Michael Jackson

Michael Jackson

wtorek, 4 października 2016

65.

Witam. :) Zapraszam na odcinek, a kolejny pojawi się w czwartek. :)



Donata



Wrócił z tej gali i natychmiast położył się do łóżka. Była godzina dwunasta. Ledwo przyłożył głowę do poduszki i już go nie było. Martwiłam się, patrzyłam na niego przez jakiś czas zanim sama w końcu zasnęłam. Miałam nieodparte wrażenie, że dzieje się coś jeszcze o czym nie wiem, ale kiedy go o to spytałam spojrzał na mnie lekko zdziwiony, a potem zaprzeczył.
- Nic się więcej nie dzieje, kochanie, skąd ci to przyszło do głowy? - siedzieliśmy w ogrodzie. Wyjątkowo znów dali mu wolne, mógł zostać w domu, odpocząć. Ale nie chciał leżeć w łóżku choć próbowałam go do tego namówić.
- Tak tylko pytam. - odmruknęłam. - Po prostu przyszło mi na myśl...
- Co, skarbie?
- Że coś się dzieje o czym mi nie mówisz. Chciałabym wiedzieć...
- Nic się nie dzieje, naprawdę. - powiedział miękkim głosem chwytając mnie za rękę. Uśmiechał się przez chwilę po czym po raz setny zerknął na swój telefon. Chcąc go trochę rozweselić, zażartowałam;
- Co tak patrzysz wciąż w ten telefon? Czekasz na smsa od kochanki? - spojrzał na mnie zaskoczony.
- Co? - wydawało mi się, że nie bardzo kontaktuje. Był chyba pogrążony we własnych myślach.
- Zapytałam czy wyczekujesz jakiejś wiadomości od kochanki. - powtózyłam z uśmiechem. Sam się w końcu znowu uśmiechnął.
- Nie, nie czekam na żadną kochankę, słońce... - mruknął i zaczał spoglądać po okolicy zamyślony.
- Ostatnio dużo myślisz. Zaparzę ci zieloną herbatę, będzie ci przyjemniej. - rzuciłam i wstałam wchodząc do środka.
Miałam naprawdę dziwne wrażenie... On naprawdę coś ukrywał. Tylko co? O kobietę raczej tu nie chodzi. Był tak wykończony, że nawet ze mną ostatnio rzadko chodził do łóżka, a co dopiero z kimś... Nie miałam pretensji. Niech tylko skończy pracę nad tą płytą to oboje odetchniemy.
Nie wiedziałam jaką inną rzecz mógłby chcieć przede mną zataić. Może ma nieślubne dziecko? Parsknęłam śmiechem pod nosem na tą myśl. Jasne. Chociaż nigdy nic nie wiadomo... Ale raczej niczego bym mu nie urwała z tego powodu.
Zdrada nie, dziecko na boku nie... to co? A może... Coś ścisnęło mnie w żołądku. Może po prostu nie chce mi powiedzieć naprawdę banalnej rzeczy. Obiecał mi, że nie będzie więcej brać tego świństwa, może nadal zgadza się podawać sobie ten propofol za moimi plecami? Tylko gdzie? W studiu. Tam jak się zamknie to go nikt nie widzi, a też nikt nie będzie mu przeszkadzał w pracy.
Potrząsnełam głową. Obiecał mi, dlaczego miałabym mu nie ufać i podejrzewać, że mnie okłamuje? Teraz całe dwa dni siedział w domu, cud nad Wisłą, i nijak nie miał sposobności, żeby to sobie wstrzyknąć. Doktorka też tu nie było. Raczej mogę być spokojna.
Odetchnęłam i po chwili gdy herbata była już gotowa, postawiłam gorący kubek na tacę a obok cukier i wróciłam do niego.
Kiedy weszłam do ogrodu, rozmawiał z kimś przez telefon. Od razu zauważyłam, że coś jest na rzeczy. Dłonie mu drżały, oczy miał wielkie jak spodki. Coś się działo.
- Mike? - odezwałam się kładąc tacę na stoliku i podchodząc do niego. Spojrzał na mnie jakby się przestraszył.
- Boże... - jęknął. Nabrał głęboko powietrza do płuc. - Dobrze... spotkamy się wieczorem. Na razie.
- Co się stało? - zapytałam natychmiast. Schował telefon do kieszeni i lekko chwiejnym krokiem wrócił na swoje krzesło. Westchnął przecierając twarz dłońmi.
- Ze studia... - mruknął. - Coś tam im nie idzie... Chcą żebym to zobaczył. Będę musiał jechać... ale dopiero wieczorem. - stanęłam obok niego i ucałowałam go w czubek głowy gładząc przy tym lekko po plecach. Westchnął znów i objał mnie w pasie. - Mam już dosyć. - dodał.
- Poradzisz sobie. To już końcówka, sam mówiłeś. - starałam się go pocieszyć jak mogłam.
- Tak. Ale to jest właśnie najgorsze...
Nie wiedziałam jak mu pomóc, mogłam tylko gadać. Przytulać, całować, głaskać, tak naprawdę nic nie mogłam.
Nazajutrz jednak wydarzyło się coś niespodziewanego. Rano, kiedy tylko oboje się obudziliśmy ktoś wpadł do naszej sypialni. Był to Alan. Rzadko bywał w tym pomieszczeniu, ale tym razem był jakiś rozgorączkowany. Nawet nie zauważył pewnej rzeczy...
Ostatnie dwa dni Mike spędził w domu we względnym spokoju. Tej nocy oboje nabraliśmy ochoty na małe co nie co i oto teraz oboje staraliśmy się zakryć... To znaczy... Mike bardziej starał się zakryć MNIE... SOBĄ. Alan jednak zdawał się tym nie przejmować. Doskoczył do nas z kilkoma gazetami.
- Michael, zobacz! Nie wiem czy nazwać to katastrofą? Nie mam pojęcia! Przeczytajcie! - rzucił nam papiery.
- Ale co się stało? - zapytałam zakopując się pod kołdrą po sam nos. Chwyciłam jedną i od razu dostrzegłam wielkie zdjęcie Michaela, który coś śpiewał jak można było sie domyślić, pewnie na ostatniej gali. A nad nim wielki tytuł...


