzi i co tam robi. Wracał późno w nocy... Słyszałam jak tarabanił się do swojej sypialni. Któregoś dnia postanowiłam zajrzeć do niego rano. To co zobaczyłam...
Stałam w uchylonych drzwiach i wytrzeszczałam oczy nie tylko na niego, ale i na cały pokój. Ciuchy po rozwalane... Tak jak się rozebrał, tak je zostawił pewnie wczoraj w nocy. Butelki po alkoholu walały się wszędzie. A on spał sobie skulony w łózku, a w pokoju była po prostu gorzelnia.
Przeszłam przez całą sypialnię i otworzyłam na oścież okno wpuszczając do środka trochę świeżego powietrza i słońca. Nawet się nie poruszył. Zaczęłam zbierać jego ubrania i wrzuciłam je do kosza na brudy w łazience. Potem zabrałam się za ogarnięcie pokoju. On nie wypiłby tego przez jedną noc. Już wiedziałam co on robił przez ten cały czas. Tylko dlaczego? Nie chciałam się nad tym zastanawiać. Jego sprawa.
Podeszłam w końcu do łózka, na którym spał. Była jedenasta. Nie wiem co go obudziło, może zapach powietrza z dworu przesyconego zapachem kwiatów, a może mój wzrok. Popatrzył na mnie totalnie małymi oczkami za pewne nie mając pojęcia gdzie jest i co się dzieje. Po chwili jęknął i złapał się za głowę. No tak...
- Kac morderca? - mruknęłam cicho. - Po tej całej cysternie którą tu znalazłam pewnie tak. Długo masz zamiar jeszcze tak tankować? - nic nie mówił. Ale potem...
- Do usranej śmierci. - odmruknął. Prychnęłam pod nosem.
- W takim razie długo to nie potrwa.
- Co cie to obchodzi? - zapytał nagle patrząc na mnie. Otworzyłam szerzej oczy.
- Jak to co mnie to...
- Przecież jestem ci całkiem obojętny. Po co tu nade mną sterczysz w takim razie? - patrzyłam na niego wielkimi oczami.
- Nie w TAKI sposób jesteś mi obojętny!
- A w jaki? - sama nie wiedziałam co mu powiedzieć.
- Myślisz, że nie oblatuje mnie to, że za chwile się zapijesz?
- Myślę, że istotnie cie to nie oblatuje.
Popatrzyłam na niego nie wiedząc co powiedzieć. No cóż, sama jestem sobie winna takich słów z jego strony... Odegnałam te myśli od siebie jak najszybciej.
- Chyba już czas, żebyś wylazł z tego łóżka. - powiedziałam w końcu.
- Po co? - to mnie po prostu przeraziło. - Po co mam wychodzić?
- Jak to PO CO?
- No po co? Powiedz mi, bo nie nie wiem.
- Mike, przerażasz mnie. - zaśmiał się. Nie było w tym śmiechu żadnej wesołości.
- Naprawdę? To już chyba coś... - mruknął i przewrócił sie na plecy łapiąc się za głowę i przymykając oczy. Nie mogłam na to patrzeć.
- Wstawaj z tego wyra! - złapałam go za rękę, ale odepchnął mnie i to mocno, aż upadłam na ziemię. Ale uczepiłam się tej jego ręki, że sam wyleciał z tego łóżka. Prosto na mnie. Dopiero wtedy zorientowałam się, że jest kompletnie nagi... Waliło od niego wódą jak z gorzelni, ale... jego bliskość wciąż wywoływała we mnie te same prądy. Musiałam się stamtąd wydostać.
- Złaź ze mnie. - powiedziałam odpychając go, ale nie wiele to dało.
- Nie. - odpowiedział na co znieruchomiałam i popatrzyłam na niego.
- Jak to nie?
- Nie. Po prostu. - patrzył mi cały czas w oczy.
- Długo masz zamiar tak na mnie leżeć?
- Tak. - zaczynało mnie to wkurzać.
- Złaź! - naprawdę zaczęłam z nim walczyć, ale i tak przegrałam. Przyszpilił moje nadgarstki do podłogi. Patrzył mi prosto w oczy z odległości kilku centymetrów. - Mike, puść mnie.
- Mam cię wziąc siłą? - wytrzeszczyłam na niego oczy. Wziąć siłą? W życiu by czegoś takiego nie zrobił.
- Nie zrobisz tego. - powiedziałam cicho patrząc na niego. Opuścił wzrok na moje usta, aż zaczeły mnie mrowić. Przełknął ślinę...
- Masz rację, nie zrobię. - przyznał cichym szeptem po czym opadł na mnie miękko wtulając twarz w moją szyję. Nie wiedziałam co zrobić... ale po chwili poczułam sie jeszcze gorzej.
Rozpłakał się tak jak na mnie leżał. Słyszałam jak nabiera spazmatycznie powietrze. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Sama miałam ochotę się rozpłakać, ale powstrzymywałam sie usilnie. Dlaczego on to tak przeżywa? Przeciez ma Lisę, czego mu więcej potrzeba? Jakichś trójkątów? Ja mu już nie jestem potrzebna do zycia. Czego on ode mnie chce, do cholery?
Drżał lekko na całym ciele nie ruszając się ze mnie. Trwało to już kilka dobrych minut. Nie mogłam się ruszyć. Leżałam jak sparaliżowana, jakbym się bała, że coś się zaraz stanie jeśli tylko poruszę palcem. Czułam wilgoć na szyi. To pewnie jego łzy. Nigdy się tak nie zachowywał...
- Mike. - szepnęłam w końcu przełykając gulę w gardle. - Wypuść mnie. - początkowo nie zareagował. Ale po chwili zaczął się podnosić. Podźwignął się i usiadł na łózku cały drżący. Zdążyłam się pozbierać z podłogi, kiedy znów zapytał...
- Czemu mi nie wierzysz? - spojrzałam na niego. Patrzył na mnie zaszklonymi oczami. Odwróciłam wzrok. Nie mogłam tam dłużej być. Musiałam stamtąd uciec. Po prostu wyszłam.



Michael



Po prostu sobie poszła. Tak bez słowa zostawiła mnie po raz kolejny. Ukryłem twarz w dłoniach i rozwyłem się po prostu tak jak siedziałem. Jak jakiś dzieciak. Nie potrafiłem sie ogarnąć, gdzie bym się nie znalazł tam potrafiłem się z miejsca rozbeczeć. Na zawołanie. Dużo mi nie potrzeba było. Wystarczyło tak naprawdę, że o niej pomyślałem i już... A teraz? Teraz było chyba jeszcze gorzej. Poczułem ją przez chwilę znów tak blisko... Nie chciałem przyjąc do wiadomości tego co mi powiedziała. To nie mogła być prawda. Ale ostatnio miałem jeszcze jeden powód do rozpaczy. Własną głupotę.