GALA ROZDANIA NAGRÓD - KRÓL POPU NOMINOWANY DO PIĘCIU KATEGORII POBIŁ WSZYSTKICH RYWALI!

Dwa dni temu odbyła się organizowana corocznie wielka gala rozdania nagród w dziedzinie muzyki, na której zebrała się ogromna ilość nie tylko gwiazd, ale także ich fanów. Nominowanych do przeróżnych kategorii zostało dwadzieścia gwiazd spośród których osiem otrzymało statuetki. 
Niepokonanym laureatem okazał się jednak, jak zawsze zresztą można powiedzieć, Michael Jackson, który za swoją ostatnią płytę BAD zgarną wszystkie pięć statuetek, do których był nominowany. Gwiazda zaśpiewała dwa spośród wszystkich utworów umieszczonych na krążku przypieczętowując w ten sposób swoją wygraną. Fani obecni na imprezie byli zachwyceni. 
Niektóży z nich jednak wyłapali pewien szczegół.
Każda z obecnych gwiazd powodowała poruszenie, ale takiej burzy oklasków nie poszczycił się nikt oprócz niego. Wychodząc na scenę, musiał przekrzykiwać głosy zebranych ludzi, którzy w sposób bardzo dynamiczny wyrażali swój zachwyt. Jackson jednak nie wydawał się być tak zachwycony jak zawsze do tej pory. Obdarował ich wszystkich pojedynczym uśmiechem, zaśpiewał to co mu kazano, a potem dyskretnie ulotnił się z uroczystości. Rozmawialiśmy z pewną osobą, która powiedziała: - Michael jest przemęczony. Gdyby mógł, w ogóle by się tu dziś nie pojawił. Musimy być raczej wdzięczni, że pomimo zmęczenia jednak zaszczycił nas swoją obecnością.
Tak, chodzą słuchy, że Jackson nie wyrabia się ostatnio w pracy, ale sam utrzymuje, że płyta jest już na ukończeniu. Burzę wywołał jednak nie jego krążek, a... jedno ze zdjęć zrobionych mu przez jednego z fanów. Chłopak nie stronił od chwalenia się nim. Nie zdawał sobie jednak chyba sprawy z tego co udało mu się uwiecznić.
Na zdjęciu widoczny jest oczywiście Król Popu w trakcie wykonywania jednego z dwóch zaplanowanych utworów. Na jego prawej ręce widnieje jednak coś bardzo ciekawego. Wypatrzyli to jego fani dopiero na drugi dzień po całej gali. A mianowicie gwiazdor ma założoną na serdecznym palcu złotą obrączkę. 
Z tego co chyba wszyscy pamiętamy, mężczyzna rozwiódł się już prawie trzy lata temu z Lisą Presley i od tamtej pory raczej nie widywano u niego takiej biżuterii. Czy to coś znaczy? Jego była żona zapytana o to odesłała nas do niego mówiąc, iż sama nić na ten temat nie wie. Dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że byli małżonkowie ostatnio znów zbliżyli sie do siebie i utrzymują, że udało im się odnowić przyjacielskie stosunki, nie łączy ich jednak nic więcej. Sama Lisa spotyka się z mężczyzną poznanym całkiem niedawno. Kim jest więc ta szczęśliwa kobieta, która za pewno nosi na swoim palcu bardzo podobną obrączkę? Nie udało nam sie jak dotąd tego dowiedzieć.
Mamy nadzieję, że gwiazdor jest szczęśliwy, a jego płyta okaże się kolejnym sukcesem...


Patrzyłam na ten tekst przez chwilę wielkimi oczami, a potem zaczęłam się śmiać. To było do przewidzenia i nawet nie byłam jakoś wielce zaskoczona. To się musiało w końcu wydać. Nie było na to po prostu siły. 
Spojrzałam na Mike'a siedzącego obok mnie. Minę miał nieodgadnioną. 
- Hej... - odezwałam się przykładając mu dłoń do policzka, jakby się ocknął. Spojrzał na mnie... Czasami go nie poznawałam, wydawał się taki... przerażony.
- Przepraszam cię, Dona, ja... - wywaliłam na niego oczy, podobnie jak Alan.
- Co takiego?
- Przepraszam, nikt nie miał wiedzieć...
- Przestań! - podniosłam nieco głos, bo zaczął jechac na samego siebie. - To było do przewidzenia! Coś ty myślał, że do śmierci to pozostanie w tajemnicy? Michael... co się z toba dzieje? - chyba wszyscy już zauważyli, że coś jest z nim nie tak.
Alan w końcu wyszedł, a my wciąz siedzieliśmy w łózku. Patrzyłam wciąż na niego, wpatrywał się w swoje ręce. Nie mogłam tego dłużej wytrzymać.
- Mike, powiesz mi w końcu co się dzieje?
- Nic się nie dzieje. - odpowiedział spokojnie. Po chwili spojrzał na mnie, uśmiechnął się i złapał mnie za rękę. 
- Nie? To dlaczego zachowujesz się jak zombie? Wiem, że jesteś wykończony, ale samo zmęczenie pracą wątpię by doprowadziło cię do aż takiego stanu. Wiesz co ja myślę? - patrzył na mnie nie pewnie. - Czegoś się boisz, jesteś przerażony, chciałabym tylko wiedzieć, CZEGO tak się boisz...
- Boję się ciebie stracić. - powiedział patrząc mi w oczy. - Boję się, że coś ci się stanie...  Że nie zdołam cię ochronić. 
- Mike, bredzisz. Przecież nic się takiego nie stało. Chodzi ci wciąz o tych co się włamali? Nic mi nie grozi, słyszysz? - przysunęłam się do niego tak blisko jak to tylko było możliwe i przytuliłam do jego ramienia. Objął mnie nim ciasno, poczułam jak całuje czubek mojej głowy. Chyba go nie przekonałam. Ale miałam nadzieję, że choć na chwilę się uspokoi. - Nic mi nie może się stać, kiedy ty jesteś blisko. - dodałam patrząc mu w oczy. Popatrzył na mnie tak jakoś... a potem się uśmiechnął. Nie był to jednak wesoły uśmiech.