Trzeciego dnia po tym jak w kuchni powiedziała mi to wszystko... Nie mogłem już wytrzymać w tym domu. Znów był pełen jej, znów wszędzie czułem jej zapach, wydawało mi się, że wszędzie ją widzę, po prostu wszędzie, gdzie bym sie tylko nie obrócił, była ona. Wtedy po raz pierwszy pojechałem sam w miasto do baru. W przebraniu nikt nie mnie nie rozpoznał. Nawet barman, który co chwila nalewał mi kieliszek do pełna. To było obrzydliwe, ale wlewałem w siebie kieliszek za kieliszkiem. Paliło mnie w gardle, ale nawet byłem z tego zadowolony. Czułem się jakbym wypalał tym z siebie wszystko. Nieważne, że potem wszystko wróci ze zdwojoną siłą, ważne, że teraz choć na moment o tym zapomnę. I nawet mi się to udało. Nie myślałem kompletnie o niczym. Głowa była wyprana ze wszystkiego. Wodziłem tylko już błędnym wzrokiem po cenach innych flaszek w barze.
Zauważyłem, że moja właśnie się skończyła.
- Jeszcze raz... całą. - powiedziałem mając nadzieję, że nie rozpozna mnie po głosie i że mnie rozumie. Miałem wrażenie, że bełkocę. Ale w sumie gówno mnie to obchodziło.
- Nie za dużo jak na jeden raz, prosze pana? - zapytał przyglądając mi się z jakimś niepokojem wycierając szklankę białą ścierą. Spojrzałem na niego mętnym wzrokiem.
- A pytał cię ktoś o zdanie? Ciebie powinno obchodzić tylko to pięćdziesiąt dolarów, ktore ci za to dam, nic więcej. - nic już nie powiedział, zrobił tylko minę i postawił przede mną następną butelkę. Rzuciłem mu pieniadze...
- Kobieta zraniła? - usłyszałem obok siebie słodki dziewczęcy głos. Spojrzałem w tamtą stronę.
Była nawet ładna. Zmierzyłem ją wzrokiem, na pierwszy rzut oka wszystko miała na swoim miejscu. Od góry do dołu. Właśnie... Miała na sobie bluzeczkę na cienkich naramkach, uwydatniała jej spore piersi. Dalej krótka spódniczka, która podkreślała zgrabne nogi. Miała w sobie coś z Dony... Nie wiedziałem co, ale to dostrzegłem... A może na siłę sie czegoś w niej doszukiwałem? Nie ważne. Ważne, że to znalazłem.
- Taa. - mruknąłem wracając z powrotem do swojej butelki. Usiadła obok na krześle zakładając noge na noge. Zauważyłem, że miała szpilki. Dziwne, że byłem w stanie cokolwiek zauważyć...
- Nie doceniła cię chyba w takim razie. - mruknęła kładąc mi rękę na ramieniu. Popatrzyłem znów na nią nawet za wiele nie kontaktując. Nie odpowiedziałem nic. Czułem na sobie wzrok tej dziewczyny. Mogła być mniej więcej w wieku Dony... Kolejne podobieństwo. Skrzywiłem się lekko, może nie zauważyła...
- Mieszkasz w okolicy czy jesteś przejazdem? - zagadneła znów wachlując lekko nóżką. Siedziała przodem do mnie, widziałem doskonale czym się mogła pochwalić. Chyba nawet robiła to specjalnie. Popatrzyłem znów na nią.
- To ważne gdzie mieszkam? - odpowiedziałem wpatrując się w nią bez przerwy. Uśmiechnęła się lekko. Pochyliła się lekko do mnie chwytając w palce kosmyk włosów. Nie lubiłem, kiedy ktoś ich dotykał. Z wyjątkiem Dony... ale ona nią nie była.
- Nie, niezbyt. - wyszeptała. Wstała i chwyciła mnie za rękę pociągając lekko. Nie myślałem wiele.
Wyszliśmy razem z baru na parking, na którym stał mój samochód.
- Daleko do ciebie stąd? - wymruczała stojąc bardzo blisko mnie. Spojrzałem na nią z góry.
- Po co pchać się przez całe miasto... - odparłem i poprowadziłem ją do auta.
- Wow... fajna bryka. - bąknęła, gdy je tylko zobaczyła. Nie skomentowałem tego. Kiedy oboje wsiedliśmy odpaliłem silnik i jakimś cudem wyjechałem stamtąd nikogo nie taranując. Zatrzymałem się kilka kilometrów dalej w jakiejś ustronnej uliczce...
Popatrzyłem na nią, zobaczyłem jak się uśmiecha. Przeszła na tyły między siedzeniami i spojrzała na mnie wyczekująco... Dalej już wszystko samo się działo.
Nie miałem pojęcia czy mnie rozpoznała czy nie, ale w tam tym momencie mało mnie to obchodziło. Zresztą w pewnym momencie zrobiła się mało spostrzegawcza, zresztą ja też. Oparłem ją o tylne siedzenie plecami do siebie i tak mocno w nią biłem... Blondynka, pomyślałem w pewnej chwili. Pusta. Poszła z pierwszy lepszym, gdyby tylko wiedziała z kim...
Wyładowałem się na niej chyba za wszystkie czasy. Ale tak naprawdę przed oczami miałem Donę. To z nią chciałem być... ale skoro ona nie chciała... Przeleciałem dziewczynę, która nawinęła mi sie pod rękę.
Po wszystkim podjechałem pod ten sam bar i czułem sie nawet trochę bardziej trzeźwy. Chciałem sie jej już pozbyć. Wcale nie była nachalna, cmoknęła mnie tylko w policzek i już jej nie było. Pewnie poszła upolować następnego. A ja... Ja ruszyłem do domu. Pedał gazu sam sie chyba wciskał do dechy, cudem nie spowodowałem chyba żadnego wypadku. Kiedy wpadłem do swojej sypialni... myślałem, że oszaleję. Myślałem, że mam jakieś zwidy. Usiadłem na łózku, ale to wcale mi nie pomogło. Wszędzie czułem zapach Dony, jakby dosłownie przed chwilą jeszcze tu była. Była pierwsza w nocy... Kiedy położyłem się do łózka ten zapach stał się  jeszcze intensywniejszy. Czułem do siebie obrzydzenie. Dopiero teraz poczułem sie jakbym ją zdradził, naprawdę. I nieważne, że kierował mną alkohol.

I tak codziennie, ale nie jeździłem już po żadnych barach, przynosiłem sobie wódę do domu. Starałem się wyrzucić z głowy tamto zdarzenie jakby go nie było, ale nie wiele to dawało. Co najmniej jak dziwkarz... Powinienem kazać tej pannie spadać. Gdyby Janet się o tym dowiedziała, chyba by mnie własnoręcznie wykastrowała. I może dobrze.