Michael


No to koniec...
Cała sprawa wyszła na jaw, a miałem zrobić wszystko, żeby jak najdłużej pozostało to w ukryciu. Teraz już nic z tym nie zrobię. Nawet gdybym zaprzeczył, i tak wymyśleli by coś po swojemu, może coś paskudnego... lepiej już powiedzieć prawdę, że tak, jestem znów żonaty. Ożeniłem się z byłą z Polski.
Teraz już nie była BYŁA. Teraz jest moją piękną żoną. Od tamtego dnia minął tydzień. Wstawałem wcześnie rano, kiedy ona jeszcze spała, mogłem popatrzeć na nią przez kilka chwil niczym nie niepokojoną. Taką piękną, spokojną.
Gdybym wiedział, choćbym przeczuwał to co się zdarzy tego dnia nie ruszyłbym się na krok z domu, siedziałbym przy niej non stop.
Ale nie przeczuwałem. Pojechałem do studia tak jak zawsze, mając żołądek w gardle. Miałem naprawdę ochotę pieprznąć już to wszystko tak jak leży. Miałem na to naprawdę ogromną ochotę, ale wiedziałem, że nie mogę. Musiałem jeszcze przemęczyć się te kilka dni...
Tak. Do publikacji płyty zostały dosłownie trzy dni. Wtedy w końcu chociaż połowicznie będę mógł przez jakiś czas odpocząć. Obiecali mi kilka tygodni wolnego od wszystkiego. A niech tylko ktoś mi z czymś zadzwoni...
W studiu czekali na mnie jak zawsze. Ostatnio nie mogli sobie z czymś poradzić, ale teraz już wszystko było względnie ukończone. Pozostała już naprawdę tylko robota papierkowa. Cieszyłem się, chociaż wcześniej to właśnie tego najbardziej nienawidziłem. Teraz odwróciło się to o 180 stopni. Wolałem tysiąc razy to niż to co robiłem bez wytchnienia do tej pory. Ale nie miałem wyjścia. Mogłem mieć tylko nadzieję, że te kilka tygodni przed trasą wystarczą, by choć odrobinę odpocząć.
Zastanawiałęm się czy w ogóle będzie możliwe wyjechać w tą trasę... teraz. Kiedy to się dzieje. Nie będę mógł znów zabrać Dony ze sobą, już mi to powiedzieli. Nie wiem jak ja wytrzymam tyle czasu nie mając jej obok. To co się później stało uświadomiło mi, że istotnie nie wytrzymam. Nie było jednak sposoby by to wszystko jakoś obejść...
Gdyby nie te groźby... sprawa byłaby prosta. Nie miał bym się o co martwić. Próbowałem sie pocieszać, że przecież istnieje coś takiego jak telefony i tak dalej, ale... powiedzmy sobie szczerze. To nie to samo. I to nie chodzi już tylko o to, że będę za nią cholernie tęsknił, bo to jest oczywiste. Chodziło mi przede wszystkim o to, że nie będzie mnie tuż obok niej, by w razie czego zrobić wszystko co w mojej mocy by nie stała się jej żadna krzywda. To mnie przerażało. Że ja wyjadę, a jej coś się stanie. I doskonale będę sobie wtedy zdawał sprawę z tego, że gdybym był na miejscu coś takiego mogłoby się nigdy nie wydarzyć. Będę czuł, że ją zawiodłem.
Nie wiedziałem o czym dokładnie myślę rozstrząsając to. Co takiego mogłoby się jej przytrafić, ale nawet nie chciałem próbować wyobrażać sobie tego. Różne opcje tego co może ją spotkać... Nie, to nie na moją głowę. Nie chciałem, by cokolwiek jej się stało. Nie chciałem któregoś razu odebrać telefonu i usłyszeć, że... nie wiem... ktoś ją napadł, nie wiem, pobił, zgwałcił i co tylko. Chyba bym tego nie zniósł. A pamiętałem tamtego gacha... który wbił mi się do domu... co powiedział, kiedy ją ze mną zobaczył. Zapamiętałem jego słowa dokładnie i nie miałem zamiaru ich bagatelizować.
Chłopaki obiecali ją ochraniać, tak, żeby o niczym nie wiedziała. Już teraz łazili za nią cały czas i się nie zorientowała. Nic jak dotąd się nie stało i całe szczęście... ale bałem się i tak. Nic tego nie było w stanie zmienić. Kochałem ją, a to pociągało za sobą szereg różnych reakcji. Strach o jej bezpieczeństwo, troskę o to by miała wszystko. Czułość i wiele innych. Panika mnie ogarniała na samą myśl o tym, że  ktoś mógłby się do niej zbliżyć.
A mógł. I to nie postrzeżenie. A udowodnili mi to tego dnia.
Siedziałem w studiu już kilka godzin. Wypiłem trzy kawy, zdążyłem spotkać się z Murreyem i dać sobie wstrzyknąc następną dawkę... Zesztywniałem na kilka minut, podczas których rozpoczęło się całe zamieszanie.
Kiedy się ocknałem nie miałem pojęcia w pierwszej chwili gdzie jestem i jak się nazywam. Przez lekko uchylone powieki dostrzegłem prezesa, który potrząsał mną bym jak najszybciej się obudził. Nie szło mu to najlepiej, mimo, że byłem już jako tako przytomny nie umiałem ruszyć nawet palcem. Dopiero to co powiedział... otrzeźwiło mnie zupełnie i błyskawicznie.
- Mike! Budź się, człowieku, do cholery! - trząsł mną cały czas. - Twoja żona! Coś się z nią stało, budź się, kurwa! - otworzyłem szeroko oczy.
Wszystkie mięśnie zaprotestowały boleśnie, kiedy dźwignąłem się do siadu, a potem wstałem. Chwiałem się lekko patrząc na niego.
- Co powiedziałeś?
- Twoją żonę, ktoś... napadł. I to pod supermarketem! Co oni tam kamer nie mają?! - biadolił. Wszyscy patrzyli na mnie w napięciu, a ja straciłem czucie w ciele. Opadłem cięzko na kanapę z której dopiero co się podniosłem i straciłem czucie w nogach i rękach.
- Jak... napadł...? - zdołałem tylko wydusić. W gardle mi zaschło. Boże...
- Nie wiemy co się dokładnie stało. Janet do ciebie zadzowniła, ale ty już byłeś nieprzytomny. Ja odebrałem. I powiedziała... są już w domu, chyba nic poważnego jej się nie stało, ale nic nie mówi. Chyba w ogóle... nie ma z nią kontaktu.
Patrzyłem na niego wielkimi oczami. Poczułem, że grunt osuwa mi się spod nóg. Wszystko nagle się zawaliło... Poderwałem się znów i na miękkich nogach, drżących kolanach, które same się pode mną uginały wyleciałem z tego studia, przytrzymując się ścian.
- Zaczekaj! - to prezes... - Zawiozę cię. Tak nie dojedziesz na pewno. - nie protestowałem. Chciałem być jak najszybciej na miejscu w domu.
Pojechaliśmy. Czułem, że moje ciało kategorycznie sprzeciwia się jakiemukolwiek ruchowi, ale zmuszałem się by nie zasnąć. To było przemożna uczucie... jakbym miał stracić przytomność. Musiałem pozostać przytomny, nie mogłem teraz odlecieć, kiedy Dona... Boże, co jej się stało, miałem nadzieję, że nic z tych najgorszych rzeczy o których właśnie myślałem...
Prezes pruł przez miasto, ani się nie obejrzałem już byliśmy u mnie. Znał drogę tak jak Quincy, też czasami u mnie bywał. Rzadko, ale jednak. Teraz się to przydało. Byłem przerażony i chyba musiało to być po mnie widać, bo złapał mnie za ramię i mocno ścisnął. Spojrzałem na niego wbiegając po schodach...
- Uspokój się i ogarnij. Jak zobaczą cię takiego pijanego...
- Co mnie obchodzi to jak wyglądam! - krzyknąłem. - Moja żona została napadnięta, cholera wie co jej zrobili i kto to był, a ty mi mówisz o tym, żebym się ogarnął?!
- Mówię, że nie potrzebny kolejny hałas. Masz się zając żoną, tak? Więc staraj się wyglądać na trzeźwego.
Nie było sensu się z nim kłócić, bo przynajmniej w jakiejś części tam miał rację. Gdybym nie brał w dalszym ciągu tego gówna mimo, że obiecałem Donie, że z tym skończę, nie musiał bym się teraz trzymać ścian.