Tak bardzo chciałem JĄ przytulić... ale czułem się po tym wszystkim taki brudny. To uczucie nie dawało mi spokoju i nawet leżenie godzinami w wannie nic nie pomagało. To siedziało w mojej głowie. Rzygać mi się chciało, gdy patrzyłem na siebie w lustrze.
Nikomu o tym nie powiedziałem. Trzymałem to w sobie, zresztą w ogóle mało z kimkolwiek rozmawiałem. Może nie powinienem mieć do siebie o to wszystko pretensji. W końcu to ONA mnie zostawiła i mogłem robić co tylko chciałem, nawet przelecieć tą pannę we własnym aucie. Ale co z tego? Co z tego skoro czułem się po tym jak gówno. Nie wiem, może chciałem w tamtej chwili zrobić jej na złość... Nie wiem co myślałem. Może chciałem, by rzeczywiście miała powód, by mnie zostawić, którego tak naprawdę nie miała? To teraz rzeczywiście go ma. Ktoś na pewno by powiedział, że jej nie zdradziłem. Mogłem zamoczyć w kogo tylko chciałem tamtej nocy, ale ja czułem inaczej. Zdradziłem może nie tyle ją w tej sytuacji co samego siebie i swoje własne uczucie do niej. Zacząłem nawet myślec w pewnej chwili, że może mi się to wszystko nalezy... Za coś, co zrobiłem, a już tego nie pamiętam. Ale co takiego mogłem zrobić?
W mediach nie było nic słychać by Król Popu miał jakąs przygodę, więc wnioskowałem, że ta panna jednak nie zorientowała się z kim poszła. Nic nie pisali, więc chyba nawet jeszcze nie wiedzieli, że się rozstaliśmy. Że mnie zostawiła.
Nie zniósłbym chyba tych pytań. A zadawaliby ich niechybnie mnóstwo. Może jeszcze chcieliby jakieś wywiady... Nie wychodziłem prawie z łóżka od tygodnia, od dnia w którym mi to powiedziała, a miałbym iść na jakiś zasrany wywiad opowiadać o tym? Nie... Nigdy w życiu... Za dużo mnie to kosztuje, nawet myślenie o tym, a nie potrafię nie myślec. Nie potrafię nie wracać pamięcią do przeszłości.
Wciąż wałkowałem to w kółko, dzień w którym się poznaliśmy, pocałunki, seks, dosłownie każdy, bo niby taki sam, ale jednak każdy inny... Pół roku... i nic to dla niej nie znaczy? Za pewne wielu by się teraz znalazło 'przyjaciół', którzy powiedzieliby mi... 'Nie przejmuj się, zapomnij. Wiesz kim jesteś. Możesz mieć takich na pęczki, każdą na inną noc.' I co z tego, skoro ja chcę tylko tej jedynej?
Nie miałem pojęcia jak się pozbierać, a teraz jeszcze sam sobie dowaliłem. Gdybym siedział tam trzeźwy jak świnia do niczego by nie doszło. Nie pozwoliłbym sobie na coś takiego, choćby była jej klonem. Nie była. Nie dorastała jej do piet. Cycki może i miała całkiem fajne i tak dalej, ale co z tego? Jeśli ja tego nie czułem? Co z tego, że było mi dobrze, skoro nic z tego nie miałem? Dona dawała mi o wiele więcej. To było tylko pieprzenie, z nią się po prostu kochałem. I to było piękne. A tu? Równie dobrze mogłem iść do burdelu.
Starałem się jej unikać, by nie musieć patrzeć jej w oczy po tamtej nocy. Ale zacząłem się zastanawiać... Czy gdyby wiedziała... coś by to dało? Ruszyłoby ją to jakoś? Może po jej reakcji coś bym wywnioskował... Nie. Nadzieja matką głupich... Powiedziała wyraźnie. Nic do mnie nie czuje, więc to tym bardziej by jej nie obleciało. Zaśmiałem się pod nosem. Łudzę się każdego dnia, że coś się zmieni. Że przyjdzie i powie, że nie wiem... Że jej odbiło? Że się pogubiła? Cokolwiek, byleby tylko powiedziąła, że naprawdę mnie kocha, a to co powiedziała wtedy w kuchni było tylko kłamstwem. Śniłem o tym prawie każdej nocy.
Czułem się jakby ktoś zawiązał mi pętlę na szyi i z każdą chwilą coraz mocniej mi ją zacieśniał. Czułem, że się duszę. Nie miało to nic wspólnego z oddechem. Nie takiego powietrza potrzebowałem by żyć. Potrzebowałem jej. A jej nie było...
Janet od kilku dni do mnie wydzwaniała. Zdziwiłem się, bo przecież wrzeszczala na mnie, że jestem skończonym debilem... ale nie odbierałem. Nie chciałem z nią rozmawiać, bo od razu by coś zauważyła i wszystko ze mnie wydusiła. Nie wiedziałem czy rozmawia z Doną, ale pewnie tak. Ciekawe czy wie...
Nagle otworzyły się drzwi...
- Mike, do kurwy nędzy, dzwonię i dzwonię, co ty żeś zrobił z tym telefonem...! - usłyszałem i spojrzałem na tego kto przyszedł. Moja siostra. Oczywiście. A ja z gołym fiutem na wierzchu. Zakryła sobie oczy ręką. - Boże, Michael...! - wsunąlem się pod kołdrę zasłaniając się.
- Już możesz patrzeć. - burknąłem. Zerknęła na mnie jednym okiem.
- Możesz mi powiedzieć co się z toba dzieje?
- A co ma się dziać?-  nie patrzyłem na nią.
- Nie ma z tobą żadnego kontaktu!
- Nie chciałem rozmawiać.
- Aha. - warknęła. - Czyli masz w dupie, że siostra się o ciebie martwi?! - milczałem. - Będziesz teraz tak siedział cicho?!
- Tak.
- Co się z tobą dzieje, co cholery! Co tak siedzisz z tą gołą dupą?! - westchnąłem chowając twarz w dłonie. - Może byś sie wziął wreszcie za siebie! I ZA DONĘ! Siedzi tu już tydzień i nic! - zacząłem się śmiać. Spojrzała na mnie jakby widziała wariata. Pewnie tak wyglądałem.
- No co tak na mnie patrzysz?
- Bo mnie przerażasz.
- Ja? Nie chciałem, przepraszam. - mruknąłem znów wlepiając oczy w swoje ręce.
- Możesz mi powiedzieć... co się dzieje?? - podeszła do mojego łóżka.
- Nic się nie dzieje.
- Jak to nic...
- Poza tym, że nie mam po co żyć. - dodałem pół głosem i znów parsknąłem śmiechem.  Wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Co ty za pierdoły...
- To nie są pierdoły. Ona mnie nie chce. Po prostu.
- Jak nic nie zrobiśz to do usranej śmierci nie będzie cię chciała!
- Nie o to chodzi. Nie mam co robić, bo ona mnie nie... nie kocha mnie.
- Coś ty znowu wymyślił?
- Nie ja. Powiedziała mi to, jak tylko tu się pojawiła.
- CO CI POWIEDZIAŁA???
- Cytuję... - mruknąłem ze smutnym uśmiechem. - Jesteś mi obojętny, Mike... Nie kocham cię. Nic do ciebie nie czuję... I tak dalej... Aha i jeszcze... Nie ważne co zrobiłeś a czego nie, ważne, że ja nic do ciebie nie czuję. I poszła sobie.
Nastała cisza. Nie musiałem patrzeć na Janet by wiedzieć, że oczy ma wielkie jak spodki.Chwilę trwało zanim sie odezwała.
- A to małpa... - szepnęła. Wzruszyłem ramionami. - To dlatego nie chciała, żebym tu z nią wtedy weszła... - podniosłem na nią oczy.
- Co?
- Powiedziała, że jak będzie musiała to chce sama z tobą porozmawiać, że mam wracać do domu. Ja jej nogi z dupy powyrywam!
- I co w związku z tym? - jakoś nie rozumiałem o co jej chodzi.
- Jak to CO?! Wymyśliła to sobie, rozumiesz?! Metoda na trzymanie cie od siebie z daleka! - popatrzyła na mnie i wskazała. - Jak widać skuteczna! Skoro zamiast coś robić, siedzisz z kutasem w łozku.
Patrzyłem na nią zdezorientowany. O czym ona mówi...
- Ocknij się, Mike! Nie rozumiesz co do ciebie mówię?
- Nie, szczerze powiedziawszy...
- Kurwa! Chciała się wynieść ode mnie, ale nie miała gdzie. Powiedziałam jej ,ze może wrócić tu ale za cholere nie chciała! Bo wiedziała, że będziesz ją namawiał, przekonywał... a potem ni z tego ni z owego przyszła do mnie i powiedziała, że to jednak dobry pomysł przynajmniej na razie. I pojechałyśmy. Chciałam wejść z nią, ale mi nie pozwoliła. Rozumiesz? Ja od razu zauważyłam, że coś knuje, ale w życiu bym się nie domyśliła... - prychnęła. - Czego to baba nie zrobi, żeby wyszło na jej.
- Czyli kłamała? - popatrzyłem na nią i poczułem jak moje oczy znów robią się mokre.
- TAK, KŁAMAŁA! Co jest z tobą?! - złapałem się za głowę. - Co ci jest?
- Janet... ja jej w życiu nie odzyskam.
- No przecież nic nie zrobiłeś...!
- Zrobiłem. - powiedziałem wciąż trzymając się za głowę.
- CO zrobiłeś??
- Po tym jak mi to powiedziała... w barze... - i opowiedziałem jej wszystko. Tak jak myślałem, miałem wrażenie, że nagle zamieniła się w rozjuszonego nosorożca.
- TY... KUTAFONIE JEDEN, TYLKO FIUTEM MYŚLISZ!!! - wydarła się na mnie.
- Nie krzycz na mnie. I tak już...
- A gówno mnie to obchodzi! Nie trzeba było ładować w pierwszą lepszą! I co teraz? Będziesz tak beczeć?!
- A co mam zrobić?
- Zachowac się jak facet, a nie jak bachor!
- Niby co mam zrobić twoim zdaniem jako facet?! - spojrzałem w końcu na nią.
- Nie wiem! Nie wiem, i gówno mnie to obchodzi. Zamoczyłeś to teraz cierp. - wywarczała zakładając ręce na piersi. - Dobra. - mruknęła po chwili. - Nic się nie stało... kurwa mać. - spojrzałem znów na nią. - Nie musi o tym wiedzieć. Nie byliście w tym momencie razem, nieważne co robiłeś.
- Jak to nieważne...
- Nieważne! I przestan się w końcu mazać. Ja mam to za ciebie załatwiac?!


Miała rację. Powinienem wziąć się w garść. Moze nawet dam rade sobie wmówić, że nie zrobiłem nic aż tak strasznego. W gruncie rzeczy właśnie było tak jak mówiła. Nie byliśmy razem, więc... ale cokolwiek ktokolwiek by powiedział, to nie zmieni tego jak się czułem. Pragnąłem już tylko jednej rzeczy. Wziąć Donę w ramiona i usłyszeć tylko dwa słowa z jej ust: kocham cię.

czwartek, 25 sierpnia 2016

45.

Hej! :) Dzisiaj znów kolejna dawka emocji tak mi się wydaje. ;p Kolejny rozdział w sobotę. :) Zapraszam.



Donata







Mijały kolejne dni, aż utworzyły się  z nich dwa tygodnie. Siedziałam wciąż u Janet i zaczynało mi to ciążyć. Zwaliłam się jej na głowę... Chyba czas już najwyższy sie wynieść, żeby miała troche swobody. Tylko gdzie ja pójdę? Jedyna perspektywa to hotel znowu.
Któregoś dnia kiedy Janet wmusiła we mnie po prostu obiad, nawiasem mówiąc, było tego tyle co dla wróbelka, napomknęłam o tym.
- Jan... - zaczęłam cicho dziubiąc w swoim talerzu.
- Hm? - mruknęła jedząc i patrząc w telewizor. Jak na złość zaczęli pokazywać meteriał z koncertów Michaela. Kiedy zobaczyłam go na ekranie... Janet też to zauważyła, chciała wyłączyć program...
- Nie, nie wyłączaj... - złapałam ją za rękę. W sumię to nie wiedziałam dlaczego nie chciałam by to wygasiła. Patrzyłam na niego, serce mi krwawiło, ale tęskniłam za nim tak bardzo... Dlaczego to uczucie jeszcze nie umarło?
- Dona... - Janet usiadła bliżej mnie i utuliła znów. Już nie płakałam. Chyba nie miałam już żadnych łez do wylania. po prostu czułam jak coś rozdziera mi serce z którego i tak już wiele nie zostało.
- Chciałam z tobą o czymś porozmawiać. - powiedziałam starając sie skupić na czymś innym niż Mike.
- Słucham, co się stało?
- Nic, po prostu... siedzę ci na głowie...
- Daj spokój, jakie siedze na głowie?
- Na tak. Do tej pory mieszkałam w Neverland u Mike'a, a teraz to nie wiem gdzie pójdę...
- Możesz zostać u mnie ile chcesz...
- Przestań, ile mogę siedzieć ci tutaj? To już są dwa tygodnie...
- No i co z tego? Posłuchaj - złapała mnie za ręce. - Wiem, że ci ciężko. Ja cię wcale nie chcę wyrzucać, nie chcę też wcale specjalnie, żebyś się ode mnie gdzieś wynosiła, ale jesli naprawdę chcesz... Mike cię ze swojego domu nie wyrzuci. Podejrzewam, że wręcz przeciwnie. - patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
- Mam tam wrócić? Oszalałaś?