Wpadłem do salonu i pierwsze co zobaczyłem to grupka ludzi, bladych i rozgorączkowanych, a w tym wszystkim Alan i Janet. Błagałem w myślach, by nie stało się nic złego... Chyba bym tego nie zniósł...
- Gdzie ona jest?! - wykrzyknąłem czym zwróciłem na siebie uwagę zebranych. Ucichli. Do tej chwili każdy coś gorączkowo powtarzał, kręcili się wkoło sofy... na której ona siedziała.
Kiedy ją zobaczyłem... serce mi pękło. Wyglądała... Bałem się przyjąć do wiadomości to co to oznaczało. Nie chciałem o tym myślec. Włosy miała potargane, koszulę podartą, spudnicę podartą... Nogi i ręce podrapane... Zapłakane oczy, zapuchnięte, łzy spływające wciąż po policzkach... I cała dygotała. Siedziała skulona sama, chyba nie pozwalała się nikomu do siebie zbliżyć. Obejmowała się sama za ramiona i kołysała się lekko do przodu i do tyłu. Nie. To nie może być to co myślę.
Otrzeźwiałem błyskawicznie. Nie czekałem, az ktoś mi coś powie, po prostu podszedłem do niej blisko i padłem obok niej na kolana. Wyglądała po prostu strasznie. Miałem ochotę krzyczeć.
- Skarbie...? - chwyciłem ją lekko za rękę, ale wyrwała mi się natychmiast wytrzeszczając na mnie oczy. Bała się. MNIE. Chyba każdego kto przebywał w tym pomieszczeniu. - Kochanie, to ja... - szepnąłem. - Nie zrobię ci krzywdy przecież wiesz... - zaczęła znów drżeć na całym ciele. Nie wiedziałem co robić. Rozejrzałem się patrząc po wszystkich.
- Powie mi ktoś co się stało? - zapytałem trzęsącym się głosem. Głos po chwili zabrała Janet.
- Pojechała do sklepu z obstawą oczywiście... Nie mamy pojęcia jakim sposobem ją zgarnęli. Dosłownie w przejściu, tak jak się wchodzi do marketu. Faceci nawet tego nie zauwazyli. - schowałem twarz w dłoniach. Moja rodzina ze wszystkim była na bieżąco. Reszta może nie bardzo wiedziała o co chodzi ale my wiedzieliśmy. I wiedzieliśmy KTO ją zgarnął.
Zabiję. Przysięgam, że zabiję. Zacisnąłem mocno zęby aż zaczęlo mnie boleć, nie zdziwiłbym się gdyby wbiły mi się głęboko w szczękę i zaczęły krwawić... Moje serce krwawiło, ale poza tym... mi nic nie było. A ona? Żal było na nią patrzeć.
Usiadłem obok niej blisko, objąłem ją, cały czas się trzęsła. Wbijała wzrok w jedno miejsce, ale nie uciekała już ode mnie. Słyszałem jej spzmatyczny oddech.
- A coś więcej? - zapytałem znów.
- Nic więcej nie wiemy. Nie mówi nic... Faceci zaniepokoili się i zaczęli jej szukać... Znaleźli ją z tyłu budynku, siedzącą na ziemi... - urwała. Mogłem się domyślić, że sprawców nie złapali. Naprawdę musiałem się powstrzymywać, żeby nie zacząć wrzeszczeć. Panika i wściekłość mieszały się ze sobą. Nie wiedziałem już co zrobić. Nijak nie byłem w stanie jej ochronić. Oni byli dosłownie wszędzie! Nie byłem w stanie jej obronić... Rozpacz zalała mnie nie spodziewanie nie pozostawiając mi żadnej nadziei...
- Skarbie... - szepnąłem znów lekko ochrypłym głosem. - Chodź... Zaniosę cię do sypialni... Przebierzesz się... Chodź. - szeptałem chcąc ją jakoś uspkoić, gładziłem po włosach. Nie reagowała na to. Nie zareagowała nawet kiedy wziąłem ją na ręce. Ktoś powiedział, że to dobry znak, bo nikomu innemu nie pozwalała się dotknąć, nawet Janet, która jest kobietą. Zaniosłem ją do naszej sypialni i położyłem na łózku, ale za chwilę usaidła. I znów zaczęła się lekko kołysać. Oczy miała szeroko otwarte. Chciało mi się wyć. Co miałem z nią zrobić? Przyklęknąłem przy niej.