- Będziesz przed nim uciekać?
- Nie o to chodzi... Pewnie przez te dwa tygodnie nie raz sprowadził sobie tam Lisę szczęsliwy, że nie ma już żadnych przeszkód...
- Dona, zaczynasz naprawdę bredzić. Czy gdyby było tak jak mówisz wydzwaniałby do ciebie, pchalby się tutaj? Wiesz ile razy on już tutaj był? Nie o każdej wizycie ci mówiłam. - spuściłam głowę.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Jak ja mam tam wrócić? I co dalej? Mam udawać, że nic się nie stało?
- Nie, wcale tego nie twierdzę. Mówię tylko, że powinnaś z nim porozmawiać.
- Ja nie mam z nim o czym rozmawiać! - wstałam nagle z kanapy. - Przeniosę się na jakiś czas do hotelu, a potem coś wynajmę. Gorzej będzie z pracą.
- Przecież masz z nim umowę! Będzie ci dalej płacił, mówisz jakbyś go nie znała! On cie do siebie przywiąże wszelkimi metodami!
- Więc mu ją wypowiem.
- Dona, przestań. Nie musisz dzielic z nim sypialni, ale powinnaś z nim porozmawiać!
Usiadłam znów na miejsce. Zakryłam twarz dłońmi.
- Kiedy tylko pokazują go w telewizji, patrzysz w niego jak w obraz...
- Tęsknię za nim. - szepnęłam cicho, prawie bezgłośnie.
- No więc wróć do niego do domu... Daj mu coś powiedzieć. - pokręciłam głową. Westchnęła ciężko.
- To było zbyt piękne. Powinnam wiedzieć, że to się nie uda. Gdzie tam on i ja. - parsknęłam śmiechem.
- Ale co się ma nie udać, Dona?! To jest nieporozumienie!
- Tak? - spojrzałam na nią. - To dlaczego po prostu mi nie powiedział gdzie idzie? Ciebie też okłamał. Powiedział, że musi jechać do studia. Dlaczego kłamał, skoro spokojnie mógł powiedzieć prawdę? - nic nie powiedziała tylko patrzyła na mnie z niepocieszoną miną. - No właśnie. Nie wiesz? Ja też nie wiem, dlaczego jeszcze nie mógłby mi tego powiedzieć, oprócz tego, że się z nią po prostu znów spotyka. - pokręciła głową.
- Nie, Dona. Ja w to nie wierzę.
- Więc jesteś naiwna.
Sama nie rozmawiała z bratem od dwóch tygodni. Jedyny ich kontakt był taki jak mówiła wcześniej. Kiedy tu przychodził, a ona zamykała mu drzwi. Ale jak widać była po jego stronie.
- Dona, przecież to się kupy nie trzyma. - powiedziała znowu.
- Co ci się tu kupy nie trzyma? Wszystko jest jasne.
- Nic nie jest jasne! Mike dzwonił do mnie, powiedział po co się z nią spotkał.
- Tak? Więc po co?
- Lisa sama do niego zadzwoniła, powiedziała, że chce się spotkać na neutralnej płaszczyźnie, pogadać. Powiedziała, że miał rację, że trochę jej to zajęło, ale też w końcu zrozumiała, że do siebie nie pasują i że się nie kochali nigdy. Chciała naprawić znajomość. Przyjaźnili się latami...
- Ty naprawdę w to wierzysz? - wpadłam jej w słowo. - To jest idealna wymówka.
- To nie jest żadna wymówka, Dona! Ocknijże się w końcu!
- Ocknęłam się właśnie z pięknego snu, dziękuję ci. - mruknęłam patrząc na swoje ręce. Westchnęła znów przecierając twarz dłońmi.
- Wy chyba naprawdę musicie się najpierw zranić, żeby dojsć do końca tego wszystkiego. - nic jej na to nie odpowiedziałam.
Ja go nie zrazniłam, to on mnie zdradził. I to pewnie nie raz i nie dwa. Z byłą żoną na dodatek. Stara miłość nie rdzewieje jak to się mówi. Dlaczego od razu nie posłuchałam ojca? Jak zwykle musiałam wszystko po swojemu zrobić. I jak zawsze wyszłam na tym najgorzej. Dlaczego nie istnieje żaden przycisk, którym można by wyłączyć wszystkie emocje, uczucia? A już przede wszystkim miłość. Nie chciałam go kochać, nie chciałam, a nie potrafiłam przestać. Nie potrafiłam go też nienawidzić, choć też bardzo chciałam, bo wtedy byłoby mi łatwiej. Mogłam mówić co chciałam wtedy i teraz, ale prawda była taka, że kochałam go jeszcze bardziej, każdego dnia. I każdego dnia co raz bardziej tęskniłam.
Powrót do Neverland wydawał się całkiem rozsądnym przedsięwzięciem. Nie miałam się gdzie podziać w tej sytuacji... On mnie na pewno nie wyrzuci, co do tego nie było żadnych wątpliwości, wręcz przeciwnie, będzie się cieszył... Pewnie będzie myślał, że mając mnie pod nosem uda mu się mnie urobić... Nie miałam zamiaru dać się w żaden sposób urobić. Czekałam tylko na odpowiedź o legalizacji pobytu, inaczej już bym wyjechała. Ale jeszcze nie nadeszła i pewnie jeszcze długo nie nadejdzie.
Schowałam się w pokoju, który Janet zaadoptowała dla mnie. Położyłam się na łóżku zwijając w kłębek i znów to samo... Dzień w dzień. Wspomnienia ze wspólnie spędzonych chwil. Namiętne noce... To bolało najbardziej, że miała go inna kobieta. Nie dam sobie wmówić, że nie. Wiedziałam, że tak było. Mówił, że nigdy mnie nie opuści, że zawsze będzie przy mnie... Że będzie mnie zawsze kochał, szanował i troszczył się o mnie... że mnie nigdy nie skrzywdzi... Wszystko kłamstwa.
Każde jedno jego słowo było kłamstwem. Wiedziałam, że nigdy mnie nie kochał. Może mu się wydawało... ale tylko do pewnego momentu. Zastanawiałam się po co tyle czekał, skoro Lisa sama już wcześniej chciała by do siebie wrócili... Po co wciąż brnął w tą farsę ze mną...? Oszczędziłby mi wiele bólu i upokorzenia gdyby wtedy kazał mi spadać. Jakoś bym się z niego wyleczyła. A teraz? Co miałam niby teraz zrobić? Tęskniłam za nim, chciałam by był znów przy mnie, a jednocześnie ta zadra... Nie pozwolę więcej nikomu się do mnie zbliżyć. Ani teraz ani nigdy więcej.