- Kochanie, posłuchaj... Naleję ci teraz wody do wanny, wykąpiesz się, ok? Rozbierz się w tym czasie... - nawet nie mruknęła. Wstałem i poszedłem do łazienki.
Tak zamknąłem za soba drzwi i szybko odkręciłem wodę. Jej szum zagłuszył nieco mój jęk, z czego się cieszyłem. Nie umiałem sie już powstrzymać. Zatkałem sobie usta ręką, żeby nie było mnie słychać, ale to nie wiele dało. Trząsłem się cały, momentami nie umiałem złapać tchu a łzy zalewały mi oczy. To był szczyt. Albo coś zrobię... albo... nie widziałem przyszłosci w takim układzie. Musiał do cholery istnieć jakiś sposób na to by to powstrzymać.
Przypomniałem sobie o tym spotkaniu... To już jutro... Wstrzymałem oddech chcąc się jakoś uspokoić. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale wiedziałem jedno. Pójdę tam choćby nie wiem co. Choćby mieli mnie tam na miejscu zabić, pójde. Może to coś da... Może powinien przystać na ich 'propozycję'. Może wtedy dadzą mi jakoś żyć. I Dona będzie bezpieczna...
Co ja mówię w ogóle... Te ich hokus pokus nie ma w ogóle racji bytu, nie miałem pojęcia jakiego rodzaju wariatem trzeba być, by wierzyć w takie brednie. Poprzez muzykę zawładnąć ludzkimi umysłami. Ale oni w to wierzyli i konsekwentnie do tego dążyli. Tylko dlaczego akurat ja?!
Na to pytanie odpowiedź jest względnie prosta. Moje dwie płyty, Thriller, a teraz Bad były bumem w tej branży. Pewnie to zwróciło na mnie ich uwagę. Być może gdyby nie to nic by się nie stało. Ale kto by się spodziewał, że moga istnieć tacy wariaci? Powinno sie ich wyłapac i zamknąć w wariatkowie, tam ich miejsce.
Nie miałem żadnego konkretnego planu, jedynie wiedziałem, że jutro pojawię się na tym spotkaniu. Spojrzę im wszystkim prosto w oczy i każę się od nas wszystkich odpierdolić. Wątpiłem by to cos dało, ale nie wiedziałem co mam zrobić, by przyniosło to oczekiwany efekt. Bałem się co raz bardziej, a teraz... to był szczyt. Nie wiedziałem ile jeszcze zniosę. Moja wytrzymałość się skończyła.
Usłyszałem za sobą ciche skrzypnięcie drzwi. Odwróciłem się i zobaczyłem w nich Donę kompletnie nagą. Teraz mogłem dostrzec wszystkie... obrażenia. Zauważyłem jeszcze inne zadrapania, na łydkach, szyi, dekolcie... Nie mogłem na to patrzeć.
Ale ona patrzyła na mnie. wydawało mi się, jakby wydostała się z tego szoku, letargu w którym ją tu  znalazłem. Patrzyła na  mnie tak błagalnie... Podszedłem do niej natychmiast, zawahałem się, ale ona sama wpadła mi w ramiona.
- Mike... - szepnęła płaczliwie. - Nareszcie jesteś!
- Jestem tu cały czas... Przyjechałem jak tylko do mnie zadzwonili... Tak bardzo cię przepraszam! Powinienem być tu, pilnować cię! - zacząłem lamentować. - Wtedy nikt nie miałby do ciebie dostępu, ani na krok! Nikt nic by ci nie zrobił! Nie zrobili by ci... tego...! - dławiłem się. Popatrzyła na mnie lekko zadzierając głowę do góry. Po chwili odezwała się...
- Te siniaki pewnie wyglądają jednoznacznie... ale nikt mnie nie zgwałcił, Mike. - popatrzyłem na nią teraz kompletnie niczego nie rozumiejąc. Przecież wyglądała jakby ją wzieło co najmniej kilku! Przytuliła sie znów.
- Więc co...?