Najlepiej i najbezpieczniej jest być samemu. Wtedy nikt cię nie skrzywdzi. Jeśli nie pozwolisz nikomu się zbliżyć, ten ktoś nigdy nie pozna twoich słabych punktów i nigdy nie będzie mógł ich przeciw tobie wykorzystać. Popełniłam własnie taki błąd. Pozwoliłam mu się zbliżyć do siebie, aż za bardzo. Wiedział, przez co uciekłam z Polski, wiedział to doskonale. I zrobił to samo co Darek.
Zaczęlam zastanawiać się jakby to wyglądało, gdybym rzeczywiście wróciła do Neverland. Pewnie co chwilę by mnie zatrzymywał, nie dawałby mi spokoju, próbował coś wyjaśniać, chciałby mnie przekonywać do nie wiadomo czego... Dostałam bym od tego chyba jakiegoś kręćka... Chyba, że...
Już wiedziałam co zrobię. Tu i tak nie było co zbierać...
Czułam gulę w gardle na samą myśl o tym, ale w końcu się zdecydowałam. Odszukanie Janet nie zajeło mi wiele czasu.
- Jan... - mruknęłam wchodząc do kuchni, gdzie ją znalazłam. O dziwo... myła naczynia.
- Hm? - mruknęła znów tak jak poprzednio. Widać było, że jest zdenerwowana wciąz po naszej rozmowie.
- Zmywasz? - zdziwiłam się. Usmiechnęła się lekko. - Wiesz... - zaczęłam w końcu. Spojrzała na mnie. - Już się zdecydowałam.
- Na co? - popatrzyła na mnie z niepokojem. Aż się uśmiechnęłam pod nosem.
- Nie bój się...
- Chyba nie wyjeżdżasz?!
- Nie, nie wyjeżdżam. - odpowiedziałam cicho. - Wracam do tego całego Neverland. - westchnełam. Ucieszyła się widocznie. - Nie ciesz się, Janet, bo to o niczym nie świadczy.
- Nie?
- Nie.
- Więc po co chcesz tam wrócić? - dobre pytanie. - On ci nie da żyć, wiesz o tym?
- Wiem. Nie martw sie poradzę sobie z nim. - powiedziałam czują ucisk w gardle na samą myśl o tym co wymyśliłam. - Ale nie mam się gdzie podziać na dłuższą metę...
- Naprawdę możesz zostać u mnie. - uśmiechnełam się wdzięcznie patrząc na nią.
- Wiem, ale nie moge nadużywać twojej gościnności.
- Co ty opowiadasz...
- Tak. Dlatego zaraz się spakuję i...
- Chcesz już...?
- Tak. Nie ma co tego odkładać na później bo to i tak nie sprawi, że coś będzie łatwiejsze. - mruknełam.
- No dobrze. - powiedziała po chwili po czym westchnęła. - Pomogę ci.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się znów.
Cieszyłam się, że nie próbuje mnie już od niczego powstrzymywać. Gdyby wiedziała, co chcę zrobić... Chyba urwałaby mi głowę. Ale to było jedyne i najlepsze wyjścia z całej sytuacji. Mike to przeżyje... zresztą nie mam zamiaru się tym martwić. Czy on się zastanawiał nade mną? Jestem przekonana, że nie bardzo.
Spakowanie się nie zajęło mi zbyt dużo czasu, po godzinie byłam już gotowa. I czułam wielką gulę w gardle. Mam tam wrócić. Znosić jego obecność dzien w dzień. Jak ja to przeżyję nie wiem. Rozmawiałam już z rodzicami. Mama aż się popłakała, tak jak myślałam. Ale o dziwo... ojciec nic złego nie powiedział. Chyba go zatkało. Najtrudniej było opanować właśnie mamę. Wiedziałam, że będzie to przeżywac tak jak rozstanie z Darkiem i mój wyjazd. Tak samo jak ja miała nadzieję, wierzyła, że będzie mi tu dobrze. Płakała do telefonu i prosiła, żebym wracała do domu. Miałam taki zamiar, ale jeszcze nie teraz. Nie ucieknę od razu. Nie dam nikomu takiej satysfakcji.
- No to możemy jechać. - powiedziałam ze ściśniętym gardłem. Janet przyglądała mi sie przez chwilę. - Co?
- Ty coś kombinujesz. - walnęła.
- O czym ty mówisz... - udałam głupią.
- Widzę. Zapierałaś się przed tym rękami i nogami a teraz tak nagle..
- Nie mogę wiecznie siedziec ci na głowie, a to jest najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. Sama tak mówiłaś.
- No tak... - nie dało jej się oszukać. Ale innego wyjścia nie było.
Kiedy wsiadałam do samochodu czułam jak nerwy znów zaczynają mnie szarpać. Droga nigdy mi się tak nie dłużyła i cieszyłam sie  z tego. Chciałam by jechała tak jak najdłużej. Ale w końcu kiedy coś dzieje się źle wszystko robi się na złość i już niedługo byłam na miejscu.
- Pójdę z tobą... - zaczęła, ale ją powstrzymałam.
- Nie, Jan... Dziękuję ci za wszystko, ale... Jeśli już będę musiała... to chce z nim porozmawiać sama. Tylko ja i on. Dobrze? Zadzwonię później do ciebie. - popatrzyła na mnie uważnie, po czym skinęła mi głową na zgodę. Wyciągnęłam już tylko bagaż.
- Odprowadzę cię chociaż do drzwi. - powiedziała wciąz patrząc na mnie niepewnie. Była bardzo dobrą obserwatorką, widziała, że niezbyt się trzymam. Ale jak miałam się trzymać?
- To do zobaczenia. - powiedziałam już przy drzwiach patrząc na nią. Nie chciałam, by przy tym była.
- Może jednak...
- Nie, Janet, prosze cię. - szepnęłam prawie. W końcu dała za wygraną i sie wycofała. Patrzyłam przez moment jak idzie do samochodu oglądając się jeszcze na mnie, po czym wsiada do niego. Patrzyłam jak jedzie do bramy i odwróciłam się z powrotem do drzwi dopiero jak już całkiem zniknęła mi z oczu.
Wzięłam głęboki wdech. Uspokój się, Dona... Dasz radę, pomyślałam sobie i nacisnęłam klamkę. Drzwi otwarte jak zawsze. Przeciągnęłam walizkę przez próg i zamknęłam za sobą drzwi. Serce waliło mi w piersi. Jak ja mam to zrobić...
Przełknęłam ślinę i poszłam przed siebie. Długo nie musiałam czekać.



Michael


Wciąz pustki. Wciąż błakałem się po całym domu chyba podświadomie szukając jej w nim. Nie było jej. Zniknęło wszystko, jej zapach, który do tej pory mi towarzyszył, zapach jej perfum i ciała. Nie słyszałem już jej śmiechu, głosu... Nic. Nie było nic. Dlatego, kiedy wchodząc do salonu zobaczyłem ją... nie wierzyłem własnym oczom.
- Dona...? - zapytałem jakbym naprawdę wierzył, że majaczę. Wcale bym się nie zdziwił. Wariowałem już bez niej. Nie czekałem już na żadną odpowiedź. Przebiegłem przez cały salon i momentalnie chwyciłem ją w ramiona. Nie zdązyła nawet pisnąć. - Boże... Dona... - zacząłem jej szeptać do ucha czując jak serce wali mi w piersi. Czułem każdy nerw w ciele który znów się szarpał. Czułem ulgę... choć nie wiedziałem czy wróciła do mnie czy... nie wiem co tu robi... ale zaborczo zagarniałem ją do siebie, tuliłem jak najcenniejszy skarb, nie pozwalałem się odsunąć, choć czułem, że chciała. Nie pozwalałem. Wciąż przyciskałem ją do siebie, miałem nadzieję... Tak, miałem nadzieję, że jeszcze wszystko da się odkręcić. I wszystko będzie znów jak dawniej.
- Mike, puśc mnie. - powiedziała z twarzą ukryta w mojej piersi. Pokręciłem tylko głową. Odsunąłem się dosłownie na kilka milimetrów i spojrzałem na nią. Unikała patrzenia na mnie. Serce znów zacisneło mi się w supeł, ale wciąz nie traciłem nadziei. Z jakiegoś powodu w końcu tu wróciła.
- Kochanie... nawet nie wiesz, jak mi cię brakuje... - zacząłem szeptać. - Jak mi cię brak...
- Nie wróciłam tutaj by z toba być. - tymi słowami sprawiła, że przez chwilę nie umiałem wydusić z siebie słowa.
- Jak to?
- Teraz zaczynam myślec, że to nie jest dobry pomysł... - wyszeptała jakby sama do siebie wzdychając cieżko.
- O co chodzi?
- Nie mogłam dłużej siedzieć Janet na głowie. - patrzyłem na nią przez kilka chwil. Spojrzała na mnie w końcu. - Nie patrz tak na mnie. Nie powinnam w ogóle tu przychodzić, ale mnie przekonała. Zaczynam własnie żałować... - powiedziała  i odwróciła się chcąc uciec. Znów jej nie pozwoliłem się ruszyć.
- Nie! Nie, zostań! - to było aż histeryczne błaganie. Popatrzyła na mnie przerażona. - Możesz tu zostać. Nie wychodź. - patrzyłem na nią z napięciem wymalowanym na twarzy. Błagałem ją w myślach by została. Kiwneła w końcu głową... Odetchnąłem... Ale nie na długo.
- Pokaż mi sypialnię. - spojrzała znów na mnie, kiedy przez chwilę nic nie mówiłem. - No co? Chyba nie myślisz, że...
- Dobrze, już dobrze. Pokażę ci. Wybierzesz sobie jaką tylko będziesz chciała.
Wybrała sobie najmniejszą i najbardziej oddaloną od tej w której do tej pory mieszkała ze mną. Bolało mnie serce, ale cieszyłem, że przynajmniej będe miał ją pod jednym dachem.
- Długo tu nie pomieszkam, postaram sobie coś znaleźć. - powiedziała w końcu gdy postawiła swoją walizkę w koncie. Spojrzałem na nią przerażony.
- Ale... Nie musisz się stąd przecież wyprowadzać.
- Jak sobie to wyobrażasz na dłuższą metę? - zapytała patrząc na mnie.
- Normalnie, ja... Posłuchaj mnie. - podszedłem do niej, automatycznie chciała się odsunął ale uniemożliwiło jej to łóżko przed którym stała. Złapałem ją za ręce. - Nie mam nic wspólnego z Lisą, uwierz mi!
- Nie chcę drugi raz przerabiać tego samego tematu, Mike. - obeszła mnie i wyszła z pokoju. Poszedłem za nią.
- Ale...
- Jest zamknięty, rozumiesz? - powiedziała patrząc na mnie przez ramię idąc w kierunku kuchni.
- Nie, nie jest zamknięty! - zatrzymałem ją, ale nie chciała nawet na mnie spojrzeć.
- Mike...
- Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć! Mówię prawdę. Nic nie łączy mnie z Lisą prócz przyjaźni! Po to się z nią spotkałem...
- Tak, Janet już mi opowiedziała co powiedziałes jej. - mruknęła wciąz na mnie nie patrząc. Wyswobodziła się lekko z mojego uścisku i poszła dalej.
-  I dalej mi nie wiedzysz?
- Tak. Ale to już nie ma większego znaczenia. - powiedziała wchodząc do kuchni i kierując się do ekspresu z kawą.
- Jak to nie ma większego znaczenia? Ma i to duże...!
- Nie ma żadnego, Mike. - nastawiła ekspres i odwróciła się do mnie przodem. Patrzyłem na nią wielkimi oczami. Wyglądała jakby dobierała starannie sobie słowa by powiedziec to co ma na myśli.
- Dlaczego  nie ma? - zapytałem wciąz na nia patrząc.
- Bo... - spuściła lekko głowe, ale po chwili podniosła ją patrząc mi w oczy. - Bo ja nic do ciebie nie czuję. To co się stało uświadomiło mi to doszczętnie. Nie kocham cię, Mike. Płakałam przez chwilę, ale zbyt krótką by mogła być to jakaś miłość. Byłam po prostu wściekła, że dałam się oszukać, ale to już nieważne. Jeśli teraz właśnie tak czuję to znaczy, że właśnie tak jest. Jeśli w takiej sytuacji doszłam do wniosku, że to całe uczucie nagle wyparowało... to znaczy, że było tylko iluzją. Mam dopiero 22 lata, mój ojciec miał rację, zauroczyłam sie jak gówniara, a widziałam w tym miłość na wieki. Niestety, przejrzałam na oczy. Chociaż może właśnie nie niestety tylko dobrze. I dla mnie i dla ciebie. - i zaparzyła sobie filiżankę kawy.
Patrzyłem na nią niedowierzająco, jakbym zobaczył ducha. Zamrugałem. Nie, ona nie mogła tego powiedzieć. I na pewno nie jest to prawda... Nie może być. Serce zaczynało mi się rozpadać na tysiące kawałeczków, ale starałem się jeszcze utrzymać je jakoś w całości.
- Nie mów tak. Nie możesz tak mówić, słyszysz? Nie możesz.
- Dlaczego nie mogę? - spojrzała znów na mnie. - Mówię prawdę. To chyba lepsze.
- To nie jest prawda. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
- Jest. Najprawdziwsza i powinieneś się z tym pogodzić. - wyminęła mnie chcąc wyjść z pomieszczenia... tak po prostu. Popatrzyłem za nią.