- Próbowali... Dwóch... Wychodziłam ze sklepu. - głos znów jej drżał, a ja myślałem, że wybuchnę. - Zgarnęli mnie tak po prostu, nikt nawet nie zauważył... Nie mogłam nawet krzyczeć... Zasłonili mi usta jakąś szmatą. Zataszczyli na tyły... Zaczęli się dobierać... - teraz znów dygotała. - Coś gadali, ale ja kompletnie nic z tego nie rozumiałam. Nagle znikąd... pojawił się trzeci facet. Kiedy to zobaczył... co oni próbowali ze mną zrobić... pojawił się w ostatniej chwili, ja nie dałabym im rady... - przyciskałem ją coraz mocniej do siebie. - Wrzasnął na nich... że co oni robią, że... że im odwaliło, że mają mnie natychmiast zostawić, albo im pourywa. Odsuneli się, a ja wtedy chciałam uciec... ale ten trzeci mnie złapał. Kazał cicho siedzieć... Bałam się więc więcej sie nie ruszyłam. Potem odwrócił się do tamtych... Zapytał ich gdzie mają mózgi, powiedział, że jesli mnie tam przelecą to... mój mężulek prędzej im pourywa i powtyka w mordy niż zacznie z nimi współpracować, że to trzeba dyplomatycznie... Widać było, że jest chyba ich jakimś... szefem. Odwrócił się znów i podszedł do mnie. Powiedział... przeprosił za ich zachowanie, powiedział, że mieli mnie tylko postraszyć, ale im odwaliło. Dał mi jakąś kopertę i kazał przekazać mężowi... - spojrzała na mnie znów. Miała oczy pełne łez. - W co ty się wpakowałeś, Mike?
Gula zatykała mi gardło. Przycisnąłem ją mocno do siebie, czując jednak przynajmniej po części jakąś ulgę... Nic jej nie zdążyli zrobić poważnego... Jakoś sobie z tym poradzimy... Najważniejsze, że była cała. Teraz nie odstąpię jej już ani na krok.
- W nic się nie wpakowałem, to musiała być jakaś pomyłka, kochanie. Musieli się pomylić. Nie bój się. Nie pozwolę by coś jeszcze ci się stało, rozumiesz? Obiecuję. - zapewniłem ją gorliwie.
- Ja nie o siebie się boję, Michael. Naprawdę. Przez tą ostatnią godzinę pewnie wyglądałam jak zombie, ale... analizowałam wszystko... próbowałam zrozumiec, o co im chodzi...
- Nie myśl o tym. - złapałem jej twarz w swe dłonie. - Nie myśl. Jestem już przy tobie i nic ci nie grozi... - powtarzałem jak w transie.
- Nie słyszałeś?! Nie martwię się o siebie!
- Już dobrze, dobrze... Wchodź do wanny, myszko... - mruknąłem.
Nie wiedziałem czy mogłem odetchnąć czy nie. Podejrzewałem, że prawdziwe problemy dopiero przede mną. Sądziłem, że... Nie, nie sądziłem, byłem pewny, że to może się nie skończyć najlepiej. Nie miałem jednek zielonego pojęcia jak w tym wszystkim ochronić moją żonę... tak by o niczym nie miała pojęcia. Przypomniałem sobie o liście, który napisałem... i poczułem silny bolesny ucisk w żołądku. Poprzysiągłem sobie, że zrobię wszystko co w mojej mocy by była bezpieczna.

1 komentarz:

  1. Hejoł!!!
    No nie ładnie tak panie Jackson. Źle się pan maskujesz. Było pomyśleć o tej obrączce i byłby spokój a tak co? Jeden problem za drugim i się ciągnie i ciągnie i nie chce przestać ciągnąć. Niech se facet da spokój z tymi lekami po to go wykończy szybciej niż ta zakichana sekta.
    Ale jak, że oni Donie, co zrobili? I co było brać te leki jakby ich nie brał prawdopodobnie byłby przy Donie wcześniej. Naszczęście nasza bohaterka nie zamknęła się w sobie więc chyba jest dobrze. No i jak on ma zamiar ją chronić co? Najlepiej to idźmy na spotkanie i dajmy się zabić, oni na obiecują wielu rzeczy a później kicha...
    Nie mam pomysłu na dłuższego koma.
    Więc weny ci życzę i przynajmniej mniej czekać muszę.
    Pozdrawiam ;***

    OdpowiedzUsuń

Komentarz motywuje! :)