- Tak po prostu przestałaś mnie kochać? Z dnia na dzień? - wołałem ją, błagałem by nie odchodziła. Ale już i tak to zrobiła...
- Michael... - westchneła jakby sama się już w tym zgubiła. - Nie wiem. Nie wiem czy z dnia na dzień czy trwało to już jakiś czas, po prostu... Nic do ciebie nie czuję. Jesteś mi całkowicie obojętny. Rozumiesz? Powinnam być ci wdzięczna, bo to co sie stało mi to uświadomiło. I już nieważne co zrobiłęs a czego nie. Ważne jest to, że ja nic do ciebie nie czuję. - powiedziała dobitnie patrząc mi w oczy.
Myślałem, że śnię. Że to jakiś koszmar, ale ten ból jaki czułem... To nie mógł być sen. I nie był. Stała tu naprawdę i mówiła mi, że mnie nie chce, że jestem jej obojętny... Nie mogłem tego znieść. To się nie może dziac naprawdę. Łzy napływały mi do oczu, nawet nie próbowałem ich powstrzymywać.
- A wtedy w szpitalu... jak powiedzieli ci... - zacząłem łamiącym sie głosem. - Zapomniałaś już w jakim stanie cię zastałem w domu? To było całkiem niedawno...
- Przestań, Mike, przestań! - warknęła odwracając się ode mnie. - Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, wiesz?! - dłonie zaczęły jej drżeć. - Byłam z tobą pół roku! Żyłam chyba w przyzwyczajeniu do mówienia tego 'kocham cię, kocham cię'! Ale teraz już koniec z tym, rozumiesz?! Nie będzie więcej żadnego kocham cię! I chciałabym, żebyś się z tym pogodził. Długo nie będziesz musiał mnie znosić, znajdę sobie mieszkanie i uwolnię cie od siebie. - po tych słowach po prostu sobie poszła zostawiając mnie tam samego w tej kuchni.
Kolana się pode mną ugieły a jęk rozpaczy jaki wyszedł z moich ust mógłby przypominać konającego. Tak się właśnie czułem. Upadłem na zimię nawet nie próbując się podnieść. Dała mi nowe życie, nową siłę, a teraz mi to wszystko odebrała. Kilkoma słowami... po prostu mnie zniszczyła. Tak jak nikt dotąd. Ja myślałem wtedy... że mnie złamali. To było nic w porównaniu z tym co czułem teraz. Dławiłem się, aż chwytałem się za szyję. Nie mogłem oddychać. Nie mogłem oddychać bez niej. To ona była moim powietrzem. Zetknąłem czoło z zimnymi płytkami podłogowymi... Parzyły. Czułem jakbym się zapalił. Być może, że po prostu zacząłem gorączkować... Organizm nie umiał sobie poradzić z tym co działo sie wewnątrz mnie. Ja nie umiałem sobie z tym poradzić.
Nie będę potrafił się już podnieść. Nie po tym co ona zrobiła. Jak to się mogło stać, przecież... Wszystko było dobrze. Wszystko było dobrze, dopóki nie zobaczyła mnie z Lisą w kawiarni. I tak nagle uświadomiła sobie, że mnie nie kocha? Że mnie nie chce? Że to tylko szczenięce zauroczenie, które właśnie minęło..? Przecież tyle razy mówiła mi... że mnie kocha... Wtedy po tym cyrku w szpitalu... Jak mogła tak szybko... Złapałem się za głowę. Nie potrafiłem normalnie płakać, dusiłem się wręcz. Nie umiałem nabrać tchu... łapałem łapczywie powietrze i znów się dusiłem, a łzy kapały na posadzkę. Wszystko mnie bolało. Wolałbym bym być zlany dziesięc razy przez ojca niż czuć ten ból co teraz i to przeżywać...
Kiedy ją zobaczyłem tutaj, nadzieja we mnie odżyła, myślałem... że do mnie wróci. Że przyszła, bo chce ze mną porozmawiać, miałem nadzieję, że... zdołam jej wszystko wyjaśnić i wszystko będzie dobrze... W jednej chwili odebrała mi całą nadzieję. Nie pozostawiając w jej miejsce dosłownie nic... Co ja miałem robić... Jak ja miałem żyć, nie umiałem podnieść się z tej podłogi...
- Mike?! Co się dzieje?! - ktoś wpadł do kuchni. Jakiś facet, musiał to być facet bo nikt inny nie miałby w sobie tyle siły by dać rade mnie podnieść z tej podłogi. Nie miałem siły nawet sam się utrzymać w pozycji siedzącej, musiał sam mnie podtrzymywać. -  Mike... Co, znowu był tu stary?! Nie było mnie przed kamerami... - a więc to Alan... znowu. On jakoś zawsze zjawiał się w odpowiednim momencie.
Pokręciłem głowa na nie. Chyba nie wiedział co innego mogło doprowadzić mnie do takiego stanu.
- Więc co sie stało? - nie mogłem wyksztusić z siebie słowa. - Spokojnie, Mike, udusisz się zaraz...
- Chcę umrzeć... - wyjęczałem nie patrząc na niego, osunąłem się znowu, ale nie pozwolił mi upaść.
- Co ty opowiadasz?!
- Chcę umrzeć. Dona...
- Co Dona?
- Przyszła...
- Jest tu? - kiwnąłem głową. - No to o co...
- Zabij mnie, błagam.
- Człowieku, co ty gadasz! Mów co sie dzieje! - chyba był przerażony tym jak wyglądałem. Ale nie obchodziło mnie to...
Długo trwało zanim zdołałem mu jakoś wyjęczeć co się stało. Oniemiały wpatrywał się we mnie. Chyba nie spodziewał się czegoś takiego. Ja też się nie spodziewałem. Żyłem nadzieją, że wszystko wróci do normy. Że będziemy znów razem. Nie potrafiłem bez niej zrobić już nic. Nie miałem na to siły. Odebrała mi wszystko... Jednym słowem. Mogłem mieć pieniądze, nie wiadomo ile i jakich willi. Mogłem mieć zajebiste samochody i pół świata fanów. Mogłem mieć niesamowite rodzeństwo, wspaniałą matkę i nawet ojca, który ostatnio mnie przeprosił. Mogłem mieć tez wielu przyjaciół... ale tak naprawdę nie miałem nic. W tej chwili odebrała mi wszystko. Wszystko, bo  to ona była wszystkim. Odebrała mi siebie, czyli zabrała mi wszystko czego potrzebowałem do życia. Kochałem ją tak bardzo... Wyrwała mi serce, rozdarła je, rzuciła na ziemię i rozdeptała to co z niego zostało. Tak bez mrugnięcia okiem. Nic nie dając w zamian na jego miejsce.
Mówi się, że miłość rodzi się i mieszka w sercu. Więc skąd ona wciąz we mnie tkwi, skoro ja tego serca już nie mam?